OCZY I USZY WIELKIEGO BRATA

Wielki Brat coraz bardziej czuwa nad naszym “bezpieczeństwem” – i to jest przerażające (zdjęcie pochodzi stąd)

Wielki Brat coraz bardziej czuwa nad naszym “bezpieczeństwem” – i to jest przerażające (zdjęcie pochodzi stąd)

*

Zwykle staram się unikać tematów politycznych, jak również tzw. aktualiów, na swoim blogu – nie chcąc powielać tego, co można znaleźć we wszystkich niemal mediach, lecz od czasu do czasu daję znać o tym, co mnie szczególnie poruszyło, a co wydaje mi się mieć znaczenie bardziej uniwersalne – wyrastające ponad zwyczajowy powszedni szum medialny i zgiełk teraźniejszości.
Takim tematem jest od jakiegoś czasu sprawa totalnej inwigilacji prowadzonej przez coraz bardziej rozrastające się – i dysponujące coraz bardziej doskonałą technologią – rządowe agencje „bezpieczeństwa”. Otóż bez wątpienie mamy do czynienia z coraz bardziej obsesyjną i kompulsywną kontrolą społeczeństwa – szpiegowania WSZYSTKICH i WSZYSTKIEGO, kolekcjonowania wszelkich możliwych danych dotyczących wszystkich ludzi, rejestrowania (a tym samym potencjalnego odczytywania) wszystkich informacji, jakie pojawiają się w formie elektronicznej w eterze, sieci internetowej, różnych systemach komunikacji na całym świecie… etc.

*

Jeszcze jeden spisek?

Jestem dość odporny na różne teorie spiskowe, które krążą wśród nas w wielkiej obfitości, a które moim zdaniem tylko zaciemniają i zamulają prawdziwy obraz sytuacji (w paradoksalny sposób chroniąc rzeczywiste spiski, czy też raczej tajne umowy zawierane poza kulisami i oficjalnymi kanałami, między pewnymi grupami interesów). Jednakże staram się kojarzyć ze sobą fakty, których prawdziwości nie da się zaprzeczyć. A takim faktem jest, że totalna inwigilacja ludzi na skalę globalna już istnieje – i jeśli jeszcze nie obejmuje całej populacji ludzkiej, to jest tylko kwestią czasu (i to niestety krótkiego), kiedy tak się stanie.
Drugim faktem jest to, że bogactwo i władza skupiana jest w coraz to węższym gronie – decydentów i finansowej „elity” – chodzi zarówno o agencje rządowe, jak i prywatne syndykaty, kartele, korporacje (wraz z obsługującymi je finansistami, bankierami i prawnikami).
Trudno się oprzeć wnioskowi, że połączenie tych dwóch czynników: instrumentów (systemów) kontroli (inwigilacji) oraz coraz większego zakresu (i na dodatek coraz mniej kontrolowanej) władzy jaką posiada wspomniana wyżej „elita”, stanowi zagrożenie dla wolności ludzi na całym świecie, i może w prostej linii prowadzić do zaprowadzenia rządów totalitarnych w przyszłości.
Jeśli komuś mój wniosek wyda się przesadny, to powinien tylko zwrócić uwagę na to, co działo się dotychczas w historii ludzkiej cywilizacji: większość imperiów opierała swoje istnienie na władzy despotycznej i absolutystycznej. Niestety, despotyzm i tyranię Homo sapiens ma we krwi, czy też raczej w genach. A liberalna demokracja jest stosunkowo nowym wynalazkiem – i wcale nie tak trwałym ani „ultymatywnym” (jak chciał w swojej nadzwyczaj optymistycznej, poczynionej „na wyrost”, tudzież efekciarskiej prognozie „końca historii” Fukuyama).
Zresztą, symptomy kryzysu demokracji dają się zauważyć na całym świecie (na pewno krajami demokratycznymi nie są takie potęgi, jak Chiny, czy – nadal jednak – Rosja). Co gorsza, system demokratyczny zaczyna poważnie zgrzytać w najsilniejszym (jak dotąd) państwie na świecie, czyli w samych Stanach Zjednoczonych, uznawanych dotychczas za największy sukces demokracji (wraz ze związanym z tym rozkwitem swobód obywatelskich) w dziejach ludzkości.
Jakie są na to dowody?
Niestety, jest ich sporo – i dużo by o tym pisać. Dość wspomnieć o wyczerpaniu się skuteczności podstawowego instrumentu funckjonowania demokracji, jakim jest dla społeczeństwa głosowanie. Innymi słowy: bez względu na to, na kogo byśmy głosowali, „wybrani” przez nas politycy i tak będą (mimo wyborczych deklaracji) reprezentować interesy wąskiej grupy ludzi (finansjera, korporacje, spółki…), które namaściły ich na kandydatów. To dlatego nie ma teraz większej różnicy między (egzekwowaną praktycznie) polityką Demokratów i Republikanów, którzy zmuszeni są dosiadać tego samego konia, jakim jest istniejąca obecnie (i rosnąca nadal w siłę) machina państwowo-korporacyjno-finansowa. Ci (z pozoru różni) jeźdźcy może pohukują inaczej, ale i tak unoszeni przez wspomnianego konia w tym samym kierunku. (Doskonałym przykładem jest tutaj Obama, który wystartował z liberalnych pozycji – jako przeciwwaga i opozycja dla Busha – a kończy jako kontynuator tego, co Bush zaczął.)

Szpiedzy są wszędzie

To prawda, że odkąd świat światem ludzie nawzajem się szpiegują i podsłuchują, jednak istnienie tego faktu nie może zwolnić nas od etycznej jego oceny i próby regulacji tego procederu. Nie dajmy sobie wmówić np. tego, że jeśli my kogoś szpiegujemy, to jest to w porządku, a jeśli inni nas szpiegują to jest złe i naganne! A tak uważają władze krajów, w których żyjemy. To tylko dowodzi tego, że w swoich sądach moralnych są na poziomie Kalego. (A i my na taki sam poziom schodzimy, jeśli przyznajemy im rację.)
Lecz ja chciałem skupić się tu na szpiegowaniu (a tym bez wątpienia jest inwigilacja) zwykłych ludzi – i to zarówno własnych obywateli, jak i obywateli innych państw (bo wbrew pozorom, pociąga ona takie same implikacje, tworząc podobne zagrożenia).
Dziwi mnie to, że takie zdziwienie – a właściwie awanturę – wywołały „tajne” informacje ujawnione przez byłego pracownika National Security Agency Edwarda Snowdena. Przecież, tak naprawdę, nie powiedział on nic nowego, o czym by nie wiedzieli ci, którzy do tej pory chcieli się tym tematem zainteresować. Istnieje bowiem sporo ogólnie dostępnych materiałów (także w sieci) na temat rządowych programów inwigilacyjnych, ujawniających bardzo precyzyjne dane – co do struktury tych systemów, sposobów ich działania i zasięgu. (Polecam zwłaszcza artykuł opisujący globalny system szpiegowania Echelon.) Tylko komu by się chciało to wszystko czytać? Attention span 99% naszej populacji trwa może 15 sekund i ogranicza się zwykle do oglądania piesków, kotków, kwiatuszków, narcystycznych fotek i przekazywania sobie nawzajem Coelhowskich „mądrości” na Facebooku. To, co wykracza poza czubek naszego nosa – ergo nie dotyczny korytka, w którym się żywimy i zabawek, którymi się bawimy – większości z nas nie interesuje. Tak więc, kto chciał wiedzieć o tym, co ujawnił Snowden, to wiedział – i niestety była to garstka ludzi.

