*
O Słodka Pani,
skąd gorycz, którą wypełniasz gardła żyjących?
Tęsknią za tobą uwięzieni w skowycie i bólu
a przecież…
zmarli nie mogą Cię już wziąć na języki.Czy ostrze, które wbijamy w pierś
Czy sznur, który zaciskamy wokół szyi
Czy kula, która wwierca się w ciało
to nasze rekwizyty zabawy z niebytem
czy też Twoje narzędzia
zimnego rozsadnika nicości?Nawet nie wiem tego
w jakiej komitywie jesteś z bogami
i czy masz cokolwiek wspólnego
ze sprawiedliwością* * *
Co jest Ci bardziej poręczne
– sztylet czy kosa?
A może tylko szept pożegnania,
pyłek strzepnięty ze skrzydeł ćmy?Kto jest solą ziemi, a kto ścierwem?
Jak można ze sobą pogodzić
niebiańskie harmonie i upiorne wrzaski?Te widoki i powidoki
blaski świata i czerń katakumbów
powieki zamknięte spokojem
puste oczodoły szkieletów…Który całun odbija boskość,
a który jest tylko szmatą
– drącym się worem na kości?Na czaszkę wkładamy koronę,
piszczele składamy na krzyż…
A oto klatka z żeber,
w której biło kiedyś serce.* * *
O Słodka Pani,
możeś Ty tylko zwykłą suką jest
szamoczącą się z czasem
i prowadzoną
na smyczy z aminokwasów?
Może psem łańcuchowym
trzymanym za mordę przez DNA?Ujadasz za każdym kto żyw,
mimo że pysk masz skuty
kagańcem pełnym niczego.A przecież bywasz też damą,
siostrą miłosierdzia, matką ukojenia…
Różne Twoje maskary, grymasy,
pudry i szminki – makijaż urobiony
ze strachu, lęków, nadziei…
Która z tych masek jest bardziej prawdziwa,
która znoszona, a która zdradliwa?W jakim nadejdziesz przebraniu?
W jakich to szatach się ukażesz?
A może przyjdziesz naga,
pomarszczona, chuda niczym anorektyczka
z obrazów Cranacha?
Może przybędziesz jako piękna dziewczyna,
z pocałunkiem na krwawo-czerwonych ustach?Jak smakujesz? Co przynosisz?
Czy śmierdzisz tylko trupim jadem?
A może pachniesz niczym konwalie
z grobu Rilkego?Oślepiasz czy zamraczasz?
A może Ciebie nie ma?* * *
……Ilustracje: obrazy Jacka Malczewskiego z cyklu Thanatos
*
23 października, 2010 o 3:55 pm
Czy ta „Słodka pani” to w nawiązaniu do obchodzonego w Polsce 1 listopada „święta zmarłych”? Bo jakże różne są obyczaje na obchodzenie tego święta. —->Halloween, Wszystkich Świętych i Zaduszki ….
Myślę, że jest to spowodowane tym, iż ludzie za wszelka cenę chcą oswoić się ze śmiercią, która jest nieunikniona :(
Czym jest śmierć? – na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Jeśli spytam lekarza, odpowie mi, że jest to całkowite i ostateczne zatrzymanie życiowych funkcji organizmu. Teolog natomiast wyrazi opinie ze śmierć jest momentem, w którym nieśmiertelna dusza opuszcza swą cielesna powłokę. Osoba wyznająca hinduizm odpowie, że jest to przejście z jednego stanu bytu duchowego do drugiego.
Niezależnie od wyznawanej Religi czy wykonywanego zawodu śmierć jest tematem obok którego nikt nie może przejść obojętnie, PRAWDA?…
Bo dotyka KAŻDEGO, JEGO LĘKÓW!
23 października, 2010 o 4:39 pm
Dlatego Jula trzeba się ze śmiercia oswajać. Patrzeć jej prosto w oczy bez lęku. Brak lęku przed śmiercią to fundament wolności i wyzwolenia.
To trudna sztuka ale możliwa do osiągnięcia.
Pozdrawiam
24 października, 2010 o 5:14 am
Hmm, napisałam komentarz kolejny ale Amicus mi go zjadł ;D
Pisałam, że strach to właściwie „atawizm” odziedziczony, to jakby siła, która nas utrzymuje przy życiu, trwaniu gatunku!…
Natomiast te inne „reakcje” na śmierć, to już wymysły ludzi i wytworzonych przez nich „cywilizacji”, czyli nadal będę się upierała, że pogodzenie ze śmiercią, czy oswojenie śmierci, to tylko nasza ludzka inwencja.
