BALANS I SPOKÓJ W CAŁYM TYM ZGIEŁKU – przed „Kobietą z wagą” Vermeera

.

Jan Vermeer, Kobieta z wagą

Jan Vermeer, Kobieta z wagą (Galeria Narodowa w Waszyngtonie)

.

       Przeczekawszy zainteresowanie kilku zwiedzających, wreszcie i ja do niej podszedłem – i miałem ją tylko dla siebie, chyba nawet dłużej niż te coelhowskie „jedenaście minut”.

      Ten obraz zawsze mnie obezwładniał, bo zmuszał do zanurzenia się całym sobą w jego świecie – w tej niezwykłej atmosferze, w której to, co ziemskie przenika się z tym, co metafizyczne, to co cielesne – z tym, co duchowe, to co materialne – z tym co idealne…
Poza tym, w żadnym innym obrazie mistrza z Delft nie ma takiej genialnej równowagi kompozycyjnej i kolorystycznej, jak to jest w przypadku Kobiety z wagą (to stwierdzenie powinno mówić za siebie, bo przecież niemal wszystkie obrazy, jakie pozostały po Vermeerze – choć nie jest ich wiele, bo nieco ponad 30 – to arcydzieła).
Tym, co mnie najbardziej w nim uderza to właśnie owa paradoksalna dwoistość – niebywała prostota w połączeniu z niesłychanym wyrafinowaniem – i to zarówno jeśli chodzi o koncepcję kompozycyjną, jak i zawartą w obrazie treść i anegdotę, będącą jednocześnie sceną rodzajową i przedstawieniem alegorycznym.

      Ta kobieta wcale nie waży złoto ani perły (jak to można było wnioskować z błędnych tytułów, jakimi przez wieki podpisywano dzieło Vermeera). Ona wyważa i balansuje wagę – a szale są puste. Być może położy później na nie złotą monetę – jedną z tych, które leżą obok niej na stole (jednakże nie perły, bo tych nie ma tu luzem – są związane sznurem w naszyjnikach), ale teraz zastygła w jednej chwili wydartej ze zgiełku, próżności i cierpienia świata: na jej twarzy maluje się niebiański wręcz spokój, ze szkatuły „wylewa” się bogactwo – perły i złoto, zamienione tutaj w stos świecidełek, nieważnych wobec błogiej harmonii jaką niesie ze sobą moment refleksji – poczucie wstrzemięźliwości i powściągliwości. Odłożona na bok Vanitas (nota bene na wprost kobiety znajduje się lustro – symbol Próżności – ale ona w nie nie zagląda).
Bo co temperuje ludzkie zamiłowanie do przepychu, bogactwa i zbytku?
Otóż to, co znajduje się na obrazie, który wisi z tyłu za kobietą na ścianie: przypomnienie Sądu Ostatecznego, zważenie dobrych i złych uczynków i wynikająca stąd segregacja na dusze zbawione (widoczne na dole, po lewej stronie obrazu) i potępione (po stronie prawej); a nawet, jeśli się w to nie wierzy – uświadomienie sobie tego, że wszystko to marność nad marnościami, że prochem jesteś i w proch się obrócisz – że przyjdzie moment, w którym dla każdego człowieka to zgromadzone przez niego na ziemi bogactwo nie będzie miało żadnej wartości i znaczenia.
Jeśli coś zostanie, to tylko naga dusza.

      Lecz na razie czujemy pod stopami mocny grunt: wygląda na to, że kobieta jest zabezpieczona „materialnie” – znajduje się w solidnym mieszczańskim domu, opiera się o blat wspaniałego stołu, jest ubrana w drogie suknie i podszyty futrem elegancki kaftanik… I najprawdopodobniej jest w ciąży, co dodatkowo wiąże ją z ziemskim, odradzającym się w niej życiem. (Koncepcje, że gruba talia kobiety nie ma nic wspólnego z ciążą, tylko wynika z panującej wówczas mody, są chyba jednak chybione. Tym bardziej, że Vermeer – który był ojcem piętnaściorga dzieci – widział zwykle swoją żonę brzemienną.)

