MIŁOŚĆ, ZDRADA I POLITYKA (rozmowa z Krystyną Jandą)

 

Najpopularniejsza współczesna aktorka polska. Przez wielu uważana za najlepszą. Jest niewątpliwie jedną z ważniejszych postaci polskiej kultury ostatnich kilkudziesięciu lat. Niedawno* odwiedziła Chicago dwukrotnie, grając w monodramie „Kobieta zawiedziona” oraz ożywiając Fredrę w „Mężu i żonie”. Ubiegły rok przyniósł dwa znaczące filmy z jej udziałem. Były to „Pestka” i „Tato”. Wątki tej rozmowy są niejako echem problematyki związanej z kreacjami teatralnymi i filmowymi Krystyny Jandy. Czy to przypadek, że łączy się w nich obyczaj i polityka?


STANISŁAW BŁASZCZYNA: Zadebiutowała pani w ubiegłym roku w roli reżysera, kręcąc „Pestkę” – grając ponadto w tym filmie główną bohaterkę. Niedawno zrobiła to samo Liv Ullman, która jednakże zerwała z aktorstwem, stwierdzając, że to zajęcie przestało ją interesować. Czy rzeczywiście, kiedy się zasmakuje reżyserii, na aktorstwo zaczyna się patrzeć jak na coś mniej prestiżowego, twórczego, poważnego, atrakcyjnego?

Krystyna Janda: ...  (zdjęcie własne)

Krystyna Janda: „Jestem rasową aktorką” (zdjęcie własne)

KRYSTYNA JANDA: Nie. Myślę, że jestem rasową aktorką, naprawdę lubię przede wszystkim grać i nie myślę z tego rezygnować. To, że zaczęłam reżyserować, wynikło z kilku powodów. Zawsze starałam się kierować swoją karierą, wybierać to, co gram i wydawało mi się już od kilku lat, że zrobienie „Pestki” jest bardzo dobrym pomysłem. Poza tym, nikt inny nie chciał tego zrobić.

– To znaczy, że Liv Ullman nie jest rasową aktorką?

– Nie. Chciałam tylko powiedzieć, że mnie interesuje przede wszystkim granie, a nie reżyseria. Poza tym, ona jest aktorką głównie filmową, a ja teatralną. To są dwa światy prawie że nieprzenikalne. W teatrze, interesujące role dla kobiet są właściwie do końca życia. W filmie, aktorka 40-letnia tak naprawdę wypada z gry. Bardzo rzadko zdarzają się interesujące propozycje w tym wieku. W Polsce do kin przychodzą głównie ludzie, którzy mają od 14 do 22 lat, a oni nie chcą oglądać historii 40-letnich kobiet.

KOMEDIANCI CZY MISJONARZE?

– Jedni postrzegają aktorstwo, jako powołanie, odpowiedzialną misję, wpływanie na ludzkie losy, kreowanie wyższych wartości; drudzy zaś uważają aktorów za „komediantów”, narcyzów, czy wręcz kabotynów, mówiąc, że to zawód niegodny człowieka z poważniejszymi aspiracjami. Kto ma rację?

– Wie pan, zdarza się, że po spektaklach przychodzą do mnie ludzie, płacząc. Dostaję listy od kobiet, które piszą, że zmieniłam ich życie, grając np. „Shirley Valentine” czy „Kobietę zawiedzioną”. Dostałam nieprawdopodobne ilości listów po rolach w „Kochankach mojej mamy”, czy w „Człowieku z marmuru”, nie mówiąc już u „Przesłuchaniu”, które zrobiło na wielu ludziach ogromne wrażenie i było dla nich czymś bardzo ważnym… Jeżeli człowiek oglądający aktora zastanowi się chociażby przez 10 minut nad sobą, nad losem, nad Polską, to warto być aktorem.

– Do pewnych ludzi to nie dociera. Z czego to wynika? Z niechęci do teatru, aktorstwa, sztuki? Obojętności, niezrozumienia?

– To nie jest sprawa nieprzychylności, tylko niewrażliwości tych ludzi. Po prostu, niektórzy ludzie nie odbierają piękna obrazu, dzieła sztuki, wytworu kultury… W ogóle nie chcą się nad tym zastanawiać. Nie chcą chodzić do teatru, kina… I wcale nie muszą. Niech więc sobie żyją u siebie, w swoim miejscu. A aktor jest całkowicie poddany krytyce wszystkich. Każdy może powiedzieć o nim, co chce, bo taki to jest zawód. Trzeba się z tym pogodzić.

