WOODSTOCK – TRZY DNI MIŁOŚCI, POKOJU, MUZYKI I BŁOTA

Krajobraz po miłości totalnej: Woodstock - tryumf czy klęska Dzieci Kwiatów?

*

Dokładnie ćwierć wieku temu* miało miejsce wydarzenie, któremu z czasem zaczęto przydawać wagi kamienia milowego w historii amerykańskiego społeczeństwa. „Trzy dni muzyki i pokoju” Festiwalu Woodstock zasłużyło niewątpliwie na  miano kulturowego fenomenu. Ile w tym zjawisku mitologii, a ile autentycznego głosu pokolenia? Jak brzmi ten głos po latach?

RADOSNA HEKATOMBA

Tak jak każdy mit, również i Woodstock jest czymś nieuchwytnym i do końca nieokreślonym. I jak każdy mit, wymyka się racjonalnej ocenie, będąc bardziej wyznaniem wiary, albo też po prostu – tęsknotą i życzeniem. Przez te 25 lat, które minęły od Festiwalu, ukształtowały się o nim dwie skrajne opinie: jedna romantyczna, druga zaś cyniczna. Z jednej strony uznano go za enklawę miłości i pokoju, za dopełnienie wspólnoty młodego pokolenia, wyraz jego ideałów, dążeń i wartości; z drugiej natomiast – za fanaberyjny wykwit naiwności zaczadzonych marihuaną Dzieci Kwiatów, za jeden wielki bałagan, za unurzany w błocie spęd hipisowskiej hordy. Trzeba przyznać, że te opinie zawierają w sobie ziarno prawdy, choć obie mocno zabarwione są emocjonalnością i subiektywizmem.

Niewątpliwie Woodstock stał się czymś więcej niż festiwalem rockowym. A nie  spodziewali się tego nawet sami organizatorzy, którzy chcieli po prostu powtórzyć sukces (również komercyjny), odbytego dwa lata wcześniej festiwalu w Monterey w Kalifornii.
Już pierwszego dnia pamiętnego sierpniowego weekendu 1969 roku, impreza wymknęła się spod kontroli. Tak wielka była presja potrzeby manifestacji i wyrażenia się ówczesnej młodzieży. Po pierwsze – zamiast spodziewanych 150 tys. uczestników, na miejsce Festiwalu usiłowało dotrzeć ok. 500 tys. ludzi. Piszę „usiłowało”, gdyż ponad połowa z nich nigdy nie dotarła nawet w pobliże estrady, utykając w 20-to kilometrowym korku, porzucając samochody, koczując na dziko, gdzie popadło… Same występy odbywały się gdzieś w jakimś kącie tego całego zamieszania, były jego ułamkiem. Mimo że bilety wstępu jak na tamte czasy kosztowały słono, organizatorzy, widząc napierające tłumy – poprzerywane zasieki, deptane płoty – ogłosili Festiwal imprezą darmową. Już wkrótce okazało się, że brakuje wszystkiego: żywności, elektryczności, wody, toalet. Zatłoczony niemiłosiernie kawałek ziemi zaczął przypominać bezładne mrowisko. Na domiar złego, drugiego dnia spadł ulewny deszcz, zamieniając grunt w jedno wielkie grzęzawisko błota.
Władze stanowe uznały teren pod White Lake (gdyż Festiwal odbywał się w pobliżu tej miejscowości oddalonej niemal o 50 mil od samego Woodstock w stanie Nowy Jork) miejscem klęski żywiołowej. Postawiono w pogotowie cały pluton US Army. Zaczęto nawet zrzucać z powietrza żywność i artykuły pierwszej potrzeby. A jednak to wszystko nie było w stanie zabić kołaczącego się wśród Dzieci Kwiatów ducha. A zaledwie krok dzielił ich od katastrofy. Mimo to zanotowano tylko jedno zejście śmiertelne, wyrównane przez naturę jednymi narodzinami.

Make Love not War

WIĘCEJ NIŻ ROCK&ROLL

Mimo tego misz-maszu wydarzenie miało swoje znaczenie – tak kulturowe i społeczne, jak i polityczne. Nie bez kozery muzyka rockowa pełniła w tym wszystkim funkcję spoiwa. Już rock&rollowe szaleństwo lat 50-tych, a później beatlesowska gorączka lat 60-tychś świadczyła o tym, że właśnie muzyka jest dla młodego pokolenia głównym środkiem ekspresji, stanowiąc przy tym medium, przez które komunikowano się ze sobą i starano się wpływać na świat zewnętrzny. Woodstock był tego kulminacją. A ówczesny rock był nie tylko rodzajem muzyki, ale przede wszystkim stylem, sposobem życia, myślenia…
Inną już sprawą jest, czym się ten styl objawiał, jak manifestował, jakie niósł wartości. I jakie konsekwencje obyczajowe miało głoszenie free love without consequences, jak dewastująco działały na młodych ludzi narkotyki, alkohol, abnegacja… Ale to już bardziej sprawa socjologii i moralistów.

