ZACHWYT NAD BEZSENSEM (cyfry Romana Opałki)

*

Roman Opałka, „OPAŁKA 1965 / 1 – ∞”, „Detale 5583850 – 5595003”, akryl na płótnie.

*

W związku ze śmiercią malarza Romana Opałki pojawiły się tu i ówdzie teksty poświęcone temu artyście. Na jeden z nich natrafiłem na blogu Laudate, który wyraził u siebie chęć zapoznania się z moją opinią na temat twórczości Opałki. Napisałem więc komentarz, który porusza na tyle istotne kwestie związane za sztuką współczesną, że zdecydowałem się zamieścić go także na Wizji Lokalnej, jako odrębny wpis, (mając przy tym nadzieję, że nikt moim tekstem nie poczuje się urażony i być może wyłoży swoje racje w sposób pełny – bardziej kompleksowy i przekonujący.)

1.

Czuję się wywołany do tablicy, więc pozwolę sobie dorzucić kilka swoich myśli związanych z konceptem Opałki.

Przede wszystkim: jeżeli już wyrażamy się o Opałce jako o Wielkim Artyście (niektórzy dodają: Największym polskim artystą współczesnym) to proszę sobie (w duchu, szczerze, bez pozy i uczciwie) odpowiedzieć, co ten artysta tak naprawdę nam daje (dał), co mu zawdzięczamy, na czym polega jego mistrzostwo, czy rzeczywiście do tej pory przejmowaliśmy się jego sztuką (a skoro był Wielki, to chyba wypadałoby śledzić jego twórczość, podziwiać ją, uczyć się z niej – i o niej… etc.)
Jeśli tak nie jest, to nasz aktualny zachwyt nad jego dziełem jest zachwytem cokolwiek okazjonalnym (wywołanym poprzez śmierć Opałki) i poniekąd koniunkturalnym (bo związany jest z promocją polskiego artysty) – nie mówiąc już o tym, że również dość powierzchownym, a i mechanicznym, czy też automatycznym).

Bo cóż wynika z jego koncepcji? *
Że wszystko przemija, że się starzejemy, że zapadamy w nicość?
Czy rzeczywiście są to myśli tak odkrywcze, że aż genialne?
Przecież te myśli towarzyszą człowiekowi od zarania jego świadomości – i właściwie cała nasza kultura wokół nich się obraca i prawdopodobnie w nich ma swoją genezę.

Nie uważacie, że jeśli twórczość jakiegoś człowieka od kilkudziesięciu lat polega tylko i wyłącznie na tym, że maluje on ciągle ten sam obraz składający się z samych cyfr i coraz bledszego tła – to jest ona cokolwiek… nudna i nad wyraz monotematyczna?
Ale – ktoś może powiedzieć – właśnie przez to artysta chce nam uświadomić to, że nasza egzystencja jest nudna i że tak naprawdę wszystko jest nicością?
Jeśli takie jest przesłanie Opałki, to ono do mnie nie dociera (a raczej go odrzucam)  i wcale nie uważam tego za jakieś wielkie, emanujące geniuszem, odkrycie.
Zresztą: Opałka się trochę zapętla, kiedy na początku mówi, że „jesteśmy jedynką i do jedynki wrócimy” czyli nie do zera, które on nazywa „nicością” (taki był jego oryginalny i pierwotny zamysł, kiedy zaczął malować te cyfrowe obrazy). Zaś później twierdzi, że wszystko jednak jest nicością i bez sensu.

Konkludując: oprócz zachwytu, powinniśmy sobie jeszcze uświadomić (i wyjaśnić) to, czym tak naprawdę się zachwycamy.

* Dla przypomnienia: koncept Romana Opałki poległa na tym, że przez 39 lat malował on na płótnie białą farbą jedynie ciągi kolejnych liczb, stopniowo rozjaśniając tło obrazu.

2.

„Kto spróbuje robić to samo, będzie nędznym epigonem…”

A dlaczego, Laudate? Czy inny człowiek nie ma prawa by robić to samo co Opałka – uznając że w ten sposób może najlepiej wyrazić swoją egzystencję i przemijanie?

„… i nikt nie zapłaci mu miliona zł za obraz”

Oczywiście – bo nikt by tego już nie chciał lansować i promować, ponieważ byłoby to wtórne i na pewno by się nie udało.

I jeszcze jedno: ten wspomniany przez Ciebie „milion” jest wg mnie kluczem do zrozumienia tego, co dzieje się na rozległych obszarach sztuki współczesnej. I być może mówi też coś o sukcesie (przede wszystkim komercyjnym), jaki osiągnął Opałka.

A wracając do sztuki prawdziwej.
Od kilku dni przeglądam album z działami wszystkimi Van Gogha. Boże, jak ten człowiek cudowanie malował!
Ileż tam barw i kształtów, ile koncepcji na jednym centymetrze kwadratowym płótna! Jakie bogactwo…
I to wszystko stworzył ktoś, kogo życie było jedną wielką raną.

Doprawdy, trudno mi jest porównywać Vincenta z kimś, kto inkasuje co miesiąc kilkadziesiąt tysięcy dolarów (good for him!), spaceruje sobie w nieskazitelnym ubraniu wśród sielankowej scenerii zielonych łąk – rozprawiając przy tym o nicości czy (bez)sensie własnej (ale też i cudzej) egzystencji.
Opałka: „O czym myślę? O wszystkim. Rozmyślam czym jest naprawdę moja postawa twórcza i moje życie? Po co żyjemy-istniejemy? Czy to wszystko ma sens? (Moim zdaniem nie ma sensu…)”
Czyli, idąc za tokiem myśli artysty, jego „Detale” też nie mają sensu.
A czy możemy się zachwycać czymś, co nie ma sensu?

*  *  *

PRZYPIS. Myślę, że na rzeczy będzie, jeśli przytoczę tutaj również komentarz, który zamieściłem swego czasu na blogu Maga-Mary pod jej wpisem pt. „Obrazy ulotne jak motyle” dotyczącym Nagrody Turnera dla Richarda Wrighta i jego wystawy w londyńskiej Tate-Modern:

„Zwróćcie uwagę, że nie ma tutaj właściwie mowy o tym co jest na obrazach Wrighta, a o tym, na czym polega jego pomysł, co też on może znaczyć… Bo wygląda na to, że to jest głównie pomysł. Jeśli to jest forma protestu wobec komercji jaka zalała współczesną sztukę (vide: Damien Hirst), która w dużej części stała się (m.in. za sprawą takich guru rynku sztuki jak Saatchi) jednym wielkim merkantylizmem, to ja jestem za.

Przyznam się, że już czasami nie mogłem czytać bez pewnej melancholii o całym tym zachwycie nad Damienem Hirstem – „twórcą”, którego „twórczość” polegała głównie na przyjmowaniu snobistycznych zamówień (przeważnie nadzianych krezusów, którzy kupowali sztukę, bo to była inwestycja) i zlecaniu tego do wykonania ludziom zatrudnionym w jego warsztacie, gdzie produkowano owe „dzieła” taśmowo i bywało, że ręka „artysty” nawet tego „dzieła” nie tknęła, no może tylko po to, by je sygnować swoim nazwiskiem.
(Ten cynizm we współczesnej sztuce zawdzięczamy w pierwszej linii choćby Warholowi, którego „Fabryka” działała na podobnych zasadach i który ze swojej „sztuki” zrobił prawdziwy biznes.)

Warto, moim zdaniem przyjrzeć się teraz dyskusji krytyków sztuki wokół Hirsta właśnie. Nagle wszystko co robi, jest „be”, chociaż jeszcze parę lat temu (często przez tych samych krytyków) wynoszony był pod niebiosa i uznawany za geniusza. Ale koniunktura się odwróciła (ceny jego prac spadły ze swej absurdalnej, nakręconej sztucznie wysokości, więc już na nich nie można zarobić) i naraz wszyscy przejrzeli na oczy i zauważyli prawdziwą wartość jego sztuki, czyli taką sobie i niewielką, albo w ogóle brak jakiejkolwiek wartości.

Tak, wiele hucpy jest w sztuce współczesnej, bo zanikły wszelkie kryteria jej oceny (a właściwie, jak to w postmodernizmie bywa, każdy może owe kryteria ustalać sobie sam – według swojego widzimisię – stąd ten bałagan, manipulacje, dezorientacja i nabieranie ludzi, którzy chcą być w awangardzie i się snobują na wielkich miłośników współczesnej sztuki).
I dlatego często nie wiadomo o co chodzi. A jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi najczęściej o pieniądze – a także o układy, koneksje, zwykłą modę i sztucznie lansowane trendy.”

*  *  *

Komentarze 83 to “ZACHWYT NAD BEZSENSEM (cyfry Romana Opałki)”

  1. Laudate44 Says:

    Logosie, dyskusja z Tobą to sama przyjemność, jednak wybacz wymówkę, przed chwilą skończyłem pisać o zupełnie kimś innym, jestem „skołowany”. Odpocznę troszkę i wrócę tu z pewnością. Pozdrawiam

  2. REM Says:

    one-trick pony

  3. Snoopy Says:

    Porównywanie Opałki do Van Gogha jest cokolwiek bałamutne – to jest zupełnie inna sztuka. Opałka mieściłby się bardziej w ramach sztuki konceptualnej, niż w malarstwie. Jego projekt składa się nie tylko z samych obrazów, ale i ze zdjęć oraz nagrań audio. Poza tym liczy się tu też sama czynność oraz gest artysty. Wreszcie niewyobrażalna wręcz decyzja, aby praktycznie całe swoje życie tworzyć jedno dzieło. Czy to naprawdę nie daje Ci nic do myślenia? Obcowanie ze sztuką nie polega tylko i wyłącznie na zachwytach (pseudo)estetycznych. Inna sprawa, że te obrazy Opałki są naprawdę piękne i robią spore wrażenie, gdy się je ogląda na żywo. Zresztą sztuka nie polega tylko i wyłącznie na tym, że mówi się w niej coś absolutnie odkrywczego i oryginalnego. Chyba ważniejsze jest to jak się to mówi – w sposób zupełnie inny, osobisty, na nowo angażujący…

    • Logos Amicus Says:

      „Porównywanie Opałki do Van Gogha jest cokolwiek bałamutne… „
      Czujesz się Snoopy zbałamucony? Ja się temu nie dziwię – w obrębie sztuki współczesnej jest mnóstwo „dzieł”, które bałamucą ludzi.
      Oczywiście, że Opałko mieści się w ramach sztuki konceptualnej – i właściwie cała jego sztuka polegała na jednym pomyśle, by do końca życia nanosić na płótno ciąg liczb. Dlatego nie bez racji REMowi skojarzył się taki artysta z konikiem, który zna (wykonuje) tylko jedną sztuczkę.

      Twoje zdanie: „Czy to naprawdę nie daje Ci nic do myślenia?” jest dla mnie obraźliwe, bo sugeruje, że pisząc o Opałce i jego „dziele” nie myślałem.
      Ja chciałbym, aby apologeci sztuki Opałki odnieśli się do mojego pytania o to, czy aby apologia ta nie jest aby przypadkiem apologią bezsensu.

      Oczywiście, że „dzieło” Opałki robi na mnie wrażenie – ale to jest wrażenie mające krótki żywot i właściwie żadnych (estetycznych czy filozoficznych) konsekwencji, bo w sumie jego koncept jest niewyobrażalnie banalny (być może właśnie ta niewyobrażalna banalność robi na ludziach takie wrażenie – czego, ze zrozumiałych względów, nie chcą oni nazywać tego banalnością, tylko „prostotą”.)

      Koniec końców po stokroć wolę malarstwo (sztukę) Van Gogha (nie wiem dlaczego ktoś mi odbiera prawo do tego, by porównywać ze sobą dwóch różnych artystów, nazywając to na dodatek czymś „bałamutnym”) – który będzie cieszył moje oko do końca mojego życia (mam nadzieję, że wcześniej nie oślepnę ;)) – niż malarstwo (sztukę) Opałki, która nie daje mi niczego, co uznałbym, że jest dla mnie wartościowe (także pod względem doznań estetycznych).

      • mb Says:

        „nie wiem dlaczego ktoś mi odbiera prawo do tego, by porównywać ze sobą dwóch różnych artystów, nazywając to na dodatek czymś „bałamutnym”…

        drogi autorze, przeciez robisz dokladnie to samo. demonstracyjnie starasz się wmowić czytelnikom, ze dzieła Opałki są tylko „dziełami”. A przeciez dla niektorych mogą byc one nawet DZIEŁAMI.

        • Logos Amicus Says:

          Niczego czytelnikom nie wmawiam. Przedstawiam jedynie mój punkt widzenia.
          Dzieło Opałki jest dziełem, które do mnie nie przemawia. Wg mnie jest tylko konceptem (pomysłem) i nie ma dla mnie większej wartości artystycznej.
          Jeśli to jest sztuka, to ja tej sztuki po prostu nie cenię (a to, że ktoś płaci za obraz Opałki milion dolarów, to wg mnie wcale nie zwiększa artystycznej wartości tego dzieła, tylko merkantylną – to odnosi się do handlu, a nie do sztuki.)

          Zresztą, ja to wszystko wyłożyłem już w moich wpisach i komentarzach, więc nie chcę się powtarzać.

    • czara Says:

      Gdybym była pierwszą komentatorką, mój komentarz brzmiałby prawie identycznie, jak ten Snoopy’ego więc się po prostu pod nim podpiszę. Zdziwiło mnie też to porównanie obu artystów, bo to trochę jak porównywanie wyników pływaka i biegacza…
      Z dzieła Opałki do porównania z van Goghiem wyjąłeś tylko fragment – ten malarski, a to, za moim poprzednikiem powtórzę, tylko jedna jego część. Jest ono znacznie bogatsze, niż tylko malowne liczby, mnie na przykład od zawsze bardziej frapowały te fotografie. O jego sztuce dowiedziałam się kiedy byłam jeszcze nastolatką. Trafiła w czuły punkt i do tej pory w niego uderza. A przed konsekwencją chylę czoła.
      Ważny jest tu motyw bieli.. Liczby i obrazy rozbielają się coraz bardziej… Opałka uważał, że świat przykryty bielą śniegu, jest piękny i czysty. To też daje do myślenia, nasuwa nowe tropy.
      A co do zarzuty braku odkrywczości… Czy w dzisiejszych czasach można jeszcze powiedzieć coś nowego i nieznanego do tej pory? Czy na pewno taka jest rola artysty? I znowu, Snoopy już to napisał – Opałka wyraża coś uniwersalnego, co trapi człowieka od zarania dziejów (przemijalność, brak poczucia sensu) w świeży, rewolucyjny wręcz sposób.
      Pozdrawiam serdecznie, po wakacjach mam zaległości w czytaniu blogowym więc nawet nie próbują brnąć dalej przez komentarze. Zatem przyjmę do wiadomości, że na pewno Ty i inni już wszystko wyłożyliście na ten temat, ale chciałam dorzucić swoje małe trzy (dwa?;) grosze.

      • Logos Amicus Says:

        Czaro, nie odmawiam nikomu prawa do zachwycania się jakimkolwiek dziełem (czy też artystą, albo jego konceptem).

        Ale ja również mam prawo, by wyrazić swoją opinię – a zwłaszcza to, co ja odczułem w zetknięciu się z jego sztuką (w tym przypadku z pomysłem Opałki).
        I cóż ja na to poradzę, iż – mając tę wiedzą, jaką posiadam – uznałem jego koncept za niewyobrażalny banał.

        Interesuję się sztuką od bardzo dawna i wydaje mi się, że dość wyraźnie mam wyrobione zdanie co do wartości pewnych artystycznych trendów i mód (naturalnie jest to subiektywne, bo każda wartość jest ustalana arbitralnie przez ludzi a więc też subiektywna).
        I w zasadzie – jeśli coś mi się nie podoba, to wiem dlaczego mi się nie podoba. Tak samo z podobaniem.
        I nie podchodzę do wszystkich zachwytów – zwłaszcza nad sztuką współczesną – bezkrytycznie. A ściślej – do niektórych z nich nastawiony jestem bardzo krytycznie.

        Moja obojętność wobec „działa” Opałki ma właśnie źródło w tym sceptycyzmie. Zgadzam się z opinią znanego krytyka sztuki Andrzeja Osęki, że „ustalenie się tak wyjątkowej pozycji Opałki w świecie wartości artystycznych jest największą pomyłką w ocenach sztuki ostatnich dziesięcioleci” – podobnie jak dla niego, dla mnie obrazy Opałki są nudne w swej monotonii i powtarzalności (oczywiście każdy ma prawo do kontemplowania pokrytego białą farbą płótna, na którym już nic nie widać, ja jednak wolę kontemplować obrazy, na których coś tam jednak widać – a co jest wynikiem autentycznego talentu malarza, jego warsztatowego mistrzostwa, poszukiwaniem coraz to innych tematów, wyrazów i środków ekspresji).

        Dla mnie wywindowanie tego typu twórczości (jaką reprezentował Opałka) na piedestał największych osiągnięć sztuki współczesnej, jest w prostej linii kontynuacją tego, czego w sztuce nie cenię – a o czym np. traktuje mój artykuł o Warholu (i o czym pisałem już wiele razy przy innych okazjach).