Moc „rewelacji” Snowdena – i ważność jego „przecieku” – polegała głównie na tym, że problem totalnej inwigilacji uświadomiła sobie tym razem większa ilość ludzi i zaczął być on dyskutowany na szerszych forach – także międzynarodowych. Sprawa zatacza coraz większe kręgi tym bardziej, że materiały, które skopiował Snowden na swoich laptopach, są ujawniane sukcesywnie i dotyczą również innych państw (piszę to w momencie opublikowania przez niemiecki magazyn „Der Spiegel” informacji o zakrojonym na szeroką skalę szpiegowaniu przez NSA własnych sojuszników – np. biur Unii Europejskiej – w tym zbierania prywatnych danych obywateli niemieckich).

Wolność za bezpieczeństwo?

Lecz wróćmy do Stanów, bo tu mamy do czynienia z sytuacją niemal modelową, którą najprawdopodobniej powielać będą w przyszłości inne kraje, w miarę jak dysponować będą coraz doskonalszą technologią i coraz większymi środkami przeznaczanymi na inwigilację. (Najbardziej zaawansowana w tym wydaje się być obecnie Wielka Brytania, o Chinach nie wspominając, bo kontrola własnych obywateli wydaje się być dla tego państwa wręcz warunkiem przetrwania panującego w nim  reżimu „komunistyczno”-kapitalistycznego).
Punktem zwrotnym (w burzeniu statusu – i mitu – Stanów Zjednoczonych, jako największej potęgi światowej) był atak na wieże WTC 11 września 2001 roku. Później przyszedł tzw. „Patriot Act”, czyli ustawa poddająca kompromisowi wolność Amerykanów – poświęcaną tu w imię bezpieczeństwa. Pod pretekstem walki z terroryzmem ograniczono de facto prawo do prywatności, a tym samym i obywatelską wolność, dopuszczając na dodatek formy działań (ze strony rządu) do tej pory nielegalne. To właśnie dzięki tej ustawie mamy dzisiaj owe „sekretne” sądy, które przyznają (nota bene – beż żadnej „dyskryminacji” i kwestionowania, czyli tak „jak leci”) sądowe wyroki, dające takim agencjom, jak NSA prawo wglądu w prywatne sprawy obywateli, których arbitralnie uważa się za źródło zagrożenia. A podejrzanym może być każdy.
Zaczęto też rozbudowywać (do mamucich rozmiarów) infrastrukturę ośrodków inwigilacyjno-szpiegowskich, monitorowania i zbierania wszelkich dostępnych danych, wydając na to dziesiątki miliardów dolarów. (Dosłownie w tej chwili rusza w stanie Utah taki moloch, który dołączy do sieci tych już istniejących.) Co ciekawe, nie są to informacje tajne – choćby z tego powodu, że pisały o nich liczące się media, jak np. „WIRED”, czy „Washington Post” – każdy więc może mieć do nich dostęp. Ale… znowu: kogo to obchodzi?

Moim zdaniem, największe niebezpieczeństwo tkwi w tym, że nad tą inwigilacyjną machiną praktycznie traci się obecnie kontrolę (organizowanie tzw. briefing w tej sprawie wśród kongresmanów to właściwie była parodia – wielu z nich przyznało, że nie miało pojęcia o istnieniu systemu inwigilacji na taką skalę). Wygląda więc na to, że jest to taki samo-napędzający się mechanizm, biurokratyczna struktura, która narasta i klonuje się coraz bardziej, wykorzystując zaistniałą sytuację do tworzenia coraz to nowych komórek, żerujących w sprzyjającym temu (ignorancja parlamentu i społeczeństwa, federalne fundusze, prawdziwe lub domniemane zagrożenie terrorystyczne…) środowisku. W chwili obecnej jest w to wszystko zaangażowanych kilka milionów ludzi (takich pracowników, jak Snowden – czyli mających dostęp do ściśle tajnych danych – są dziesiątki, może nawet setki tysięcy). Powstał więc cały system – układ zamknięty, rządzący się swoimi prawami, które tak naprawdę – będąc niezgodnymi z amerykańską Konstytucją – są jednak bezprawiem, , czego żadne „tajne” sądy nie są w stanie uprawomocnić).

Jak rośnie moloch?

Jak to możliwe, że wśród setek tysięcy ludzi zaangażowanych w ten układ, znalazł się tylko jeden jedyny „sprawiedliwy”, który miał odwagę temu systemowi się sprzeciwić, uznając go za zagrożenie dla amerykańskiej wolności – za coś, co działa na szkodę amerykańskiego społeczeństwa?
Myślę, że dość łatwo to wytłumaczyć zwykłą ludzką skłonnością do konformizmu. Ktoś, kto zarabia 120 – 200 tysięcy dolarów rocznie, wykonując w sumie nieskomplikowaną, „czystą”, wygodną pracę – zapewniającą utrzymanie i komfort nie tylko jemu, ale i jego rodzinie – nie będzie się „wychylał”, a tym bardziej ryzykował własnego życia, ujawniając kompromitujące informacje, który mogłyby ten benefitowy dla niego układ rozwalić.
Niestety, niemal wszyscy bez wyjątku ludzie to konformiści – zdecydowaną większość z nas można kupić: stałą pensją, przywilejami, statusem, zapewnieniem bezpiecznej i wygodnej egzystencji… i nawet nie stosując przy tym wszystkim jakichkolwiek metod zastraszania. To właśnie potrafi skutecznie spowodować naszą „ślepotę” – przestajemy (bo najczęsciej nie chcemy) dostrzegać to, co jest w tym systemie złe – powstrzymujemy się z jakąkolwiek krytyką układu z którego korzystamy, robiąc dobrą minę do złej gry (skrót NSA sami pracownicy agencji tłumaczyli jako Never Say Anything).
A jeśli pojawia się jeszcze perspektywa zarobienia milionów dolarów? To kto by się przejmował jakąś tam etyką?

Z tego co wiem, sposób powstawania tych nowych struktur inwigilacyjnych to jest nic innego, jak zaproszenie do korupcji (pod płaszczykiem kontraktów z rządem). Wystarczy tylko przyjrzeć się prywatnej kompanii Booz Allen Hamilton, której pracownikiem był Snowden. Jej właściciel był wcześniej wysoko postawionym urzędnikiem federalnym, zatrudnionym w strukturach bezpieczeństwa państwa, co bez wątpienia nie przeszkodziło mu później w pozyskaniu dla swojej kompanii federalnych kontraktów opiewających na miliardy dolarów. Na podobnej zasadzie – układów, zależności, wdzięczności, znajomości i lojalności – funkcjonują inne prywatne franczyze, jak również cały amerykański „biznes” wojenny. Co ciekawe, agencje rządowe zlecając pewne prace kontraktorom prywatnym, twierdzą, że robią to, by na tych operacjach oszczędzić. Tyle, że prace te, wykonywane przez prywatne firmy, kosztują państwo (a konkretnie nas, podatników) więcej, niż gdyby były wykonane przez agencje rządowe. (Nie muszę chyba przypominać, że kontrakty z prywatnymi firmami są oczywiście opłacane z budżetu państwa). Tym oto sposobem z państwowej kasy ulatniają się – jak najbardziej legalnie! – miliardy dolarów i lądują w prywatnych kieszeniach wybranych entrepreneurów.
I żeby jeszcze to wszystko działało na korzyść państwa i nas samych.  A niestety, moim zdaniem, nie działa. Z większości tych wszystkich kompanii – podobnie jak z bankowych machinacji i giełdowych spekulacji – nie ma żadnego pożytku i jako takie są one dla budżetu państwa – a tym samym dla społeczeństwa – pasożytnicze. Nie wierzę bowiem w to, że cały ten zmasowany system inwigilacyjny pomaga skutecznie zapobiec zamachom terrorystycznym (terroryści, planując jakąkolwiek akcję, nie będą tego robić w internecie, posługując się prawie wyłącznie kurierami). To, co podała ostatnio NSA (że dzięki inwigilacji udało się zapobiec kilkudziesięciu atakom terrorystycznym) mnie samego nie przekonywuje. Jestem bardzo sceptyczny wobec jakichkolwiek danych podawanym przez NSA – istnieją bowiem dość solidne przesłanki, by im nie wierzyć. Natomiast twierdzę, że te wszystkie gromadzone dane mogą w każdej chwili zostać wykorzystane do szantażu, zastraszenia, rozprawienie się z niewygodnym przeciwnikiem… etc. Jednym słowem jest to bicz, który jest kręcony… ale nie na żadnych tam terrorystów, tylko na własne społeczeństwo i ewentualnych przeciwników politycznych. (Nie bez kozery niektórzy twierdzą, że każdy rząd ma skłonność widzieć w swoim społeczeństwie wroga).

