NOMADLAND – smutek tułaczej wolności

„Nomadland” to ostatnio najbardziej faworyzowany film amerykański – Złote Lwy na Festiwalu w Wenecji, Złote Globy dla najlepszego filmu i za reżyserię, liczne nagrody krytyków i publiczności, sześć nominacji do Oscara w najważniejszych kategoriach… Czy ten skromny a-hollywoodzki obraz (bo tak go można nazwać ze względu na formę i treść) wart jest takiego uznania?

.

Być nomadą – wybór czy konieczność? (Frances McDormand w filmie „Nomadland”)

.

       „Nomadland” obejrzałem dwa razy (najpierw w kinie, później na platformie streamingowej Hulu) i nie będę jednak ukrywał, że film – zwłaszcza za pierwszym razem – mną poruszył. Wciągnęła mnie jego nieśpieszna narracja, zanurzyłem się w jego elegijnym nastroju. Oglądanie aktorstwa Frances McDormand na ekranie to zawsze jest przeżycie, ale chyba jeszcze bardziej przejąłem się scenami z udziałem innych „nomadów”, z którymi spotyka się na swojej drodze (i na kempingach) grana przez McDormand Fern. Zaskoczeniem dla mnie było to, że – jak się później dowiedziałem – były to autentyczne, wzięte z życia, „grające” siebie postacie: Linda May (notabene główna bohaterka książki Jessici Bruder „Nomadland: Surviving America in the Twenty-First Century”, na podstawie której napisano scenariusz filmu), Bob Wells (działający w Arizonie mentor i guru ludzi żyjących w kamperach), czy wreszcie Swankie (pełna werwy i kolorytu 70-latka, deklarująca swoją miłość dla kajakarstwa i natury). Wszyscy ci ludzie żyją w jakimś dziwnym stanie: osamotnienia i straty z jednej strony, oraz poczucia solidarności i ludzkiej bliskości – z drugiej. Spotykają się w drodze, i żegnają też w drodze, ale nie na zawsze. Jak mówi do nich Bob: „No final goodbye – see you down the road”

dyskretny urok apolityczności

       Moim zdaniem ten bardzo charakterystyczny dla (urodzonej w Chinach) reżyserki Chloé Zhao miks dokumentu i fikcji, znów bardzo dobrze sprawdza się w jej najnowszym filmie, chociaż z drugiej strony przeszkadza temu, by narracja „Nomadland” stała się zajmującą dla nas opowieścią. Z tego powodu film nieco się rwie, jest epizodyczny – „akcja” przenosi się z jednego miejsca Ameryki w drugie. Często zbyt raptownie, by ogarnąć i zrozumieć zachowanie bohaterki.
Jednakże te ewentualne niedociągnięcia i słabsze strony filmu uświadomiłem sobie dopiero wtedy, kiedy oglądałem go ponownie. Wtedy dotarło do mnie również to, że pozbawiony jest on niemal zupełnie socjologicznego czy politycznego komentarza (wyjąwszy wygłoszoną przy obozowym ognisku anty-kapitalistyczną jeremiadę Boba Wellsa przeciw „tyranii dolara i rynku pracy”, zakończoną enuncjacją tego, że ludzie „dają się traktować jak konie pociągowe, które zaharowują się na śmierć”; czy też rzucane mimochodem uwagi o tonącym Titaniku.)
Teraz jednak się zastanawiam, czy rzeczywiście z tej (pozornej chyba) apolityczności i socjologicznej oględności można czynić zarzut. Prawdę mówiąc, to Chloé Zhao nie miała obowiązku, by wciągać się w komentowanie systemu. Bo jaki jest ten ekonomiczno-polityczny system to każdy widzi. I akurat kino nie jest najlepszym źródłem tych obserwacji, choć z tego, co spotyka nomadów, można wyciągnąć pewne wnioski.
Być może Chloé powstrzymała się przed jednoznaczną i ostrą krytyką amerykańskiego korporacjonizmu z… hm… grzeczności? Bo w końcu tutaj w Stanach się wykształciła, spełniła swoje marzenie i stała się reżyserką robiącą całkiem „rasowe” (w sensie profesjonalnej solidności) filmy – za które zbiera nagrody, i dzięki którym staje się sławna. Trudno mieć jej za złe, że nie wsiadła na konia typowo hollywoodzkiej (i nie tylko) lewicowej obłudy i hipokryzji, piętnującej system, którego się jest beneficjentem.
Myślę, że za pierwszym razem film mi się spodobał bardziej przede wszystkim dlatego, że mocniej podziałał na moje emocje. Całkiem spójna wydała mi się jego klimatyczna konsystencja – ten obraz we wszystkich tonach szarości, zdesaturowane kolory i emanujący z ekranu smutek – dyskretna elegia rozpamiętywania tego, co przeminęło (i przemija), odczuwania żalu po tych, co odeszli (i odchodzą) – ale jednak bez użalania się nad sobą. Tak, ten obraz jest smutny, ale – z tego co wiem – tylko dla niektórych widzów okazuje się depresyjny i dołujący, bo gorzką prawdę o życiu przemyca się tu za pomocą sztuki.

