FILOZOFIA ZRANIONEGO ZWIERZA

O LISTACH NIETZSCHEGO

*

*

Sięgając po listy Friedricha Nietzschego miałem nadzieję, że pozwolą mi one na głębsze poznanie tego niezwykłego człowieka, jak również na lepsze zrozumienie jego filozofii, która wydaje się być tak mocno związana z tragicznym życiem niepokornego wolnomyśliciela.
Czy tak się stało?

*

KOCHANA MAMO, DROGA SIOSTRO…

Uderzył mnie już pierwszy list, który napisał sześcioletni Frycek do swojej matki:

„Kochana mamo,
Chciałbym z tobą porozmawiać, ale nie jestem z tobą, więc muszę pisać do ciebie liścik. Bardzo się ucieszyłem z szarlotki, dziękuję za nią pięknie.
Myślę ciągle o Tobie i Elisabeth (siostra Nietzschego – przyp. LA), ale pisać już nie mogę, bo jestem zmęczony.
Twój wierny syn
Fritz Nietzsche.”

W tym skromnym dziecięcym liściku widzę antycypację tego, co stanowiło główny rys całego (świadomego) życia Nietzschego: jego oddalenie od ludzi i osamotnienie w świecie (przy jednoczesnej tęsknocie do obcowania z kimś bliskim), oraz ciągłe zmęczenie życiem (chorobą), często uniemożliwiające mu nie tylko pisanie, ale i normalną egzystencję.

Listy do matki i siostry pisał Nietzsche przez całe swoje życie. Bardzo często zawierały one podziękowanie za jakiś użyteczny drobiazg, kawałek garderoby, żywność… Miały więc charakter utylitarny. Były także utrzymane w tonie rodzinnym – Nietzschemu zależało na tym, by sprawić wrażenie oddanego brata i dobrego syna.
Skądinąd wiemy, że matka była wobec niego oschła, siostra zaś usiłowała nim manipulować. Nietzsche to widział i odczuwał, cały czas jednak zachowując swoją niezależność w myśleniu i czynach, ale – jak na ironię – po psychicznym załamaniu trafił na ponad 10 lat pod kuratelę, wpierw matki, a następnie siostry, która wykorzystała jego niemoc (a właściwie pozbawienie świadomości), by urobić jego spuściznę pod swoje dość prostackie tezy (dzięki czemu mógł się później na jego dziełach paść nazizm i antysemityzm.)

ECCE HOMO, CZYLI OSAMOTNIENIE I TORTURY

Następna niespodzianka, która czekała na mnie podczas lektury listów: najwięcej jest tych napisanych do jego przyjaciół, którzy wszak zmieniali się (z wyjątkiem bodajże wiernego Overbecka ). Może więc nie byli prawdziwymi przyjaciółmi? Jaka ogromna bije z nich potrzeba miłości i zrozumienia! Miłości, której Nietzsche był pozbawiony… (a może sam się jej pozbawił)?
Ile w tej uczuciowej prostracji było z wyboru, a ile z konieczności?
Jedno jest pewne: człowiek szczęśliwy, kochający (i kochany) nie stworzyłby tak nieludzkiej wizji odrzucającej w końcu miłosierdzie, współczucie, a w konsekwencji i samą miłość.

Jednakże uproszczeniem byłoby twierdzić, że „przewartościowanie wszystkich wartości”, którego chciał dokonać filozof (a była to de facto próba anihilacji tego, co dotychczas scalało pozytywnie ludzi i budowało ich kulturę), miało swoje źródło jedynie w jego mizantropii, czy też kondycji fizycznej.
Pół biedy byłoby w tym, gdyby Nietzsche zaczął nienawidzić człowieka w swoich górskich samotniach – na swój prywatny użytek (a raczej gwoli własnej mizerii). Kłopot dla Europy zaczął się wtedy, kiedy Nietzsche Mesjaszem chciał uczynić Zaratustrę, sam mianując się w końcu Antychrystem. (Już w tym momencie, w oczach zdecydowanych wrogów Nietzschego, kompromituje się całe jego myślenie.)

Jednakże myśl Nietzschego nie tylko przetrwała, ale i miała wielki wpływ na rozwój europejskiej kultury. Mało tego: jego koszmarne proroctwa spełniły się z nawiązką w następującym po nim wieku, co tylko potwierdziło jego przenikliwość i niemal jasnowidzące zdolności profetyczne:

„Na całej Ziemi wystąpią konwulsje, jakich jeszcze nie było – pojęcie polityki zniknie całkowicie w wojnie duchów, wszelkie wytwory wiedzy wylecą w powietrze, zaczną się wojny, jakich jeszcze nie było.”

Czy jednak, wobec tego wszystkiego, zadowolić dziś może kogokolwiek ta z pozoru oczywista konstatacja, że wszystkiemu winien wredny charakter Nietzschego, syfilis i związana z nim permanentna kondycja chorowitego zdechlaka, który zaczął roić sny o potędze i napawać się nadchodzącą Apokalipsą?
Nawet w konfrontacji z wyrażonym explicite zwierzeniem Nietzschego w liście do Overbecka, napisanym na rok przed kompletnym popadnięciem w obłęd?:

„Bywały ponure godziny, bywały dni i noce, kiedy nie wiedziałem już, jak żyć, i brała mnie czarna rozpacz, jakiej jeszcze dotąd nie zaznałem. Mimo to wiem, że nie mogę się wymknąć, ani w tył, ani w prawo, ani w lewo: nie mam żadnego wyboru. Tylko ta logika mnie powstrzymuje: patrząc ze wszystkich innych stron mój stan jest nie do wytrzymania i bolesny aż po torturę. (…) Nie należy teraz ode mnie oczekiwać ‚pięknych rzeczy’, tak jak nie można domagać się od cierpiącego głód zwierza, by z wdziękiem rozszarpywał zdobycz. Wieloletni brak naprawdę wspierającej i uzdrawiającej ludzkiej miłości, absurdalne osamotnienie, jakie ze sobą niesie to, że prawie każda pozostałość ze związku z człowiekiem staje się tylko źródłem ran; wszystko to jest jak najgorsze i ma tylko jedno uzasadnienie: że jest konieczne.”

Echo tego listu odnajdziemy we wspomnieniach Overbecka, który opisuje kilkakrotne odwiedziny Nietzschego, kiedy ten pogrążony był już w kompletnej apatii. Oto pisze on np.: „(Nietzsche) zrobił na mnie wrażenie zranionego śmiertelnie szlachetnego zwierzęcia, które ukryło się w jakimś zakątku, gdzie myśli już tylko dokonać żywota.”


Oczywiście, że czytając opisy choroby Nietzschego – tych niekończących się cierpień związanych z ostrymi bólami głowy, wymiotami, osłabieniem wzroku, paraliżem – może nas ogarnąć chrześcijańska litość nad nieszczęśnikiem, (którą nota bene sam Nietzsche tak wyszydził). Naturalnie, naszym ludzkim odruchem jest współczucie dla złamanego cierpieniem bliźniego.
Lecz pozostaje jeszcze jego myślenie – fant, z którym cała Europa musiała się jakoś uporać. Nie wystarczyło już bowiem wzruszenie ramion i skwitowanie tego wszystkim stwierdzeniem: to szaleniec!

Pisma Nietzschego wymierzone były w sam rdzeń chrześcijańskiej Europy z jawnym zamiarem, by ugodzić śmiertelnie jej (zakłamaną wg niego) duszę, rozwiać czadzące wszystkich złudzenia, obnażyć obłudę wszystkich instytucji – całej cywilizacji, która skrywała fundamentalne prawo natury o dominacji silniejszego nad słabszym, o świecie, w którym o wszystkim decyduje wola mocy, gdzie nie ma „zmiłuj”, i gdzie mamy do czynienia z moralnością panów i moralnością niewolników.
Nietzsche zatruł atmosferę zadowolonego z siebie filistra, uderzył w znarkotyzowane przez religijne opium masy, obnażył obłudę monarchów i włodarzy, pokazał palcem stęchłego ducha Starej Europy. Pierwszy zaczął wołać, że Titanic tonie, skupiając na sobie uwagę wszystkich.

ROZPOŁAWIANIE ŚWIATA

Czytając listy, pewne symptomy skrzywiającej się psychiki Nietzschego dają się zauważyć na wiele lat przed totalnym załamaniem, które spadło na niego zimą 1888 roku w Turynie. Była to głównie postępująca alienacja wobec najbliższego otoczenia, (której najbardziej dramatycznym przejawem było burzliwe i niezwykle bolesne dla Nietzschego zerwanie z Ryszardem Wagnerem); nadmierne poczucie własnej wyjątkowości przeradzające się w megalomanię, pozwalającą mu w końcu uznać się za „największego niemieckiego pisarza”:

„(…) moje stanowisko filozoficzne jest bez konkurencji najbardziej niezależne. (…) Współczesna Europa nie ma pojęcia, wokół jakich przerażających rozstrzygnięć obraca się cała moja istota i do jakiego koła problemów jestem przywiązany – i że wraz ze mną nadciąga katastrofa, której imię znam, ale nie wypowiem.”

Swojego „Zaratustrę” uznaje za „najgłębsze i najdonioślejsze wydarzenie – duszy, za pozwoleniem! – między dwoma tysiącleciami, drugim i trzecim”, zaś o innych swoich książkach pisze: „(…) dałem ‚nowym’ Niemcom najbogatsze, najbardziej przeżyte i najbardziej niezależne książki, jakie oni w ogóle mają, będąc zarazem osobiście kapitalnym wydarzeniem na terenie kryzysu o wartościach.”
Przewiduje, że swoim dziełem „rozbije dzieje ludzkości na dwie połowy” i wyznaje, że:
„(…) moje życie stoi przed gigantyczną decyzją i spoczywa na mnie odpowiedzialność, jakiej nie potrafię wyrazić (…) ‚Zaratustra’! Pierwsza książka całego tysiąclecia! w której zawarty został los ludzkości! (…) Gdy wyjdzie ‚Ecce Homo’, będę pierwszym wśród żywych.”

Psychologia rozpracowałaby tu na części pierwsze te mechanizmy, które powodowały Nietzschem. Zapewne po raz kolejny przekonalibyśmy się, jak proces kompensacji czyni z impotenta mocarza, a z poczucia niemocy – złudzenie wszechmocy; jak łatwo kompleks niższości przeradza się w manię wielkości… etc.
Czy jednak charakterologiczne wytłumaczenie, doszukiwanie się egoistycznych impulsów, wskazanie na psychologiczne (czy też nawet fizjologiczne) źródło takiej a nie innej myśli, myśl tę dezawuuje albo unieważnia?
Moim zdaniem nie.
Z każdą ideą, kiedy już się ona pojawi (a zwłaszcza z taką, która uzyskała już status przynależności do spuścizny europejskiej myśli filozoficznej), należy się zmierzyć bez stosowania argumentów ad personam, jakimi byłyby wszystkie te, odnoszące się do egoistycznych pobudek jej powstania, do jej genezy osobniczej.

UMARŁ BÓG, NIECH ŻYJE BÓG!

Nietzsche (rysunek Hansa Oldego)

Jak wiemy, Nietzsche obwieścił śmierć Boga. Czy jednak należy to rozumieć tak, że Bóg był ale umarł? Czy też, że nigdy Go nie było?
W sumie to nieważne dla kogoś, kto mierzy się z brakiem Boga w świecie, mimo że nigdy właściwie nie ogłosił siebie ateistą. Ten ostatni fakt intrygował mnie nieco do momentu, kiedy uświadomiłem sobie, że tym sposobem Nietzsche jakby zostawia otwartą furtkę dla jakiegoś bóstwa, którego sam (dość mgliście i nie do końca świadomie) oczekuje.
Sam Heidegger uznał Nietzschego za pierwszego europejskiego filozofa ery nowożytnej, który całkowicie zerwał z wszelką metafizyką. Mnie się to wydało zdumiewające, bo tak naprawdę Nietzsche miał temperament wielkiego mistyka, by nie napisać wizjonera (a jak mistycyzm może się obejść bez metafizyki?)
Nawet kiedy chciał się on dokopać do sedna Natury, zgłębić jej istotę – trafiając tam najczęściej na bezcelową i bezsensowną próżnię, pustkę i nicość, nie mógł się pogodzić z jej zimnem i bezdusznością, dlatego też jego poszukiwania wracały do niego samego, musiał więc jakoś im sprostać sam przyjmując postać bosko-ludzkiego Zaratustry.

Wszystko to nabrało konkretnego i widzialnego kształtu na kilka miesięcy przed załamaniem, kiedy Nietzsche zaczyna podpisywać swoje listy jako: Feniks, Cezar, Antychryst, Dionizos i Ukrzyżowany.