Bez paranoi

Nie, nie ulegam tu żadnej paranoi, rojąc sobie, że za naszymi plecami czyha jakaś policyjno-totalitarna bestia, która w każdej chwili może się na nas rzucić jak gestapo, pakując nas wszystkich do obozów koncntracyjnych. Nie trywializujmy. Jestem gotów przyznać, że większość ludzi pracujących dla agencji zajmujących się inwigilacją ludzi, działa w dobrej wierze, będąc przekonanym, że robią to dla bezpieczeństwa kraju i jego obywateli. Nawet jeśli jest to rodzaj samookłamywania się, to raczej nie ma w tym żadnej demonicznej złośliwości. Problem i niebezpieczeństwo jest gdzie indziej. O tym starałem się napisać w moim tekście powyżej: naruszenie Konstytucji, pogwałcenie prawa wolności, wykradanie własności prywatnej ludzi (jaką są wymieniane między nimi informacje); wreszcie budowanie systemu, który w przyszłości może posłużyć do totalitarnej kontroli całego społeczeństwa…
Nie twierdzę, że stanie się to za parę lat, czy też za parę dekad… Ten proces może być rozłożony na całe pokolenia, ale jeśli nic z tym nie zrobimy – i jak stado baranów i owieczek będziemy przyzwalać na wszystko, co zadecydują za nas możni tego świata – to w przyszłości nasze dzieci i wnuki mogą żyć w koszmarze, wobec którego Orwellowska wizja Wielkiego Brata wydawać się będzie bajką.

Ostatnie słowo

Jestem obywatelem Stanów Zjednoczonych, poczuwam się do lojalności wobec kraju, który udzielił mi gościny. I oczywiście zależy mi na tym, aby Ameryka była silna, stabilna, dostatnia… Lecz nie mogę zmilczeć tego, co wydaje mi się działać przeciw amerykańskiemu społeczeństwu (czyli także przeciw mnie samemu) – przeciw ideałom, które przyświecały co bardziej szlachetnym ludziom budującym dobrobyt i potęgę tego kraju; wreszcie przeciw podstawom konstytucyjnym, które według mnie są obecnie gwałcone. Wolność amerykańska – wraz z istniejącą tu swobodą obywatelską – zawsze była w moim życiu czymś bardzo ważnym: pewną busolą, wzorem, ideałem… pozwalając mi na zachowanie swoistej perspektywy nadziei. Stanowiło to swego rodzaju opozycję do niweczących ludzką wolność systemów totalitarnych (faszystowskich lub komunistycznych), których niejako odpryskiem była rzeczywistość peerelowska, w jakiej zmuszony byłem się wychowywać. To właśnie w poszukiwaniu tej wolności znalazłem się w tym kraju i związałem z nim moje życie. I właśnie dlatego, że dobro Ameryki nadal leży mi na sercu, piszę teraz te słowa. W ten oto sposób przejawia się moja lojalność wobec tego kraju – a konkretnie, wobec tego, co uznałem w nim za dobre, cenne i godne ochrony.

greydot

*

Komentarze 44 to “OCZY I USZY WIELKIEGO BRATA”

  1. Torlin Says:

    Teraz zagrożenie dla mnie nie jest istotne, bardziej obawiam się, co będzie za 20 lat. Już teraz po wpisaniu numeru telefonu pokazuje się twarz jego właściciela. Za kilka lat będzie wiadomo wszystko o człowieku, o jego preferencjach seksualnych, majątku, kodzie genetycznym. Tylko właściwie jak można to zatrzymać? Czy ludzkość zmierza w kierunku samozagłady? Być może, ale ja tego na szczęście nie doczekam.

    • Logos Amicus Says:

      A jeszcze parę dni temu mi napisałeś, że nie masz nic przeciwko szpiegowaniu Ciebie, jeśli to ma Cię uchronić przed terrorystycznym atakiem.

      Otóż ten cały zmasowany system szpiegowania ludzi, który uskuteczniają już nie tylko Stany Zjednoczone, ale praktycznie wszystkie większe państwa na świecie, nie ma wiele wspólnego z ochroną przed terroryzmem. Ma natomiast wiele wspólnego z grą o władzę i kontrolą przepływających pieniędzy (to jest po prostu szpiegowanie światowego biznesu).

      Pytasz, czy ludzkość zmierza w kierunku samozagłady?
      Nie, wg mnie nie zmierza (na razie) do samo-zagłady, ale do rzeczywistości, w której nie będzie żadnej prywatności, w której każdy będzie prześwietlony na wylot (odpowiednie „służby” będą wiedzieć o każdym człowieku wszystko) oraz manipulowany przez wielkie korporacje – przez tych, którzy będą mieli władzę i pieniądze – i którzy za wszelką cenę będą chcieli utrzymać swoją uprzywilejowaną pozycję, zwiększając przy tym zakres swojej władzy i bogactwa.
      To, niestety, czeka nasze wnuki, czy też prawnuki – które najprawdopodobniej nie załapią się do „elity”, a będą tymi, których ta „elita” będzie kontrolowała i eksploatowała.

      Tak, wiem, że jest to czarny scenariusz, ale niestety istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że się on spełni.

  2. Krzysztof "Caddi" Kupiński Says:

    Sam nie wiem, co myśleć o tym wszystkim, ale skłaniam się, że epatowanie zagrożeniem terrorystycznym ułatwia inwigilacje w obszarach, które nijak się mają do terroryzmu. Służby specjalne zawsze znajdą powód, by uzasadnić powód swojego istnienia i przekonają decydentów o koniecznych kolejnych funduszach na swoją działalność.
    Świadomość tych działań i zarazem nieuchronność podlegania inwigilacji sprawia, że wolałbym chyba tego wszystkiego nie wiedzieć.

    • Logos Amicus Says:

      Dokładnie: tzw. „walka z terroryzmem” jest w rzeczywistości przykrywką do tego, by ten aparat masowej inwigilacji rozbudowywać do kolosalnych rozmiarów, ssąc przy tym federalną kasę. No bo jakie zagrożenie terrorystyczne można znaleźć zakładając podsłuch w biurach Unii Europejskiej? Nie, tu nie chodzi o terroryzm. Tu chodzi o szpiegostwo mające na celu prześwietlenie pewnych struktur władzy, organizacji pozarządowych i przepływu kapitału.