I’m not homeless, I’m houseless – mówi bohaterka „Nomadland” mając na myśli swojego vana Vanguarda

.

upadek „Imperium” i dylemat wolności

       Przed obejrzeniem filmu nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo nomadyzm jest rozpowszechniony w Ameryce. Oczywiście, w czasie swoich podróży widziałem mnóstwo kamperów, rozmawiałem z wieloma ludźmi obozującymi na kempingach, ale byli to zwykle zmotoryzowani „wagabundzi” sezonowi. Często ich RV bus na kółkach był droższy od zwykłego domu stojącego na fundamentach. Tacy jednak nie są bohaterami „Nomadland”, którzy liczą się z każdym groszem, żyją bardziej niż skromnie – ich majątek sprowadza się do zużytego zwykle kampera i głodowej emerytury. I prowadzą taki styl życia od wielu lat, tułając się bez stałego miejsca zamieszkania. („I’m not homeless, I’m houseless” – mówi o sobie bohaterka filmu.)
Fern, przez 40 lat mieszkała z mężem w małym, pustynnym miasteczku w Nevadzie o (trącącej chyba bardziej autoironią niż megalomanią) nazwie Empire. Niestety, po kryzysie w 2008 roku, fabrykę gipsu, w której pracował mąż zamknięto, a on sam wkrótce zmarł. Fern mieszkała tam jeszcze parę lat, aż do momentu, kiedy „Imperium” zupełnie się wyludniło (a jego kod pocztowy skasowano). Wtedy zapakowała do swojego białego, ale już nadgryzionego rdzą „Vanguarda”, to co mogła (reszty się pozbyła) i wyruszyła w swoją nomadzką podróż, imając się po drodze różnych zajęć (pakowaczka w Amazonie, sprzątaczka kempingowych toalet w parku narodowym, pracownica cukrowni, posługaczka w barze…) Zatrzymywała się w różnych miejscach, ale na krótko, nawiązując znajomości (może nawet przyjaźnie) z kilkoma podobnymi jej wagabundami.
Do końca nie jestem pewien co sądzić o nomadztwie Fern – czy wynikało ono z jej charakteru, czy też z okoliczności, w jakich się znalazła? Za tym pierwszym mogłoby przemawiać to, co o niej samej mówiła jej siostra, od dzieciństwa zazdroszcząca jej odwagi, szczerości i nonkonformizmu; za drugim fakt, że przez 40 lat prowadziła ona życie ustabilizowane i osiadłe. No ale w końcu odezwał się w niej zew drogi. Wygląda na to, że akurat ona, do życia w ten sposób nie została zmuszona, ale że to był jej wybór. Tym bardziej, że mając możliwość zamieszkania wraz z życzliwymi jej ludźmi, w normalnym domu, taką propozycję odrzuciła.
Napisałem „akurat ona”, gdyż tysiące ludzi w Ameryce, z powodów ekonomicznych, zostało do takiej tułaczki i egzystowania w kamperach (lub w barakach) zmuszonych. Część z nich twierdzi, że stała się przez to wolna – żyją ponoć beztrosko, bez cywilizacyjnych stresów, blisko natury… Ale czy rzeczywiście jest to wolność, czy też życie poddane drastycznym ograniczeniom, jeśli chodzi o jego standard?