Rozbrajający (i nie pozbawiony pewnej poetyckiej zgrabności) list pisze wówczas do Cosimy Wagner:

„To przesąd, że jestem człowiekiem. Żyłem jednak sporo pośród ludzi i znam wszystko, co ludzie przeżyć mogą, od rzeczy najniższych po najwyższe. Wśród Hindusów byłem Buddą, w Grecji Dionizosem, Aleksander i Cezar to moje wcielenia, autor Szekspira, lord Byron, takoż. Na końcu byłem jeszcze Wolterem i Napoleonem, może też Richardem Wagnerem… Tym razem jednak przychodzę jako zwycięski Dionizos, który chce na ziemi uczynić święto… Nie mam zbyt wiele czasu… Niebiosa cieszą się, że tu jestem… Wisiałem też na krzyżu…”

Zaś do profesora Jakoba Burckharda z uniwersytetu w Bazylei (gdzie sam kiedyś piastował katedrę filologii klasycznej), zwraca się tak:

„Drogi Panie Profesorze,
ostatecznie o wiele bardziej wolałbym być bazylejskim profesorem niż Bogiem; nie odważyłem się jednak posunąć tak daleko osobistego egoizmu, by z tego powodu zaniedbać stwarzania świata.”

Wyszło na to, że Nietzsche samym sobą chciał zastąpić miejsce, które dotychczas zajmował Bóg.
A to możliwe jest tylko w szaleństwie.

DO DOSTOJNYCH POLAKÓW

Jako o pewnej ciekawostce można tu też wspomnieć o fantazjowaniu Nietzschego na temat swojego (domniemanego) polskiego pochodzenia. Podobno jednak faktem jest, że prapradziadek filozofa, Gotthelf Engelbert Nietzsche był synem polskiego szlachcica Nietzkiego (Niecki).
Peter Gast (kompozytor, długoletni przyjaciel Nietzschego) widzi w nim „polskiego szlachcica, który został w dziadku i ojcu zagłuszony przez teologów, a w Nietzschem ponownie wydostał się na światło dzienne.”

Franz Overbeck w swoich wspomnieniach o Nietzschem napisał jednak:
„Ja sam dość często bardzo sceptycznym uchem wysłuchiwałem powtarzanych po wielokroć opowieści Nietzschego na temat jego polskich przodków, których piętno nosił zresztą rzeczywiście w szerokiej budowie swej fizjonomii.”

Nietzsche lubił więc brylować w towarzystwie jako potomek polskiej szlachty, i schlebiało mu to, że był za takiego przez owo towarzystwo brany.
A my możemy się tylko lekko zadziwić, uświadamiając sobie, że były to czasy, kiedy polskie pochodzenie nikomu nie czyniło ujmy, a wprost przeciwnie – było powodem do chluby. Nawet jeśli było czymś urojonym.

Ten wątek odezwał się nawet w liście, który Nietzsche napisał dosłownie na kilka dni przed zapakowaniem go w kaftan bezpieczeństwa (jakim była szlafmyca właściciela pensji, którą przekupiono oszalałego filozofa, by bez stawiania oporu udał się wraz z Overbeckiem do pociągu mającego zawieść go do szpitala dla obłąkanych w Jenie):

„Do dostojnych Polaków
Należę do was, jestem jeszcze bardziej Polakiem niż Bogiem, chcę wam oddać cześć, tak jak cześć oddawać mogę… Żyję wśród was jako Matejko..
Ukrzyżowany”

DLACZEGO NIETZSCHE?

Rozumiem, że książka, którą właśnie przeczytałem jest zaledwie wyborem listów Nietzschego. W rzeczywistości jest ich bowiem znacznie więcej. Nie wszystkie zresztą są już odkryte i znane. Niemniej jednak wyłania się z owej selekcji obraz, który odbiega nieco od wyobrażenia, jakie mają o Nietzschem czytelnicy jego dzieł.
Wbrew przytoczonym tu już, raczej gwałtownym fragmentom, z całości wyłania się niejaka monotonia tematów, które Nietzsche porusza w listach do matki, siostry, znajomych, kolegów, wydawców… Ciągłe pisanie o pogodzie i swoim zdrowiu (a raczej jego braku), o nieustannej tułaczce – zmianie jednej pensji na inną (Nietzsche nie miał czegoś takiego jak „domu”, czy nawet „własnego kąta”), o kolejnych fiaskach związanych z publikacją jego pism, o coraz bardziej wykruszającym się gronie jego przyjaciół… etc. Z rzadka jedynie ujawnia się w tych listach intensywność i gęstość, jaką mają jego utwory literackie.

Możemy więc, nieco na chłodno, prześledzić curriculum vitae Nietzschego – jego wczesne (w wieku 24 lat!) objęcie profesury na Uniwersytecie w Bazylei; stopniową utratę zdrowia, która zmusiła go do porzucenia pracy pedagogicznej; ciągłej zmianie miejsca zamieszkania, wzmianki o powstawaniu kolejnych książek i próbach ich wydania; zabiegi o przyjaźń tych ludzi, którzy jeszcze zupełnie się od niego nie odsunęli, wreszcie ów nieszczęsny atak szaleństwa w Turynie, na którym właściwie skończyła się możliwość dyskursu z jego myślą.

Nietzsche ze swoim przyjacielem Paulem Rée oraz wielką zawiedzioną miłością Lou Salomé (z pejczem)

*

Mnie osobiście bardzo ujęło ożywienie, jakiego doświadczył Nietzsche kiedy w jego życiu – niczym jasna i ostra kometa – pojawiła się młoda Rosjanka Lou Salome. Wyglądało to tak, jakby w tego myśliciela wstąpiło nowe życie, witalny entuzjazm, skrajne podniecenie… aż do momentu, kiedy kobieta, w której się zakochał opuszcza go z jego własnym przyjacielem.
Nietzsche w jednym momencie gaśnie, wpada w ludzką, arcy-ludzką rozpacz, ponownie jego ciałem zawłaszcza choroba…

Mimo tych życiowych niepowodzeń, (które przecież wśród ludzi są na porządku dziennym), sporadycznych a nagłych zawirowań losu, życie Nietzschego, patrząc nań z zewnątrz, pozbawione było gwałtownych wydarzeń, jakiejkolwiek awanturniczości, zewu przygody… Wielki dramat rozgrywał się właściwie w jego ciele i umyśle – i jest czymś na wskroś fenomenalnym, że taka kameralna w sumie tragedia „jednego aktora”, potrafiła rozniecić żar wśród tak wielu myślących, poszukujących i czujących ludzi, może nawet wpłynąć na nadchodzącą właśnie epokę.

* * *
Wewnętrzne życie Nietzschego było jednym wielkim i niegasnącym pożarem, który wreszcie strawił sam siebie. Przejawiał się on choćby w skłonności do ekstremalnych doświadczeń ducha, w penetracji rejonów ludzkiej myśli, w które prawie nikt nie ośmielał się zapuszczać. Stąd te jego nerwowe spięcia, mózgowe wyładowania, błyskawice i burze.

Niech nas jednak nie zwiodą owe szaleńcze wyskoki, błądzenie konceptu i kipiel emocji, absurdalne stwierdzenia i jaskrawy – jakby się mogło wydawać – nonsens, który się wyłania w skomasowanych tu przeze mnie i wyłożonych cytatach.
Bowiem dzieło Nietzschego zawiera w sobie bez wątpienia fragmenty genialne i błyskotliwe, miejscami obdarzone jest niezmierzoną głębią i wstrząsającą przenikliwością. Gdyby tak nie było, to rzeczywiście uznać by go można za kolejnego – i tylko li – wariata.
Tak się jednak o Nietzschem nie mówi – i nie dzieje się to bez przyczyny: tej filozofii nie da się – ot tak, po prostu – przegnać z dworu dziedzictwa europejskiej myśli, jakkolwiek rozpaczliwa, desperacka, groźna i tragiczna mogłaby się ona wydawać.

* * *
Nie wiem, czy poznając głębiej Nietzschego, lepiej rozumiem jego filozofię, ale na pewno lepiej rozumiem go jako człowieka, który rozpaczliwie usiłował wypełnić pustkę…
Pustkę po kulturze, której się sprzeciwił i po Bogu, którego uśmiercił.
Czy jego obłędny los może stanowić dla nas jakąś naukę?
A może tylko przestrogę?

* * *

Taras Nietzschego w Nicei

*

Komentarzy 70 to “FILOZOFIA ZRANIONEGO ZWIERZA”

  1. czara Says:

    Bardzo ciekawy tekst. Podoba mi się takie dochodzenie do myśli filozofa, po nitce, mocno splątanej w tym wypadku, psyche. Bardzo dobitne ukazałeś, że ta myśl nie może istnieć bez całego tego tła kłębiących się emocji i niezaspokojonych pragnień.

  2. Miranda Says:

    „po Bogu, którego uśmiercił” – to nie rece mi opadaja

    • Miriam Says:

      Nietzsche w „Wiedzy radosnej” pisał: „Bóg umarł! Bóg nie żyje! Myśmy go zabili! Jakże się pocieszymy, mordercy nad mordercami? Najświętsze i najmożniejsze, co świat dotąd posiadał, krwią spłynęło pod naszymi nożami – kto zetrze z nas tę krew? Jakaż woda obmyć by nas mogła? Jakież uroczystości pokutne, jakież igrzyska święte będziem musieli wynaleźć? Nie jestże wielkość tego czynu za wielka dla nas? Czyż nie musimy sami stać się bogami, by tylko zdawać się jego godnymi?”

    • Logos Amicus Says:

      „… to nie ręce mi opadają”

      A co Mirando, a co? ;)

  3. Racjonalista Says:

    Tradycyjne tłumaczenie na język polski słynnego terminu Nietzschego „Gott ist tot” jako „Bóg umarł” zastąpić należy raczej tłumaczeniem „Bóg jest martwy”. Za interpretacją taką przemawiają już względy natury filologicznej: Nietzsche pisze „Gott ist tot”, nie zaś „Gott starb” czy też „Gott ist gestorben”. Ponadto stwierdzenie „Bóg umarł” nie wykracza poza kanony myśli chrześcijańskiej: oczywiście — odpowiedziałby każdy wyznawca tej religii — umarł na krzyżu dla naszego zbawienia. Najistotniejszym powodem, dla którego zrezygnujemy z dotychczasowego tłumaczenia, jest chęć zachowania owego „jest”, odgrywającego w koncepcji Nietzscheańskiej niezwykle istotną rolę. Słowo „umarł” kojarzy się od razu z pewnym ciągiem przyczynowym: był, potem umarł — teraz go nie ma. Zdaniem zaś Nietzschego, Bóg wciąż „jest”, choć jest martwy.
    (Mirosław Żelzazny)

    Więcej w artykule M. Żelaznego pt. „Nietzsche: śmierć Boga” .

    • Miranda Says:

      Racjonalisto masz calkowita racje mowiac ze ” tradycyjne tlumaczenie” nie odpowiada istocie rzeczy. I niestety to wlasnie tradycyjne tlumacznie prowadzi do wyciagania blednych wnioskow.

  4. Ireneusz Says:

    Nietzscheańska koncepcja „przewartościowania wartości” – filozofia woli – jest wezwaniem do czynu, jest próbą budowania od podstaw nowego świata, świata, w którym Bóg umarł na zawsze. Tym samym jednak nie jest przedsięwzięciem, które burzy i niszczy, lecz które buduje i tworzy. Jest nie tyle zabójstwem Boga, ile wznoszeniem nowego świata na Jego mogile. Kto w takim razie jest ostatecznie odpowiedzialny za śmierć Boga? Kto jest – pyta Nietzsche – owym bogobójcą? Kto tej śmierci oczekiwał i pragnął?

    Odpowiedź Nietzschego jest prosta – zabójcą Boga jest człowiek resentymentu, a więc ten, który, jako niezdolny do życia w wolności, jest istotą wyłącznie reaktywną i bierną; więcej, ten, którego jedynym celem nie jest budować, lecz niszczyć, nie tworzyć, lecz unicestwiać wszelkie wartości i sens; ten wreszcie, którego naczelną zasadą jest „ty jesteś niegodny, więc ja jestem dobry”. Bóg nie został więc zamordowany przez wielkich, lecz przez tych, którzy nie potrafili znieść rzeczywistej wielkości drugiego. Więcej może, którzy nie potrafili znieść obecności absolutnego świadka. Wszak Bóg to Ten, który widzi bardziej niż człowiek i który – jak pokazywał kardynał Newman – osądza w sumieniu, a nawet – jak przekonywał Sartre – uprzedmiotawia swoim absolutnym spojrzeniem. Nie jest świadkiem, który wspiera i pomaga rozumieć (jak chciał Marcel), lecz świadkiem, który zagraża czy wręcz unicestwia. Tym samym jednak śmierć Boga staje się wydarzeniem – aż do tragizmu – banalnym. Jak w wierszu Stygnący Bóg współczesnego poety szwedzkiego Karla Vennberga:

    Bóg jest jak schody z czerwonej cegły.
    Zużywamy go
    zanim naprawdę go potrzebujemy.
    Potem ledwie pamiętamy kolor
    materiał
    drzwi – otwarte lub zamknięte –
    do których nie możemy się dostać.