TRZYDNIOWA UTOPIA

Jeśli chodzi o aspekt polityczny, to oczywiście wskazuje się głównie na antywojenny charakter kontestacji, na nastroje skierowane głównie przeciw trwającej wówczas wojnie w Wietnamie, która właśnie najwięcej ofiar pochłaniała wśród pokolenia Baby Boomers, czyli powojennego wyżu demograficznego. Prostest songi, niesamowita wersja amerykańskiego hymnu narodowego („Star Spangled Banner”) Hendrixa, pamiętna wyliczanka Joe McDonalda „I Feel Like I’m Fixin’ to Die Rag”, zaangażowanie Joan Baez… Festiwal był przesiąknięty tą atmosferą: słynny slogan Make Love not War, wszechobecne znaki pacyfistyczne, festiwalowe logo, gdzie na gryfie gitary siedzi sobie biały gołąbek… etc.
Jednakże nie byłbym skłonny do przeceniania wpływu tych odruchów, manifestacji i symboli na odwrócenie koła amerykańskiej historii. Przede wszystkim warto pamiętać, że prawdziwi hipisi stanowili subkulturę, czyli – wyrażając się współczesnym żargonem socjologicznym – byli w zasadzie ludźmi wyalienowanymi ze społeczeństwa. Co nie znaczy, że lwia część ich równolatków nie sympatyzowała z ich poglądami. Różnica polegała na tym, że hipisi swoje deklaracje próbowali zamienić w ciało, zaświadczając to sposobem życia, ubioru, bycia… To była taka bohema epoki napalmu. Jednak stawiało to ich poza społeczeństwem i nie tylko przez tzw. establishment polityczny byli oni postrzegani raczej jako kuriozum, przemijająca dziwaczna moda. Również same demonstracje, protesty i pikiety studentów (Berkeley), mogły być przez Biały Dom i Pentagon ignorowane. Niepomiernie bardziej brzemienny w skutki był fakt ogarniania przez nastroje anty-wojenne coraz szerszych kręgów amerykańskiego społeczeństwa, w tym i pokolenia rodziców żołnierzy wysyłanych na indochińskie front. Nie zapominajmy też o opozycji politycznej (wśród ich sympatyków był wówczas m.in. młody Bill Clinton).

W drodze do Utopii

Woodstock był więc rodzajem gestu – powiedzmy sobie szczerze – bez większych reperkusji społecznych w następnych latach. Dzieci Kwiaty w dużej części (tej, której nie zdziesiątkowały narkotyki), obcięły włosy, zamienili workowate, kolorowe szatki na biznesmeńskie garnitury, ewentualnie na robotnicze kombinezony czy też koszule z niebieskimi kołnierzykami; przyłączyły się – chcąc nie chcąc – do pogardzanego dotychczas „wyścigu szczurów”, wychowując w przyszłości pokolenie energicznych biznesmenów yuppies.
A po Woodstock pozostało wspomnienie zamienione w mit, w symbol. Realiści – niekoniecznie cynicy – wiedzieli, że „wspólnota Woodstock” była utopią… choć prawie ucieleśnioną na okres 3 dni (to i tak długo, jak na utopię). Później już tylko mieliśmy do czynienia z przypadkiem, o którym mówił Santayana: „idealna społeczność jest wyłącznie dramatem odgrywanym w ludzkiej wyobraźni”.

POLSKIE ZAPATRZENIE

Jakie reperkusje miał Woodstock w Polsce? Czy ogólne doświadczenia młodzieży amerykańskiej były przekładalne na nasze krajowe realia?

Niewątpliwie, pewne elementy kontrkultury trafiły u nas na podatny grunt, znalazły się punkty styczne w wiedzeniu świata przez młodych ludzi. I chyba nie chodziło tu tylko o estetykę: o długie włosy i kolorowe paciorki, o dżinsowe mundurki (np. taki Jacek Kuroń, choć młodzieniaszkiem nie był już w tamtych czasach, chodził we wranglowej katanie – i to nawet do Sejmu – jeszcze 20 lat później). Andrzej Olechowski, późniejszy minister spraw zagranicznych, a ongiś disc jockey i kierownik artystyczny zespołu Klenczona „Trzy Korony”, powiedział w jednym z ostatnich wywiadów: „W kręgu moich znajomych jest kilka osób, które świadomie postanowiły nie wchodzić w rytm kariery i kierat codzienności. I pewnie nie znalazłyby motywacji czy usprawiedliwienia, by podjąć taką decyzję, gdyby nie (amerykańska) kontrkultura”. Lecz do dzisiaj nie wiadomo: bardziej to (dla zainteresowanych) powód do zadowolenia, czy do żalu i smutku.

Jednak, generalnie rzecz biorąc, to zapatrzenie polskiej młodzieży na Zachód i przejmowanie pewnych wzorów, miało znamiona ledwie kalki. Z prostych przyczyn: żyliśmy w dwóch różnych światach, otaczały nas dwie różne rzeczywistości, byliśmy inaczej uwarunkowani. Tak naprawdę, to o co innego nam chodziło po obu stronach muru. Jeśli więc na Zachodzie Woodstock jest postrzegany w kategoriach mitu to nie należy od jego polskiego odbicia oczekiwać większego konkretu. Zachodnią kontrkulturę, polska młodzież o skłonnościach opozycyjnych wobec komunistycznego reżimu, zaczęła traktować jako źródło ideałów wolnościowych, solidarnościowych. I tu dotykamy małego paradoksu: zachodni ruch kontestatorski, hipisowski, uznany został  przez upartych i zasadniczych politologów za ruch lewicowy. Czyżby więc polska młodzież, w kraju nasrożona przeciw „czerwonym”, a na Zachodzie hołubiąca „lewaków”? Wątpię, by ktoś na to zwracał wówczas uwagę. Bardziej to była sprawa równości pokoleniowej oraz zapatrzenia w bardziej swobodny, kolorowy, różnorodny Zachód, z którego przejmowaliśmy kulturowo-obyczajowe trendy, pozy i mody.