Patrz ileż to religii i ileż pomysłów na dalsze ŻYCIE POŚMIERTELNE, jakby tego nie nazwać ;D )))
23 października, 2010 o 4:17 pm
Ja tam udaję, że jej nie ma.
24 października, 2010 o 8:05 am
Przytoczę Marię Kuncewicz: Można żyć z oddechem śmierci na plecach albo tak jakby wcale jej nie było.
Myślę o niej. To chyba przychodzi z wiekiem. Świadomość jej nieuchronności.
24 października, 2010 o 9:12 am
„To chyba przychodzi z wiekiem. Świadomość jej nieuchronności.”
Do mnie przyszła dość wcześnie. Miałem wtedy może z 10 lat. To było jak uderzenie obuchem po głowie – położyło mnie na tydzień do łóżka (nikt nie wiedział o co chodzi).
To było jedno z najbardziej traumatycznych przeżyć w moim życiu.
Drugie uderzenie przyszło jakieś 8 – 10 lat poźniej. Upiorne tchnienie nicości, uświadomienie sobie kresu wszystkiego, daremności wszelkich naszych ludzkich poczynań, których efekty pochłonie w końcu bezduszny kosmiczny żywioł (bo wszystko, prędzej czy później, spopieli się wraz z umierającymi gwiazdami i przepadnie w zerowej entropii).
Ale te doświadczenia tak naprawdę dodały mi sił (to, co nas nie złamie, to nas wzmocni). I odwagi. Teraz wiem, że w życiu nic gorszego nie może mnie spotkać (jak ból i cierpienie, które wówczas czułem).
PS. Jednakże, aby żyć i funkcjonować, nie można tak silnie uświadamiać sobie śmiertelności, bo to człowieka przerasta i paraliżuje (dlatego nawet ja sam nie uświadamiam sobie już teraz tego tak intensywnie.)
Dzięki temu mam także to poczucie wolności (wyzwolenia), o którym pisze Kartka.
27 października, 2010 o 3:00 pm
Do mnie też przyszła bardzo wcześnie gdzieś w wieku 7 lat uświadomiłam sobie i bardzo mocno odczułam, śmierć jej istnienie, nicość, kres. Wydaje się, że byłam za młoda, za mała, ale tak wtedy się we mnie zadziało. Potem już tyko lęk i ucieczka, do pewnego momentu, aż wszystko ustąpiło miejsca, nie tyle zgodzie, co spokojowi.
Pozdrawiam
24 października, 2010 o 1:52 am
Myślę Kartko, że i masz, i nie masz racji, bo …
„Brak lęku przed śmiercią to fundament wolności i wyzwolenia” – dla tego, kto odchodzi.
A co z tymi, co zostają? Jeśli mają wątpliwości, to czy ta wiedza o przeświadczeniu umierającego o wolności ukoi ich ból? No i czy w takim przypadku owe myślenie „Brak lęku przed śmiercią to fundament wolności i wyzwolenia” jest aktem odwagi czy egoizmu? Ktoś, kto kocha nie myśli o sobie, a zamartwia się o tym, co będą czuli ci, których kocha, jak sobie poradzą, … Jeśli nawet chce odejść, by nie czuć już bólu, to jednocześnie nie chce zasmucić kochanych, bliskich mu osób, by ich nie stracić.
Czy taką wewnętrzną rozterkę, walkę można nazwać wolnością? Sądzę, że bardziej jest to rezygnacja, a spokój nam przynosi fakt podjęcia samej decyzji, na zasadzie niech się dzieje, byle już nie cierpieć.
Czasami sama patrząc na cierpienie myślę „niech już odejdzie i nie cierpi”, ale jednocześnie serce mi pęka na myśl, że to już na zawsze, nieodwracalnie. Zawsze w takich chwilach walczy we mnie egoista z Samarytaninem. Pytanie tylko, czy samarytanizm nie jest wówczas moim egoizmem?