    Mimo banalności wydarzenia, słowa „Bóg umarł” nie oznaczają zwykłej, obojętnej informacji, lecz stanowią wyraz dramatycznego wołania przerażonego swoją samotnością i ciężarem odpowiedzialności człowieka. Ten, kto obwieszcza śmierć Boga, nie głosi przecież Dobrej, lecz Złą Nowinę. Nie głosi triumfu, lecz raczej klęskę i niepewność przyszłości. Śmierć Boga zrzuca wszak na człowieka ciężar wolności. A wolność zdaje się być tym darem, który przyjąć najtrudniej. Nie udźwignie jej człowiek resentymentu, zabójca Boga. Udźwignąć ją może tylko nadczłowiek afirmujący istnienie. Tylko on potrafi zresztą dostrzec znaczenie tego wydarzenia, bo tylko on naprawdę wie, co to znaczy żyć w obliczu Nieobecności. Na jego też barkach spoczywa zbudowanie nowego świata. Zabójca Boga, człowiek resentymentu bowiem budować nie potrafi.

    Śmierć Boga, jak zresztą wszelkie zdarzenia, może posiadać (i rzeczywiście posiada) tyle znaczeń, ilu jest ludzi. Jednym z podstawowych jest na pewno doświadczenie niepokojącego milczenia Boga, zobrazowane choćby w wierszu Federico Garcii Lorki „Prolog”:

    Odpowiedz, Panie,
    Boże mój!
    Czy nie dociera nasze cierpienie
    do Twych uszu?
    Czy nie prawiły bluźnierstw
    wieże Babel ceglane,
    żeby Cię zranić, czy też Ty lubisz
    krzyki?
    Tyś głuchy? Tyś ślepy?
    Lub możeś zezowaty
    duchem
    i widzisz ludzką duszę
    w odwróconych barwach?

    Dla Nietzschego jednak ta śmierć jest ostateczna i nieodwołalna. Tym samym jednak nieobecność Boga staje się przeczuciem (a może nawet „dotknięciem”) nicości, której przeciwstawić można jedynie heroiczną wolność i kreację wartości. Prawdziwy przy tym sens można urzeczywistnić tylko wybierając to, co godne wieczności, wiecznego trwania. Wszystko, co jednorazowe, ulotne i chwilowe – godne jest pogardy.

  5. kenjishinoda Says:

    Nietzsche wyraża z jednej strony pełną afirmację i aprobatę „śmierci Boga”. Ciesząc się, iż Życie w końcu nie będzie musiało marnować swej energii na ascetyzm, wyrzeczenia lub przedkładanie życia w jakimś przyszłym duchowym świecie ponad konkretne tu oto Życie w pełni swej witalistycznej mocy. „Śmierć Boga” otwiera także przed człowiekiem po raz pierwszy możliwość zostania absolutnym suwerenem i pełnego posiadania samego siebie. Pamiętajmy także, iż w mniemaniu Nietzschego „śmierć Boga” jest także wyrazem odrzucenia wszelkiej obiektywnej prawdy. Dlatego krytyka religii Nietzschego odróżnia się od radykalnego naukowego ateizmu i sekularyzacji francuskiego Oświecenia lub dwóch pozostałych mistrzów podejrzeń – Marksa i Freuda. Radykalnej krytyki Nietzschego nie przetrwały także oświeceniowe projekty naukowego ateizmu i sekularyzmu, bowiem autor Tako rzecze Zaratustra ukrzyżował zarówno dogmatyczną wiarę jak i obiektywizm naukowej prawdy.
    Jednakże Nietzsche zadaje także pytanie o to kto przyjdzie po Bogu chrześcijaństwa. Stwierdza jednocześnie, iż wielu ludzi chciałoby pozbyć się transcendentnego Boga chrześcijan, ale chciałoby też zachować chrześcijańskie wartości (chodzi głównie o egalitarną ideę równości wszystkich ludzi oraz o ideały liberalnej demokracji). Niestety jest to niemożliwe, gdyż jeśli usuniemy transcendentną podstawę, na której opierają się chrześcijańskie wartości, one same z czasem zaczną zanikać. Dlatego Nietzsche zastanawia się jakie wartości pojawią się w miejsce zanikających przykazań chrześcijaństwa. Najpewniej będą to wartości radykalnie inne od tych znanych z ewangelicznych przypowieści. Być może nowi bogowie, którzy nadejdą nie będą już bogami miłosierdzia, przebaczenia i współcierpienia. Dlatego Nietzsche obawia się czy w przyszłości nie będziemy świadkami wielkich wojen, których okrucieństwa nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić.

    • Logos Amicus Says:

      Mirando, Miriam, Racjonalisto, kenjishinodo, Ireneuszu… – Wasze komentarze podjęły wątek „śmierci” Boga w myśli Nietzschego i to jest dla mnie zrozumiałe, bo Nietzsche – jak mało który filozof – zaprzątał sobie głowę Bogiem, a jeszcze bardziej Jego „martwotą”. Ale – to trzeba sobie wyraźnie powiedzieć – on mierzył się nie tyle z samym Bogiem (nieważne tu: z żywym czy martwym), co z ideą Boga w swoim umyśle, (choćby nawet po Jego trupie ;) )

      Oczywiście, że nie należy dosłownie brać jego oskarżenia, czy też samo-oskarżenia, iż to on (lub ktokolwiek inny) „uśmiercił” Boga, a bardziej metaforycznie. Nietzsche nie był aż tak szalony (ani tym bardziej głupi), by twierdzić, że byt (czy też – wg ateistów – niebyt) taki jak Bóg, da się uśmiercić.
      On cały czas mówił o kulturotwórczej relacji: Bóg prehistoryczny – Bóg przedchreścijański – Bóg chrześcijan – Bóg (obecny, czy też raczej nieobecny) we współczesnym mu świecie – i to wszystko w odniesieniu do (zmieniniającego się ewolucyjnie) religijnego pojmowania Boga przez ludzi pierwotnych, starotestamentowych, Chrześciajan (także przez samego Jezusa), wreszcie przez katolicyzm i protestantyzm, (ten ostatni uznając nota bene za głównego sprawcę tego, iż Bóg stał się martwy).

      W tym wszystkim widzimy nie tyle to, że Nietzsche borykał się z problemem istnienia lub nieistnienia Boga, (a tym samym nie daje on nam tutaj przesłanek do tego, by uznać go za ateistę), ale to, jak mocno był on związany z korzeniami, czy też zespolony z rdzeniem teistycznej kultury, w której ukształtowała się jego świadomość i samo myślenie.
      Tutaj należy poczynić bardzo ważne wg mnie spostrzeżenie, (które w pewien sposób nobilituje w moich oczach Nietzschego): otóż całe „szaleństwo” Nietzschego w dużej mierze wzięło się z jego radykalnego (pełnego uwagi i powagi) podejścia do źródeł zachodniej cywilizacji (głównie religijnych, ale też i filozoficznych). To właśnie Nietzsche był owym szaleńcem, który w biały dzień wyszedł z latarnią na rynek pełen ludzi i szukał Boga, lamentując przy tym, że jest on martwy, bo „ja i wy go zabiliście”. On był tym szaleńcem, który wołał o tym, o czym inni milczeli (choć przecież wśród obecnych na rynku ludzi było wielu takich, którzy wiedzieli, że Boga nie ma). Jeszcze raz się okazało, że to właśnie od szaleńców (podobnie jak i od dzieci) można usłyszeć prawdę, która podejrzewają, (lub o której wiedzą) wszyscy „normalni”, „zdrowi na umyśle”, dorośli… ale wolą się nie wychylać.

      To prawda, że Bóg z (historycznym) czasem wyemigrował z ludzkiego świata empirii (a był On kiedyś, choćby w epoce animizmu i panteistycznego widzenia rzeczywistości, niemal namacalnie obecny wśród ludzi) w jakieś metafizyczne zaświaty, dzięki czemu kapłani wszystkich religii świata mogli manipulować ludźmi, (dzieląc ich przy tym na „wiernych” i „niewiernych”). A i tam (gdzieś za kosmicznymi mgławicami widzialnego świata) z czasem sie zestarzał i wyblakł tak, że dla naszej współczesności jest ledwie wspomnieniem, cieniem, fantazmem przytłoczonym choćby przez ekonomię. I tylko wśród pasjonatów (np. tych, którzy bawią się w teistyczno-ateistyczne spory) budzi on jakieś żywsze myśli i uczucia.

      Cała reszta, zarówno ta „wierząca”, jak i „niewierząca” podchodzi do Niego dość obojętnie, rutynowo i instrumentalnie. Ta obojętność uderzać może zwłaszcza w przypadku tych, którzy wierzą w Jego istnienie (bo wśród tych, którzy „nie wierzą” jest to bardziej oczywiste), ponieważ ich „wiara” w Boga jest zwykle naiwna, bezrefleksyjna, płytka, powierzchowna… Bóg w ich pojęciu to ktoś taki jak Tatuś, który ma nas w swojej pieczy, który zawsze jest dobry, mądry i miłosierny, dzięki któremu nigdy i nigdzie nie przepadniemy…

      I ja się temu prostemu i nawinemu pojmowaniu Boga nie dziwię.
      Także dlatego, iż uważam, że wszelkie nasze myślowe spekulacje na temat Boga, wszystkie te nasze super-intelektualne dyskursy, mędrkowania i filozoficzne rozważania nad Bogiem (o którym tak naprawdę nie możemy mieć zielonego pojęcia) zawsze muszą prowadzić ad absurdum.
      Tak jak zaprowadziły m. in. Nietzschego.

  6. remigiusz Says:

    Józef Życiński w swoich „Medytacjach filozoficznych” napisał: „W wielu deklaracjach Nietzschego widać tragizm protestu osoby, która nie akceptuje swego miejsca w świecie i chciałaby stworzyć nową harmonię między doświadczanym pięknem pejzażu piemonckiej jesieni czy poetyką malowniczych Alp a indywidualnym życiem z jego konkretnymi zagrożeniami przez chorobę, poczuciem bezradności, tęsknotą za pięknem. Być może właśnie bezsilność dyktowała płomienne deklaracje i pełne agresji dekrety. Być może odczucie zagrożenia życia inspirowało apoteozę witalności. Podczas gdy tragizm biografii Nietzschego usprawiedliwia jego retorykę, trudno jest usprawiedliwiać w tym samym stylu współczesnych sympatyków dionizyjskiej wizji życia. Wprawdzie u jej podstaw może znajdować się to samo doświadczenie dramatu i bólu, podobna tęsknota za odmiennym życiem, ten sam protest przeciw krępującym ograniczeniom codzienności. Doświadczenie życiowych dramatów nie może jednak zwalniać z odpowiedzialności za związki wynikania logicznego.”

    • Logos Amicus Says:

      Arcybiskup Życiński trafnie (a nawet pięknie) punktuje charakter i genezę tragicznych – ale i pełnych witalności – nut w twóczości Nietzschego, ale niestety robi to, by zaraz potem raptownie skarcić „współczesnych sympatyków dionizyjskiej wizji życia” (sugerując, że taki właśnie jest wpływ Nietzschego).
      A Nietzsche – przynajmniej mnie – nie kojarzy się raczej ani z hedonizmem ani z jakimś życiowym rozpasaniem, czy choćby tylko z „używaniem” życia. Już bardziej sprawia on na mnie wrażenie jakiejś hybrydy męczennika z eremitą.

