MINARI – American dream czy walka o przetrwanie?

.

Portret rodzinny z huśtawką („Minari„)

.

       Niestety, „Minari” okazał się jednym z tych filmów, które przyniosły mi pewne rozczarowanie w konfrontacji z oczekiwaniami rozbudzonymi nawałą pozytywnych (często entuzjastycznych) recenzji, zdobyciem najważniejszych nagród, famą najlepszych filmów roku… „Minari” zdobył m.in. Złoty Glob dla najlepszego filmu zagranicznego, Główną Nagrodą Jury i Nagrodę Publiczności na festiwalu w Sundance; ponadto otrzymał 6 nominacji do Oscara (m.in. w kategorii najlepszy film, najlepszy reżyser, najlepszy scenariusz oryginalny, najlepszy aktor pierwszoplanowy).
Podobnie było z „Parasite” i sam już nie wiem, czy to przypadek, czy ironia losu, bo oba filmy zrobili Koreańczycy (choć po prawdzie, reżyser „Minari” Lee Isaac Chung bardziej już jest Amerykaninem, niż Koreańczykiem) – a przecież kino koreańskie lubię i cenię. Jeśli się jednak  dobrze zastanowić, to może właśnie dlatego, że to kino lubię – i mam w pamięci filmy naprawdę znakomite – to zarówno „Minari” jak i „Parasite” wypadają przy nich gorzej. Przy czym, muszę zaznaczyć, że nie są to filmy złe, ale też nie wybitne – co by sugerowało ich niezwykłe powodzenie, zwłaszcza wśród krytyków, festiwalowych widowni oraz gremiów od przyznawania nagród wszelakich.
Poza tym, wypada mi dodać, że tak jak „Parasite” bynajmniej mnie nie wynudził (oglądałem go ze sporym zainteresowaniem), tak i „Minari” w kilku momentach mnie wzruszył (cóż, nie jestem całkiem odporny na filmowy sentymentalizm, który jednak jest tam obecny).

       Sam nie wiem, czy ten film jest o imigrantach (główni bohaterowie są w Stanach Zjednoczonych od 10 lat), czy o Amerykanach (bo przecież mają już obywatelstwo amerykańskie i borykają się z tymi samymi problemami), tym bardziej, że sam reżyser podkreślał, iż nie jest to historia, w której najważniejszy jest status mniejszości społecznej bohaterów – a nawet ich poczucie tożsamości etnicznej czy rasowej. Jego film opowiada o ludziach w innych kategoriach – ważniejsze są inne ich cechy, właściwości i przymioty, jak np. bycie ojcem, matką, synem, wnukiem – bycie farmerem, pracownikiem, sąsiadem, parafianinem – członkiem małej społeczności, która żyje na amerykańskiej prowincji.
Wydaje mi się, że doskonale rozumiem intencje i argument Chunga: on chce być traktowany jak reżyser amerykański, a nie jak ktoś z koreańskim pochodzeniem. Podejrzewam, że nie chce, by przede wszystkim dostrzegano u niego skośne oczy, żółtą skórę, koreańskie nazwisko (Lee Isaac Chung urodził się w Denver, jest absolwentem Yale). Jak na ironię, fory jakie film dostaje na prawo i lewo (zwłaszcza na lewo) – związane są w dużej mierze z tym, że „Minari” uznany został za opowieść właśnie o imigrantach i o mniejszości etnicznej (tutaj: ludzie mający azjatyckie korzenie). Oczywiście wskazywanie na to, że sukces filmu opiera się w dużej części na tych politycznych w gruncie rzeczy przesłankach, jest (delikatnie mówiąc) mało poprawne politycznie, ale jeśli ujawnimy, że jego producentem jest mocno zaangażowany po lewej stronie Brad Pitt, (który zapewne użył wszystkich swoich koneksji do promocji filmu) to pewne rzeczy stają się bardziej jasne i zrozumiałe.
Lecz dajmy sobie spokój z mętną polityką tudzież z insynuacjami, które mogą się wydać małostkowe.