– Sama pani kiedyś uznała, że – cytuję – „proporcje między zdrowymi i chorymi psychicznie w środowisku aktorskim nie są takie same, jak w innych zawodach. Nienormalnych jest wśród aktorów znacznie więcej.”

– Ja panu powiem teraz prawdę. Opowiadałam to wtedy żartem… absolutnie! I zdanie to było w pewnym kontekście.
Mąż jednej z moich przyjaciółek jest poważnym przedsiębiorcą, zajmującym się jakąś ważną dziedziną przemysłu… a ona zajmuje się wierszami, śpiewa poezję, ma związane z tym problemy i kłopoty, depresje i płacze. Ten mężczyzna – pragmatyczny, logiczny – powiedział kiedyś do nas, widząc naszą popremierową histerię: „Dziewczynki, sztuka to jest coś sztucznego! Ludzie wybudowali takie domki, pudełka, które nazywają teatrami, gdzie wy chodzicie coś odreagować, a inni wariaci was oglądają. Resztę społeczeństwa to nie interesuje.”
To żart, to zabawne – ale coś w tym jest.
Musimy właściwie pamiętać o tym, że dla ludzi nie mają tak naprawdę żadnego znaczenie te nasze histerie, problemy związane z nieudana rolą; z tym wieczorem w teatrze, kiedy publiczność nie była do końca zadowolona, że premiera się nie udała… To wszystko powoduje olbrzymie stresy, które nikogo nie obchodzą i dla ludzi z zewnątrz mogą się wydawać śmieszne. Ale taki to jest już zawód – wymaga użycia całych naszych emocji, nerwów… a potem są tego konsekwencje.

– Aktorzy są też tradycyjnie częstymi bohaterami wywiadów, wypowiadając się na tematy niekoniecznie związane z ich profesją. Czy jest to usprawiedliwione, by akurat aktora, spośród laików uznawać za wyrocznię, eksperta czy też autorytet w jakiejkolwiek pozascenicznej, niezwiązanej z jego profesją, sprawie?

– Nie. Jednak gazety chcą sprzedawać swoje nakłady, chcą zarabiać pieniądze – a aktorzy są ludźmi znanymi, popularnymi. W związku z tym dziennikarze zmuszają nas do odpowiedzi na najróżniejsze tematy. Przynajmniej trzy razy dziennie mam telefon, który związany jest z jakąś ankietą, quizem, tylko dlatego, że mam znane nazwisko. Oczywiście, nie odpowiadam na te pytania, przerywam i odkładam słuchawkę.

MIŁOŚĆ I ZDRADA

– Zarówno „Pestka”, jak i „Tato” – dwa najnowsze filmy z pani udziałem – podejmują problemy istotne dla naszej współczesnej obyczajowości. „Tato” wydaje się ostro zwracać nam uwagę, że prawa rodzicielskie ojców w Polsce są gwałcone, głównie przez kobiety, które totalitarnie opanowały w kraju wszystko, co dotyczy praw wychowawczych. Z kolei „Pestka” obraca się wokół domowego ogniska, dotykając problemu wierności małżeńskiej oraz zdrady, ukazując go jako konflikt między moralną powinnością, a wzniosłą i prawdziwą miłością.
Czy jest to przypadek, czy też rzeczywiście zachodzą w Polsce jakieś zauważalne przemiany w sferze obyczajowości, które np. kino zaczyna odzwierciedlać?

– Nie potrafię odpowiedzieć panu na to pytanie. Natomiast niewątpliwie film w Polsce zaczął walczyć o widza, ponieważ publiczność odwróciła się całkowicie od polskiego filmu i obecnie, do realizacji skierowywane są scenariusze, które dają szansę na to, ze dotkną w sposób bezpośredni widowni.

– Podobno nadeszły czasy „człowieka średniego”?

– Nie wiem, być może, ale uważam, że nie ma to nic wspólnego z poziomem. Można zrobić naprawdę wybitny film opowiadający o rzeczach codziennych. Przez ostatnie lata problem polskiego kina polegał na tym, że reżyserzy robili filmy, które kompletnie nie znajdowały zainteresowania wśród widowni i dzięki temu, obecnie w Polsce sytuacja jest dramatyczna: to być albo nie być polskiej kinematografii! Albo zdobędziemy na nowo widza, albo kino polskie padnie, przestanie istnieć poza produkcją dla telewizji. Co roku sprowadza się na krajowe ekrany ponad 100 amerykańskich filmów. Toczy się więc teraz walka o przetrwanie.
Niestety, nadal są reżyserzy, którzy tego nie zauważają i robią coś dla samych siebie. Porozumiewają się z Bogiem, z filozofami… ponad głowami publiczności.
Umówmy się! zapomnijmy o jakichś nieprawdopodobnych ambicjach, postarajmy się natomiast przyjrzeć bliżej publiczności i zastanówmy się, co by im sprawiło przyjemność, radość… co by ich mogło wzruszyć. Zajmijmy się publicznością!

