.
Juliusz Machulski często gościł w Chicago, a to z racji odbywającego się tutaj Festiwalu Filmu Polskiego. Przywoził nań swoje kolejne filmy: „Deja Vu”, „V.I.P.”. „Szwadron”… Miałem więc okazję spotkać się z tym reżyserem kilkakrotnie.
.
Juliusz Machulski: „Jestem chyba bardziej kinomanem, niż reżyserem. Zostałem reżyserem, gdyż lubiłem oglądać filmy, a nie dlatego, że chciałem zbawiać świat.” (zdjęcie własne)
Muszę przyznać, że kiedy jeszcze byłem w kraju, Machulski imponował mi jako reżyser tak lekkich, zabawnych i znakomitych filmów, jak np. „Vabank”, który można śmiało zaliczyć do grona najlepszych komedii w historii powojennego kina polskiego. Trochę mniej udane – ale nadal niezłe – były: „Seksmisja”, „Vabank II”, „Kindgsajz”, bijąc w Polsce wszelkie rekordy popularności i ratując kiesę krajowej kinematografii w najgorszych dlań momentach. W pojęciu wielu widzów nazwisko reżysera gwarantowało rozrywkę na najwyższym poziomie: profesjonalizm i warsztatowa rzetelność, atrakcyjna forma i zajmująca anegdota; lekkość i swoboda połączona z błyskotliwością narracji – to były komplementy jakimi darzono obrazy Machulskiego, nie takie znów na wyrost.
Tym większy był mój zawód, kiedy oglądałem te filmy, które Machulski prezentował w Chicago osobiście.
Podczas pierwszego wywiadu w 1992 r. miałem jeszcze na względzie te przeboje ekranowe Machulskiego, na które publiczność waliła drzwiami i oknami. Aby nadać naszej rozmowie pewnej dialektycznej ostrości, a może i sprowokować samego reżysera, ustawiłem się niejako w opozycji do kina rozrywkowego, komercyjnego, zawierając w pytaniach argumenty popierające tzw. kino artystyczne, również to zajmujące się „poważną” problematyką. Zwróciłem więc uwagę, że jest on wśród polskich reżyserów w pozycji uprzywilejowanej, a to właśnie na rodzaj filmów, jakie robi. Przy czym, nie chodziło mi o to, że są one wytworem wysokiej sprawności warsztatowej reżysera, a o ich charakter. Mogą więc liczyć na większą widownię, gdyż nie są utworami „problemowymi”, nie burzą ludziom spokoju, nie stawiają niewygodnych pytań. Na co Machulski odparł:
– Nie do końca zgodziłbym się z tym, że moje filmy nie są filmami problemowymi. To, że lekko się coś ogląda i śmiejemy się na tym w kinie, nie musi oznaczać, iż mamy do czynienia z filmem problemowym, natomiast kiedy jest ciężko, smutno i ponuro – to z problemowymi. Otóż nie na tym to polega. „Seksmisja” w swoim czasie poruszyła nie mniej problemów, niż filmy, które o tej rzeczywistości mówiły wprost, jak np. „Wodzirej”, czy „Bez znieczulenia”. Tak samo inne filmy – zawarłem w nich to, co mnie boli, męczy i na co się nie zgadzam. Choć przyznaję, że „Vabankiem” – pierwszym i drugim – bardziej się bawiłem, niż starałem się dawać coś do myślenia.Nie dałem jednak Machulskiemu spokoju i przypomniałem, że przy okazji komplementowania jego twórczości, powiedziano, że dotyka ona „nowej wrażliwości” lat 80-tych i 90-tych. Co jednak można rozumieć przez tę „nową wrażliwość”? Może ta nowość polega na tym, iż jest to wrażliwość bardziej plebejska?
Oto odpowiedź Machulskiego:
– Kino, generalnie rzecz biorąc, jest sztuka plebejską. Za drogo to kosztuje, by można sobie pozwolić na robienie filmów do szuflady. Zawsze starałem sią robić filmy dla szerokiej publiczności – to prawda. Moim zdaniem, film powinien być opowiadany na kilku płaszczyznach, a nie tylko skierowany do widza elitarnego, co w praktyce oznacza, że przychodzi do kina 15 osób.
Trudno było nie przyznać Machulskiemu racji, oświadczyłem jednak, że chodzi mi o coś innego. Odkąd bowiem zaczęto w kraju głosić potrzebę kina masowego, na polskich ekranach zaczęło się dziać coś niedobrego. Nie tylko coraz bujniej rozwijał się i plenił zachodni – niestety, ten bardziej szmirowaty – gatunek rozrywkowy, ale co gorsza, niejako prawem mimikry, zaczęli to naśladować polscy filmowcy. Powstało coś tak groteskowego, jak „polskie kino amerykańskie”, czyli „poetyka” kina amerykańskiego przeniesiona na nasz rodzimy grunt. Rezultat jest znany: sztuczność, naiwność, śmieszność…
Machulski odparował:
– Nie wiem jakie filmy ma pan tu na myśli. Nie uważam, abym w swoich obrazach naśladował kino amerykańskie – są na tyle oryginalne i na tyle polskie. Być może profesjonalizmem przypominają tamte wzorce. Jeżeli „polski” ma oznaczać nieudany, upośledzony, to ja się na to nie zgadzam.