       Nie chciałbym wszak być źle zrozumiany, bo w rzeczywistości koreańskie pochodzenie rodziny ukazanej w „Minari” jest ważne – tyle że nie jako źródło ich tożsamości, a przyjętych wartości i kształtowania charakteru. Sam tytuł filmu odnosi się do znanej i powszechnie używanej w kuchni południowo-azjatyckiej rośliny, której nasiona przywozi ze sobą z Korei Soon-ja (Youn Yuh-jung), matka głównej bohaterki i wysiewa na brzegu strumienia nieopodal domu, do którego przeprowadziła się niedawno jej córka Monica (Han Ye-ri) z mężem Jacobem (Steven Yeun) i dwojgiem dzieci: 7-letnim Davidem (Alan Kim) i kilka lat starszą od brata Anne (Noel Kate Cho).

W pogoni za szczęściem na amerykańskiej ziemi (Od lewej: Steven Yeun, Alan Kim, Youn Yuh-jung, Han Ye-ri i Noel Kate Cho w filmie „Minari”)

.
Rodzina Yi przeprowadziła się do Arkansas z Kalifornii: Jacob za zaoszczędzone wraz z żoną pieniądze (oboje są sekserami segregującymi według płci pisklęta) kupił przypominający barak dom oraz spory kawał ziemi – jego marzeniem jest założenie własnej farmy-ogrodu i uprawa warzyw, co mogłoby mu zapewnić finansową niezależność, rezygnację z dotychczasowej potwornie monotonnej pracy (ileż można zaglądać w pisklęcie kupry!?), jak również patriarchalną godność człowieka sukcesu i żywiciela rodziny.
Wszyscy zmagają się z życiem, które w niczym nie jest podobne do amerykańskiego marzenia: pole Jacoba wysycha, jego zbiory niszczeją; jego żona nie może pogodzić się z izolacją życia na wsi, teściowa Soon-ja dostaje wylew, mały David ma chore serce i nie wolno mu biegać, (córka Anne jest cokolwiek przez scenariusz zaniedbana). O zakończeniu ze zrozumiałych względów nie będę pisał.
Narracja w filmie prowadzona jest nieśpiesznie, ale za to konsekwentnie. Uwaga skupia się często na chłopcu i jego relacji z babką, co jest pretekstem do wprowadzenia tonów zarówno egzystencjalno-metafizycznych (cokolwiek pretensjonalnych), jak i komediowych (niezbyt wyrafinowanych). Grający Davida Kim wypada na ekranie bardzo sympatycznie, weteranka kina koreańskiego Youn Yuh-jung jako babcia momentami zbytnio szarżuje, przez co jej postać staje się nieco przerysowana. Steven Yeun w roli farmera wydaje się trochę nie na miejscu, ale skądinąd gra bardzo dobrze. Niestety Han Ye-ri nie ma zbyt wiele do zagrania, ale gdy się pojawia na ekranie, to można na jej grę popatrzeć z przyjemnością.

       Wcale się nie dziwię, że „Minari” wielu widzom ogląda się dobrze – bowiem film używa sprawdzonych formułek kina rodzinnego, odwołuje się do familijnych sentymentów, nie zadziera ostro ze społecznymi realiami, zachęca do kibicowania prekariatowi… wreszcie jest „życiowy” (większość z nas boryka się z podobnymi problemami, co bohaterowie) i artystycznie bezpretensjonalny (choć wydaje mi się, że ta jego prostota formalna nie jest zamierzona, a wynika po prostu sama z siebie).
To co przed chwilą napisałem można uznać za zalety filmu, jednakże dla mnie są to cechy kina średniego. Dlatego „Minari” wydaje mi się obrazem niepełnym. Ukazuje wprawdzie portret rodzinny we wnętrzu, ale bez żywego tła – przy niemal zupełnym braku komentarza społecznego czy (jeszcze mniej) politycznego (a przecież wszystko dzieje się w epoce Reagana). Relacje ze społecznością, której częścią jest rodzina Yi, są śladowe (bo przecież znajomość z religijnym mistykiem/ekscentrykiem Paulem [przykuwający uwagę, ale jednak zbyt histeryczny Will Patton] jest bardziej kuriozalna niż realistyczna).
Jestem pewien, że reżyser Lee Isaac Chung zapuścił w Ameryce korzenie głębiej niż sprowadzone z Azji przez starą Koreankę ziele minari. Niestety, oglądając jego film trudno jest się o tym przekonać i można odnieść wrażenie, że równie dobrze jego opowieść mogłaby się dziać wszędzie, a może raczej… nigdzie? Bo akurat tutaj, obecny w filmie uniwersalizm, nie wychodzi mu (moim zdaniem) na dobre.