Miłość i wierność małżeńska, cudzołóstwo i moralne rozdarcie... "Myślałam, że w kraju, gdzien wszyscy mówią, że są katolikami, warto taką historię opowiedzieć." (Krystyna Janda i Daniel Olbrychski w filmie "Pestka")

Miłość i wierność małżeńska, cudzołóstwo i moralne rozdarcie… „Myślałam, że w kraju, gdzie wszyscy mówią, że są katolikami, warto taką historię opowiedzieć.” (Krystyna Janda i Daniel Olbrychski w filmie „Pestka”)

– Tygodnik „Wprost” opublikował niedawno recenzję „Pestki” pisząc, że jest to film o tym, jak homo sovieticus romansował w czasach Gomułki. Krytyka właściwie dotyczyła książki, na podstawie której powstał scenariusz, niemniej jednak odnosi się także do moralnych i obyczajowych aspektów „Pestki” filmowej. Oto fragment:
„Jeżeli kobiecie przytrafi się pokochać żonatego mężczyznę, powinna raczej rzucić się pod tramwaj, niż rozbić jego małżeństwo – takie przesłanie powtórzyła Krystyna Janda w ‚Pestce’ za Anką Kowalską, która napisała przed laty powieść pod tym samym tytułem. Pisarka powieliła zaś przekonanie powszechne w czasach sekretarza Gomułki i prymasa Wyszyńskiego.”
Czy rzeczywiście takie było przesłanie tego filmu?

– I w filmie, i w książce, to samobójstwo jest, moim zdaniem, całkowicie usprawiedliwione. Poza tym, jest właściwie przypadkiem. Nie jest to przemyślana decyzja bohaterki, a wynik trudnego momentu, chwili, samotności… Zresztą, w filmie tak to jest zrobione, że nikt do końca nie wie, czy to był wypadek, czy samobójstwo.

 – W „Pestce” opowiadała pani historię miłości i niewierności małżeńskiej. Czy nie obawiała się pani banalności?

– Nie, poza tym ludzie lubią banał. Chciałam opowiedzieć nie tyle o miłości, co o problemie moralnym. Myślałam, że w kraju, gdzie wszyscy mówią, że są katolikami – a przynajmniej 97 % tak deklaruje – warto taką historie opowiedzieć. Oczywiście nie w tonie nagany, ani przestrogi, ani pouczenia… Po prostu, zwyczajnie podzielić się problemem.

– Czy nie uważa pani tego za paradoks, że to właśnie ludzie posiadający mniej wrażliwe sumienie, mniej skrupułów, a więc jakby mniej moralni – właśnie oni czynią zazwyczaj mniej szkody zdradzając małżonka, niż ci, którzy z faktu niewierności robią wielką tragedię?

– Absolutnie prawda! Muszę panu powiedzieć, że przygotowując się do „Pestki” rozmawiałam np. z psychologami, psychiatrami, którzy leczą kobiety, i to zarówno „żony”, jak i „kochanki”. Dowiedziałam się, że kobieta najczęściej podejmuje decyzję dużo szybciej i drastyczniej, jeżeli dojdzie do zdrady, natomiast mężczyzna ma problemy, nie potrafi podjąć decyzji, latami zadręcza ją i siebie.

– Czy wielka autentyczna miłość może usprawiedliwić zdradę małżeńską?

– Myślę, że tak. To jest jak choroba – coś, nad czym nie można zapanować.

– Miłość jest wątkiem odwiecznym w kulturze. Patrząc na to, jak była traktowana przez literatów, poetów, malarzy, dramaturgów, można by dojść do wniosku, że ci, którzy są wierni, znają jedynie jej trywialna, „letnią” stronę. Zaś tylko „niewierni” mogą poznać prawdziwą tragedię i dramatyzm miłości. Czy zgadza się pani z tym stwierdzeniem?

– Chyba nie jest ono prawdziwe. Zdarzają się wielkie namiętne miłości, które kończą się szczęśliwie i trwają całe życie. I są głębokie. Naprawdę, sama znam takich ludzi. Ale nikt o nich nie robi filmów.