– Jednak musi pan przyznać – odpowiedziałem – że widz w Polsce staje się podobny do widza amerykańskiego, czyli szuka w kinie tylko rozrywki. Nie miałby tutaj szansy powodzenia w kinach film poruszający głębsze zagadnienia społeczne, polityczne, światopoglądowe, chyba że przemyciłby to w komercyjnej formie. Czy jest to nasza droga do tej tak długo wyglądanej „normalności”, czy też upadek etosu artyzmu w filmowej sztuce?
Machulski:
– Muszę panu powiedzieć, że gdyby ktoś z Hollywood słuchał tej naszej rozmowy, to nic by z niej nie zrozumiał. To jest jakaś polska choroba, że co innego „sztuka”, a co innego „sztuka dla widza”. Moim zdaniem to się nie kłóci i cały czas jest to ta sama sztuka. Nie można bowiem oddzielać: to jest film artystyczny, a to jest film dla widza. Trzeba to umieć łączyć, nie tylko w kinie, ale i w każdej dziedzinie sztuki, która powinna być przecież przeznaczona dla jak największej liczby ludzi. Poza tym, skończył się już czas, gdy dystrybutor w Polsce brał wszystko, jak leci. Dziś trzeba się liczyć z widzem, co niekoniecznie musi oznaczać, że rozprowadza się tylko szmirę.Podczas tej pierwszej rozmowy zgodziliśmy się z tym, że prawdziwie wartościowym kinem polskim może być tylko takie, które zajmuje się w szerokim rozumieniu sprawami człowieka, społeczeństwa, narodu. Tylko takie obrazy mogą wzbudzić zainteresowanie za granicą. Filmy rozrywkowe wszyscy kupują tam, gdzie robione są one najlepiej, czyli w Ameryce. Poza tym, niedobrze byłoby zaprzepaścić to, co w naszej kinematografii było wyjątkowe, oryginalne i wybitne, a co raczej nie związane było z tym nurtem „rozrywkowym” kina.
– Zgadzam się – powiedział Machulski – jeżeli kino polskie ma istnieć, to powinno mówić o sprawach polskich. Jestem, przeciwnikiem naśladowania kina amerykańskiego. Jeżeli już – to naśladujmy profesjonalizm, rzetelność, gdyż to są te jego niepodważalne zalety.Jak się okazało, Machulski postarał się własne słowa zamienić w czyn i dwa lata później przywiózł na Festiwal do Chicago swój „Szwadron”. Była to zaiste w filmografii reżysera pozycja nietypowa, zrywająca z tak charakterystyczną dla Machulskiego konwencją komediową – dość zamaszyty dramat kostiumowy, dotykający jednej z boleśniejszych polskich ran narodowych, a mianowicie powstania styczniowego.
Rezultat?Juliusz Machulski: „Prawdziwą tragedią powstania styczniowego było to, że część społeczeństwa w ogóle ono nie interesowało, część uważała, że to nie jest ich sprawa, a część po prostu stchórzyła.” (kadr z filmu „Szwadron”)
Sam Machulski nazwał wtedy „Szwadron” mastodontem. Lecz do końca nie byłem pewny, czy miał on na myśli potencję i rozmiary, czy też kopalny anachronizm. Ale na bok z żartami. Można było docenić wysiłek reżysera podejmującego już temat cięższy gatunkowo. Choć „Szwadron”, oparty na opowiadaniach Rembeka, nie miał ambicji skrupulatnego studium historycznego. Był raczej impresją, wrażeniem, fragmentarycznym postrzeganiem powstańczej rzeczywistości z perspektywy widzianej oczami wroga. Kadry odwoływały się do kossakowskiej malowniczości, ze wskazaniem na konia, mundur i oręże. Powiewało kawaleryjskim romantyzmem i matejkowską, upozowaną batalistyką. Krew znaczyła martyrologię. Polskie lasy, polne drogi, kapliczki i wiejskie chudoby – to wszystko również znalazło należne im ojczyźniane miejsce. Wszystko warte milion dolarów, a może i więcej (na tyle ocenił koszty realizacji „Szwadronu” sam twórca filmu).