      A czy lepiej tego (że się jest inwigilowanym) nie wiedzieć?
      Mnie osobiście nie uśmiecha się bezrefleksyjna egzystencja cielątka, które o niczym nie chce wiedzieć, bo to mu przeszkadza w radosnym hasaniu po łączce. Wolę jednak życie w świadomości (która przynosi czasem ból i cierpienie), niż taką cielęcą szczęśliwość (która i tak jest przecież problematyczna – i nawet nie wiadomo, czy jest w rzeczywistości możliwa).

      Zgadzam się, wszystko wskazuje na to, że podleganie inwigilacji jest nieuchronne. Lecz mimo to, powinny być stosowane pewne reguły, a człowiek powinien posiadać pewne prawa – a nie być tylko bezwolnym (zniewolonym) przedmiotem, z którym można zrobić, co się tylko pewnym służbom specjalnym podoba. Mimo wszystko uważam, że istnieje realna szansa, by takie prawa dla człowieka zachować.

  3. BJ Says:

    Podpisuję się pod każdym słowem, od jakiegoś czasu obserwuję ze zgrozą tego typu „trend”. I co najgorsze, nie potrafię tego zbagatelizować, chociaż bardzo chciałabym. Nie mam przekonania do nowej generacji telewizorów, obawiam się komórek, i tego, że w Polsce kolejne wybory zostaną oszukane. Zauważyłam, że w internecie pojawiła się wieksza nachalność z „prośbą” o podanie nr telefonu, co jest bardzo niepokojące. Coraz więcej czynności internetowych wymaga zbyt dokładnych danych.

    • Logos Amicus Says:

      No właśnie, przez to, co dociera do naszej świadomości (o zakresie inwigilacji, jaką stosują wobec nas przeróżne instytucje) można ulec pewnej paranoi – podejrzewając np. to, że szpiegują nas nasze telewizory, komórki, faksy, komputery… Ale czy naprawdę tak bardzo odbiega to od tego, co się praktycznie teraz dzieje z gromadzeniem wszelkich informacji o ludziach?
      Jak na razie, informacje te nie są w zasadzie wykorzystywane przeciwko nam. Ale czy nie istnieje niebezpieczeństwo – i to bardzo realne – że nie będą one wykorzystywane przeciwko nam w przyszłości? Zaczyna się wplątywać nas w przeróżne sieci, a my nie zdajemy sobie z tego sprawy – albo nie chcemy sobie zdawać z tego sprawy.

  4. palanee Says:

    Nie wiem Logosie, czy widziałeś francuski dokument „Bez tajemnic, bez wstydu. Nadzy w sieci” – w tym wszystkim najgorsze jest to, że my sami wspieramy ten proceder. I nie mówię teraz o pracownikach różnych tajnych agencji, ale zwykłych użytkownikach np. smartfonów. Sami pozwalamy na to, by odkrywać miejsce swojego pobytu i co dokładnie robimy w danym momencie. Dziennikarz, który nakręcił ten dokument, pokazał rozmowę z osobami, które w ten sposób znalazł. Nie miały nic przeciwko temu, a wręcz uważają to za zabawne czy inspirujące. I czy w takim razie, dając przyzwolenie na coś takiego, trudno się dziwić „wielkim” tego świata, że nas szpiegują i wykorzystują naszą naiwność oraz wygodę?

    • Logos Amicus Says:

      Niefrasobliwość w udostępnianiu naszych danych i informacji o nas w sieci – czy też w emitowaniu ich w eter – jest niesłychana. Zastanawiam się dlaczego tak robimy, skoro skądinąd deklarujemy, że cenimy naszą prywatność i nie lubimy, kiedy ktoś myszkuje w naszych rzeczach. Myślę, że w dużej mierze bierze się to jednak z niedostatku naszej wyobraźni: łudzimy się bowiem, że to co my robimy w sieci jest dla innych niewidoczne – czy też nikogo to nie interesuje. Ponadto możemy uważać, żem informacje jakie o nas zamieszczamy są nieistotne, błahe, niewinne… a tak nie jest. Bo to wszystko ujawnia jednak kim jesteśmy, co robimy, gdzie przebywamy, jak się poruszamy… etc. A na te informacje czekają inni – przechwytują je i analizują – i w jakiś sposób chcą wpłynąć na nasze zachowanie. Zazwyczaj wygląda to niegroźnie, ale jednak takie niewinne nie jest, bo stanowi pewne ograniczenie naszej wolności. Jednakże niewielu z nas zdaje sobie z tego sprawę.

      Niedawno zresztą (jeszcze przed tą awanturą ze Snowdenem) poczyniłem na ten temat pewna uwagę:

      Zadziwia mnie beztroska z jaką ujawniamy w internecie – zwłaszcza na Facebooku – przeróżne informacje o nas, często dotyczące naszego życia prywatnego, naszych znajomych i przyjaciół, które pozwalają nas prześwietlić od stóp do głów: co robimy, co myślimy, gdzie bywamy, co kupujemy, jak się bawimy, jak wypoczywamy, gdzie wyjeżdżamy, z kim się spotykamy, co się nam podoba, a co nie… etc. Listę ciągnąć można dłużej – ilość tych informacji, którą głosimy urbi et orbi jest olbrzymia. I naiwnie się łudzimy (a może nawet w ogóle o tym nie myślimy), że nikogo to – poza naszymi znajomymi i przyjaciółmi – nie interesuje. A to jest błąd. Bo te dane są sprawdzane, monitorowane i analizowane non stop przez tysiące ludzi, zatrudnionych tylko po to, by śledzić to, co się dzieje w internecie, na forach społecznościowych (takich np. jak FB). I mam tu na myśli nie tylko marketing sprawdzający nasze gusta i preferencje, by dotrzeć skuteczniej do naszej kieszeni, ale także agencje federalne, które robią to w ramach zapewnienia bezpieczeństwa naszemu krajowi. I ja się temu wcale nie dziwię: głupotą byłoby nie korzystać z tej góry informacji i danych, dostępnych w tak łatwy sposób, nie wymagających praktycznie żadnego większego wysiłku, czy też środków. I wszystko być może jest OK (?), kiedy żyje się w demokratycznym kraju, gdzie gwarantowana jest wolność słowa, gdzie nikt nie wtarga siłą do twojego domu i nie represjonuje za twoje poglądy, czy krytykę niektórych posunięć naszego rządu… Niech sobie sprawdzają.
      Ale czy nie może ten stan rzeczy w każdej chwili – i pod jakimś pretekstem – być jednak pogwałcony? I nagle obrócić się przeciwko nam? A co się może stać, jeśli do władzy dojdzie ktoś o bardziej autorytarnych zapędach, kto pogwałci nasze obywatelskie swobody i obowiązujące dzisiaj konstytucyjne prawa? I będzie miał nas wtedy jak na dłoni – w sytuacji przerastającej najśmielsze marzenia Wielkiego Brata. Czy jest to tylko możliwość hipotetyczna? Czy nie jest to w rzeczywistości możliwe? Niestety, historia aż nadto daje nam dowody na to, że władza korumpuje, że ten kto ma władzę chce jej mieć coraz więcej, że ciągoty totalitarne wcale nie wyparowały z wielu głów, że dla pieniędzy można zrobić wszystko…”

      * * *
      O tym, że społeczeństwo amerykańskie jest inwigilowane (czy to jest bardziej eleganckie określenie, niż – znaczące w praktyce to samo – „szpiegowane”?) przez służby specjalne, było mi wiadome od dawna (kto bowiem chciał, to o tym wiedział). Dlatego też napisałem, że jest to OK – jeśli tylko dzieje się to w państwie demokratycznym, przestrzegającym konstytucji, praworządnym… Ale postawiłem też (w nawiasie) pytajnik. I teraz, po ostatnim skandalu ujawniającym niesłychaną skalę tego zjawiska, widzę, że jednak powinienem raczej napisać: „Czy to wszystko jest OK?” i dodać: „nie, nie jest OK”. Mało tego: jest pogwałceniem konstytucyjnych praw i naruszaniem – nie tylko naszej prywatności – ale i osobistej wolności.