– Czy brak miłości między dwojgiem ludzi pozostających w związku małżeńskim czyni zdradę bardziej „moralną”, czy choćby tylko w jakimś sensie usprawiedliwioną i zrozumiałą? Benjamin Franklin powiedział kiedyś, że tam, gdzie jest małżeństwo bez miłości, będzie też miłość bez małżeństwa.

– Jeżeli człowiek doznaje takiego szczęścia, jakim jest miłość, to nie jest ważne w jakim momencie to się mu zdarza. Miłość jest jednym z najwspanialszych, najbardziej konstruktywnych, ale też i destruktywnych uczuć, jakie istnieją. Ostatnio zrobiono w Polsce ankietę, z której wynika, że 40% Polaków nigdy się nie zakochało. To straszne!

POLITYKA

– Sama uznaje pani role w „Przesłuchaniu” czy też w „Człowieku z marmuru” za najlepsze w swojej karierze. A były to wystąpienia o mocnej wymowie politycznej. Ne mogła więc ta problematyka polityczna być pani obojętna. Skądinąd wiem jednak, że obecnie do polityki jest nastawiona pani raczej sceptycznie. A przecież, zdawałoby się, że właśnie dzisiaj dochodzi do politycznych rozstrzygnięć, które zadecydują o przyszłości Polski. Czy wobec tego odsunięcie się od polityki, zobojętnienie na nią, nie jest dziś rodzajem rejterady, niejako oddaniem pola przeciwnikowi?

– Ja bardzo proszę, żebym mogła być już dzisiaj tylko aktorką. Jest demokracja… podobno. Robi się referenda, wybory i każdy naród ma to, na co sobie zasłużył. W tej chwili, kiedy mamy wolność prasy i mediów myślę, że sztuka nie musi się zajmować takimi sprawami.

– Można jednak patrzeć na to właśnie jak na obywatelski obowiązek, związany ściśle z demokracją. Są momenty – jak choćby podczas wyborów – kiedy musimy bardziej zdecydowanie poprzeć to, co nam się wydaje słuszne – dobre dla nas i dla naszego kraju. Nie chcę to popadać w patos, ale od tego przecież zależy przyszłość Polski. Aktorzy są jakby większą i głośniejszą tubą, mają szerszy dostęp do mediów, więc mogliby to wykorzystać.

– Tak było kiedyś, ale to już się skończyło. Dziś nie ma żadnego znaczenia to, na kogo głosuje jakiś aktor. Zresztą, wielu aktorów nadal wypowiada się politycznie, ale w tej chwili nie ma to już żadnego znaczenia. I wiedzą to już sztaby wyborcze wszystkich polityków.

– W krajach zachodnich, gdzie panuje względna stabilizacja społeczna, większości ludzi w ogóle nie obchodzi polityka. Polacy stają się teraz na nią bardziej obojętni, ale z zupełnie odmiennej przyczyny – o czym pani zresztą już wspomniała: polityka zaczyna ich mierzić, są nią zmęczeni, zdegustowani… A właśnie w takich momentach przełomowych, rozstrzygających wręcz, zachodzi potrzeba działania, dokonywania wyborów, lansowania i popierania odpowiednich ludzi.

– Ale dlaczego sztuka ma to robić?

– Nie tyle sztuka, co ludzie, Polacy, którymi także są ludzie kultury i sztuki. Jeżeli nie mamy polityków z prawdziwego zdarzenia, to ktoś ich musi wykształcić, wylansować.

– Musimy wykształcić przy tym właśnie pewną kulturę. Niech więc aktorzy się tym zajmą. Np. tym, żeby nowe pokolenia miały nawyk chodzenia do teatru. Rosną całe zastępy młodych ludzi, którzy w ogóle nie doznają takich elementarnych wzruszeń związanych ze sztuką, kulturą. Myślę, że właśnie tym powinniśmy się zająć, a polityką niech się zajmą ci ludzie, którzy mają temperament polityczny i społeczny. Niech się tym zajmie telewizja, prasa… Naprawdę nie warto wydawać tych 15 milionów – a tyle kosztuje film – żeby się zająć jakimś problemem interwencyjnym. A pieniądze przyznawane kulturze są i tak śmiesznie małe. Myślę, że lepiej wystawić za nie „Hamleta” czy kupić książki do biblioteki.