twarz jak park narodowy

       Podobno był taki zamysł, żeby Frances McDormand (będąca jedną z producentek) w filmie nie wystąpiła, ale skończyło się na tym, że „Nomadland” stał się popisem jej aktorstwa. Z kilku względów jest to postać w Hollywood charakterystyczna (nie chcę pisać „osobliwa”, gdyż ktoś mógłby to uznać za obraźliwe). Jej sprzeciw wobec upiększającej, idealizującej kobiecą urodę manii makijażu i tapetowania własnych twarzy przez (robiące z siebie „bóstwa”) aktorki (a i przez aktorów także) jest ostentacyjny. Innymi słowy: Frances McDormand to chodzący antonim hollywoodzkiego glamour. Jej siła tkwi w znakomitym aktorstwie, ale też… w tej jej nietuzinkowej twarzy, notabene wcale nie przystającej do obiegowych kanonów kobiecej urody.
McDormand wspomniała kiedyś, jak podczas jednego z wywiadów usłyszała od swojego rozmówcy, że jej twarz przypomina mu… park narodowy. I to jej się bardzo spodobało. Ja się nawet temu nie dziwię, gdyż rzeczywiście twarz ta jest niczym krajobraz ludzkiej duszy – z topografią bogatą w wyżłobienia i bruzdy, z siatką nerwów poruszających mięśnie. Taka mapa uczuć i emocji wyrażanych mimiką i gestami.
Prezencja twarzy McDormand na ekranie jest tak bezpośrednia i naturalna, że nie sposób się przed jej wyrazem obronić. Można przy tym odnieść wrażenie, iż aktorka robi wszystko, by przypadkiem nie objawiło się przed nami coś, co byłoby w niej „ładne”. Humanistyczne? Tak! Ale nie uładzone (tak jak te ciągle pomierzwione, przypominające strąki włosy aktorki, która często na ekranie wygląda tak, jakby dopiero co wstała z vanowej pryczy).
Twarz McDormand to przede wszystkim wyraz człowieczeństwa, bez względu na (jakże często zwodniczą, fasadową i narcystyczną) estetykę naszej aparycji i szatek, w jakie się stroimy. Dlatego jest to twarz fascynująca. I na swój sposób piękna.

Zachód słońca nad ziemią nomadów – ale cóż po pięknie w świecie tułaczym?

.

zachód słońca jako dekadencja

       Tak się złożyło, że „Nomadland” po raz pierwszy obejrzałem nie tylko w kinie (przy czym rok 2020 był dla mnie chyba rokiem rekordowym, jeżeli chodzi o znikomą liczbę filmów obejrzanych przeze mnie na dużym ekranie), ale i w kolosalnym formacie IMAX, który zazwyczaj zarezerwowany jest dla wizualnych spektakli. Czy jednak film ten potrzebował aż tak prominentnej ekspozycji?
Jeśli tak, to bynajmniej nie był to krajobrazowy splendor, a raczej tło i oprawa dla ludzkich perypetii i charakterów ukazanych w filmie. Nie było to więc piękno przyrody ani tym bardziej przyjazność naturalnego środowiska, a coś wręcz przeciwnego: pusta i zimna, trudna do ogarnięcia przestrzeń – nieludzki majestat pustyni; zastygła w bezruchu, niegościnna okolica… obojętna wobec ludzi borykających się ze swoim losem, stratą, żałobą i przemijaniem – z własną La condition humaine. (Podobnie chyba odbierali Naturę pionierzy.)
Uderzyło mnie to, że większość scen filmu kręcona była o zachodzie słońca, (choć ze dwa wschody słońca też się zdarzyły) ale chyba tylko raz ktoś zwrócił uwagę na piękno tego zjawiska. Podejrzewam więc, że głównym powodem, dla którego Chloé zdecydowała się na tak częste filmowanie o tej porze, było specyficzne światło: ostatnie promienie słońca i zapadający zmierzch – pogrążanie się wszystkiego w mroku i szarości. Także wywołanie nastroju schyłku i przemijania – współgrających z dekadencją ludzkiego życia. Bowiem w takim momencie swojej drogi życiowej znaleźli się prawie wszyscy bohaterowie „Nomadland”.
Tak więc, związek z naturą jest ważnym elementem filmu, ale nie ma w nim nic z romantyczności, może tylko lekkie dotknięcie poezji. Tym są chyba jaskółki, których tysiące wybudowało swoje gniazdowe miasto na ścianie skalnego urwiska. To właśnie miejsce marzy zobaczyć przed śmiercią umierająca na raka Swankie, tułacza przyjaciółka Fern.

Natura – żywioł czy źródło ukojenia?