7/10

*   *   *

Więcej o filmach nominowanych w tym roku do Oscara w kategorii Best Picture: „Nomadland”, „Ojciec”, „Proces Siódemki z Chicago”, „Mank”, „Sound of Metal”, „Judas and the Black Messiah”, „Obiecująca. Młoda. Kobieta.”

.

Komentarzy 14 to “MINARI – American dream czy walka o przetrwanie?”

  1. małgosia Says:

    Drogi Stanisławie, ja dziś nie na temat, bo nie mogę znaleźć twego adresu. Przez zupełny przypadek zanim opróżniłam folder spam – robię to bez czytania zauważyłam twoje (albo takie samo jak twoje imię i nazwisko). Jak kliknęłam usuń, a jak wiesz jest to operacja nieodwracalna uświadomiłam sobie skąd znam imię i nazwisko. Miałam ostatnio problemy z blogiem, zniknął mi, potem znikły mi adresy zaprzyjaźnionych blogów. Proszę więc, jeśli to Ty pisałeś do mnie- napisz jeszcze raz. Tym razem zanim usunę sprawdzę folder spam, bo bardzo jestem ciekawa, jaką miałeś dla mnie wiadomość, tak rzadko ktoś do mnie pisze. Ostatnio jakoś nie mam serca do bloga i rzadko tu goszczę. Pozdrawiam

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Mój mail kończył się życzeniami wszystkiego dobrego, a wcześniej pytałem się m.in. o to, co spowodowało zniknięcie adresu mojego bloga z Twojej listy ;) Taki drobiazg :) Ale niezbyt zrozumiały w kontekście naszej znajomości – i okazywanej sobie wzajem uwagi – od wielu lat ;)
      Pozdrawiam

  2. małgosia Says:

    No to moja ciekawość została zaspokojona. Rzeczywiście znamy się blogowo ładnych parę lat. Bardzo lubię twoje wpisy na temat sztuki i podziwiam erudycję. Czasami nie zgadzam się z twoimi opiniami, ale to przecież całkiem naturalne. Ostatnio nie komentowałam, bo wpisy dotyczyły filmów, których nie oglądałam i nie znam. A że zniknął twój blog z mojej listy- nie wiem co jest powodem takich działań, podobnie, jak znikający blog. Zdarzyło mi się to ostatnio kilka lat temu, co wówczas wywołało panikę. Teraz podeszłam do tego ze stoickim spokojem. Pozdrawiam Uff, czyli mogę już usuwać spam bez czytania:)

  3. małgosia Says:

    Ps. a tak swoją drogą nigdy nie śledziłam, czy mój blog znajduje się na czyjeś liście :)

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Ja również nie śledzę, ale mam wgląd w to, z jakich stron wchodzi się na mojego bloga (czasem to sprawdzam z ciekawości ;)). Twój zniknął z tych danych i kiedy czytałem jeden z Twoich wpisów zauważyłem, że nie ma już mojego bloga na Twojej liście. Stąd cała ta afera ;)
      (Uznałem, że z jakichś powodów mnie eksterminowałaś z tej listy i mi się tak po ludzko zrobiło przykro ;) Tak czasami dziwnie reaguję ;) )

      A do Ciebie zaglądam, bo zajmujesz się tematami, które i mnie interesują. (Kto dzisiaj recenzuje książki Heinricha Bölla? ;) )

      • małgosia Says:

        Nazwanie moich wypocin recenzjami to trochę nazwa na wyrost, ale jak inaczej to nazwać. Jakieś luźne refleksje amatorki. Pochlebiam sobie, że od łacińskiego amare, a nie od amatorszczyzny. :) Ludzkie reakcje bywają często zadziwiające. Sama siebie potrafię zadziwić. A czytam rzeczywiście coś co dziś jest niemodne i chyba rzadziej sięga się po klasykę, przynajmniej w blogosferze rzadko można trafić na wrażenia z lektury pisarzy, których książki nie znajdują się dziś w rankingach popularności. Wychodzę z założenia, że klasyka nawet jeśli dziś nieco nużąca ma swoje walory poznawcze. Aktualnie czytam Utraconą cześć Katarzy Blum :) Eksterminacja- strasznie brzmi, choć oznacza to samo co usunięcie. Kojarzy się bardzo nieprzyjemnie.
        Pozdrawiam

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Być może oboje należymy do wymierającego gatunku, który ceni i szanuje klasykę ;) (To chyba znów mój kolejny ciężki dowcip, jak z tą eksterminacją ;) )
          Mnie się jeszcze na Twoim blogu podoba to, że oprócz literatury (i wielu innych tematów związanych ze sztuką i kulturą) nawiązujesz dość często do malarstwa.