        W przypadku Opałki, raziło mnie np. to, że gremialnie powtarzano, że Opałka to „jeden z najbardziej cenionych na świecie polskich malarzy współczesnych” (ten cytat, oraz kilka innych, jak mantra, powtarzali wszyscy, niczym papugi – można sobie sprawdzić w wyszukiwarce Google – wygląda na to, że każdy bez wyjątku „wklejał” to samo zdanie ), ale nie za bardzo już wiedziano, dlaczego. Ja się temu przyjrzałem bliżej i uznałem, że król jest nagi a jego „dzieło” jest cokolwiek puste i nie warte mojej dalszej uwagi, tym bardziej, że sam Mistrz stwierdził, że „to wszystko o kant dupy potłuc” albo że „trzeba szukać sensu w bezsensie”. I to ma być takie rewolucyjne odkrycie? Do tego nie potrzeba Wielkiego Artysty – większość ludzi nie raz to sobie w życiu mówi… mamy więc kolejny banał i to na sztubackim poziomie.

        Pozdrawiam

        • czara Says:

          Oczywiście, że masz prawo do wyrażania swojej opinii i cieszę się, że to robisz. Ja mam znacznie mniej konserwatywne podejście do sztuki, mimo to czytam zawsze z uwagą to, co masz o niej do powiedzenia.

          Trudno Ci zarzucić fakt, że nie zachwycasz się Opałką, zresztą nikt od Ciebie tego nie wymaga. Jednak nie sposób nie zauważyć słabych punktów w argumentacji – a to już jest coś innego. Np. piszesz: „dla mnie obrazy Opałki są nudne w swej monotonii i powtarzalności”. To jest OK, mogę to zrozumieć. Każdy ma prawo do takich odczuć wobec sztuki, są ludzie, którzy nudzą się na np. na filmach Nowej Fali i ok, trudno ich przekonywać, żeby przestali się nudzić;). Ale jednak nie sposób tu po raz kolejny przypomnieć, że te obrazy są częścią całego konceptu i ich siła – czy Cię i pana Osękę fakt jej istnienia przekonuje, czy nie – płynie (w opinii innych) właśnie z całej tej idei, a nie z kontemplacji jego kreski, kompozycji, kolorów itp (czyli tego, czego szukasz w malarstwie i co lubisz kontemplować). Kontemplacja obrazów Opałki to nie tyle obserwowanie i napawanie się zręcznym rysunkiem i barwą, to raczej cicha medytacja nad przemijaniem, starością, pięknem i brzydotą, śmiercią i poświęceniem się dla idei.

          Podsumowując – mnie się podoba, że ludzie mają różne zdania i że nie boją się ich wypowiadać. Ale kryteria, których używasz do swojej oceny wydają mi się czasem nieadekwatne (np. porównywanie twórców z zupełnie różnych epok, tworzących w całkiem innym stylu). Co niekoniecznie musi znaczyć, że nie masz racji. Bo jeśli piszesz: „mnie się nie podoba, nudzi mnie, nie widzę w tym sensu” – MASZ rację. Bo takie akurat jest Twoje wrażenie i opisując je, musisz mieć rację :)

          PS „Jeden z najbardziej cenionych na świecie polskich malarzy współczesnych” – dlaczego Cię tak to razi? Akurat wyrażenie „najbardziej ceniony” odnosi się również to subiektywnych ocen i popytu na jego dzieła, rozumiem gdyby powtarzano „największy, najbardziej utalentowany” itp. A że ceniony jest, to też prawda, jego prace widziałam w Tate Modern i w Pompidou, a cóż, powiedzmy to, nie ma tam jakiegoś natłoku polskich artystów. To, że jego obrazy sprzedawały się po najwyższych cenach, jakie oferowano za polską sztukę – to też jest fakt, na który trudno się zżymać….

        • Logos Amicus Says:

          „….te obrazy są częścią całego konceptu i ich siła – czy Cię i pana Osękę fakt jej istnienia przekonuje, czy nie – płynie (w opinii innych) właśnie z całej tej idei, a nie z kontemplacji jego kreski, kompozycji, kolorów itp (czyli tego, czego szukasz w malarstwie i co lubisz kontemplować). Kontemplacja obrazów Opałki to nie tyle obserwowanie i napawanie się zręcznym rysunkiem i barwą, to raczej cicha medytacja nad przemijaniem, starością, pięknem i brzydotą, śmiercią i poświęceniem się dla idei.”

          I właśnie tu Czaro jest ten „sęk”.
          To jest to miejsce gdzie się „rozjeżdżamy” ;)
          Nie ważne stało się to, co jest na płótnie, a to jaka była idea (koncept) artysty. Czyli, właściwie, artysta w ogóle nie musi już nic robić (tworzyć), albo tylko stawiać na obrazie jedną kropkę każdego dnia (ewentualnie cyferki), uznając, że w ten oto sposób wyraża swój stosunek do świata i egzystencji. Nie ważne już jest samo „dzieło”, ale to jaka była „idea” twórcy i to co sobie wyobraża – opierając się na tej „idei”, a nie na obrazie – odbiorca.
          W ten oto sposób, moim zdaniem, „sztuka” zabrnęła w jeden ze swoich (licznych zresztą) kozich rogów.
          Już nie ważna jest treść ani nawet forma (czyli samo dzieło sztuki per se) – ważna staje się „idea”.

          Czaro, „cichej medytacji nad przemijaniem, starością, pięknem i brzydotą, śmiercią i poświęceniem się dla idei” można się oddać zawsze i wszędzie – choćby siedząc nad strumieniem, albo wpatrując się w mgłę, albo w jeden punkcik na białym tle… Nie potrzebne do tego są wernisaże białych płócien.

          Nie jestem konserwatystą. Po prostu uważam, że w sztuce powinno się liczyć (być ważne) to, co stworzył artysta, a nie to co on sobie (po)myślał, kiedy to tworzył.
          Zresztą, ja jestem człowiekiem dociekliwym, więc posłuchałem tego co mówi Opałka i niestety, jakaś szczególna mądrość i głębia mnie w tym nie uderzyła. Wręcz przeciwnie – znalazłem tam banał, bezsens (który nota bene sam Opałka uważa niejako za podstawę swojej „idei”), a miejscami nawet i niedorzeczność.

          I jeszcze jedno: ktoś kto staje przed obrazem, nie musi przecież ani znać artysty, ani tym bardziej wiedzieć tego, co on sobie myślał malując ten obraz. Człowiek odbiera to, co jest na obrazie – co jest dostępne jego percepcji w tym momencie. (To samo odnosi się do filmu, muzyki czy literatury.)
          Trudno się dziwić, że większość zwykłych śmiertelników stając przed płótnem na którym nic nie widać, popada w konsternację, często myśląc, ze ktoś sobie z nich zakpił.

          ***

          To co chcę wyrazić w tej odpowiedzi dla Ciebie, można także wyczytać z komentarza, który popełniłem w innym miejscu. Pozwolisz więc, że zacytuje fragment:

          Zajmijmy się więc sprawą (moim zdaniem bardzo istotną), którą możemy sobie wyjaśnić.
          Pisze Pan bowiem: „Samo dzieło nigdy nie jest genialne, dobre, złe, piękne, brzydkie, sensowne i bezsensowne. Sens rodzi się dopiero w głowach odbiorców.”
          Czyli wynika z tego jasno, że (wg Pana) samo dzieło nie jest ważne (nieważne jakie jest), ale dopiero ważne jest to, co zrodzi się w głowach odbiorców. Tak więc nie spieramy się już o samo dzieło per se, tylko o to, co zrodziło się w głowach odbiorców (czyli np. w Pańskiej, czy kogokolwiek innego). Przedmiotem sporu nie jest już (bo nie może być – wedle Pana spostrzeżenia) Dzieło Artysty, tylko Wasze wyobrażenie o nim. Równie dobrze mogłoby tego „dzieła” nie być.
          I w tym jest cały pies pogrzebany, bo robi się z tego dyskusja o wierze a nie o tym, co daje się zweryfikować i skonkretyzować.
          (…)

          Ale wróćmy do Opałki i Pańskiego stwierdzenia, że dzieło nie jest właściwie ważne, ale ważne jest dopiero to, co zrodzi się w głowach odbiorców.
          Ja się z tym nie zgadzam, i uważam, że najważniejsze jest dzieło i to co artysta stworzył (dlatego w pierwszej kolejności badam – odbieram – dzieło, a nie to, co zrodziło się w głowach tych, którzy z tym dziełem się zetknęli).
          Bo doskonale mogę sobie wyobrazić sytuację np. taką, że artysta na wielkim białym płótnie zajmującym całą olbrzymią ścianę stawia w samym środku kropkę (w dodatku białą), mówiąc, że w ten sposób wyraża swoje poczucie czasu i przestrzeni, tudzież że jest to najprawdziwsza parabola (i odzwierciedlenie) jego egzystencji i że już do końca życia niczego innego nie będzie „tworzył”, tylko to – kolejne kropki (lub cyferki).

          Według mnie to jest trącąca absurdem kombinacja i nader banalny gest, a nie artyzm.

          Pozdrawiam

        • czara Says:

          Logosie, można by tak dyskutować bez końca, ale jak zwykle nasuwa się to nieuniknione pytanie… „po co?” Mam wrażenie, że widzisz to wszystko bardzo dualnie, tych co są „za”i tych co są „przeciw” i dla Ciebie jest tylko jeden właściwy obóz ;-) I to akurat tu się „rozjeżdżamy.”
          Ja tylko dodam, że akurat dla mnie jednak bardzo ważny jest artysta w dziele (tak, „to co sobie myślał” kiedy tworzył), chyba, że jest to sztuka dekoratywna, tu wiadomo, że liczy się tylko efekt – kolorek, itp. Kontemplacja nad strumykiem to pewnie dobre dla zdrowia, ale akurat mnie bardziej do tego stymuluje sztuka. Także współczesna.
          I jeszcze jedno: „Człowiek odbiera to, co jest na obrazie – co jest dostępne jego percepcji w tym momencie. (To samo odnosi się do filmu, muzyki czy literatury.)
          Trudno się dziwić, że większość zwykłych śmiertelników stając przed płótnem na którym nic nie widać, popada w konsternację, często myśląc, ze ktoś sobie z nich zakpił.

          Myślę, że zwykli śmiertelnicy, którym brak jest pewnych wiadomości ogólnych dotyczących na przykład mitologii, biblii czy choćby symboliki, również stojąc przed obrazami np. Poussina, mogą niewiele z jego obrazów zrozumieć. No chyba, że „ładnie odrysowane” może ich zachwycić. Na tej samej zasadzie, ktoś wrażliwszy w odbiorze sztuki, stojąc przed płótnem z dziką ilością blednących, nie wiedząc nic o autorze, może pomyśleć „niepokojące, intrygujące, przykuwa uwagę, rodzi emocje i skojarzenia”.
          Ja tego nie wartościuję, ty Tak.
          Ale to oczywiście Twoje prawo. Dziękuję za dyskusję i pozdrawiam!

        • Logos Amicus Says:

          Czaro, nie widzę (akurat) tego dualistycznie, tylko – może dla potrzeb dyskusji – rozważam tzw. „za” i „przeciw”, czyli argumenty tych, którzy (w tym przypadku) są zwolennikami dzieła Opałki, i tych którym się ono po prostu nie podoba (ewentualnie nie są przekonani co do jego „przesłania”, odkrywczości, a zwłaszcza genialności). Najgorsze w tym wszystkim jest właśnie to, że niemal każdy kto wziął udział w tej dyskusji, chciał się okopać na swoich pozycjach, poczuł się „atakowany”, uznał, że jego uczucia zostały „zranione”… etc.
          Prawda jest taka, że 90% ludzi o Opałce nawet nie słyszało. A z tych co słyszeli – to też zdecydowana większość nie wiedziała tak naprawdę na czym polega „wielkość” tego artysty oraz jego „dzieła” (oprócz tego, że został on uznany – przez kogoś – „wielkim” i stał się „najlepiej sprzedawanym” polskim artystą).
          A nawet ci, którzy w tym coś dostrzegli (zachwycili się pięknem i głębią jego sztuki), wkrótce o Mistrzu Opałce zapomną (a już na pewno nie będą często powracać do kontemplowania jego cyferek – pewnie w ogóle się tym już zajmować nie będą… bo ileż można ;) ).
          Tak więc: tu właściwie nie ma żadnych obozów: jest w 99% obojętność.

          Piszesz: „Myślę, że zwykli śmiertelnicy, którym brak jest pewnych wiadomości ogólnych dotyczących na przykład mitologii, biblii czy choćby symboliki, również stojąc przed obrazami np. Poussina, mogą niewiele z jego obrazów zrozumieć.”
          Tu piszesz już zupełnie o czym innym. O – nazwę to brzydko – nieuctwie i ignorancji „zwykłych śmiertelników”, którzy nawet nie mają „ogólnych wiadomości dotyczących na przykład mitologii, biblii czy choćby symboliki”. Czym innym jest stawać przed zamalowanym na biało płótnem, a czym innym przed płótnem, na którym widać coś, co odnosi się do naszej kultury, literatury, religii, historii… – na którym w ogóle coś widać. Czym innym jest znajomość konceptu Mistrza Opałki, a czym innym znajomość podstaw europejskiej historii i sztuki.

          Poza tym deprecjonujesz malarstwo używając takich określeń, jak „kolorek” (kolor a konkretnie światło jest podstawą nie tylko malarstwa, ale i fotografii) albo „ładnie odrysowane” (już nawet nie piszesz „narysowane” tylko „odrysowane” co ma zupełnie inną wymowę bo sugeruje jakieś kopiarstwo). Ja osobiście bardzo cenię mistrzostwo warsztatowe (tzw. „rękę” artysty rysownika czy malarza) jak również mistrzostwo posługiwania się kolorem.

          Piszesz: „Na tej samej zasadzie, ktoś wrażliwszy w odbiorze sztuki, stojąc przed płótnem z dziką ilością blednących, nie wiedząc nic o autorze, może pomyśleć „niepokojące, intrygujące, przykuwa uwagę, rodzi emocje i skojarzenia”.”
          Dokładnie tak. Ale dzieje się tak dlatego, że ów wrażliwy odbiorca zobaczył tam „dziką ilość blednących”), a nie tylko ich sobie wyobraził, stając przed zupełnie pustym płótnem.

          I na marginesie: dla mnie także kimś bardzo ważnym jest artysta, czyli osoba samego twórcy (np. na malarstwo Van Gogha patrzę głównie przez pryzmat jego osobowości, bardzo ważne jest dla mnie to, jakim był człowiekiem, bo jego malarstwo było niemal „organiczne” związane z jego człowieczeństwem. I jak sobie przy tym wspomnę „koncepcję” Mistrza Opałki i jego rewelacje wyplatane o czasie, tudzież jego „szukanie sensu w bezsensie” tych równiutko wypisanych cyferek… to wybieram Vincenta ;))

          Uważasz że ta dyskusja jest bez sensu?
          Ja tak nie uważam, wprost przeciwnie: poznaję punkt widzenia i opinie innych, konfrontuje je z własnymi, uświadamiam sobie lepiej mechanizmy percepcji sztuki, pewne psychiczne uwarunkowania… także poznaję swoich rozmówców.
          W ten sposób krystalizuje się niejako i uzupełnia moje postrzeganie sztuki.

          Najgorzej jest wtedy, kiedy ktoś nie potrafi (nie chce) dyskutować, bo „powiedział już wszystko”, bo i tak nikt nikogo nie przekona, bo i tak on „wie swoje”…

          Czaro, czy Tobie nic nie dała ta dyskusja ze mną. czy nic Ci nie daje czytanie moich tekstów i opinii?
          Czy nie uczysz się czegoś tutaj?
          No nie wiem, może już rzeczywiście wszystko wiesz, a Twoje spojrzenie na sztukę jest już tak zafiksowane (ustalone), że niczego już w sposobie w jaki na nią patrzysz (odbierasz) się nie zmieni.

          Pozdrawiam serdecznie

          PS. Kończę już – jeśli chodzi o moje wpisy – ten temat moich zastrzeżeń wobec pewnych zjawisk w sztuce współczesnej. Kiedyś na pewno zacznę więcej (może nawet wyłącznie?) pisać o tym, co mi się w sztuce podoba, o moich ulubionych twórcach i obrazach. Będzie przyjemniej. Pewne nie tylko dla mnie, ale i dla Czytelników tego bloga.

        • czara Says:

          Logosie, oczywiście, że dyskusja z Tobą jest cenna, to jest mój czwarty wpis w tym poście, to chyba coś znaczy. Czasem jednak trzeba wiedzieć, kiedy brnie się w ślepą uliczkę i powiedzieć – ok, Ty widzisz banał, rozumiem, ale ja widzę coś więcej i oboje szanujmy swoje stanowiska.
          A moich „uczuć” artystycznych nigdy nie rani odrębna opinia, raczej czasem nieprzekonująca i agresywna argumentacja może ranić mój zmysł dyskusji (jeśli coś takiego istnieje;)
          Logosie, widzisz, ja mniej cenię sobie niż Ty malarstwo warsztatowe, jak to ująłeś, ale użyłam słów „kolorek” i „odrysowywać” prowokacyjnie i z pełną świadomością, trochę wchodząc w Twoją konwencję krytyki sztuki, tyle że współczesnej :) Dla mnie liczy się nie tyle warsztat – przecież było w XIX wieku wielu hochsztaplerów, wprawnie posługującym się pędzlem, malującym modne klasycyzujące obrazy, kto ich dzisiaj pamięta (taki Gerôme np., oczywiście, że umiał malować, ale czy to znaczy, że zrobił coś ciekawego?) Za to o impresjonistach i Manecie wie prawie każdy, a przecież to tylko ciapcianie pędzlem na płótnie! Plamki i kropki!
          Dla mnie liczą się emocje i wrażenia, jakie sztuka wzbudza. Musi mnie niepokoić, pobudzać do myślenia, do szukania tego, co za nią stoi, a czasem nawet mną wstrząsnąć. Ale jeśli inni będę godzinami zachwycać się idealną kreską, nie wiem, na przykład Ingresa – nie pójdę z nimi na wojnę. Byłoby nudno, gdybyśmy byli wszyscy tacy sami.
          Co do ignorancji – w XX wieku dokonało się tyle zmian w sztuce współczesnym, że żeby coś dzisiaj z niej rozumieć, trzeba być mniej więcej na bieżąco, i z konceptami, i z nowymi teoriami. Bez tego przed obrazem np. Opałki, ale też Malewicza, czy Rothko widz stanie tak samo bezradny jak przed malarstwem np. Davida, bez znajomości mitologii i historii starożytnej.
          I jeszcze jedno – oczywiście, że moje spojrzenie na sztukę nie jest „zafiksowane”, jak to ująłeś. Mało tego, czuję, że ja dla sztuki, zwłaszcza współczesnej, dopiero się budzę. Im więcej czytam, patrzę, oglądam, tym lepiej rozumiem. Zarówno Pollocka, jak i Cranacha :) Otwieram się, a nie zamykam.
          Pozdrawiam, jak zwykle, serdecznie!