O co chodziło Machulskiemu? On sam twierdził, że o rozszerzenie naszego wglądu w powstanie styczniowe, złamanie pewnych stereotypów; także o spopularyzowanie tematu u młodzieży – wreszcie spowodowanie, by film stał się „kulturowym faktem”… Intencje zgoła szlachetne.Mój drugi wywiad z reżyserem poświęcony był właśnie głównie „Szwadronowi”. Na moją uwagę, że zmitologizowaliśmy powstanie styczniowe, tak jak wiele innych momentów naszej historii, gdyż etos romantyczny musiał się czymś żywić, a dowartościowywanie się jest potrzebą każdego narodu, Machulski odpowiedział:
– Nie mówiło się nam o podziale Polaków w okresie powstania styczniowego. Jesteśmy przygotowani do wersji „hurra-patriotycznej” utrzymującej, że całe społeczeństwo, jak jeden mąż, stanęło w obronie wolności i niezawisłości kraju, co jest nieprawdą. Prawdziwą tragedią powstania było to, że część społeczeństwa w ogóle ono nie interesowało, część uważała, że to nie jest ich sprawa, a część po prostu stchórzyła. Wielu oficerów, którzy wcześniej byli w związkach tajnych, w momencie wybuchu powstania się przestraszyło, że duża była stawka, że duże ryzyko… Jest więc sporo rzeczy wstydliwych, o których się często nie mówi, a o których mówić jednak wypada, jeżeli mamy wyciągnąć jakieś sensowne wnioski z naszej historii.
W „Szwadronie”, który sam Machulski porównywał do „Plutonu” Olivera Stone’a, można było także wyczuć pewną pacyfistyczną nutę, ostrzeżenie przez pułapką zabijania. Zapytałem się więc reżysera, czy aby nie brzmi ona zbyt cieniutko wobec tego, co się dzieje na świecie? Wszak sam Bergman stwierdził kiedyś, że jego obrazy są niczym ćwierkania ptaszka nad bitewnym zgiełkiem.
Jestem w duszy pacyfistą – wyznał Machulski – lecz nie jestem aż tak naiwny, by wierzyć, że kiedy zrobię film o wymowie pacyfistycznej, to że to coś zmieni. Nie ma on takiej siły. Lecz wydaje mi się, że podłącza się on jakby do ogólnej światowej tendencji, którą nazwałbym ekumeniczno-pacyfistyczną, znoszącą podziały religijne i narodowościowe.Wiedziałem, że Juliusz Machulski przymierza się do następnego „poważnego” tematu, chcąc jakby udowodnić, że stać go na „problemowość”, a więc film, który nie byłby czystą rozrywką, komedią, produktem komercyjnym. I przyznam, że z przykrością przeczytałem niedawno w polskiej prasie recenzję z najnowszego filmu reżysera, opartego na własnym scenariuszu pt. „Jury”. Oto ona: Początek był interesujący, ale później rzecz stawała się coraz bardziej podobna do do dzieł Mosfilmu, który wyprodukował wiele podobnych filmów o łajdakach. Dobra obsada aktorska miała uczynić natrętną dydaktykę i propagandę bardziej znośną. Domyślam się, że film „Jury” miał być bardzo zabawnym, złośliwym i dowcipnym widowiskiem satyrycznym. Istotnym powodem klapy jest prymitywny i schematyczny scenariusz.
Nie jest to moja opinia i prawdę mówiąc chciałbym, aby okazała się ona mylna. A jeśli jednak Machulski potwierdził swoją niemoc w mierzeniu się z tzw. poważnym tworzywem? Czy przypadkiem nie wyszło szydło z worka wtedy, gdy zapytałem go o pobudki, które skłoniły go do wyboru zawodu reżysera? Machulski wtedy wyjaśnił:
– Jestem chyba bardziej kinomanem, niż reżyserem. Zostałem reżyserem, gdyż lubiłem oglądać filmy, a nie dlatego, że chciałem zbawiać świat.
Moja uwaga: Z tego też pewnie względu jest coś infantylnego w pańskich obrazach.
Machulski: Samo robienie filmów jest infantylnym zajęciem, zabawą. Musimy się z tym pogodzić, że filmami niczego ważnego nie jesteśmy w stanie zdziałać ani zmienić. Moim zdaniem to najlepsza zabawka dla mężczyzny.(Artykuł ukazał się na łamach “Dziennika Chicagowskiego”, 9 czerwca, 1995 r.)
Inne odcinki cyklu: TUTAJ.
.
25 marca, 2014 o 2:21 am
Cóż, fantastyczny talent, którego umysł zaczął w pewnym momencie kodować z lubością spam, i który skutecznie zamulił całość.
25 marca, 2014 o 7:38 am
A co to znaczy „kodował spam”?
Juliusz Machulski ma mocną pozycję w polskim kinie (również admistracyjnie – jest przecież szefem wytwórni Zebra), produkując dość regularnie coraz to nowe filmy. Ale jego forma jest nierówna – obok filmów udanych (np. „Ile waży koń trojański”), pojawiają się filmy udane już mniej (np. „Kołysanka”).