          Jeśli chodzi o „Utraconą cześć Katarzy Blum” to książki Bölla nie czytałem, ale za to oglądałem film, który na jej podstawie nakręcilii Volker Schlöndorff i Margarethe von Trotta. Pamiętam, że zrobił na mnie wielkie wrażenie (być może dlatego, że oglądając go miałem jakieś 16 lat). Pamiętam, ze zarówno Bölla, jak i twórców filmu oskarżano o sympatyzowanie z terrorystami.

          Właśnie: szkoda, że częściej nie rozmawiamy o filmie, ale to może wynikać z tego, że masz jednak trudniejszy dostęp do filmów. Bo, jak mniemam, kino też lubisz ;)

          Pozdrawiam

  4. małgosia Says:

    Oczywiście, że lubię kino, ale zajmuje ono wśród rozlicznych moich zainteresowań skromne miejsce. Dzięki – co głupio zabrzmi – pandemii, zaczęłam oglądać więcej filmów na platformie mojeekino. Co oczywiście nie jest tym samym co wizyta w kinie, ale niestety …… jak się nie ma….. W każdym razie dość dawno nie obejrzałam tyle filmów co w ostatnich miesiącach, ale jednak są to filmy inne, niż te o których piszesz. Co uświadamia mi, że jest tam Parasite, którego jeszcze nie obejrzałam. Jak tylko obejrzę to wrócę do twojej recenzji, bo jestem prawie pewna, że pisałeś o tym filmie. Ostatnio czytałam twoją recenzję o Biegunach Tokarczuk, ale że nie czytałam jeszcze książki nie wypowiedziałam się. Malarstwo bardzo lubię, choć mam swoje ulubione gatunki i malarzy, są też tacy, których mijam dość obojętnie.Albo też mam za małą wiedzę, aby ich należycie docenić. Słucham teraz co czwartek audycji historyka sztuki o Rzymie, który powtarza to się widzi, co się wie. I to jest bardzo mądre powiedzenie, jeśli czegoś się nie wie, to o wiele trudniej to dostrzec. Wiele rzeczy mnie interesuje, ale brakuje czasami czasu, a czasami nastroju, czy skupienia, a może i weny, aby pisać choćby o wszystkich przeczytanych książkach, obejrzanych wystawach (uwielbiam chodzić na wystawy, niektóre muzea odwiedziłam już kilkanaście razy) odbytych podróżach (ostatnio coraz bliższych). Ale właśnie w poniedziałek dokonałam rezerwacji hotelu w Krakowie i już się cieszę ogromnie na to, co będę tam ponownie oglądać. I przepraszam że tak zabieram miejsce pod wpisem o filmie, ale trzeba było pisać raz jeszcze na maila :) a tak ci się tu rozpanoszyłam. Pozdrawiam

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Jeżeli są to filmy inne, to czy możesz zdradzić jakie? Bardzo jestem ciekaw.
      Ja też oglądam teraz sporo innych filmów, ale jakoś tak się składa, że piszę o tych, które należą do tzw. mainstreamu (ostatnio: zdobywających różne nagrody, nominowanych do Oscara. Być może jest to błąd (wynikający poniekąd z przyzwyczajenia?)

      „Parasite” te jeden z najbardziej hołubionych tytułów ostatnich lat. Ciekawe jestem Twojej reakcji na ten film – nie uprzedzonej i szczerej ;) I ewentualnej konfrontacji z moją opinią o tym filmie.

