(…)

Ten znicz płonie na mojej stronie o tym samym czasie, każdego roku – ku pamięci tych, którzy od nas odeszli.

.

 

ADA

Takie dowody życzliwości i przyjaźni zawsze cieszą.

 

KRZEW JAŚMINU

there was a bustle… under the maple tree in the woods last summer

.

.

Wspomnienie lata, albo krzew jaśminu w Petrykozach.

Jest takie miejsce na Mazowszu, gdzie udaje mi się co jakiś czas bywać. Mam tam nawet swój kawałek lasu. Wolę nocować w znajdującym się w nim domku, niż w jakimkolwiek Hiltonie czy Mariottcie.
Niedawno trafiłem gdzieś w zakamarkach moich kart pamięci na filmik, który nagrałem tamże pewnego ranka ostatniego lata, kiedy zbudził mnie niesamowity śpiew ptaków i wyszedłem na dwór żeby zobaczyć co jest grane. Wtedy – pod olbrzymim klonem – zobaczyłem ten krzew jaśminu i to co się na nim działo.
Pszczoły, trzmiele, osy… całe to towarzystwo oszalało chyba do jaśminowej woni, a ja patrzyłem na to, jak urzeczony. Próbowałem utrwalić na tym filmie ten moment, ale nie do końca chyba mi się to udało – bo jak można sfilmować zapach, szczęście i radość o poranku, kiedy dysponuje się tylko jakimś głupim smartfonem?
Dla takich chwil warto było pojawić się na tym świecie.

Czy będzie jeszcze kiedyś dla mnie takie lato?

* * *

ŻYCIE JEST PODRÓŻĄ, PODRÓŻ JEST ŻYCIEM – MOJA POLSKA DROGA 2022

.

Wieki minęły jak nic tutaj nie pisałem i nie pokazywałem. Ostatni wpis nosi datę lutową. Dużo się działo ostatnio w moim życiu. Niekiedy wszystko wokół mnie stawało na głowie – i to nie tylko dlatego, że świat się zmieniał (i to nawet bardzo), ale i zmieniała się też moja perspektywa. Było dobrze i było źle. Wiele z uprawianych przeze mnie wcześniej poletek leżało odłogiem, ale i wkroczyłem na nowe terytoria, nie mając pojęcia, jak też skończą się te moje nowe przygody. Kiepską stroną nowej sytuacji było to, że nie miałem czasu na książki i kino – chleb mój powszedni prawie całego życia – ale za to mierzyłem się z wyzwaniami, które w moim wieku mogły zakończyć się… różnie. Stąd moja nieobecność tutaj. Przełamuję się teraz jednak – choć tylko połowicznie, bo zamieszczam materiał, który wcześniej ukazał się na mojej stronie Facebookowej. FB to błachostka i medium niezbyt poważne, a jednak notatki te poruszają ważne dla mnie sprawy. Są też pewnym śladem życiowych zakrętów, doświadczeń i przeszkód, na jakie natrafiałem na przemierzanych ostatnio drogach, z których wiele prowadziło przez kraj mój ojczysty. Oto kilka z nich.

.

Dom mój o świcie

.

EUFORIA I CIERPIENIE

       Pierwszy raz w życiu spałem sam w moim rodzinnym domu. Poprzedniego dnia przeleciałem przez Atlantyk więc jetlag dawał się jak najbardziej we znaki. Mimo to zasnąłem dość szybko (zmęczenie kilkunastogodzinną podróżą robiło swoje) jednak obudziłem się jeszcze szybciej. Za oknem była szarówka. Ptaki też już nie spały i ich śpiew rozlegał się z każdego zakątka ogrodu.
Wyszedłem na dwór. Uderzyło mnie rześkie powietrze i zapach kwitnącego nieopodal dzikiego bzu. Coraz śmielsze promienie wschodzącego słońca przedzierały się przez drzewa i krzewy.
W tym momencie zalała mnie fala wspomnień, a żal po utraconych rodzicach osiadł ciężko na duszy.
Pustka jaką za sobą pozostawili jest dla mnie czasem nie do zniesienia. Nic dziwnego, że odczułem ją szczególnie dojmująco tu i teraz – w opuszczonym przez nich na zawsze domu, pamiętającym wszystkie te szczęśliwe chwile dzieciństwa i wczesnej młodości, kiedy wszystkim nam się zdawało, że jesteśmy nieśmiertelni.