      Nie podoba mi się również zbytnio (choć przecież oczywista, by nie napisać – trywialna) konkluzja Życińskiego o „odpowiedzialności za związki wynikania logicznego”, która – ni to z gruszki, ni z pietruszki – następuje zaraz po jego skądinąd empatycznym, humanitarnym pochyleniu się nad ludzkim „doświadczeniu dramatu i bólu”, nad „tęsknotą za odmiennym życiem”, nad protestem przeciw „krępującym ograniczeniom codzienności”…

      Ale ja i tak lubię czasami Życińskiego poczytać, bo to dość śmiały i mało ortodoksyjny w myśleniu człowiek :)

  7. salina Says:

    Zawsze wydawało mi się, że Nietzsche to nie moja „bajka”, nie ciekawiły mnie jego poglądy, nawet nie miałam ochoty sięgnąć po „To rzekł Zaratustra”, choć są w domu chyba nawet dwa egzemplarze.
    Ale Ty Amicusie pokazałeś człowieka, poszukującego, samotnego, myślącego, inteligentnego, cierpiącego, rozdartego… Gdybym była pisarzem, chciałabym żeby mnie czytał ktoś taki jak Ty :) Ty sprawdzasz „co tkwi poza tym”, dociekasz „a dlaczego tak”, czytasz listy, sprawdzasz czy miał rodzinę, bliskich, jakich? Zamyślasz się nad ich relacjami, próbujesz określić związek między życiem a głoszonymi poglądami, ustalać co jest skutkiem a co przyczyną.
    No i gdy tak się idzie Twoim tropem, raptem dostrzega się, że wszystko to jest (teraz i zawsze) aktualne, a Nietzsche jest bardzo interesującym człowiekiem. Co wcale nie oznacza, że skłaniam się do zmiany swoich zapatrywań i mam chęć podzielać jego.
    Ukłony Amicusie, miło się u Ciebie bywa :)

    • Logos Amicus Says:

      Salino, doprawdy… nigdy bym Cię nie podejrzewał o to, że zmieniłabyś swoje zapatrwywania pod wpływm Nietzschego :)

      Ja także wątpię, czy przebrnąłbym przez całego „Zaratustrę”. Ale już inne pisma Nietzschego czytałem z zainteresowaniem, bo jak rzadko który filozof potrafił on pisać z… werwą, pasją i życiem.

      PS. Cieszę się, że „miło” Ci się u mnie bywa, choć do końca nie jestem przekonany, czy to „miło” mam potraktować jako komplement ;)
      Często bowiem poruszam tematy, które jako żywo z czymś miłym nie mają wiele wspólnego. Jak np. filozofia i życie Fryderyka Nietzschego :)
      Muszę się też przyznać, że nad rozmowę miłą przedkładam rozmowę… ciekawą i z nerwem.

      Pozdrawiam Cię jednak jak najmilej, Salino :)

      • salina Says:

        „choć do końca nie jestem przekonany, czy to „miło” mam potraktować jako komplement ;)”
        „nad rozmowę miłą przedkładam rozmowę… ciekawą i z nerwem.”
        Amicusie, dla mnie jedno nie wyklucza drugiego, wręcz przeciwnie – nie byłoby mi miło bywać w towrzystwie nudnym, nieciekawym i w dodatku w równie nieciekawych miejscach :)

        Twoja reakcja uświadomiła mi jak przewartościowały się nam pojęcia, jak już mamy przeoraną świadomość. Np. określenia „cham” nawet wyrokiem sądu nie można uznać za obraźliwe, a podobno pewna pani poczuła się znieważona określeniami „kobieta” i „dama”. Ty z kolei z wielką podejrzliwością potraktowałeś moje przyznanie się, że podoba mi się u Ciebie :) Dobrze chociaż, że nie obraziłeś się za te słowa „miło tu”!
        Czy wyraziłam się dostatecznie „z nerwem”? Jak będziesz się upierał, że nie, to postaram się bardziej ;)

        • Logos Amicus Says:

          No cóż Salino, chciałbym jeszcze tego „bardziej” – intrygowałabyś mnie tym samym jeszcze bardziej :)
          A nadarza się okazja – gdybyś np. spróbowała się odnieść do tego, co głosił Nietzsche.

          I widzę, że zrównałaś mnie z pewną panią, która poczuła się znieważona określeniami „kobieta” i „dama” ;)

          Tak, nasze pojęcia się przewartościowują, nawet sami nie wiemy jak i kiedy.
          Ale jednak nadal będę się bronił przed tym „miło”, no bo jakże tu dyskutować np. o filozofii Nietzschego właśnie, albo – dajmy na to – o zbrodni w Auschwitz tak, żeby było „miło”?
          A sama wiesz, że ja takich tematów nie unikam.

          PS. A do tego, co piszesz, nigdy nie podchodzę „z wielką podejrzliwością”. Hm… nawet z małą :)

  8. miziol Says:

    Deja-vu?

  9. Matt Says:

    The attraction of Nietzsche to socially maladjusted young men is obvious, but it isn’t exactly simple. It is built from several interlocking pieces. Nietzsche mocks convention and propriety (and mocks difficult writers you’d prefer not to bother with anyway). He’s funny and (deceptively) easy to read, especially compared to his antecedents in German philosophy, who are also his flabby and lumbering targets: Schopenhauer, Hegel, and, especially, Kant. If your social world fails to appreciate your singularity and tells you that you’re a loser, reading Nietzsche can steel you in your secret conviction that, no, I’m a genius, or at least very special, and everyone else is the loser. Like you, Nietzsche was misunderstood in his day, ignored or derided by other scholars. Like you, Nietzsche seems to find everything around him lame, either stodgy and moralistic or sick with democratic vulgarity. Nietzsche seems to believe in aristocracy, which is taboo these days, which might be why no one recognizes you as the higher sort of guy you suspect yourself to be. And crucially, if you’re a horny and poetic young man whose dream girl is ever present before your eyes but just out of reach, Nietzsche frames his project of resistance and overcoming as not just romantic but erotic.

    If you’re a thoughtful and unhappy young man, in other words, why wouldn’t you want to read someone who seems to reflect both your alienation and your uncontainable desire back to you as masculine bravery and strength? Indeed, there’s something in every book you’re likely to pick up—some enticement of form or content or both—that addresses your horniness/alienation and flatters you in the pretense that, though you have no formal training and are actually kind of a crappy and distracted reader, you are doing philosophy.

    • Logos Amicus Says:

      Nietzsche is the attraction not only to socially maladjusted young men, (otherwise called misfits). He is the man of interest to everyone who is fascinated with bold, deep, free (i.e. not dogmatic) and boundless human thinking. He cannot be ignored in the history of Philosophy. And his influence on various men of letters, thinkers and artists as well, cannot be exaggerated.
      The problem is… some of his thoughts and ideas (aphorisms, quotations, phrases…) are being taken too seriously, too literally, too simplistically… without any criticism – with no distance whatsoever, so Nietzsche is – at the same time – one of the most misunderstood (and vulgarised) philosophers in history.

      It would be way too easy to point out all the foults, defects, absurdity (and even stupidity) in his thinking, but such a project would tend toward philistinism or obscurity, maybe even vulgarity.
      For me Nietzsche was more like a poet, not the thinker that would lead me to some kind of truth I was looking for.

      I don’t assume one can blame philosophers for the actions people do, even if they are so called „influenced” by them. Everybody should take responsibilty for his own deeds and choices.
      Nobody should be exempted of thinking on his own.

  10. larix Says:

    Pewne poglądy Nietzschego zapewne miały i coś z poglądów dziecka słońca, walczył z chorobą, a poprzez nią usiłował zgłębić sens ludzkiego istnienia. Pisał o słabych jednostkach mogących być tylko podporządkowanym silnym.
    Jego hierarchia wartości jak u człowieka pierwotnego z jego założeniami nierówności – każdemu należy się tylko tyle ile ma zasługi. Litość, współczucie, asceza tylko jako objaw życia zwyrodniałego..

    Czy nie pisał o sobie…? Jego życie podporządkowane i uzależnione od innych – on znienawidził życie.
    Stąd jego myśli nad pierwotnym prawem natury jako najlepszym regulatorem bytu-istnienia. Bariery jakie nakładają na życie człowieka religie, moralność – to wszystko według niego hamowało uczucie mocy i pragnienie tej mocy. To pozbawiało dynamiki, która ważniejsza była dla niego niż doskonałość.
    A to, że podchwycili te tezy później naziści – to tak jak poszukiwanie na siłę filozofii przez zwyrodnialców tego typu co Hitler. Nie słyszałam, aby Nietzsche nawoływał do zbiorowego mordowania słabych. Może miał na myśli to, że takich jak on chorych, w jakiś sposób ubezwłasnowolnionych, trzeba pozbawić życia, może to miał na myśli i o swoim życiu, które znienawidził ,ale przecież nie pozbawił się sam życia.
    To właśnie choroba wyzwoliła w nim ten pęd wiedzy i po przez to mocy. Filozofia ma to do siebie, że dąży do tego by zgłębić wartości, przecież o to w niej chodzi.
    Jedni wybiorą nihilizm, postawę dionizyjską, platońską bliższą chrześcijaństwu, inni chrześcijańską czy równie dobrze inną religię.
    Mamy wybór, tym różnimy się od zwierząt.

    A może Boga uśmiercił, bo nie mógł zrozumieć, a przez to wybaczyć tego, że na niego a nie na kogoś innego gorszego, słabszego duchem zesłał cierpienie i w konsekwencji śmierć?

    Nie podzielam poglądów F. Nitschego. Dla mnie chrześcijaństwo jest mocą. Bóg daje mi możność wygrania ze śmiercią – do niej nie należy ostatnie słowo. Bóg pochyla się nade mną i poprzez Ducha Św. i Eucharystię dokonuje się we mnie zbawienie przez cały cas. Mam także wybór. On czeka cierpliwie. Mogę przyjść do niego nawet w ostatniej chwili mojego życia i ON mi to WYBACZY.

    • Logos Amicus Says:

      Twój komentarz jest ciekawy i pełen myśli.
      Pozwól jednak, że poczynię kilka uwag:

      – Nietzsche rzeczywiście uznał takie uczucia jak litość, miłosierdzie czy współczucie za degradujące człowieka, ale już ascezę nie (prawdopodobnie pod wpływem filozofii Schopenhauera, który był przez pewien czas jego – że tak powiem – idolem).

      – Nietzsche był jednak człowiekiem bardzo niezależnym i nie podporządkowywał swojego życia innym. (Nie mówię tu o ostatnich 11 latach jego życia, w czasie których Nietzsche był w stanie umysłowego paraliżu – kiedy to zupełnie zatraciła się jego osobowość i zdolność do dyskursywnego myślenia).

      – Niestety, w pismach Nietzschego kilkakrotnie można znaleźć fragmenty, w których wyraża się on o ludziach jak o jakimś nawozie historii (sugeruje np. że można np. poświęcić życie milionów ludzi, jeśli służy to osiągnięciu jakiegoś wyższego – jego zdaniem – celu). Była to swego rodzaju antycypacja poglądów jakie reprezentowali (w praktyce) autokraci sprawujący władzę w systemach totalitarnych (i to zarówno faszystkowskich, jak i komunistycznych).

      – Ja również nie podzielam poglądów Nietzschego na temat chrześcijaństwa. Jego postrzeganie chrześcijństwa było dość karykaturalne i zalatywało pewną histerią.

      • larix Says:

        A może z tą ascezą nie jest tak zupełnie jak piszesz, bo – cytując słowa Nietzschego – ,,asceta z cnoty czyni utrapienie,, (to z Genealogia Moralności).

        Jeżeli chodzi o Schopenchauera to stworzył on teorię irracjonalnej woli pojmowanej jako zespół motywów emocjonalnych, a co za tym idzie uważał, że także życie seksualne wzmaga pozytywne uczucia i poczucie mocy ludzkości, o której teraz mowa.
        Zapewne i od tego pojęcia F.Nietzsche zaczął drążyć temat mocy i woli – idąc trochę dalej i, jak myślę, trochę przez to wypaczając myśl swojego nauczyciela.

        Idea wolności, o której mówił Nietzsche, to system panów i niewolników. Są osoby silne i wybitne – dla nich powinna być wolność, osoby słabe powinny być podporządkowane panom. A system demokracji, czyli chrześcijaństwo oparte na równości, dobru, litości w jakiś sposób ascezy (z jakiejkolwiek nadmiernej przyjemności, uważał, uczyniono poczucie winy) – tak także pojmował wiarę i prawa nią rządzące).
        W pewnym sensie opowiadał się za rządami dyktatury a nie demokracji, w której rządzi tłum bez wybitnych jednostek.
        Uważał, że ludzie słabi uciekają od odpowiedzialności za własne życie.
        Trochę miał rację mówiąc, że czasem litość powoduje w drugim człowieku stagnację i poddanie się bierne kolejom życia.