Jimi Hendrix

BYŁA TEŻ MUZYKA

Woodstock to oczywiście także muzyka. Czy Festiwal rzeczywiście odbił to, co było najlepsze w ówczesnej muzyce rockowej? Bez wątpienia zgromadził wielkie dla tej muzyki nazwiska i zespoły: m.in. Janis Joplin, Jimi Hendrix, „The Who”, Joan Baez (to już bardziej folk niż rock)… W Woodstock początek swej świetności miał Santana, świetny kwartet (na festiwalu raczej tercet, bez Younga) „Crosby, Stills, Nash & Young”… Pamięta się o występach Joe Cockera, Ravi Shankara, „Ten Years After”… czy jednak wszystkie nagrania z Woodstock rzucają na kolana? Nie, choćby z tego powodu, że dokonane zostały w dość specyficznych warunkach, dalekich choćby od technicznej doskonałości (nie wspominając już o dyspozycji samych wykonawców). A jednak muzyka ta z czasem urosła niemalże do wielkości monumentu i nabrała znaczenia manifestu pokolenia. Ile w tym fakcie było względów pozamuzycznych? Bez wątpienia sporo. Niemniej jednak nadal pozostaje ona w pamięci swych fanów czymś unikalnym – i mimo wszystko nie jest to przekonanie bezpodstawne.

Image Festiwalu Woodstock zaczęły kształtować – już wtedy, na gorąco, w 1969 roku – media. Na żywo został on utrwalony przez rzeczywiście doskonały, pod wieloma względami fenomenalny film dokumentalny Wadleigha „Woodstock” (wśród jego montażystów znalazł się sam Martin Scorsese), który wkrótce obejrzało miliony widzów na całym świecie – i który oglądany jest do tej pory. To właśnie temu filmowi w dużej mierze należy przypisać ustalenie się legendy Woodstock.

SĘP ZAMIAST GOŁĄBKA

Organizatorzy Festiwalu w 1969 roku zbankrutowali, ich przedsięwzięcie okazało się – po podsumowaniu wszystkiego – finansową klapą. Dopiero później zaczął przynosić dochody (np. sam film zarobił w początkach lat 70-tych ok. 35 mln. dolarów – i nie bez znaczenia był tu Oscar). Oczywiście, jeszcze wiele lat po Festiwalu usiłowano ciągnąć z niego profity. Ale komercyjna pazerność swą kulminację osiągnie chyba w bieżący weekend w Saugerties, miejscowości oddalonej zaledwie kilka mil od lokalizacji pierwszego festiwalu. Bowiem planuje się tam imprezę Woodstock ’94 – biznesową machinę za $135 mln., gdzie zapewne próżno będzie szukać ducha, który nawiedził Dzieci Kwiaty ćwierć wieku wcześniej. Wojskowy regulamin, stalowe ogrodzenie, tysiąc goryli, cash stations, licencje handlowe i usługowe dla wybranych (czytaj: wypłacalnych) – innymi słowy: wszechobecny merkantylizm. Czyli znak naszych czasów? Bo chyba nie symbol dla współczesnego Generation X? Nic dziwnego, że na „stickerach” samochodów zdążających na Woodstock ’94 pojawiło się nowe logo: zamiast gołąbka, na gitarowym gryfie siedzi… sęp.

*  *  *

* Artykuł ten ukazał się po raz pierwszy na łamach „Dziennika Chicagowskiego” (12 sierpnia, 1994.)

                  Photo: LIFE (zdjęcia pochodzą STĄD)

Komentarze 22 to “WOODSTOCK – TRZY DNI MIŁOŚCI, POKOJU, MUZYKI I BŁOTA”

  1. Torlin Says:

    Logosie!
    Temat – rzeka. Ale ja spróbuję odpowiedzieć na Twoje pytania w sposób pozytywny, tzn. przede wszystkim podkreślający pozytywy.

    1. Chyba najważniejszą sprawą ówczesnej młodzieży było zdobycie podmiotowości. W czasach przedwojennych było się albo dziewczynką albo młodą panią, okres młodzieżowy nie istniał. Od lat 50. młodzież można powiedzieć powstała, ale bez przedmiotowości, własnych strojów, mody, muzyki, zwyczajów. Przełom lat 60 to jest wybuch znaczenia gospodarczego młodzieży, tworzą się zwyczaje, kolekcje, muzyka. Handel ukierunkowuje się na młodzież.

    2. Nie odcinałbym tego ruchu od tego, co się stało we Francji, Niemczech czy Polsce. Ja wiem, że bardzo wiele ich dzieli, ale jednak dziwne jest, że tego rodzaju wystąpienia (pełne miłości jak w USA, czy gniewu jak we Francji i Polsce) jednak się pojawiły w tym samym czasie. Dla mnie to było właśnie upominanie się młodzieży o wysłuchanie ich głosu i zauważenie ich. Wszystkie te ruchy przeorały swoje kraje, w Niemczech powszechne pytanie młodzieży skierowane do ojców „A ty co robiłeś podczas wojny?” i to zmieniło ten kraj do podglebia.

    3. Muzyka. Festiwal trafił na najlepszy okres muzyki młodzieżowej w historii świata, takiej ilości znakomitych wykonawców nie ma i nie było nigdy. Wymieniłeś ich sporo, ale ja bym chciał podkreślić genialny występ Ten Years After z Alvinem Lee, świetna była Grace Slick w Jefferson Airplane, pisałem kiedyś o niej u siebie
    http://torlin.wordpress.com/2008/02/28/zapomniana-wokalistka/,
    a ostatnio dawałem Canned Heat. Cały czas szykuję się do napisania notki na temat jednego z najważniejszych zespołów dla mnie z tego okresu – Blood, Sweat & Tears.