Mnie się, mimo wszysto, jego podejście do kina podoba. Z tym, że mam również świadomość, iż do tego kina można podchodzić inaczej. I to inne podejście też ma swoją wartość.
25 marca, 2014 o 8:11 am
Mnie się podobało nadzwyczajnie. ‚Szwadron’ miał nawet symptomy geniuszu. Niestety, a chciałbym się mylić, z tego zawodnika już nic nie będzie. Z nieadekwatnego kodu nie weźmie się sztuka. (P)etrelomania (O)siadcza każdą myśl wzniosłą zniszczy, choćby nawet jeszcze nie powstała, a więc w zarodku. Pan Machulski uległ, choć nawet tego prawdopodobnie nie wie.
25 marca, 2014 o 8:16 am
A co to jest (P)etrelomania (O)siadcza?
Wybacz, ja takie rzeczy muszę wiedzieć, aby choć spróbować Cię zrozumieć ;)
25 marca, 2014 o 8:20 am
Cóż poetyka wywodu dla Pana Panie Stanisławie może niezrozumiała, ale jednak mająca sens. Pozdrawiam
25 marca, 2014 o 3:35 pm
Przecież to jest wielka aluzja do PO, jak to niszczy polską kulturę.
25 marca, 2014 o 4:59 pm
Po ‚Plastikowym Ono’ pozostanie już tylko płacz i zgrzytanie zębów, a o ostatnim locie Tu-154M 101 będzie się kręcić filmy. Jeszcze trochę cierpliwości a stanie się wiadomo, kto sprawami tak pokierował.
25 marca, 2014 o 3:55 pm
„Szwadron” był totalną porażką.
26 marca, 2014 o 2:12 am
No to Staszku zalągł się w Twoim blogu nienawistnik.
26 marca, 2014 o 7:02 am
Torlinie, na moim blogu nie ma nienawiści, więc nienawistnicy nie mogą się tutaj zalęgnąć.
To nie jest ich środowisko ;)
26 marca, 2014 o 11:03 am
Jasne, że to nie ich środowisko, gdyż z Pinokio Donaldem Donaldowiczem miłującym tak, że ów jest gotów sam wbrew Kaczyńskim – będących na nieszczęście wszystkich i w niebie i w piekle i w czyśćcu i na ziemi – ratować Polskę, przed wrześniową niemożnością pójścia naszej młodzieży do szkół, z powodu wybuchu wojny wywołanej atakiem PiS na Kreml, Krym i przez niezjadliwy krem. Czyż to nie kapitalny temat na film, który zgarnie wszystkie możliwe krajowe nagrody i to bez protekcji Wajdeloty. Coś wspaniałego.
PS. Muzyczny temat Dębskiego ze ‚Szwadronu’ jest rewelacyjny.
26 marca, 2014 o 12:11 pm
Tak, Krzesimir Dębski to bardzo dobry kompozytor.
26 marca, 2014 o 12:21 pm
No to mamy to uzgodnione i możemy sobie tego pogratulować. Ukłony
26 marca, 2014 o 12:22 pm
A ponadto Dębski naprawdę potrafi podgrzewać patriotyzm ;)
26 marca, 2014 o 12:26 pm
Wtedy nieudane filmy, przynajmniej mogą czymś błysnąć. (Wersji kinowej filmu nie widziałem).
25 marca, 2014 o 12:44 pm
Amaktor miał przyjemność poznać pana Machulskiego na spotkaniu autorskim w szkole średniej. To są zalety chodzenia do dobrego liceum w stolicy, których wówczas raczej nie doceniałem :)
25 marca, 2014 o 2:09 pm
No tak, a ja musiałem wyjechać na inny kontynent, żeby się z nim spotkać ;)
25 marca, 2014 o 2:24 pm
Haha! :)
25 marca, 2014 o 3:22 pm
Amaktor, miałeś przyjemność poznać czy spotkać Pana Machulskiego, bo jesli poznać, to dlaczego nic intresująceg nam o nim nie opowiedziałeś ;) ?
25 marca, 2014 o 4:11 pm
No racja. Muszę głęboko pomyśleć, albowiem jakieś 16 lat minęło… ;(
25 marca, 2014 o 4:10 pm
Machulski powiedział : „O Smoleńsku można by co najwyżej zrobić film a la Borat czy Monty Python o tym, jak bardzo nabzdyczony i dumny prezydent średnio ważnego kraju środkowoeuropejskiego uparł się, by lądować we mgle na kartoflisku ” , jako reżysera rozumiem ale jako osoby która pewne rzeczy widzi już nie …. ponieważ Borat ani Monty Python nie zrobili filmów o Auschwitz czyli o jednoznacznej katastrofie ludzkiej. Można się śmiać z polityki ale czy można się śmiac z czego dla kogo dana sytuacja była tragedią ?