       A jednak wraca jeszcze do mnie czasem upojenie światem. Tak było i tym razem, kiedy przechadzałem się o brzasku dnia po budzącym się do życia ogrodzie mojego rodzinnego domu. I odczuwałem coś w rodzaju euforii pomieszanej z zachwytem.
Kontrast między pustką wewnątrz domu a pełnią życia tętniącego wokół niego był oszałamiający i wprowadzał do mojej głowy spore zamieszanie.
Bujność tych wszystkich roślin – krzewów, drzew, traw i kwiatów – uświadomiła mi po raz nie wiadomo który, że Natura jest niestrudzona w tej swojej witalnej autokreacji, przetrwaniu i regeneracji. Dzięki temu życie wiecznie się odradza, pleni się i wybucha – kiedykolwiek i gdziekolwiek jest to możliwe. Mimo, że jednocześnie coś obumiera i przemija – tak jak umierają i odchodzą na zawsze ludzie, których jednak cały czas kochamy, choć po ich śmierci ta miłość robi się gorzka i często przynosi nam cierpienie.

       Tak po prawdzie to nie spałem sam – spałem z kotką, która jeszcze kilka tygodni temu towarzyszyła tu mojemu Tacie. Nie wiem czy tylko tak mi się wydawało, ale w jej dużych jasnych oczach wyczytałem zdziwienie, że to ja patrzę na nią, a nie jej prawdziwy gospodarz, który ją zostawił i poszedł sobie nie wiadomo gdzie. Tego nie robi się kotu!

.

*  *  *

.

W PUSTYM DOMU

Jeśli ten dom wypełni się szczęściem
– to już nie będzie moje szczęście
Jeśli się będzie rozlegał tu śmiech
– to już nie będzie mój śmiech
Jeśli zagości tu młodość
– to na ruinach mojej straconej młodości
Jeśli wszyscy będą się dookoła weselić
– to nie przepędzi mojej samotności
Jeśli ktoś zatraci się tu w radości
– to nie będzie mnie mniej boleć
Jeśli wspominam tych, którzy naprawdę mnie kochali, a odeszli
– to wiem, że już nigdy nie zaznam ich miłości

.

Gęstwina za płotem


*  *  *

.

MOJA POLSKA 2022

       Jak tu określić moją obecną wizytę w kraju po, tym razem dłuższej, bo czteroletniej w nim nieobecności? Słodko-gorzka, radosno-smutna, a nawet – uderzając już w nieco bardziej patetyczne tony – euforyczno-cierpiętnicza?
Tak, to są dobre określenia, bo wszystkie te uczucia – wraz z całą gamą pośrednich – dane mi było dość intensywnie przeżyć.
Po raz pierwszy odwiedzałem Ojczyznę, w której nie było już wśród żywych ani jednego z moich Kochanych Rodziców. A każde odwiedziny Ich grobu sprawiały mi nieopisany ból – bo już nie mogłem odczuć ich miłości, jaką mnie obdarzali, kiedy jeszcze żyli. Niestety, nie mogła wypełnić tej pustki przychylność, jaka zazwyczaj spotykała mnie ze strony Rodziny, znajomych i przyjaciół – ludzi, jakich spotykałem podczas tego pobytu w kraju.

Niech mi zostanie wybaczony ten ekshibicjonizm i patos (tym bardziej, że zazwyczaj jestem powściągliwy w ujawnianiu tego, co dzieje się w moim życiu rodzinnym) lecz nie sposób jest bez tego opisać choćby szkicowo moje wrażenia – i to co mnie spotkało podczas podróży po Polsce AD 2022.

Od razu wyznam coś, co już nieraz mówiłem tym, którzy pytali mnie o wrażenia, jakie ta 10-dniowa eskapada po Polsce we mnie wzbudziła: otóż nie zamieniłbym tej podróży na żadną inną w najbardziej nawet egzotycznym kraju – odpowiadałem.
I to jest prawda.

Takim pięknem przywitało mnie Podlasie (Kodeń)

.