      • Logos Amicus Says:

        „czuję, że ja dla sztuki, zwłaszcza współczesnej, dopiero się budzę. Im więcej czytam, patrzę, oglądam, tym lepiej rozumiem.”

        I to jest Czaro wyznanie piękne i bardzo obiecujące;)
        I wierzę, że jako osoba wrażliwa, dostrzeżesz to co w sztuce współczesnej jest naprawdę cenne, inspirujące, warte uwagi – że nie dasz się wyprowadzić w maliny różnym hochsztaplerom, których w tzw. „sztuce współczesnej” jest na pęczki (ale jak nie ma ich być skoro samo pojęcie „sztuka” tak się rozmyło, że dziś nie wiadomo już na prawdę czym ona jest, i kim są artyści). Ja naprawdę rozumiem Twoje argumenty i je podzielam – z wyjątkiem może tego, że bardziej ważne jest to, co sobie artysta w akcie twórczym pomyślał, niż to co rzeczywiście stworzył, (czyli co nam po prostu pokazał).
        Zauważam jednak, że zupełnie nie odnosisz się do tego, co piszę krytycznie o pewnych kierunkach w sztuce współczesnej, które uważam za drogę na manowce (dzięki czemu do galerii i muzeów trafił złom, śmiecie a nawet… g…) Czy można tak do pewnych zjawisk w tzw. „sztuce” podchodzić bezkrytycznie? Czy Ty, kiedy czytasz książkę, oglądasz film, „łykasz” wszystko co Ci podsuwają? Czy nie poddajesz tego krytyce?
        Jeśli coś Ci się nie podoba, to chyba wiesz dlaczego Ci się nie podoba. I czy będziesz to przemilczać, kiedy będziesz chciała napisać np. recenzję z filmu czy książki?
        Podobnie jest z moją… nie tyle krytyką sztuki współczesnej, co jej pewnych tendencji i prądów.

        I jeszcze może parę luźniejszych uwag:

        – Mam wielki szacunek dla warsztatu wielkich mistrzów malarstwa – to prawda. Cenię w nich to, co jest mistrzostwem operowania kolorem i kreską (a co uważam za esencję prawdziwego malarstwa). Co nie znaczy, że nie mam swoich „typów” – niektórzy z nich podobają mi się bardziej, inni mniej, a obok niektórych przechodzę dość obojętnie… (dużo by pisać – dlaczego?)

        – Wspomniałaś Gerome’a. Mam teraz ten komfort, że nie muszę się opowiadać po stronie żadnego z obozów, kiedy to rozgorzała walka między zwolennikami gustu akademickiego a rodzącym się impresjonizmem, (który uważany jest za początek modernistycznych zmian w malarstwie). Oczywiście bardziej mi się podoba impresjonizm (dużo by pisać dlaczego ;) ) ale nie potępiam przy tym w czambuł i nie wyszydzam obrazów uznanych za tzw. „akademizm”. Powiem więcej: niektóre z nich mi się podobają i rzeczywiście cenię ich mistrzostwo warsztatowe, które wszak żadną miarą nie mógłbym określić mianem „hochsztaplerstwa”, bo de facto było ono niekiedy czymś niesamowitym i na swój sposób wybitnym.
        Lecz przyznawanie się do sympatii wobec tego typu malarstwa stało się już dawno „obciachem” (podejrzewam w tym jednak dość stadne poddanie się sugestii wrogów akademizmu) – i właśnie to uprzedzenie sprawia, że na ten rodzaj malarstwa niektórzy patrzą z pogardą – w każdym razie nie są zdolni dostrzec w nim obecnego tam bez wątpienia piękna.

        – Piszesz: „Za to o impresjonistach i Manecie wie prawie każdy, a przecież to tylko ciapcianie pędzlem na płótnie! Plamki i kropki!” Otóż, właśnie piękno niektórych obrazów impresjonistycznych polega na tym, że to „ciapcianie” w wykonaniu pewnych twórców sprawia nam estetyczną przyjemność, czasem nawet rozkosz, a w przypadku innych jest rzeczywiście tylko „ciapcianiem” dość bezsensownym (bo twórcy brak np. oka – czyli wyczucia światła i koloru – przez co jego obraz jest zwykłym bohomazem.)

        – Nigdzie nie zarzuciłem Ci, że jesteś – jeśli chodzi o sztukę – „zafiksowana”. Napisałem natomiast: „No nie wiem, może już rzeczywiście wszystko wiesz, a Twoje spojrzenie na sztukę jest już tak zafiksowane (ustalone), że niczego już w sposobie w jaki na nią patrzysz (odbierasz) się nie zmieni.” To było w sumie też retoryczne, bo przecież wiem, że żadnych klapek na oczach raczej nie posiadasz ;)

  4. Onibe Says:

    nie lubię sztuki pustej, obrażającej inteligencji i bałamutnej. Jestem konserwatystą, co chyba tłumaczy jaki rodzaj sztuki gotów jestem uznać za ten właściwy ;-). Z drugiej strony, pośród nowych trendów zdarzają się koncepcje ciekawe i akurat cyfry Opałki bym do tej właśnie grupy zaliczył.

    Opałka jest, pardon: był, konceptualistą i z tej perspektywy trzeba postrzegać jego twórczość. Co, oczywiście, nie zmienia faktu, że podlega gustom jak i każdy inny rodzaj sztuki. Rozważać znaczenie „cyferek” możemy różnie, z perspektywy własnej, pod kątem zapotrzebowania rynkowego (i owych wspomnianych milionów), czy też, na koniec, z perspektywy twórcy. Wydaje mi się niezwykłe tworzenie dzieła w ten sposób, tak długo i konsekwentnie. Postrzegam cyfry jako koncepcję rozpisaną zarówno na życie jak i śmierć twórcy, bowiem dzieło jest kompletne dopiero teraz, kiedy Opałka już nie żyje. W pewnym sensie nadal jest to czarny kwadracik na białym tle, a więc banał przemnożony przez banały, ale… mimo wszystko jest to banał, w którym widać ślad człowieka. Mówi się, że czasy artystów się skończyły. Jest w tym trochę racji. Kiedyś wystarczyło przez całe życie pracować nad freskami pokrywającymi jakąś kaplicę (na przykład Sykstyńską) by przejść do historii. Dzisiaj, kiedy do twierdzy sztuki wpuszczamy grafitti czy uliczny performance, artyście który chce zostawić w czymś całe swoje życie, pozostają ścieżki dziwne, czasami niezrozumiałe.

    Do brzegu: wydaje mi się, że w cyfrach Opałki nie chodzi o nic konkretnego. Przewrotnie mówiąc, treść ukryta jest w formie, podczas kiedy pozorna treść (zawartość dzieła) jest szumem komunikacyjnym. Jest to jakieś usiłowanie, ciekawa próba, nietypowa koncepcja… i nic więcej. Czy jest to dzieło wybitne? Nie wiem, moim zdaniem raczej nie. Ale warte zauważenia i pójścia ścieżką analityczną: po co, dlaczego, jak…

    A po prawdzie, to nic tak nie pomaga artyście jak jego śmierć… smutne, trochę niesprawiedliwe. Ale, podejrzewam że Opałka przewidział, że zainteresowanie jego cyferkami narodzi się dopiero po jego odejściu. Jeśli tak, to byłoby to znamienne…

    • Logos Amicus Says:

      Bardzo ciekawy komentarz.
      I stanowi wręcz modelowy przykład tego, jak można prowadzić rozmowę mając odmienne zdanie oraz w taki sposób, że nie odczuwa się niechęci wobec samego autora (a taką niechęć odczułem np. w komentarzu Snoopy’ego, którego skądinąd pod wieloma względami cenię – m.in. za jego pasje, wiedzę i szeroki krąg zainteresowań).

      Ja również uważam, że koncepcja Opałki jest ciekawa (gdyby tak nie było, to nie poświęcałbym mu swojej uwagi), ale to zaciekawienie doprowadziło mnie właśnie do krytycznych (wobec jego twórczości) wniosków. Poza tym, temat ten wpisuje się w ogólną kanwę moich osobistych rozpraw z pewnymi aspektami sztuki współczesnej – co traktuję także jako sposób na jej poznanie i zrozumienie; wykształcanie i ustalanie mojego do niej stosunku.

      Koniec końców, wydaje mi się że lepiej się dzieje, kiedy twórczość jakiegoś artysty się krytykuje, niż kiedy pozostaje się wobec niej obojętnym.

      Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za interesujący komentarz.

    • czara Says:

      Ciekawy komentarz, ale pointa błędna: „podejrzewam że Opałka przewidział, że zainteresowanie jego cyferkami narodzi się dopiero po jego odejściu. Jeśli tak, to byłoby to znamienne…”
      Znanym faktem jest, że obraz z ostatnią cyfrą był kupiony na długo przed śmiercią artysty…

      A czy „banał” i „szum komunikacyjny” (oby więcej tylko takiego!) czy arcydzieło… To jak ze sztuką do tej pory bywało – czas zweryfikuje.

      • Logos Amicus Says:

        „Znanym faktem jest, że obraz z ostatnią cyfrą był kupiony na długo przed śmiercią artysty…”

        I moim skromnym zdaniem ma to więcej wspólnego z handlem, (z lokatą pieniędzy) niż z zamiłowaniem do artystycznych walorów „dzieła” Opałki.

  5. Laudate44 Says:

    Logosie, dzięki przedmówcom wątków się namnożyło, więc jeśli nie zdołam zawrzeć wszystkiego w jednym komentarzu, dodam następny jutro lub pojutrze…
    Tym razem ja czuję się wywołany do tablicy. Przedstawiłem u siebie pozytywną opinię o Opałce, w komentarzach podałem trochę powodów mojej fascynacji tą forma komunikacji z odbiorcami. Ty Logosie powątpiewać w autentyzm moich, (naszych) reakcji i dopytujesz, jak to możliwe że się nim zachwycacie, skoro to nudziarz? Wybacz ironię, ale przychodzi mi na myśl profesor Pimko, który dopytywał uczniów, dlaczego ich Słowacki nie zachwyca? „Wszystkich zachwyca, a was nie zachwyca?”
    Ty pytasz, dlaczego Opałka mnie zachwyca. Nie da się na to pytanie odpowiedzieć, bo nie ma gwarancji, że odpowiedź nie wywoła kolejnej wątpliwości oraz podejrzenia o nieszczerość, kierowanie się snobizmem itp. To jest właśnie tajemnica konceptu, który jednym pasuje, innym nie. Podobnie jak z religią, która opiera się wyłącznie na wewnętrznym doświadczeniu. Bóstwa może nie być, ale dopóki istnieje przekonanie o jego pozytywnym wpływie – nikt nie pozwoli sobie religii odebrać.
    Dodajesz Logosie, że przesłanie Opałki do Ciebie nie dociera a raczej, że je odrzucasz. Nie sądzisz, że to załatwia sprawę i moje komentowanie jest absolutnie pozbawione sensu?
    Możemy dyskutować tak:
    – Dlaczego zachwyca cię ten nudziarz Opałka?
    – Bo pomysł na włączenie swojego życia w odmierzanie upływającego czasu wydał mi się oryginalny.
    – Ale to pomysł niewyobrażalnie banalny, przesłanie ubogie a obrazy nudne!
    – Niech będzie banalny, obrazów być może nigdy nie zobaczę, ale obecność tego konsekwentnego „dziwaka” w tym absurdalnym świecie poprawia mi samopoczucie. Opałka mnie zachwyca i już!
    I tak od rana do wieczora…

    Nie podzielam Logosie ubolewania, że rynek sztuki wygląda jak wygląda i karmi hochsztaplerów. Mogę nie kupować tego co uznam za kicz i oszustwo, ale zasad funkcjonowania tej karuzeli nie zmienię. Zresztą świat ma poważniejsze wady i nie od naprawy rynku sztuki należałoby zacząć…. Nie uważam też, że można dzielić artystów na tych zadowolonych, bogatych oraz tych, których „życie było jedną wielką raną”. Taki podział niewiele ma wspólnego z kategoriami artystycznymi.

    Porównanie Opałki do van Gogha uważam za nietrafione i nieuprawnione. To jakbyś za artystę uznawał tylko budowniczego drewnianych okrętów a grawera medalionów już nie. A jednak obaj są twórcami, doskonalą swój warsztat – mają odbiorców swoich dzieł. Dlaczego dopytywać miłośników grawerki o ich motywacje, dlaczego doszukiwać się u nich wyrachowania, złego smaku i nie zrozumienia prawdziwej sztuki jaką jest szlachetne szkutnictwo?

    Opałki nic ich nie łączy ani z van Goghiem, ani z perskimi miniaturzystami ani z ludowymi malarzami z Sumatry. Opałka ukończył ASP, ale z malarstwem świadomie zerwał. Był konceptualistą i koniec. Jeżeli stoisz na stanowisku, że sztuka winna być dekoracyjna, bo wtedy jest prawdziwa, natomiast konceptualizm pachnie szalbierstwem, to trudno. Nie podejmuję się Ciebie przekonywać. Dodam, że mnie też nie wszystkie próby sztuki konceptualnej przekonują – w ostatnich latach tylko Ai Weiwei, o którym pisałem w kwietniu. Jestem też admiratorem malarstwa średniowiecznego i renesansowego. Ale ono, to moja osobista opinia, zachwyca inaczej. Jest zmysłowe, jak piękna kobieta, która chciałoby się posiąść.
    Obrazy Opałki nie wywołują takiego pragnienia, są zimne, ale znany (tylko z mediów) koncept artysty utkany jest tak misternie, że – zdobędę się na wyznanie – sam fakt jego zrozumienia dostarcza wystarczającej satysfakcji. Możesz to nazwać samooszukiwaniem się. Nazwij, będę protestował. Wielokrotnie słuchając muzyki klasycznej i to z gatunku tych trudniejszych – obok przyjemności, całkiem świadomie odczuwałem zadowolenie z faktu, że dojrzałem na tyle, iż udaje mi się za subtelną frazą podążać i doceniać jej piękno. To odczucie intymne. Nie można się z niego tłumaczyć, ani nim epatować, podbijać sobie ego. Ale nie sposób udawać, że to miraż.

    W Opowieściach chasydów – Martina Bubera znajduje się anegdota o pewnym młodym Żydzie, który pobierał nauki u sławnego Cadyka. Po paru latach studiów wrócił do rodzinnego domu, a ojciec zapytał go:
    – No, powiedz synu, czego to się dowiedziałeś u naszego wielkiego Cadyka?
    – Dowiedziałem się , ojcze, że w niebie jest jeden Bóg a jego moc jest nieograniczona!
    – Ha! – oburzył się ojciec – tyle to wie nawet mój stajenny!
    – Może i wie, ale czy on się tego przez cztery lata uczył?

    Wg mnie to anegdota o konceptualizmie. Pozdrawiam

    • Logos Amicus Says:

      Nawet nie wiesz ile przyjemności sprawiłeś mi tym komentarzem, Laudate. Ja wprost uwielbiam, jeśli ktoś się ze mną nie zgadza (ewentualnie ma inną opinię niż moja) i jeśli przy tym pełnie, szczerze i inteligentnie potrafi to uzasadnić. Bowiem tylko wtedy mogę sam się czegoś nauczyć, czegoś nowego dowiedzieć, ewentualnie zrewidować swoje poglądy lub pogłębić moje spojrzenie na sprawę.
      Nie znoszę natomiast tego, jeśli wyczuwam w kimś niechęć… nie do tego, co napisałem, bo to jest zrozumiałe jeśli ktoś ma inne zdanie od mojego – ale do mojej osoby, przez co nagle przedmiotem ataku staje się jakieś jedno moje słowo lub stwierdzenie, a pomija się całą resztę.
      Bardzo łatwo to można wyczuć.
      W przypadku Twojego komentarza poziom tej niechęci wynosi ZERO ;)
      (I za to jestem Ci wdzięczny.)

      Ale wróćmy do tematu.
      Obawiam się, że moja odpowiedź Tobie może się odbywać na raty, po części dlatego, że poruszonych zostało wiele wątków, a już na pewno dlatego, że niestety mam jeszcze dzisiaj do załatwienia kilka spraw.