       Moje serce biło mocniej, kiedy na ekranie rozpoznawałem miejsca amerykańskiego Zachodu, które sam często odwiedzałem przed laty, przemierzając tysiące mil z towarzyszami moich podróży, chodząc po tamtejszych szlakach… Arizońska pustynia Sonora, Czarne Wzgórza, nieziemskie krajobrazy Badlands, pacyficzne wybrzeże Big Sur, pustkowia Nevady, niebotyczne sekwoje redwood w kalifornijskiej Alei Gigantów… To wszystko, kiedy byłem młody, burzyło moją krew, zalewało adrenaliną, upajało przestrzenią, zachwycało pięknem… Niezmiernie długa, ciągnąca się przez pustynny krajobraz po horyzont droga, była dla mnie mekką, rytuałem – moją małą konkwistą, spełniającą się wolnością. Czy będący u kresu życia nomadzi też tego doświadczają? Być może.
Samotna Fern (ang. „paproć”) zderza się z tym wszystkim, ale czym dla niej są te miejsca – i sama Natura? Są momenty, kiedy obejmuje ona pień sekwoi w Kalifornii, obserwuje stado bizonów w Dakocie Południowej, pływa nago w górskim strumieniu w Kolorado, jedzie krętymi drogami Big Sur nad Pacyfikiem… To są te chwile ukojenia, które można znaleźć na łonie przyrody. Ale kiedy nad Oceanem szaleje sztorm, Fern z wielkim trudem przedziera się nad skalnymi urwiskami, nad spienionymi falami, walcząc z wichrem… Kiedy gubi się wśród „księżycowych” skał Badlands, ktoś woła do niej, pytając się, czy widzi coś ciekawego, na co ona odpowiada: „Tak, skały!”.
Wszystko jednak wskazuje na to, że dla Fern przyroda jest kierującym się swoimi prawami żywiołem, z którym trzeba się mierzyć. Droga, którą ona przemierza, jest zazwyczaj prosta, prowadząca przez pustkowia i wydaje się bezkresna. Nie jest wolnością, ale dystansem, który trzeba swoim vanem przebyć. Jeśli wspomina („ogromną”) przestrzeń, którą widziała z okna swojego domu w Empire, to nie jest ona dla niej Obietnicą, a raczej Wielką Niewiadomą – pustką, która skrywa Tajemnicę tego, co jest po drugiej stronie.
Czy jest tam droga, na której spotkamy tych, których kochaliśmy, a którzy stąd odeszli?
Czy naprawdę pożegnaliśmy ich na zawsze?

7.5/10

Twarz jak park narodowy – Frances McDormand, a w tle: Badlands

*  *  *

Więcej o filmach nominowanych w tym roku do Oscara w kategorii Best Picture: „Ojciec”, „Proces Siódemki z Chicago”, „Mank”, „Sound of Metal”, „Judas and the Black Messiah”, „Minari”, „Obiecująca. Młoda. Kobieta.”

.

Komentarzy 39 to “NOMADLAND – smutek tułaczej wolności”

  1. Tess Says:

    Barbara Hollender w relacji z festiwalu w Wenecji pisała: „Pokazywany w ostatnim dniu festiwalu Nomadland wywołał ogromne poruszenie, zyskał rewelacyjne opinie i stał się wielkim faworytem dziennikarzy. Jury pod przewodnictwem Cate Blanchett podzieliło ich opinie. Film Chloe Zao to kino drogi – opowieść o kobiecie, wdowie, która podróżuje przez Amerykę.”
    A w Polsce po raz kolejny przesunięto datę premiery filmu w kinach.

  2. EmEs Says:

    Pewnie trudno w to uwierzyć, ale Amazon stworzył specjalnie programy dla “worcamperów, jak sami o sobie mówią”. To CamperForce, w ramach którego koncern zatrudnia wędrownych pracowników. To korzystne dla obu stron (a przynajmniej pozornie, co wyjaśnię za chwilę).
    Pracownicy mają pracę i zupełnie legalnie, bez dodatkowych kosztów, mogą parkować kampery. Firma z kolei ma siłę roboczą, której specjalnie nawet nie musi zachęcać do pracy. Dodatkowo na część pracowników z grup zagrożonych wykluczeniem przysługuje rządowa dotacja. Tym samym podatnicy dokładają do śmieciowych umów “worcamperów”. A dlaczego piszę, że umowy są śmieciowe?
    Ano dlatego, że poza wynagrodzeniem pracownikom nie przysługuje nic: żadne ubezpieczenie, ochrona przed nagłym wypowiedzeniem, płatne chorobowe. Pracujesz, to zarabiasz, w przeciwnym razie masz zero dolarów dniówki.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Amazon to gigant, który w czasie pandemii zarobił (dodatkowo) grube miliardy. Polityka takiego Behemota wpływa na życie setek tysięcy ludzi. I bynajmniej nie są oni beneficjentami tej korporacji.
      Nawiasem mówiąc majątek Bezosa, właściciela Amazona, wzrósł w 2020 roku o 70 miliardów dolarów. (Kapitalizm w swojej najbardziej spektakularnej odsłonie?)
      Dobrze to, czy źle dla świata?