      Pewnym usprawiedliwieniem jest to, że pisząc powyższy tekst miałem na myśli przeglądanie informacji upublicznianych przez ludzi w internecie, a nie zbieranie, kontrolowanie i gromadzenie danych ściśle prywatnych – jak np. korespondencja mailowa, rozmowy telefoniczne; przeglądanie, a właściwie: włamywanie się do prywatnych kont, skrzynek, rozmów na skype, zdjęć, zapisków… etc. i gromadzenie wszystkich tych danych – czyli to wszystko, co robią (jak się okazało dzięki ostatnim przeciekom) NSA i inne rządowe agencje w ramach tajnych programów, takich jak PRISM, czy Echelon. Jest to bowiem ewidentne pogwałcenie amerykańskiej Konstytucji, a tym samym – jest działalnością bezprawną (mimo autoryzacji przez jakieś tam „tajne” sądy). I niesie ze sobą olbrzymie zagrożenie, mogąc doprowadzić w przyszłości do rządów totalitarnych, gdzie całe społeczeństwo będzie podporządkowane wąskiej grupie ludzi sprawujących władzę, reprezentujących interesy finansowej „elity”. Przesadzam? Oby. Jeśli nic z tym nie zrobimy, wszystko pójdzie właśnie w tym kierunku.

      * * *

      Dodam tylko: wszystko już idzie w tym kierunku.

      • palanee Says:

        Niestety masz zupełną rację i to jest przerażające, choć sama uważam się za zwolenniczkę nowych technologii i możliwości jakie oferuje. Nie popadam też w zbytnią paranoję na temat ochrony prywatności i spisków przeciwko ludzkości, ale… Nie mogę zrozumieć niektórych osób, które świadomie, powiedzmy na Facebooku, meldują się, by pokazać znajomym gdzie są. Aplikacja śledząca poczynania na Twitterze – kto i gdzie opublikował dany post pozwala dojść, kto i gdzie przebywa.

        Do czego jednak zmierzam. Dopóki my, zwykłe społeczeństwo, dajemy przyzwolenie korzystając z tego typu rzeczy tzn. śledzenia naszych poczynań czy chwalenia się każdą najmniejszą głupotą z życia codziennego, firmy i koncerny informatyczne będą rozwijać kolejne technologie, które coraz bardziej będą nas wystawiać na widok publiczny. A te same firmy współpracują z tymi instytucjami, dostarczając im wszelkich informacji o nas. I tak jak napisałeś w swoim wpisie – nie możemy jak te owieczki na to pozwalać. A najprostszą metodą jest nie korzystanie ze wszystkich dobrodziejstw XXI wieku (i niekoniecznie mam na myśli, że trzeba nagle „wyjąć wtyczkę z Internetem”, czy wykasować konto na FB, tylko kontrolowanie tego co robimy i na co pozwalamy). Nie ma popytu, nie ma podaży.

        I oczywiście zgadzam się z tym, że to co robią instytucje rządowe jest niedopuszczalne. Zaczyna to wyglądać mniej więcej tak, jak kiedyś, choćby w sowieckich obozach – list przeczytany, nie zawiera informacji zakazanych, to przepuszczamy dalej. Jeśli jest inaczej – cenzura! To, o co tyle walczono, czyli wolność, a jednocześnie prywatność, powraca. Tyle że kiedyś była to wiedza ogólnodostępna, dziś mało zdajemy sobie z tego sprawę, że nasza prywatność jest naruszana niemal na każdym kroku.

    • BJ Says:

      @palanee: „…czy w takim razie, dając przyzwolenie na coś takiego, trudno się dziwić “wielkim” tego świata, że nas szpiegują i wykorzystują naszą naiwność oraz wygodę?”

      W pewnym sensie tak. Jest jednak coś takiego jak zaufanie – najczęściej rządowi, urzędom państwowym. Do tego dochodzi całkowita nieświadomość, że coś tak skrajnego mogłyby zaistnieć w naszym realnym, nie filmowym świecie. Wszelkiego rodzaju wypaczenia raczej kojarzą się zwykłemu obywatelowi z psychopatami, wypaczeniami mniej lub bardziej jednostkowymi. I nie jestem zdziwiona takiej reakcji. Mnóstwo osób – zacytuję Logosa: „Tylko komu by się chciało to wszystko czytać? Attention span 99% naszej populacji trwa może 15 sekund i ogranicza się zwykle do oglądania piesków, kotków, kwiatuszków, narcystycznych fotek i przekazywania sobie nawzajem Coelhowskich “mądrości” na Facebooku.” – właśnie tak cieszy się światem.
      Rozmyślania typu „WIELKI BRAT” jeszcze raczkują, niestety.

      • Logos Amicus Says:

        Nie wydaje mi się, że „rozmyślania typu ‚WIELKI BRAT'” raczkują – i to nie tylko dlatego, że Orwell napisał „Rok 1984” w 1949. Istnieje cała masa książek oraz studiów poświęconych systemom totalitarnym i stosowanym w nich systemach inwigilacji i kontroli społeczeństwa. Ale, niestety, nie wszyscy są teraz tych mechanizmów świadomi (i dotyczy to nie tylko młodego pokolenia), nielicznych ludzi to interesuje – tudzież problem ten jest bagatelizowany. Niestety, wygląda na to, że historia niewiele nas uczy i ciągle powtarzamy te samy błędy – zawsze więc machina rozkręca się do tego stopnia, że nie potrafimy jej zatrzymać – i w końcu potrzeba do tego jakiejś katastrofy, która ewentualnie może nas (na jakiś czas) otrzeźwić.

        PS. Nie ma nic złego w cieszeniu się światem – nawet takim drobiazgami, o jakich wspomniałem. Natomiast źle się dzieje, kiedy już całą głowę wypełniają nam tylko takie dyrdymałki i unikamy wszelkiej głębszej i poważniejszej myśli, czy też refleksji.

        • BJ Says:

          Logosie, i tak to odebrałam (dotyczy PS.) Uwielbiam cieszyć się „motylkami”. Dobrobyt jednak (w poszczególnych państwach) i ufność, że niemożliwe może stać się możliwe, czy też nie zauważanie poza „motylkami” innych spraw jest zastraszające. Nasza współczesna codzienność zdominowała większość, i taka jest prawda. Ludzie przechodzą. Każde pokolenie uczy się od nowa, nie dziedziczy wraz z narodzinami naszego doświadczenia.

        • Logos Amicus Says:

          Ludzie to takie rybki, które w większości płyną z prądem (a właściwie mają złudzenie, że płyną, bo tak naprawdę ten prąd ich ze sobą unosi).

          PS. Porównanie do stada baranów już sobie jednak daruję… choć czasem, to aż się ono prosi ;)

      • BJ Says:

        „…że my sami wspieramy ten proceder. I nie mówię teraz o pracownikach różnych tajnych agencji, ale zwykłych użytkownikach np. smartfonów. Sami pozwalamy na to, by odkrywać miejsce swojego pobytu i co dokładnie robimy w danym momencie.” – moja odpowiedź dotyczy raczej tego fragmentu.
        Niby wspieramy ten proceder, ale czy świadomie? Natomiast nikt nie ma prawa, nikt powołany przez nas do sprawowania władzy wykorzystywać naszego zaufania.

