Może to sprawa szczególnej pory w moim życiu? Bo chciałbym Wam – stałym, ale i zabłąkanym tu przypadkiem – Czytelnikom tej strony przedstawić moją Żonę Annę. Widzę, że z biegiem czasu mój blog staje się nieco bardziej osobisty – Wizja Lokalna jakoś częściej wchodzi w moje życie – więc czas wspomnieć tutaj o kimś, kto jest dla mnie w życiu najważniejszy.
Czy będzie to podróż sentymentalna? Być może, ale na pewno nie będzie ona czułostkowa ani – nie daj Boże! – ckliwa.
Tak się złożyło, że przez ostatnie dwadzieścia pięć lat sporo podróżowałem. Przez jakiś czas robiłem to nawet zawodowo, organizując i prowadząc wycieczki (najczęściej po Ameryce Północnej, ale wypady z grupami na inne kontynenty też mi się zdarzały – nota bene poznałem swoją żonę ne jednej z wycieczek, które prowadziłem: była w mojej grupie). Później zacząłem się wybierać w świat także prywatnie – samemu, niekiedy w jakimś miłym i ciekawym towarzystwie – ale z czasem w tych podróżach coraz częściej towarzyszyła mi żona. W końcu starałem się podróżować tylko z Nią. I muszę Wam powiedzieć, że było to (i nadal jest) dla mnie najlepsze i najszczęśliwsze towarzystwo – na pewno z nikim innym tak dobrze by mi się nie podróżowało, jak z moją Anią.
Nie wiem, komu? (czemu?) mam za to dziękować – Bogu, Szczęściu, Losowi, Miłości – w każdym razie wdzięczny jestem za ten czas spędzony z najbliższą mi osobą – nie tylko w domu, ale właśnie również w podróży.

Nasze pierwsze zdjęcie razem – w Grand Teton NP, Wyoming
Tych wojaży było sporo. Kiedy tylko mogliśmy sobie na to pozwolić, to wyruszaliśmy w świat kilka razy do roku, często w bardzo odległe i egzotyczne strony. Właściwie zorganizowanie całej podróży i ustalenie jej planu (skreślenie itinerary, rezerwacje…) leżało w mojej gestii. Ania się na to godziła, bo mi ufała – wiedziała, że wycisnę z przygotowywanej wyprawy to, co najlepsze. (Tutaj skrzywienie zawodowe było dla mnie niczym innym, jak przyjemnością). Kondycję w zasadzie mieliśmy taką samą, podobne upodobania, jeśli chodzi o akomodację i przemieszczanie się po odwiedzanym kraju. Podobne też mieliśmy zainteresowania, taką samą ciekawość nowych miejsc i ludzi. Ania zawsze była bardziej śmiała… czy też bardziej skłonna do nawiązywania kontaktu z obcymi, a ja na tym tylko korzystałem, bo jednak największym skarbem wszystkich krajów są zamieszkujący je ludzie. Muszę też wspomnieć o tym, że Jej opiekuńczość była dla mnie zawsze wielkim komfortem.
To ciekawe, jak dwoje ludzi o tak odmiennych charakterach i temperamentach, potrafi swój związek nie tylko stworzyć, ale i zachować na długie lata (nie chcę tu uderzać w tak solenne i patetyczne tony, ale jestem pewien, że w naszym przypadku, będzie tak do śmierci).
I to jest bez wątpienia głównie zasługą Żony – istoty znacznie mądrzejszej ode mnie… przynajmniej życiowo ;). Tym bardziej, że ja to raczej utracjusz byłem. Może z wiekiem bardziej dojrzałem, a nawet zmądrzałem? (Choć w to ostatnie to jednak wątpię).
Najchętniej wybieraliśmy się w góry na tzw. „łono” natury (zdarzało się nam przechodzić po górskich szlakach ponad 20 km dziennie); lubiliśmy też Ocean, morze, spacery po plaży, tropikalne wyspy (przede wszystkim Karaiby i Hawaje)…
Nigdy nie mieliśmy dość amerykańskiego Zachodu: od pustynnego Południowego Zachodu (Kalifornia, Nevada, Arizona, Utah), przez stany Gór Skalistych (Kolorado, Idaho, Montana, Wyoming), po szczególnie darzony przez nas sentymentem Pacyficzny Północny Zachód (Waszyngton, Oregon).
Dość często wyjeżdżaliśmy do Azji – a to ze względu na bogactwo kulturowe i etniczne tamtych krajów (tzw. „podróżą życia” dla nas były Indie). Do miast – i współczesnej cywilizacji – ciągnęło nas mniej, ale też nie unikaliśmy zwiedzania ciekawych metropolii, ani nawet… muzeów (oboje bardzo lubimy malarstwo). Spodobały nam się niektóre zakątki Europy – w Hiszpanii, we Włoszech, Szwajcarii, Norwegii, Portugalii…
Oczywiście zawsze brałem w te wojaże fotograficzny aparat, robiąc całą masę zdjęć. Te, które wydawały mi się najbardziej udane, publikowałem na moich stronach w Internecie (np. TUTAJ albo TUTAJ), część udało mi się wydać w formie książkowo-albumowej („PODRÓŻE”).
Prawdę mówiąc nigdy nie lubiłem, kiedy ktoś mnie fotografował – o fotografowaniu siebie samego nawet nie wspominam (nie wiem, czy zrobiłem więcej jak dwa selfie w swoim życiu), czego teraz żałuję, bo jednak warto mieć taką pamiątkę z pewnych miejsc – zwłaszcza z takich, w których się jest pierwszy i być może ostatni raz w życiu.
Natomiast bardzo lubiłem fotografować swoją żonę – zwłaszcza na szlaku. Bynajmniej nie dlatego, że jest taka fotogeniczna (no cóż, chyba jednak jest :) ), ale dlatego, że najczęściej jej sylwetka ożywiała po ludzku surowe zwykle – choć bez wątpienia piękne – naturalne lub cywilizacyjne krajobrazy, scenerie i pejzaże. Pozwalała też na ogarnięcie proporcji – zwłaszcza wielkich przestrzeni i ogromnych tworów (czasem nawet cudów) Natury.
Niewielki wybór tych fotografii pozwalam sobie tutaj zaprezentować.
* * *
UWAGA: należy kliknąć na zdjęcie, aby zobaczyć go w pełnym wymiarze (do czego zachęcam)
.

Pod Mount Robson w Brytyjskiej Kolumbii (Kanada)
.
.

W Kanionie Paprociowym w Kalifornii
.
.

Pod palmami na wyspie Saona (Dominikana)
.
.

Surowość i piękno północnej krainy – okolice Lysefjorden w Norwegii
.
.

Był kiedyś las – na wydmach Silver Lake SP w Michigan
.
.

Nd Dolnym Wodospadem Naturalnego Mostu w Górach Skalistych Kanady
.
.

Na którejś z osobliwych plaż Morza Andamańskiego w Tajlandii
.
.

Na bezdrożach Big Island of Hawaii – a gdzieś tam w dole Zielona Plaża (Hawaje)
.
..

Pod lodowcami Mount Rainier w stanie Waszyngton
.
.

Wyglądając za wodospadem na szlaku Eagle Creek w Oregonie
.
.

Spacerując po dachu Domu Opery w Oslo (Norwegia)
.
.

Z panoramicznym widokiem na Plażę Tonel w Sagres (Portugalia)
.
.

Na szlaku w Alpach – masyw Jungfraujoch w Oberlandzie Berneńskim (Szwajcaria)
.
.

W lesie kolumn, pod arkadami Wielkiego Meczetu Mezquita w Kordobie (Hiszpania)
.
.

Na grani równej z chmurami pod Mount Blanc we Francji
.
.

Pewnego razu na Dzikim Zachodzie – w Tombstone, mieście (martwych) rewolwerowców, w Arizonie
.
.

Wśród oszałamiającego kwiecia w Oregonie
.
.

Zagubiona w kolorowym tłumie – na targu rybnym Sassoon Docks w Bombaju (Indie)
.
.

Odpoczywając w hamaku na wyspie Virgin Gorda (British Virgin Islands)
.
.

Razem nad Niebieskim Miastem Dżodhpur w Twierdzy Mehrangarh (Indie)
.
.

Na Cape Flattery – Półwysep Olympic w stanie Waszyngton
.
.
.
I JESZCZE GARŚĆ ZDJĘĆ:
.
Szwajcaria

.