        Piękno, jakie otwarło się przed moimi oczami, kiedy tak przemierzałem drogi i dróżki Podlasia, Suwalszczyzny, Mazur, Warmii i Pomorza, Mazowsza i Podkarpacia, było niepowtarzalne – i nieporównywalne z niczym innym, co widziałem i czego byłem świadkiem w wielu innych krajach, na kilku kontynentach.
I bynajmniej nie były to jakieś niesamowite, dramatyczne pejzaże, czy niesłychana różnorodność etniczna tudzież kulturowa, jakiej doświadczałem podczas moich podróży po całym świecie, ale piękno bardziej subtelne, swojskie – czekające na odkrycie i nieoczywiste – łagodne, może nawet (w dobrym znaczeniu tego słowa)… przyziemne. Choć polskie niebo i chmury każdego niemal dnia wzbudzały mój zachwyt – podobnie jak wszechobecna, otaczająca mnie, intensywna zwłaszcza o tej porze roku, zieleń.
Naturalnie, była w tym wszystkim spora doza ojczyźnianego sentymentu, może nawet (tak ostatnimi laty niemodnego i traktowanego wstydliwie) patriotyzmu.
I jeszcze ten śpiew ptaków w każdym zakątku, gdzie byłem – poczynając od ogrodu mojego domu rodzinnego i pogrążonego w kwiatach domu siostry, przez białowieską puszczę i mazurskie bory, po zalesione pomorskie jary, rozlewiska i rzeczne przełomy Podlasia.
Cóż, piszę to wszystko w pewnym uniesieniu, więc mogę też dodać tu bezwstydnie i nie zważając na nic: jadąc polskimi drogami, słuchając muzyki i napawając się obrazami, odwiedzając wszystkie te piękne miejsca, przeżywałem chwile nieopisanego wręcz szczęścia, którego nic i nikt mi już nie odbierze, bo utrwalone to zostało nie tylko w moich – jakże nietrwałych przecież – komórkach mózgowych i nerwach, ale i w jakichś metafizycznych niwach kosmicznej pamięci 😉
Bo jest to sprawa i domena duszy, a nie tylko materii.

       Nie byłbym sobą, gdybym w czasie tej podróży nie robił zdjęć. W moim smartfonie utworzyłem sobie nawet album zatytułowany „Cream of Poland” (sorry za ten makaronizm), w którym odkładałem obrazy w jakiś sposób się wyróżniające, zwłaszcza pod względem estetycznym, ale też i sentymentalnym. Muszę przyznać, że trudno mi było dokonać wśród tych zdjęć selekcji. Warto więc mieć na uwadze, że jest to jednak bardzo ograniczony wybór, a nie jakieś szersze spektrum obrazowego bogactwa, które objawiło mi się w kraju.

.

*  *  *

CZYTAM BOBKOWSKIEGO… na głos! ;)

.

.

       Ku memu zaskoczeniu Polski Instytut Teatralny w Nowym Jorku zaszczycił mnie zaproszeniem do wzięcia udziału we wspanialej inicjatywie, jaką jest zorganizowana przez tę instytucję akcja „PROJEKT BOBKOWSKI” – popularyzująca i przypominająca największe dzieło polskiego pisarza emigracyjnego Andrzeja Bobkowskiego, jakim są jego – pisane w okupowanym przez Niemców Paryżu – „Szkice piórkiem”. Ucieszyłem się, bo mam bardzo dobre zdanie o tej książce (i swego czasu poświęciłem jej recenzję, którą przeczytać można TUTAJ)
Projekt Bobkowski polega – jak piszą organizatorzy – na czytaniu fragmentów „Szkiców piórkiem”„na głosów wiele, z różnych zawodów i z różnych stron świata”.
Z małym wahaniem przyjąłem zaproszenie, ale i nieco stremowałem, bo przecież żaden ze mnie aktor, lektor czy orator – a ponadto nie za bardzo lubię swój własny głos ;) Tym większa była moja trema, że miałem wystąpić w znamienitym gronie sław, w którym znaleźli się m.in. Magdalena Zawadzka, Andrzej Seweryn, Renata Dancewicz, Maja Komorowska, Ewa Błaszczyk, Marek Probosz. Adrianna Biedrzyńska, Grażyna Auguścik, Janusz Majewski, Dorota Stalińska, Andrzej Krukowski… i wielu, wielu innych artystów sceny i filmu.

*  *  *

ZABIERZ MNIE DO KRAIN SZCZĘŚLIWYCH

.

.

.

Zabierz mnie do tych krain szczęśliwych, gdzie ptaki muskają powietrze delikatnym puchem i koją swą pieśnią nieżałobną, a motyle żyją wiecznie – z nieprzemijającym pięknem na swoich skrzydłach.

.

Do miasta bez murów mnie zawieź, do królestwa bez królów – w takie światy za naszym światem mnie weź, gdzie nawet smutek jest słodki, a radość spokojna jak ciepły jesienny wieczór, w którym nigdy nie zapada ciemność – gdzie nasze twarze kąpały by się w ciepłej poświacie zachodzącego, ale nigdy nie zaszłego słońca.

.

Na takie wyspy szczęśliwe mnie zabierz, które owiewa lekki wiatr czułości i obmywają fale czystej tkliwości. Gdzie drzewa szumią cicho liśćmi, które nigdy nie opadną, choć nieraz zmienią barwę na jeszcze piękniejszą.
I gdzie żyją stworzenia, którym przestały być potrzebne kły i pazury.