      Może więc tyko wspomnę o tym:
      – Porównywanie Opałki z Van Goghiem jak najbardziej uważam za uprawnione (poniekąd mam prawo porównywać Opałkę z kimkolwiek a nawet z czymkolwiek). Właściwie nie wiem dlaczego ktoś miałby mnie tego prawa by pozbawić. Oczywiście, że za artystę mógłbym uznać zarówno budowniczego okrętów, jak i grawera medalionów – pod warunkiem, że okręty budowniczego by nie tonęły (przede wszystkim budowniczy byłby jednak inżynierem i rzemieślnikiem, niekoniecznie artystą), a z kolei medaliony miałyby wartość artystyczną (którą wszak łatwo byłoby zweryfikować, bo kanony sztuki grawerskiej są dość jasno określone – w przeciwieństwie do bałaganu, dowolności i nieokreśloności, jakie panują pod tym względem w sztuce współczesnej).
      Problem winien być postawiony inaczej: czy można za artystę uznać także kogoś, kto nie buduje dobrych okrętów a postanawia siedzieć do końca życia na plaży i strugać kije (bo uważa to za metaforę swojej egzystencji); albo: nie graweruje medalionów, tylko postanawia do końca życia dziubać szpikulcem monety, przy okazji filmując to i nagrywając na magnetofonie odliczanie kolejnych dziubnięć (i robiąc sobie przy tym zdjęcia, które – o dziwo!!! – ukazują, jak z roku na rok się on starzeje).
      A jeśli ktoś się tym zachwyci, powie że to nim wstrząsnęło, że to jest sztuka prze duże S i w ogóle rewolucja, głębia i wstrząsające doświadczenie, to co ja mam na to powiedzieć? Czy nie mam prawa nazwać tego bzdurą, głupstwem, kpiną ze sztuki i dziwactwem?
      No i jeszcze zarzut Snoopy’ego: „Czy to naprawdę nie daje Ci nic do myślenia?”
      Właśnie to, że nad tym pomyślałem sprawiło, że odnoszę się do tego krytycznie.
      I nie powielam stadnego (a to, co stadne zazwyczaj jest bezmyślne) zachwytu nad Wielkim Artystą, który zmarł więc należy teraz docenić jego Wielką Sztukę.

      • Laudate44 Says:

        Oj, Logosie, w pierwszym zdaniu swojej notki blogowej napisałem, że OD DAWNA fascynuje mnie projekt Opałki. NIe wierzysz mi? Sugerujesz, że odezwała się we mnie fałszywa cześć dla Opałki, dlatego, że zmarł?
        To nie tak, bo w kontekscie całego odliczania życia – śmierć Opałki jest postawieniem kropki. Czyli w moim postrzeganiu – mocnym akcentem artystycznym.
        To nie jest z mojej strony zachowanie stadne. Jestem bardzo osobny.

        • Logos Amicus Says:

          Nie zarzuciłem Ci Laudate stadnego zachowania.
          Napisałem tylko: „I nie powielam stadnego (a to, co stadne zazwyczaj jest bezmyślne) zachwytu nad Wielkim Artystą, który zmarł więc należy teraz docenić jego Wielką Sztukę.”
          To może się odnosić do Ciebie (ale nie musi) – ale na pewno odnosi się do tych, którzy mówią, że Opałka Wielkim Artystą był bo jego obrazy wiszą w największych galeriach całego świata. Wg mnie to jest bezkrytyczne i w istocie swojej bezrefleksyjne powielanie pewnego zachowania, które stało się powszechne. (Być może nie powinienem był użyć nieeleganckiego określenia „stadny”.)
          Nie uważam, że odezwała się w Tobie „fałszywa” cześć do Opałki (o to Cię nie posądzam). Myślę, że jest szczera, ale jednak… okazjonalna (bo nie sądzę, że „fascynacja” projektem Opałki jakoś szczególnie, i na co dzień, przeorywała Twoje życie). Lecz nie wiem, może jest inaczej i dzieło Opałki rzeczywiście było stale obecne w Twojej świadomości. Trochę to jednak by mnie zdziwiło, bo sam Opałka przyznał – vide link do wywiadu z nim, który sam podesłałeś – że „to wszystko o kant dupy rozbić”. Nie wiem, może to jest wstrząsające i fascynujące motto (artystyczne i życiowe), ale na mnie, niestety, większego wrażenia nie robi.

    • Logos Amicus Says:

      „Obrazy Opałki nie wywołują takiego pragnienia, są zimne, ale znany (tylko z mediów) koncept artysty utkany jest tak misternie, że – zdobędę się na wyznanie – sam fakt jego zrozumienia dostarcza wystarczającej satysfakcji. Możesz to nazwać samooszukiwaniem się. Nazwij, będę protestował. Wielokrotnie słuchając muzyki klasycznej i to z gatunku tych trudniejszych – obok przyjemności, całkiem świadomie odczuwałem zadowolenie z faktu, że dojrzałem na tyle, iż udaje mi się za subtelną frazą podążać i doceniać jej piękno. To odczucie intymne. Nie można się z niego tłumaczyć, ani nim epatować, podbijać sobie ego. Ale nie sposób udawać, że to miraż.”

      Podoba mi się ten fragment.
      Znam doskonale tego rodzaju odczucia/wrażenia. Też wtedy nie odczuwam potrzeby tłumaczenia się z nich.
      Ale jeśli ktoś by mnie zapytał: dlaczego, to myślę, że wiedziałbym jak to wytłumaczyć (także samemu sobie).
      Nawet jeśli czasem jest to miraż ;)

      A epatowanie, czy podbijanie sobie ego… mam nadzieję, że jesteśmy ponad tymi głupstwami :)

  6. Miriam Says:

    Andrzej Osęka, jeden z najwybitniejszych polskich krytyków sztuki stwierdził, że ustalenie się tak wyjątkowej pozycji Opałki w świecie wartości artystycznych jest największą pomyłką w ocenach sztuki ostatnich dziesięcioleci: „(Opałka) pisze na obrazach cyfry: 1, 2, 3, 4 i tak dalej. Dochodzi do milionów, ale naprawdę nie ma się czym podniecać: to tylko zwykłe, najprostsze działanie matematyczne. Coraz częściej pojawiają się w sztuce współczesnej gesty podobnie bezbarwne… (…) od obrazów artysty bardziej interesująca jest, również pełna liczb, książka telefoniczna.”

    • Laudate44 Says:

      Miriam, kiedy p.Osęka powyższe stwierdził? Może od tamtej pory zdążył zmmienić zdanie? Po drugie, na jakiej podstawie wiadomo, że p. Osęka jest jednym z najwybitniejszych… Co to znaczy, właściwie?

      • Laudate44 Says:

        Polecam wywiad z panem Opałką przeprowadzony przez Katarzynę Drogę, jedną z najwybitniejszych polskich dziennikarek :)
        http://zwierciadlo.pl/wywiad/roman-opalka-spacer-w-czasie

      • Logos Amicus Says:

        Nie będziemy się przecież spierać o wybitność Andrzeja Osęki. Może powinienem napisać „jeden z najbardziej znanych polskich krytyków sztuki”, z którego zdaniem ludzie się liczą.
        (A kto chce się dowiedzieć kim jest Andrzej Osęka, jak pisze i jaką ma pozycję wśród polskich krytyków sztuki, to tego – przy odrobinie dobrej woli – można się dowiedzieć.)

        • Laudate44 Says:

          Logosie, zdecyduj się wreszcie: chcesz zblizyć się do konceptu Opałki, czy sprowokowałeś dyskusję po to by mi udowodnić, że błądzę. Wchodzisz w drugorzędne szczegóły, łapiesz mnie na słówka, oczekujesz żebym wyjasniał i usciślał, a nie widzę, żeby cokolwiek z tego co piszę o istocie dzieła Opałki Cię przekonało. Zamiast gdzieś się spotkać, my się oddalamy.

        • Logos Amicus Says:

          Laudate, ja próbuję się zbliżyć do konceptu Opałki… Zbliżam się, więc i zbliżam… a tu… NIC. Widzę cyferki (coraz gorzej, bo zlewają się z tłem); widzę banał i pustkę – tudzież stwierdzenia (samego artysty), że „wszystko jest bez sensu” oraz (zdanie potwierdzone przez artystę) że „wszystko to o kant dupy rozbić”.
          Czy to ma być głębia godna Mistrza? (koniecznie przez duże M).

          Swoją drogą: ciekaw jestem jak byś zareagował, gdyby któryś z komentatorów wyskoczył tu z takimi egzystencjalnymi „rewelacjami”.

  7. Hoko Says:

    Hy hy, obrazy, dobre sobie. Mój kot lepsze maluje.

    • Logos Amicus Says:

      Hoko, może jednak rozwiniesz swoją myśl (przecież nie każdy wie o Twojej wiedzy i zamiłowaniu do malarstwa – więc znów ktoś może pomyśleć, że sobie robisz „jaja” ;) )

      • Laudate44 Says:

        Logosie, zauważam, że masz tu na blogu niezłych „żartownisiów”. Z żartami na poziomie komedii dell’arte.
        Mam wrażenie, że kiedy chodzili do szkoły ich ulubiona rozryką było puszczanie głośnych bąków podczas lekcji polskiego.

        • Logos Amicus Says:

          Laudate, zauważam niestety, że skupiasz się na sprawach drugorzędnych, łapiesz innych za słówka i piszesz rzeczy, które mogą obrażać innych komentatorów (to zdanie o „puszczaniu głośnych bąków” jest… delikatnie mówiąc… dalece niestosowne).
          Nie tak, moim zdaniem, powinna wyglądać dyskusja między osobami kulturalnymi.

        • Laudate44 Says:

          Miało być obraźliwie, bo komentator, który potrafi z siebie wydobyć jedynie myślatko o malującycm kocie, zasługuje na takie potraktowanie.
          Po drugie nie zapowiadałem się tu jako „osobnik kulturalny”. Po prostu reaguję.
          Po trzecie rezygnuję z dyskusji na temat dyskusji o zbliżaniu się do koncepcji i dłubaniu rylcem w medalionie. To dla mnie zbyt zawiłe, żeby nie powiedzieć bezsensowne. Oczywiście zauważam wielki pozytyw naszej wymiany zdań – Czytelnicy tego bloga mogą się czegoś dowiedzieć o wybitnym polskim konceptualiście Romanie Opałce.
          Dziękuję

        • real Says:

          „Czytelnicy tego bloga mogą się czegoś dowiedzieć o wybitnym polskim konceptualiście Romanie Opałce.”

          Niestety, nadal nie wiemy na czym polega Wielkość Artysty, który maluje wkółko ten sam wypelniony cyferkami obrazek albo z czego wynika Wielkość Mistrza, ktory twierdzi ze „wszystko jest bez sensu” i konkluduje ,ze mozna to wszystko o „kant dupy potłuc”.
          Doprawdy wyborny, oryginalny i wybitny to koncept.

        • Logos Amicus Says:

          Laudate, no cóż, mogę tylko ponowić moje pytanie, na które nie otrzymałem żadnej sensownej odpowiedzi:

          Próbuję się zbliżyć do konceptu Opałki… zbliżam się, więc i zbliżam… a tu… NIC. Widzę cyferki (coraz gorzej, bo zlewają się z tłem); widzę banał i pustkę – tudzież stwierdzenia (samego artysty), że „wszystko jest bez sensu” oraz (zdanie potwierdzone przez artystę) że „wszystko to o kant dupy rozbić”.
          Czy to ma być głębia godna Mistrza?

          Moim zdaniem jest to głębia i wyrafinowanie godne zbuntowanego nastolatka, który oświadcza wszem i wobec, że „wszystko to kał z wyjątkiem moczu”.

          Czego tak naprawdę dowiedzieli się Czytelnicy tego bloga o „wybitnym polskim koncpetualiście Romanie Opałce”?
          Czy pojęli jego Wielkość oraz to, na czym ta Wielkość miałaby polegać?

  8. Hirundo Says:

    Logosie – miarą wielkości artysty jest eksponowanie jego dzieł w znanych muzeach i galeriach, oraz udział w światowych wystawach, a dalej – recepcja dzieła wśród odbiorców, i w końcu – dobrze gdy za życia – sukcesy komercyjne. Roman Opałka wszystkie kryteria spełnił, o jednym z nich mówiąc: „nagród miałem jak głupi czapek”. Znając założenia Mistrza i konsekwentną realizację, solidaryzowałam się z procesem twórczym. Mam wrażliwość na cierpliwość w chaotycznej, absurdalnej, rozwrzeszczanej rzeczywistości (kiedyś usłyszałam, że Duda Gracz malował corocznie portret córki – przedsięwzięcie niezwykłe w swojej prostocie, tym bardziej, gdy konsekwentnie
    zrealizowane).
    Tymczasem, używając tradycyjnie liczby mnogiej, wrzuciłeś nas do jednego wora ignorantów, odbierając przy tym Artyście prawo do tego miana.
    Na szczęście dla takich neptków jak ja konceptualny plan Romana Opałki był genialny w swej oczywistości – to bodaj najtrudniejszy typ genialności, bo pomysł banalny (?), a nie tknięty przez innych.
    Twórca wyraził siebie – nie tylko malarsko. Jego działanie zamknięte w cyklu „Opalka: 1 – nieskończoność” ma charakter przemyślany, zrealizowany, skończony. Życie ujęte w zdumiewająco konsekwentne dzieło, podbudowane przesłaniem ideowym. Robienie nieustannie tego samego przez Opałkę nabiera sensu i znaczenia w wymiarze egzystencjalnym. Bo życie to tykanie zegara, przyrastanie wieku, przyrastanie liczb wyrażających symbolicznie to i owo, i tamto – dla jednych Wszystko, dla innych Nic. Wystarczało dopisywać kolejny znak. Zinterpretuje go odbiorca, który poczuje kontakt emocjonalny, estetyczny, intelektualny z artystyczną propozycją Mistrza.

    „Sztuka” jest bardzo pojemnym pojęciem. Nie znam definicji „prawdziwej sztuki”. Wystarczy „sztuka” bez epitetu prawdziwy. Pomieści nie tylko zbiór artystów uznanych historycznie, ale także tych, których, pewnie zaskakujące, dokonania przed nami.
    Mam ochotę zamyślić się nad każdym dziełem, którego przesłanie mnie zatrzyma. Zawsze z innego powodu, w innym nastroju, za pomocą innych środków wyrazu. Na tym polega kontakt z dziełem – zmusza do odczytania i odczuwania. Budzi chęć posiadania.

    Roman Opałka nudny??? Dla mnie jest zdumiewający. Nudny jest epigonizm, którego definicji nie przesuniesz. Taka mu przypisana rola.
    Przeliczanie obrazów na pieniądze nie jest znakiem współczesności.
    Twoje nawiązanie: „A wracając do sztuki prawdziwej” – uważam za niestosowne.
    Czuję dyskomfort przegadania, wobec powściągliwości Mistrza.

    • Logos Amicus Says:

      „Logosie – miarą wielkości artysty jest eksponowanie jego dzieł w znanych muzeach i galeriach, oraz udział w światowych wystawach, a dalej – recepcja dzieła wśród odbiorców, i w końcu – dobrze gdy za życia – sukcesy komercyjne.”

      Wybacz Hirundo, lecz nie mogę się zgodzić z Twoimi kryteriami tego, co czyni artystę Wielkim.
      Moim zdaniem takim wyznacznikiem winna być przede wszystkim jego twórczość. To co wymieniłaś, to sprawy drugorzędne i – że się tak wyrażę – przyczynkarskie.

      Ale po kolei:

      1. Tylko dlatego, że dzieło jakiegoś artysty eksponuje się w znanych muzeach i galeriach oraz to, że bierze on udział w światowych wystawach, nie czyni automatycznie z tego artysty Twórcy Wielkiego. Doskonale sobie mogę wyobrazić twórcę, który ma gdzieś wystawianie go w „znanych muzeach i galeriach” oraz branie udziału w „światowych wystawach” – a który byłby twórcą naprawdę wielkim.

      2. Recepcja dzieła wśród odbiorców jest różna. Jeśli np. ktoś zupełnie pozostanie wobec sztuki Opałki obojętny (jak zdecydowana większość tzw. „zwykłych” ludzi), lub jej nie zrozumie (jak np. Kartka) czy też nie przekona go jej przesłanie (tak jest w moim przypadku), to czy można – biorąc to (czyli właśnie recepcję odbiorców) pod uwagę – mówić, że jest owa percepcja miarą wielkości twórcy? (Czy też może raczej jego małości?)

      3. Czy sukces komercyjny czyni z artysty twórcę Wielkiego? Nie sądzę, aby tak było. To jest chyba najmniej trafiony argument i wyróżnik wielkości twórcy. Wyobraźmy sobie bowiem, że ktoś za jakiegoś „Jelenia na rykowisku” pana Mietka, (na twórczość którego do tej pory nikt z ludzi zainteresowanych sztuką nie zwracał uwagi) lub gwoździa wbitego w deskę przez pana Zygmunta, płaci milionów dolarów. Czy to automatycznie czyni z pana Mietka oraz pana Zygmunta – Wielkich Artystów i Mistrzów? (Celowo trywializuję, ale myślę że dzięki temu mój argument jest bardziej wyrazisty i zrozumiały).
      A przecież, na dodatek, można ich dzieła wyeksponować w „znanych muzeach i galeriach”, tudzież mogą one wziąć udział w „światowych wystawach”.

      To tyle odnośnie kryteriów „wielkości artysty”.
      Pozwolisz Hirundo, że do innych wątków Twojej wypowiedzi postaram się wrócić później.

      Pozdrawiam

    • Logos Amicus Says:

      Hirundo, piszesz:
      „Twórca wyraził siebie – nie tylko malarsko. (…) Życie ujęte w zdumiewająco konsekwentne dzieło, podbudowane przesłaniem ideowym. Robienie nieustannie tego samego przez Opałkę nabiera sensu i znaczenia w wymiarze egzystencjalnym.”