– Być może chodzi tu także jeszcze o coś innego? Czy aby artyści nie odchodzą teraz w Polsce od polityki, gdyż ta przestała być im potrzebna? Dawniej czerpali z niej korzyści w dwojaki sposób: bycie w opozycji nakręcało, inspirowało twórców artystycznie i intelektualnie, natomiast współpraca z „przewodnimi siłami narodu” oznaczała korzystanie z przywilejów, które były przecież niebagatelne. Nie bez kozery przypomina się teraz tzw. „pieszczochów” PRL-u. Teraz to się skończyło. Jak znoszą to pani koledzy?

– To, co pan teraz mówi nie ma kompletnie żadnego związku z tym, co się dzieje obecnie. Trzeba pamiętać, że film nie istnieje w pudełku, teatr nie istnieje bez widzów, aktor nie istnieje, jeżeli nie ogląda go publiczność… Zawsze więc robiło się coś, co – jak się wydawało – zainteresuje publiczność i nawiąże z nią dialog. I właśnie wtedy teatr, kino zajmowały się polityką, bo to było potrzebne widowni. W tej chwili widownia nie chce oglądać filmów politycznych. Demonstracyjnie nie chce! Dlatego, po prostu, nikt się tym nie zajmuje, bo widzi, że to kompletnie nie znajdzie odbiorcy. My jesteśmy ludźmi wynajętymi dla publiczności. Nawet w czasach PRL-u robiło się filmy nie po to, by zmienić ustrój, tylko po to, żeby porozmawiać z publicznością. To było potrzebne.

– W tym momencie przypomina się „Człowiek z marmuru”, „Przesłuchanie”… Te tytuły do dzisiaj uważane są za jedne z najważniejszych filmów ostatniego dwudziestolecia. Np. „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego – podobnie jak „Matka królów” Janusza Zaorskiego – to były te słynne polskie ocenzurowane „półkowniki. Z drugiej strony sam słyszałem – nawet od ludzi kultury – takie określenie, jak np. „stary trup” (Jan Nowicki o „Przesłuchaniu”), czy też „polityczny kicz” (Bożena Janicka o „Matce Królów”). Proszę mi powiedzieć, po czyjej stronie pani zdaniem leży racja: po stronie tych, którzy filmy te uznają za  symbol sprzeciwu, protestu, niezależności; czy też tych, którzy uważają je za artystyczny niewypał, swego rodzaju polityczne nudziarstwo?

– Trzeba zapytać o to publiczność. Myślę, że miały one ogromne znaczenie dla polskiej kultury i polskiej historii.

– Powiedziała pani kiedyś, że młodym reżyserom nie jest już pani do niczego potrzebna, że w ogóle nie obchodzi ich kobieta 40-letnia. kategoryczne stwierdzenie. Czy jednak słuszne? Być może znajdzie się wśród nich człowiek na miarę Wajdy, którego – czego pani wcale nie ukrywa – uznaje pani niemalże za swojego mentora?

– No może, ale ja dotychczas nie dostałam takiego scenariusza do ręki. Żadnej, naprawdę interesującej propozycji od siedmiu lat.

– Życzę więc pani tego, aby wreszcie tak się stało.

greydot

Krystyna Janda: "Jeżeli ktoś doznaje takiego daru łaski i się zakochuje, to nie pytajmy się, czy to jest moralne, czy to jest niemoralne... Ważne, że się zdarzyło." (Na zdjęciu: jako Margaret w sztuce Tennessee'go Williamsa "Kotka na rozpalonym blaszanym dachu")

Krystyna Janda: „Jeżeli ktoś doznaje takiego daru łaski i się zakochuje, to nie pytajmy się, czy to jest moralne, czy to jest niemoralne… Ważne, że się zdarzyło.” (Na zdjęciu: jako Margaret w sztuce Tennessee’go Williamsa „Kotka na rozpalonym blaszanym dachu”)

.

* Rozmowa z Krystyną Jandą miała miejsce w 1996 r. (Wywiad ukazał się na łamach „Dziennika Chicagowskiego”, 1 marca, 1996 r.)

Inne odcinki cyklu: TUTAJ.