        Nie popieram filozofii Nietzschego (o czym pisałam już wcześniej), ale muszę się przyznać, że z każdego poglądu, filozofii biorę to, co uważam za ciekawe życiowo, no i oczywiście dobre pod względem praw mojej religii.
        A to, że był przekonany o istnieniu naturalnej hierarchii ludzkości…?
        Twoje zdanie -,,uważał, że można poświęcić życie milionów…,, tak uważał zapewne, ale to były myśli… Tak teraz mówią Ci, którzy dokonują np. badań nad embrionami ludzkimi… (zgroza).

        Zawsze znajdą się Ci, którzy trochę wypaczają myśli innych znanych teoretyków wprowadzając je w czyn. Na pewno zdawał sobie z tego sprawę.

        To, że miał to na myśli nie znaczy, że kazał tak czynić. Odwoływał się do życia pierwotnego… i może jednak pod koniec swojego życia uznał, nawet nie powiedziawszy o tym głośno, że silny Mocą Nadczłowiek, Pan, uznający siebie za Boga w obliczu jego własnych teorii stałby się Potworem -zwierzęciem.
        Mam nadzieję,że do tego doszedł.
        Wiem, że i Ty także masz taką nadzieję.

        Jeszcze, co do mysli Nietzschego na temat Niemców. W Ecco Homo pisał: ,,Dokąd sięgają Niemcy, psują kulturę,,. Czasem więc i tak myślał o swoich rodakach (wiemy, że usiłował się przypodobać Polakom mówiąc, że ma polskie korzenie, ale zapewne były to jego wymysły).

        • Logos Amicus Says:

          Z Nietzschem było tak, że potrafił on zmieniać swoje poglądy dosłownie z jednego akapitu na drugi. Był takim eksperymentatorem – badaczem duchowych i myślowych ekstremów.
          Oprócz rzeczy genialnych, pisał też wierutne bzdury.
          Nie stworzył też jakiegoś spójnego systemu filozoficznego. Jego poglądy ulegały ciągłej ewolucji.
          Z tego też względu trudno uchwycić coś naprawdę stałego w jego myśli.

          To co pisał często było bardziej literaturą, niż filozofowaniem, które można byłoby traktować serio.
          (Koniec końców, dla mnie Nietzsche bardziej jest artystą czy też poetą, niż filozofem, którego można pojmować dosłownie.)

        • larix Says:

          W zupełności masz rację. Nietzsche był pisarzem szukającym odpowiedzi na nurtujące go pytania. Czy przez to artystą? Tak, zapewne – postrzegający świat w szczególny, właściwy dla siebie sposób.

        • strzel_ba Says:

          Prawdziwi poeci to również filozofowie. Mają swoją koncepcję świata, wyrazisty system wartości i refkesję nad nim… Tylko język ich różni, zresztą nie zawsze. Platon, Rousseau, Nietzsche, Sartre(wymieniając tylko tych kilku) – to przecież filozofowie i pisarze, może niekoniecznie poeci w tradycyjnym rozumieniu, ale ludzie literatury, ludzie słowa.
          Poezja wypowiada doświadczenie egzystencjalne człowieka, filozofia je systematyzuje.
          Ja sądzę, że poezja jest mimo wszystko bliżej człowieka. Ale to tylko moje zdanie. Ja po prostu rozumiem metaforę tak, jak ludzie dwujęzyczni rozumieją obcy język: jak własny. Dla mnie metafora jest intelektualnym sposobem na tworzenie, wyrażanie i odkrywanie sensów

  11. Sir Khali Nasrallah Says:

    Nietzschemu ani postało w głowie, że możliwe jest, żeby ktoś odczuwał powszechną miłość, ponieważ sam odczuwał niemal powszechną pogardę i lęk, które rad byłby ukryć za maską pańskiej obojętności. Ów jego człowiek ‚szlachetny’ – czyli on sam w swoich snach na jawie – jest istotą całkowicie pozbawioną współczucia, bezlitosną, przebiegłą, okrutną, dbałą jedynie o własną siłę. Król Lear na skraju szaleństwa powiada:

    Coś takiego zrobię,
    Że… jeszcze nie wiem, co, lecz wiem, że ziemia Zadrży ze zgrozy.

    Oto i filozofia Nietzschego w pigułce.

    Nietzschemu nigdy nie przyszło do głowy, że żądza władzy, którą zaszczepił w swym nadczłowieku, sama jest owocem strachu. Ci, którzy nie obawiają się bliźnich, nie widzą żadnej konieczności sprawowania nad nimi tyrańskiej władzy. Ludziom, którzy zwyciężyli strach, obce jest szaleństwo Nietzscheańskiego ‚tyrana-artysty’, Nerona, który usiłuje cieszyć się muzyką i masakrą, podczas gdy serce zdejmuje przerażenie nieuniknionym przewrotem pałacowym. Nie będę przeczył, że po części z powodu nauk samego Nietzschego świat bardzo się upodobnił do jego koszmaru, lecz ów koszmar nie stał się tym samym ani trochę mniej przerażający.

    • Logos Amicus Says:

      Nie wiem jaki jest wpływ nauk Nietzschego na upodobnienie się świata do jego koszmaru.
      Wiem natomiast, że próba wprowadzenia w życie jego postulatów (wynikających z afirmacji „mocy” i utworzenia kasty nadludzkich panów) byłaby koszmarem nad koszmarami. (Aż się nie chce wierzyć, że ktoś – dokładnie pół wieku później – usiłował to zrealizować. Czy jednak winić za to można Nietzschego? Moim zdaniem nie. On był tylko takim rodzajem medium, za pomocą którego objawiły się symptomy choroby w jaką zaczęła popadać europejska kultura i cywilizacja Zachodu.)

  12. Hoko Poko Says:

    Wartość mysli Nietzchego to wartość jego krytyk – kultury, chrześcijaństwa. Natomiast to, co próbował budować, to już banialuki – kolejny „systemowiec” (czy w tym przypadku może quasi-systemowiec), zachłyśnięty własną ideą ;)

    • Logos Amicus Says:

      Również nie wahałbym się pewnych idei Nietzschego nazwać „banialukami” – jakimś absurdalnym „para-romantyzmem”, rodzajem idealizmu, do którego – idąc nad wyraz pokrętnymi ścieżkami – dotarł Nietzsche, wychodząc (żeby było jeszcze dziwniej) z naturalizmu i biologizmu.

      Także uważam, że lepiej mu wychodziła krytyka, (której wartości można się dopatrywać w obnażeniu i wskazaniu słabych miejsc europejskiej cywilizacji), niż jakolwiek konstruktywna afirmacja.
      Co ciekawe i znaczące, Nietzsche był również znakomitym krytytkiem samego siebie. Może właśnie dlatego nie stworzył on żadnego naprawdę spójnego, koherentnego „systemu”. (Dlatego też, wg mnie, trudno go nazwać „systemowcem”… Użyte przez Ciebie określenie „quasi-system” jest właśnie wskazaniem braku takiego systemu.)

      Prawdę pisząc, mnie zawsze Nietzsche interesował bardziej jako człowiek (myślący, wrażliwy, cierpiący, poszukujący, walczący…), niż jako filozof. Moje pochylanie nad nim bardziej jest humanistyczne (antropologiczne) niż filozoficzne.

  13. remigiusz Says:

    Ten film robi wrażenie.

  14. iyzk Says:

    Klawiatura yglupiala, wiec krótko.
    Podobało mi się. Szczególnie „Czy jednak charakterologiczne wytłumaczenie, doszukiwanie się egoistycznych impulsów, wskazanie na psychologiczne (czy też nawet fizjologiczne) źródło takiej a nie innej myśli, myśl tę dezawuuje albo unieważnia? Moim zdaniem nie.”
    Nie moge unieważniac, bo wtedy wsyelka analiya jest pszchologiymem.

    NIE DA SIE NA TZM G* PISAC!

    Fryderyk zawsze bedyie nosny, bo podobno powolywal sie na niego jakis Hitler, cyz ktos tam. A August Comte, choc stworyzl 100 rayz wayniejsyz poyztzwiym (pozytywizm mialem na mzsli, tzlko te klawisye!!!) i tey yglupial, poyostanie nieynanz.

    podobalo mi sie i poydrawiam

    • Logos Amicus Says:

      iyzku (iżyku?),
      otóy okayuje się ye wystarcyz tzlko ymienić „y” y „z” a robi się intrzgująco ;)
      Ale był przecież na owo „zgłupienie” prosty sposób: zamiast klawisza z y uderzać ten z z – i vice versa :)

      Lecz wróćmy do meritum.
      Czy analiza nie stała się z czasem jednym wielkim psychologizmem? (Pamiętasz? Nazywało się to to psychoanalizą. Nota bene była to w dużej mierze sprawka Freuda, który jednak znalazł się pod wpływem Nietzschego – zastepując poniekąd jego „moc” swoim „libido”.)

      A że Comte nieznany?
      Pewnie dlatego, że pisał nudniej od Nietzschego.
      No i pozytywizm zawsze będzie się wydawał mniej ekscytujący od zmierzchu bogów i narodzin tragedii :)

  15. Racjonalista Says:

    W myśl filozofii Nietzschego – jeśli chcemy osiągnąć stan własnego udoskonalonego „ja”, stan nadczłowieczeństwa – mamy być ascetami. Właśnie nadczłowiek to istota wolna, działająca, mająca poczucie obowiązku wobec innych, twórcza, obdarzona poczuciem odpowiedzialności, biorąca odważnie w swoje ręce własny los. Nadczłowiek staje się ascetą po to, by nie tracić cennej energii życiowej na sprawy błahe, pozbawione znaczenia. Tworzy wartości, aby nadać istnieniu treść. Zobojętnienie wobec trudów dnia codziennego, wobec nędzy i wielorakich przykrości — to skutek budowania w sobie nadczłowieczeństwa. Dążenie do doskonałości, cechujące nadczłowieka, wiąże się z bezinteresownym udziałem w tworzeniu świata kultury. Wiąże się z sublimacją popędów. Jest to droga trudna, wymagająca opanowywania własnych instynktów, a w tym nawet instynktu szczęścia. Nagrodą bywa poczucie słuszności własnej drogi życiowej, ale to poczucie jest często gorzkie, bowiem najczęściej nie związane z akceptacją otoczenia.
    (fragment tekstu prof. Marii Szyszkowskiej pt. „Sięgnijmy po Nietzschego” .)

  16. Logos Amicus Says:

    No właśnie – był Nietzsche hedonistą czy ascetą?

    Arcybiskup Życiński sugeruje, że Nietzsche jest wśród ludzi młodych rozsadnikiem hedonizmu, natomiast profesor Szyszkowska pisze, że Nietzsche wymaga od nas ascetyzmu.
    Czy jest to sprzeczność? Czy też raczej kolejny dowód na niezwykłą złożoność nietzscheańskiej myśli?
    Osobiście skłaniałbym się ku tej ostatniej odpowiedzi.

    Nietzsche badal zarówno jeden stan (wyrzeczenie, asceza, czystość, uczuciowość, apollińskość, duchowość…), jak i drugi (hedonizm, dążność do przyjemności, zmysłowość, cielesność, epikureizm, dionizyjskość…).
    To prawda, może się wydawać, że on sam skłonił się w końcu ku afirmacji tego ostatniego (przynajmniej jeśli chodzi o ewolucję myślenia filozoficznego), to jednak nadal był on powiązany (czy tego chciał, czy nie) z ideałami ascetycznymi (o czym świadczył choćby styl jego życia).
    W „Genealogii Moralności” pisał np: „Ascetyzm należy do warunków sprzyjających najwyższej duchowości”. Oraz: „Przekleństwem, ciążącym dotąd nad ludzkością, była bezsensowność istnienia, nie (samo) cierpienie – a ideał ascetyczny nadał mu sens.”

    Ale błędem byłoby dokonywać jakiejś ekstrakcji i wyciągać z Nietzschego (osobno) a to hedonizm, a to ascetyzm i separować jedno od drugiego, bo to właśnie prowadziłoby do uproszczenia jego filozofii, do pozbawiania jej całej tej – wspomnianej już przeze mnie – kompleksowości.
    On sam pisał: „… bo między czystością a zmysłowością niekoniecznie musi istnieć przeciwieństwo (każda prawdziwa miłość stoi ponad tym przeciwieństwem).”

    Cały czas jestem świadomy tej komplementującej się dwoistości w podejściu Nietzschego do elementów apollińskich i dionizyjskich w kulturze człowieka (i w sobie samym).
    Choć, przyznam, czymś bardziej dramtycznym i barwnym wydaje mi się skłonność ku tym drugim. Bo czyż nie ma w sobie jakiegoś podskórnego drżenia i powabu takie oświadczenie Nietzschego?: „Za czarem dionizyjskości kryje się natura – którą uczynilismy wyalienowanbą, wrogą, podporządkowaną – natura celebrująca w ten sposób swoje pojednanie z własnym, utraconym synem – człowiekiem.”