    • Logos Amicus Says:

      Torlinie!
      Tak, temat – rzeka. Woodstock, choć sam nie zaliczam się do tzw. „pokolenia Woodstock” (moje pokolenie urodziło się w latach 60-tych ;) ), zawsze był obecny w mojej świadomości jako pewna cezurka tego, z czym identyfikowałem się w mojej młodości. Innymi słowy: idealizm „pokolenia Woodstock” był mi wówczas bliski, a wiązało się to m.in. z buntem przeciwko społecznej i politycznej „hipokryzji”, tęsknotą za wolnością (również obyczajową) i ciągoty pacyfistyczne (z samego pacyfizmu z czasem wyrosłem, ale wstręt do amerykańskiej wojny w Indochinach a zwłaszcza w Wietnamie, pozostał mi do dziś).

      Torlinie, Twoja odpowiedź jest rzeczowa, a że wyszło przy tym pozytywnie… to tym lepiej. Pozwolisz jednak, że poczynię w związku z tym pewne uwagi:

      1. Wydaje mi się, ze poczucie pewnej solidarności (tożsamości) pokoleniowej występowało zawsze (przynajmniej od czasów kształtowania się tzw. społeczeństwa „nowoczesnego”), jednak masz rację – lata 60-te są pod tym względem ewenementem, głównie dzięki masowości tego zjawiska. Nigdy bowiem dotychczas młodzież nie manifestowała swojej odrębności na tak olbrzymią skalę, jak wtedy; nigdy nie wyrażała swojej solidarności tak gremialnie i masowo (i z takim hałasem ;) ) Ale nie wydaje mi się, że akurat „ukierunkowanie się handlu na młodzież” ma z tym cokolwiek wspólnego. Przecież Dzieci Kwiaty, hipisi, czy też w ogóle młodzież tamtego czasu, buntowała się także przeciwko coraz bardziej rozbuchanemu konsumpcjonizmowi, jakiemu oddało się społeczeństwo amerykańskie po II wojnie światowej.

      2. To prawda, bunty młodzieżowe – swoista „wiosna młodych” pod koniec lat 60-tych – miały związek z tym, że młodzi ludzie zaczęli domagać się by, jak piszesz, usłyszeć ich głos, który nota bene był przede wszystkim głosem kontestującym, czyli opozycyjnym wobec status quo, jaki ustalili ich rodzice. Jednak w każdym kraju ten ruch miał swoją specyfikę – we Francji np. manifestował się zupełnie inaczej (mniej kwieciście a bardziej agresywnie) niż w USA. A znowu Polska – to też zupełnie inna sprawa (trudno wiązać marzec’68 z ruchem młodzieżowej kontestacji). U nas był ubrany w kolorowe szatki Niemen wyśpiewujący „Dziwny jest ten świat” – i to chyba była największa awantura „kulturowa” u nas w tamtym czasie.

      3. A muzyka tamtej epoki Torlinie, to nie tyle rzeka co Ocean!
      Zgadzam się z Tobą (coś podobnego! ;) ), ja także skłony jestem uznać muzykę młodzieżową przełomu lat 60-tych – 70-tych za „najlepszy okres muzyki młodzieżowej w historii świata”. :) Nie tylko dlatego, że była to (i jest do pewnego stopnia nadal) „moja muzyka”, (czyli taka, o której – jak zapewne pamiętasz – mówiło się, że się na niej „wychowało”).
      A o muzyce, jaką zagrano na Woodstock to mógłbym dłuuuugo. Niedawno ponownie przypomniałem sobie film o Woodstock (stale go mam pod ręką). I też chciałbym kiedyś coś o tej muzyce napisać (sam nie rozumiem dlaczego na moim blogu jest tak mało wpisów muzycznych, tym bardziej, że ja przecież bez muzyki „ani rusz” – po prostu nie wyobrażam sobie bez niej życia).

  2. jula Says:

    Tak i w ten sposób , otworzył się olbrzymi ” rynek młodzieżowy” ze swoją muzyka, ubiorami, odżywkami (narkotyki i inne) i filozofia (subkulturą) ….
    Chociaż od zawsze był , jest i będzie bunt pokoleniowy, o tym nawet się czyta w starych powieściach z epok ;)… Jednym słowem, każde pokolenie (młode) ma swój czas !…
    Ponieważ poprzednie trafiło na czas wojny , to te promowało POKÓJ. Lata 60-te , to pierwsze pokolenie , które nie było obarczone trauma II Wojny światowej. I dlatego spokojnie mogło krytykować tych starszych ;)… Jednak jak się ogląda stare filmy z tamtych lat, to w stanach południowych był całkiem legalny Ku klux klan !… Nie można było zawierać małżeństw mieszanych i etc… Młodzi tak w w Stanach , jak i w Europie doprawdy mieli się czemu buntować i jak zawsze , było paru aktywistów co wiedzieli co robią a cała reszta to ich naśladowcy idący za modą.
    W Europie tez ten bunt był przeciwko zastygłym przedwojennym (mieszczańsko-burżuazyjnym obyczajom)
    Poza tym lata 60-te to zjawisko „celebrytów” . Dzisiaj jakbyśmy zrobili woltę i wrócili do czasów , obyczajów przedwojennych , ten „wyścig szczurów” Myślę ,że kolejne pokolenie , takie już jest w Europie zachodniej , nie wiem jak to w USA, ale tam młodym VIP-om , przez ten kryzys finansowy tez się chyba oberwało , w Polsce z opóźnieniem , trochę rozładowany początkowo przez wyjazdy z kraju , też znajdzie ujście tak na ulicy , jak i stworzy swoją NOWĄ SUBKULTURĘ ;)