Komentarzy 14 to “MIŁOŚĆ, ZDRADA I POLITYKA (rozmowa z Krystyną Jandą)”

  1. edyta Says:

    Niesamowita, wspaniała aktorka, z talentem tak ogromnym, że chyba nikt nie ośmieli się powiedzieć, że go nie ma. A przy tym wszystkim, co najlepsze, człowiek jak my wszyscy. Nie zadziera nosa, nie gra gwiazdy poza sceną.
    Wspaniałe kreacje filmowe, ale dla mnie pozostaje aktorką teatralną, gdzie jej kunszt można podziwiać żywy, czując w każdej sekundzie, że oto całą wspaniałość masz przed oczami, że nie jest wykreowana setką dubli. Że to jest w niej żywe i czyste, naturalne jak oddychanie.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Kiedy spotkałem się z Krystyna Jandą, również uderzyła mnie ta jej naturalność, bezpretensjonalność, prostolinijność – zero „gwiazdorstwa”, które często dają odczuć inni aktorzy.
      Nasze spotkanie miało taki nieformalny przebieg – już z tego choćby powodu, że… odbyło się przy wspólnym śniadaniu w hotelu, w którym się K. Janda zatrzymała.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      O, bardzo sympatyczny wywiad. Może nie dotyka jakichś strasznych głębi, ale o to pewnie o to chodzi – pan Łukasz założył sobie pewnie, że te jego wywiady to będą takie sobie rozmowy na luzie (nota bene jest to pierwszy wywiad Łukasza, którego wysłuchałem a widzę, że spotyka się on z wieloma znanymi i ciekawymi ludźmi – ciekaw jestem np. jego rozmowy z Agnieszką Holland).

  2. Olga Says:

    Jacek Szczerba o Krystynie Jandzie napisał:

    Andrzej Łapicki już po jej egzaminach do szkoły teatralnej był pewien, że Janda będzie wielką aktorką. Gdy Andrzej Wajda szukał młodej aktorki do roli Agnieszki w „Człowieku z marmuru”, Łapicki zaprosił go na przedstawienie „Portret Doriana Graya”, które wyreżyserował w Teatrze Małym. Janda grała Doriana, androgyniczna, w męskim stroju. Wajda się zachwycił i wziął ją na próbne zdjęcia.
    Wiedząc, że w „Bez znieczulenia” Wajdy ma zagrać tylko epizod, Janda wymyśliła sobie, że nie powie w tym filmie ani słowa. Przy okazji spełniła jedno swoje marzenie: kiedyś szkolnej koleżance zazdrościła piegów, tu na planie każdego dnia przed zdjęciami robiono jej piegi. Za kamerą stał wtedy Edward Kłosiński. I się w tych piegach zakochał, został mężem Jandy.
    Janda gra. Reżyseruje. Śpiewa – najwspanialej „Gumę do żucia” Grechuty i „Na zakręcie” Gintrowskiego i Osieckiej. Z Grechutą nagrała płytę „W malinowym chruśniaku” z poezją Bolesława Leśmiana.
    Jest prekursorką prywatnego teatru w Polsce. W 2005 r. – ryzykując własne pieniądze – otworzyła na Marszałkowskiej Teatr Polonia. W monodramie „Danuta W.” w reżyserii Janusza Zaorskiego jako Danuta Wałęsowa piecze na scenie szarlotkę. Ten spektakl to największy hit teatralny ostatnich lat.
    Śpi tylko cztery godziny dziennie. Przeważnie od 1 do 5 w nocy. Łatwo to sprawdzić, bo o piątej robi pierwsze wpisy do swego bloga. Zmarły w 2008 r. Kłosiński też wstawał o piątej i schodził do kuchni grać z żoną w karty.
    Gdy Kłosiński wyjechał za granicę kręcić film, Janda postanowiła urządzić w nowym domu przyjęcie, na które zaprosiła 30 polskich aktorek. Ale pomyliła się, podając zaproszonym adres. Podała adres sąsiada, którym był akurat pilot latający w dalekie rejsy pasażerskie. Tego wieczora właśnie je odsypiał, gdy co pięć minut do jego furtki dzwoniła jakaś znana aktorka trzymająca w ręku butelkę alkoholu. Grażynie Szapołowskiej otworzył już ubrany w mundur galowy. Następnego dnia przysłał Jandzie bukiet, dziękując za wspaniały wieczór.
    Gdy w Teatrze Powszechnym grała z Januszem Gajosem w „Makbecie” Szekspira – on Makbeta, ona Lady Makbet – podczas jednego z przedstawień zasłuchała się w opowieść garderobianej, którą właśnie rzucił mąż. Nagle do garderoby wpadł Gajos, krzycząc: – Kryśka, nie wyszłaś na scenę. – O Boże, już lecę. – Za późno, teraz już nie żyjesz.
    Co roku Janda wyjeżdża latem do tej samej miejscowości w Toskanii, gdzie na plaży czyta nowe sztuki i uczy się ról. Przed „Tatarakiem” Wajdy uciekła hen, w głąb plaży, żeby się opalać nago, bo planowano, że w „Tataraku”, na wzór jednego z obrazów Edwarda Hoppera, zostanie sfilmowana naga, na łóżku. Zasnęła na tej plaży, a gdy się obudziła, pochylało się nad nią kilkunastu chłopców – leżała w miejscu, w którym mieli bramkę, gdy grali w nogę… Ostatecznie Wajda nakręcił na łóżku ubraną Jandę, na wzór innego obrazu Hoppera.
    Jaka jest jej popularność międzynarodowa, pomijając nawet nagrody w Cannes za rolę w „Przesłuchaniu” Bugajskiego i w San Sebastian za rolę w „Zwolnionych z życia” Krzystka? Gdy kilka lat temu rozmawiałem ze szwedzkim autorem kryminałów i zięciem Ingmara Bergmana Henningiem Mankellem, najpierw było, oczywiście, o jego komisarzu Kurcie Wallanderze, ale na koniec Mankell spytał: – A co się teraz dzieje z Krystyną Jandą?