25 marca, 2014 o 6:24 pm
Bardzo niefortunna wypowiedź.
Można się było domyśleć, jak zostanie odebrana (zwłaszcza przez osoby z rodziny prezydenta i rodziny tych, którzy zginęli w katastrofie).
25 marca, 2014 o 4:15 pm
Warto chyba posłuchać:
Pozdrawiam,
M.
25 marca, 2014 o 6:32 pm
Juliusz Machulski bywał w lepszej formie ;)
Mnie zainteresowało to, co mówił o Stanach, (absolutnie się z nim nie mogę zgodzić, że w Warszawie sushi jest lepsze, niż w Kalifornii ;) )
Widać, że nadal imponuje mu kino amerykańskie.
Przyczepił się do scenariusza „Róży” Smarzowskiego.
Ja się temu nie dziwię, bo to zupełnie nie jest „poetyka” jaką uprawia i lubi Machulski.
Nie wiedziałem, że Machulski zna tyle języków i – jak twierdzi – lubi w tych językach czytać.
Poznawanie obcej literatury w oryginale, to zazwyczaj wymaga sporego wysiłku, nawet dla tych, którzy ten język dobrze znają a nie jest to ich język rodzimy.
26 marca, 2014 o 4:43 am
Ostatnio real takie emocje daje, które na bieżąco można oglądać w TV, czy na youtube, że każdy ale to każdy film jest dla mnie atrapą. Wolę książki, bo czuje to, co chciał pisarz powiedzieć :D
Podobno żaden, ale to żaden pisarz nie jest zadowolony ze adaptacji na ekran. Nic nie mówi ze względu na pieniądze, lub z tej przyczyny, że już nie żyje.
Ostatnio modne są w realu „odtwarzane bitwy”. Nawet ludzie bawią się w to w gronie międzynarodowym, umawiają się na w jakieś tam rocznice i z detalami. tj. strojami, sytuacjami ułożeniami wojska i etc…
Przeważnie dotyczy to średniowiecza ale nie koniecznie. Takie nowe hobby. :)
Filmy ważne kiedyś dla mojego pokolenia, teraz jakieś takie „mdłe”. Może życie je zweryfikowało?..
U Machulskiego cenię poczucie humoru, coś tam już na stałe zaistniało w historii polskiego kina z jego twórczości (choć bardziej dla koneserów), lecz ja też inaczej już na to patrzę. Inny czas. :D
Kino amerykańskie to nie moja „bajka”, nie mój real. Wole czasami oglądać obyczajowe kino europejskie, czasami nawet z byłych krajów demoludów, bo to jest mój świat. ;)
Pozdrawiam! :D))
26 marca, 2014 o 7:18 am
Jula,
– Machulski też powiedział (w tym wywiadzie powyżej), że jeśli miałby wybierać między książką a filmem, to wybrałby książkę ;)
– Różnie jest z adaptacjami. Czasem w ogóle nie można porównywać książki i filmu, (który jest jej ekranizacją). Bo to są dwa zupełnie odmienne media. Ale, zdarzają się bardzo dobre adaptacje, podobnie jak ewidentne gnioty. Bardzo dużo zależy od reżysera – jego możliwości i koncepcji.
– Filmy Machulskiego przejdą do historii polskiego kina (kilka z nich). Ale zawsze będą miały inny ciążar gatunkowy (niż np. filmy Wajdy), bo to są komedie.
– Kino amerykańskie zazwyczaj nie było żadnym „realem” ;) Ja jednak uważam, że kino amerykańskie odgrywało w historii pop-kultury olbrzymią rolę – zarówno od tej dobrej, jak i złej strony. Miało ono kolosalną wartość dla całego świata dostarczając mu rozrywki i przeżyć. Jest jednak cała masa znakomitych amerykańskich filmów – gdyby ich nie było, to byłaby olbrzymia strata dla światowego kina. (Ale przy tym, również i ja mam ambiwalentny stosunek do Hollywood.)
26 marca, 2014 o 6:02 am
@ Jula
Z tego, co mi przychodzi do głowy, to co poniektórzy bardzo chwalili ekranizacje swoich dzieł. Krytyczny i wymagający Chandler cenił ,,Wielki Sen” Hawksa, William S. Burroghs bardzo komplementował Cronnenberga za ,,Naked Lunch”, Hunter S. Thompson był zachwycony ,,Las Vegas Parano” Gilliama. A przecież te dwie ostatnie rzeczy, to jest mało filmowa proza, wymagająca od reżysera szczególnej dezynwoltury w potraktowaniu materiału wyjściowego.