24 października, 2010 o 11:57 am
Sarno, przepracowanie troski o innych czy raczej lęku o bliskich w przypadku naszej śmierci to również jakaś część tego oswajania. Widziałem kilku umierających i myślę, że tuż przed jednak byli samotni – byli sami ze śmiercią. To ostateczne doświadczenie jest samotnicze i to trzeba przyjąć. Przecież nie będziemy się tym dzielić i umierać w towarzystwie. Powiadają – „Samotny się rodzisz i samotny umierasz”. Wydaje mi się, że miarą ludzkiej dojrzałości jest przyjęcie tego do wiadomości. Pogodzenie się z tym daje ową wolność, o której pisałem.
Ostatecznie miara śmierci nie jest porównywalna do innych naszych doświadczeń. Więc chodzi o to by się z tym pogodzić i aby nie bolało, bo ból zaćmiewa umysł. O problemach bliskich, którzy mają żyć trzeba zapomnieć, bo śmierć tak naprawdę to tylko nasza sprawa.
Tak w każdym razie ja się przygotowuję do tego co przecież na pewno nastąpi.
Pozdrawiam
24 października, 2010 o 12:59 pm
Sarno i Kartko – moje stanowisko jest gdzieś pośrodku, między Wami.
Oczywiście, że doświadczenie śmierci jest czymś na wskroś osobniczym, indywidualnym – przecież, kiedy umieramy, to odchodzimy my, a nie ci, którzy są przy nas. I w tym sensie jest ono doświadczeniem „samotniczym”.
Ale z drugiej strony, zwykle nie umieramy samotnie, czyli tak, że wokół nas nie ma żadnych innych ludzi (najczęściej otaczają nas jednak nasi najbliżsi, rodzina, przyjaciele…). Wtedy jednak, dla umierającego człowieka jest to sytuacja zupełnie inna, niźli by miał umierać w osamotnieniu. (Istnieje zresztą takie przekleństwo: „obyś umierał w samotności”). Czyli jednak ludzie wyraźnie odróżniają doświadczenie śmierci, kiedy umiera się w opuszczeniu i samotności, od umierania w otoczeniu bliskich ludzi.
Choć, naturalnie – biorąc pod uwagę „metafizykę” doświadczenia śmierci i umierania, jego rdzeń i najgłębszą istotę – człowiek idzie w objęcia Thanatos SAM.
24 października, 2010 o 2:40 pm
Logosie
Klątwa „Obyś umierał w samotności” jest właśnie odwołaniem się do tego lęku, o którym piszę. Lęku przed samotnym spotkaniem ze śmiercią, z którym zresztą staram się uporać. To taki drastyczny wymiar kary wykluczenia, wygnania czy raczej odrzucenia. Ale obyczaj umierania wśród bliskich nie obowiązuje we wszystkich kulturach – nie ma waloru uniwersalnego.
Zresztą nijak się ma do tego współczesne umieranie w bezdusznych szpitalach czy hospicjach, bo tam się najczęściej trafia.
De facto umieranie wśród obcych ludzi jest umieraniem w samotności.
24 października, 2010 o 2:47 pm
Pola i lasy ziemi usłane są trupami ludzi, przy których, kiedy umierali, psa z kulawą nogą nie było.
„De facto umieranie wśród obcych ludzi jest umieraniem w samotności.”
Niestety…
24 października, 2010 o 2:47 pm
Nie wiem, czy to jest do końca tylko sprawa tego, kto odchodzi i czy to jest wyłącznie tylko jego śmierć. Przecież z każdym odejściem bliskiej nam osoby coś się i w nas zmienia, umiera.
Wiem chyba Kartko o czym mówisz, bo jakoś dziwnie nie boję się własnej śmierci, ale nie potrafię myśleć o śmierci bliskich mi osób. Wolałabym być tą pierwszą w kolejce, by nie musieć doświadczać ich straty. Czysty egoizm, wiem.
24 października, 2010 o 2:50 pm
Nasze życie (a tym samym i śmierć) powiązane jest z życiem (i śmiercią) innych ludzi.
Dlatego też – w wymiarze społecznym (międzyludzkim, a zwłaszcza rodzinnym) – nasza śmierć nie jest tylko „naszą” śmiercią.
24 października, 2010 o 5:53 pm
Śmierć bliskich też trzeba przyjąć jakoś, ułożyć to w sobie. To bardzo trudne doświadczenie ale ważne. Nie ukrywam, że śmierci bliskich wpływają na mój stosunek do śmierci. To co myślę wynika z tego czego wtedy doświadczyłem. Więc pomagają mi nieżyjący bliźni w oswajaniu kostuchy. Czasem myślę, że chcieli i pomóc.