  3. Piotr Dzieciolowski Says:

    super film, super książka, polecam

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Z tego co wiem, film jest dość luźno oparty na książce Jessici Bruder. W książce główną bohaterką jest Linda May, nie takiej postaci jak Fern, prawda?
      Jeśli czytałeś książkę i oglądałeś film, to jakie widzisz największe różnice? (pytam, bo ja sam książki nie przeczytałem).

      • Piotr Dzieciolowski Says:

        Jak zwykle są różnice w szczegółach. Uważam, że książka jest bardziej intymna, szczera, ale film jest też super.
        Frances McDormand zagrała tutaj świetnie, pamiętam ją z Fargo, albo ostatnio – z Trzech bilbordów za Ebbing, gdzie zagrała wyśmienicie.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Podobno w książce lepiej jest zarysowane tło socjologiczne. No ale nie chcę się na ten temat wypowiadać, bo jej nie czytałem.
          Również bardzo lubię McDormand – to znakomita aktorka. Imponujące jest też to, że zrobiła wielką filmową karierę na przekór tej swojej zupełnie „niehollywoodzkiej” aparycji (to tak pół żartem, pół serio – bo jej twarz jest przecież bardzo fotogeniczna i filmowa ;) )
          Niedawno dostała Oscara (właśnie za Trzy billbordy, wcześniej jeszcze za Fargo)), i ma duże szanse na otrzymanie trzeciego. Jeśli tak, to znajdzie się w ekskluzywnym towarzystwie 5 aktorów, którzy tego dokonali w przeszłości (Ingrid Bergman, Walter Brennan, Daniel Day-Lewis, Jack Nicholson i Meryl Streep).
          Co ciekawe, reżyserka „Nomadland” Chloé Zhao pobiła rekord liczby nominacji podczas jednego rozdania Oscarów (ma tych nominacji aż cztery: za reżyserię, scenariusz adaptowany, produkcję i montaż).

  4. Bożena Mazur Says:

    Ja nie mam nic przeciwko faworyzacji ważnych i dobrych filmòw

  5. Ewa Says:

    Refleksyjny i pełen ciepła film. Zawsze wzrusza mnie ta siła i jednoczesna kruchość, którą w sobie nosimy. To coś, co gna naprzód, co sprawia, że wybieramy swoją drogę, czasem trudną i nieczytelną dla innych. Surowe piękno natury i naturalistyczne skrawki ludzkiego życia, w prostocie i trudzie codziennego dnia, otwarte serca i zwykła życzliwość, żal za tym co minęło, by za chwilę otrzepać się i wędrować dalej. „Nomadland” to konieczność, która staje się stylem życia. „Do zobaczenia w drodze”. Poruszające.❤️

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Tak, jesteśmy silni i krusi zarazem. Pragniemy spokoju i stabilizacji – jednego miejsca i serca na Ziemi – a z drugiej strony pędzimy gdzieś na złamanie klarku, skacząc (zwłaszcza za młodu) z kwiatka na kwiatek ;)

  6. Beata Rosiak Says:

    Obejrzałam dziś, nocą, w małym kameralnym kinie. Uroniłam kameralnie szczere łzy, bo film dotyka najczulszych i najdelikatniejszych strun. Wracałam szlochając nie z powodu opowiedzianej historii, a raczej pochylając się nad sobą, fragmentami swojego życia. I nie jest niczym nadzwyczajnym, bo pewnie większość oglądających tak miała. A cisza w kinie jak makiem zasiał. Tak miało być, tego oczekiwałam po filmie. To rodzaj osobistego rozrachunku, spojrzenia wstecz, pewnej konfrontacji swojego życia z marzeniami, oczekiwaniami…Wprawdzie mam tu pewne skojarzenia ii porównania do kilku filmów, jak choćby ”Prostej historii” Lyncha. Jedno jest pewne – potrzebujemy takiego kina, tym bardziej teraz, Staś.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Może nie wypada o tym mówić, ale mnie również klika razy w kinie skapnęły z oczu łzy 😉 Przyznaję, że ten film dość mocno oddziałał na moje emocje.
      Za drugim razem oglądałem go nieco chłodniejszym okiem, trochę bardziej krytycznie, dostrzegając pewne niedoskonałości – co też wyraziłem w recenzji i niektórych moich komentarzach – ale to pewnie tylko jakieś recenzenckie nudziarstwo, którym przecież nie chciałbym nikomu psuć intymnego spotkania z tym filmem.
      Tak, takiego kina – opowiadające „proste” historie tzw. „zwykłych” ludzi – potrzebujemy.