@ Stanisław
Machulski to jest równia pochyła. Genialnie zaczął, potem lekko spuścił z tonu, następnie jeszcze bardziej, po czym jeszcze bardziej (starczy porównac ,,Vabank” z ,,Vinci” – jego powrotem po latach do heist movie ) ,
a to, co uskutecznia od jakiegoś czasu, to jest tragiczna chujnia i dziadostwo dla dałnów (,,Pieniądze, to nie wszystko” ,, Superprodukcja” ,, Kołysanka ” ,, AmbaSSada” ) . On może sobie być sympatycznym gościem i niegłupim partnerem do rozmowy, ale co z tego? A przede wszystkim nie powinien pisać scenariuszy. ,,Vabanki” i ,,Seksmisji” to jest orogeneza hercyńska.
,,Szwadron” to moim zdaniem bardzo ambitna porażka. To mógł być naprawdę wielki film.
26 marca, 2014 o 7:37 am
Zgadzamy się, że Machulski się (raczej) staczał coraz bardziej, mimo że tych filmów produkował całkiem sporo (a może właśnie dlatego?)
Ale jak myślisz, co było tego faktyczną przyczyną? Zbytnie zawierzenie własnemu talentowi kinowego komedianta? Jakaś artystyczna nonszlancja? Dowcip bardziej plebejski, niż wyrafinowany i inteligentny?
To prawda, szkoda trochę filmowca.
Nawiasem mówiąc, byliśmy na Ty. Ja mu dosyć szczerze – i mało „politycznie” – mówiłem o swoich zastrzeżeniem wobec jego filmów. Nie mogło mu się to za bardzo podobać. Być może dlatego jedną ze swoich (epizodycznych) postaci (bodajże w „Girlguide”) nazwał Staszkiem, robiąc sobie trochę z niego pośmiewisko (wpadłem na to nie tylko z powodu imienia, ale dlatego, że Machulski, wsadził mu w usta pewne sformułowania, jakby prosto z naszych rozmów ;) ) Może to była taka mała „zemsta” reżysera za moją wzmiankę o tym, że w jego filmach jest coś infantylnego? Ale ja i tak nie ma do niego żadnych o to pretensji i odbieram, to jako żart. (Nota bene „Girlguide” mi się nawet podobał.)
Personalnie lubię Machulskiego – wydaje mi się być takim „równym” gościem :)
PS. A „Szwadronu” rzeczywiście szkoda. Machulski jednak nie czuł tego tematu (niewiele pamiętam z tego filmu, ale kiedy np. pojawiał się na ekranie Gajos, to dla mnie w tym momencie zalatywało kabaretem ;) To był ten dysonans.)
PS2.Lista udanych adaptacji jest długa. Może nawet dłuższa niż tych nieudanych? ;)
26 marca, 2014 o 8:27 am
A to ciekawostka, trzeba w takim razie ,,Gerlgajda” odświeżyc.
Ja podejrzewam, ze w jego wypadku dosyc prosty mechanizm zadziałał. Facet na starcie odniósł ogromny sukces , potem ugruntował go jeszcze większym ( ,,Seksmisja” ) a następnie zdyskontował to kolejnym ( Vabank 2 Riposta ). To mu dało mocarną pozycję w naszej kinematografii, nie miał problemów z wydębieniem kasy na kolejne produkcje, widownia go pokochała, słowem; życ, nie umierac.
Do tego jeszcze został szefem wytwórni i producentem – jemu nikt nie był w stanie podskoczyc i on doskonale o tym wiedział.
I Ego urosło do stratosfery, podobnie, jak ongiś Przybyszewskiemu. A talent marniał. Ale on sam, podejrzewam, nie uświadamial sobie tego, bo pasmo sukcesów trwało i trwało, choc kolejne filmy nie dorównywały poziomem tym najlepszym z początku kariery: zaśmiecone, niedopracowane ,,Kingsajz” i ,,Deja Vu”, średniacki ,,Girl Guide”, ,,Killery” z poczuciem humoru typu ,,osrane majtki”, etc.
Ale te filmy i tak wypadają całkiem znośnie w porównaniu z tym gównem z lat dwutysięcznych.
Gość się z jednej strony wypalił ( talent obumiera nierównomiernie u różnych twórców ) a jednocześnie skupił w sobie pełnię władzy ( reżyser+ scenarzysta + producent ) którą się nie będzie dzielił, podobnie jak Wajda. To jest potwornie niefortunne połączenie. On, sądzę, nadal uważa, że robi dobre kino, albo ma to serdecznie w dupie, bo wie, że jest nie do ruszenia. Takich przypadków jest niemało.
26 marca, 2014 o 8:58 am
Tak, niestety wygląda to na trafną diagnozę.
Jeden jest w tym jest pozytyw, o którym zresztą sam wspomniałeś: komedie Machulskiego i tak prezentują się całkiem nieźle na tle żałosnych wysiłków komediowych polskiego kina, typu „Ciacho”, czy „Kac Wawa”.
Ja myślę, że Mchulski nadal uważa, że robi dobre kino, bo inaczej już dawno (chyba) uleciała by z niego cała para.