24 października, 2010 o 3:39 am
„Brak lęku przed śmiercią to fundament wolności i wyzwolenia”, bo ja wiem ? …
A ci wszyscy fanatycy, fundamentaliści, anarchiści + wolność?, co to innych, a czasem i sami siebie, ale zawsze w imię czegoś, posyłają w jej ŚMIERCI „słodkie objęcia”.
No nie wiem, właściwie STRACH TO UWARUNKOWANIE BIOLOGICZNE – WRĘCZ ATAWISTYCZNE, UTRZYMANIE GATUNKU, ETC… Tak myślę, bo jak byłam w szpitalu i miałam wątpliwą przyjemność patrzeć na umierających, to jednak każdy ale to każdy chciał żyć! …
24 października, 2010 o 12:01 pm
Może taki obraz jeszcze – ludzie wobec śmierci
Francisco Goya – „Rozstrzelanie powstańców madryckich”
24 października, 2010 o 6:47 am
Dla młodego poety śmierć była samobójstwem – pozostał po nim mistrzowski wiersz, który możne posłużyć za ilustrację tematycznych obrazów Jacka Malczewskiego. Śmierć ponoć ugina się wobec Miłości – tu i teraz na Nią jest czas, by nie liczyć zanadto na cud krzewu spinającego groby kiedyś tam…
24 października, 2010 o 9:10 am
ONA przychodzi o każdej porze roku:
–

–
–
–
Jacek Malczewski – obrazy z cyklu „Thanatos”
24 października, 2010 o 2:52 pm
I do każdego;)
Jedyna nieprzekupna?
24 października, 2010 o 2:54 pm
Czasem wydaje się nam, że możemy ją przekupić.
Ale… to jest tylko taka gra na… hm… zwłokę ;)
24 października, 2010 o 3:12 pm
Hym, więc jak widzisz nawet gra na zwłokę;) ma swój finał w formie zwłok.
Mądre słowa
25 października, 2010 o 7:55 am
Nieźle napisane. Bardzo intensywnie.
Dużo w tym jednak niepewności Amicusie. Chcesz powiedzieć, że nie masz jakoś ugruntowanego poglądu na to co się stanie z Tobą w momencie śmierci? Tzn. mam na myśli jakiś system filozoficzny, który byś akceptował.
25 października, 2010 o 9:01 am
Miziole, ja nie akceptuję żadnego systemu filozoficznego w tym sensie, że oto sięgam sobie po jakiś system z tych, które leżą do wyboru na półce z etykietką „systemy filozoficzne człowieka – help yourself!”
Do wszystkiego staram się dochodzić sam – na swój ograniczony i niezdarny sposób.
Trudno mi również przyjąć cokolwiek na „wiarę”.
I raczej nie kryję się ze swoją niewiedzą.
Jak również nie kokietuję, że ten co nie wie i wie, że nie wie, wie więcej niż ten, co wie i nie wie, że wie :)
25 października, 2010 o 10:31 am
Uwielbiam twoje elokwentne riposty Amicusie!
Trochę się tu jednak wykręcasz sianem.
Czyżbyś przesiąkł już całkiem tchórzliwym zachodnim chowaniem głowy w piasek i niemyśleniem o śmierci, tak jakby nie istniała? Nie chcesz stawić jej czoła? Odwracasz się plecami i co będzie to będzie?
Trudno w to uwierzyć po lekturze twego wiersza.
25 października, 2010 o 2:38 pm
Miziole, ja nie chcę „stawiać czoła” śmierci (bo jeszcze mnie zdzieli między oczy), ani też odwracać się od niej plecami (żeby mi wpakowała w te plecy nóż?! :) )
Co będzie to będzie… a cóż ma być innego?
Nie jest jednak prawdą, że tchórzliwie – niczym „Zachód” – nie myślę o śmierci, „tak jakby nie istniała” :) Myślę, myślę…
czego dowodem – jak zresztą dobrze zauważyłeś – ów tekst.
25 października, 2010 o 8:56 am
Ciekawa jestem, dlaczego w poezji Śmierć z reguły (?) jest personifikowana przez kobietę? Chodzi o rodzajnik (hm)? Coś oswaja? Joe Black bardzo mi odpowiadał.