.

Przepraw mnie gdzieś na drugą stronę, na jakiś ląd nieziemski, bezpieczny – gdzie nasze umysły już nigdy by się nie lękały, ciała nie męczyły i nigdy nie bolały.

.

Do takich sfer doprowadź, gdzie istotą istnienia jest istnienie samo, niczym nie zagrożone i nie ponaglane niczym – z na zawsze odnalezionym sensem i nigdy nie zagubioną racją – z wiecznie trwałym uczuciem wdzięczności i stale objawiającą się łaską.

.

Na niebiańskie łąki mnie zaprowadź spokojne, gdzie w każdej chwili mógłbym ująć Twoją dłoń.

.

W takie rajskie miejsca mnie weź anielskie, gdzie nieustannie czuje się bliskość kogoś, kogo się kocha. Gdzie można spojrzeć w oczy spojrzeniem łączącym dusze – nie tylko w tym momencie, ale i stale – tak jakby czas przestał istnieć a otaczała nas tylko wszechobecna, nieśmiertelna miłość.
Niegasnąca gwiazda naszego szczęścia.

.

Myślę, że kiedyś znajdziemy się tam na zawsze.
Wiem, że to zawsze jest już teraz.

*  *  *

.

WIELKI KANION NA WIELKIM OBRAZIE

.

Thomas Moran, „The Grand Canyon of the Yellowstone

.

Wielka była moja radość, kiedy zwiedzając Smithsońskie Muzeum Sztuki Amerykańskiej w Waszyngtonie, stanąłem przed wspaniałym obrazem Thomasa Morana „The Grand Canyon of the Yellowstone”.
Ucieszyłem się z kilku powodów:

– Yelllowstone przez wiele lat był oczkiem w mojej głowie, kiedy wybierałem się tam prywatnie, a wcześniej pilotowałem w tym Parku Narodowym dziesiątki grup, z którymi przemierzałem ogromne przestrzenie amerykańskiego Zachodu, którego krajobrazowego splendoru nigdy nie miałem dość. (Mogę się tutaj – powiedzmy, że na marginesie 😉 – pochwalić, że jestem autorem pierwszej polskiej monografii Parku Narodowego Yellowstone, publikowanej w odcinkach w prasie polonijnej, a następne włączonej, niemal w całości, do mojej książki „Podróże”)

– Bardzo cenię Thomasa Morana nie tylko dlatego, że był wybitnym malarzem pejzażystą, ale również dlatego, że walnie przyczynił się do powstania pierwszego parku narodowego na świecie, jakim był właśnie Yellowstone NP. Moran był bowiem jednym z członków ekspedycji Haydena, jaką rząd amerykański wysłał do eksploracji Yellowstone w 1871 roku (tak się złożyło, że było to dokładnie w lecie 150 lat temu!). Jego szkice oraz opisy, jakie wtedy sporządził, uświadomiły Amerykanom unikalność, znaczenie i piękno tego rejonu Gór Skalistych na tyle, że rok później prezydent Ulysses S. Grant podpisał Yellowstone National Park Protection Act, ustanawiając tym samym pierwszy park narodowy na świecie.

– Podziwiam estetyczne walory tego ogromnego formatowo obrazu, które mimo kolorystycznej emfazy i przejaskrawienia znakomicie oddają potęgę, dramatyzm i urodę Wielkiego Kanionu Yellowstone, uważanego (nie tylko przeze mnie) za jeden z przyrodniczych „cudów” świata – i jeden z najpiękniejszych zakątków naszego globu. Światło i rzeźba kanionu może się wydać przesadzona, ale w rzeczywistości zdarzają się takie momenty, kiedy słońce tak właśnie – mocno i jaskrawo – oświetla niezwykłe formy skał tworzących ściany kanionu, iluminując je także i wydobywając przez to niesamowitą kolorystykę Kanionu – z potężnym wodospadem w jego głębi.

– Nic dziwnego, że punkt widokowy, z którego Moran malował swój obraz, został nazwany jego imieniem. Należy on do jednych z najlepszych, z których można podziwiać Wielki Kanion Yellowstone. Co ciekawe, w Parku Narodowym Wielkiego Kanionu Rzeki Kolorado w Arizonie, również znajduje się miejsce Moran Point, które zawsze było moim ulubionym, gdyż wydało mi się ono najciekawszym punktem widokowym z tych, położonych na południowej krawędzi Wielkiego Kanionu.

*  *  *