26 marca, 2014 o 9:09 am
Nie, no, para jest. Cała idzie w gwizdek.
26 marca, 2014 o 9:11 am
Może jeszcze coś się poprawi?
Ciekaw jestem, jak jest ta najnowsza „AmbaSSada”.
26 marca, 2014 o 2:39 pm
Simply, to jest wredne, i nie ze względu notę wystawioną Machulskiemu czy mnie (ubawiłam się na Kołysance, którą obejrzałam wracając z bardzo trudnego egzaminu i byłam wdzięczna Machulskiemu za rozładowanie mojego stresu zabawnym dowcipem i świetną muzyką), ale z uwagi na poniżanie ludzi, którzy się o tę chorobę nie prosili.
Cenię twoje uwagi, ale przegiąłeś :(
26 marca, 2014 o 3:21 pm
Niektórzy naukowcy i specjaliści nie uważają osób dotkniętych syndromem Downa za chorobę, tylko za genetyczną anomalię. Uważam, że jest w tym jakiś sens.
26 marca, 2014 o 4:55 pm
Powtórzę tę opinię moim przyjaciołom, którzy mają ten problem, pewno się ucieszą, że to nie choroba tylko anomalia ;)
26 marca, 2014 o 5:18 pm
Ciekaw byłbym ich reakcji.
Chodzi tu chyba też o to, że chorobę można (należy) leczyć, a syndromu Dawna – nie.
26 marca, 2014 o 3:39 pm
Przecież to przenośnia, zastosowana w czytelnym kontekście. Debilizm i imbecylizm to też medyczne kategorie, ale już tak się w języku potocznym zadomowiły, że nikt się z zasady nie oburza.
26 marca, 2014 o 4:53 pm
Widocznie nie uważam siebie za „nikogo”, albo nie hołduję zasadom, a może nawet jedno i drugie ;)
26 marca, 2014 o 5:22 pm
@ Sarna
Chciałem możliwie dobitnie wyrazić swoją dezaprobatę dla tych filmów, a wyszło, że oberwałaś z rykoszetu. Wcale mnie to nie ucieszyło, że akurat padło na Ciebie.
Ja swoją drogą notorycznie zachwycam się filmami, które większość odsądza od czci i wiary, nie przebierając w słowach.
A raz się nawet po pijoku poryczałem na ,,Jelonku Bambim”.
27 marca, 2014 o 3:02 am
Simply, to miłe co piszesz w kontekście mojej osoby (serdeczny buziol), ale tu nie chodzi o mnie. Mnie możesz wartościować nawet w kategorii „zero” – jestem jednostką zdrową (ponoć takie nie istnieją, są tylko niezdiagnozowane) i mogę się bronić, ale moi Przyjaciele ze Stowarzyszenia z Downem nie. Skoro określanie czyjegoś poziomu inteligencji i wrażliwości miarkujesz na poziomie „tragicznej chujni i dziadostwa dla dałnów” to mnie to obraża, i to nie ze względu na powołanie się na jednostkę anomalii, jak ją określił gospodarz bloga (jego punkt widzenia akurat rozumiem), a na towarzyszące jej przymiotniki, o które się pokusiłeś. A jeśli chodzi o wrażliwość ludzi dotkniętych Downem to Machulski może nosić się jak paw wiedząc, że jego filmy porównano z takimi pokładami czystego piękna.
macham
26 marca, 2014 o 7:37 am
,,Musimy się z tym pogodzić, że filmami niczego ważnego nie jesteśmy w stanie zdziałać ani zmienić. Moim zdaniem to najlepsza zabawka dla mężczyzny.”
No wie Pan co, a dla kobiety to już nie :-)
Miałam ostatnio przyjemność pomagać pisać scenariusz (nieprofesjonalnie) i z całkiem miłym efektem końcowym była to fajna zabawa:-))
Wracając do Machulskiego, jak pisał o nim Maciej Pawlicki :
,, Wskoczył (Machulski) do naszego kina bez biletu, nikogo nie pytając o zdanie (…). Jak bomba wpadł w monotonny filmowy krajobraz, między dostojnych mistrzów i natchnionych kabotynów. (…) Zachwiał hierarchię, potasował kryteria, uwiódł publiczność. Przewietrzył nasze kino od piwnic po strych. (…) Machulski rehabilituje komedię, nobilituje kino popularne. (…) Śmieje się z nas, z siebie i pozwala śmiać się innym.” („Film”, 1987, nr 14)
26 marca, 2014 o 7:53 am
No tak, kobietami też niektórzy mężczyźni bawią się jak zabawkami. ;)
Ale w zasadzie, prawdziwa relacja z kobietą, to jest czasami również bardzo poważna sprawa ;)
To, co pisze Pawlicki o Machulskim to wszystko prawda. Należy jednak zwrócić uwagę, w którym roku to było napisane: 1987.