      A ja się chciałbym zapytać:

      „Twórca wyraził siebie – nie tylko malarsko.”
      – Co właściwie wyraził?
      „Życie ujęte w zdumiewająco konsekwentne dzieło, podbudowane przesłaniem ideowym” – Jakim to przesłaniem?
      „Robienie nieustannie tego samego przez Opałkę nabiera sensu i znaczenia w wymiarze egzystencjalnym.” – Jakiego sensu i jakiego znaczenia?

      Dlaczego tak skrzętnie omijacie (razem np. z Laudate) tę konkluzję Artysty, że wszystko jest bez sensu – i że należy znaleźć „sens w bezsensie” (czy to nie jest cokolwiek przewrotne i bełkotliwe?) Albo to, że Wielki Artysta w zasadzie zgadza się, że „wszystko to o kant dupy rozbić”.
      Czy te wszystkie przesłania i wnioski (będące, jak już wcześniej napisałem, na poziomie i o wyrafinowaniu godnym zbuntowanego nastolatka, który oświadcza całemu światu, że „to wszystko kał z wyjątkiem moczu”), świadczą o mądrości Mistrza, czy też raczej mogą przeszkadzać w błogiej kontemplacji Jego Wielkiego Dzieła?
      Mnie osobiście przeszkadzają, ja tego nie kupuję.

      Ci, którzy na wieść o śmierci Opałki, zareagowali nagłą miłością do jego sztuki, zareagowali sympatycznie. Ja też tak zareagowałbym, ale niestety, dzięki swojej dociekliwości, postanowiłem przyjrzeć się Dziełu Mistrza bliżej, posłuchać tego, co on sam o swojej sztuce (i życiu) mówi. I jak tego słuchałem i o tym myślałem, to uruchomił się we mnie zmysł krytyczny – być może dlatego, że ponownie natrafiłem w sztuce współczesnej na to, co trudno mi jest zaakceptować i czego wręcz w niej nie znoszę: robienie z banału, pustki i bezsensu Wielkiego Halo i dorabianie do tego wszystkiego Wielkich Ideologii, które zbyt często przypominają niestety bełkot.

      Pomysł Opałki – sam w sobie – uznaję (pod pewnymi względami) za świetny. W końcu, dzięki swojemu uporowi, facet postawił na swoim, zyskał sławę i pieniądze, które nota bene zapewniły mu – co nie jest przecież bez znaczenia – utrzymanie do końca życia i to życia prowadzonego w dostatku. I patrząc na to w ten sposób, te jego „Detale” miały wielki sens. Ale to wszystko dotyczy spraw poza artystycznych, nie może być rozpatrywane w kategoriach sztuki.

      Zresztą, postawa Opałki wydaje mi się cokolwiek dwuznaczna. Oto w wywiadach rozpowiada on, że utożsamił on swoje życie (a konkretnie czas swojego życia) ze swoim Dziełem, które jest chłodne, minimalistyczne i wprost ascetyczne; z drugiej zaś mówi o swoim hedonizmie: „To Marie Madeleine nauczyła mnie pić wino. Wcześniej znałem polską wódkę. Nie ma lepszych dań, jak przyrządzone przez nią. Chętnie chodzimy też na kolacje do restauracji, ale potrawy domowe są najlepsze. Marie Madeleine sporo umie – jej dania rybne są wyjątkowo dobre, kurczaki bardzo ciekawe albo befsztyk… Ja zresztą lubię tatara, ale według niej jestem barbarzyńcą, bo to surowe mięso.”
      I muszę przyznać, że ta wypowiedź bardziej zbliża mnie do Opałki (jako do człowieka), niż jego „szukanie sensu w bezsensie” malowania. Pierwsza jest wg mnie prawdziwa, druga wydaje mi się być pretensjonalna, wydumana i sztuczna.

      I jeszcze jedna sprawa na koniec.
      Zgadzam się, że moje określenie sztuka „prawdziwa” było niezbyt fortunne. Nie chcę używać tego określenia, bo jest mylące i zbyt arbitralne. Pisząc sztuka „prawdziwa” miałem na myśli sztukę, która ma dla mnie większą wartość i znaczenie – jest to więc ujęcie subiektywne.

      Pozdrawiam

  9. real Says:

    Z niecierpliwością czekam na wielki, wspaniały album zawierający dzieła wszystkie,przepraszam ,Dzieło, Mistrza. Już nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł codziennie kontemplować na każdej stronie cyferki przypominajace mi o tym, ze sie starzeje, ze czas uplywa,ze kiedys umre, ze zycie jest bez sensu i ze „to wszystko o kant dupy potluc”.

  10. Kartka z podróży Says:

    Mam problem z wyrażeniem swej opinii o malarstwie Romana Opałki ponieważ go zupełnie nie rozumiem. Ale brak zrozumienia nie wynika z charakteru jego twórczości tylko z moich deficytów intelektualnych. Po prostu jestem całkowicie pozbawiony wyobraźni typu matematycznego – zresztą nawet nie wiem jak ją nazwać bo jej nie posiadam. Dla mnie takie pojęcia jak np nieskończoność to są kompletne abstrakcje. Na myśl o tym, że w nieskończoności prosta zamienia się w krzywą – takie rzeczy mi na przykład opowiadano – przerażenie mnie ogarnia. Mnie te moje deficyty wielokrotnie udowodniono i nie mam złudzeń, że jestem jakoś upośledzony. Po prostu staram sobie te deficyty rekompensować innymi zdolnościami. Dlatego napiszę szczerze – z powodów ode mnie niezależnych nie jestem wstanie zrozumieć tych rzędów cyfr z obrazów i łączyć ich ze zmianą tła co mnie wyłącza z dyskusji o malarstwie Romana Opałki. Po prostu nie wiem jakie ono jest, nie mogę wiedzieć.
    Pozdrawiam i liczę na wyrozumiałość.

    • Logos Amicus Says:

      Oj Kartku, widzę że chcesz się „wywinąć” z tej dyskusji o „dziele” Opałki ;)
      I nie przekonasz mnie, że jesteś w jakiś sposób „upośledzony” :)

      Skoro taka inteligentna, myśląca (i zainteresowana kulturą) osoba, jak Ty pisze, że „nie jestem w stanie zrozumieć tych rzędów cyfr z obrazów i łączyć ich ze zmianą tła”, to co mają począć zwykli zjadacze chleba, dla których cała współczesna sztuka jest jakimś niedorzecznym i niezrozumiałym ekscesem?

      • Kartka z podróży Says:

        Dziękuję Logosie za miłe słowa ale dotyczą one efektów wysiłków, które podejmowałem by jakoś zrekompensować swoje intelektualne deficyty. O moich upośledzeniach wielokrotnie mówili mi uczący mnie matematycy i liczni korepetytorzy, których wynajmowali zrozpaczeni rodzice. Jak pisałem opowieści np o prostych, które gdzieś w nieskończoności okazują się krzywe wzbudzały mój lęk. W dzieciństwie gdy z powodu wysokiej gorączki miewałem stany maligny najbardziej przerażające były wizje spadania w nieograniczoną niczym przestrzeń czyli nieskończoność – spadanie bez końca.
        Przerażały mnie też niekończące się ciągi cyfr, wręcz mnie przytłaczały.
        Podobnie w gabinetach luster gdzie sylwetka człowieka odbija się nieskończenie wiele razy. To było nie do pojęcia, nie do wyobrażenia i chyba przez to wzbudzało we mnie jakiś pierwotny lęk. Wiem, że to jest trudno zrozumieć ale do jakiś rodzaj fobii przed nieznanym. Przed tym czego nie jestem w stanie pojąc. Tak jest i z malarstwem Romana Opałka. Może ktoś, kto ma te zdolności których mi brakuje coś w nich widzi. No ale ja z powodów niezależnych ode mnie nie mogę tego dostrzec.
        Pozdrawiam

  11. theoweinberger Says:

    „Jeśli takie jest przesłanie Opałki, to ono do mnie nie dociera (a raczej go odrzucam) i wcale nie uważam tego za jakieś wielkie, emanujące geniuszem, odkrycie.”

    Zadziwia mnie Pan. Z faktu własnej niemożności pojęcia czegoś wywodzi Pan imperatyw braku jakości (głupie i bezsensowne, bo JA tego nie rozumiem).
    Co w takim razie różni Pana od nazistów (przepraszam z góry, jeśli porównanie Pana urazi), którzy na takiej samej zasadzie i kierując się dokładnie tym samym argumentem odrzucili ekspresjonistów i Maxem Liebermannem postanowili napalić w piecu?

    Nie jest mi przykro, że nie rozumie Pan malarstwa Opałki. Potrafię to zaakceptować wychowawszy się przed laty wśród utyskiwań kołtuna nie potrafiącego przeskoczyć progu dzielącego malarstwo figuratywne od niefiguratywnego (swoją drogą ciekawe, czy jest Pan skłonny dostrzec znamiona nowatorstwa i jakości u Mondriana i Kandinskyego?) i czyniącego ze swego godnego pożałowania deficytu cnotę. Wówczas głównym argumentem było: moje dziecko też tak by potrafiło!
    Przykro mi jednak, gdy widzę kogoś, kto stoi na podobnych pozycjach w 2011 roku wygłaszając swe poglądy z okazji zgonu cieszącego się powszechnym szacunkiem człowieka.
    Ukłony
    TW

    Z wyrazami

    • Logos Amicus Says:

      „Zadziwia mnie Pan”

      No, zaczyna się dobrze :)

      „Z faktu własnej niemożności pojęcia czegoś wywodzi Pan imperatyw braku jakości (głupie i bezsensowne, bo JA tego nie rozumiem).”

      No, teraz już jest nieco gorzej ;)

      Ależ tu nie ma nic do pojmowania – i w tym cały problem.
      Nigdzie nie napisałem, że koncept Opałki jest głupi (nie uważam go za „głupi”), ale rzeczywiście napisałem, że jest afirmacją bezsensu (a powtórzyłem to za samym Opałką).

      „Co w takim razie różni Pana od nazistów (przepraszam z góry, jeśli porównanie Pana urazi)”

      Oczywiście że by mnie uraziło, gdybym nie uznał tego posądzenia (porównania) za absurdalne i bezsensowne – no i rzeczywiście w tym przypadku głupie. Choćby dlatego, że nigdy by mi nie przyszło do głowy, by traktować Opałkę jako opałkę (sorry za przypadkowy nomen omen ;) ) do pieca. I nie nawołuję do wyrzucenia Opałki z muzeów. I nie odmawiam nikomu prawa do malowania obrazów, jakich mu się żywnie podoba. I… eh, szkoda gadać.

      A tak a propos, namawiam do przeczytania mojego artykułu pt. „Sztuka ‚zdegenerowana’ i ‚zdrowe’ osądy faszystów”, który w internecie znaleźć można TUTAJ (wcześniej został opublikowany m.in w „Tygodniku Powszechnym”.)

      A wracając do pańskiego komentarza.
      Jeśli, oprócz skojarzeń z nazistami, kojarzy mnie Pan także z „kołtunem”, który „nie potrafi przeskoczyć progu dzielącego malarstwo figuratywne od niefiguratywnego”, to też to jest nad wyraz chybione, przy czym zdaniem „swoją drogą ciekawe, czy jest Pan skłonny dostrzec znamiona nowatorstwa i jakości u Mondriana i Kandinskyego?” to nieźle mnie Pan już ubawił :)))

      No i jeszcze na koniec: ja swoje poglądy na temat sztuki Opałki nie wygłaszam z „okazji zgonu cieszącego się powszechnym szacunkiem człowieka” tylko z okazji omawiania sensu (czy też bezsensu) jego sztuki.
      Ja, jako człowieka Opałkę szanuję, ale jako artystę – poddaję krytyce (i ponownie: nie jego samego, ale jego twórczość).
      I nie ma to nic wspólnego z jego śmiercią (przykro mi, że to się tak zbiegło).

      Z wyrazami
      stb

  12. theoweinberger Says:

    Drogi Panie,
    Muszę przyznać, że Pański tekst dotyczący Opałki i jego twórczości poważnie mnie wzburzył. Odwołuje się on bowiem, przynajmniej tak to do mnie dociera, do podobnych emocji do których odwoływali się zarówno już wspomniani przeze mnie naziści (nie podoba się nam, sprzeczne z naszym, czyli zdrowym, ideałem piękna – a zatem bez sensu, do bani i zasługuje na śmietnik, a nie na podziw). Mogę jednak zrozumieć, że nie chce być Pan do nazistów porównywany i przyznaję, że porównanie może to być przez Pana odbierane jako krzywdzące. A biorąc pod uwagę fakt, że istotnie nigdzie Pan nie nawoływał do palenia obrazów Opałki, to pewnie i jest. Przepraszam, poniosło mnie.

    Nie odniósł się Pan jednak nadal do mojej uwagi, od której rozpocząłem swój komentarz. Nie wyjaśnił Pan przekonywująco w jaki sposób Pańska niemożność zrozumienia dzieła, musi być równoważna z jego niezrozumiałością. A niezdolność doszukania się sensu z jego bezsensem. Proszę się nie gniewać o tego kołtuna, ja jednak, jako człowiek wiekowy, wychowałem się otoczony ludźmi tłumaczącymi mi, że” ten Picasso, wie Pan, nie umie malować, Matejko, panie, to był dopiero malarz. Albo ten, no, jak mu tam, Chełmoński”. Było to bardzo proste myślenie, dawało się wyrazić w zadowolonym – lecz dla mnie osobiście kołtuńskim poglądzie pt. „nie podoba mi się, a więc do dupy”. Kołtuńskim, bo wykluczało nawet cień podejrzenia, że niepodobanie wynika z deficytów estetycznej wrażliwości patrzącego. Jeśli odebrał Pan moje skojarzenie jako krzywdzące, bardzo przepraszam. Nie przyszedłem tutaj Pana obrażać.

    Po co przyszedłem? Bo poruszył Pan naprawdę istotny temat. Konceptualizm jest istotnie źródłem konfuzji i nakłania do stawiania pytań o sens i granice sztuki. Opałka jest jednak moim skromnym zdaniem nie najlepszym przykładem do podejmowania jego krytyki. Opałka stworzył tylko jedno dzieło, którym jest jego natarczywa i przez to fascynująca obecność w masowej wyobraźni. To naprawdę dużo. On po prostu znalazł drogę, aby pokazać przemijanie, powiedział „memento mori” znajdując taki sposób przekazu, który dotarł do wielu i jest ponadczasowy. Proszę mi wierzyć, to bardzo dużo. Może Pan naturalnie zauważyć, że wynalazca tej sentencji (memento mori) też nie dokonał niczego wielkiego, że to truizm i że kudy mu tam do Pańskiego artykułu w „Słowie Powszechnym”, gdzie powiedział Pan więcej i w dodatku wydrukowano to Panu. Pozwoli Pan jednak, że się z takim stawianiem sprawy nie zgodzę: Miarą genialności nie jest ani to ile kto powiedział, ani też gdzie mu to wydrukowano. To co jest rozstrzygające, to recepcja, umiejętność jej inicjacji i spotęgowania. Samo dzieło nigdy nie jest genialne, dobre, złe, piękne, brzydkie, sensowne i bezsensowne. Sens rodzi się dopiero w głowach odbiorców. A znamiona geniuszu wynikają z umiejętności zainicjowania tego trudnego procesu.

    Na marginesie: nadal jestem ciekaw czy w Pańskich oczach Piet Mondrian i Wassily Kandinsky stworzyli coś, co ma sens. I z czego to wynika?

    Ukłony i pozdrowienia
    TW

    • Logos Amicus Says:

      Na początku powiedzmy sobie to: w sensie ogólnym niemożność zrozumienia dzieła nie jest tożsama z jego niezrozumiałością (bo dzieło dla jednego człowieka może być niezrozumiałe, a dla innego zaś zrozumiałe – to jest tak proste, że aż trywialne). Natomiast w sensie szczególnym: niemożność zrozumienia dzieła przez odbiorcę jest (jednak) tożsama z niezrozumiałością dzieła (dla tegoż odbiorcy). (Podobnie jest z sensem czy bezsensem).
      Widzimy więc, że ten spór o zrozumienie – niezrozumienie (czy też sens – bezsens) już na samym początku doprowadził nas donikąd.

      Zajmijmy się więc sprawą (moim zdaniem bardzo istotną), którą możemy sobie wyjaśnić.
      Pisze Pan bowiem: „Samo dzieło nigdy nie jest genialne, dobre, złe, piękne, brzydkie, sensowne i bezsensowne. Sens rodzi się dopiero w głowach odbiorców.”
      Czyli wynika z tego jasno, że (wg Pana) samo dzieło nie jest ważne (nieważne jakie jest), ale dopiero ważne jest to, co zrodzi się w głowach odbiorców. Tak więc nie spieramy się już o samo dzieło per se, tylko o to, co zrodziło się w głowach odbiorców (czyli np. w Pańskiej, Laudate czy Hirudno). Przedmiotem sporu nie jest już (bo nie może być – wedle Pana spostrzeżenia) Dzieło Artysty, tylko Wasze wyobrażenie o nim.

      I w tym jest cały pies pogrzebany, bo robi się z tego dyskusja o wierze a nie o tym, co daje się zweryfikować i skonkretyzować.