      Czytałaś moją recenzję z „Biegunów” Tokarczuk? Całą? ;) Jeśli tak, to podziwiam wytrwałość w lekturze tego elaboratu ;) – ale i ma nadzieję, że jednak był na tyle interesujący, że okazało się to możliwe.
      Tak a propos Tokarczuk: wyobraź sobie, że pisząc tę recenzję zajrzałem do Ciebie, bo byłem ciekawy jak Ty odbierasz jej pisarstwo. No i nic nie znalazłem, co mnie trochę zdziwiło, bo to przecież Noblistka jest i na dodatek (przynajmniej od czasu Nobla) przyjmowana w Polsce przez swoich fanów na kolanach. (Te kilometrowe kolejki po autograf… nie mogłem się temu nadziwić. Tym bardziej, że „Księgi Jakubowe” wymęczyły mnie bardzo.)

      Naprawdę imponują mi Twoje zainteresowania – i Twoje zaangażowanie w nich ;) Również uwielbiam zwiedzanie wystaw, zwłaszcza galerii malarstwa – w Stanach zwiedziłem większość z nich (nie które z nich są znakomite).
      Notabene, za jakieś dwa tygodnie wybieram się specjalnie do Detroit, by wreszcie zobaczyć zbiory Detroit Institute of Arts, które podobno są imponujące, a tak się złożyło, że nigdy ich nie widziałem, mimo że byłem w tym mieście kilka razy.

      Zazdroszczę wizyty w Krakowie. Zawsze, kiedy odwiedzałem kraj, starałem się, choć na parę dni, wpaść do tego miasta. Z różnych względów ;)

      Wcale się tutaj nie „rozpanoszyłeś” – cieszę się, że się rozgościłaś. Bo zawsze jesteś tu mile widziana.

      Pozdrawiam,
      S.

      • małgosia Says:

        Te inne filmy to np. Rzecz o mych smutnych dziwkach, Jest jeszcze czas, Poznajmy się jeszcze raz, Małe szczęścia, Hannah Arendt, Oficer i szpieg, Imigrantka, Dobrze się kłamie w dobrym towarzystwie,Dziennik panny służącej czy Księgarnia z marzeniami. Jak widzisz taki misz masz. Nie mając dostatecznej wiedzy wybieram wg opisów zamieszczonych przy filmach bądź zwiastunów. Moje zainteresowanie filmem jest takie, że nie czuję się na siłach pisać o nich. Bardzo rzadko mi się to zdarza.
        Czy przeczytałam całą recenzję Biegunów- nie pamiętam. Przeczytałam na tyle, aby stwierdzić, iż powieść Cię raczej rozczarowała niż uwiodła. Po autografy rzadko ustawiam się w kolejce, a jeśli na kolanach miałabym stać to może stałabym przed moim ukochanym Wiktorem Hugo, czy Emilem Zolą, Proustem, czy paru innymi (mam słabość do Francuzów), gdybym żyjąc w ich czasach poznała się na tego rodzaju twórczości. No Michałowi Aniołowi mogłabym sprzątać pracownie, a Vincentowi coś ugotować, choć pewnie oni by mnie pogonili.
        Nie ma u mnie recenzji Tokarczuk, nie dlatego, abym była rozczarowana, czy obawiała się reakcji innych, ani też dlatego, że mnie jej proza onieśmiela. Jakoś nie czułam się na siłach, aby coś napisać. Czasami tak mam, przeczytam książkę i nie potrafię opisać swoich wrażeń. Przeczytałam prowadź swój pług przez kości umarłych, Prawiek i inne czasy oraz Anna w grobowcach Inn. Nie są to najbardziej reprezentatywne powieści naszej noblistki. Nie mogę napisać, aby mi się te książki nie podobały, bo moim zdaniem są dobrze napisane i to co mnie w nich urzeka, to w mojej opinii każda jest inna, jedna to saga, druga thriller psychologiczny a trzecia uwspółcześniony mit. Każda napisana innym językiem. To wyglądało jak zabawa słowem. Podobał mi się język, który sprawiał, że czytało mi się je dobrze i z zainteresowaniem, a jednak nie były to książki, które sprawiłyby, że chciałabym do nich wrócić. No może rzeczywiście w pewien sposób rozczarowały, bowiem wydawało mi się, że skoro osoba, której wypowiedzi sprawiają, że czuję duchowe pokrewieństwo napisała książkę, to ona sprawi taki wow. Ale tych trzech powieści nie mogę zaliczyć do najlepszych, jakie przeczytałam. No po prostu ich nie czuję, nawet jeśli są wybitne, to ja tego nie dostrzegłam. Natomiast bardzo chcę przeczytać Biegunów i owe Księgi Jakubowe. Chcę sobie wyrobić własne zdanie. Podoba mi się sam tytuł Bieguni, który rozumiem jako określenie naszej cywilizacji w biegu, nie mającej czasu dla siebie, dzieci, rodziny, przyjaciół. Ale to tylko takie moje skojarzenia. Natomiast ten postępujący pęd świata wcale mi się nie podoba. Może to naturalne, że w pewnym wieku nie nadąża się za zmianami, ale takie oddalenie się człowieka od człowieka jest dla mnie niezrozumiałe i przerażające. Co zapewne powtarzali też nasi dziadkowie i rodzice patrząc na otaczający ich świat.
        Co do muzealnych wizyt zazdroszczę dużej ilości zbiorów w Stanach. Jest to dla mnie tak odległy kontynent, że najprawdopodobniej nigdy nań nie dotrę (źle znoszę długie podróże, więc nawet samolotem byłby to dla mnie koszmar), dlatego też jeśli się wybierzesz i porobisz zdjęcia to ja bardzo chętnie obejrzę.
        Ja natomiast wybiorę się na pewno do Kamienicy Szołayskich i do Muzeum Narodowego, których zbiory uwielbiam. Bardzo lubię młodopolskich malarzy, kolekcjonuję jak najcenniejszy skarb w pamięci. Wychodzę i wydaje mi się, że się wzbogaciłam, że doznałam jakiegoś szczególnego rodzaju wyróżnienia i czuję się szczęśliwa, że mogłam popatrzeć na piękno w czystej postaci. I kurcze nawet nie mogę się tym podzielić z moimi znajomymi, którzy patrzą na mnie, jak na dziwoląga, ale że co, widziałaś jakiś obrazek i tak się cieszysz…. Czytałam o ukończeniu prac konserwatorskich Ołtarza Wita Stwosza i nagle zobaczyłam ten ołtarz, który widziałam już tyle razy zupełnie inaczej, jakbym go oglądała po raz pierwszy, tak więc na pewno w Mariackim też dłużej zabawię.
        Pozdrawiam.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          😊
          Przejrzałem twoją listę filmów (przy okazji musiałem sprawdzić ich oryginalne tytuły, zwłaszcza angielskie, bo sporo z nich nic mi nie mówiło 😉 )
          Widzę, że są to filmy głównie europejskie. Rzadko który z nich jest dostępny teraz tutaj, w Stanach i pewnie dlatego widziałem bodajże dwa z nich: „Hanna Arendt” i „Dobrze się kłamie…” (polską wersję, całkiem niezłą) a chciałbym obejrzeć choćby „Jeszcze jest czas” (lubię Mortensena) czy „Oficer i szpieg” Polańskiego.