Dla mnie Ona jest Cieniem.
25 października, 2010 o 8:59 am
Ciekawe, że śmierć bardziej nas przeraża niż narodziny ;) A powinno być odwrotnie właściwie. Czyżby to za sprawą nadziei, która przy narodzinach obecna jest lub której nie ma, kiedy gasną iskierki? I tutaj otwiera się szerokie pole do popisu dla religii wszelakich. ;) Personifikując śmierć staramy się ją/siebie w jakiś sposób oswoić… Pogodzić się z istnieniem i przyszłym nieistnieniem tych, których kochamy, tych, których nie kochamy i nas samych.
25 października, 2010 o 3:30 pm
„Nie sposób oswoić się ze śmiercią. Żołnierze, lekarze i przedsiębiorcy pogrzebowi widzą ją bez przerwy i przyzwyczajają się do pewnych jej aspektów, lecz nie do jej istoty. Nie sądzę, aby ktokolwiek to potrafił. Dla mnie otrzymanie wiadomości o śmierci bliskiej osoby jest jak droga w dół po znanych, lecz pogrążonych w mroku schodach. Chodziłeś nimi milion razy i wiesz, ile stopni jeszcze przed tobą, ale gdy chcesz stanąć na następnym, okazuje się, że go nie ma. Potykasz się i nie możesz w to uwierzyć. I od tej pory będziesz się tam potykał często, ponieważ, jak wszystkie rzeczy, do których przywykłeś, ten brakujący stopień stał się cząstką ciebie.”
J.Carroll
25 października, 2010 o 3:33 pm
26 października, 2010 o 10:55 am
Ciekawe.
„A może Ciebie nie ma?” – pisze artysta na koniec. Ciekawe, LA, że taki epikur mówił ponoć, że jej nie ma (bo albo-albo), z czego ponoć wynikać ma, że strachy i drżączki prze nią (nim?) są źle pomyślane. Ech, te filozofy.
Ciekawe też, że tanatos jest bliźniaczy z hipnosem, a obu noc zrodziła, przez co ta ciemna sprawa staje się jeszcze bardziej zaciemniona.
Billy Crystal w prawie zupełnie nieważnym filmie (komedia, a w tytule coś o złocie) mówi, że wszystkie te problemy biorą sie stąd, że mamy za duże mózgi w stosunku do potrzeb.
Ogólnie – bardzo ciekawe i ciekawie.
Osobne dla KzP za „Brak lęku przed śmiercią to fundament wolności i wyzwolenia”. Skoro brak lęku jest fundamentem, to czym będzie wtedy lęk? Aż się mię samo tango mrożka przypomina, gdy edek z Arturem gwarzą o postępie ;)
26 października, 2010 o 8:34 am
Ech, te artysty i filozofy. To wszystko pewnie dlatego, że mają za duże mózgi ;)
I chciałoby się zapytać kogo z nas iżyk uważa za edka, a kogo za Artura (swoją drogą, to czym sobie Artur zasłużył na dużą literę? A edek z mrożkiem muszą się już obyć bez kapituły?)
Małe uwagi:
– Epikur mówił, że śmierci (dla nas) nie ma, kiedy my jesteśmy, a jest dopiero wtedy, kiedy nas już nie ma. Czyli mówił też, że jest.
– Strachy i drżączki nie mogą być pomyślane (one raczej wyrastają z bezmyślnych atawizmów). To ewentualnie nasze myśli mogą sobie dać radę ze strachem, bojaźnią i drżeniem (i tak, tak… pomagają nam w tym artysty i filozofy). Lęk i strach są dla człowieka czymś pierwotnym. Cała nasza kultura wynika w dużej części z ludzkiej potrzeby uporania się ze strachem i lękiem. I tylko kultura (sztuka, religia, filozofia) może nam dać poczucie wyzwolenia (a tym samym wolności) i idący za tym spokój.
Nigdy, kiedy odczuwamy strach, nie czujemy się wolni.
Strach zniewala.
PS. To właśnie „edek” gardzi i szydzi z „filozofów” i „artystów”, a właściwie, to nawet nie wie, kim oni są ;)
26 października, 2010 o 10:57 am
Iżyku
Brak lęku jest fundamentem czy podstawą wolności. Lęk czyni człowieka niewolnikiem. Myślimy o śmierci na starość, więc ten lęk czyni z nas starych, słabych, bezradnych niewolników. Więc wykupujemy, wypraszamy sobie kolejne dni, miesiące i lata z tego strachu. A przecież „głupotą jest bać się tego, czego nie można uniknąć”.
27 października, 2010 o 6:59 am
dziełdobry.
LA.
No i proszę, jak się nam ładnie o epikureizmie zrobiło :) I ten lęk przed oną śmiercią, i ten cały jej sens wedle życia i nawet ta wolność od onej.
małe uwagi do małych uwag:
– pogląd, że do tego nam filozocha (w dużej cząstce) i ars (wszelaka prawie) służebną rolę względem oswajania śmierci mają, wydaję się sobie w pełni podzielać. Szczególnie, gdy dotyczy to tej „starożytniej”, gdzie pytanie „jak to wszystko działa i po co wszystko?” nie znajdowało odp. ze względu na naukę, która, malutką będąc, leżała dopiero w beciku.
Aktualność wciąż takiego samego rozdziawu (raz zdumionego, to znów przerażonego) względem cudu tego malutkiego życia, co je w ramionach tulę lub właśnie mi z matką gaśnie (o?! rym wyszedł), każe mię sądzić, że to kompletna człowiecza jakaś immanęcja (nowe słowo) i wszelkie mądrości szturchających rozum filozofów, czy oczadziających (jest takie słowo, a przynajmniej powinno być) tenże rozum religii są mi nieznośnie lekkie, gdy o życie bliskich chodzi. Tych 30parę wpisów powyżej świadczy, że człowiek rozumny też śmierć musi jakoś zagadać, a do czego ja się z własnej chęci (widzę) dołączam.
To było od rzeczy, a teraz ma być do:
– Z epikurem jest tak, że nie wiemy, co twierdził sam, ale za to wiemy, w czego twierdzeniu późniejsi mu pomagają. Interpretacja jest wcale nie taka jasna i nie wiadomo, a raczej utarło się, że interpretujemy jego pogląd w sposób, jak przedstawiasz. Czyli z tym wnioskiem: „Czyli mówił też, że jest.”, tzn. że śmierć „jest”. Starożytnym zawdzięczamy czynione dla intel. rozrywki paradoksy i zupełnie sensowne zabawy z pojęciami, które później będzie się zwało ontologią. Mówiąc do rzeczy – grecy pierwsi zaczęli się zastanawiać (epikur przydarza się nam już tuż – tuż po platonie i arystotelesie) „jak mówić o czymś, czego nie ma?” Tzn. wyobraźmy sobie, że obok mojej klawiatury właśnie teraz wywierciłem w blacie dziurę… Jest dziura… Pytam zupełnie poważnie – czym jest ta dziura? (tu idę sobie zapalić…)
No więc ta dziura jest… „brakiem stołu”? Dziura w stole (no głupie to ale co ja poradzę) jest brakiem w pewnym miejscu stołu właśnie tego kawałka stołu. Dziurę, nieistnienie, niebyt (śmierć?) odnosimy do ich, że tak powiem – pozytywnych przeciwieństw, dlatego cytując twój pogląd na epikura, który twierdzi jakoby, ze „śmierć jest”, słowo „jest” opatrzyłem cudzysłowem. Do stwierdzania nieistnienia słowo [jest] słabo się jakoś nadaje :) Jak powiem że śmierć, czyli dziura w życiu „jest”, kiedy mnie nie ma, to wcale nie musi znaczyć, że jest, co nie? Zważywszy przy tym, że epikur miał duszę z atomów, co się po świecie rozlatają, to pogląd, że można mu istnienie dziury w stole wcisnąć, wydaje się nie być taki łatwy. W dalszej części wywodu o stosunku do śmierci mówi epikur mniej więcej tak, że ludzie (on mówi – tłum, ciżba czy coś takiego) uciekają od śmierci, jako największego zła, by za chwilę jej pragnąć, jako końca nieszczęść. A tym czasem taki prawdziwy mędrzec to się ani życia nie wyrzeka, bo prawdziwemu ono wcale nie ciąży, ani (uważaj!) „nieistnienia” (próżni) nie uważa za zło. i co? jest dziura w stole? ;)
– źle pomyślane „strachy i drżączki” odnosiły się do do epikura, tylko niejasno mi widać wyszło, że one są źle myślane. teraz, już w kontekście mędrca mam nadzieję widać, że koncept potocznych „strachów i drżączek” tłumu względem śmierci jest źle pomyślany.
– no pewnie, że strach nas z wolności obiera… tylko ja lubię Kartkę z Podróży za tę jego taką łatwość w preparowaniu zgrabnych i kategorycznych sentencji. No sam tylko popatrz:
„Myślimy o śmierci na starość, więc ten lęk czyni z nas starych, słabych, bezradnych niewolników”.
To aż sie prosi, żeby taką implikację rozdłubywać :)
KzP.
Marks oświecił nas, że „wolność to uświadomiona konieczność”, czyli świadomość, że pewne rzeczy (w tym i „dziura w stole”) są nieuchronne, czyni nas wolnymi. No proszę, jaki epikur… Marks pisał doktorat z epikura! No kurteczka żesz mać, jak to się wszystko ze sobą w warkocz zaplata!
Obu panów pozdrawiam.
P.S. Żaden z was edek i żaden artur.
P.PS. Za „Artura” też przepraszam. Holerna ortografnia!
P.S.P.S.p.s. Sążnistą Rozwlekłość też przepraszam…
27 października, 2010 o 2:59 pm
Iżyku
To smutne stwierdzenie „Wolność to uświadomiona konieczność” jest Hegla. Marks to przyjął od Hegla
Pozdrawiam
28 października, 2010 o 1:10 am
Ha! nie tylko wolność, bo i tę triadę zachachmęcił i sowę, co zamiast o zmierzchu wylatać, poszła w widmo na deuropę :) Może stąd to, że nim doznał olśnienia, sam był heglistą?
Wsadziłem marksa (czemu smutne?), bo z heglem warkocz by sie nie zaplatał ;)
tylko się za tego mrożka nie gniewaj…
zdrówko
28 października, 2010 o 9:50 am
A gdzieżbym tam się gniewał
Pozdrawiam
28 października, 2010 o 12:13 pm
iżyku drogi,
nie powiem (tylko napiszę) – ciekawie się ciebie czyta, a i z większym niż zwykle poświęceniem, bo gimnastykować mózg trzeba oswajając go/się z prozo-poezją twoją, pełną barokowszczyzny neologi(sty)cznej, skojarzeniowej inwencji i słowotwórstwa wszelkiego, które – wbrew twoim obawom – słowotokiem wcale mnie się być nie zdają, więc za „sążnistość rozwlekłą” przepraszać wcale nie musisz.
Jak sam to sobie pewnie wiesz, z tym naszym światem (a właściwie z tym naszym jego postrzeganiem) jest tak, że – w zależności od tego skąd (i czym) patrzymy – coś może być i nie być zarazem (np. twoja słynna stołowa dziura, która jest i której nie ma… o jeszcze słynniejszym kocie Schroedingera nie wspominając).
(A i ten sam stół w rzeczywistości wcale stołem nie jest, tylko naszą tej rzeczywistości interpretacją i… nazwaniem – bo rzeczywistość tak naprawdę ma nas gdzieś, tudzież świetnie może się bez nas obejść, mimo, iż uważamy, że jest całkiem przeciwnie, bo przecież chcemy ważni być… no nie?)
Podobnie jest ze śmiercią.
Wpierw bowiem musimy się umówić, czym śmierć jest… a widzisz – będzie to tylko i wyłącznie nasze umawianie, które najwidoczniej musi stworzyć coś, czego nie ma, byśmy mogli o tym później pogadać – jakby to było. Czyli błędne koło – czyli nic tylko nasze ontologiczne dreptanie w kółko, (a raczej utknięcie w ontologicznej kropce).
Epikur sobie to wszystko zgrabnie wymyślił, ale przecież jest to tylko (dość zmyślna, nie powiem) zgrabność językowa, która każe nam udawać, że śmierci nie ma (choć wiemy, że ona jest) albo że ona jest (ale przecież i tak wiemy, że ona jest). Bo to nie chodzi tyle o niebyt, co bycie (które jest zdążaniem do grobu) i o chwile bliskie niebytu (kresu), które często są dla człowieka pełne bólu, cierpienia, jęku, skowytu, płaczu i zgrzytania zębów, (i które kojarzy „Się” ze śmiercią). A bywa przecież (wtedy) i tak, że człowiek doczekać się nie może owej śmierci, której zresztą (ponoć) nie ma. I wtedy pociecha (?) epikura ma się do tego wszystkiego trochę jak nijak.
A z tym, że chcemy śmierć „zagadać” to się zgadzam – w całej rozciągłości (i ściśliwości także). (Pamiętasz jak w dzieciństwie głośno śpiewaliśmy (lub mówiliśmy na głos) kiedy szliśmy – trzęsąc portkami – przez groźny dla nas las, albo schodząc do ciemnej piwnicy?)
Wszak i ja niekiedy mam wrażenie, że filozofy coś jakby bredzą. Ale z drugiej strony – to mi te filozofy imponują, i dobrze jest, że mamy(mają) tak duże mózgi, choć czasem i mnię się zdaje, że one – nomen omen kurze… sorry…kurcze! – są jednak za małe, by prawdziwie twarde orzechy prze/z/gryzać.
4 listopada, 2010 o 2:26 pm
W mitach babilońskich śmierć nazywa się Mot i jest paradoksalnie żywa. Mot sprzeciwia się we wszystkim dobroczynnemu Baalowi.
W staropolskiej „Rozmowie Mistrza Polikarpa ze Śmiercią” Kostucha też wydaje się żywa. Zachwycał mnie zawsze jej rysopis; otóż Mistrz Polikarp (umiem ten fragment na pamięć) „…Uźrzał człowieka nagiego, / Przyrodzenia niewieściego, / Obraza wielmi skaradego, / Łoktuszą przepasanego. // Chuda, blada, żołte lice, / Lści się jako miednice; // Upadł ci jej koniec nosa, / Z oczu płynie krwawa rosa. // Nie było warg u jej gęby, / Poziewając skrżyta zęby…”
I tak dalej…
5 listopada, 2010 o 4:33 pm
Płeć Śmierci nie zawsze jest wyróżniana. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że średniowiecze wolało raczej bezpłciowe jej wyobrażenia. Dotyczy to przede wszystkim plastyki, gdyż literatura siłą rzeczy musiała, mówiąc o osobie przez siebie opisywanej, używać właściwego rodzaju gramatycznego. Płeć była zatem uzależniona od rodzaju odpowiedniego rzeczownika. I tak w krajach romańskich i słowiańskich Śmierć przyjmuje cechy kobiece, a na germańskim obszarze językowym – męskie.
Trupom będącym personifikacją śmierci ikonografia bardzo rzadko nadaje cechy płciowe, Oczywiście niemożliwe jest prawie wyróżnienie cech płciowych u szkieletu (choć i takie problemy rozwiązywano), niezbędnymi do tego celu są choćby resztki ciała.
Cechy męskie nasza bohaterka przybiera stosunkowo rzadko. Dzieje się to, jak już wspomniałem, przede wszystkim na germańskim obszarze językowym. Dość trudno nam, Słowianom, zaakceptować podobne wizerunki: wydają się nam dziwne i egzotyczne, a przecież są dla nas tożsame kulturowo. Zapewne stąd bierze się swego rodzaju zgrzyt, kiedy oglądając bergmanowską „Siódmą pieczęć”, słyszymy jak do rosłego męża o ponurej fizjonomii, bohaterowie filmu mówią „nadobna Pani”.
31 stycznia, 2013 o 5:28 am
Zawsze lubiłem wiersze o śmierci. Są takie… esencionalne, że się tak wyraże. Dotykają w sumie najważniejszego tematu w życiu. ;)
Podoba mi się wszechstronność, z jaką traktujesz tutaj tę postać, prezentując jej różne manifestacje – czy też wyobrażenia ludzkie na jej temat. Robi to wrażenie pewnego rodzaju otwartej listy, wszakże możnaby było dodawać do niej coraz to nowe wizje.
30 września, 2016 o 9:14 am
Pod niebem wielkim, pełnym gwiazd
Kopcie mi grób: tutaj chcę spać.
Rad żyłem i radośnie mrę,
W ten grób się kładę z woli swej
A ten wers, proszę ryjcie mi:
Spoczywa tu, gdzie pragnął być;
Żeglarz z dalekich wpłynął mórz
Do portu. Łowca wrócił z wzgórz.
Robert A. Heinlein „Requiem”
1 października, 2016 o 5:59 pm
Do kresu biegnie każda z dróg
Tak jak całe życie
Nawet jeśli żałujesz swych nóg
Śmierć dopadnie cię skrycie
;)