      Pewnie się tym zdziwicie (i najprawdopodobniej temu zaprzeczycie), ale wasz nabożny stosunek do Mistrza Opałki opiera się na tym samym mechanizmie, jak cześć jaką oddają w sekcie wierni swojemu guru.
      Ujmę to jednak w inny sposób, (bo nie chcę wpadać w ton sarkastyczny, a tym bardziej cyniczny): to nic innego, jak fenomen zdolności człowieka do kreowania (swojego) sacrum.
      Oto „dzikus” znajduje puszkę Coca-Coli, uznaje ją za boga, oddaje jej cześć, zaczyna budować wokół niej swój porządek kulturowo-społeczny…
      Oto człowiek rzeźbi kawałek drzewa (totem), uznaje to za swojego boga… (dalszą część już znamy).
      Oto budujemy wspaniałą katedrę, malujemy ikony, gromadzimy relikwie… w rzeczy i przedmioty, czyli w materię, staramy się tchnąć ducha boskości…
      I jeśli ktoś z zewnątrz (inny, obcy, niewierny, giaur…) tej boskości nie uznaje, staje się obiektem represji (i oczywiście profanem) – budzi oburzenie i wrogość, kanalizuje agresję i nienawiść, zostaje wykluczony ze społeczności… etc.
      I vice versa: społeczność „profanów” (niewiernych) odgrywa się pięknym za nadobne, uważając wiernych (czy też wyznawców religii) za zacofańców, głupców, kołtunów, czarną sotnię, zaścianek i kruchtę…
      Ktoś np. uważający się za osobę racjonalną, wolną od przesądów, światłą i liberalną – potrafi szydzić z człowieka idącego w procesji, niosącego sztandary, „święte” obrazy, krzyże czy inne obiekty kultu.
      To nic innego jak walka o własną przestrzeń światopoglądową – o to, by moja racja była na wierzchu, bo jest bardziej „mojsza” niż „twojsza”. Chodzi też (bardzo często) o wykazanie, że to ja jestem mądrzejszy (lepszy) a ci, którzy myślą inaczej, to głupcy (i źli)

      Ale wróćmy do Opałki i Pańskiego stwierdzenia, że dzieło nie jest właściwie ważne, ale ważne jest dopiero to, co zrodzi się w głowach odbiorców.
      Ja się z tym nie zgadzam, i uważam, że najważniejsze jest dzieło i to co artysta stworzył (dlatego w pierwszej kolejności badam – odbieram – dzieło, a nie to, co zrodziło się w głowach tych, którzy z tym dziełem się zetknęli).
      Bo doskonale mogę sobie wyobrazić sytuację np. taką, że artysta na wielkim białym płótnie zajmującym całą olbrzymią ścianę stawia w samym środku kropkę (w dodatku białą), mówiąc, że w ten sposób wyraża swoje poczucie czasu i przestrzeni, tudzież że jest to najprawdziwsza parabola (i odzwierciedlenie) jego egzystencji i że już do końca życia niczego innego nie będzie „tworzył”, tylko to – kolejne kropki (lub cyferki).
      A grupa jego wyznawców mówi, że to jest genialne bo czegoś takiego w historii sztuki jeszcze nie było, że to jest wspaniałe, bo np. …”wyraża bunt przeciwko zgiełkowi wrzaskliwej rzeczywistości”, że patrząc na to przeżywa metafizyczny moment mistyczny oraz chwile bardzo intymne i niepowtarzalne; że to jest nie tylko świetne ale i święte; że to musi być Wielkie, bo wystawiono to w Tate; że to jest bardzo mądre, bo Mistrz (koniecznie przed duże M) dostał tytuł honoris causa; że skoro inni – np Wielki Artysta G. – się zachwycili to i ja zachwycić się muszę; że skoro zapłacono za to MILION dolarów, to musi to być Sztuka przez duże S; i w ogóle, że to niesłychana rewolucja, wielka odwaga i przewrót… etc.
      A kto tego nie rozumie (czy też raczej owej rewerencji nie podziela), to jest głupi, nazista, kołtun i buc.

      To na razie tyle…
      Choć chciałbym jeszcze nawiązać do kilku poruszonych przez Pana wątków.
      Ale to może następnym razem.

      Pozdrawiam

  13. Kartka z podróży Says:

    Pozwolę sobie zilustrować Logosie Twą polemikę tym oto fragmentem filmowym

  14. theoweinberger Says:

    Bardzo Panu dziękuję za próbę wyjaśnienia. Pisze Pan:

    „Ale wróćmy do Opałki i Pańskiego stwierdzenia, że dzieło nie jest właściwie ważne, ale ważne jest dopiero to, co zrodzi się w głowach odbiorców.
    Ja się z tym nie zgadzam, i uważam, że najważniejsze jest dzieło i to co artysta stworzył (dlatego w pierwszej kolejności badam – odbieram – dzieło, a nie to, co zrodziło się w głowach tych, którzy z tym dziełem się zetknęli).”

    To bardzo interesujące. Zakłada Pan zatem, że Pan posiada szczególną i wyjątkową zdolność pozwalającą Panu bezpośrednio obcować z dziełem? Zdolność, której inni – jako że są jedynie odbiorcami – są najwidoczniej pozbawieni? Czy również wyklucza Pan, że jest Pan, obcując z dziełem pozbawiony balastu bycia w pierwszym rzędzie odbiorcą? Różniącym się od innych odbiorców, tych którzy dostrzegli to, czego Pan nie dostrzegł, jakimś specjalnym stanem łaski pozwalającym arbitralnie i obiektywnie ocenić jego sens lub bezsens? Bo na to, proszę Pana, wygląda. Z czego bierze się takie przeświadczenie? Zadziwia mnie Pańska godna pozazdroszczenia pewność, że akurat w Pańskim przypadku los zagwarantował Panu bezpośredni dostęp do prawdy, która najwidoczniej nie objawia się innym.

    Przy okazji mam jeszcze jedno pytanie. Pański pseudonim jest dla mnie zupełnie niezrozumiały. Ale może zasady starogreckiej deklinacji rzeczownika λόγος uległy w ostatnim czasie modyfikacji, a ja to przegapiłem? Interesujące byłyby tutaj Pana poglądy na ten temat, ze szczególnym uwzględnieniem genitivus possessoris użytego przez Pana słowa.

    • Logos Amicus Says:

      – Tak, posiadam szczególną i wyjątkową zdolność pozwalającą mi na obcowanie z dziełem – w tym sensie, że robię to ja, a nie ktoś inny (bo nie ma innego sposobu). To samo dotyczy Pana, i każdego człowieka – każdy posiada taką szczególną i wyjątkową zdolność (więc zarzut, że chcę tej zdolności kogoś pozbawić jest niedorzeczny – nawet gdybym chciał, to nie byłbym w stanie tego zrobić).
      Innymi słowy: każdy odbiór dzieła sztuki – z konieczności – jest aktem subiektywnym.

      – Nie możemy pozbyć się – jak to Pan nazywa – „balastu bycia w pierwszym rzędzie odbiorcą” – bo nie dysponujemy innymi środkami percepcji, jak tylko własnymi (podobnie jak Pan i każdy inny człowiek).

      – Nie uważam, że dysponuję „jakimś specjalnym rodzajem łaski”.

      – Podkreślam: nie uważam że moje zdanie arbitralnie przesądza o tym, czy coś ma sens, czy sensu nie ma. (Jak każdy, wypowiadając swoją opinię, mogę się mylić)

      – Nie uważam, że akurat mnie „los” „zagwarantował bezpośredni dostęp do prawdy” (więc tym bardziej nie wyrażam takiej pewności). Ale to nie wszystko: uważam, że żaden człowiek nie ma „zagwarantowanego” „bezpośredniego dostępu do prawdy” – jestem pod tym względem sceptykiem i to różni mnie od wyznawców każdej religii, która nakazuje ludziom wierzyć w to, co głoszą ci, którzy twierdzą, że mają bezpośredni dostęp do Boga – i co się z tym wiąże – do Prawdy (czyli kapłani, wizjonerzy, mistycy, guru, święci, prorocy… etc.)
      Moim zdaniem żaden człowiek (ze wszystkimi swoimi ograniczeniami – skazany na swoją condition humaine) nie ma (za życia) dostępu do Absolutu, czy też Absolutnej Prawdy. A co jest po życiu, tego nie wiem.

      PS 1. Doprawdy nie wiem dlaczego mi Pan to wszystko zarzuca? Na jakiej podstawie? Przecież nie dałem do tego powodu ani w moim wpisie, ani w komentarzach. Wprost przeciwnie – ja tam wszędzie wyrażam się sceptycznie.

      PS 2. Proszę się nie przejmować moim pseudonimem. (Przecież nie każdy pseudonim musi być zrozumiały, czy nawet językowo poprawny – to może być przypadkowa zlepka liter czy nawet cyfr).
      No i oczywiście już nie raz wytykano mi jego pretensjonalność (czuję Pańską powściągliwość, a przy niej chęć, by zrobić to samo ;) )
      A on jest dość przypadkowy. Otóż, przed wieloma laty zakładałem sobie jakieś tam konto pocztowe w sieci, użyłem do wykreowania swojego loginu dwóch słów, które pierwsze mi przyszły do głowy (były to wyrazy, które zawsze lubiłem: logos i amicus, czyli „słowo” i „przyjaciel”. Broń Boże, nie utożsamiam się z TYM LOGOSEM – ale już po przyjacielsku to chciałbym się do innych odnosić – i choć nie zawsze mi owa „przyjacielskość” wychodzi w stosunku do wszystkich ludzi, z którymi stykam się w sieci, to przynajmniej nie odnajduję w sobie ni krzty nienawiści do kogokolwiek – co niezmiernie mnie cieszy i bardzo poprawia trawienie ;))
      Tak więc kiedy przed dwoma lat zakładałem (eksperymentalnie) swój pierwszy blog, to sobie znów użyłem tych słów – tym bardziej beztrosko, że miałoby to być tylko na chwilę. No ale „chwila” się przedłużała, i tak już zostało (podobnie jaki przylegają do nas imiona – które nam się podobają albo i nie, ale od których za bardzo już nie możemy się uwolnić ;)
      No i „Logos Amicus” dołączył do całego szeregu naszych dziwnych, czSEM śmiesznych i dziwacznych, pretensjonalnych oraz (bardziej lub mniej) niewydarzonych internetowych nicków :)

  15. REM Says:

    Fragment artykułu o Opałce Joanny Rachoń:
    „Dzieło życia traktuje intymnie, bo cały się w nie wdał. Z definicji, do końca, jak jeszcze nigdy żaden twórca w historii tego nie zrobił. Choć od kilkudziesięciu lat Opałka maluje wyłącznie liczby. Dla wielu o jego wielkości świadczą ceny, za jakie sprzedawane są jego obrazy (kilkaset tysięcy euro). A właściwie: DETALE – bo tak je nazywa. Namalował ich ponad dwieście
    (– Niewiele jak na 42 lata pracy. Ale ja nie zaśmiecam świata swoją sztuką – podkreśla). Wiszą w najlepszych galeriach na całym świecie, w muzeach, czasami, ale rzadko, schowane w magazynach – jak w przypadku pewnego kolekcjonera z Niemiec, który kupił ich już dwadzieścia siedem. W Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie wiszą dwa. Jeden, gdzie liczby są malowane na lekko szarym tle, drugi już praktycznie biały. Trzeba bardzo się zbliżyć, aby odczytać kolejne. Zobaczyć w tej bieli, czym ona tak pulsuje, że człowiek stoi przed niemal białym płótnem i trudno mu powstrzymać łzy. O co chodzi?”

  16. Logos Amicus Says:

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2011/08/roman-opac582ka-detal.jpg
    Roman Opałko, fragment jednego z „Detali”


    Motto:

    „…obrazy Opałki są naprawdę piękne”
    Snoopy

    „…wielki artysta, którego odwaga i unikalna twórczość od dawna mnie fascynowała. Bez dwóch zdań był to jeden z najoryginalniejszych twórców przełomu XX i XXI wieku.”
    Laudate

    „Twórca wyraził siebie (…)
    Roman Opałka nudny??? Dla mnie jest zdumiewający. „

    Hirundo

    ***

    Moja „przewina” w całej tej dyskusji polega na tym, że naprawdę starałem się dociec, co kryje się za zachwytem, z którym spotkała się twórczość Roma Opałki, (oraz czym tak naprawdę jest ta twórczość) – i że w końcu tego zachwytu nie podzieliłem. Jeśli poczułem pewien podziw dla Opałki, to był to podziw dla jego uporu i konsekwencji trzymania się swojego szalonego pomysłu (jak sam wyznał, musiał w kółko malować ten sam obraz, by zatrzymać swoje „wariackie papiery” – które od kilkudziesięciu lat umożliwiały mu jednak dostatnie życie.) Ale to wszystko są sprawy poza artystyczne. Moim zdaniem trudno traktować je poważnie w kategoriach sztuki.

    Zauważmy jak absurdalnie by zabrzmiało choćby takie stwierdzenia o malarzu który od 40 lat wypisuje pędzelkiem kolejne liczby: „Mistrz konsekwentnie rozwija swój malarski talent, a z roku na rok jego mistrzostwo jest coraz bardziej oczywiste” ;)
    Wg mnie jest to marnowanie – i sprzeniewierzenie się – swojej kreatywności artystycznej, wycofanie z twórczości, która winna być przecież ciągłym poszukiwaniem nowych tematów i środków ekspresji, udoskonalaniem swoich warsztatowych możliwości…
    Ale nie, Opałka nie zamierza malować nic innego oprócz monotonnego i coraz bardziej niewidocznego ciągu liczb, bo nie chce, by jego obrazy „zaśmiecały świat”. (Można by z tego wywnioskować, że jednak wątpi on w swoje malarskie możliwości – bo uważa, iż obrazy, które by namalował, byłyby po prostu „śmieciami”.)
    Niestety, rezultatem jest wg mnie niewyobrażalny banał.

    Ale Opałka mówi także inne rzeczy, które niestety, zbywane są milczeniem przez jego admiratorów (a o których pisałem w moich komentarzach).
    Czytałem kilka wywiadów z Opałką, i spotkałem także inne jego stwierdzenia, nad których znaczeniem i sensem się zastanowiłem.
    Np. takie: „Czas jest elementem przestrzeni. Pojęcie czasu jest, przynajmniej dla mnie, czymś niepojętym. To po prostu ruch, który jest również przestrzenią i materią.”
    O tyle jest ono istotne, bo odnosi się do czasu, który jest jedynym tematem jego obrazu od 46 lat (Opałka: „maluję czas”)
    Artysta mówi, że „pojęcie czasu” jest dla niego czymś „niepojętym”, ale już w następnym zdaniu stwierdza: „to po prostu ruch, który jest również przestrzenią i materią”. A jedno zdanie wcześniej: „czas jest elementem przestrzeni”.
    Według tego, co przekazywano nam na studiach na wykładach z fizyki, te stwierdzenia są niedorzeczne.

    Opałka jest dla mnie artystą na „jedną chwilę”, miał w mojej świadomości 15 minut sławy. Ale nie zamierzam do końca swojego życia kontemplować jego monotonnych i coraz bledszych cyferek (których na ostatnich obrazach już prawie nie widać). I szukać sensu w tym jego bezsensie.
    Wolę pozostać przy innych malarzach… Takich jak np. Van Gogh, który jest ze mną od dzieciństwa, i pewnie zostanie ze mną do końca moich dni – bo bogactwo tego, co zostawił na swoich płótnach jest dla mnie niewyczerpane.

    * * *

  17. jula Says:

    No cóż, z pewnością i ja gdybym miała pieniądze , to ulokowałabym je kupując dzieła Van Gogha a nie w liczby Opałki. Choć za te liczby na papierku te dzieła i arcydzieła można nabyć, bo liczby określają i wartość każdej rzeczy a nawet i życie ludzkie bywa wyceniane. :(

    • Logos Amicus Says:

      Gdybym chciał być cyniczny, to napisałbym, że Opałka jest/był… wyrachowany ;)
      (nie tylko dlatego, że malując te cyferki, głośno je „rachował” – i jednocześnie to nagrywając)
      Ale to byłby żart.

      Moim zdaniem cena nie jest wyznacznikiem artystycznej wartości dzieła.
      Jeśli mam przed sobą jakiś obraz, to moja percepcja tego obrazu nie zmieniła się tylko dlatego, że oto ktoś płaci za niego milion dolarów więcej niż poprzedni nabywca.
      Może to oczywiście robić na mnie wrażenie, ale jest to wrażenie poza-estetyczne, nie odnoszące się do artyzmu dzieła.

  18. Torlin Says:

    Masz rację, dla mnie król jest nagi.

    • Logos Amicus Says:

      Najdziwniejsze (najśmieszniejsze?) jest to, że sam król mówi, że jest nagi (Mistrz: „wszystko to o kant dupy potłuc”), ale jego poddani nadal uważają, że „szaty” króla są piękne :)

  19. remigiusz Says:

    Anda Rottenberg, wieloletnia dyrektor Zachęty, obecnie kurator generalny Polskiego Sezonu Kulturalnego we Francji.:

    „To nie jest tak, że na świecie artysta funkcjonuje tylko dlatego, że jest dobry. Na artystę musi być popyt i moda.”

    • Marcus Says:

      Pani Rottenberg przyznała tez ze Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie odmówiła przyznania Opałce tytułu doktora honoris causa, bo – jak powiedział jeden z jej wykładowców – nie jest uczelnią matematyczną

      • Logos Amicus Says:

        Marcus: „Pani Rottenberg przyznała tez ze Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie odmówiła przyznania Opałce tytułu doktora honoris causa, bo – jak powiedział jeden z jej wykładowców – nie jest uczelnią matematyczną”

        Tak, ale warto zaznaczyć, że ona to powiedziała w formie pretensji i zarzutu – że jak zwykle inni (zagraniczni „znawcy sztuki”) się na Wielkości Artysty poznali, ale nie Jego rodacy.