      Warto jednak zwrócić uwagę na to, że Kobieta z wagą to nie tylko kontestacja bogactwa, denuncjacja ludzkiej próżności i rzucenie nam w twarz upomnienia vanitas vanitatum et omnia vanitas z Wulgaty. Nie. Tu chodzi przede wszystkim o balans – o zachowanie umiaru i równowagi między dobrami materialnymi a duchowymi. Dzięki tym pierwszym możemy utrzymać się na powierzchni, żyć na godziwym poziomie; dzięki drugim zaś nie stajemy się kanalią, łotrem, bydlakiem czy mendą, o karze wiecznej za grzechy – czekającym nas po śmierci ogniu piekielnym – nie wspominając

      Zachwyca kompozycja tego obrazu, a przede wszystkim światło, które Vermeer potrafił uchwycić z niesłychanym mistrzostwem. Zwróćmy uwagę na to jak wspaniale – zarówno jeśli chodzi o kolor, jak i walor – „zapala” się kotara w oknie po lewej, górnej stronie obrazu, gdzie znajduje się źródło światła dla wszystkiego, co umieścił na płótnie Johannes. Ten sam złoty kolor możemy dostrzec na brzemiennym brzuchu kobiety i na ramie obrazu wiszącego na ścianie – kolorystyczny trójkąt, który nie tylko harmonizuje chromatycznie całość, ale i wyznacza przestrzeń, w której znajduje się to, na co zwraca nam uwagę Vermeer, a co dla niego jest najważniejsze: dłoń trzymająca wagę. To właśnie ona (zauważmy jak wspaniale układ palców kobiety koresponduje ze wszystkimi elementami kompozycji) jest wizualną (i znaczeniową) emfazą dzieła – miejsce, w którym się znajduje stanowi nie tylko geometryczne centrum obrazu, ale jest też punktem zbiegu jego najważniejszych linii perspektywicznych.
No i te gradacje światłocieniowe – zwłaszcza na ścianie! Ta faktura materii – ulotnej i solidnej zarazem! To płynne przenikanie się konturów i kształtów! Czy wreszcie – last but not the least – świetlne refleksy, dzięki którym obraz w naszym oku ożywa, karmiąc i stymulując nasze zmysły, równie ważne przecież jak nasza wyobraźnia.

      Mieć piętnaścioro dzieci i malować takie obrazy! (Mimo czy dzięki temu – bo co tutaj jest skutkiem a co przyczyną?) Niewiele wiemy o życiu Vermeera, ale już o jego rodzinie trochę więcej. Także o czasach, których był świadkiem. I choć sam, przez większość swojego krótkiego życia (zmarł mając 43 lata) nie zaznawał biedy, to już nie mogła dawać mu spokoju nie tylko cała ta czereda gęb do wyżywienia, ale i ekscesy, jakich dopuszczali się członkowie jego rodziny (obłęd, awanturnictwo, przestępstwa, gwałt, oszustwo). W końcu dopadł go kryzys wywołany najazdem Francuzów na Holandię – pozbawienie dochodów jakie miał dzięki swoim mecenasom-sponsorom, oraz majątkowi teściowej – i śmierć, która (według świadectwa i słów jego żony) w parę dni go „zwinęła”.

      Tumult, brzydota, brud i niedoskonałość świata na pewno była Vermeerowi doskonale znana. I nie mogła go nie uwierać. Być może właśnie dzięki temu tworzył on na swoich płótnach takie wspaniałe enklawy ciszy, harmonii i ładu – chwile wytchnienia w całym tym zgiełku walki o byt na ziemskim padole łez i cierpienia.

      I jeszcze za coś innego można uwielbiać Vermeera: za piękno, godność i spokój, jakimi obdarzał on swoje kobiety, które bez wątpienia kochał.

.
greydot

© ZDJĘCIA WŁASNE 

Komentarze 22 to “BALANS I SPOKÓJ W CAŁYM TYM ZGIEŁKU – przed „Kobietą z wagą” Vermeera”

  1. Stanisław Błaszczyna Says:

    A przy okazji: świetny dokument o malarstwie Vermeera:

  2. Beata Rosiak Says:

    bardzo wnikliwa analiza dzieła :) krok po kroku pokazałeś – co autor chciał powiedzieć…
    tak jak Vermeer kochał swe kobiety, tak mam wrażenie, Staś – Ty kochasz Vermeera :)

  3. Michał Stanek Says:

    Jacek Kaczmarski – „Kobieta trzymająca wagę (Vermeer), ok. 1664”

    Chwila, kiedy podnosisz
    niewidoczne dwie szale
    (blask za oknem ciemnieje,
    wewnątrz jest jeszcze mroczniej),
    trzysta lat trwa, jak trwała
    i jak trwać będzie dalej
    pewność ręki i spokój
    cechujący Wyrocznię.

    Lamowany futerkiem
    aksamitny kaftanik,
    biała chusta na głowie
    (cień przejrzysty i mleczny) –
    moment, gdy Równowagę
    uzyskałaś, o, Pani,
    wiedząc wszak, że nad Tobą
    wisi Sąd Ostateczny.