          To nie tak, że mi się „Biegunie” nie podobali (na swój sposób cenię twórczość Tokarczuk – z podobnych względów, o których wspominasz pisząc o jej książkach). Wręcz przeciwnie – może właśnie dlatego tyle o tej książce napisałem. Spróbuj ją przeczytać i może skonfrontować z tym co napisałem w mojej recenzji. Ciekaw jestem Twojej opinii.
          Ja przez „Księgi Jakubowe” przebrnąłem z trudem. Za dużo by pisać, dlaczego – a nie chcę tego skwitować jakimś jednym słowem czy zdaniem.

          Moja wyprawa do Detroit stoi jednak pod wielkim znakiem zapytania, bo podobno stan Michigan przeżywa teraz znaczny wzrost zakażeń koronawirusem, przez co sporo miejsc może się pozamykać. (Ja już jestem w pełni zaszczepiony, więc ryzyko zachorowania chyba się u mnie zmniejszyło 😉 )
          A tak a propos: jak Ty dałaś sobie radę z całą tą pandemią? Podejrzewam, że miałaś chyba jeszcze więcej czasu na czytanie 😉

          Życzę udanych wypraw do przybytków sztuki, o których wspomniałaś. Chętnie się zapoznam z Twoimi wpisami na ten temat – jeśli się zdecydujesz takowe zamieścić.
          Co sądzisz o efekcie prac konserwatorskich Ołtarza Wita Stwosza? Bo podobno zbyt „pstrokaty” jest on teraz?