    • Logos Amicus Says:

      Dzisiejsze bunty młodzieżowe mają jednak zupełnie inne podłoże, i bardzo się różnią od tych z lat 60-tych. Przede wszystkim, mają bardziej charakter ekonomiczny, niż ideologiczny. Są bardziej buntem przeciw pewnym strukturom państwa, niż kontestacją wartości wyznawanych przez starsze pokolenia. Liberalizacja społeczeństw zachodnich jest już jednak faktem (więc nie chodzi tu o rewolucję „obyczajową”), problemem natomiast stało się to, że młodzi ludzie nie widzą swojej tzw. „przyszłości” (i chodzi tu o podstawowe potrzeby socjalne: pracę, mieszkanie, perspektywy rozwoju…)

  3. iwona Says:

    Klęska rodziców.

    • Logos Amicus Says:

      W pewnym sensie tak (bo wyglądało na to, że rodzice stracili kontakt ze swoimi dziećmi) … ale bardziej widziałbym to jako klęskę społeczeństwa, którego „wartości” przestały być (z różnych względów) wartościami, które ceniłaby młodzież.
      Młodych ludzi przestał pociągać „wyścig szczurów” (wszechobecne wyzwanie do konkurencji – bycia ‚”lepszym”, bogatszym, posiadania więcej, dotarcia na wyższy stołek w karierze niż inni…. etc.) Zaczęła ich również razić rozbieżność między deklarowanymi przez ich rodziców wartościami (konserwatywnymi) a postępowaniem w rzeczywistości, które często było tych wartości zaprzeczeniem.
      Dochodził do tego protest przeciw morderczej a bezsensownej wojnie w Wietnamie, która zaczęła być przez młodych ludzi postrzegana jako wynik obłudnej i cynicznej gry lobby przemysłu zbrojeniowego prowadzącego na pasku polityków wywodzących się z pokolenia ich rodziców, a traktujących ich jak armatnie mięso.
      Nie bez znaczenia była tu także tzw. „rewolucja seksualna”, która zaczęła się chyba jeszcze w latach 50-tych, choć wówczas miała ona raczej przebieg bardziej „ukryty”.

      Ale z drugiej strony, jeśli chodzi o samą młodzież, to ten jej zryw (mimo całej swojej naiwności i utopijności) miał jednak więcej z tryumfu, niż z klęski. Takie odnoszę wrażenie, choć rezultat końcowy jakby temu przeczył.

      • iwona Says:

        Pewnie mozna to rozpatrywac na roznych plaszczyznach. Ale nie wszyscy mlodzi byli dziecmi kwiatami, nie wszyscy sie narkotyzowali, pili, tarzali po blocie, uprawiali dziki seks. Teraz tez mozna spotkac takich buntowniczych – bo wciaz swiat ewoluuje, zmienia sie, jest wiele aspektow gdzie nalezy sie wyzowlenie, zmiana swiatopogladow- nie trzeba to jednakze robic w sposob destrukcyjny. To tak jakby ktos sie podpalil, zeby wyrazic swoj bunt. To jest kleska rodzcow.

        • Logos Amicus Says:

          Piszesz Iwona, już po raz wtóry, że „to jest klęska rodziców”.
          Ale przecież nie można winić rodziców za wszystko, co wyprawiają ich dzieci. Zwłaszcza, kiedy te dzieci są już dorosłe (jeśli za granicę dorosłości uznamy tę „oficjalnie” ustaloną na 18 czy też 20 lat, kiedy to młody człowiek może odpowiadać za swoje czyny jako pełnoprawny obywatel – w takim wieku (i starsi) byli uczestnicy Festiwalu Woodstock.

          Oczywiście, że nie wszyscy młodzi z tamtego pokolenia byli „dziećmi kwiatami”, nie wszyscy się „narkotyzowali, pili, tarzali po błocie, uprawiali dziki seks”. Zresztą, to co przed chwilą (za Tobą) wymieniłem, nie było najważniejszym wyznacznikiem charakteryzującym ówczesną młodzież. Tym wyznacznikiem była kontestacja konsumpcyjnego stylu życia, społecznego nastawienia na bezwzględną rywalizację („wyścig szczurów”) i – last but not the least – wskazanie na miłość i pokój jako na wartości, które nadają sens wzajemnym międzyludzkim relacjom.

  4. Kartka z podróży Says:

    Logosie
    Jak napisałem w komentarzu kilka dni temu, nic bardziej inspirującego niż kontrkultura od pół wieku się na świecie nie przytrafiło. Woodstock był świętem kontrkultury. To okres moim zdaniem najlepszej – odbieranej w skali masowej – muzyki, filmów, literatury… . Potencjał kontrkultury był na tyle silny, że działał niezależnie od systemów politycznych. Ważne było tylko to „kontr”. Niewątpliwie w sensie wartości był to ruch lewicowy. W tym sensie podstawowym czyli kontestującym rzeczywistość. Kontrkultura wymyka się doktrynom bo to kondensacja żywiołowego buntu. Anarchia, bezsens finansowy Woodstocku jest tego symbolem. I nie ważne, że uczestnicy tej kontrkulturowej fiesty poszli później różnymi drogami. Liczy się tylko to kilkudniowe przeżycie, którego wolnościowy nastrój emanował później na cały świat.
    Film „Woodstock” oglądałem po raz pierwszy na prywatnym pokazie w 1980 roku, tuż po strajkach. Pamiętam jeszcze tę salkę z upchanymi ludźmi siedzącymi na podłodze, bo krzeseł brakło. W tamtym okresie to było najlepsze co nam mogła dać Ameryka – to było tchnienie wolności. Również od kościoła, rodziny, instytucji – nie tylko od komunistów. To ważne doświadczenie, które warto pielęgnować w sobie w tym coraz bardziej tetryczejącym, wystraszonym, fundamentalistycznym świecie.
    Pozdrawiam

    • Logos Amicus Says:

      Kartko, weź pod uwagę, że ja ten tekst pisałem w okresie, kiedy niejako… kontestowałem własną kontestację ;)
      Dlatego sporo w nim nut krytycznych.
      Trudno mi sobie wyobrazić, że w dzisiejszych czasach mógłby się przydarzyć taki fenomen jakim był Woodstock. Dlaczego? Może dlatego, że w końcu – mimo ówczesnej kontestacji „wyścigu szczurów” i społecznego opychania się konsumpcją – świat jeszcze bardziej poszedł w kierunku wzajemnej rywalizacji, chciwości i konsumpcjonizmu, którym przesiąkały też młode pokolenia. Poza tym, wszystko jakby zostało rozmyte – najpierw przez „radosną”, błyskotkową i bezrefleksyjną dyskotekowość lat 70-tych, później przez karierowiczowskie szpanerstwo yuppies, no i wreszcie przez dość bezkształtną anarchię i zamęt dzieciaków (i nie tylko dzieciaków) nurzających się w przepastnych amorficznych otchłaniach internetu. Tak naprawdę to trudno by im się było teraz tak „skrzyknąć”, i to nie tylko dlatego, że by im się nie chciało, ale dlatego, że są dziś jakoś tak strasznie… rozdrobnieni, zróżnicowani – każda grupka wydaje się być zajęta tylko swoimi różnymi zabawkami, często zbyt łatwo dająca się otumanić tym, co chcą im wcisnąć całe rzesze cwaniaków.

      Nie będzie już drugiego Woodstock. Swoja drogą ciekaw jestem, jak też wyglądają teraz te polskie „przystanki Woodstock”, czy też inne młodzieżowe spędy w kraju czy za granicą. Może wiesz coś na ten temat?

      Uważasz, że nasz świat jest coraz bardziej fundamentalistyczny?
      Czy w ogóle cywilizacja ludzka miała kiedyś jakieś solidne fundamenty?
      A może czymś najsolidniejszym w nas jest… nasz genetyczny kod, na którym – niczym na pasku – prowadzi nas natura? ;)
      Ale, cholera, on się też zmienia! :)

      Pozdrawiam

      Pozdrawiam

      • Kinga Says:

        U nas w Polsce jest Przystanek Woodstock. Ludzie mają różne o nim opinie. Te negatywne są zwykle skutkiem uprzedzeń do tej imprezy. Takich opinii nie można więc traktować poważnie. Rzeczywisty obraz festiwalu przedstawiają osoby, które uczestniczyły w tym trzydniowym wydarzeniu. A oto kilka komentarzy Woodstockowiczów:

        – „Sama podróż pociągiem jest meeega!!! Ludzie, hałas, muzyka, wino i śpiew. Cały rok czekania, z dnia na dzień coraz bliżej…aż w końcu dzień wyjazdu…no i jesteśmy!”
        – „Jeszcze się na dobre nie zaczęło, a już jest zajefajnie. Energia pozytywna w stu procentach. Warto było poświęcić te 14 godzin na przyjazd tutaj.”
        – „No, wypas wypasów :) mam w ogóle wrażeni, że przyjeżdża coraz mniej ludzi, ale ci co przyjeżdżają są coraz bardziej ludźmi dla których to miejsce zostało stworzone :) wszyscy jak jedna wielka szczęśliwa rodzina :) ”
        – „Zupełne oderwanie od rzeczywistości. Tam nikt nie czuje się inny…Na samą myśl o Woodstocku aż dreszcze przechodzą. Raj na Ziemi!”
        – „Atmosferę panującą tutaj można określić jako utopijną. Każdy żyje we własnym świecie, który dowolnie sobie kreuje. Jedyne, co mogę powiedzieć to to, że brakowało mi takiego szaleństwa przez cały rok. Jestem tu po raz drugi. Według mnie wszystko zmienia się na lepsze.”
        – „Człowiek cały rok czeka na te 3 dni, które przeminą jak jedna chwila, a mimo to po powrocie do domu ciężko się przyzwyczaić do tej szarej rzeczywistości…ale właśnie dzięki takim trzydniowym chwilom warto żyć i czekać na następne :)” – „Mnóstwo ludzi o różnych poglądach i zainteresowaniach,a wszyscy świetnie się dogadują w myśl zasady: POKÓJ, MIŁOŚĆ, MUZYKA. Zachwyca mnie panująca tu atmosfera wolności i równości. Nie ma agresywnych zachowań, jak na niektórych imprezach, na których zdarza mi się bywać. Po prostu totalny luz i całkowity spontan””
        -„Woodstock zaczyna się już n dworcu kiedy czekamy na specjalny woodstockowy pociąg…już tam czuć tą niesamowitą atmosferę…a potem jest już tylko lepiej :) Pozdrowienia dla Woodstockowiczów i do zobaczenia za rok!”
        – „Po każdym skończonym Woodstocku ginę w czeluściach ognia, a z następnym odradzam się niczym Feniks z popiołów.”

        Pozdrowienia!

  5. Jarek Says:

    Woodstock z 1969 roku jest nadal bardzo żywa legendą. Ja sam też uważam, że takim nawiązaniem do Woodstocku był festiwal w Jarocinie w latach 80-tych.

  6. Miriam Says:

    Adam Szostkiewicz napisał kiedyś w „Polityce” o Woodstock: „Historia posłała czerwoną utopię na śmietnik. Czy utopię Woodstock też? Chyba w mniejszym stopniu. Utopia żyje w przekazie między pokoleniami. Wielu z tych, którzy tworzyli Naród Woodstock, później o nim zapomnieli i wrócili do wyścigu szczurów. Są tacy, co się Woodstocku wyrzekli i przeszli od zachwytu do potępienia (u nas jeden z liderów Ruchu zrobił karierę polityczną w PiS). Nie zostawiają na Narodzie Woodstock suchej nitki, tak jakby nie dostrzegali większych zagrożeń dla wolności.
    Ale nie wszyscy. Wielu poszło do głównego nurtu, zachowując pewien charakterystyczny styl, po którym dość łatwo rozpoznać, że byli kontrkulturą. Już wiedzą, że świata nie zmienią, a tym bardziej nie zbawią, ale to im nie przeszkadza robić coś dla innych, a nie tylko dla siebie – na przykład Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy – a od czasu do czasu pooglądać stare kasety o Woodstock i poczuć tamten dreszcz.”

    Więcej można przeczytać tutaj.

    Pozdrawiam

  7. iwona Says:

    Pisze po raz wtory, bo bylo to podsumowanie tego co napisalam. Buntowniczych owych mozna spotkac w kazdej generacji (a szczerze, cechy ktore wymieniles nie sa izolowane do tego okresu relacji spolecznych) tyle tylko ze nie kazdy „tarza sie w blocie, uprawia dziki seks, i sie narkotyzuje”. Nie bardzo bowiem moge zalapac, zeby tym zapijaczonym narkomanom, akurat wtedy przyswiecaly tak wzniosle idee.
    A czemu kleska? – bo bunt mozna wyrazic inaczej niz przez to co powyzsze. A ze minelo juz lat 18 i sie tak owy bunt wyrazil – no coz, kiedys tez 18 latek byl 8 latkiem. Dla mnie to bylo raczej wyzycie sie mlodziezy, ktora za bardzo nie wiedziala co ze soba zrobic, zachlysnela sie wolnoscia – z ktora tez nie wiedziala co zrobic, i siegnela po degeneracyjne srodki. A cele, o ktorych piszesz, jak dla mnie to byl „nice excuse”.

    • Logos Amicus Says:

      A ze minelo juz lat 18 i sie tak owy bunt wyrazil – no coz, kiedys tez 18 latek byl 8 latkiem.

      Przyznam się, że nie rozumiem tego zdania.

      Ja bym tego tak nie spłycał (i nie trywializował), jak Ty to robisz. Ten ruch miał jednak wg mnie głębsze źródła, niż tylko „nice excuse” żeby się „wyżyć”.
      Polecam film „Woodstock” i bliższe przyjrzenie się kontrkulturze i kontestacji lat 60-tych w Ameryce i na świecie.

      • iwona Says:

        Mialam na mysli, ze wychowanie dziecka zaczyna sie wczesniej I nie mozna powiedziec, ze przez tylko osiagniecie pelnoletnosci zwalnia to rodzicow za proces wychowawczy. Wtedy nastapuje wlasnie test jak dorosly czlowiek zostal wychowany. Film widzialam, i co nieco czytalam- niemniej wciaz uwazam, ze byl to nice excuse to zebrania mlodziezy, ktora idee upatrywala w uzywkach.

        • Logos Amicus Says:

          Masz rację. Czyli w tym się zgadamy: rodzice w największym chyba stopniu (z wszystkich czynników kształtujących młodego człowieka) odpowiadają za wychowanie dziecka. I w pewnym sensie (bardziej moralnym, niż dosłownym) można ich winić za to, co ich dzieciaki później wyrabiają. Ale po osiągnięciu dojrzałości (cokolwiek to by miało znaczyć) człowiek za swoje czyny musi odpowiadać sam. Czyli młodzież, która znalazła się na zlocie Woodstock, robiła już wszystko na własną odpowiedzialność.

          … byl to nice excuse to zebrania mlodziezy, ktora idee upatrywala w uzywkach.

          Znów mam problem ze zrozumieniem Twojego zdania.
          Idee to jedna sprawa, używki – druga, choć oczywiście to się ze sobą jakoś łączyło. Chodzi mi o to, że narkotyki, same w sobie, nie były esencją tej ideologii, a niejako ją wspierały.

          Czy Woodstock to był taki nice excuse do ekscesu, także seksualnego? Może tak. Ale moim zdaniem miał on także głębsze znaczenie, niż tylko li folgowanie własnym popędom. Tych dzieciaków zjednoczyło coś więcej, niż seks.

      • iwona Says:

        Te dzieciaki (teraz dzieciaki?? myslalam, ze dorosli ;))) – polaczylo to co laczy wszystkie zloty mlodziezy, i zloty ludzkie. Tutaj koncerty byly po prostu wykorzystane do zlotu. Bycie w kupie – jest razniej, daje poczucie niespotykane w izolacji. Daje emocjonlany „high”. Nic z ideologii. Ideologia zostala przylepiona do tego wydarzenia, bo dzieciaki z antykultury po prostu mialy okazje do spotkania.
        Byles w Grant Park kiedy wybarli Obame – poczules uczucie takiego „zlotu”, pewnie chodzisz na koncerty (np rockowe) – tez pewnie czujesz podobny wzlot emocji, czy inne akcje kiedy wiecej ludzi. Nie wszyscy sa tam w tym samym celu. Niekiedy wynik takiego zlotu jest nieprzewidywalny, jak wlasnie Woodstock. Celem zalozycieli zupelnie nie bylo to co z tego potem „wyszlo”. Uzywki stosowano najpierw, potem uwalniano umysl. Zreszta to tez bylo zalozeniem dzieci kwiatow, dostac sie na inne poziomy swiadomosci. A to dawaly uzywki. Co sie dzieje, wiemy. Za bardzo bym nie gloryfikowala tego wydarzenia, bo imo to juz historia przypisala temu wieksze znaczenia, czy cele, czy podnioslosci, niz mialo to miejsce w rzeczywistosci. I oczywiscie, ze chodzilo o maralna kleske rodzicow, czy ich odpowiedzialnosc (srednia wieku mlodziezy tam przebywajacej jednak byla ponizej legalnej doroslosci). Dla mnie ironia losu jest to, ze zalozyciele koncertu chcieli po prostu zarobic szmal, szmal ktorego dzieci kwiaty tak bardzo sie brzydzily (przynajmniej w stopniu jego zdobywania). Dlatego uwazam, ze nie bylo tam nic z ideologii w pierwotnym zalozeniu. I byl to tylko „nice excuse” .

        • Logos Amicus Says:

          W moim artykule wyraźnie napisałem, że Woodstock w naszej świadomości funkcjonuje bardziej jako mit i legenda, niż to, co się wydarzyło w rzeczywistości.
          Bo chyba tyle było „Woodstoków” ile było ludzi, którzy wzięli w nim udział.

          Nie mogę się jednak zgodzić z tym, że Woodstock nie miał NIC z ideologii, i że została ona „dolepiona” do niego pst factum.
          Ówczesny ruch młodzieżowy (i to co wyrażali jego trybuni) został dość solidnie zbadany przez socjologów, ma rozległą literaturę nie tylko beletrystyczną, ale i naukową. To zostało dość wnikliwie opisane.

          Oczywiście, że wśród uczestników Woodstock znaleźli się tacy, dla których to wszystko stanowiło pretekst i „nice excuse”, by się – jak napisałaś – „wyżyć”, naćpać i „podup…ć” , ale nad tym wszystkim wisiała pewna ideologia, była jakaś kulturowa nadbudowa, która nadawała temu głębszego socjologicznego, kulturowego, a nawet historycznego znaczenia.

  8. WCIĄŻ SZALENI PO TYCH WSZYSTKICH LATACH… « WIZJA LOKALNA Says:

    […] Festiwal Woodstock (1969) był kulminacją młodzieżowej kontrkultury tamtych czasów, której głównym środkiem ekspresji była muzyka rockowa właśnie. Podobnie rzecz miała się z festiwalem w Monterey, który mniej już może interesował socjologów, ale od strony muzycznej był chyba jeszcze bardziej interesujący (lepszy) niż Woodstock. Na obu wystąpiła “śmietanka” ówczesnego rocka: “The Who”, “Grateful Death”, “Ten Years After”, “The Band”, “Crosby, Stills, Nash & Young”, “Jefferson Airplane”, Carlos Santana, Jimi Hendrix, Janis Joplin, Joe Cocker, Joan Baez… Ale to nie wszystko. Festiwale te nie były w stanie oddać całej różnorodności tego, co działo się wówczas w (rozumianej ogólnie) muzyce rockowej. Twórczość Boba Dylana spowodowała, że na tzw. pop zaczęto patrzeć z większą estymą, a teksty barda uznane zostały za wysokich lotów poezję. Nie sposób też zapomnieć tu o Brytyjczykach. I to nie tylko o “Beatlesach”, którzy sami w sobie byli fenomenem kulturo-twórczym, czy o “Rolling Stonesach”, stanowiących diaboliczne alter ego słodkich i ulizanych (w pewnym okresie) Liverpoolczyków, i już wówczas definiujących kanon rockowej “kapeli”. To właśnie głównie oni byli odpowiedzialni za tzw. British Invasion, a obok nich inni: “Yardbirds”, “Kinks”, “Animals”, “Manfred Mann”, “Fleetwood Mac”… Przed okrutnymi podatkami z Wysp uciekli również wtedy np. Elton John czy Rod Stewart. W cenie były niezapomniane zespoły wygrywające piorunującą mieszankę rocka i bluesa: “Cream” (Eric Clapton), “Led Zeppelin”, grupy Steviego Winwooda – “Traffic”, “Spencer Davis Group”, “Blind Faith”; dalej, hard-rockowe formacje – “Deep Purple”, “Black Sabbath”, “Uriah Heep”, “T. Rex”… Znakomicie łączyli bluesa i rocka, folk i country “Allman Brothers Band”, później “The Eagles” czy “ZZ Top” – grupy amerykańskie z krwi i kości. W Stanach głośno też było o “Steppenwolf”, “Lynard Skynard”, “Grand Funk”… Oddzielnie i z niejakim namaszczeniem wypada wspomnieć  grupach odpowiedzialnych we wczesnych latach 70-tych za stworzenie nurtu zwanego art-rockiem. A więc rock traktowany stricte jako sztuka: rozbudowane aranżacje, wzbogacone instrumentarium, poetyckie teksty, formy rozwijające się w suity. Odbywało się to za sprawą takich formacji, jak “Yes”, “Genesis”, “King Crimson”, “Pink Floyd”, “Emerson, Lake & Palmer”. Tak, to były dla rocka lata zaiste szczerozłote. […]


Co o tym myślisz?