„Vabank” to bez wątpienia jedna z najlepszych polskich komedii. Udała się ta sztuczka młodemu Julkowi znakomicie. Doskonale wyczuł sprawę. Wprawdzie inspirował się (tak mi się wydaje) amerykańskim „Żądłem”, ale udało mu się bardzo zgrabnie historię tę opowiedzieć umieszczając ją w innym czasie i miejscu – i w otoczeniu polskich dekoracji.
Jeszcze bardziej chciał ożenić „Vabank” z „Żądłem” w „Vinci, ale nie było to już takie udane.
No i ten temat muzyczny z „Vabanku”! Evergreen!
27 marca, 2014 o 3:10 am
Mężczyźni się nie bawią, bawią się chłopcy ;)
27 marca, 2014 o 6:11 am
E tam… jak byś nie wiedziała, że każdy mężczyzna jest chłopcem podszyty ;)
27 marca, 2014 o 2:16 pm
No a niby skąd mam wiedzieć, że każdy ?
27 marca, 2014 o 2:44 pm
Nie musisz znać każdego psa, żeby wiedzieć, że ma ogon ;)
26 marca, 2014 o 9:14 am
To ma byc pozytyw ?! Że ktoś jest w stanie zrobic gorszy syf ? Raczysz żartowac. Mnie chodziło o porównanie jego filmów z lat 90′ z tymi z ostatniego półtora dekady, a nie o konfrontację jego gniotów z tego okresu z równoległymi, płodzonymi przez innych.
26 marca, 2014 o 9:20 am
Nie wszystkie filmy Machulskiego z ostatnich dwóch dekad były takie denne.
Zresztą, między komedią nieudaną a denną, (albo totalnym gniotem) też jest jeszcze jakaś rozpiętość.
26 marca, 2014 o 9:29 am
„Kiler” – z 1997 roku – to przecież całkiem niezły film.
26 marca, 2014 o 9:29 am
Tylko że o niebo mniejsza, niż między takim Vabankiem, a tą nieudaną ( choc może jeszcze nie denną ).
Nie można robic dobrej miny do złej gry i non stop równac w dół.
AmbaSSada to jest…. bardzo wulgarne słowa mi przychodzą do głowy, wiec poprzestanę na trzykropku. Obejrzyj, ciekawe, co powiesz.
26 marca, 2014 o 9:30 am
Pożyjemy, zobaczymy ;)
26 marca, 2014 o 1:03 pm
Co mówi Gajos o „Szwadronie”:
http://stopklatka.pl/-/48372976,janusz-gajos-o-filmie-szwadron-
A tu można obejrzeć sam film:
27 marca, 2014 o 6:15 am
Gajos o „Szwadronie” mówi ciekawie. No i przy okazji trochę się skarży, że mu Machulski roli nie rozbudował. Ale zaraz (lojalnie?) dodaje, że to było OK – że dla filmu to było dobre ;)
17 lipca, 2017 o 4:12 pm
Machulski sięga bruku od lat… No ale za coś trzeba na wycieczki jeździć do Hiszpanii, wiadomo o co chodzi.
7 sierpnia, 2017 o 4:18 pm
Bruku moim zdaniem nie sięga – robi raczej przeciętne filmy.
A to gdzie jeździ na wakacje nie ma nic do rzeczy i w zasadzie nie powinno nas obchodzić.
8 sierpnia, 2017 o 3:18 am
W sumie ma Pan rację. Niemniej jednak spadek formy znaczny, wyraźny i zdecydowany. Dawnego polotu i talentu jak na lekarstwo. Kiedyś czytałem z nim wywiad, opowiadał że się nie da kręcić filmów tak jak kiedyś, że brak tego, tamtego i inne czasy i się nie da… i dlatego filmy takie a nie inne… ;-) On sam ma świadomość swojej zupełnie przeciętnej obecnie twórczości.
8 sierpnia, 2017 o 8:24 am
Że się nie da kręcić filmów tak jak dawniej to żadna wymówka. Machulski miał środki, by robić nowe filmy (nadal – np. jako szef studia Zebra – miał w pewnym sensie uprzywilejowaną pozycję w polskiej kinematografii) , ale chyba nastąpił u niego ogólny spadek formy po bardzo obiecującej reżysersko młodości.
Może dlatego, że wyrastając mimo wszystko na dorosłego mężczyznę, nadal miał skłonności do dziecinady? ;)
24 sierpnia, 2017 o 3:13 pm
Tak, to żadna wymówka, że się nie da bo czasy inne itp.. Pełna zgoda. Sam się zastanawiałem co może powodować taki spadek formy? Czytałem z nim długi wywiad. Trzy czwarte to mądrości życiowe, ze szczególnym uwzględnieniem zarządzania przez cele. Taki nowy polski Arystoteles. Dziecinada ;-)