      PS. Myślałem, że w Polsce jeszcze tego filmu nie grają w kinach (bo premierę przeniesiono na kwiecień). To dobrze, że udało Ci się go obejrzeć.

      • Beata Rosiak Says:

        Staś, pomyślałam podobnie, że raz jeszcze go obejrzę, bo warto, zawsze ogląd ponowny pozwala dostrzec niuanse. Jednakże pierwsze świeże wrażenie jest jak pierwsza miłość. Nawet gdybym miała dopatrzeć się jakiś nieścisłości, niedogrania, to i tak pozostanę z pierwszym obrazem pełnym głębokiej ale subtelnej refleksji, która pozwoliła mi na krótką chwilę pomyśleć i zamarzyć sobie, że jestem dobrym człowiekiem. Czy nie na tym miałoby polegać Człowieczeństwo, Staś?

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Dla mnie też najważniejsze jest pierwsze spotkanie z filmem – i odczuwane wtedy wrażenia.
          Tak, masz rację, człowieczeństwo nie może istnieć bez dobroci.

        • Beata Rosiak Says:

          O to to, właśnie dobroć i spokój bił od Fern, to było w niej piękne. To było coś! Coś, co ogromnie lubię w ludziach – dobro i spokój na które się nie silą, bo to takie naturalne i normalne dla nich. Grzeję się przy takich i spływa trochę ich człowieczeństwa na mnie. Dobranoc Staś😊

  7. Lucyna Zarek Says:

    Jest Pan szczęściarzem, że ma Pan możliwość obejrzeć ciekawe filmy już, teraz. U nas w Polsce obecnie znowu zamknięte kina, film ” Renoir „, który tak pięknie Pan zrecenzował, a na który czekam, oddala się.
    Stajemy się coraz ubożsi w kwestiach sztuki, kultury.
    Zastanawiam się czy będzie nam dane nadrobić ten czas po pandemii, wszyscy z niecierpliwością wyczekujemy normalności. Póki co, czytam książki i czekam na powrót zwyczajności w każdej dziedzinie życia.
    Pozdrawiam.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Pisze Pani, że kina w kraju zamknięte, a tu odzywają się niektórzy mówiąc, że obejrzeli już ten film w (polskim) kinie. Więc nie wiem, jak to jest. Ja natrafiłem na taką informację, że w Polsce przesunięto premierę „Nomadland” na kwiecień, ale teraz nie jestem pewien czy to prawda. To ma pewnie związek z kolejnym lockdownem i zakazem chodzenia do kina.
      „Renoir” to film sprzed 7 lat, więc w kinach już go nigdzie nie ma. Z tego co wiem, to można go obejrzeć tylko w tzw. streamingu” (przynajmniej w Stanach).
      Normalność zapewne w końcu przyjdzie, ale niestety, może to już być jakaś nowa „inna” normalność. Ale na pewno można będzie oglądać filmy, czytać książki, słuchać muzyki 😊
      Pozdrawiam

      • Lucyna Zarek Says:

        Od dziś właśnie został wprowadzony częściowy lockdown, jak się to przełoży na funkcjonowanie ośrodków kultury to się okaże.
        Nie daruję sobie filmu „Renoir” – myślę, że mam jeszcze szansę obejrzeć go na którymś z kanałów TV.😊😊

  8. Houseless Says:

    NOMADLAND takes its time dissecting the life of the main character who lost her husband and ultimately ended up as Nomad due to financial struggles. With little twists and turns, the movie was too bland. This was a message not a story and it was more suitable as a documentary, especially since the actors used were real Nomads. There was no lessons learned, no character growth and no climax moments. Also, the plot failed to make a connection between the death of her husband and her current status. He was rarely mentioned and I guess we’re just supposed to assume she’s broken because of his loss. Her financial struggles are also unclear and she seems to have lots of support from family and friends so I’m not sure what I was supposed to feel because at times it seemed like she chose the life and that’s just the way things are for her and I’m not gonna get emotional about it.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      These observations are spot on. That’s right: the way of nomads’ lives (in the film) might seem bland – tiresome, uneventful and prosaic – nonetheless their characters and personalities were not bland or uninteresting.
      What are nomads doing might seem undramatic, but their lives in fact are dramatic.