    Przypomnę jeszcze tylko, że niedawno, w plebiscycie „Ludzie wolności”, organizowanym przez „Gazetę Wyborczą” i telewizję TVN w kategorii „Kultura” tytuł „Człowieka wolności” otrzymała waśnie Krystyna Janda.

    Pozdrawiam

    • Jula :D Says:

      No tak, to wszystko jest bardzo ciekawe.Można jeszcze dodać ,że K.Janda prowadzi chyba ?.. dwa blogi. Przynajmniej ja na te blogi zaglądam od czasu do czasu. Lubie tę aktorkę , choć przeraża mnie swoją „pracowitością”.
      Dużo ciekawych rzeczy można się dowiedzieć na temat Jej pracy a także jej myśli na tematy około polityczne i inne. ;)

      „Mąż jednej z moich przyjaciółek jest poważnym przedsiębiorcą, zajmującym się jakąś ważną dziedziną przemysłu… a ona zajmuje się wierszami, śpiewa poezję, ma związane z tym problemy i kłopoty, depresje i płacze. „

      To chodzi o Magdę Umer. ;D Oczywiście wiem to z jednego z Jej blogu. ;)

      http://www.krystynajanda.pl/

      http://krystynajanda.natemat.pl/111759,poidlo-ze-starego-znicza

      Pozdrawiam!… ::D)))

      • Stanisław Błaszczyna Says:

        @Jula,
        to prawda, Krystyna Janda jest ewidentną pracoholiczką. Ale że z tego pracoholizmu wyrastają wartościowe rzeczy, to… ;)

        Znam stronę internetową p. Jandy, ale nie nazwałbym tego blogiem. Aktorka prowadzi tam coś w rodzaju dziennika, zamieszcza materiały dotyczące własnej osoby i swojej twórczości, prowadzi forum kontaktu ze swoją publicznością… etc.

        http://www.krystynajanda.pl/

        PS. Tego, że w tym cytacie chodzi o Magdę Umer, nie wiedziałem. W życie prywatne Magdy Umer nigdy nie wnikałem. Słyszałem jednak, że było (jest?) ono burzliwe – i że jednym z jej przyjaciół był (jest) Andrzej Poniedzielski, z którym prowadziła bloga „Chlip-Hop, czyli jak trwoga to do bloga” (wydanego zresztą w formie książkowej).

        • maria t. Says:

          Krystyna Janda prowadziła bloga od bardzo dawna.
          Pierwszych kilka lat tych zapisków wydano w książce „www.małpa.pl”, która miała spore wzięcie:

          http://www.krystynajanda.pl/plyty-i-ksiazki/1834

          Oto jedna z opinii:

          „To nie pierwsza książka Krystyny Jandy dlatego autorki rekomendować nie trzeba. Ale to najbardziej prywatne zapiski wielkiej polskiej aktorki, co więcej, niewiele w nich spraw zawodowych. Jeśli już, to tylko o teatrze – ukochanym dziecku Jandy – możemy tu i ówdzie poczytać w dzienniku. Właśnie w dzienniku – bowiem książka jest wyborem najciekawszych tekstów z prowadzonego przez aktorkę w Internecie dziennika.