  20. NR Says:

    Widziałem jego obrazy, te rzędy cyfr. Przerażały mnie. to tak, jakby wpaść w obłęd liczenia sekund swojego życia; 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15…

  21. jula Says:

    No to doliczył do 80 lat , czy nie doliczył ?…
    Myślę,że po latach ta moda jest jednak weryfikowana .

  22. Onibe Says:

    dobrze, że zacytowałeś obraz
    bo w takich dyskusjach łatwo zacząć gadać obok tematu: niby wszyscy zaczynają w tym samym punkcie, a później okazuje się, że każdy bronił lub atakował jedynie swoje wyobrażenie, które z podmiotem / przedmiotem nie ma nic wspólnego.

    dodam, że bardzo mnie ciekawi ta dyskusja, choć sam chwilowo nie mam nic do dodania. Ale śledzę wypowiedzi szukając czegoś, co mnie poruszy a może nawet zmieni moje nastawienie. Zresztą, może to nawet argument za Opałką: wszak rolą sztuki jest poruszać, mniejsza o to jak ;-).

    • Logos Amicus Says:

      „…wszak rolą sztuki jest poruszać, mniejsza o to jak”

      Nie mogę się zgodzić z tym „mniejsza o to jak”
      Moim zdaniem ważne jest jednak to „jak”. I czym.
      Właśnie dlatego podjąłem tę dyskusję.

      PS. Dobrze, że nie zamieściłem tu ostatnich obrazów Opałki, bo na nich naprawdę już niewiele widać. No, ale nadal są „piękne” ;)
      Jak milion dolarów :)

      • Onibe Says:

        wchodzimy na grząski grunt, a bagnisko to się zwie „Czym jest sztuka i jak ją rozumieć w posthumanistycznym świecie dwudziestego pierwszego wieku” ;-)

        mnie się zdaje, że sztuka spełnia różne cele na różnych poziomach, wedle różnych standardów

        uwielbiam stare, klasyczne malarstwo. U nas w pokoju dziennym wisi półtorametrowa reprodukcja Szału Podkowińskiego i nadal, po iluś latach, nie potrafię się napatrzyc na ten obraz. Dla kogoś innego jest to jednak kicz a nawet pornografia ;-). W notatniku mamy z Izą zapisanych około 50 obrazów, które chcielibyśmy mieć. Chwilowo skończyły nam się ściany, ale z czasem będziemy uzupełniać reprodukcje. Pytanie: czy osoba lubiąca Muchę, Malczewskiego, Waissa, Muncha czy Klimta ma prawo cenić Opałkę? Może, bo i czemu nie? Współczesne malarstwo jest specyficzne. Jeśli weźmiemy Demona Waissa czy Krzyk Muncha (by trzymać się tylko wymienionych twórców) to można zaryzykować stwierdzenie, że niemal każdy coś w nich dostrzeże i to nie czytając opisu. Sztuka współczesna realizuje się w bipolarnym układzie twórca – superrecenzent. To ten drugi: komentator, kontestator, oficjalny znawca, dysponent uznania, decyduje czy coś jest sztuką czy nie. Czyni to subiektywnie, ale czyniąc to, nadaje kierunek. Mówi: „Panowie, dzisiaj szukamy interpretacji tego czarnego kwadratu na białym tle”. I interpretacje powstają.

        Czy to jest złe?

        Jest inne. Sztuka tego typu nie zapewnia wrażeń estetycznych. Nie generuje fal uspokajających mózg. Jest raczej jak praca domowa: zastanawiamy się nad dziełem Opałki dlatego, że akurat Opałka się przebił. Jakiś superrecenzent uznał go kiedys za artystę, poszły za tym pieniądze, dzisiaj zaś mówimy o przeszłości, o czymś co realnie nastąpiło. Opałka został wpisany do kanonu wielkich artystów i nic tego nie zmieni. Oczywiście, nie jest to sprawiedliwe. Sztuka sprowadzona do księgowości, zarządzenie sztuką jak magazynem handlowym. Marketing, PR, podaż, popyt… takie czasy, niestety.

        Ale spójrz na to z innej strony: jaką burzę myślową są w stanie spodowodwać np. Słoneczniki van Gogha? Co w nich inspirującego? Cena, tylko i wyłącznie cena. Natomiast cyfry Opałki spolarozywały opinie: zdobyły fanatycznych zwolenników i takiż przeciwników. Tak jak już gdzieś napisałem, ciężar dzieła został przesunięty. Wartość nie jest na płótnie, ale w relacjach pomiędzy odbiorcami.

        • Logos Amicus Says:

          „Słoneczniki van Gogha? Co w nich inspirującego? Cena, tylko i wyłącznie cena.”

          Nie mogę się z tym zgodzić, że Słoneczniki va Gogha to tylko i wyłącznie cena.
          Może więc powtórzę to, co wcześniej napisałem pod komentarzem Juli:
          „Moim zdaniem cena nie jest wyznacznikiem artystycznej wartości dzieła.
          Jeśli mam przed sobą jakiś obraz, to moja percepcja tego obrazu nie zmieniła się tylko dlatego, że oto ktoś płaci za niego milion dolarów więcej niż poprzedni nabywca. Może to oczywiście robić na mnie wrażenie, ale jest to wrażenie poza-estetyczne, nie odnoszące się do artyzmu dzieła.”

          W sztuce współczesnej przestały obowiązywać (czy też rozmyły się) wszelkie kanony, standardy… (które do tej pory wyznaczały wartość dzieła w całej historii sztuki). A właściwie, każdy może sobie ustalać teraz te standardy wg swojego (arbitralnego) widzimisię. A ktoś inny może się z tym nie zgodzić i powie, że to sztuką nie jest bo on się kieruje innymi kryteriami.

          „To ten drugi: komentator, kontestator, oficjalny znawca, dysponent uznania, decyduje czy coś jest sztuką czy nie.”
          No właśnie, także kontestator ma prawo do tego, by stwierdzić, że coś nie jest sztuką, czy też – nie jest sztuką „prawdziwą”.

          I do czego to doprowadziło? Do totalnego bałaganu, zamieszania ludziom w głowach, do absurdu wreszcie… większość zwykłych śmiertelników ma dziś wrażenie, że sztuka współczesna to jeden wielki humbug, bzdura, blaga, wygłup, prowokacja, „grząski grunt” (czyli bagno) – pole dezynwoltury dla każdego, kto tylko uzna się za „artystę”. A każdy kogo „superrecenzent” ogłosi Wielkim Twórcą i Mistrzem automatycznie staje się Wielkim Twórcą i Mistrzem (bez względu na to, co też Wielki Twórca i Mistrz stworzył, i bez względu na to, co też on plecie – a stado papug za nim powtarza.)

          Czy to jest złe? Tak, ja twierdzę, że to jest złe (nie tylko dlatego, że mam do tego prawo). I mógłbym wyłożyć swoje racje – wykazać (i umotywować) dlaczego tak uważam – nie byłoby to więc „bezmyślne” czy „bezrefleksyjne” (w przeciwieństwie do „Dlaczego Mistrz jest Mistrzem? Bo jest Mistrzem”).

          „Wartość nie jest na płótnie, ale w relacjach pomiędzy odbiorcami.”

          Nie dla mnie.
          Wg mnie wartość tego, co jest na płótnie powinna być w relacjach między dziełem a odbiorcą, a nie w relacjach pomiędzy odbiorcami, bo wtedy sztuka, a konkretnie dzieło przestaje być zupełnie ważne – i na dobrą sprawę mogłoby go w ogóle nie być).

  23. von Negut Says:

    Mój krytyczny pogląd na sztukę nowoczesną bierze się stąd, że kiedyś, kiedy byłem jeszcze młodym obywatelem, miałem swojego ulubionego pisarza, niejakiego Kurta Vonneguta. No i ten Kurt Vonnegut niewąsko a bezlitośnie nabijał się z tej całej sztuki nowoczesnej, m.in. napisał coś takiego, że – o ile dobrze pamiętam – w nieokreślonej przyszłości ktoś wpadł na pomysł, że będzie prościej, jeśli do wyceny obrazów użyje się po prostu ruletki. No i jakiś facet chlapnął od niechcenia trzy razy farbą i tak powstały „obraz” zaniósł do wyceny.

    Ruletka wylosowała 10 mln dolarów.

    A potem ludzie się ustawiali w długich-długich kolejkach, żeby zobaczyć obraz warty aż 10 mln dolarów.
    Ha ha! Myślałem, że pęknę, jak to czytałem. :D
    Dobry pisarz był z tego Vonneguta, co do tego nie ma dwóch zdań.

  24. Katon Najmłodszy Says:

    Witam!

    Jestem w tej komfortowej sytuacji, że o malarzu, nieboszczyku (niech mu ziemia lekką będzie), za jego życia nie słyszałem, co wcale nie oznacza, że był „małym” albo „wielkim” artystą. Po prostu – był malarzem, którego obrazki dobrze się sprzedawały.
    Przy okazji polecam bardzo interesujące pozycje Umberto Eco: „Historię brzydoty” i „Historię piękna”. Jako laikowi pomogła w znacznym stopniu zrozumieć pewne mechanizmy „panujące” w sztuce.
    Pozdrawiam!
    KatoN

  25. staszek_lem_lubił_krem_a_bolek_prus_smaży_mróz Says:

    trochę ( nawet nie trochę…) to wszystko spóźnione, ale poczułem się w obowiązku – oddajmy głos Romanowi Opałce :
    wg MaleMan extra

    Tylko jeden człowiek mógł wykonać taki gest. Nie tylko dlatego, że trzeba wielkiej odwagi, aby to zrobić. Ani dlatego, że trzeba być szalonym, żeby się na to powazyć. Także dlatego, że powtórzenie takiego konceptu – byłoby całkowicie pozbawione sensu. Bo gest Opałki jest dla sztuki jak zwieńczenie ewolucji. Dla niego samego – jak wyznanie miłości. Do życia.

    Niejeden namawia Romana Opałkę, by przysposobił sobie ucznia. Asystenta. Kogoś, kto kontynuowałby jego „Program”. Jakby ignorując, że ten akurat program nazywa się: „Opałka 1965/1 do nieskończoności”. Opałka. Czyli nie ktoś inny. „Asystent? Tylko by mi przeszkadzał! Ja nie zwykłem wpuszczać obcych do swojej wanny!” Dzieło życia traktuje intymnie, bo cały się w nie wdał. Z definicji, do końca, jak jeszcze nigdy żaden twórca w historii tego nie zrobił. Choć od kilkudziesięciu lat Opałka maluje wyłącznie liczby. Dla wielu o jego wielkości świadczą ceny, za jakie sprzedawane są jego obrazy. A właściwie: DETALE – bo tak je nazywa. Namalował ich ponad dwieście („Niewiele jak na 42 lata pracy. Ale ja nie zaśmiecam świata swoją sztuką” – podkreśla). Wiszą w najlepszych galeriach na całym świecie, w muzeach, czasami, ale rzadko, schowane w magazynach – jak w przypadku pewnego kolekcjonera z Niemiec, który kupił ich już dwadzieścia siedem. W Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie wiszą dwa. Jeden, gdzie liczby malowane są na lekko szarym tle, drugi już praktycznie biały. Trzeba bardzo się zbliżyć, aby odczytać kolejne. Zobaczyć w tej bieli, czym ona tak pulsuje, że człowiek stoi przed białym płótnem i trudno mu powstrzymać łzy. O co chodzi?

    Chleb i mleko
    Roman Opałka pamięta takie zdarzenie: lata 50-te, wakacje, warszawska Dziekanka. W szufladzie w pokoju kolegi, u którego mieszkał, bo zamiast jechać na lato do rodziców postanowił zostać w Warszawie, znalazł kawałek suchego, czarnego chleba. „Miałem wówczas taką dziwną słabość: zbierałem groszówki. Ale zbierałem tylko te, które leżały reszką do góry. Jak któraś leżała orłem – zostawiałem. Może to głupia historia… Ale tych groszówek miałem już tyle, że mogłem pomyśleć o szklance mleka w barze mlecznym, żeby rozmiękczyć i zjeść ten chleb” – opowiada. „Wciąż mam przed oczami ten moment, kiedy zanurzam chleb w mleku, a ono zaczyna go penetrować. Ta czerń penetrowana bielą… znakomity obraz, znakomity” – przerywa. – „A chleb tak potraktowany wreszcie karmi… daje pewien rodzaj ratunku” – dodaje.
    Na jego obrazach czerń tła penetrowana jest bielą od 1965 roku. Z obrazu na obraz znika jej 1 proc. dlatego płótna z ostatnich dziesięciu lat wydają się całkiem białe: liczby malowane białą farbą, prawie znikają na prawie białym już tle.

    Kant kantowi nierówny
    Panie Romanie, to wspaniale wymyślone, bardzo ładnie… ale to wszystko o kant dupy potłuc – po raz pierwszy taką recenzję usłyszał Roman Opałka od Wojciecha Fangora, wielkiego artysty, kiedy opowiedział mu, czemu to zamierza się poświęcić. W latach 60. spotkali się w Nowym Jorku, gdzie Fangor mieszkał, a Opałka przebywał na stypendium.

    Ówczesna żona malarza, Halszka Piekarczyk, podobnej myśli nie wyraziła tak wprost: zadzwoniła, gdy był w Paryżu i poprosiła, żeby kupił tyle kolorowych farb, ile tylko zdoła. „Nakupiłem tego jak głupi czapek” – śmieje się Opałka. – „Cieżkie to niemożliwie, ale przywlokłem do Warszawy – bo w tamtych latach w Polsce farby były fatalnej jakości i robione tylko dla Akademii – i pytam: po co Ci te farby? A Halszka na to: bo myśmy z panią Jaworską [krytyk sztuki] rozmawiały na kawie, że szkoda, żeby tak zdolny chłopak upierał się przy jednej postawie.” Halszka Piekarczyk dopiero po roku zaczęła wierzyć, że ten bezsens, w jaki wdał się jej mąż, ma jakiś sens. Ale że go nie ma, Opałka słyszał – i czytał – jeszcze nieraz.
    – Fangor miał rację – mówi dziś. – Miał absolutną rację: wszystko o kant potłuc. Sęk w tym, żeby wiedzieć, co z tym kantem zrobić.

    Taki bezsens musi mieć sens
    Zanim sam się dowiedział, był wziętym grafikiem. Wygrywał konkursy, dostawał stypendia, zarabiał ilustracjami. „To była robota dla chleba, mój sposób na zarabianie pieniędzy” – podkreśla. „Już wtedy byłem artystą wyprzedzającym awangardę: w tym sensie, że ja miałem świadomość, że sztuka się skończyła. Ja wiedziałem, że oni muszą przyznać, że dalej pójść już nie można. Oczywiście, wciąż coś robią, ale czy to ma jakiś sens? Często kończy się na formie, nic z tego nie wynika.” Po tym jak Marcel Duchamp ogłosił, że pisuar ustawiony na środku jest dziełem sztuki (a dlaczego? „Bo ja tak powiedziałem. A ja jestem artystą”) – artystą może być każdy. „Zaczyna się bełkot, jak zwykle, kiedy wszyscy usiłują mówić na raz” – tłumaczy Opałka. „Moja postawa właściwie jest między decyzją: popełnić samobójstwo czy pozostać. Niemal każdy filozof mierzył się z myślą, że wszystko jest bez sensu. Ale zaraz potem prawie każdy pomyślał: ok, nawet jeśli sensu nie ma, zróbmy coś z tym bezsensem”. Skoro Opałka samobójstwa postanowił nie popełniać („byłoby to nie fair wobec tych, co zostają; także w sensie estetycznym”), postanowił żyć, robiąc tylko jedną rzecz. „Mój program z perspektywy historii sztuki, awangardy, jest artystycznym samobójstwem. Całej awangardzie wydawało się, że można wciąż robić coś nowego, a to nie jest możliwe. Malewicz, tak znakomity, w końcu przestał malować te swoje kwadraty. Rodczenko zrobił swoją gamę kolorów i przestał – na szczęście dla siebie był też fantastycznym fotografem. Ale wielu artystów po prostu samych siebie zaszachowało” – mówi Opałka. A on, wybierając najbardziej skromne środki: najprostsze kolory: czerń i biel, najbardziej pozbawione „emocji” elementy: liczby, najbardziej nużącą powtarzalność: płótna wciąż tej samej wielkości, cyfry jedna obok drugiej o wysokści mdzy 4 a 6 mm – na swoich obrazach medytuje życie. „Mój pionek wciąż jest w grze” – mówi.

    Logika szaleństwa
    Widać to dopiero z perspektywy 2009 roku. „To było jak skok z wysokiego piętra” – przyznaje Opałka. – „Ale dopiero patrząc wstecz widać, że ten gest ma sens”. Zanim skoczył, przez kilka lat sam ze sobą ustalał zasady Programu. Zasady, dodajmy, których trzyma się do dziś. „Ktoś kto decyduje się na takie szaleństwo w malarstwie, musi to dobrze przemyśleć. Żeby ono miało swoją logikę. Swoją szansę po prostu” – mówi. Trzy lata szukał, jak na jego płótnie ma się manifestwać czas. „Wyobraża sobie pani? Dziś malarz przez trzy lata zrobi trzy wielkie wystawy. Ja męczyłem się takimi sprawami, które upewniłyby mnie, jak malować czas!” – jest z tego dumny.