  9. miziol Says:

    Nie widzialem, ale mam na swojej liscie :-). Lubie Frances McDormand za jej oszczedny sposob grania. To co zrobila w Fargo (jakos z tym filmem ja najbardziej kojarze) to byl niezly majstersztyk, wliczajac w to poslugiwanie sie angielszczyzna ze szwedzkim akcentem. Przypadkiem za to obejrzalem pare dni temu „Official Secrets” i bylbym naprawde szczesliwy gdybys chcial cos na jego temat powiedziec. Jestem, bez zadnej przesady, w szoku. Ogladalem siedzac na brzegu fotela od poczatku do konca. Nie pamietam kiedy ostatni raz przytrafilo mi sie cos takiego.

  10. Tess Says:

    Z wywiadu z Frances McDormand w GW.
    3 Oscary, ale najważniejsze jest to, co ma do powiedzenia jako człowiek w tym biznesie:

    Doskonale wie, jak wygląda jej twarz, według niej „gumowa”.
    „– Zawsze wiernie mi służyła, a im jestem starsza ,tym bardziej mi pomaga, bo mam na niej nienaruszoną całą mapę mojej drogi i mogę z niej korzystać do woli – mówi.
    Przyznaje, że traci nad sobą panowanie, gdy widzi kolegów i koleżanki, którzy operacjami plastycznymi czy medycyną estetyczną „wymazują sobie z twarzy historię”. Dla niej wyglądanie na swój wiek czy nawet staro to świadectwo doświadczeń i zdobytej wiedzy. – Zdecydowałam się po latach wrócić do wywiadów, bo poczułam, że muszę pokazywać publicznie to, co zdecydowałam się prezentować prywatnie, czyli kobietę, która jest bardziej dumna, silniejsza i bardziej wpływowa, niż kiedy była młoda. Sądzę, że noszę tę dumę i tę siłę na mojej twarzy i moim ciele. I chcę być wzorem nie tylko dla młodszych kobiet i nie tylko dla ludzi z mojej profesji. Chciałabym zacząć rozmowę o starzeniu się i o tym, że ageizm to kulturowy problem. Starzenie się i dostosowywanie do tych wszystkich biologicznych zmian to ciągłe użeranie się i modyfikowanie. Więc nie należy sobie tego jeszcze utrudniać. A chirurgia plastyczna to utrudnia, bo utrudnia zaakceptowanie siebie. Ja chcę być poważana. Chce być nestorką, członkinią starszyzny. Mam do opowiedzenia wiele rzeczy, które mogą pomóc innym.”
    Za to doskonale wie, jak wygląda jej twarz, według niej „gumowa”.
    „– Zawsze wiernie mi służyła, a im jestem starsza ,tym bardziej mi pomaga, bo mam na niej nienaruszoną całą mapę mojej drogi i mogę z niej korzystać do woli – mówi.
    Przyznaje, że traci nad sobą panowanie, gdy widzi kolegów i koleżanki, którzy operacjami plastycznymi czy medycyną estetyczną „wymazują sobie z twarzy historię”. Dla niej wyglądanie na swój wiek czy nawet staro to świadectwo doświadczeń i zdobytej wiedzy. – Zdecydowałam się po latach wrócić do wywiadów, bo poczułam, że muszę pokazywać publicznie to, co zdecydowałam się prezentować prywatnie, czyli kobietę, która jest bardziej dumna, silniejsza i bardziej wpływowa, niż kiedy była młoda. Sądzę, że noszę tę dumę i tę siłę na mojej twarzy i moim ciele. I chcę być wzorem nie tylko dla młodszych kobiet i nie tylko dla ludzi z mojej profesji. Chciałabym zacząć rozmowę o starzeniu się i o tym, że ageizm to kulturowy problem. Starzenie się i dostosowywanie do tych wszystkich biologicznych zmian to ciągłe użeranie się i modyfikowanie. Więc nie należy sobie tego jeszcze utrudniać. A chirurgia plastyczna to utrudnia, bo utrudnia zaakceptowanie siebie. Ja chcę być poważana. Chce być nestorką, członkinią starszyzny. Mam do opowiedzenia wiele rzeczy, które mogą pomóc innym.”

  11. Beata Rosiak Says:

    Nomadland dostarczył mi przede wszystkich wzruszeń, grał na moich najczulszych strunach, ale to kiedyś pisałam. Zatem bez powtórek. Natomiast b.doceniam aktorstwo Frances, bo to taki rodzaj niewymuszonej kreacji, czegoś co posiadają wybitni(Streep, Hopkins, de Niro, Nicholson)Po prostu mają to coś😉 jak mawiał mój dziadzio ś.p.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Zgadzam się we wszystkim. Bardzo lubię Frances, ale również cieszyłbym się z Oscara dla Carey Mulligan, która zagrała w filmie nie tak bardzo „oscarowym”, choć ciekawym, ale za to zagrała w nim kapitalnie – według mnie jej rola w „Promising Young Woman” była bardziej różnorodna i chyba bardziej wymagająca niż rola McDormand w „Nomadland”.