          Któż z nas nie interesuje się prywatnym życiem ludzi znanych? Janda doskonale zna tę słabość i dlatego rozmyślnie rozpoczęła tę grę w Internecie. Ale – dawkuje nam prywatność swoją i swojej rodziny – wybiórczo. Nie wszystko, co jej dotyczy jest na sprzedaż. I słusznie. Ale i tak jest tego wiele. Co ważne – smakowicie podane. Krystyna Janda ma niekwestionowany talent pisarski, a do tego poczucie humoru i dużo autoironii. W efekcie nie oszczędza siebie i najbliższych, z humorem opisuje drobne zdarzenia domowe, dzięki czemu proponuje nam lekturę nie tylko przekonującą, ale i zabawną. A na koniec pełną refleksji, obserwacji i anegdot. Jeśli wpadniecie na tę książkę – nie wahajcie się. Ciepła, sympatyczna lektura, np. na otarcie łez z powodu tęsknoty za latem, którego ciągle nie ma.”
          Anna Jaszowska

        • Jula :D Says:

          Stanisławie,
          Ja wiem z blogu – pamiętnika, K.Jandy.
          Ona poza reklamą swoich teatrów, własnych występów i problemów z tym związanych a także i radościami, opisuje też trochę i swoje prywatne życie, między innymi jak razem z M. Umer i jej mężem spędza wakacje we Włoszech . :D
          Pisała, że M. Umer ma męża spoza „branży”, jest inżynierem, no i chyba ma własną firmę. Czyli się ustatkowała ;D
          Ma dwóch synów, już są dorośli. Ten blog co prowadzi z Poniedzielskim to taki raczej literacki, również na potrzeby „estrady” ;D

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          O swojej przyjaźni z Magdą Umer mówi sama Krystyna Janda na swojej stronie:

          Krystyna Janda: „Magda, od kiedy my się znamy? Pamiętam sylwestra, na którego przyszłam ze świeżo poślubionym pierwszym mężem Andrzejem Sewerynem, a ty z jakimiś dwoma facetami. Pamiętam, że byłaś ubrana w spodnie farmerki.”
          Magda Umer: „W życiu nie miałam spodni farmerek! Domyślam się, to była szara spódnica na szelkach, a ty zapamiętałaś jedynie szelki. Moim zdaniem był to sylwester z 1976 na 1977. Tak długo się znamy… Dlaczego jesteśmy ze sobą, będąc tak diametralnie różnymi osobami? Bo przyjaźń polega na tym, że cechy budujące, rozczulające, wspaniałe przewyższają te męczące. Kocha się, lubi i chce być z kimś nie „dlatego bo”, tylko „mimo że”. Krysia jest osobą optymistyczną. Zawsze chce zostawić widza z nadzieją. Bardzo jej się to udaje, w przeciwieństwie do mnie. Ja podrywam ludzi do myślenia, ona – do życia. Myślenie nigdy nie jest wesołe.”

          Tutaj można posłuchać obie we wspólnym koncercie:

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      @Olga,
      rzeczywiście, dorobek Krystyny Jandy jest imponujący – można sobie to ponownie uświadomić czytając tekst Jacka Szczerby, który przytaczasz – okraszony na dodatek anegdotami :)

      Z jej dokonań „wokalnych” bez wątpienia najbardziej lubię to:

  3. z życia gwiazd Says:

    Krystyna Janda o swoich przygodach w samolocie lecącym do Włoch:
    „Wczoraj w samolocie, na skutek ostatnich wydarzeń, premiery, podsumowań, zachowań… byłam tak szczęśliwa, że to koniec, że wakacje, że nareszcie, bez pośpiechu i przymusu, że postanowiłam się napić czerwonego wina” – pisała Janda.
    Okazało się jednak, że ilość wypitego przez nią trunku była zdecydowanie za duża… „Nieprzyzwyczajony organizm zareagował natychmiast i do tego histerycznie. Byłam bardzo błyskotliwa i cokolwiek za głośna. Trochę to było żenujące, szczególnie, że polskie rodziny z dziećmi prosiły mnie co chwilę o autografy. Po szklance czerwonego wina już w połowie lotu domagałam się lądowania i mówiłam wszystkim dookoła, że moim zdaniem lot trwa zbyt długo” – kontynuowała Janda.
    Na tym jednak się nie skończyło. Janda po opuszczeniu pokładu lekko podpita domagała się wymiany zamówionego przez nią i jej znajomych auta. „Ten mały samochodzik wydał nam się niemożliwy i ja (przypominam – lekko nietrzeźwa) raz jeszcze postanowiłam domagać się od obsługi wymiany na większy” – czytamy na blogu. Reżyserkę uspokoiła dopiero płyta Carli Bruni.

  4. maciej Says:

    Byłem na „Szczęśliwych dniach” Becketta w Polonii z nią w roli głównej (w zasadzie jedynej w tej sztuce). Kilka dni po śmierci jej męża Edwarda Kłosińskiego. Była mistrzowska, dostała owację na stojąco.


Co o tym myślisz?