        • BJ Says:

          I znowu źle wrzuciłam komentarz :) to do panalee.

        • Logos Amicus Says:

          Nie, nie wspieramy tego procederu świadomie.
          System po prostu wykorzystuje naszą nieświadomość (niedbałość, niefrasobliwość, ignorancję, ufność, łatwowierność…) do swoich celów.

          Niestety, ci których wybieramy, a którzy wykorzystują nasze zaufanie, niewiele sobie z tego robią, że takiego prawa nie mają.

  5. Bogdan Says:

    Od dzis – co mowi/pisze Staszek – mowie ja… chyba wyjde z internetu, wiec StB będzie moim głosem wołającego na puszczy… pozdro z lasu… borealnego :)

  6. tinker Says:

    Zdalny i wywiadowczy monitoring internetu oprócz inwigilacji jest szpiegowstwem cywilnym, gospodarczym, wojskowym, finansowym i techniczno-przemysłowym i oczywiste , że państwowo-międzynarodowo bezprawnym i gwałcącym wszelkie prawa człowieka i prawa państw.
    Terroryzm, bez względu jaki jest, mniej jest groźny, niż totalna inwigilacja, która de facto jest nieoficjalnym i bezprawnym nadużyciem władzy i łamaniem: prywatności, integralności praw krajów i ludzi oraz ich praw cywilnych i państwowych, obywatelskich.

    • Logos Amicus Says:

      Niestety, prawo się ignoruje (łamie), albo nagina do swoich celów.
      I oczywiście, nikt się w tym wszystkim nie przejmuje jakąś tam etyką (bo ta, oczywiście, jest dla frajerów).

  7. Jula :D Says:

    No i jakby sprawdzają się obrazy malowane przez futurystycznych reżyserów. ;)
    I jest jakby powrót do czasów starożytnych, choć przy innej technologii.
    Będzie świat panów i niewolników.
    O czymś takim chyba marzył Hitler?..
    On to chciał krwawo wywalczyć, a teraz proszę, w białych rękawiczkach, choć ofiary też się trafiają.
    Pozdrawiam! :)

    • Logos Amicus Says:

      „W białych rękawiczkach” a raczej siedząc przed ekranem i przy komputerze. Nawet wojnę prowadzi się teraz w ten sposób. Próba sił przebiega obecnie w sieci, czyli w rzeczywistości wirtualnej, ale przegrana – czy też wygrana – będzie jak najbardziej odczuwana w twardej realności.

  8. andrzej Says:

    Wywiady, wydaje się – poza polskim, który szpieguje ewentualnie swoich obywateli – szpiegują wszystko. Europejczycy są oburzeni amerykańskimi działaniami, a sami wychodzą ze skóry, aby mieszać np. w Afryce Północnej.
    Do rodaków musi dotrzeć, ze ich los ekonomiczny w poważnym stopniu jest efektem „pracy” KGB, Mosadu, CIA, M6, BDI etc., a cała ta unia europejska to jeden wielki pic, który ma na celu podbój słabszych państw w ramach struktury.

    • Logos Amicus Says:

      Równie dobrze można powiedzieć: wszystkie te wywiady to jeden wielki pic, który ma na celu podporządkowanie sobie społeczeństwa w ramach struktury (tworzonej przez tych, którzy posiadają władzę i pieniądze).

      I niestety, jak najbardziej dociera do mnie to, że mój los ekonomiczny w poważnym stopniu jest efektem „pracy” wszystkich tych organizacji oraz systemów oligarchicznych i rządowo-finansowych, (które wpędziły cały świat zachodni w największy kryzys od czasów Wielkiej Depresji). Thank you spies, crooks, corrupted and greedy bankers and corporations, and Big Brother’s servants.

  9. ZygmuntMolikEWA Says:

    Wisława Szymborska, 90 rocznica urodzin. „Monolog dla Kasandry”

    To ja, Kasandra.
    A to jest moje miasto pod popiołem.
    A to jest moja laska i wstążki prorockie.
    A to jest moja głowa pełna wątpliwości.

    To prawda, tryumfuję.
    Moja racja aż łuną uderzyła w niebo.
    Tylko prorocy, którym się nie wierzy,
    mają takie widoki.
    Tylko ci, którzy źle zabrali się do rzeczy,
    i wszystko mogło spełnić się tak szybko,
    jakby nie było ich wcale.

    Wyraźnie teraz przypominam sobie,
    jak ludzie, widząc mnie, milkli wpół słowa.
    Rwał się śmiech.
    Rozpalały się ręce.
    Dzieci biegły do matki.
    Nawet nie znałam ich nietrwałych imion.
    A ta piosenka o zielonym listku –
    nikt jej nie kończył przy mnie.

    Kochałam ich.
    Ale kochałam z wysoka.
    Sponad życia.
    Z przyszłości. Gdzie zawsze jest pusto
    i skąd cóż łatwiejszego jak zobaczyć śmierć.
    Żałuję, że mój głos był twardy.
    Spójrzcie na siebie z gwiazd – wołałam –
    spójrzcie na siebie z gwiazd.
    Słyszeli i spuszczali oczy.

    Żyli w życiu.
    Podszyci wielkim wiatrem.
    Przesądzeni.
    Od urodzenia w pożegnalnych ciałach.
    Ale była w nich jakaś wilgotna nadzieja,
    własną migotliwością sycący się płomyk.
    Oni wiedzieli, co to takiego jest chwila,
    och bodaj jedna jakakolwiek
    zanim –
    Wyszło na moje.
    tylko że z tego nie wynika nic.
    A to jest moja szmatka ogniem osmalona.
    A to są moje prorockie rupiecie.
    A to jest moja wykrzywiona twarz.
    Twarz, która nie wiedziała, że mogła być piękna.

  10. ZygmuntMolikEWA Says:

    Wypowiedź Millera pojawiła się w kontekście pytania o pretensje KE, Francji i Niemiec kierowane wobec Stanów Zjednoczonych o szpiegowanie. – Od dawna wiadomo, że wszyscy wszystkich podsłuchują. Nie ma co udawać pierwszych naiwnych. Jeszcze za moich czasów byliśmy karmieni takimi informacjami – mówił Miller. Gazeta.pl, 2 godziny temu. (jest teraz 10 p.m.)..
    Wiersz rocznicowy (90 rocznica urodzin W. Szymborskiej) utknął gdzieś w cyberprzestrzeni… a mogło być… kulturalnie…

  11. Logos Amicus Says:

    O jaką wypowiedź Millera chodzi?

    Ewo, ja nie udaję „pierwszego naiwnego”. Służby wywiadowcze istnieją od dawna, szpiegostwo stosuje się od niepamiętnych czasów. Napisałem przecież o tym wprost: „odkąd świat światem ludzie nawzajem się szpiegują i podsłuchują”, ale dodałem też: „…jednak istnienie tego faktu nie może zwolnić nas od etycznej jego oceny i próby regulacji tego procederu”.

    Czyli: w tym procederze nie wszystko powinno być dozwolone, nie można przy tym łamać Konstytucji, nie może to być pozbawione kontroli, i nie może działać to na szkodę samego państwa (również tych, których uważamy za sojuszników, czy nawet przyjaciół).