  5. małgosia Says:

    Filmy oglądam najczęściej na platformie – stronie moje.ekino – https://mojeekino.pl/ Tam za 15 złotych można kupić bilet do wybranego kina i przez 48 godzin ma się dostęp do filmu (a jest w czym wybierać). Dodatkową zaletą jest to, że można wskazać kino, które chce się wesprzeć ceną biletu (są tam małe studyjne kina. Mnie nie udało się jeszcze odwiedzić Kameralne Cafe kino w Gdańsku, jakie powstało jakiś czas temu przed pandemią, a bardzo chciałabym, aby przetrwało, abym mogła kiedyś oglądać filmy w jego wnętrzu).
    Jeśli tylko po przeczytaniu Biegunów będę w stanie napisać o moich wrażeniach na pewno to uczynię i wrócę do twego wpisu.
    Jak radzę sobie z pandemią? Chyba podobnie jak większość z nas odbierających świat w sporej mierze przez podróże i sztukę- jest mi niezwykle ciężko, momentami popadam w depresję i zniechęcenie, choć momentami udaje mi się zapomnieć, jaki dzień i jaka godzina i wówczas przenoszę się w inny świat. Początkowo – i tu również nie jestem odosobniona, wcale nie czytałam więcej, mimo większej ilości czasu. Trudno było się skupić na czytaniu, nie było nastroju i chęci. Więcej natomiast oglądałam spektaklu teatralnych na platformach streamingowych oraz dostępnych na ninateka.pl Początkowo odbywałam wirtualne podróże po muzealnych wystawach (głównie po Orsay czy Uffizi), ale to wszystko namiastka, to tylko jest zamiast. Najbardziej brakuje mi podróży. Dlatego z niecierpliwością czekam końcówki maja, kiedy i ja będę w pełni zaszczepiona i o ile otworzą hotele zacznę odbywać choć krótkie podróże. Z pełną swobodą podróżowania muszę poczekać do lutego 23 roku, kiedy zacznę najdłuższe życiowe wakacje.
    Co do Ołtarza Wita Stwosza przyznam, że nie bardzo pamiętam jego oryginalnej kolorystyki, choć czy ona była oryginalna, czy taką ją pamiętamy z odwiedzin i ilustracji- nie wiadomo. Pamiętam, że po odrestaurowaniu sklepienia w Kaplicy Sykstyńskiej też narzekano, że zbyt krzykliwe kolory, a potem napisano, że w takich właśnie kolorach Michał Anioł ją namalował. Będę mogła napisać jedynie, czy mnie się podoba odnowiony Ołtarz.
    Sklepienie Kaplicy urzekło i zachwyciło, ale też oglądałam je jedynie po restauracji.
    Trzymam kciuki, aby zmniejszała się ilość zachorowań i abyś mógł odbyć zaplanowaną podróż.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Jeśli chodzi o mnie, to staram się wybierać do kina coraz częściej, ale niestety repertuar jest jeszcze bardzo ograniczony. Dlatego zdecydowaną większość filmów oglądam streamingowo – mam dostęp do takich platform, jak Netflix, HBO Max, Amazone Prime i Hulu – a to oznacza nieprzebrane ilości filmów i seriali ;)
      Seriali kiedyś w ogóle nie oglądałem, ostatnio to trochę nadrabiam, bo niektóre z nich są naprawdę dobre.
      Warto być jednak wybiórczym ;)

      Ilość zakażeń w Michigan nie spada, ale ja – mimo, ze jestem też chyba domatorem – po jakimś czasie nie mogę usiedzieć w domu i gdzieś mnie „nosi” ;)
      Tak więc wszystko wskazuje na to (wykupione bilety i rezerwacje) że w czwartek rano wyjeżdżamy do Detroit na cztery dni. Kilka razy przejeżdżałem przez to miasto (w drodze nad Niagarę czy do Kanady), ale nigdy nie miałem wystarczająco dużo czasu, aby się w nim zatrzymać. Najbardziej cieszę się na wizytę w The Detroit Institute of Arts ( https://www.dia.org/art/collection/dia-collection ) ale chcę także zwiedzić słynną wytwórnię Motown, no i fabrykę Forda. Myślałem też zrobić mały wypad do Kanady, ale niestety granica jest ciągle zamknięta dla „nonessential travel”. :(


Co o tym myślisz?