    * * *
    Przypomniało mi sie również to, co popełniłem przed wieloma laty, a co pozwolę sobie w tym kontekście przytoczyć:

    Radość tańca, cielesnej ekspresji…
    Uczucie bliskie ekstazy, kiedy czlowiek rozprasza nagromadzoną w nim energię i ma poczucie totalnej kontroli nad swoim ciałem.

    Wszelkim egzystencjalnym lękom, melancholii i ciemnym filozofiom można przeciwstawić coś tak banalnego jak rock’n’rollowy szał, zwykly brake-dance czy też frenetyczną uciechę twista – ów moment, który znosi konieczność refleksji. Jest tylko spazm radości, witalna werwa. Ale to dreszcz i wesele nieznane chyba żadnym Heglom, Kantom, Marksom, Heideggerom i Sartre’om.

    Tam gdzie tryska życie, wystarczy pić go duszkiem.
    Melancholia podsuwa nam tylko naparstek.

    * * *
    Zdania te napisałem jakiś czas temu i prawie o nich zapomniałem, kiedy oto nagle, siegnąwszy po Nietzschego, natrafiłem na fragment, który mi je przypomniał: „Stracony niech będzie dla nas każdy dzień, w którym się bodaj raz nie zatańczyło”.

    Te słowa z „Tako rzecze Zaratustra” mnie uderzyły, ale nie zdziwiły, bo przecież wiedziłem o gloryfikacji przez Nietzchego dionizyjskiego upojenia życiem.
    Taniec boga świata Śiwy wykonuje sam Zaratustra, kiedy udaje mu się – jak pisze Rudiger Safranski w „Biografii myśli” filozofa – „przeniknąć tajemnicę gry jako podstawy bytu”.

    Na krótko przed załamaniem, które przerwało (znane nam, dyskursywne) myślenie Nietzschego na zawsze (mimo że żył on jeszcze później przez 10 lat), kobieta, która wynajmowała mu pokój, słysząc śpiew profesora, tudzież inne dziwne dźwięki dobiegające zza ściany, zajrzała przez dziurkę od klucza i ujrzała, jak na środku pokoju… tańczy nagi Nietzsche.

    * * *

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2011/01/picasso-dance-fauns.jpg

    Picasso, „Taniec fauna”

  17. emil Says:

    Nietzsche w „Genealogii morlaności” pisał: „Nie można przed sobą w żaden sposób ukryć, co właściwie wyrażało całe owo chcenie, które otrzymało kierunek swój od ideału ascetycznego: ta nienawiść przeciw temu, co człowiecze, gorzej jeszcze, przeciw temu, co zwierzęce, gorzej jeszcze, przeciw temu, co materyalne, ten wstręt do zmysłów, do samego rozumu, ten strach przed szczęściem i pięknością, to pożądanie ucieczki przed pozorem, zmianą, stawaniem się, śmiercią, życzeniem, pożądaniem samem — wszystko to oznacza, ważmy się pojąć to, w o l ę n i c o ś c i, niechęć do życia, bunt przeciw najbardziej zasadniczym warunkom życia, lecz jest to i pozostanie zawsze wolą!… Żeby zaś jeszcze na końcu rzec, co rzekłem na początku: człowiek woli raczej jeszcze chcieć n i c o ś c i, niż n i e chcieć… „

  18. kata Says:

    Bertolt Brecht lubił powtarzać, że każdy geniusz ma w sobie coś z szaleńca i potwora. Dodałabym: a także ze świętego, męczennika, anioła…
    Jest po prostu takim zwielokrotnionym i bardziej zintensyfikowanym człowiekiem.

    • sarna Says:

      Kata, a mogę prosić o jakiś dowód na potwierdzenie słuszności Twojej hipotezy o zintensyfikowanym byciu człowiekiem: szaleńca, potwora i anioła? Zwłaszcza tego ostatniego, a może nie? może tego pierwszego i drugiego? ;)
      Co sądzisz o stwierdzeniu, że : Nie każdy musi być wielkim (zintensyfikowanym) człowiekiem. Być człowiekiem to już bardzo wiele.
      pozdrawiam

      • kata Says:

        Geniuszy, którzy mieli/mają w sobie coś z szaleńca i potwora, było/jest na pęczki.
        Ale rzeczywiście, tych z cechami anioła jakby mniej. A człowiek? Każdy ma w sobie coś z diabła i anioła? Nie sądzisz? A przecież każdy geniusz jest też człowiekiem. Może nie? Tylko że bardziej zintensyfikowanym – tu się będę upierać.
        A, a… zgadzam się – być człowiekiem, to bardzo wiele, czasem nawet aż nazbyt wiele.

        pozdrawiam również

        • sarna Says:

          Kata, ja skłaniam się ku twierdzeniu Franka Hubbarda, że „genialność ma granice, głupota jest bezgraniczna.” Wobec tego nie mogę się zgodzić z Twoim stwierdzeniem, że szaleniec jest genialny, bo uważam, że choć jest istotą ograniczoną, to jednak bezgranicznie głupią. Ponadto przyjmuje się, że geniusz to najwyższe uzdolnienia w jakiejś dziedzinie, ale nie zdolność do wszystkiego, co charakteryzuje szaleńca.

          Owszem, geniusz jest człowiekiem, pytanie tylko ile w nim jest człowieczeństwa?

          Dumam nad stwierdzeniem „Geniuszy, którzy mieli/mają w sobie coś z szaleńca i potwora, było/jest na pęczki.”

          Czy człowiek mądry, genialny pozostaje mądrym, genialnym – stając się szaleńcem i potworem? Czy mądrość pozwala stoczyć się do poziomu potwora?

          Jestem skłonna zgodzić się z Brechtem, że zawsze można się doszukać istnienia jakiegoś pierwiastka, wszak człowiek, choć genialny, jest tylko człowiekiem, więc trudno oczekiwać by był doskonały, ale właśnie ta niedoskonałość przeczy Twojemu twierdzeniu o zintensyfikowanym byciu człowiekiem ludzi niedoskonałych. Chyba jest wręcz przeciwnie?

          pozdrawiam

  19. Logos Amicus Says:

    Sarno, szaleniec niekoniecznie jest – jak piszesz – istotą „bezgranicznie głupią”. Choć potocznie mówi się, jeśli ktoś „postrada zmysły”, że „zgłupiał”, to jednak szaleństwo nie jest wg mnie tożsame z głupotą. (Popatrz, zresztą, jak wielu szaleńców jest branych za mędrców… i vice versa ;) )
    A któż, jak nie ludzie „szaleni”, byli założycielami największych religii? (Patrz: Budda, Chrystus, Mahomet…) Albo czy człowiek nie musi być do pewnego stopnia „szalony”, aby zostać uznanym „świętym”?

    Masz rację, jeśli geniusz staje się „szaleńcem i potworem”, to przestaje tym samym być człowiekiem mądrym.
    Moim zdaniem „potworność” wyklucza mądrość.

    Co miał na myśli Brecht, pisząc że w każdym geniuszu jest coś z szaleńca i potwora?
    Może to, iż często geniusze zachowują się amoralnie (czyli są na bakier z obowiązującymi normami obyczajowymi), a czasem nawet wręcz nikczemnie? Jednakże to, że geniusz staje się nikczemnikiem nie powoduje tego, że przestaje on być człowiekiem genialnym.

    A związki geniuszu i obłąkania to rzecz powszechnie znana, już choćby od czasów Arystotelesa, który stwierdził, że „każdy wielki geniusz ma coś z szaleńca”. Sama europejska psychiatria, która raczkowała w XIX wieku, wydała wtedy np. taką klasyczna już pozycję, jak „Geniusz i obłąkanie” (autorem był Lombroso). Przykłady ludzi, którzy zostali uznani za genialnych, a którzy zapadli na (kliniczną wręcz) chorobę psychiczną, można mnożyć.
    Ale przecież, nie każdy rodzaj ludzkiego „szaleństwa” podpada pod diagnozę psychiatryczną (czyli nie każdy szaleniec jest psychiatrycznym „wariatem” – tak jak nie każde „szaleństwo” – klinicznym obłąkaniem).

    Np. podczas II wojny światowej „oszalała” prawie cała Europa i pół świata… lecz było to „szaleństwo” cywilizacyjne, kulturowe, a nie fizjologiczne czy też psycho-somatyczne… ale to już inny temat :)

  20. sarna Says:

    Użycie ” …” rzeczywiście zmienia podejście do istoty szaleństwa z klinicznego na: wizjonerstwo, optymizm, pozytywną energię, chęć działania, zdolność przeciwstawiania się istniejącemu ładowi, itd. W takim kontekście szaleniec może być postrzegany jako człowiek genialny.

    Gdyby nie dzisiejszy brak we mnie werwy do słownego pojedynku podyskutowałabym nad „Jednakże to, że geniusz staje się nikczemnikiem nie powoduje tego, że przestaje on być człowiekiem genialnym”. No cóż, jeszcze niedawno w „Mefisto i Riefensthal …” pisałeś „Ale też dzieło, nawet najbardziej genialne, nie może sprawić, że nagle artysta, który jest mendą, tą mendą być przestaje” .
    Geniusz, to jednak jakiś autorytet, jakim więc autorytetem dla Ciebie jest genialny nikczemnik ? Sorry, ale nie rozumiem. Fakt, kolokwialnie mawia się, że geniusz to szaleniec , ale rozumie się przez to, że jest szalonym romantykiem, fantastą, wizjonerem – i z takim podejściem się zgadzam. Nie rozumiem jak człowiek mądry i wrażliwy może usprawiedliwiać nikczemność geniuszem?

    • Logos Amicus Says:

      Tak jest, cudzysłów niekiedy działa magicznie :)

      Pozwól, że poczynię kilka uwag (po co brnąć dalej w nieporozumienia? :) )

      – W moich stwierdzeniach, (które cytujesz): „Jednakże to, że geniusz staje się nikczemnikiem nie powoduje tego, że przestaje on być człowiekiem genialnym” oraz „Ale też dzieło, nawet najbardziej genialne, nie może sprawić, że nagle artysta, który jest mendą, tą mendą być przestaje” nie widzę żadnej sprzeczności. Bo przecież geniusze zachowują się niekiedy i niekczemnie i jak „mendy”, a mimo to geniuszami być nie przestają (bo geniusz nie musi mieć wiele wspólnego z tzw. „moralnością” i zwykle nie ma). Hitler, Lenin, Trocki czy Stalin, na swój sposób byli geniuszami.

      – Geniusz nie zawsze jest dla mnie autorytetem (patrz przykłady powyżej). Genialny nikczemnik może być dla kogoś autorytetem (jak np. markiz de Sade, który dla wielu znudzonych życiem ludzi jest niemal bożyszczem – stąd jego przydomek „boski”), ale jest to autorytet w królestwie Okrucieństwa i Zła.

      – Nie usprawiedliwiam nikczemności geniuszem (sorry, jeśli podszywam się pod Twojego „człowieka mądrego i wrażliwego” ;) ) Ale to prawda: geniusz mnie intryguje i w każdym geniuszu widzę pewien ludzki (choć czasem też i „nieludzki” ;) ) fenomen.

  21. dobrochnaa Says:

    Otworzyłeś mi oczy na człowieka, który nie zgadzał się na żadne kłamstwo. Stąd jego głęboki dramat duszy i ciała.
    Dziękuję.

  22. George Eliot Says:

    Nie ukończyłam filozofii i nie czytałam prac Nietzschego, dlatego tę notkę mogę skomentować tylko pod kątem jego biografii. Zaczęłam kiedyś czytać „Tako rzecze Zaratustra”, ale czytanie tej książki wprawiło mnie w stan dziwnego przygnębienia, więc zaniechałam lekturę. Być może, jeszcze do niej nie dojrzałam.

    Kiedy brakuje miłości najpierw na zewnątrz, a potem i w środku człowieka, zaczyna on wątpić w jej istnienie, z co za tym, i w Boga, który jest przede wszystkim miłością.
    Posiadając tak potężny intelekt, jaki posiadał Nietzsche, trudno znaleźć w swoim otoczeniu równych sobie, a bez miłości do człowieka zaakceptować intelektualną niższość innych. Do tego ciągły ból i brak nadziei na poprawę tego stanu. Osamotnienie, cierpienie – wewnętrzne światło zaczyna gasnąć i zastępuje jego zmrok, który zniekształca zarysy wszystkiego dookoła. Zaratustra z pewnością jest dzieckiem nocy.