    Miał 33 lata, kiedy w warszawskim Bristolu czekał na żonę. Czekał cierpliwie, choć spóźniała się hm… dla niej ryzykownie: kilka godzin. „Byłem w wieku istotnym dla mężczyzny: nie jest się starym, ale nie jest się młodym, więc i pytania stają się bardziej wymagające. Niespodziewanie, dzięki temu, że Halszka tak się spóźniała, wpadłem na pomysł: żeby malując czas – malować kolejne liczby! Między 1960 a 63 rokiem malowałem struktury, które nazywałem chronomami, ale męczyło mnie, że czas nie ma na nich kierunku, bo przedstawiałem go punktami. Właśnie owo przełożenie punktów na liczby okazało się dla mnie kluczowe. Oczywiście czas nie ma jednego kierunku, ale w perspektywie jednostkowej – zaczyna go mieć. To jak z liną, pamiętamy wszyscy, jaką Gagarin był podczepiony do sputnika – coś co nadawało kierunek, sens jego byciu w kosmosie… Moja żona weszła zdenerwowana, obawiając się, że może będę ją rugał, a ja wziąłem ją w ramiona i powiedziałem: jesteś genialna!”.
    Żona pewnie długo pamiętałaby wyłącznie jego wielkoduszność, gdyby nie słowa, które zaraz potem usłyszała: jej mąż, wybitny artysta, zamierza do końca życia malować liczby! Nieco później próbowała coś na to zaradzić, każąc mu przywozić te farby z Francji. „Była mocno przerażona” – pamięta Opałka. A on?

    Wariackie papiery
    Zanim jego Detale stały się medytacją życia, dla wielu były zwykłym dziwactwem. I takim by pozostały, gdyby Bóg („ja jestem agnostykiem” – zawsze dodaje, mówiąc o Bogu) wezwał go do siebie po tym, jak Opałka namalował pierwszy Detal. Dopiero kiedy odliczane liczby zapełniały kolejne płótna, przestały być „wyliczanką” (jak w Polsce pisał o nich Andrzej Osęka, który tego nie zauważył). „Gdybym umarł na początku, nie byłoby żadnego dzieła. Tak jak nie ma dzieła stworzenia człowieka, gdy płód obumiera. Ja na tę jedynkę się zgodziłem i postanowiłem ją dynamizować. To właściwe słowo, bo każdy z moich Detali dynamizuje się całością”. To prawda. Jedynka – wisząca w Muzeum Sztuki Współczesnej w Łodzi zapewne nie wisiałaby tam, gdyby nie było kolejnych Opałków. Po prostu: nie miałaby żadnego sensu. „Miałem dużo szczęścia. Bo choć byłem świadomy ważności swojego gestu artystycznego, fakt że zauważyła mnie i wystawiła prestiżowa, był dla mnie wielkim wspomożeniem. Bo można mieć wariackie papiery i spędzić życie w szpitalu dla umysłowo chorych. I wtedy nic poza dramatem z tego nie wynika. Moje wariackie papiery przynoszą owoce… Ja od początku nie chciałem mieć dzieci, Halszka zresztą też pragnęła realizować się w sztuce. Tyle że ona zrzekła się swojej twórczości, mówiąc WSZYSTKO dla Opałki. Często mnie to bardzo bolało, prawie płakałem, że ona wyrzeka się sztuki na moją rzecz. To było jak wielkie zobowiązanie. Stąd jej poświęcenie ono mi w pewien sposób ciążyło. Ale ciążyło w tym pozytywnym sensie, kreatywnym.” W latach 70. już nie jedna galeria a wiele galerii z całego świata proponowało wystawy. Londyn, Berlin, Nowy Jork. „Malowałem wtedy po 16 godzin dziennie, ale to było przesadne.”

    Wino, kobiety itd.
    To było przesadne, skoro o swoim malowaniu mówi, że ono jest jak spacer. „Wtedy zamieniłem go w jogging” – opowiada. „Ale w tamtym czasie zależało mi, żeby co roku mieć wystawy w Nowym Jorku, no i żeby sprzedawać”. Po paru latach zwolnił tempo liczenia. Znów spaceruje – nie ma stałej na to pory. Nie trzyma się kurczowo planu dnia. „Kiedyś myślałem, że uda mi się dożyć siedmiu siódemek. Teoretycznie byłoby to możliwe, gdybym tak nie polubił podróży” – mówi. Na sztalugach dwieście trzydziesty trzeci Detal, ostatnia liczba: 5 580 149. Coraz trudniej się maluje także dlatego, że męczą się oczy od wypatrywania bieli na bieli. „Ale, co ciekawe, matematycznie biorąc, owych siedem siódemek jest jakby symbolem kresu ludzkiego życia. Bo nie jest możliwe, aby człowiek dożył liczby złożonej z ośmiu ósemek! Nawet codziennie malując, potrzebowałby na to kilkuset lat.” – konttynuuje. – „Proszę zauważyć też, że jak się te ósemki odwróci, one zamienią się w symbol nieskończoności”. Maluje codziennie, jak jest w domu, kiedy nie ma absorbujących spotkań czy stęsknionych gości. Bo Roman Opałka, decydując się na szaleństwo liczonych obrazów, nie zamienił się w pustelnika. Choć jego decyzja o wyrzeczeniu – co dopiero po latach widać – ciężarem zobowiązania przypomina decyzję człowieka, wstępującego do zakonu. Wierność, posłuszeństwo jednej drodze, codzienna wielogodzinna medytacja. Opałka kocha dobre jedzenie, wino, kobiety, podróże i śpiew. „Zawsze to lubiłem” – zapewnia. – „Zajmuje mnie twórczość, ale przede wszystkim zajmuje mnie życie”. Choć nie ma własnych dzieci, właściwie je ma. Wychowywał dwie córki swojej drugiej żony, Marie Madelaine, dla której kiedyś stracił głowę, i z którą jest od ponad trzydziestu lat. Odbił ją znanemu niemieckiemu krytykowi sztuki, który przed laty w Rotterdamie przyprowadził Marie Madelaine na wystawę Cezanne’a. Tylko że w sali obok wisiały Detale Opałki. „Moja obecna żona od razu się na nich poznała” – cieszy się malarz. A on poznał się na niej. „To była – i jest – znakomita dziewczyna!” – opowiada. – „Pisała właśnie o Francisie Baconie, bo zajmowała się wtedy skupowaniem dzieł sztuki dla banków szwajcarskich. Akurat w tym czasie – Bacona, malarza tak ode mnie odmiennego. A jednak i na Opałce się poznała.”

    Skromność megalomana
    Na Opałce najpierw poznał się sam Opałka. „Niektórzy mówią, że jestem megalomanem. Zapewniam, że jestem najskromniejszym z megalomanów” – żartuje sobie. Ale ma rację. Trzeba być mega megalomanem, ale najskromniejszym, żeby zrobić to co on. Tak uwierzyć w siebie, aby zaprząc całe swoje życie, emocje, ciało, także głos (bo Opałka nagrywa odliczanie – dziś rejestruje już tylko pierwsze liczby z każdego kolejnego detalu; zaczął nagrywać, kiedy za jakąś nagrodę kupił we Włoszech magnetofon. A że często malując, liczył na głos, żeby się nie pomylić, zaczął to rejestrować na taśmie); twarz (od lat 60. fotografuje swoją twarz „Dopiero po 12 latach pokazałem te zdjęcia. Bo dopiero po latach widać, co na twarzy zapisuje mijający czas”). Nawet wielkość obrazów wynika z jego wzrostu: płótno ma wielkość idealną, aby stojąc przed nim, wyciągnąwszy rękę do góry, mógł swobodnie malować. Inspiracja wprost od Leonarda da Vinci: jego sławny szkic człowieka obejmującego cały wszechświat. „Wielkość człowieka jest w jego małości” – mówi Opałka. „Po co nam zdobywać inne przestrzenie, skoro nasza własna percepcja nas ogranicza? Przygotowywane są jakieś wyprawy w kosmos, które mają trwać nawet 7 lat. Co za koszmar! Jakież to samowykluczenie z życia! Ikar spłonął, bo za wysoko poleciał. Za wysoko nie polecimy, więc się nie popisujmy [śmiech]. To są awantury przypominające trochę czasy greckie, Iliadę i Odyseję… człowieka zawsze ciekawiło, co jest za horyzontem. A ja wiem, że za horyzontem jest tylko kolejna górka, a za nią kolejna, i tak dalej.” Co nie znaczy, że taka sama. „Jeśli ktoś mówi, że ja malując się powtarzam, nie wie najwyraźniej, że on sam się nie powtarza. Że życie na tym polega, że niby dzień do dnia jest podobny, ale nigdy nie jest taki sam”.
    Że dzień od dnia się różni – choćby minimalnie – widać też na zdjęciach, sławnych już (i drogich) portretach Opałki, robionych przez niego dzień po dniu. Ciekawe, że początkowo nie traktował ich jak dzieła sztuki: rozwieszał na sznurkach, jak bieliznę, albo przyklejał do ściany. „Ale zaczęto traktować je jak dzieła sztuki, więc takimi się stały” – z tego akurat Opałka jest zadowolony. „Każdy może sobie zrobić zdjęcie jak jest niemowlęciem i jak jest starcem. Ale to co jest między tymi biegunami – to właśnie jest życie. Jego fragment uchwyciłem, dokumentując swoją twarz. Jak się te zdjęcia ogląda – widać efekt mojego Programu.” I znów nawiązuje do Leonardo: „W swoim Autoportrecie najdoskonalej w malarstwie uchwycił obecność malarza w jego własnym dziele. Rysując precyzyjnie wszystkie ślady starości na swojej twarzy, jak żaden inny twórca mówi: JESTEM. Nawiasem mówiąc ja na moich zdjęciach, jak mi się wydaje, nie osiągnąłem jeszcze tak widocznej starości jaka jest u niego [śmiech], ale zbliżam się do tego” – żartuje. Leonardo swoje „Jestem” jak pieczęć zarejestrował na jednym obrazie. Opałka swoje „Jestem” zapisuje z dnia na dzień, malując kolejne liczby, robiąc kolejne zdjęcia własnej twarzy, rejestrując głos.

    Paradoksalne, że choć sam gotów jest nazwać dzieło swojego życia monumentem bezsensu, dla patrzącego z boku to co zrobił, jest heroiczną wręcz walką o sens. Jakby swoimi liczbami nie tyle odmierzał czas do umierania, nadając mu kierunek, co nadawał kierunek własnemu życiu, sens, dla którego warto przeżyć kolejny dzień.

    Zanim dzieło się (nie) skończy
    „Od pierwszego dnia jestem skazany na trwanie do końca Programu. Czyli do momentu nieskończenia” – uśmiecha się artysta. Ostatni obraz nie będzie mógł być skończony, wiadomo, skoro jego twórca umrze. „Ta nieskończoność mogłaby zdarzyć się bardzo nie fair w stosunku do mnie” – mówi – „to znaczy kiedy przenoszę Detal ze sztalug i zanim kolejne płótno nie znajdzie się na nich. W związku z moim wiekiem, przenoszę je razem z kimś, kto akurat może mi pomóc. Przenosimy gotowy obraz, aby natychmiast na sztalugach ustawić nowy. Od razu maluję na nim przynajmniej jedną kolejną liczbę. A najczęściej cały rządek liczb” – opowiada – „Żeby nie umrzeć między skończonym a jeszcze nie zaczętym Detalem. Wpadłbym wtedy w jakąs próżnię, wyleciałbym z orbity” – a jednak się uśmiecha, mówiąc to. Ostatni jego skończony obraz zostanie podarowany Muzeum w Łodzi: jest tam pierwszy, będzie i ostatni. Ostatni-ostatni, czyli nieskończony, został już sprzedany: owemu kolekcjonerowi z Niemiec, który ma już 27 Detali. „Ja jedyny nie będę wiedział, że już umarłem. W nazwie programu zaznaczyłem tylko pierwszą datę: żeby znaleźć się w historii… Ostatniej daty nigdy się nie dowiem” – mówi. – „No, chyba że są niespodzianki na tym świecie” – dodaje.

    Ma rację, mówiąc, że jest najskromniejszym z megalomanów. Ograniczając swoją twórczość do jednego gestu, Roman Opałka sam siebie umniejszył. Ale przez to stał się wielki. Przy wejściu do jego pracowni, do „jego Polski” jak nazywa tę część domu pod Paryżem, wisi Chrystus ukrzyżowany, jedyny świadek codziennych medytacji czy „spacerów” artysty. Naturalnej wielkości drewniana figura przedstawiająca Boga, w którego Opałka nie wierzy. A który życiem swoim się umniejszył, bo stał się człowiekiem. Do agnostyka Opałki przemówił pęknięciem, jakim czas tę figurę naznaczył. Tak silnie i znacząco, że artysta owego Chrystusa do „swojej Polski” sprowadził. Tym pęknięciem Bóg wtrącił się do rozmowy Opałki o czasie, śmierci, sensie i bezsensie życia. Jej ślady odciśnięte są w kolejnych Detalach: zwątpienia, zaprzeczenia, miłości, niespełnienia, nudy i rozczarowania, przypływu energii i zmęczenia. Starzenia i codziennego umierania. Prawdziwe ślady prawdziwego życia Romana Opałki odciśnięte w liczbach. I to jest prawda Programu Opałka 1965 / 1 do nieskończoności. Niewymyślona, a przez niego przeżyta. Dlatego zapatrzywszy się na szczelnie pokryte liczbami płótno, można zobaczyć, jak falują, że są jak bicie serca. I zapłakać. Nie nad płótnem, nie nad Opałką, a nad życiem samym.

    tekst Joanna Rachoń
    jakiś wielki przypadek, że to znalazłem. leżało czasopismo pod stertami innych, o krok od wyrzucenia.
    jeden z ostatnich wywiadów przed śmiercią

    • Logos Amicus Says:

      Ja myślę, że kiedy Roman Opałka porównuje się z Leonardem to trochę przesadza.

      Słowa, słowa, słowa… Widzę tu całą masę słów. Większość z tego gdzieś czytałem, skądś to znam. No i większość to jednak banały, a niekiedy i niedorzeczności. Próbowałem przeniknąć sztukę Opałki i utknąłem na… niczym. I ja wiem, że tomy można spisać na temat jednej kropki na białym tle, albo o obrazie, na którym już nic nie widać, albo widać tylko jakieś cyferki…
      Jeśli ktoś się tym zachwyca i podnieca to… proszę bardzo.
      Ja od sztuki oczekuję czegoś innego.

  26. second_side Says:

    Pozwolę sobie dorzucić do jakże ciekawej dyskusji cytat, z dość odległego dla poruszanego tu tematu, gatunku muzycznego: rapu. Wykonawca „Paluch”, piosenka „Nowy trueschool”.

    „Dzisiaj dla odbiorcy najważniejsza jest forma
    Ja na przekór daję przekaz robię im mózgu format”

    Bez mojego zbędnego komentarza, niech każdy sobie przemyśli.

  27. Harry Says:

    A nie można prościej? Jeśli już chcemy sławić bezsens, jeśli chcemy mu nadawać nazwę czy rangę sztuki – czemu nie zachwycać się produktem generatora liczb pseudolosowych? Oczywiście, z kodem generującym bardziej lub mniej bezsensowne (pseudolosowe) formy nie zarobiłbym pieniędzy ani sławy, no chyba, żebym potrafił stworzyć do tego odpowiednią otoczkę w formie pseudointelektualnego bełkotu, proszę wybaczyć określenie.

    Chociaż, chyba większość z nas czuje niejako przez skórę, że „otoczka” i wartość handlowa jest kształtowana głównie przez efekt sieciowy. Wystarczyłoby, gdybym pojawił się z moim pseudolosowym dziełem na jakiejś wystawie, gdyby jakiś nadziany celebryta kupił mój produkt za jakąś absurdalnie wysoką cenę, moje kolejne pseudolosowe wynalazki zyskałyby kolosalnie na wartości. Oczywiście efekt sieciowy to nie wszystko. Ale jest ważny.

    I mamy nasz postmodernizm. Muzykę przeciwstawioną losowym dźwiękom. Ekscentryków którzy tworzyli przeciwstawionych ekscentrykom, którzy tylko żyją jak twórcy, twórców jednak tylko udając.

    Król jest nagi, ale mnóstwo ludzi zachwyca się kolorami i wzornictwem królewskich szat. Tak długo, dopóki ludzie za tę modę płacą niewidzialne szaty mają wartość rzeczy realnej. Absurdalna bajka działająca wyjątkowo dobrze w rzeczywistości.

    Przy okazji, jest jeszcze drugie dno. Otóż nabywcy wcale nie płacą za nic. Handel „sztuką” jest wbrew pozorom uczciwy. Za wydawane pieniądze klient kupuje pewne wrażenia i odczucia. Chociażby wyjątkowości, ekscentryczności, ponadprzeciętnej wrażliwości. Jeśli są ludzie, którzy chcą sprzedać innym takie wrażenia i odczucia i są ludzie, którzy chcą je kupić – czemu nie? Widzę tu doskonałą symbiozę. Sam akt ten sprzedaży (z całym powiązanym marketingiem) jest pewnego rodzaju sztuką samą w sobie. Nie jest sztuką namalować czarną kropkę na białym tle. Prawdziwą sztuką jest przekonanie ludzi, że ów produkt posiada głębokie przesłanie i może go zrozumieć jedynie osoba szczególnie wrażliwa.

    • Logos Amicus Says:

      Handel nie jest sztuką tylko właśnie handlem (no chyba że mówimy o sztuce handlu, tak jak np o sztuce okłamywania, jazdy, gotowania… etc).
      Nie sądzę, że za pieniądze można kupić wrażliwość ;)
      Poza tym, pieniądze nie są w stanie zwiększyć wartości artystycznej dzieła sztuki, tylko jego cenę handlową.


Co o tym myślisz?