    Szereg pereł na stole
    lustro liczy bezwiednie –
    Ty opuszczasz powieki,
    dłoń podnosisz – na chwilę…
    A te krople perłowe,
    to planety zaledwie
    z mgławic, które czekają
    na swą kolej i wyrok.

    Osowa, 23.04.2003

  4. ZW Says:

    Mnie podobne uczucia towarzyszyły Drogi Stasiu podczas oglądania Mleczarki ( Kobieta nalewająca mleko). Stałem przed tym obrazem jak zaczarowany. Tylko, że ja nie potrafię tak pięknie jak Ty opisać towarzyszących mi wtedy uczuć w Amsterdamie.

  5. małgosia (guciamal) Says:

    Filmik zostawię sobie na deser – tj. jak znajdę wieczorkiem chwilę spokoju w tym zabieganym świecie.
    Swoją drogą myślę, że to samo mówili nasi przodkowie sto, dwieście, czy pięćset lat temu, mimo, że ich życie wydaje się nam złudnie oazą spokoju.
    Bardzo lubię Vermeera. Poznałam go (wróć wciąż poznaję i nadal znam tak samo mało, jak znałam na początku) jak większość dzięki filmowi Dziewczyna z perłą (jakoś tak brzmiał chyba tytuł). Od tamtej pory zaczęłam zwracać nań uwagę. Oglądałam kilka dokumentalnych filmików o jego obrazach (lubię wracać do płytki Alegoria malarstwa z serii BBC), czytałam ciekawą książkę o najlepszym fałszerzu jego obrazów.
    Z dużą ciekawością przeczytałam twój tekst, zwłaszcza że nie miałam okazji widzieć tego obrazu i przyznam niewiele o nim słyszałam. Dążenie do równowagi (i to nie tylko pomiędzy duchowością a doczesnością/cielesnością/materialnością – jakby to nie nazwać) wszelakiej stanowi oś mojej ziemskiej podróży.
    Pozdrawiam.
    A tak nawiasem mówiąc to pięknie ci się temat wpasował w te listopadowe dni zadumy (kiedy jeszcze jesteśmy bliżej tych co odeszli).

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Cieszę się, że wspomniałaś o filmie „Dziewczyna z perłą”, który bardzo, ale to bardzo mi się podobał (nie tylko dlatego, że pierwszy raz zobaczyłem wtedy na ekranie Scarlett Johansson ;) ) Wspaniale oddany klimat epoki, kadry jak z płócien Vermeera, no i ten wspaniale powściągliwy erotyzm – zmysłowe napięcie między zwykłą dziewczyną a wysublimowanym, wrażliwym na piękno artystą.

  6. małgosia (guciamal) Says:

    W obejrzeniu filmu barierą okazał się język (moja angielszczyzna zatrzymała się na etapie przedszkola), ale dzięki wstawkom z utworami Kaczmarskiego odświeżyłam sobie Lekcję historii, na którym to recitalu byłam tego roku w Ateneum. Cóż to była za uczta, dziś słuchając ponownie doszukałam się nowych znaczeń. Moje pierwsze spotkanie z Vermereem face to face to Astronom i Koronczarka w Luwrze. Też zrobiłam zdjęcie, ale nie umiem tu wstawić :(

  7. małgosia (guciamal) Says:

    Dziękuję. Okazuje się, że pokonała mnie technika :(. Pamiętam, jak stałam zauroczona przed tymi obrazami, ten Vermeer jawił mi się jak żywy.

  8. Agnieszka Says:

    Dziękuję, że trafiłam na ten opis. Dawno nie miałam przed oczami tak wielu ładnie dobranych słów:) I jeszcze do tego Kaczmarski, znów nieoczekiwanie pojawił się w moim życiu, z resztą jak ten opis – „przypadkowo” (nie ma przypadków;) Nie interesuję się dogłębnie malarstwem i sztuką i dlatego się zastanawiam dlaczego tak to wszystko mnie poruszyło. Czuję, że balans w życiu jest mocno powiązany z odnajdywaniem spokoju i zaufaniem do siebie. Jest czymś czego ludzie poszukują przez życia…
    Pozdrawiam.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Miło mi to czytać. :)
      Coś nas porusza, bo trafia w nasz czuły punkt – dotyka czegoś, co jest dla nas ważne.
      Czasem objaśnia świat lub go komentuje – pozwala nam ten świat lepiej zrozumieć (także lepiej zrozumieć nas samych).


Co o tym myślisz?