    • Logos Amicus Says:

      Nie wiem, czy Bóg jest miłością. Tak naprawdę, to na temat Boga jest mi trudno cokolwiek powiedzieć.
      Mogę Go sobie tylko wyobrażać.
      To samo zresztą robią wszystkie bez wyjątku religie świata, (dlatego np. teologię uważam za wiedzę o ludzkich wyobrażeniach o Bogu, a nie za samą wiedzę o Nim samym).

      Natomiast wiem, że człowiek pozbawiony miłości, albo taki, który miłości nigdy nie zaznał (a więc w nią nie wierzący) – jest człowiekiem nie tylko nieszczęśliwym i nieszczęsnym, ale i niebezpiecznym (bo skłonnym do destrukcji, będącej rodzajem zemsty na świecie za swoje uczuciowe upośledzenie i prostrację).

      PS. Zaratustra dzieckiem nocy? Nie sądzę. Nietzsche widział raczej swego Zaratustrę jako dziecko jutrzenki… co oczywiście nie rozjaśnia mroczności, która (w oczach wielu ludzi) zdaje się przenikać jego filozofię.

      • George Eliot Says:

        „dlatego np. teologię uważam za wiedzę o ludzkich wyobrażeniach o Bogu, a nie za samą wiedzę o Nim samym”

        A objawienia, co z nimi? Obcowanie świętych z Bogiem?

        • Logos Amicus Says:

          Objawienia? No właśnie… co z nimi?

          Wydaje mi się, że święci (różnych religii), jeśli „obcują” z Bogiem (bogami), to także obcują raczej z wyobrażeniami (z jakąś projekcją własnych umysłów, czy też układu nerwowego) o Bogu a nie z Nim samym.

          Widzę, że schodzimy na temat wiary, więc trudno mi z tym będzie dyskutować.
          (Ty zapewne wierzysz, że jest to bezpośrednie obcowanie z Bogiem, a ja tego po prostu nie wiem… i dopóki sam czegoś takiego nie przeżyję, to nie będę widział i raczej wątpię, czy ktoś mnie do tego przekona.)

          PS. Wielu ludzi psychicznie chorych utrzymuje np. że ma kontakt z Bogiem – i są o tym przekonani. Czy mamy im dać wszystkim wiarę? Nawet jeśli mówią, że ten Bóg ma pięć ramion, oko w środku głowy albo róg wystający z czoła?
          Gdzie kończy się objawienie a zaczynają urojenia, choroba psychiczna? Komu o tym decydować – księdzu (szamanowi) czy psychiatrze?

  23. Ol_Kow Says:

    Nietzsche wykazywał dość niejednoznaczną na pierwszy rzut oka postawę wobec cierpienia. Z jednej strony bowiem krytykował chrześcijański kult cierpienia (to właśnie Nietzsche jako pierwszy zdiagnozował chrześcijaństwo jako religię ludzi chorych i słabych, którzy szukają odwetu na ludziach zdrowych i silnych), jednocześnie szydził otwarcie z dążeń człowieka mających na celu realizację takiego modelu życia, w którym nie byłoby miejsca na ból i cierpienie. Osoby przewlekle chore mogą się czuć oburzone wyrwanymi z kontekstu słowami tego niemieckiego filozofa (np. „O bracia moi, zalimż ja okrutny? Wszakże pouczam: co pada pchnąć to jeszcze należy”).
    Niemniej należy pamiętać, że sam Nietzsche był człowiekiem schorowanym i jego pisma stanowiły próbę walki z własnymi słabościami. Większość jego dzieł to z jednej strony krytyka postawy „niewolniczej” wyrażającej się m.in. w skłonnościach do użalania się nad własnym nieszczęściem, z drugiej zaś pochwała działań mających na celu przezwyciężenie doznawanych przez siebie cierpień i afirmowanie życia jako takiego.
    Somplikowana i złożona postać, ale warto się nad tym człowiekiem pochylić i posłuchać co mówił. Choćby tylko po to, aby mu zaprzeczyć. Ale i czasem przyznać rację.
    Na pewno Nietzsche zmusza do myślenia.

  24. twickle Says:

    niestety, jestem wprost pewny, ze heidegger nazywał nietzschego wręcz odwrotnie niż Pan pisze – ostatnim metafizykiem. a dlaczego, dokładnie nie wiem. odsyłam do dwutomowych wykładów h. o n. natomaist współcześnie filzofowie (postmoderna) – interpretują filozofię nietzschego jako krytykę języka metafizycznego (absolutne wartości, substancje, logika), nietzsche jest uważany raczej za redukcjonistę (redukuje, wywodzi pojęcia z woli mocy, wm ustala trwałe nazewnictwo. ta diagnoza pozwala uznać dyskurs za zrealtywizowany do przemocy wm)

    • Logos Amicus Says:

      Przyznaję rację. Źle odczytałem słowa samego Heideggera, który wyraźnie jednak powiedział, że filozofia Nietzschego to koniec europejskiej metafizyki – a należało to zrozumieć w ten sposób, że Nietzsche był ostatnim wielkim metafizykiem w historii europejskiej myśli (co by mnie już tak nie zdumiało ;) )
      Heidegger: „Ze względu na swoją fundamentalną metafizyczną pozycję będącą (zarazem) końcem metafizyki, filozofia Nietzschego jest największym i najgłębszym zgromadzeniem i osiągnięciem z wszystkich fundamentalnych pozycji w europejskiej filozofii od czasów Platona.”

  25. georgeeliot Says:

    Kontynuując rozważania o skutkach braku miłości w życiu człowieka, rozpoczęte w komentarzach do notki o listach Nirtzschego na Twoim poprzednim blogu, chciałabym jako komentarz przytoczyć pewną rzeźbę. W danym przypadku rozpatrywałabym jej przesłanie pod kątem ogólnoludzkiej miłości:
    Prosper d’ Epinay – Begging Amor
    Prosper d’ Epinay Begging Amor (2)

  26. georgeeliot Says:

    Oj, wpadłam razem z rzeźbą do spamu. :)

    • Logos Amicus Says:

      Tak to się dzieje georgeeliot, kiedy do komentarza dołącza się dwa linki.
      Sorry…

      Pozwól, że uwidocznie tutaj Twojego „Żebrzącego Amorka” (poor Cupid ;) )

      https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2011/02/cupid_begging-large.jpg
      Prosper d’ Epinay – Begging Amor
      ***

      Dziękuję i pozdrawiam :)

  27. smok Says:

    Nie zdołałem doczytać do końca, ponieważ interpretacje są jednostronne i niesprawiedliwe. Zanotowałem jednak kilka uwag podczas lektury. Oto one:

    Nietzsche „nie stworzyłby tak nieludzkiej wizji odrzucającej w końcu miłosierdzie, współczucie a w konsekwencji i samą miłość.” – Nieznajomość tekstów autora – Nietzsche zawsze wierzył w miłość, dokładniej w bardzo szczodrą miłość.

    „próba anihilacji tego, co dotychczas scalało pozytywnie ludzi i budowało ich kulturę” – Nietzsche po prostu wytworzył nowe pojęcie kultury. On po prostu zawzięcie chciał wypróbować każdą dostępną możliwość, wiedząc, że fundamenty, na których stał on sam i my wszyscy z osobna, są kruche, ruchome i niepewne. Weźmy pod uwagę, że choroba towarzyszyła mu niemalże całe życie i cierpiał naprawdę, ale miał na tyle sił, żeby wyrażać się o niej jak o błogosławieństwie. To błąd skupiać się nad schyłkowym okresem jego życia i upadkiem w szaleństwo, który to miałby być koronnym dowodem niedorzeczności jego pism. Powinna nas interesować jego ciekawa literatura i bogactwo pomysłów jakie pozostawił. Niezakończony eksperyment. No i wielka odwaga pójścia niepowtarzalną drogą.
    Autor wreszcie zastrzega, że z myślą należy obchodzić się jej własną miarą, bez przytaczania historyjek charakterologicznych. Po czym odświeża już przytoczone histroyjki charekterologiczne, sprowadzające się do uznania Nietzschego za wariata.

    Heidegger nie napisał, że „Nietzsche zerwał z wszelką metafizyką”, ale że był „ostatnim metafizykiem”.

    Natura nie była dla Nietschego „zimna i bezduszna”, ale zawsze pełna i bujna. Zauważał tylko jej bezlitosną stronę, jedną z wielu.

    – Więcej uwag robić mi się nie chce. Pozdrawiam.

    • Logos Amicus Says:

      „Więcej uwag robić mi się nie chce.”

      Zwykle takie postawienie sprawy kończy wszelką dyskusję. Podobnie zdanie: „Nie zdołałem doczytać do końca, ponieważ interpretacje są jednostronne i niesprawiedliwe.” do niej raczej nie nastraja, bo już na samym początku wyczuć można pewną dezynwolturę komentatora i lekceważenie z jego strony.

      Ale poczynię może tylko jednak kilka małych uwag:

      – niektóre wizje Nietzschego były jednak okrutne. Znam teksty Nietzschego i na ich podstawie wysnułem taki wniosek.
      – Nietzsche napisał jednak – obok rzeczy genialnych – wiele bzdur. Także tekstów wzajemnie sobie przeczących. Również jego stosunek do natury jest ambiwalentny.
      – Nie skupiałem się na schyłkowym momencie życia Nietzschego, tylko na jego listach (bo to właśnie listów Nietzschego dotyczył mój tekst (a nie całej jego spuścizny)
      – Nietzsche był jednak chory psychicznie (ale oczywiście do jego filozofii nie musi się podchodzić jak do filozofii wariata (zaznaczam to w swoim tekście)
      – Do powiedzenia Heideggera odnoszę się w odpowiedzi na jeden z komentarzy zamieszczonych powyżej
      – Wydaje mi się, że Twoje podejście do Nietzschego jest jednak podejściem bezkrytycznego apologety. Ale oczywiście masz do tego prawo.

      Pozdrawiam

      • smok Says:

        Nie było moim zamiarem ucinanie żadnej dyskusji, przeciwnie, a dezynwoltura którą słusznie zauważyłeś jest tak samo frywolna jak podejście do “Listów” – w tym sensie nie widzę problemu. Chciałem tylko zrównoważyć swoim komentarzem zbyt wyraźną tezę przebijającą się przez cały tekst, zbyt wyraźną – bo osobnik F.N. jest istotnie
        wyjątkowo ambiwalentny, ale też chyba właśnie na tym mu zależało. Nie poddaje się żadnej ostatecznej (“prawdziwej”, “ustalonej”, “obowiązującej”) interpretacji. Daje się czytać i oglądać z wielu stron. Pisał przeciwko absolutom, nie zależało mu na budowaniu klarownego sytemu, który uważał za niemożliwy i pewnie sam miał niezły bałagan w głowie, nie chcąc się do tego przyznać, co może zakrywały jego kategoryczne stwierdzenia zakończone wykrzyknikami. Nie jestem też “bezkrytycznym apologetą”. Jak mówiłem chodziło mi o korektę i równowagę. Jasne, że Nietzsche napisał wiele bzdur, np. jego poglądy na temat kobiet, demokracji. Nie jestem jednak pewien czy stosuje się do niego przymiotnik “okrutny”, a jesli tak to tylko wtedy, gdy powiemy, że świat jest okrutny. Nigdy nie zachęcał do okrucieństwa i nie opowiadał się za nagą siłą (jak niektórzy myślą sugerując się jego sposobem wyrażania). Facet był spokojnym, cichym i skromnym człowiekiem. Unosił się tylko na piśmie. I nie wziąłbym go w obronę (znam lepszych autorów, z którymi bardziej mi po drodze), gdybyś nie próbował wmontowywać go w pewien odgórny sytem wartości, który koniec końców jest tylko relatywną i historycznie zmienną ramą do wydawania ocen. Nie jedyną, więc oceny muszą wypadać różnie.

        Ja naprawdę nie wiem co sądzić o jego przypadku. Wiem tylko, że świetnie pisał i trochę nami zachwiał. Pokazał kilka nowych perspektyw, które otwierają się wraz z gotowością do zbobycia własnego punktu widzenia, którego nie musi w całości określać żadna tradycja.

        A miano “ostatniego metafizyka” doczepione mu przez Heideggera, oznacza tylko wyciągnięcie ostatecznych konsekwencji z myślenia metafizycznego jako takiego i umożliwienie przejścia do świata, gdzie nie starszą już widma idoli. Kiedy uprawia się radykalny indywidualizm jak F.N. można tak samo pobłądzić, jak i znaleźć własną drogę. Od nas zależy, czy podejmiemy to ryzyko.