    Od bardzo dawna zdawałem sobie sprawę z mającej miejsce w Stanach inwigilacji ludzi, ale to, co dotarło do mnie ostatnio ujawniło mi prawdziwą skalę zjawiska i uświadomiło zagrożenie, jakie to niesie dla naszej wolności (choćby to była sprawa przyszłych pokoleń).
    Czym innym jest bowiem monitorowanie dostępnych ogólnie w sieci (eterze… gdziekolwiek) informacji pod kątem bezpieczeństwa narodowego, a czym innym gromadzenie WSZYSTKICH danych dotyczących WSZYSTKICH ludzi, czyli inwigilacja i kontrola totalna – tak, jakby wszyscy bez wyjątku byli podejrzani i stanowili zagrożenie dla państwa. To bowiem stwarza olbrzymie niebezpieczeństwo nadużyć i gwałci podstawowe prawo człowieka do prywatności i wolności. Nie wspominając o tym, że jest cechą państwa totalitarnego.

    To jest zresztą bardzo złożony problem, który trudno jest skwitować w kilku zdaniach. Ja ponadto patrzę na to z amerykańskiej perspektywy (a w Stanach ten system inwigilacji jest w tej chwili najbardziej rozbudowany). I widzę coś, co mnie szczególnie niepokoi: ogromną ignorancję i zobojętnienie Amerykanów jeśli chodzi o poczynania rządu i o takie właśnie problemy, jak masowa inwigilacja, prowadzenie bezsensownych wojen, (które de facto działają na szkodę amerykańskiego społeczeństwa, o „obcych” ofiarach tych wojen nie wspominając), fatalna polityka zagraniczna… etc.

    PS. Wiersz Szymborskiej reanimowany :)

  12. gość Says:

    Inwigilacja była, jest i będzie. otóż w niewielkich osadach (wioskach, małych miasteczkach, osiedlach domów jednorodzinnych itp.) inwigilacja odbywa się przy pomocy ukrytego oka sąsiada spoglądającego najczęściej zza firany. generalnie wszyscy wiedzą że wszędobylska pani „kowalska” obserwuje, tylko nikt o tym głośno nie mówi. mówiąc krótko – tam każdy każdego obserwuje. cóż, w dużych ośrodkach miejskich człowiek staje się anonimowy, bowiem nie sposób ogarnąć tak ogromnej ilości przemieszczających się ludzi. a, że człek pomysłowy, to wymyślił tzw. sztuczne oko. powiem tak. gdyby człowiek wychował własne dziecko na porządnego człowieka (potrafiącego odpowiednio się zachować w każdym czasie i okoliczności), nie potrzebowałby wszechobecnej inwigilacji. pozdrawiam.

    • Logos Amicus Says:

      Tym, którzy szpiegują (chodzi mi zwłaszcza o tzw. rządowe agencje bezpieczeństwa narodowego), każdy człowiek wydaje się podejrzany.
      Stąd prosta do tego, by rząd własne społeczeństwo zaczął traktować jak wroga.

  13. bug Says:

    W internecie nie ma krajów, w sieci nie ma granic. To, co wprowadza rząd USA, może mieć znaczenie dla obywateli Malezji, Polski czy Francji – mówił w Radiowej Jedynce Bartłomiej Sienkiewicz, minister Spraw Wewnętrznych. Kierowany przez niego resort przygotowuje obecnie zmiany w prawie, które mają ograniczyć służbom możliwości zbierania danych o obywatelach. Sienkiewicz nie ukrywa, że nowa ustawa ma być wymierzona w PRISM. Co ciekawe od lat NSA może bezkarnie podsłuchiwać wszystkie rozmowy telefoniczne na terenie Polski.

    Amerykanom umożliwia to wybudowana jesienią 1993 roku tajna baza niedaleko wsi Świadki Iławeckie na Warmii. To typowe przygraniczne odludzie. Kilka domów, szkoła, sklep i połacie lasu. Blisko granicy z Federacją Rosyjską. Budowę bazy zleciła w 1993 roku Jednostka Wojskowa nr 3042. Po zakończeniu prac jednostka rozmyła się w powietrzu. Nie pozostał po niej żaden ślad. Bazy pilnują pogranicznicy, ale Straż Graniczna przyznaje, że obiekt nie jest ich własnością. Również Ministerstwo Obrony Narodowej, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencja Wywiadu twierdzą, że obiekt nie jest ich własnością

    Fragment tekstu. Całość tutaj:
    http://www.wprost.pl/ar/404000/Amerykanskie-sluzby-podsluchuja-Polakow/

    • Logos Amicus Says:

      Polska nie jest wyjątkiem. Jeśli jest pod względem możliwości szpiegowania (własnych i obcych obywateli) za Stanami Zjednoczonymi, to tylko dlatego, że nie ma jeszcze tak rozwiniętej technologii i elektronicznej sieci szpiegowskiej inwigilacji, jak Amerykanie.

  14. sarna Says:

    Inne czasy – inne zagrożenia. Czyżby Amerykanie mieli problem z połknięciem żaby a la Ryszard Kukliński?
    Stara prawda – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

    • Logos Amicus Says:

      Amerykanie nie mają pojęcia kim był Kukliński – a tym samym nic on ich nie obchodzi.
      Ale ja też bym do tego Kuklińskiego nie mieszał, bo kiedy on przechodził z jednej strony na drugą, na świecie panowała zupełnie inna sytuacja.

      Tak jak piszesz: inne czasy – inne zagrożenia.
      Bo tu nie chodzi mi o zwyczajowe szpiegowanie swoich wrogów – istniejące od zarania dziejów i na swój sposób usprawiedliwione. Chodzi mi o szpiegowanie wszystkich na globalną skalę – w tym własnych obywateli i swoich sojuszników, co uważam za bardzo niebezpieczne i szkodliwe. Tym bardziej, że technologia ostatnimi czasy posunęła się do przodu w zawrotnym tempie i umożliwia dziś inwigilację na masową, globalną skalę.
      Moim zdaniem, zbieranie, gromadzenie i przechowywanie wszystkich danych o wszystkich ludziach jest krokiem w kierunku państwa totalitarnego i – w konsekwencji – policyjnego. Dlatego dziwi mnie wielce niefrasobliwość i zobojętnienie ludzi na to zagrożenie. Wszystkie te siły oplatające całe społeczeństwo siecią i szpiegowskimi mackami żerują na ludzkiej ignorancji. W tym przypadku, to właśnie ignorancja, a nie ciekawość, jest pierwszym krokiem do piekła.

  15. sarna Says:

    Nie przekonałeś mnie. Jak napisałam inne czasy – inne zagrożenia, ale analogia jak dla mnie jest oczywista.
    Pisząc o Amerykanach, nie pisałam o przeciętnym obywatelu, a o rządzie, o służbach wywiadowczych, CIA, dla których Kukliński był dobrze znany i z którymi współpracował (np. CIA). Przyznasz, że to dziwne, że Kuklińskiego uznali za bohatera a Edwarda Snowdena za zdrajcę – przyświecał im ten sam cel.

    • Logos Amicus Says:

      Ale do czego ja Cię chciałem przekonać?