  12. Masrk Mos Says:

    Widziałem film, ale nie podobał mi się. Dlaczego? Cały czas widziałem AKTORKĘ miedzy NATURSZCZYKAMI. Patrzyłem jak ona słucha tych ich opowieści, ale ONA nie była jedną z nich. Albo dajesz WSZYSTKICH AKTORÓW, albo robisz DOKUMENT GDZIE WSZYSCY SA NATURSZCZYKAMI.
    Ten mix, że wkładasz aktora i patrzysz jak GRA, udaje że słucha, udaje że jest jedną z nich, a reszta jest PRAWDZIWA, mi po prostu nie leży.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Coś w tym jest, choć mnie to tak nie raziło – może dlatego, że McDormand ma coś takiego „naturszczykowego” w sobie, oprócz tego, że jest wybitną aktorką profesjonalną. Znam te zarzuty, że film miesza dokument z fikcją (argumenty są godne uwagi), ale ja jednak uważam, że reżyserka poradziła sobie z tym miksem całkiem nieźle – a Frances McDormand jej w tym pomogła. Nawiasem mówiąc ci autentyczni (nie fikcyjni) ludzie wypadli w filmie znakomicie.

      • Masrk Mos Says:

        No to taki eksperyment, historia ciekawa, mnie jeszcze raziło to ze w Amazon wszystko takie cacy, a jak ja pokazali ze pracuje w dwóch różnych sezonach, to nawet nie pokusili się żeby dać ją w inne miejsce na hali, tylko jednym ciągiem nagrali ją na tym samym stanowisku i ciachnęli scenę na dwa i dali w różne miejsce w filmie.
        Ale to szczegół.
        Pozdrawiam.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          O ile wiem, to budżet tego filmu wynosił tylko $5 mln. – może to się z tego brało, że musieli oszczędzać, a ten film wyglądał – jeśli chodzi o scenografię – nad wyraz skromnie? 😉

          PS. Pańska spostrzegawczość jest niezwykła 🙂

  13. Jarek Kril Says:

    Rosnąca rzesza osób wykluczonych z amerykańskiego społeczeństwa z powodu ewidentnych błędów systemu dystrybucji dóbr pokazana jest w dość romantyczny sposób. Tutaj są dążącymi do niezależność nomadami. A w rzeczywistości po prostu nie mają innego wyboru jak pracować sezonowo dla Amazona. Jakby „Ameryka jako społeczeństwo nie jest w stanie Ci zapewnić stabilizacji i godnego życia, ale w zamian dostajesz spektakularną amerykańską przyrodę” – zawsze masz coś. Film jednak zrobiony jest tak, by nie urazić przeciętnego amerykańskiego widza, który ciągle wierzy, że żyje w „the greatest country in the world”. Ostatecznie oni przecież wybrali taki życie (bohaterka może zostać w domku gościnnym z fajnym facetem, ale ucieka). Stwierdzenie siostry główniej bohaterki „jesteście jak amerykańscy pionierzy” staje się ponurym żartem. Filmu Zhao wpływa na irytujące mielizny, jak na przykład rozmowa Fern z Bobem (naiwności w duchu new age i psychologi z poradników). Fern jest siłaczką. Wykształcona, wrażliwa kobieta, bez mrugnięcia okiem i nawet z radością („I like to work” mówi) przyjmuje gówniane prace… W wielu momentach film jest irytujący, a czasem po prostu nuży.

    • Marlena Kosiura Says:

      a zachwyt nad filmem utwierdza raczej w przekonaniu, o tym ze amerykańska akademia filmowa i środowiska wpływające na to, czy film jest 👍 czy 👎 uwielbiają ślizgać się po tematach, coś poruszyć, ale nie nazwać po imieniu, pokazać problem, ale nie wskazać z czego on wynika, bo wówczas można się zbyt narazić.
      Plus moim zdaniem pokazuje jak silnie amerykańskie lobby narzuca narrację w ocenie tego filmu na całym świecie.
      Ciekawy film, ale mimo wszystko płytki. Zachwyt wykreowany sztucznie.

  14. Tess Says:

    Ciekawa rozmowa o filmie:


Co o tym myślisz?