        Tekst doczytałem do końca, ale nie wycofuję się z niczego, co napisałem.

        Dzięki za odpowiedź. Pozdrawiam.

        • Logos Amicus Says:

          Nadal nie rozumiem, co masz na myli pisząc, że próbowałem „wmontowywać go w pewien odgórny sytem wartości”?
          Ja Nietzschego niegdzie nie „wmontowywałem”, tylko interpretowałem to, co on pisał – a skupiłem się na jego listach (bo ich dotyczył głównie mój tekst).
          Sam piszesz, że Nietzsche miał „niezły bałagan w głowie” i przyznałeś, że pisał „bzdury”. Tak więc, jeśli wspomni się o tym pisząc o jego twórczości, to będzie to chyba usprawiedliwione.
          Ponadto, ja w swoim tekście podszedłem do Nietzschego bardziej jako do człowieka (stąd te wycieczki „anegdotyczne”), a nie myśliciela. Zresztą, nie sądzę, żeby to co napisałem, świadczyło o tym, że odnoszę się do Nietzschego z jakąś wrogością, czy – nie daj Boże – potępieniem. Wręcz przeciwnie: tam chyba można jednak odnaleźć pewną nić mojej sympatii do niego, może nawet i podziwu (choćby za jego odwagę myślenia, przenikliwość, głębię i błyskotliwość, którą można spotkać w jego pisamach).

          Nie myślę, że Nietzsche był człowiekiem okrutnym, ale to, co czasami pisał – gdyby tak zastosować to w praktyce, albo potraktować poważnie i dosłownie (a tak np. potraktowali hitlerowcy osoby chore i „gorszej” rasy) – prowadziłoby do okrucieństwa.
          I miał też to nieszczęście, że próba „przewartościowania wszystkich wartości” skończyła się dla niego szaleństwem.

  28. smok Says:

    “wmontowywać go w pewien odgórny system wartości” – tylko dlatego, że posługujesz się wartościowaniami i pojęciami zaczerpniętymi z pewnej sfery kultury, która nie musi być uniwersalna.

    Pytaniem naszej dyskusji jest co rozumiemy przez „bzdury jakie pisał Nietzsche”. Nie jestem pewien, czy tak samo to widzimy. Jeśli bzdurą jest dla Ciebie właściwie każdy przejaw oddalania się Nietzschego od religijności, to zauważ jak rozumiał on religijność.

    Argument z „praktyczności pism Nietzchego”, która zastosowana miałaby się przejawiać okrucieństwem – nie jest dobry, ponieważ był pisarzem i myślicielem, a nie politykiem. Chciał oddziaływać przez swoje pisma, a one są otwarte na interpretacje. Hitlerowcy w ogóle nie interpretowali pism Nietzschego, ale od razu wzięli się na ideologię z potężnym instrumentem propagandy, a tego Nietzsche z pewnością by sobie nie życzył. Okrucieństwo hitlerowców nie ma usprawiedliwienia i zasługuje na napiętnowanie. Tatarkiewicz chyba słusznie zauważył, że Nietzsche widziałby w nich wyłącznie obrzydzenie. Tak jak emancypacyjny Marks nie jest prawdziwą podbudową opryszka Stalina, tak demaskatorski Nietzsche nie jest prawdziwą podbudową idiotycznie dogmatycznego Hitlera. Tezę tę potwierdza żywotność pewnych idei M. i N., a całkowite obalenie narodowego socjalizmu i terrorystycznego komunizmu.

    „miał też to nieszczęście, że próba “przewartościowania wszystkich wartości” skończyła się dla niego szaleństwem.” – warto zauważyć, że wiele z zapoczątkowanego przez Niego przewartościowania, to dziś po prostu fakty społeczne. Zacytowane zdanie zakłada przyczynowość taką: N. pisze książkę o przewartościowaniu wartości > N. zapada w chorobę. Literatura zamienia się w życie. Ponieważ ani ja, ani Ty nie znaliśmy osobiście Nietzschego, to pozostaje nam tylko literatura o Nietzschem. No i jego pisma, w których cały czas przybierał różne pozy i ciągle zmieniał kierunki.

    • Logos Amicus Says:

      „…posługujesz się wartościowaniami i pojęciami zaczerpniętymi z pewnej sfery kultury, która nie musi być uniwersalna.”

      Moim zdaniem żadna „sfera kultury” nie jest uniwersalna.
      To prawda, posługuję się „wartościowaniami i pojęciami zaczerpniętymi z pewnej sfery kultury” – jak każdy człowiek funkcjonujący w pewnej „rzeczywistości” kulturowej, którą wybiera albo tworzy, ewentualnie przyjmuje jako własną (czyli się z nią utożsamia). Czy Ty nie posługujesz się z „wartościowaniami i pojęciami zaczerpniętymi z pewnej sfery kultury”? Więc jakim językiem chcesz do mnie przemawiać? Pozbawionym jakiejkolwiek kultury? ;)

      Nie, nie jest dla mnie bzdurą to, że „Nietzsche oddalał się od religijności”?. Bzdurą są absurdy i niedorzeczności, które czasami wypisywał (obok rzeczy bez wątpienia niezwykle przenikliwych i genialnych).

      Nie trzeba być politykiem, by pisać rzeczy okrutne. Czy myśliciel albo pisarz nie bywa okrutny, kiedy pisze np. że należałoby zlikwidować ludzi słabych, kalekich i chorych bo tylko osłabiają ludzki rodzaj i stoją na przeszkodzie tryumfu nadczłowieka? Czy idea (zrodzona w głowach pisarza, myśliciela czy ideologa) nie może być czymś, co zatruwa polityków i ludzi, którzy próbują ją wprowadzić w życie? czy ktoś, kto podżega (słowem albo myślą) do morderstwa i okrucieństwa, sam nie jest okrutny i niewinny zbrodni, którą popełni ktoś inny?
      Ale tak naprawdę – ja nie winię Nietzschego za zło, które czynili inni, powołując się na jego filozofię (bo tak jednak nie można).

      Oczywiście, że od czasu Nietzschego przewartościowało się wiele wartości. To nie zmienia faktu, że podjęta przez niego próba „przewartościowania wszystkich wartości” zakończyła się fiaskiem i popchnęła go w szaleństwo (porwał się na coś, co go przerosło i za co „zapłacił” obłędem).

  29. Ulotna_wiecznosc Says:

    A w laboratorium fizyki więcej Genewie potwierdzono istnienie boskiej cząstki Higgsa …

  30. Blood-flow-er Says:

    Dla mnie Nietzsche to niezrozumiany geniusz. Jego filozofia ma drugie dno. Ponieważ jego uczniowie poszli we własną interpretację, potem powstały „nadczłowiekowate” pomysły nazistowskie… Historia tego człowieczka ma bardzo fajną tajemnicę o której niewielu wie.

    A jego filozofia? Cóż, nie odczytuję jej tak jak większość. Czytałam Nietzschego i mam inną, swoją interpretację. Podoba mi się jego radykalizm i umiłowanie myslenia.

    Moralność panów i niewolników ma dla mnie znaczenie bardzo głebokie, niewolnikiem jest ktoś kto ulega falom, pan nad falami panuje. Zawsze dążyłam do tego by być panem i będę dażyć pewnie do końca.

    Nietzsche nie lubi słabości, dlatego słabość niszczy w swoim myśleniu – i bardzo dobrze. Dziś wszędzie widać słabość, ciotowatość, przytakiwanie ogółowi „oświeconych”, brak szacunku dla siebie i swoich poglądów wyrażający się w strachu przed krytyką głupoty i zła. Krytyką powszechnie panujących ideologii. Nietzsche był radykałem.

    I na końcu – „Bóg umarł” (nie „Bóg jest martwy”, bo to zupełnie nie oddaje sensu i w dodatku nie znaczy tego samego) Właśnie Bóg – co zrobił? umarł – dla kogo? dla człowieka. taki jest sens, nie że Boga nie ma, tylko że Bóg umarł dla człowieka. Dzisiaj to się dzieje i działo się to już za czasów Nietzschego, co genialnie zauważył. To człowiek uśmiercił Boga, a raczej Europejczyk.

  31. zagaj Says:

    „Odkrywałem pisma Nietzschego w moich latach studenckich […] Nie wiem już teraz, czy uchwyciłem wówczas subtelność Nietzscheańskiej wizji tragedii, tego desperackiego ale i pełnego szczęścia potwierdzenia kruchej egzystencji ludzkiej. Wiedziałem, domyślałem się tego, wibrowałem wręcz czytając o dionizyjskiej istocie tragedii, i że wszystko co apollińskie mniej mi się podobało, tego jestem pewien. Natomiast szyderstwa pod adresem Sokratesa wywoływały we mnie pewien sprzeciw. […] Trzeba było – na razie – wziąć w nawias sprawę Sokratesa i nie ustawać w poznawaniu myśli mistrza. Poznawaniu? Nie jestem całkiem pewien, czy chodziło o poznawanie; czytałem Nietzschego bardziej dla inspiracji, dla podtrzymania ognia, dla wzmocnienia. Tak chyba czytają młodzi i może nie tylko młodzi poeci – egoistycznie, zachłannie, mniej pytając – czy on ma rację? czy nie krzywdzi, nie wiem, Sokratesa, chrześcijaństwa? – a bardziej nastawiając się na przyjęcie czysto „energetyczne”. W przypadku Nietzschego jest to jeszcze o tyle bardziej uderzające, ze owa „energetyczność” zawarta i wysławiana jest już w samym tekście, jest jądrem jego myśli i nawet stylu.
    Potem – w miarę jak zacząłem oddalać się od pierwszej młodości, zacząłem też odnosić wrażenie, że Nietzsche starzeje się razem ze mną. Poznałem późniejsze jego dzieła […] Coraz słabszy był głos artysty, coraz silniejszy ton założyciela sekty, moralisty na opak, opętanego porachunkami z chrześcijaństwem, socjalizmem, moralnością. Samo pojęcie życia, które we wczesnych pracach otoczone jest jeszcze poetycką aurą, poetyckim niedopowiedzeniem, i dzięki temu istotnie podobne jest twórczej, wesołej iskrze, podpalającej papierowe pałace filisterskich uczonych i kodeksy wiktoriańskiej moralności, zmieniło później charakter, stało się – dosłownie – młotem na przeciwnika, narzędziem ciężkim (i to wbrew nieustannym hymnom ku lekkości!) i obsesyjnie, monotonnie nadużywanym. […] Coraz lepiej także widziałem uczniów Nietzschego – legion uczniów, upojonych lekcjami „samotnika z Sils-Maria”. Samotnik z Sils-Maria szedł teraz w ogromnym tłumie – d’Annunzio niósł mu parasol, André Gide patrzył nań z uwielbieniem, Camus robił notatki, Hamsun starał się zapamiętać każde słowo mistrza, Malraux mówił bez przerwy, D. H. Lawrence wysławiał uroki seksu, Tomasz Mann wahał się między nim a Schopenhauerem, Robert Musil miał na sobie swój najpiękniejszy garnitur, Rilke oglądał się za przechodzącą młodą damą. Cóż bardziej karykaturalnego, niż ten tłum wielkich ludzi, otaczających jeszcze większego człowieka! […] Jednym z nieoczekiwanych elementów dziedzictwa nietzscheańskiej filozofii jest pogłębienie się przepaści pomiędzy życiem wewnętrznym a światem zewnętrznym; spostrzeżenia Nietzschego dotyczące niektórych elementów kultury zinterioryzowanej zdają się zachowywać zdumiewającą świeżość; jego nacisk na to, co jest natchnieniem, siłą ducha, pomysłowością, świeżością wyobraźni, dowcipem, potrzebą formy, dystansu, elegancji ale i ekstazy, jego krytyka pozytywizmu historycznego, zastosowanego do badań starożytnej Grecji, nie zestarzały się, podobnie jak wiele charakterystyk pisarzy czy kompozytorów, o których się wypowiadał. […] Stąd nie pozbawione podstaw podejrzenie, że Nietzschego trzeba czytać podwójnie, selektywnie, oddzielając starannie, przy pomocy dobrze zaostrzonego ołówka to, co wiąże się z introspekcją, poezją, muzyką od tego, co dotyczy systemów politycznych, moralności i prawa. Nie jest to łatwa i bezbolesna konstatacja – stąd już tylko jeden krok do stwierdzenia, że świat jest podwójny, rozdarty, i my sami także, i że trzeba nam osobnych myślicieli do inwentaryzacji świata politycznego i do wyrokowania na temat sztuki czy literatury”.

    Adam Zagajewski, „Obrona żarliwości”


Co o tym myślisz?

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: