POD DŁONIĄ BOGA

palce Buddy (zdjęcie własne)

*

Skąd się bierze ludzka potrzeba modlitwy?
Z wdzięczności za cud stworzenia, czy też ze strachu przed siłami (od nas) wyższymi? Czy pragnienie zbliżenia się do bóstwa jest wyrazem pokory czy też pychy? Czy modląc się człowiek częściej prosi czy dziękuje?

* * *
Istota ludzka wtrącona w otchłanie Kosmosu poddana jest mocom, które ją przerastają. Nie dziwi więc, iż człowiek niekiedy ma wrażenie, że jest igraszką w rękach bogów – opleciony wątkami losu, poddany przeznaczeniu, które nie jest mu znane.
Modląc się znajduje ukojenie – ma poczucie, że jego serce nie bije w próżni, że nie jest Sierotą Wszechświata, że po drugiej stronie jest coś więcej, niźli tylko nicość… (a może tylko pragnienie i nadzieję tego, że po drugiej stronie nie ma już cierpienia?)

Klękając, kłaniając się, schylając głowę, wyciągając ręce do Stworzyciela i władcy…
Czy jednak potrzebne jest to pokajanie?
Czy owo poddanie może mieć jakąś wartość dla bóstwa? Czy też potrzebne jest jedynie człowiekowi, by poczuć się pod czyjąś opieką?

(Kiedy poddany korzy się przed królem-człowiekiem, to ów gest ma sens, bowiem także król nie jest pozbawiony słabości – jego moc jest jedynie umowna i nominalna, dlatego też domaga się nieustannej konfirmacji. Czy Wszechmocny Bóg potrzebuje tego samego?)

Poddańcza poza jest wyrazem uległości, często mając związek ze słabością.
Stając na nogi musimy szukać siły w sobie samych.

* * *
Przyklęknięcie, pochylenie się, skłonienie głowy… ten gest ma swoje źródło w zamierzchłych czasach, kiedy to oznaczał poddanie się, był manifestacją uległości wobec władcy. To było ukorzenie się przed kimś, kto przerastał nas swoją mocą, miał nad nami władzę – mógł nas czymś obdarować, ale też mógł nas skrzywdzić, a nawet zabić.  Miał on na celu zdobycie przychylności, zapewnienie sobie opieki; był prośbą o darownie kary, przebłaganiem za złe uczynki, przeproszeniem za złamanie prawa… Z czasem jednak coraz więcej było w nim zwykłej kurtuazji, także wyrazu szacunku dla drugiego człowieka, niekoniecznie wyższego rangą.

Ta poza ma w sobie także pewien element poniżenia samego siebie.
Nawet jeśli rzeczywiście jest formą podziękowania, respektu i wdzięczności.

Trzymajmy się jednak proporcji: w naszym kręgu kulturowym (w przeciwieństwie choćby do buddyzmu), wiara w Boga zdecydownie bardziej opiera się na lęku przed Nim (i przed śmiercią… te rodzaje lęku są zresztą najczęściej tożsame), niż na wdzięczności za stworzenie.

* * *

Modląca się (przed posągiem Buddy w jednej ze świątyń Sukhothai, Tajlandia)

*

Kiedy przed podróżą do Tajlandii przeglądałem albumy zawierające fotografie z tego kraju, uwagę moją przykuło zdjęcie buddyjskiego mnicha , który stoi z ręką opartą o dłoń Buddy… Dłoń była większa od mnicha.
Postanowiłem odnaleźć to miejsce.
Okazało się, że ów posąg Buddy znajduje się w jednej z licznych świątyń jednego z najważniejszych kompleksów religijnych Tajlandii, a mianowicie w Sukhothai.
Kiedy tam wreszcie dotarłem i z bijącym sercem wkraczałem do świątyni, przed oczami pojawiła mi się scena, jaką mogłem sobie tylko wymarzyć: wspierając się o gigantyczny posąg Buddy, tuż obok jego oklejonej złotem dwumetrowej dłoni, klęczała zatopiona w modlitwie dziewczyna.

Czyżby to był zwykły przypadek?
A może obraz ten po prostu tam na mnie czekał?

* * *

Modły w świątyni Doi Suthep w Chiang Mai (Tajlandia)

W załączeniu to, co o modlitwie napisała w jednym ze swoich kometarzy Jolanta:

Modlitwa. Jest modlitwa i jest modlitwa. Regułkowa, trochę na zasadzie warunkowania, hipnopedii, wyuczona, szablonowa, pusta tak naprawdę, chyba że ktoś stara się w niej zanurzyć całą swoją świadomością i potrafi wyprowadzić swoją duszę ponad ziemię, ponad ciało i ponad fizyczne ograniczenia, poza ramy szablonu. Ponoć w powtarzalności frazy modlitewnej, jeśli poddać się temu rytmowi, jest jakaś hipnotyczna siła, która wprawia nasz umysł w stan transu (modlitwy). Mantra. Różaniec. Litania. One mają wprowadzić w taki trans. Ale myślę, że do tego niezbędne jest zatracenie się w rytmie, ukołysanie się na jego fali. Jest też modlitwa, która z nazwy nie jest modlitwą. Wzruszenie, stan wyjścia duszy z ciała, którego doświadczyłam, czytając m.in. ostatnią powieść „Niech wieje dobry wiatr” Lindy Olsson. Moją modlitwą stała się także recenzja tej niezwykłej książki. Jej pisanie. W trakcie formułowania swoich refleksji byłam daleko, poza granicami świata materialnego. Moja dusza śpiewała pieśń. Moja wrażliwość tańczyła na fali metafizycznego uniesienia.

Modlitwa ma różne oblicza. Zaniemówienie w obliczu piękna natury. Łzy wzruszenia podczas koncertu wspaniałej muzyki – kiedy słucham na żywo koncertu filharmonicznego, doznaję takiego upojenia, że można je nazwać modlitwą. Gdy czytam poezję. Gdy idę w górach stromą ścieżką i widzę w oddali szczyt, który stopniowo się przybliża i za chwilę mogę osiągnąć to, co wydawało się nieosiągalne. I ten zachwyt na górze, gdy spoglądam na rozległą panoramę w dole. Modlitwa. Myślę, że modlitwa niekoniecznie potrzebuje utartych słów. Raczej emocji, wzruszenia, ekstazy. Łez, śmiechu. Poczucia jedności z  chwilą. Zatracenia się w niej. Mam wrażenie, że to stan naturalny, ta zdolność człowieka do doświadczania uczuć transcendentnych, której ktoś nadał definicję modlitwy.

( © ZDJĘCIA WŁASNE )
*

Komentarze 83 to “POD DŁONIĄ BOGA”

  1. Widmowy Says:

    Na modlitwie się nie znam, ale lubię dobre zdjęcia. Choć zapewne zabrzmi to strasznie banalnie – jednak napisać muszę. Ilustracje tu umieszczone są świetne!

    • cafe-Lena Says:

      Myślę, że modlitwa, jak każda myśl, jest energią, która ma dostrajać się do energii Boga. Jeżeli tak podejść do modlitwy, to wtedy nie jest ona korzeniem się przed Bogiem, tylko próbą oddziaływania na rzeczywistość.

  2. Kartka z podróży Says:

    Logos Amicus
    Szukałeś Boga i znalazłeś w dalekiej Tajlandii. Można znaleźdź go wszędzie jeśli chcesz i On chce tego. Można nawet tak –
    „Marokańskie ziele miało w sobie słońce i rozleniwiającą łagodność. Głębokie hausty odprężały i nie trzeba już było gadać za wiele. Dzieciaki chwilę jeszcze postały obok swych motorów, a potem ruszyły z hukiem silników, grzmiącym głucho w opustoszałej hali dworcowej. Pozostały po nich błękitne opary benzyny, której mocny zapach wyparł woń ziela i długo utrzymywał się w chłodnym i wilgotnym powietrzu.
    Opatulił ciało śpiworem. Poczuł rozlewające się po ciele ciepło a myśli zwolniły i nabrały jasności.
    Inaczej odczuwał już dworzec. Nagle jego hala, ograniczona murami od miasta, pełna tajemniczych przejść i korytarzy wydała mu się pierwszą katedrą, którą napotkał w drodze. Pierwsza katedra, pierwsza noc w katedrze – pomyślał widząc w opustoszałym dworcu świątynię. W tej podróży było coś religijnego, coś co zamieniało zwykłą wędrówkę w pielgrzymkę i nadawało jej metafizyczny wymiar. Wędrówka i pielgrzymka – myśląc o drodze używał tych dwóch nazw. Splatały się ze sobą, skręcały, rozchodziły i krzyżowały na nowo – były synonimem jego poszukiwań. Czego szukał? Gdyby potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie…
    Ktoś ze śpiących pod ścianami ludzi zakasłał, poniosło ten kaszel między peronami, podróżni drgnęli, zadźwięczała pusta butelka i znów zapadła cisza. A gdy czas odmierzany drgnięciami wskazówek zegarów zwolnił poczuł, że On jest gdzieś blisko, że krąży w powietrzu jak obłok spalinowego dymu, woń benzyny. Może patrzy przez wyłupiaste oczy kamer, może śpi pod ścianą na tekturowym posłaniu. Byli blisko siebie. Wiedział, że to tylko chwila, tylko moment jego obecności. Życie składało się z takich chwil. Im bardziej zatapiał się w samotności tym częściej ich doświadczał. Już dawno zrozumiał, że Boga musi szukać sam. Wiedział, że nie znajdzie go w tłumie, w zbitej ludzkiej masie, w skondensowanych i uwalnianych wspólnie emocjach. To nie była jego droga, nie po drodze mu było z nimi. Musiał szukać sam. Zakręty życiowe, które pokonywał, problemy, z którymi się borykał, jego zmaganie z losem nie dawało się do końca racjonalnie wytłumaczyć. Gdzieś głęboko ukryta była tajemnica, dotykał jej czasem i doznawał szczęścia. Czuł, że ktoś patrzy życzliwie na niego i pomaga. Chciał znaleźć go w końcu, przeczuwał jego istnienie. Teraz nadchodził czas, by z nim sam na sam porozmawiać. Może dlatego postrzegał halę dworca w Barcelonie jak opustoszałą katedrę. Spod zmrużonych powiek obserwował jak stalowe łuki unoszą do góry jej oszkloną kopułę i zdawało mu się, że spoza brudnych szyb widzi gwiazdy. Ale to były tylko odbicia neonowych błysków, to tylko popsute kolorowe żarówki iskrzyły w wilgotnym powietrzu. Między perony wjechał z cichym szumem policyjny samochód. Zza szyb badawcze spojrzenia niewidocznych oczu. Wskazówki zegarów drgnęły i na powrót zaczęły odmierzać czas. Ktoś mamrotał przez sen, ktoś rzucił obelgę patrząc za niknącym w ciemnościach policyjnym patrolem. A on przypalił niedopałek skręta. Jeszcze kilka głębokich oddechów i znów poczuł łagodny smak żywicy w ustach. Po ciepłej fali odprężenia nadeszła senność. Zimna kulka w żołądku, którą przywiózł z kraju odtajała i rozpuściła się jak śnieg w wiosennym słońcu. Przytulił policzek do chłodnego brezentu plecaka i spokojnie zasnął.”
    Pozdrawiam

    • Logos Amicus Says:

      „Szukałeś Boga i znalazłeś w dalekiej Tajlandii.”

      Żeby to było takie łatwe :)

      Zresztą: szukanie Boga w buddyźmie nie jest chyba czymś uzasadnionym (co nie oznacza, że samego Buddę jego wyznawcy nie obdarzają boskimi atrybutami ;) )

      PS. Może wyjaśnisz skąd ten cytat?

  3. Kartka z podróży Says:

    To fragment tekstu, który napisałem po mojej pierwszej podróży do Hiszpanii kilka lat temu. Jest pisany w drugiej osobie, bo wtedy nie mogłem pisząc w pierwszej (ja) zachowań dystansu do tekstu – wychodziło zbyt intymnie i to mnie peszyło gdy pisałem. Ograniczalo właściwie.
    Przypomniałem sobie ten kawałek o Bogu na dworcu w Barcelonie nocą gdy przeczytałem rano ten Twój fragment – „Kiedy przed podróżą do Tajlandii przeglądałem albumy zawierające fotografie z tego kraju, uwagę moją przykuło zdjęcie buddyjskiego mnicha , który stoi z ręką opartą o dłoń Buddy… Dłoń była większa od mnicha.
    Postanowiłem odnaleźć to miejsce.
    Okazało się, że ów posąg Buddy znajduje się w jednej z licznych świątyń jednego z najważniejszych kompleksów religijnych Tajlandii, a mianowicie w Sukhothai.
    Kiedy tam wreszcie dotarłem i z bijącym sercem wkraczałem do świątyni, przed oczami pojawiła mi się scena, jaką mogłem sobie tylko wymarzyć”.
    Pomyślałem, że się przygotowywałeś do podróży, miałeś wyobrażenia – wiedziałeś (czułeś) czego szukasz i to się spełniło.
    To podobne do moich doświadczeń, których fragment zacytowałem. Właściwie jedna droga.
    Pozdrawiam

  4. hirundo Says:

    Ta magiczna scena z modlącą się „czekała” na Ciebie, bo TY wiesz Czego szukasz. Dziękuję, że dzielisz się odnalezionym. Otwierasz oczy wspaniałymi metaforami TWOICH fotografii. :)

  5. iwona Says:

    Zdjecia jak zwykle piekne :)
    Co do modlitwy- osobiscie modlitwy nie potrzebuje. W zasadzie modlitwy nauczyli mnie rodzice, i dziadkowie wiec czesto odgrywala u mnie ona role jakiegos wieczornego przymusu, a sztandarowym „grzechem” w konfesjonalne bylo jej nieodmawianie. Z dziecistwa pamietam dume z szybkosci nauki roznorakich modlitw, i bieglosci w ich poslugiwaniu sie, pozniej dosc mocno modlitwe przezywalam, by osiagnac uczucie obojetnosci wzgledem niej. Coz, jak zwykle, uwazam ze wynika ona ze slabosci ludzkiej a wiary w cos ponad nas. To i sie modlimy.

    Mysle, ze ludziom zrobilo by o wiele wiecej pozytku, gdyby nauczyli sie szukac sily w sobie samym, w innych ludziach, zeby zamiast konentrowac sie na zapalaniu swieczki, zaplaceniu ksiedzu na msze „za”, czy kleczeniu przez pare godzin- zaczeli dzialac. Kiedys nawet zrobiono badanie czy rzeczywiscie wiara poamaga chorym. I sie okazalo, iz chorzy za ktorych sie modlono, maja sie gorzej niz ci, za ktorych sie nie modlono. Rozne byly reakcje w zaleznosci od srodowiska, jednakze naukowo stwierdzono bezuzytecznosc modliwty „za”. :) Ale poki ludzie beda wierzyc to i modlitwa sie bedzie miala dobrze. Bo jak ateisci powiedzieli, „na poczatku czlowiek stworzyl Boga”.(„In the Beginning, Man Created God.”)

    • Logos Amicus Says:

      „…jednakze naukowo stwierdzono bezuzytecznosc modliwty „za”.”

      Nieprawda.
      Właśnie naukowe badania potwierdziły to, że modlitwa pomaga ludziom w chorobie – nie tylko lepiej ją znosić, ale też wyzdrowieć (tzn. tym którzy się modlą, a nie tym, za których się modli ktoś inny, oczywiście : ) ).
      Wykazano również, że ludzie wierzący lepiej znosili np. pobyt w obozie koncentracyjnym, albo w celi śmierci…

      Modlitwa pomaga… Podobnie, jak pomóc może medytacja. (To jest zresztą zrozumiałe, bo dzięki temu mogą się wyzwolić w człowieku drzemiące w nim (potencjalnie) siły – ujawnić istniejące w nim możliwości autosugestii, mobilizacji… W ten właśnie sposób ludzie szukają pomocy „w sobie samych”.
      Zresztą, w oparciu o podobne mechanizmy działa np. placebo.
      Stąd też się wzięło powiedzenie, że wiara czyni cuda – a nie wzięło się ono bez kozery, znikąd.

      • iwona Says:

        Prawda. Odbyly sie takie badania, i dotyczyly modlenia sie innej osoby za kogos innego. Modlitwa „za”.

        http://seattletimes.nwsource.com/html/health/2002901053_pray31.html

        co do osob, ktore sie modla, owszem. Placebo. Jak kiedys pisalismy.

      • Logos Amicus Says:

        Myślę, że modlitwa „za” bardziej pomaga osobom, które się za kogoś modlą, niż tym, za których się one modlą.

      • iwona Says:

        Placebo tak dziala. To i Ci sie maja lepiej. Dobre i to. Choc niekiedy az zal sciska jak sie ludzi potrafi zrobic w konia. Jakis czas temu modlono sie chyba w stanie Georgia o deszcz i uczestniczyly w tym glowy stanu(?). Dla mnie, ze sie wyraze kolokwialnie, to „obciach po pachy”.

      • Logos Amicus Says:

        Iwona, nie wydaje mi się, że każdą modlitwę można tak trywializować.
        Modlitwa jest bardzo istotnym elementem życia religijnego człowieka. Ja osobiście jestem daleki od lekceważenia i trywializowania religii, w tym modlitwy (a jeszcze dalej jestem od ośmieszania tychże). Co nie oznacza, że godzę się na wszystkie absurdy jakich pod płaszczykiem religii ludzie się dopuszczają, że podchodzę do tego wszystkiego bezkrytycznie.

      • iwona Says:

        Nie pisalam o kazdej modlitwie. Masz tendencje do „wciskania mi dziecka w brzuch”. Prosilabym o powstrzymanie sie. :)

    • Logos Amicus Says:

      Lecz Twój wybór jest, że tak powiem – tendencyjny.
      Jesteś do modlitwy odpowiednio „nastawiona” czytaj: uprzedzona. Dostrzegasz tylko jej „dziecinność” i „naiwność”. A jest ona czymś bardzo złożonym.

      Zwróć uwagę, jak o modlitwie (w tych komentarzach) wyrażają się ludzie „niewierzący”.

      • iwona Says:

        Nie moge sie zgodzic z Twoimi opiniami. O dzialaniu modlitwy jako placebo pisalismy juz wczesniej weic nie ma sensu sie powtarzac. Nie wyciagaj wiec wnioskow polowicznie.

        • Logos Amicus Says:

          Sposób (i rolę) działania modlitwy nie można ograniaczać tylko do efektu placebo. To jest zbyt daleko idące uproszczenie.

      • iwona Says:

        Przypisywanie modlitwie czegos wiecj niz placebo, ktore samo w sobie nie jest proste, jest, bym powiedziala, dosc zlozonym ludzkim mechanizmem, jest tylko szukaniem na sile wiekszego celu niz modlitwa stanowi. Tez imo wynika z potrzeby poczucia zlozonosci, bo gdyby bylo za proste, trywializowaloby modlitwe. A to trywializowaloby modlacego sie. Malo kto to potrafi zaakceptowac. “Rzekomy” sens modlitwy zostalby zatracony.

      • Logos Amicus Says:

        Uwaga na marginesie: może zamiast owego tajemniczego „imo” lepiej byłoby używać tu takich określeń, jak „wg mnie”, albo „moim zdaniem” ?
        (Nie wszyscy przecież znają angielski, a jeśli nawet – to nie wszyscy muszą znać ten skrót.)

      • iwona Says:

        :) nie doceniasz ludzi poslugujacych sie slowem w eterze :)
        Postaram sie, choc przyznam, ze „imo”(jak i inne skroty „internetowo/Iphonowe”) pisze juz odruchowo. Wiec jesli sie znow pojawi nie bedzie to zlosliwe zaniedbanie.

  6. Torlin Says:

    Jestem niewierzący i nie potrzebuję modlitwy. Zdjęcia jak zwykle piękne tylko czy mi się wydaje, że pierwsze i drugie jest takie same?

  7. Logos Amicus Says:

    Żałuję, że do tej pory właściwie nikt nie odpowiedział na mój wpis z pozycji osoby wierzącej (a wiem, że zaglądają – i komentują – tuitaj również ci, kórzy uważają się za ludzi wierzących.
    Szkoda, bo przecież modlitwa, moim zdaniem, nie jest czymś co mogłoby przynieść komuś jakąkolwiek ujmę.

  8. Chihiro Says:

    Jestem niezwiazana z zadna religia, co nie znaczy, ze uwazam sie za osobe niewierzaca. Nie wierze jednak w zadnego Boga, jak dobrze wiesz, Logosie. Wierze, ze czlowiek powinien dbac o swoj rozwoj duchowy i zglebiac zagadnienia metafizyczne, niewytlumaczalne „szkielkiem i okiem”. W tym rozumiem moja wiare. I mocno wierze, ze modlitwa moze pomoc – nie obiektywnie, nie wyleczy raka czy nawet kataru, ale po szczerej, zarliwej modlitwie z pewnoscia osoba wierzaca mocno poczuje sie wzmocniona. Moja babcia opowiadala gdy jeszcze zyla, ze tak na nia dzialala modlitwa, ze problemy dnia codziennego lepiej jej zniesc, gdy wieczorem porozmawia z Panem Bogiem. Takze gdy mu podziekuje.
    Ci, ktorzy w Boga nie wierza, czuja sie dobrze po medytacji. Ci, co nie medytuja, po cwiczeniach jogi (w ktorych, gdy nauczyciel jest dobry, zawsze zawiera sie element duchowy). Sama pamietam, jak po pierwszych zajeciach z jogi z cudownym nauczycielem, plakalam w szatni ze wstydem niejakim, ale bylo to tak oczyszczajace, jak najlepsze katharsis.
    Duzo jest rodzajow modlitwy, duzo sposobow na pomoc sobie samemu w aspekcie duchowym i wielkim ograniczeniem byloby spogladac na to tylko przez pryzmat religii, dlatego podoba mi sie, ze tego nie czynisz, Logosie.

    • Logos Amicus Says:

      Mnie również zależy na tym, by dążyć do porozumienia ponad wszelkimi religiami, wierzeniami, światopoglądami… Bo wierzę, że takie porozumienie – w wymiarze ludzkim – jest możliwe.

      Nie można odnosić się z uprzedzeniami do drugiego człowieka tylko dlatego, że jest „niwierzący”, lub jest ateistą, czy też wyznaje jakąś inną religię.
      To właśnie – owa tolerancja i uznanie multireligijności – podoba mi się w tzw. „społeczeństach otwartych” (jakimi, mniej więcej, są społeczeństwa Zachodu – i jakim, mam nadzieję, stanie się kiedyś społeczeństwo polskie… choć wszystko wskazuje na to, że dużo wody w Wiśle upłynie, zanim coś takiego się stanie.)

  9. Kartka z podróży Says:

    Logosie
    To jest problem językowy – czy rozmowa jest modlitwą? Czy jeśli np spierasz się z Bogiem – a tak bywa – to się modlisz? To rozróżnienie zupelnie inaczej stawia problem.
    Pozdrawiam

    • Logos Amicus Says:

      Jest wiele rodzajów modlitw. Należy również do nich „rozmowa” z Bogiem, (która czasem przyjmuje formę sporu).
      Mnie osobiście trudno jest wyobrazić sobie dialog z Bogiem. Łatwiej już monolog :)

      • Kartka z podróży Says:

        Dotknąłeś sedna Logosie – trudno się wypowiadać na temat ludzkich monologów (modlitw) szczególnie gdy nie przyjmuje się Boga jako istoty na tyle próżnej, by można coś było drogą monologowania u niego wyżebrać lub wyprosić. Dlatego mam problem z pisaniem o modlitwach. Coś mógłbym napisać o rozmowach z Bogiem.
        Pozdrawiam

      • Logos Amicus Says:

        W takim razie napisz, jeśli możesz.
        … i jeśli chcesz, of course ;)

  10. hirundo Says:

    Witaj Królowo, Matko Miłosierdzia,
    życie, słodyczy i nadziejo nasza, witaj!
    Do Ciebie wołamy wygnańcy, synowie Ewy,
    do Ciebie wzdychamy jęcząc i płacząc
    na tym łez padole.
    Przeto, Orędowniczko nasza,
    one miłosierne oczy Twoje na nas zwróć,
    a Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego,
    po tym wygnaniu nam okaż.
    O łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo!

    Daruję Wszystkim ad modlitwa przecudne wykonanie Salve Regina – na koncercie Carlosa Meny zamknęłam oczy i nie miałam wątpliwości – dobrze jest nie mieć wątpliwości, bodaj przez moment. Udaje mi się to niezwykle rzadko,
    jako błysk iluzji np. w protestanckim Kościele Pokoju w Jaworze – cud architektury drewnianej, niezwykła historia powstania. W Notre Dame a Paris nie udało się. Chciałabym poddać się katedrom w Chartres i w
    Orvieto (o Mediolanie napisałeś, że wnętrze rozczarowuje, czy zdołam to sprawdzić? Może.).

    Wśród wielu kultów wysunęłabym na pierwszy plan kult Marii, jako matki mężczyzny. Jej Cierpienie i Zagmatwanie w los Syna musiało być dla Niej traumatyczne, gdy od początku wychowywała kontrowersyjnego indywidualistę. W realu musiało to być strasznie trudne do zniesienia.
    Odejmijmy idealizację, a ukaże się nieznośna prawda trudnego macierzyństwa – cichutko o tym, bo mnie spalą na stosie, a nie mam ochoty powtarzać za Janem Husem: O święta naiwności.

    • iwona Says:

      Cos w temacie
      http://www.rmf24.pl/fakty/swiat/news-ludzie-modla-sie-by-plama-ropy-odplynela,nId,275413
      Ludzie obawiając się katastrofalnych dla nich skutków, gromadzą się nad brzegiem kanałów prowadzących do Zatoki Meksykańskiej i modlą się, by czarna plama nie zanieczyściła łowisk. Przyszli nad brzeg kanału, bo tam ustawiono niewielki krzyż. O odprawienie modlitwy poprosili ojca Johna z miejscowej parafii.Gromadzimy się tu, żeby wspólnie się wspierać modlitwą, ponieważ nie wiemy, co się wydarzy. To nie jest formalne nabożeństwo, raczej nieformalne. Ludzie mają przy okazji możliwość, by wyrazić swoje osobiste potrzeby i rzeczy, za które powinniśmy się modlić – mówi jeden z nich.

      Dziś intencja modlitw jest tylko jedna – by Bóg zmienił kierunek wiatru i plama ropy odpłynęła. To kompletna katastrofa, ale wierzę, że z pomocą przyjdzie nam pogoda i będziemy mogli zawalczyć – mówi rybak, który pozostał bez pracy.

      powstrzymam sie od komentarza.

      • Logos Amicus Says:

        Nie widzę w tych modlitwach nic złego. Ani nie mam zamiaru się z tego naigrywać.
        Tym bardziej, że problemem próbują zając się fachowcy – specjalnie powołane do tego służby. (Nie byłoby dobrze, gdyby ludzka aktywnośc w tych okolicznościach ograniczała się tylko do modlitwy.)

        PS. W tym przypadku modlitwa bierze się głównie z poczucia ludzkiej bezradności. I odszukania nadziei…

      • iwona Says:

        „Zlego” to ja nie widze w zadnej modlitwie. Jest ona tak samo irracjonalna jak kazda emocja. Bo modlitwa to zachowanie emocjonalne. Zlo zaczyna sie wtedy kiedy zamiast konkretnego dzialania, ktore moze pomoc, zapobiec, a wiec namacalnie cos zmienic nie robi sie nic, bo juz sie „pomodlilo”. Polecam ksiazke „SuperFreakonomics” gdzie madre glowy wymyslaja proste zmiany w globalych problemach. Gdyby oddac wszystko w rece „Boga” zostalibyysmy teraz w Epoce Kamienia lupanego. I to jest ewnetulana i potencjalna zla konsekwencja modlitwy. Zaniechanie. Nicnierobienie. Brak postepu. Tkwnienie w bezsilnosci. Trywializacja jest tylko opinia. Bezproduktywna zreszta. „Lubie” modlitwy przed dzialaniem, ale jednak przy uzyciu mozgu. Jak „Bogorodzica” przed walka. Jednak nie zamiast. To juz jest imo szkodliwy wplyw modlitwy. Z besilnosci bierze sie postep. I gdyby tylko to uczucie zagluszyc modlitwa byloby z nami cienko.

      • Chihiro Says:

        Iwono, ale przeciez nikt nie radzi zaniechania dzialania, a pograzenia sie w modlitwie! Ludzie modlacy sie z reguly modla sie, gdy dzialania nie przynosza zadnego skutku, albo modla sie dzialajac. Wyobrazmy sobie np. sytuacje po trzesieniu ziemi. Specjalisci odgrzebuja ofiary, dzien i noc ratuja ludzi, ale ci, co przezyli i nie moga w tym pomoc, modla sie o to, by ich bliscy zostali uratowani. Nie moga rozrzebywac gruzow, tym zajmuja sie specjalne jednostki ratownicze, ale modlitwa pomaga im samym, daje nadzieje i jednoczesnie zapewne pozwala oswoic sie z mysla, ze jednak Bog powolal ich bliskich do siebie. Pomaga zaakceptowac sytuacje, na ktora nie mamy wplywu.
        Piszesz, ze gdybysmy oddali wszystko w rece Boga, bylibysmy nadal w epoce kamienia lupanego. Tyle, ze nikt z tym nie polemizuje! Nie rozumiem, czemu podajesz ekstremalne teorie, przeciez nie ma spoleczenstw, ktore wylacznie siedza i modla sie, nawet mnisi pracuja, czasem bardzo ciezko. Nikt nie siedzi i nie modli sie o to, by Bog zeslal z nieba wynalazki, pieniadze i pozywienie. Po co o tym piszesz? Spoleczenstwa Europy Zachodniej np. od setek lat byly religijne, a jednak sie rozwijaly. Teraz jest epoka wiekszego ateizmu niz kiedykolwiek w tych krajach, a jednak ludzie nadal uwazaja rozwoj duchowy za wazny i nadal poszukuja zrozumienia zjawisk niewytlumaczalnych naukowo. Jedno drugiemu nie przeszkadza. Z kolei jak spojrzysz na spolecznosci, gdzie religijnosc tepiono (Korea Polnocna, Chiny w XX w.) tam postep byl (w przypadku Korei nadal jest) zahamowany, rozkwit Chin to zjawisko dopiero ostatnich dekad (pomijam czasy przed XX wiekiem, ale wtedy religia miala sie tam dobrze).

      • iwona Says:

        Pisze to w kontekscie modlenia sie o lepsza pogode nad Luizjana. Czy opadow deszczu kiedy jest susza. Ci co dzialaja maja zapewnie mniej czasu na modlitwe, czy stawianie krzyza nad zatoka. Dlatego zauwazylam tez, a chyba Ty nie, ze modlitwa i czyn to juz jest dzialanie. I mylisz sie, ze „nikt” nie siedzi i modli sie tylko. Mylisz sie. Wielu tylko sie modli. Wez chociazby zakony, ktorych celem jest tylko modliwta „za”. Czy cywile, ktorzy modla sie bez czynow- a tacy sa.
        Nie bede polemizowala ze stwierdzeniema „jednak ludzie nadal uwazaja rozwoj duchowy za wazny i nadal poszukuja zrozumienia zjawisk niewytlumaczalnych naukowo” bo juz wiele na ten temat tutaj pisalam i dosc jasno wyrazilam swoja opinie. Także chwala „specjalistom” ktorzy odgrzebuja ofiary….

      • Logos Amicus Says:

        Iwono, sprawiasz wrażenie jakbyś ignorowała to, co Chihiro (a także i ja) próbowała Ci przekazać.
        Zupełnie nie bierzesz pod uwagę np. psychologicznego znaczenia modlitwy dla człowieka.
        My nie mówimy tu o biernym oddaniu się modlitwie i zdaniu się we wszystkim na Boga. Mówimy o wspomagającej (i mobilizującej) roli modlitwy – o dobroczynnym działaniu skupienia, medytacji, a także o znaczeniu modlitwy dla życia duchowego człowieka.
        Ty natomiast podajesz nam jedynie jakieś skrajne przykłady, właściwie margines…

      • iwona Says:

        Logosie o roli modlitwy tej pozytywnej pisalam juz w kontekscie placebo. Nie wiem czy mam sie za kazdym razem powtarzac, zebys o tym pamietal? Jesli trzeba bedzie to ok. Napisze wiec raz jeszcze – modlitwa, medytacja, wyciszenie, sa metodami psychologicznymi, ktore pozwalaja uczynic wiele dobrego w ciele czlowieka. Tego nie podwazam, nie kwestionuje, to jest oczywiste. Pisze o ekstremach, bo te sa kontrowersyjne. Pisanie o truizmie jest chyba bez sensu. Bo niczego nowego nie wnosi. Tak mi sie przynajmniej wydaje. Czy o to Ci chodzi, zeby pisac stale, w kolko o tym samym, tylko innymi slowy??

        • Logos Amicus Says:

          „Czy o to Ci chodzi, zeby pisac stale, w kolko o tym samym, tylko innymi slowy???”

          Niesetety, Iwona, odnoszę wrażenie, że tak właśnie piszesz.

      • iwona Says:

        Czyli dobrze wpasowalam sie w ducha tego bloga :)

  11. hirundo Says:

    Szkoda, by się zmarnowało:
    „Czytać, aż rzęsy ze zmęczenia cichutko się rozdzwonią” – E. Canetti

    ***
    Są słowa, których nie można nie powiedzieć. Są opiekunami zamyślenia.

  12. czara Says:

    Logosie, to ciekawe, co piszesz o klęczeniu. Zauważyłam, że protestanci (piszę tu o francuskich hugenotach) nie klękają, gdy zapytałam dlaczego, dostałam odpowiedź, że według ich wizji Boga, on nie wymaga od nich poniżania się i wyznawania, że jest się jego niegodnym… Uderzyło mnie to.

    Zaciekawiło mnie też to, co Chihiro napisała o swojej babci, o wieczornej modlitwie i dziękowaniu. Myślę, że jest w tym jakaś prosta prawda psychologiczna: wieczorne oczyszczanie się, porządkowanie myśli plus wyrażanie wdzięczności – podobno wszyscy powinniśmy mieć takie nawyki, by móc czuć się szczęśliwym.

    Ja zbuntowałam się przeciw religii dawno temu, jeszcze nawet przed moim prawdziwym etapem buntu ;) Niestety, do tej pory ten bunt nie przeszedł mi. Chociaż dostrzegam praktyczne psychologiczne korzyści płynące z wiary (vide poprzedni akapit), nijak nie potrafię wyhodować ani zalążka takowej.

    Pozdrawiam serdecznie!
    czara

    • Logos Amicus Says:

      Piszesz Czaro, że nie masz nawet „zalążka” wiary?

      Lecz co to jest wiara?
      I co to znaczy być człowiekiem „wierzącym”?

      Myślę, że posługujemy się tymi pojęciami w sposób stereotypowy, zbyt upraszczający, a mimo to wielce niejasny.
      Czy wszystko musimy w tym kontekście odnosić do jakiejś konkretnej religii?
      Czy jeśli mówimy „wiara”, to musi to oznaczać wiarę w Boga? A jeśli w Boga, to w jakiego Boga?
      Czy jeśli mówimy że jesteśmy „niewierzący”, to znaczy, że w nic nie wierzymy?

      Prawdę pisząc, to ja bardzo nie lubię słowa „niewierzący”, bo ono, tak naprawdę, niczego nie mówi. A na dodatek zawiera w sobie jakiś taki element… dehumanizujący człowieka, stygmatyzujący, wykluczający… (zwłaszcza w społeczeństwach zdominowanych przez jakąś konkretną religię).

      • czara Says:

        Co to jest wiara? Wg mnie to przekonanie, że jest jakaś siła wyższa, która w jakiś mądry sposób kieruje tym wszystkim, której można zaufać. To tak w wielkim uproszczeniu, bo specjalista od wiary ze mnie żaden. Żeby było jasne – nie piszę (ani nie pisałam) o żadnej instytucjonalnej religii).

      • Logos Amicus Says:

        To w takim razie – wedle Twojej definicji wiary, Czaro – mogę się uznać za człowieka „wierzącego” :)
        Bowiem przychylam się do wiary w to, że istnieje jakaś Siła, Idea Nadrzędna, Przyczyna Sprawcza (nie wiem zresztą jak „TO” nazwać… przyjmijmy więc, że nazwę „TO” Bogiem), która caly nasz świat „wprawiła w ruch” (w każdym razie: to dzięki TEMU istnieje wszystko, co nas otacza – łącznie z nami samymi, oczywiście :) )

        Ale: nie wiem, czy nadal tym ruchem kieruje. A jeśli kieruje, to nie wiem, czy „mądrze”, i czy można jej „zaufać” (jednakże powstrzymywałbym się od stosowania tu takich określeń, jak „mądry”, „dobry”, godny „zaufania”… bo choć sprawdzają się one w naszym ludzkim świecie, to nie wiem, czy jest jakikolwiek sens – i zasadność – by stosować je w świecie Absolutu).

        No dobrze: nie mam jednak żadnej pewności – i jeśliby mnie ktoś przyparł, to odpowiedziałbym: nie wiem (a to jest cokolwiek agnostyczne).

      • Chihiro Says:

        O, a ja nie wierze w istnienie Sily Wyzszej, a jednak uwazam sie za osobe wierzaca. Bo wierze w porzadek swiata, prawo karmy i misji zyciowej na kazde wcielenie. Nie potrzebuje Boga i nie wierze w niego, ani w nikogo czy nic, co niezaleznie od czlowieka pociaga sznureczkami, wedlug mojej wiary kazdy jest sobie bogiem, kazdy siebie kaze i nagradza i od tego nie da sie uciec. Wymykam sie wiec konwencjonalnemu pojeciu „wiary”, a jednak element duchowy w zyciu jest dla mnie niezmiernie wazny, bez tego czulabym sie pusta.

      • Logos Amicus Says:

        „(…) Bo wierze w porzadek swiata, prawo karmy i misji zyciowej na kazde wcielenie.”

        Sama piszesz, że wierzysz w jakiś „porządek”, „prawo”.
        To właśnie ten „porządek” i to „prawo” świadczy wg mnie o istnieniu Siły Wyższej (porządkującej, prawodawczej).
        To nie musi być jakaś Siła wiązana z osobowym Bogiem, ani nawet z jakimś absolutnym bytem…
        Już ten „porządek” i to „prawo” jest Siłą (której, chcąc nie chcąc, musimy się podporządkować, której musimy ulegać, a przynajmniej… ją uwzględniać w naszym życiu i działaniu ;) )

        „… co niezaleznie od czlowieka pociaga sznureczkami”

        No nie… nie zajmujmy się tutaj takimi trywialnymi wyobrażeniami działania Boga :)

      • czara Says:

        No właśnie, dla mnie jednak wiara łączy się bardzo z tym czynnikiem „zaufania”. Tak jak pisze Chihiro, że wierzy w „porządek świata”. Dla mnie samo słowo „porządku” niesie w sobie pojęcie „mądrości”, ale to tylko słowa, nie ma co się nad nimi rozwlekać.
        Bez tego elementu „zaufania”, bądź wiary w jakikolwiek sens i porządek, wizje w jakąkolwiek „Siłe wyższą” (sprawczą) nie przynoszą chyba swojego psychologicznego skutku…

      • Chihiro Says:

        Logosie, nie, wiara w porzadek nie zaklada istnienia Sily Wyzszej. A moze inaczej: zaklada istnienie sily, ale nie wyzszej. Sily, ktora tkwi w ludziach i energii, ktora krazy wokol. Ale nie jest od niczego „wyzsza”, nie mozna sie jej podporzadkowac (i wiekszosc sie nie podporzadkowuje, z tego co widze, widze na swoj sposob, oczywiscie). Tu nawet nie ma co rozwazac, czy uwzglednic to „prawo”, ten „porzadek” w naszym dzialaniu. Moim zdaniem to po prostu trzeba zaakceptowac, tak jak czlowiek musi zaakceptowac zjawisko smierci, chocby – wedlug mojej wiary – tylko cielesnej, tylko tego wcielenia mojej karmy.

        A czy moge tu poruszyc inny watek, ale zwiazany z wiara? Mijam czasami niedaleko mojego domu siedzibe Towarzystwa Ewolucyjnego (czy jak to sie nazywa). Na swoich drzwiach oglaszaja, ze prowadza „debaptisation”, czyli „odchrzczenie” dla tych, ktorzy nie wierza w Boga, ale zostali ochrzczeni. I tak sobie pomyslalam: skoro naprawde ci ludzie nie wierza, to jakie znaczenie ma fakt, ze zostali ochrzczeni? Przeciez to dla ateistow powinno byc zwyklym rytualem bez znaczenia, tak jak ja bym zrozumiala gdyby ktos np. posypal mi glowe sproszkowanym bulionem do zupy i powiedzial, ze po tym latwiej mi bedzie pojsc do nieba. Jezeli ktos chce sie odechrzcic, to moim zdaniem, nadal wierzy, ze Bog istnieje, ale uparcie zaprzecza jego istnieniu. Co tym sadzisz, Logosie? Czaro?

      • Logos Amicus Says:

        Czaro,
        to, że podlegamy jakiemuś „porządkowi” niekoniecznie oznacza, że ów porządek jest mądry (i wcale nie musi on „działać” na naszą korzyść, albo przynosić nam jakikolwiek pożytek. (To może być tylko naszym myśleniem życzeniowym, czyli po prostu – tak byśmy chcieli.)
        Podobnie: to że „wiara”, „zaufanie” przynoszą nam jakiś psychologiczny skutek (w sensie pozytywnym), może być tylko naszą zasługą, a nie zasługą jakiegoś (transcendentalnego) obiektu (przedmiotu) naszej wiary, (czy też nawet „porządku”).
        Przedmiot wiary (religijnej) – tak jak wyobrażają go sobie wyznawcy danej religii – jest najczęściej (jeżeli nie zawsze) hipostazą (czyli psychologicznym wytworem, „żyjącym” jedynie w umyśle kogoś kto wierzy).
        Ale to oczywiście nie wylklucza istnienia Boga. Świadczy jedynie o tym, że (przynajmnie tak mi się wydaje) nie jesteśmy w stanie Boga sobie wyobrazić, ani tym bardziej go poznać (za pomocą dostępnych nam – tutaj na ziemi i w czasie naszej ziemskiej egzystencji – środków).

      • Logos Amicus Says:

        Chihiro,
        piszesz: “ tak jak czlowiek musi zaakceptowac zjawisko smierci”
        Jeśli człowiek coś “musi”, to znaczy, że jest zmuszony poddać się sile wyższej od niego (czyli jednak taka Siła Wyższa istnieje).
        Ale, ale… czy akurat w tym przypadku człowiek “musi” zaakceptować zjawisko śmierci? Wcale nie musi (i wiele ludzi tego nie akceptuje… co oczywiście nie oznacza, że nie musi się temu poddać ;) )

        Ciekawe to Towarzystwo Ewolucyjne :)
        Mnie to raczej rozbawiło :) Dla mnie to oni są reprezentantami jakiejś (kolejnej) odmiany mentalności sekciarskiej, poddającej się zresztą takiemu samemu myśleniu magicznemu, przeciwko któremu niby to oponują.

      • Chihiro Says:

        Nie, Logosie, piszac, ze czlowiek musi sie pogodzic z istnieniem smierci, nie myslalam zupelnie w kontekscie bycia zmuszonym. Musi, bo nie ma wyboru. Smierc istnieje, to fakt i jakiekolwiek proby tego zaprzeczenia sa smieszne. Taki bunt przeciwko temu, ze wszystko sie konczy. Dzis umarl moj dziadek i zdalam sobie sprawe, ze bylam na to od dawna przygotowana, ze to naturalna kolej rzeczy. Wierze tez, ze dla niego juz nowe drzwi sie otworzyly, juz sie gdzies narodzil ponownie. I tak ciezko mi bedzie wziac udzial w katolickim pogrzebie, bo to nie moja wiara i nie moje refleksje, nie moj nastroj, ktory bedzie panowal za kilka dni… No, ale trzeba przejsc przez pewne rzeczy dla innych.

    • czara Says:

      @Logosie piszesz „Podobnie: to że “wiara”, “zaufanie” przynoszą nam jakiś psychologiczny skutek (w sensie pozytywnym), może być tylko naszą zasługą, a nie zasługą jakiegoś (transcendentalnego) obiektu (przedmiotu) naszej wiary, (czy też nawet “porządku”).”

      Tak, może być tylko naszą zasługą. Tylko, żeby w pełni czerpać korzyści dla swojej psychiki, trzeba właśnie zaufać, że ten porządek ma sens. Czy jest to myślenie życzeniowe? Jak najbardziej.

      Żeby zilustrować – wyobraź sobie Hioba, na którego spadają coraz te nowe nieszczęścia. Każdy z nas na pewno choćby raz w życiu czuł się w podobny sposób. Żeby przetrwać i jeszcze wyjść z tego wzmocnionym – trzeba wszystko sobie umieć zinterpretować. Psychologiczne dobrodziejstwo wiary przychodzi wtedy, jeśli umiesz sobie powiedzieć „to tak ma być, bóg tego chce ode mnie itp.” Ludzie potrzebują sensu, zakładanie, że ten „porządek” działa przeciwko nam – nie przynosi żadnego ukojenia, które wiara powinna przynosić.

      (Tak na marginesie, teoretykiem wiary stałam się wraz z moim pierwszym komentarzem pod tą notką, innych dośwadczeń w tej kwestii nie mam;)

      @Chihiro – bardzo podoba mi się wizja posypywania głowy sproszkowanym bulionem :D Może właśnie ci od „debaptyzacji” mają jakąś „anty-wodę święconą”? ;)

      • Logos Amicus Says:

        Życie ze świadomością tego, iż stworzeni jestśmy przez jakiegoś złego i złośliwego Demiurga, byłoby nie do zniesienia.
        I nie byłoby modlitwy… bo jakże tu modlić się do kogoś, do kogo nie ma się zaufania?

        Podobnie traktujemy Naturę: na codzień chcemy ją widzieć jako dobroczynną Matkę, mogącą nam dać radość i ukojenie. I raczej nie chcemy uświadamiać sobie tego, jak traktuje ona czasem swoje własne dzieci: ślepo, bezwględnie, niemiłosiernie i zabójczo.

        (Ale to wszystko są tylko nasze personifikacje.)

  13. Kartka z podróży Says:

    Bess z „Przełamując fale” żarliwie prosiła Boga, by z platformy wiertniczej wrócił do niej ukochany mąż. Bóg wysłuchał żarliwych modlitw i zwrócił Bess męża. Oderwał go od pracy tragicznym wypadkiem i odesłał do Bess jako kalekę. Bess modliła się o jego zdrowie. Bóg zadał jej próby – mąż zdrowiał im bardziej się seksualnie poniżała z mężczyznami których nie kochała.
    Tak to jest z modlitwami – monologami, prośbami i podziękowaniami, którymi niepokoimy Boga.
    Ja wierzę ale się nie modlę. Raczej go szukam, czasem odnajduję i wtedy rozmawiam. Ale nigdy o nic nie proszę ani nie dziękuję. Po co? On i tak wszystko rozumie i gdy chce pomaga.
    Pozdrawiam

  14. georgeeliot Says:

    Kiedyś Jan Maria Vianney, święty proboszcz z Ars, zapytał starego chłopa, co on robi, siedząc godzinami w pustym kościele, najwidoczniej nawet nie modląc się. No co rolnik mu odpowiedział: „Patrzę na Niego, On patrzy na mnie i jest nam razem dobrze”. Słowa modlitwy tego czlowieka były niewypowiedziane przez usta, ale wypowiedziane przez serce.

    W końcu, modlitwa nie jest wierszykiem, który się nauczyło kiedyś na pamięć, żeby pozostać grzeczną dziewczynka (chłopcem) i sprostać oczekiwaniom babci, mamy i szkolnego katechety.

    • Logos Amicus Says:

      Wydaje mi się, że za pomocą modlitwy można właśnie wypowiedzieć coś, co jest „niewypowiadalne” (czyli coś, co trudno jest wyrazić w jakikolwiek inny sposób).

  15. hirundo Says:

    „Bóg, zgodnie z nauką Jezusa Chrystusa, byłby znacznie bardziej zadowolony, widząc waszą przemianę, niż waszą religijność. Byłby znacznie szczęśliwszy z powodu waszej miłości niż z powodu waszej adoracji.[…] Nieskończenie ważniejszym jest wasze przebudzenie. Ono właśnie oznacza duchowość, oznacza wszystko. Jeśli do tego dojdziecie, to dojdziecie do Boga”.
    Antony de Mello

    Przywołując słowo „modlitwa”, wikłamy się w apostrofę do Boga. Modląc się nie do Boga, stosujemy metaforę, chcąc uwznioślić owo zwrócenie się do kogoś (?).
    Monolog wewnętrzny można nazwać po prostu monologiem (ja ze mną – nie musi oznaczać, że to”duby smalone w głupstwa wyważone kuźni”) albo solilokwium – co właśnie i na Twoim forum się dokonuje.

    • Logos Amicus Says:

      No właśnie, czy Bóg może być „zadowolony”, „szczęśliwszy”, „rozgniewany”, „mściwy”, „zazdrosny”… etc.
      Myślę, że ciągle tkwimy w jakiś sposób w starotestamentowej pułapce personifikowania Boga i przydawania mu naszych ludzkich cech – zarówno wad, jak i zalet (ale częściej jednak wad).

      Jeśli chodzi o mnie, to widzę tylko jedną drogę wyjścia z tej pułapki: powstrzymać się od mówienia o Bogu wogóle (jako że, moim zdaniem, nasze próby wyobrażenia sobie Boga – bez odwoływania się do ludzkich atrybutów i wartości – są skazane na niepowodzenie).

      • hirundo Says:

        Odniosłeś się do słów Antony de M. – przytoczyłam je rozmyślnie, by przydać barw tutejszej wymianie zdań. Wiele osób dobrze się czuje, gdy ich los jest w rękach Boga – ja się nie wtrącam do takiej postawy. Gdybym miała wierzyć w starotestamentowego pana B., to uciekłabym za góry, za lasy z trwogi.
        Poniżej napisałam, że moje próby „wyobrażenia” skutkowały definicją, którą akceptuję do dzisiaj – moją, to i akceptuję.
        A czy zastanawiałeś się – oj, pewnie tak, że jesteśmy „stworzeni” na Jego podobieństwo – to znaczy, że w naszych duszach tkwi pierwiastek boski – i ten eksploatujmy.

      • Logos Amicus Says:

        Zgadzam się – jeśli „w naszych duszach tkwi pierwiastek boski”, to powinniśmy go eksploatować.

        (A wydaje mi się, że „tkwi” :) )

  16. hirundo Says:

    Dla Kartki z podróży:

    – pozdrawiam Cię pięknie zadumana Kartko

  17. Logos Amicus Says:

    Gdyby nie modlitwa, nie byłoby też takiej cudowności, jak ta:

  18. hirundo Says:

    „Uświadom sobie to, co mówisz, to, co robisz […] jak działasz. Bądź świadom swych motywów; tego skąd się one biorą. Nieświadome życie nie jest warte tego, by je przeżyć. Nieświadome życie jest życiem mechanicznym. Jest nieludzkie, jest zaprogramowane, jest uwarunkowane. Równie dobrze mógłbyś być kamieniem lub drewnem”
    A. de Mello
    – zgroza prawdy. Czy wzbudzenie do modlitwy odsuwa to ponure zagrożenie, w którym tylu z nas tkwi? Nie wiem tego…
    Też tkwię (jeszcze)…

    • Logos Amicus Says:

      Wolę jednak myśleć (i działać), niż się modlić.

      A jednak od czasu do czasu myśl moja biegnie – gdzieś TAM, ku KOMUŚ, do CZEGOŚ… mimo, że nie wiem czym (i gdzie?) jest to TAM; kim jest ten KTOŚ (jeśli jest?); czym jest to COŚ (które, jak mi się wydaje, nie może być NICZYM).

      Anyway: it’s good to be alive.

      • hirundo Says:

        Kiedyś zemdlałam na dłużej, wiedząc, że odlatuję. Miałam odczucie PUSTKI – 100% – było ciemno i nico – zapamiętałam. Nie było świetlistości, było nawet chłodno – TAM raczej po leśmianowsku. Pamiętasz, co postulował Epikur? A przecież żyjemy!!!!!

        …. a może Myśl pobiegłaby do wp? Byłoby miło.

  19. hirundo Says:

    Z moich słów, Logosie, nie wynikało, że ja zastąpię myślenie modłami. Pozostanę na długo jeszcze z przekonaniem, że potośmy wyposażeni w umysły, by ich używać. Sądzę nawet dość butnie, że właśnie to raduje bogów. A myśl lubi przecież być nieokiełznana i tak pięknie łamie bariery lub pruje nieboskłon nad naszymi głowami jak jaskółki…

  20. hirundo Says:

    Kiedyś nieudolnie zdefiniowałam Boga jako najwyższą WARTOŚĆ, do której my, maluczcy, mamy zmierzać, wspinając się na palce, na myśl, na olśnienia, takie jak np. Ojcze nasz Montserrat Caballero i Amazing Grace Nany Mouskouri. Możesz sobie wyobrazić, Logosie, że taka definicja ustawia w boksie startowym do gonitwy z niezłymi przeszkodami. Nagrodą jest głowa w chmurach i gotowość do zadziwień. Bo KTOŚ skrywa się w SZTUCE, w MUZYCE, w NATURZE, którą ja nazywam MĄDRĄ, gdy Ty chyba bezduszną i groźną (nie trafię na miejsce, gdzie o tym wspominałeś). (dla mnie bezduszni i groźni są WYŁĄCZNIE ludzie). Warto się kumplować z KIMŚ, bo jest mądrzejszy od NAS… a naszą Dolą jest wspinaczka na szczyt, który coraz to wyżej…
    … o paradoksie! Moją rozpoczętą tuż lekturą jest monografia „Diabeł” Alfonso M. di Noli – strach się bać. Mój młody znajomy, człowiek niezwykłej wiary, z którym ciekawie jest dyskutować o Biblii, ostrzegł mnie, że mogę zainfekować się samą lekturą. Ale ja mam w sobie coś z Tewie, i zaraz znajdę drugą stronę…
    Dla Ciebie przyniosłam na mój stolik Stanisława Brzozowskiego „Legendę Młodej Polski – studia o strukturze duszy kulturalnej” – tam spodziewam się znaleźć przyczynki do rozważań o mitach polskich. Twój wspaniały imiennik jest niedoceniony w Ciemnogrodzie.

  21. Kartka z podróży Says:

    Zastanawiam się po co rozmowy z Bogiem (modlitwy) racjonalizować. Przecież gdy bedę szedł kolejny dzien po rozpalonym andaluzyjskim polu, kolejny raz tłukł 30-40 kilometrów, kolejny raz przechodził przez jakieś góry to w końcu uslyszę z płynącego z nieba pięknego bluesa Nalepy (Dzięki Hirundo za piękny prezent). Wiem, że usłyszę, bo już mi niebo nie raz spiewało gdy tamtędy, w ten sposób szedłem do Niego. I jasne, że można to tłumaczyć upałem, zmęczeniem albo hiperwentylacją. Tylko po co? Ważne, że niebo nagle spiewa albo zegary przestają bić na moment na dworcu w Barcelonie gdy On snuje się między śpiącymi na ławkach podróżnymi bo o Nim myślę. Czy to ważne, że skręt go przywołał? Ważna jest w sumie tylko obraz tej chwili, który się nosi w sobie a nie jakaś kalkulacje, czy racjonalizacje, których i tak mamy co dzień po dziurki w nosie. Myślę, że jałowe jest życie bez takich doświadczeń – chyba potrzebujemy więcej.
    Pozdrawiam serdecznie

    • hirundo Says:

      Kartko z podróży, miło mi, że uradowałeś się dedykacją. Rozumiem, że wędrujesz po Andaluzji – powiedziałabym, że jesteś szczęściarzem, ale możesz mieć inne zdanie. Popatrz w moim imieniu na Santa Maria del Mar, gdybyś był w Barcelonie i wówczas wyślij do mnie dobrą energię – 3maj się. Powiało Stachurą z Twojej kartki :)

  22. Kartka z podróży Says:

    Hirundo
    Niestety wędrowałem przed kilkoma miesiącami. Ale zbieram się w sobie by znowu gdzieś ruszyć. Czekam na impuls.
    Pozdrawiam serdecznie

    • hirundo Says:

      Życzę silnego impulsu, sama takiego wyglądam – chcieć, to móc. Do dzisiaj byłam bardzo zajęta i właśnie prostuję się po dużym wysiłku – miło wprosić się na strony Logosa i łapać swobodny oddech – miłego, Kartko :)

  23. Jolanta Says:

    Logosie, zaglądam i czytam, ale właśnie nadszedł doskonały moment, by włączyć się do rozmowy.
    Modlitwa. Jest modlitwa i jest modlitwa. Regułkowa, trochę na zasadzie warunkowania, hipnopedii, wyuczona, szablonowa, pusta tak naprawdę, chyba że ktoś stara się w niej zanurzyć całą swoją świadomością i potrafi wyprowadzić swoją duszę ponad ziemię, ponad ciało i ponad fizyczne ograniczenia, poza ramy szablonu. Ponoć w powtarzalności frazy modlitewnej, jeśli poddać się temu rytmowi, jest jakaś hipnotyczna siła, która wprawia nasz umysł w stan transu (modlitwy). Mantra. Różaniec. Litania. One mają wprowadzić w taki trans. Ale myślę, że do tego niezbędne jest zatracenie się w rytmie, ukołysanie się na jego fali. Jest też modlitwa, która z nazwy nie jest modlitwą. Wzruszenie, stan wyjścia duszy z ciała, którego doświadczyłam, czytając m.in. ostatnią powieść „Niech wieje dobry wiatr” Lindy Olsson. Moją modlitwą stała się także recenzja tej niezwykłej książki. Jej pisanie. W trakcie formułowania swoich refleksji byłam daleko, poza granicami świata materialnego. Moja dusza śpiewała pieśń. Moja wrażliwość tańczyła na fali metafizycznego uniesienia.
    Modlitwa ma różne oblicza. Zaniemówienie w obliczu piękna natury. Łzy wzruszenia podczas koncertu wspaniałej muzyki – kiedy słucham na żywo koncertu filharmonicznego, doznaję takiego upojenia, że można je nazwać modlitwą. Gdy czytam poezję. Gdy oglądam Twoje zdjęcia, Logosie. Gdy idę w górach stromą ścieżką i widzę w oddali szczyt, który stopniowo się przybliża i za chwilę mogę osiągnąć to, co wydawało się nieosiągalne. I ten zachwyt na górze, gdy spoglądam na rozległą panoramę w dole. Modlitwa. Myślę, że modlitwa niekoniecznie potrzebuje utartych słów. Raczej emocji, wzruszenia, ekstazy. Łez, śmiechu. Poczucia jedności z chwilą. Zatracenia się w niej. Mam wrażenie, że to stan naturalny, ta zdolność człowieka do doświadczania uczuć transcendentnych, której ktoś nadał definicję modlitwy.

    • hirundo Says:

      Niezwykle pięknie i trafnie wyraziłaś, Jolanto, tę potrzebę i tę możliwość przeżywania – doznawania – Nieuchwytnego. Wyjeżdżam do Empiku po książkę Lindy Olsson. Pozdrawiam, z ukontentowaniem po lekturze Twojego wpisu, którego przesłanie zostanie we mnie, jako kolejny element na liście, której zarys pojawił się w Twoim zwierzeniu.

    • Logos Amicus Says:

      Hm… w takim razie sam się modlę, nie wiedząc o tym :)

      Pięknie napisane, Jolanto… doprawdy.

  24. Jolanta Says:

    Hirundo, dziękuję. :) Cieszę się, że swoją recenzją zachęciłam Cię do lektury. Książka ‚Niech wieje dobry wiatr’ jest po prostu ‚modlitwą’ sama w sobie. :) Ja szybowałam gdzieś daleko, gdzie dusza wyrywa się z okowów ciała. Sama się przekonasz, jeśli przeczytasz.
    Życzę miłej lektury i upojnej ‚modlitwy’. :)

    • hirundo Says:

      Dziękuje, Jolu (czy zaakceptujesz tę poufałość?). Musiałam na moment powrócić do domu – tymczasem jeszcze piękniej wyrażasz swój zachwyt dla książki – wiesz ?, jak się niecierpliwię, by już ją mieć!
      … Bardzo się ucieszyłam, że Logos obdzielił nas zielonymi ikonkami – to dobrostan czuć wspólnotę ikonek :)
      – miłego dnia

  25. Jolanta Says:

    Pięknym filmowym komentarzem do istoty modlitwy jest dla mnie film koreańskiego reżysera Ki-duk Kima „Wiosna, lato, jesień, zima… I znowu wiosna”. Porywający!!!

  26. hirundo Says:

    CO lub KTO zawiódł mnie na Logosa i teraz Twój, Jolu, blog – jakaż potężna MOC – ciśnie mi się na klawisze „zew duszy”. Od tych zauroczeń WSZYSTKO już jest INNE! – byłam u Ciebie bardzo krótko (ścigam się z czasem dzisiaj), ale zostanę w pięknych progach Przystani :)

  27. eskulap Says:

    Generalnie rzecz biorąc, okazuje się, że nasz mózg jest „religijny” tzn. w trakcie ewolucji wytworzyły się mechanizmy regulacyjne promujące nieracjonalną z punktu widzenia nauki religijność. Aktywność mózgu wierzących i ateistów różni się. Część mózgu zwana zakrętem obręczy – która działa modyfikująco na zachowanie, gdy potrzebna jest kontrola nad zachowaniem w sytuacji stresu, lęku. Wierzaący mają zdecydowanie mniejszą aktywność tej części mózgu w reakcji na lek. Krótko mowiąc, wierzący w reakcji na swoje błędy są znacznie mniej zestresowani i mają mniejszy poziom lęku z tego powodu. Tym samym czują większą kontrolę nad sobą i światem.
    Czy to jednak dobrze?
    Dla jednostki chyba tak – bo mniejszy poziom lęku i stresu promuje zdrowie. Jednak wydaje mi się, że dzieje się to pewnym kosztem. Mniejsza refleksyjność, większe poczucie pewności w sytuacjach, które nie są pewne i w sumie – często tkwienie w błędzie ponieważ nie ma poprawki z powodu niskiego poziomu stresu.
    Wiemy, że „w życiu” ludzie religijni są często w pełni „przekonani” do swoich decyzji i posiadają tę „pewność”, której ludzie niewierzący nie mają. Bo jeśli nie masz dowodów, to jak możesz byc pewny?

    Nastepny problem – tzw. prorocy rozmawiający z bogiem.
    Jak się czyta opisy tych spotkań (z bogiem) to często ma się wrażenie – choć tego oczywiście nie można na podstawie opisów ustalić – że tak naprawdę, ci ludzie cierpieli na padaczkę skroniową. Współczesnie to dość typowe, że pacjenci z padaczką skroniową mają często silne wizje religijne podczas napadu. Teraz możemy udowodnić, że to padaczka – kiedyś tego nie można było zrobić.
    Podobnie jest ze schizofrenią – słyszenie głosów jest w psychiatrii podstawowym objawem psychozy. Pacjenci wieżący często „słyszą” głosy związane z tematami religijnymi. Czasami popełniają zbrodnie, gdyż bóg lub szatan kazał im tak zrobić. Zresztą w biblii też mamy z podobnymi opisami do czynienia.

    Jeśli chodzi o modlitwę lub medytację – występuje bardzo podobna aktywność mózgowa.
    Tutaj jednak spada aktywność płatów ciemieniowych (odpowiedzialnych za poczucie przestrzeni i odróżnienia od otaczającego środowiska) natomiast wzrasta aktywność płatów czołowych (wzrasta koncentracja). W rezultacie uzyskujemy stan opisywany jako transcendencja czyli stopienie się ze środowiskiem – brak granic i silnej koncentracji. Te badania wykonał A. Newberg z Uniwersytetu w Pennsylwani za pomocą SPECT. Persinger wykonał nawet tzw. God Helmet – hełm, w którym znajdują się elektromagnetyczne elektrody mogące doprowadzić każdego do „spotkania z bogiem”.

    Dobrze, wg mnie, powiedział kiedyś Richard Dawkins: „religion is primarily a pathological mistake made by the brain.” Ma on jednak swoją funkcje, skoro we wszystkich kulturach rozwinęły sie różne formy religii. Te funkcje można określić jako zmniejszenie egzystencjalnego lęku jednostki, a także funkcję społeczną – integrujaca grupę.
    Zauważ, że religia może funkcjonować pod jednym warunkiem, a mianowicie pod takiem, że wszyscy tkwią w tym samym błędzie. Dlatego we wszystkich religiach niewierni są tępieni. Tolerancja jest wrogiem religii. Ma to swoje uzasadnienie, bo grupa jest silnie skoncentrowana na sobie i będzie do końca walczyła o swoje istnienie. Dlatego fundamentalną sprawą jest spoidło wiążące grupę.
    Problem w tym, że grupy ludzkie w przeszłości były małe, a nawet w miarę integracji w większe systemy, religia miała znaczenie podstawowe w utrzymaniu spoistości imperium. Dopiero za czasów rzymskich doszło do swoistej mieszanki religijnej w olbrzymim organizmie społecznym, jakim był starożytny Rzym. Konstancjusz, który wprowadził chrześcijanstwo jako państwową religię, zrobił to nie ze wzgledu na przekonanie religijne, tylko ze względu na polityczne konsekwencje tego faktu.

    * * *
    Oglądałem ostatnio – niestety nie cały tylko końcówkę – film „Religulous” z Billem Maherem. Przesłaniem tego filmu jest to, by ludzie racjonalnie myślący się obudzili i zaczęli silniej wyrażać swoje zdanie, bo religie doprowadzają naszą cywilizację do upadku. Kiedyś ten mechanizm miał znaczenie ewolucyjne, ale teraz bardziej przypomina balast przeszłości i jest niepotrzebnym atawizmem który powoduje tylko waśnie. Rozwiazaniem byłaby jakaś globalna, zrozumiała dla wszystkich religia, ale jest to idee fix.
    Chodzi o to, by utrzymać pokój w religijnym sensie – może być tylko jeden bóg. Ekspansja religijna dokonywała się głównie za pomocą miecza. Teraz pewnie trotylu. Idea ekumenizmu, choć szczytna, chyba nie doprowadzi do pojednania chrześcijanstwa z islamem.

    http://video.google.com/videoplay?docid=-3791007322683758535#

    • Logos Amicus Says:

      Dzięki za kompetentne przedstawienie nam aspektów pracy mózgu w związku z tzw. „doświadczeniami” religijnymi.
      Jednak nie ulega wątpliwości, że w żaden sposób te neurologiczne objaśnienia nie mogą podważyć „prawdziwości” samych doświadczeń, gdyż operują one niejako na innym poziomie rzeczywistości (tutaj dotykamy spornej filozoficznie kwestii, czy rzeczywistość jest jedna, czy też niejako „rozwarstwiona” – ale to już jest temat do innych rozważań).
      Ja miałbym do Ciebie konkretnie pytanie o to, czy wśród wybitnych neurologów zdarzają się ludzie wierzący w Boga, czy też są to sami ateiści.
      (A przy tym jeszcze inne: czy, jeśli neurolog przyznaje się do wiary w Boga, to w jakiś sposób dyskredytuje go to w oczach innych, zajmujących się tą samą dziedziną wiedzy, naukowców.)
      Albo inaczej: czy biologistyczne podejście do człowieka nie wyklucza podejścia metafizycznego – i vice versa.

      * * *
      Film obejrzałem.
      Moim zdaniem nie ma on jednak większej wartości socjologicznej (jak również psychologicznej czy filozoficznej), bo podchodzi do problemu wiary w sposób zbyt dosłowny, „zdroworozsądkowy”, a przy tym (niestety) dość cyniczny i prześmiewczy, choć oczywiście nie pozbawiony humoru i dowcipu. (Sam Bill Maher nie jest przecież żadnym socjologiem, naukowcem czy religioznawcą, a po prostu „komediantem”… inna sprawa, że niezwykle inteligentnym i błyskotliwym, którego programy skądinąd dostarczały mi czasami niezłej rozrywki).
      Oczywiście ten jego film „Religulous” warto zobaczyć, ale – tak dla równowagi – poleciłbym tu także inny obraz, który podchodzi do interesującego nas zagadnienia z zupełnie innej perspektywy.
      Chodzi mi o „Lourdes” :

  28. Katarzyna Says:

    Ja ogólnie nie traktuje Boga jako narzedzia do tego, żeby spełniał moje zachcianki… Modlę się codziennie, po każdej modlitwie proszę Boga o wiele spraw, o rozwiązanie pewnych kłopotów – nie tylko za siebie, ale też za innych. Nie mam pretensji do Boga o to, że np. coś mi nie wychodzi – mimo, że już tyle razy o to prosiłam.
    Z perspektywy czasu, mając te 22 lata , widzę , że dużo moich marzeń i oczekiwań spełniło się, praktycznie wszystko to co chciałam – jakby nie było mam, mam spełnione pewne marzenia, które kiedyś były tylko marzeniami a dziś są już spełnione. Chciałam mieć w gimnazjum świadectwo z czerwonym paskiem – miałam, chciałam dobrze zdać maturę – zdałam, chciałam skończyć dobre studia – skończyłam, prosiłam zawsze o dobrego męża – i go mam, brakuje tylko dzieci i pracy o które też się modle. Stopniowo wszystko się spełnia i myślę, że to nie tylko zasługa moich ambicji, determinacji, silnej woli…

  29. netter Says:

    Przez wiele lat zanim stałem się ateistą jako katolik modliłem się do Boga w różnych sprawach, trwało to do okresu licealnego (czyli sporo lat młodości), kiedy doznałem niejakiego oświecenia. Nie bez znaczenia była tutaj też rotacja moich zainteresowań w kierunku nauki. Bóg nigdy nie spełnił czegokolwiek, o co się gorąco modliłem. I nie było to klepanie formułek jak robi wielu katolików ale próba nawiązania dialogu, który okazał się monologiem. Teraz się z tego śmieję, ale wtedy rzeczywiście wierzyłem że to ma sens w wymiarze sprawczym. Zrozumiałem, że modlitwa daje naprawdę dużą siłę, motywację, podnosi morale człowieka, ale nie ma to żadnego związku z rozmową z jakimkolwiek bogiem bo jest to niemożliwe. Ma sens czysto psychologiczny. Myśle że osoby, które utrzymują że nawiązują kontakt z Bogiem, piszą czy mówią o tym, tak naprawdę jedynie opisują wpływ modlitwy na mózg człowieka, w końcu podczas modlitwy mocno odcinamy się od otoczenia i aktywność mózgu zmienia mocno częstotliwość i nasz sposób odbierania rzeczywistości.


Co o tym myślisz?