      Jeśli chodzi o Kuklińskiego, to masz w zupełności rację. To jest właśnie ta moralność Kalego: my to możemy robić, ale inni już do tego prawa nie mają.
      Dlatego nie wydaje mi się dziwne to, że Amerykanie uznali Kuklińskiego za bohatera, a Snowdena za zdrajcę. Amerykanie bowiem w dalszym ciągu uważają się za Imperium Dobra, które walczy z Imperium Zła (czyli z tymi, którzy nie zgadzają się – albo sprzeciwiają – ich polityce). Ja już niestety tak tego nie widzę. Uważam, że właśnie Ameryka wyrządza w dzisiejszym świecie wiele Zła. Zawsze zresztą wyrządzała, tyle że do tej pory uznawałem, że w amerykańskim bilansie Dobra i Zła, przeważa to pierwsze. Zawsze miałem też wrażenie, że nadal istnieją w Ameryce siły zdolne utrzymać ją na dobrym kursie, ochronić szlachetne ideały tego kraju (taką siłą wg mnie był np. skuteczny sprzeciw amerykańskiego społeczeństwa wobec zbrodniczej bez wątpienia wojny w Wietnamie, czy też utrzymanie wolności słowa i niezależności mediów od rządu). Teraz zaczynam w to coraz bardziej wątpić. Wydaje mi się, że Ameryka wstąpiła za złą drogę i że coraz bardziej słabną siły, które mogłyby ją z tej drogi zawrócić.

      Niestety, odnoszę wrażenie, że światem coraz bardziej zaczyna rządzić jakiś gang, do którego zaliczyć można rządy największych państw świata.
      No tak – niby to normalne, że światem chcą rządzić najwięksi. Dlaczego więc użyłem słowa gang? Bo jednak jestem skłonny podejrzewać, że jego członkowie nie reprezentują dobra większości ludzkiej populacji, a tylko egoistyczne cele bardzo wąskiej w sumie grupy interesów – korporacyjnej oligarchii. Niby zawsze tak było, ale jednak – mimo wszystko – w zachodnim świecie zaczęły po II wojnie światowej dominować ustroje demokratyczne, które stanowiły wg mnie coś w rodzaju cywilizacyjnego buforu i sprawiały wrażenie, że Zachód zmierza mimo wszystko we właściwym kierunku. Obecnie nie jestem przekonany o trwałości tych demokracji.

      Do tej pory unikałem tego typu konkluzji o zagarnianiu władzy przez jakieś ciemne konsorcja (bo tak naprawdę nie podzielam żadnych teorii spiskowych mówiących o tajnych sprzysiężeniach, by zawładnąć światem i uczynnić z wszystkich ludzi niewolników; nie chciałem też zbytnio przechylać się w swoich poglądach na lewo), ale to co się dzieje ostatnio, zmusza mnie jednak do zastanowienia, a może nawet rewizji moich poglądów.

  16. sarna Says:

    Istnieje powiedzenie, że kij ma dwa końce. W czasach, w których dzieje się „sprawa” R. Kuklińskiego istniał jeszcze silnie zhermetyzowany podział świata, Schengen wprowadzono już po jego ucieczce do Stanów Zjednoczonych. To, co miało nas ocalić zaczyna być dla nas szkodliwe. Nie potrafimy korzystać z wolności – wraz z otwarciem fizycznych granic państw runęły granice obyczajowe społeczeństw. Globalizacja jest „kijem”, który oprócz oczywistych walorów niesie z sobą zagrożenia – ginie tożsamość narodowa, poczucie przynależności, szacunek dla narodowych symboli, rozmywa się odpowiedzialność.
    W czasach Kuklińskiego byliśmy jako społeczeństwo inwigilowani i izolowani od innych krajów, łykaliśmy papkę przetrawioną przez cenzurę i wyplutą przez rządową propagandę. Wolność kojarzyła się nam m.in. ze swobodnym dostępem do różnych i niezależnych źródeł informacji. Dziś już mamy dostęp do różnych źródeł informacji, tyle że za jej pośrednictwem jesteśmy kontrolowani – chichot losu? Kiedyś inwigilowano lokalnie, obecnie globalnie-wygląda na to, że świat otworzył się przed ludźmi, ale nie otworzył się na nich.

    Miast dawać się podglądać rusz w teren i popodglądaj naturę – brakuje mi Twoich zdjęć :)

    • Logos Amicus Says:

      Bardzo trafne spostrzeżenia. Po zniknięciu „hermetycznego”, jak piszesz, podziału świata i otworzeniu go przed ludźmi – ci ludzie nie za bardzo wiedzą co z ta wolnością robić. Nastąpiła ogólna dezorientacja.
      W związku z tym ciekawe rzeczy dzieją się obecnie na świecie, lecz bardzo trudno sprecyzować jaki jest charakter tych przemian. Ot, choćby to, co zaszło ostatnio w Turcji, Brazylii, Egipcie… o tragicznej sytuacji w Syrii nie wspominając. Jakiego rodzaju są to ruchy? Dążą one do zmian demokratycznych, czy też wręcz przeciwnie – zwiększając stopień anarchizacji społeczeństwa, doprowadzą w konsekwencji do rządów autorytarnych? Konsekwencją tej sytuacji może być to, że jedynym rozwiązaniem dla wprowadzenia „porządku” w państwie, okaże się dla niektórych dyktatura, czyli de facto rządy despotyczne, które jednak sprawdzały się przez wieki, zwłaszcza w kręgu cywilizacji islamskich oraz na Dalekim Wschodzie.

      Wydawałoby się, że ów dostęp do informacji uczyni ludzi bardziej świadomymi tego, co dzieje się na świecie (choć jednak nie można się łudzić, że dzięki temu nagle wszyscy zmądrzeją), ale okazuje się, że tych informacji jest po prostu za dużo – i że zamienia się ona w szum, wcale nie rozjaśniając ludziom w głowach, a tylko mącąc myśli. Wskutek nadmiaru tych informacji i ich kontradykcji, ludzie przestają wiedzieć, kim tak naprawdę są – tracąc po prostu tożsamość, która do tej pory określała ich miejsce w świecie (i strukturach społecznych) i zapewniała tym samym swego rodzaju równowagę.

      Paradoksalnie, w czasach dwubiegunowego podziału świata (Wschód – Zachód, komunizm – kapitalizm) wszystko było bardziej czytelne, łatwiej można się było określić – czy to po jednej, czy też po drugiej stronie. Obecnie tego nie ma. Granice się rozmyły, są mało czytelne – przebiegają jakby w cieniu oficjalnych ustaleń, będąc konsekwencją układów bardziej ekonomicznych, niż kulturowych. Czyżby więc czekał nas jakiś globalny Nowy Porządek?

      PS. „Teren” mnie ciągnie i kusi. Masz rację, trzeba będzie wreszcie gdzieś się ruszyć. A jeśli tak brakuje Ci moich zdjęć, to zawsze możesz zerknąć na mojego Światowida – to jest taka odtrutka na cały ten cywilizacyjny zgiełk, który nas zewsząd osacza ;)

      https://www.facebook.com/pages/%C5%9Awiatowid/419661631457371

      Pozdrawiam

  17. Onibe Says:

    Fukuyama już oficjalnie odwołał swój „koniec historii” ;-)

    inwigilacja narasta, szkoda tylko że jakoś nie jest bezpieczniej. Bo jak człowiekowi wlepią pięść między oczy w środku wielkiego miasta to okazuje się, że „umknęło” to uwadze sił bezpieczeństwa. Jesteśmy zatem chronieni przed czymś wirtualnym i mało wyraźnym, natomiast twarde zagrożenia pozostały żywe…

  18. UKRAINA | WIZJA LOKALNA Says:

    […] zdarzało się, że zajmowałem się aktualiami społecznymi czy politycznymi (zamach w Bostonie, globalna inwigilacja, katastrofa smoleńska, interwencja w Syrii…), ale to były raczej wyjątki. Niniejszym […]

  19. PLUSKWY A SPRAWA POLSKA | WIZJA LOKALNA Says:

    […] OCZY I USZY WIELKIEGO BRATA […]


Co o tym myślisz?

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: