W BOŻYCH ŻARNACH (O filmie Lecha Majewskiego „Młyn i krzyż”)

*

„Młyn i krzyż” – malarstwo staje się kinem

*

Lech Majewski spełnia swoim filmem marzenie każdego, kto tak głęboko kontempluje malarski obraz, jakby chciał weń wejść – ożywiając przy tym to, co pokazuje na płótnie malarz utrwalający, niczym w stop-klatce, pełną ruchu i ludzkiej krzątaniny rzeczywistość. Tutaj obrazem tym jest „Droga krzyżowa”, malarzem Pieter Bruegel, a rzeczywistością – XVI-wieczna, skłaniająca się ku protestantyzmowi Flamandia, rządzona okrutną ręką przez katolickich Hiszpanów.

Wydaje mi się, że tylko ktoś, kto doskonale potrafiłby wczuć się w brueglowską wizję – podzielając niejako sposób postrzegania świata przez flamandzkiego mistrza – mógłby dokonać tego tak rewelacyjnie, jak udało się to zrobić Lechowi Majewskiemu i innym twórcom „Młyna i krzyża”, którzy z efektem niemalże magicznym przetransponowali na filmowy obraz to, co czysto malarskie.
Sam Majewski się szczyci: „Gibson, który jest krytykiem sztuki, napisał w ‚Herald Tribune’, że mam umysł brueglowski.” (Michael Gibson to autor książki o „Drodze krzyżowej” Bruegla, z której Majewski korzystał, pisząc scenariusz „Młyna i krzyża”.) A my – oglądając film – nie mamy większych wątpliwości, aby się z tym stwierdzeniem zgodzić.

Obraz Bruegla przypomina mapę świata, którego pejzaż i przyroda przenika się z tym co ludzkie. Jest też niczym pajęcza sieć, w którą twórca (będący tu zarówno demiurgiem, jak i czymś w rodzaju pająka-predatora) chwyta człowieka wraz z jego czynami, przygodami, losem, niedolą… i układa z tego wszystkiego mozaikę, być może napawając się przy tym skomplikowanym bogactwem własnego stworzenia. Lecz cała ta pajęczyna jest widoczna tylko dla Niego samego. Człowiek w niej utknął i się szamocze, często nawet o tym nie wiedząc. I widzi tylko mały fragment tej pajęczej rzeczywistości – najczęściej przypadkowy i rzadko ukazujący to, co najważniejsze… jak np. ukrzyżowanie człowieka, który sam może być (czy też stać się) Bogiem. Upadły pod ciężarem krzyża Chrystus, (który na obrazie Bruegla jest zapewne protestanckim Flamandem umęczonym przez hiszpańskich katolików) znajduje się wprawdzie w samym środku „bosko”-Brueglowej pajęczyny, ale prawie nikt z blisko pięciuset osobowego tłumu zaludniającego obraz, nie zwraca na niego uwagi. Zamiast tego wielu z nich patrzy na opierającego się rękami i nogami Szymona, którego żołnierze chcą przymusić do tego, by pomógł skazańcowi w niesieniu krzyża na Golgotę.

Malarz i filozof (Rutger Hauer jako Bruegel)

Tak więc ludzie w zasadzie nie dostrzegają niczego poza czubkiem własnego nosa, skupiając się na swoim kawałku podłogi (pajęczyny-mapy), a kiedy już wyglądną dalej, to najczęściej widzą coś przypadkowego, czego sensu zwykle nie pojmują. I dalej uprawiają ten swój mały spłachetek, wciągnięci w koło życia, stające się z czasem dla nich kołem śmierci, które – niczym kosmiczne żarna boskiego młyna –  zmiele i zetrze w końcu na proch każdego człowieka.
Lecz wszystko wskazuje na to, że Bruegel nie ma do ludzi o tą nieuwagę i rozproszenie pretensji. Bo jakże można mieć pretensje do ziarenka, które wraz z miliardami innych ziarenek zboża wyrastającego na poletku Pana Boga jest ścinane, młócone, pakowane do worów, mielone na mąkę, wypiekane w chlebie, połykane, trawione i wydalane?

*  *  *

Daje się jednak zauważyć różnica między Majewskim a Brueglem w rozłożeniu akcentów i podejściu do człowieka. W filmie uderza nas okrucieństwo z jakim traktowany jest człowiek przez innych ludzi, (którzy wszak także wydają się być tylko ślepymi trybikami jakiejś większej machiny, tutaj: hiszpańskiego Hegemona) – i to właśnie okrucieństwo, osamotnienie w cierpieniu wraz z ludzką wobec tego bezradnością, stanowi główny ciężar filmu (poddanie się życiu i powszedniości wydaje mi się jednak bardziej tłem całego obrazu, choć wydobywane jest przez reżysera na pierwszy plan). Natomiast na płótnie Bruegla człowiek jest zaledwie jednym z wielu elementów przyrody budującej cały krajobraz „uniwersalny”. Gdzieś z wysoka patrzy na to wszystko malarz-twórca – bardziej chyba jednak filozof niż artysta – a jego postawa przypomina coś w rodzaju panteistycznego stoicyzmu. Choć może jest to tylko nasze złudzenie? – bo stoicyzm charakteryzuje raczej chłód, a przecież Bruegel, kreując takie bogactwo, nie mógł tego zrobić „na zimno”. Trudno mi się także zgodzić z tym, że był on złośliwym cynikiem, jak to sugerował kiedyś w swoim „Malarstwie białego człowieka” Waldemar Łysiak: „Bruegel – wielki wyśmiewacz, szyderca lustrujący z góry świat durniów, portretujące oszalałe mrowisko ludzkie i jednostkę, która funkcjonuje wzorem pijanego trzmiela.”

Ludzka bezradność wobec okrucieństwa i cierpienia (Charlotte Rampling jako Maria – Matka Boska Bolesna)

Nawet jeśli Bruegel malując „Drogę krzyżową” był szydercą, nawet jeśli z premedytacją nie indywidualizował ludzi (bo jak można indywidualizować mrówkę?), to Majewski, „wchodząc” w świat jego obrazu, przybliża nas do człowieka, dzięki czemu traci on anonimowość, a zyskuje własne oblicze – nie jest już tylko kubistyczną figurynką, kukiełką podrygującą w panteistycznym teatrzyku Pana Boga (którego pejzaż odsłania przed naszymi oczami mieląca wszystko Natura), ale czującą istotą z krwi i kości. Jeśli więc Majewski jest humanistą par excellence, to czy Brueglowi możemy tego humanizmu odmówić? Moim zdaniem byłoby to cokolwiek dziwne, a zapewne i błędne. Nawet jeśli malarz ten wydaje się być niekiedy szydercą, to jego szyderstwo jest bardziej kpiną… To prawda – cierpką, lecz nie pozbawioną przy tym pewnego ciepła i dobrotliwości.

Jest jeszcze coś, co przemawia za „ludzkością” Bruegla. On – w przeciwieństwie do wielkich mistrzów Renesansu wysługujących się Możnym tego świata i poszukujących w człowieku idealnej doskonałości, (która w rzeczywistości człowieka w pewnym sensie „odczłowieczała”) – zniżał się do gminu (przez co czasami nazywa się go Brueglem „chłopskim”), wchodził w tłum i mieszał się w nim z „tłuszczą” – ze zwykłymi, pospolitymi ludźmi (wystarczy sobie przypomnieć jego „Wiejskie wesele”, czy „Walkę postu z karnawałem”). To prawda, że dzięki temu łatwiej mu było zlokalizować ludzką głupotę, cielesną brzydotę, tudzież całą gamę ludzkich przywar, ale i łatwiej przy tym mu było dostrzec pewien fatalizm i komplikację życia – warunki i ograniczenia, które, nawet jeśli człowieka nie usprawiedliwiały, to pomagały lepiej zrozumieć jego zachowanie.

*  *  *

Od strony technicznej film Majewskiego jest genialnym kinematograficznym majstersztykiem. Być może właśnie dlatego istniało niebezpieczeństwo, że nadmierna technicyzacja i idąca za tym estetyzacja obrazu, przytłoczy obecne w nim treści, sensy i znaczenia. Ale do tego nie doszło, bo w efekcie otrzymaliśmy pełną harmonię wszystkich, obecnych w filmie warstw (zarówno fakturalnych, jak i chromatycznych) , łącznie z tymi, które zaadoptowano wprost z obrazu Bruegla (wymagało to dwuletniej pracy w filmowym laboratorium). Koniec końców w „Młynie i krzyżu”, obok malarskich kreacji Bruegla, „zagrały” – w ogóle się nie gryząc – zarówno pod olsztyńskie skałki, jak i nowozelandzkie chmurki. Lecz są to zaledwie drobne ciekawostki w zestawieniu z efektem finalnym, którym jest dzieło o niezwykłej malarskiej urodzie. Już choćby tylko ten walor pozwoliłby na delektowanie się wizualną stroną filmowego obrazu. I niepotrzebne byłyby przy tym jakiekolwiek słowa, bo przecież słowami nie można wyrazić tego, co jest Niewyrażalne. A niewyrażalne jest wszystko to, co stanowi najgłębszy sens ludzkiego bytu, skrywający się za Tajemnicą.

Lech Majewski

Miałem okazję poznać osobiście Lecha Majewskiego, odbywając z nim długą rozmowę – a miało to miejsce dobrych kilkanaście lat temu, jeszcze w początkach jego niezwykłej i bogatej artystycznie kariery. Wywiad ten został opublikowany w jednym z polonijnych czasopism i zapewne spoczywa gdzieś pod stertą innych zgromadzonych przeze mnie papierzysk. Myślę, że warto byłoby go odgrzebać i przypomnieć sobie, co mówił wówczas młody Majewski. Tymczasem jednak przeczytałem kilka udzielonych przez niego niedawno wywiadów i nie mogę się oprzeć, by nie zacytować tu tego, co Lech Majewski powiedział w nich o sztuce współczesnej:

„XX wiek zbombardował dywanowym nalotem wszystko, nad czym z cierpliwością pracowali artyści i rzemieślnicy w poprzednich stuleciach, czyli zbliżenie nas do piękna utożsamianego z pojęciami prawdy i wiary. I te kanony niszczenia wciąż triumfują. Rozbito formę. Artysta został zdany na bestialstwo współczesnego świata. W dawnej sztuce – poza wpisaną w nią duchowością – interesuje mnie niebywała perfekcja wykonawstwa (przy ograniczonych możliwościach technicznych), zupełnie teraz lekceważona. Rzemiosło i kunszt. Bo dziś kanonem akademickiej sztuki stało się śmietnisko i pseudoszokowanie. Wystarczy rozbić telewizor i wstawić go na postument do galerii. Krytycy będą kombinować, czy przypadkiem nie chodzi o protest przeciwko konsumpcyjnemu stylowi życia, terrorowi mass mediów itd. Dobrze to ujął Baudrillard, żaląc się, że relatywizm został do tego stopnia rozdmuchany, że „ufikcyjnił się” cały świat.” („Polityka”)

„Choć sam mam pokazy filmów i wideoartów w muzeach nowoczesności, czuję, że sztuka XX wieku jest wyzbyta znaczenia, niewiele po niej zostanie. Oczywiście są dwudziestowieczni artyści, którzy mnie fascynują, jak Giorgio De Chirico czy Chagall. Ci się obronili. Ale generalnie biorąc, ten wiek zagłady i ideologii przeraził artystów. A może oni to wcześniej wyczuli, uprzedzili w sztuce rozpad świata? Rozbito formę malarską, muzyczną, literacką. W młodości podziwiałem Picassa, Strawińskiego, Joyce’a, ale dzisiaj prawdziwy podziw mam dla mistrzów renesansu. Ich przekaz jest żywy.” (…) „Ówcześni artyści mieli obowiązek „wyrażania” swoich współczesnych, swoich czasów. W ich obrazach przeglądał się świat jako całość, nawet jeżeli przedstawiał, jak u Bruegla, myśliwych wracających z zimowego polowania. Dziś artysta nic nie musi.” („Gazeta Wyborcza”)

 Można by tu dodać: artysta współczesny nic nie musi i zachowuje się tak, jakby mu wszystko było wolno.

Bliskie mi jest to spojrzenie. Lecz nie chciałbym już wylewać gorzkich żalów nad upadkiem sztuki współczesnej, tym bardziej, że zrobiłem to niedawno m.in. tutaj, tutaj i tutaj. Może więc tylko przypomnę o tym, jak wielkim przeżyciem może być dla nas obcowanie z twórczością dawnych mistrzów, jeśli tylko damy im szansę zaistnienia w naszej świadomości – poświęcając im czas, skupienie, chęć zrozumienia i zdobycia wiedzy, zarówno o nich samych, jak i o czasach, w których żyli. Film Majewskiego unaocznia nam to, jakie bogactwo kryje się za obrazami, które wydają się martwe wisząc na muzealnych ścianach. A przecież można je ożywić tylko mocą naszej wyobraźni, wspomagając się przy tym miłością do malarstwa, którą przecież każdy z nas może w sobie wzbudzić. I nigdy nie jest na to za późno.

*  *  *

Pieter Bruegel Starszy, „Droga Krzyżowa”, 1564 r. (Muzeum Historii Sztuki w Wiedniu)

*

W „Młynie i krzyżu” kino utożsamia się z malarstwem, ożywiając świat widziany oczami dawnego Mistrza

*

Więcej „malarskich” kadrów filmu Lecha Majewskiego „Młyn i krzyż” można obejrzeć TUTAJ (na stronie z komentarzami).

*

Komentarzy 27 to “W BOŻYCH ŻARNACH (O filmie Lecha Majewskiego „Młyn i krzyż”)”

  1. Deus ex Machina Says:

    Z „malarskich” kadrów filmu Lecha Majewskiego „Młyn i krzyż”:

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2011/11/mc582yn-i-krzyc5bc-lech-majewski1.jpg

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2011/11/myn-i-krzyc5bc-1-lech-majewski1.jpg

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2011/11/myn-i-krzyc5bc-2-lech-majewski1.jpg

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2011/11/myn-i-krzyc5bc-3-lech-majewski1.jpg

  2. Bibliomisiek Says:

    „Młyn i krzyż” jako żywo przypomina mi metodę twórczą Jacka Kaczmarskiego, dzięki któremu, szczenięciem jeszcze będąc, poznałem niejedno arcydzieło malarstwa polskiego i światowego. Kaczmarski miał wyjątkowy chyba nawet w skali literatury (bo to JEST literatura!) światowej dar „unarracyjnienia” kompozycji malarskiej w dynamiczną, często wręcz filmową (właśnie!) sytuację, z zachowaniem nastrojów i znaczeń. Często wręcz wzbogacenia tych ostatnich, powiązania z historią, biografią artysty, kontekstem kulturowym. W ten sposób „przeczytałem” masę obrazów – „Samosierrę”, „Rejtana”, Malczewskiego, Michałowskiego… A także Boscha, Caravaggia, Rembrandta, Holbeina, wreszcie Breugela – którego obrazy zainspirowały aż siedem tekstów Kaczmarskiego, w większości ujętych w noszącym znamiona arcydzieła cyklu „Wojna postu z karnawałem”. Film Majewskiego jeszcze przede mną (półroczna córeczka jednak uziemia w domu), ale nie mogę się doczekać, kiedy wpadnie w moje łapy, bo to co o nim przeczytałem do tej pory, brzmi kolosalnie wprost intrygująco! Pozdrawiam serdecznie.

    • Logos Amicus Says:

      Cieszę się, że przypomniałeś przy tej okazji Jacka Kaczmarskiego i jego poetyckie interpretacje dzieł malarstwa, a zwłaszcza płócien Breugela. Najbardziej chyba znana jest tu „Przypowieść o ślepcach”:

      Zresztą, za „poetycki” opis malarskich dzieł brała się chyba większość znanych poetów. Ot – skoro mowa o flamandzkim mistrzu – to przychodzi mi tu choćby na myśl wiersz Wisławy Szymborskiej „Dwie małpy Breugela”:

      Tak wygląda mój wielki maturalny sen:
      siedzą w oknie dwie małpy przykute łańcuchem,
      za oknem fruwa niebo
      i kąpie się morze.

      Zdaję z historii ludzi.
      Jąkam się i brnę.

      Małpa, wpatrzona we mnie, ironicznie słucha,
      druga niby to drzemie –
      a kiedy po pytaniu nastaje milczenie,
      podpowiada mi
      cichym brząkaniem łańcucha.

      Chodzi oczywiście o ten obraz:

      https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2011/11/pieter-breugel-dwie-malpy.jpg

      Pozdrawiam

  3. czara Says:

    A ja wybierałam się na pokaz tego filmu w Luwrze i niestety – nie było już miejsc. Bardzo żałuję. Dziękuję za notkę. (I widzę, że krucjata przeciw sztuce współczesnej dalej trwa;)

    • Logos Amicus Says:

      Krucjata, nie krucjata, ale jak przyłącza się do tego ktoś taki jak Lech Majewski, to zawsze człowiekowi raźniej ;)

      • mona Says:

        Obawiam się, że zwodzisz ufające ci owieczki na manowce. Rozumiem, że wychodzisz z założenia, że Twoi czytelnicy nie znają ani twórczości, ani poglądów kolegi Lecha i możesz wmówić im każdą bzdurę podpierając się wygrzebanym w kolorowym tygodniku i wyrwanym z kontekstu cytatem. Jak jednak masz zamiar się bronić przed informacją, że LM opętany był przez dekadę Basquiatem i nawet do dziś uważa się za ojca projektu Schnabela?
        I jak pasuje Basquiat do Twojego pojmowania sztuki jako muzeum dla obdarzonego geniuszem rzemieślnika obsługującego tradycyjne gusta? Rozczarowałeś mnie.

        • Logos Amicus Says:

          Nie opętany i nie przez dekadę.
          Doskonale wiem, że „kolega Lech” jest odpowiedzialny za „Basquiata”, który to film skądinąd bardzo mi się podobał.

          Chcę również zauważyć, że ja tylko zacytowałem wypowiedź o sztuce współczesnej samego Majewskiego (więc powinnaś się odnieść raczej do jego, a nie do mojego „pojmowania sztuki”, o którym wcale nie był ten wpis).

          A Basquiat, swoją drogą, doskonale pasuje do mojego pojmowania sztuki.
          Ale Twoja zwyczajowa złośliwość raczej nie pozwoli Ci przyjąć tego do wiadomości, ani nawet zrozumieć.

        • artur Says:

          Lecz Majewski powiedział jeszcze coś takiego:

          „Ja w ogóle spedzam duzo czasu w muzeach na swiecie. To jest swiat, który jest mi najblizszy. Ci artysci (dawni) oszalamiaja mnie swoim warsztatem, swoja madroscia, swoim smakiem, w przeciwienstwie do tandety i bylejakosci, która proponuja tak zwani artysci dzisiaj. Kazdy moze cegle skleic z kawalkiem roweru i powiedziec, ze jest to sztuka. Istnieje przyzwolenie na wszystko, na wszystkoizm i to jest obrzydliwe, dlatego, ze jest to wymanipulowane rynkowo. Znam troche marszandów, rynek amerykanski, czyli najwiekszy rynek sztuki, i wiem, jak sie manipuluje, tworzy te pseudo zjawiska w sztuce wspólczesnej. Ani na zlocie, ani na platynie nie da sie tyle wyspekulowac, co na jakims artyscie.”

          Pozdrawiam

  4. Onibe Says:

    zaciekawiłeś mnie
    niezwykła estetyka tego filmu jest już wystarczającym powodem, aby się z nim zapoznać, ale to co piszesz o głębi interpretacyjnej obrazu/historii jest powodem jeszcze ważniejszym. Dodam, że „Drogi Krzyżowej” Breugla właściwie nie znam, uwielbiam jego „Wieżę Babel” oraz – w trochę mniejszym stopniu – „Upadek Ikara”, oba chciałbym kiedyś powiesić u siebie w domu, oczywiście jako kopie ;-).

    • Logos Amicus Says:

      „Wieża Babel” – powiadasz … Otóż ciekawe w tym kontekście jest to, że obraz ten wisi tuż obok „Drogi krzyżowej” w Kunsthistorisches Museum w Wiedniu.
      Myślę, że film Majewskiego Ci się spodoba. Najlepiej jednak oglądać go na płótnie kinowego ekranu, choć w ostateczności – można też go obejrzeć na jakimś dobrym monitorze z DVD (skoro to ostateczność ;) )

      https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2011/11/pieter-breugel-starszy-wiec5bca-babel-muzeum-historii-sztuki-w-wiedniu1.jpg
      Pieter Breugel, „Wieża Babel”, 1563 r.

  5. tamaryszek Says:

    Piękne kadry! Po prostu.
    A ten esej Gibsona też jest świetnie wydany. Ja tylko przewertowałam, ale na znajomej półce stoi. Zainspirował zresztą właścicielkę do napisania eseju (o obrazie, eseju, filmie) do „Archipelagu” (5). Nie wiem, czy masz czas zaglądać, tym bardziej, że sam swoim tekstem przeanalizowałeś i swoją percepcję, i relacje między dziełami (artystami i sztukami). Ale jakbyś miał niedosyt, to polecam.
    Cytat z Łysiaka i ja bym za swój nie uznała. Nie znam się, by spór prowadzić, ale bliżej mi do Breugela-obserwatora, znającego ludzką naturę (dalekiego od wzniosłości) niż do Breugela-szydercy.

    Ale dorzucę swą admirację do pracowitości, rzetelności Majewskiego. Imponują mi jego studia nad dawnym malarstwem. Rzeczywiście, współczesna sztuka powstająca jak na pstryknięcie palcem, może się przechwalać „świeżością” (taką z Bułhakowa, drugiej kategorii), ale bez wiedzy i rzemiosła nie może się równać z Mistrzami.

    Słuchałam pogadanki z Majewskim, gdy mówił o siedmiu (wykluczających się) perspektywach na obrazie Breugla. Coś a la kubizm (w XVI wieku?!). Słuchałam, jak opowiada o pracy nad filmem. Nawet to, co techniczne, komputerowe, jest w tym przypadku porywającą przygodą. Podobno każde z ujęć ma w cyfrowej obróbce mnóstwo warstw (od 40 aż po 147!). I sam Majewski przyznaje ze zdziwieniem, ile odkrył, gdy otrzymał wgląd w cyfrową wersję obrazu. (Teraz nie wiem, czy dobrze mówię – ale chodzi mi o to, że otrzymał od wiedeńskiego muzeum możliwość wglądu bliższego niż ten, który od lat przeprowadzał w muzealnej sali.)

    Niesamowite – i chyba rzadkie? – że ktoś przez kilka lat przygotowuje się, by przystąpić do pracy nad własnym filmem. Fajne to jest. I dzięki temu też łatwiej można zaufać i dać się poprowadzić. Chociaż… siła filmu jest w nim samym. Gdybym nic nie wiedziała o studiach Majewskiego nad tematem, też weszłabym w obraz na całego.

    • Logos Amicus Says:

      Zaskoczył mnie pomysł Majewskiego, tym bardziej, że mimo iż od dawna lubiłem Bruegla, to „Droga Krzyżowa” nie była mi bliżej znana. Bo ten obraz należy zobaczyć jednak z bliska, przyjrzeć się jego detalom, aby docenić jego bogactwo i „literackość”. Kiedy bowiem patrzymy na jego reprodukcję, wszystko się zlewa w nie dość czytelną całość, a mnogość szczegółów i ludzkich postaci może nas wpędzić w pomieszanie – i sprawić wrażenie, iż obraz jest skomponowany cokolwiek chaotycznie (wrażenie to może pogłębiać także zastosowanie przez Bruegla wielu różnych perspektyw).
      To wszystko przemawia za tym, że najlepiej jest jednak stanąć przed oryginałem i zawrzeć z nim bliższą – bliską intymności – znajomość. Tak jak zrobił to Lech Majewski, który kiedy tylko był w Wiedniu, wstępował do Kunsthistorisches Museum, i kontemplował „Drogę krzyżową”. No a kiedy przeczytał esej Gibsona, to już trudno go było przed realizacją tego fantastycznego pomysłu z filmowym ożywieniem płótna Bruegla powstrzymać.
      Ja się cieszę, że ta premedytacja i paroletnie zmaganie się z techniką, nie przytłoczyły „Młyna i krzyża”, i nie uczyniły z niego jakiegoś przeciążonego estetycznie i znaczeniowo, elaboratu.

  6. Peckinpah Says:

    Doceniam w filmach stronę techniczną, ale nie znam się na sztuce, na obrazach. Obawiałem się, że oprócz wizjonerskich, malarskich zdjęć ten film ma niewiele do zaoferowania, ale skoro piszesz, że warstwa wizualna nie przyćmiła treści to chyba mogę być spokojny. No i w dodatku występują tu aktorzy, których dawno nie widziałem na ekranie (Rutger Hauer, Michael York, Charlotte Rampling). Ciekawi mnie szczególnie tło historyczne (Flandria w XVI wieku), a szczególnie intrygująco brzmią słowa: „W filmie uderza nas okrucieństwo z jakim traktowany jest człowiek przez innych ludzi, (którzy wszak także wydają się być tylko ślepymi trybikami jakiejś większej machiny, tutaj: hiszpańskiego Hegemona) – i to właśnie okrucieństwo, osamotnienie w cierpieniu wraz z ludzką wobec tego bezradnością, stanowi główny ciężar filmu”. Chętnie bym obejrzał ten film.

    • Logos Amicus Says:

      Nie jestem pewien, czy Ty również możesz odnieść takie wrażenie, iż „warstwa wizualna nie przyćmiła treści”, bo jednak estetyzacja jakiej poddał Majewski swój film, jest daleko posunięta. Mnie osobiście to nie przeszkadzało – przyjemność i radość sprawiało mi już patrzenie na obrazy, które odsłaniały się przede mną na dużym ekranie, kiedy oglądałem „Młyn i krzyż” w kinie.
      Muszę Cię uprzedzić, że film pozbawiony jest jednak w zasadzie fabuły, na pewno jego narracja nie jest prowadzona linearnie – to jest właściwie taki malarski kolaż scen, w którym uczestniczą dość arbitralnie wybrane z obrazu Breuglea przez Majewskiego.
      Ponadto, powiedzmy sobie szczerze, Hauer, York i Rampling nie mają zbyt wiele w tym filmie do zagrania i ich obecność jest chyba tylko po to, by podnieść międzynarodowy prestiż filmu Majewskiego.
      Mimo wszystko, obejrzenie „Młyna i krzyża” polecam, bo jest to naprawdę niezwykły obraz.

      • Peckinpah Says:

        No tak, szukałem w internecie (m.in. na filmwebie) informacji o czym jest ten film i nie znalazłem nigdzie żadnej konkretnej fabuły filmu, więc jeśli chodzi o brak fabuły to się tego domyślałem. Oczywiście nasze zdanie może się różnić, nie wykluczam takiej możliwości, że może mi się nie spodobać, ale ze względu na oryginalność chciałbym obejrzeć, choć raczej nie w kinie. Domyślam się także, że dialogi i muzyka również nie pełnią tutaj dużej roli. Co do obsady to tej trójki aktorów nie cenię zbyt wysoko, ale i tak szkoda, że byli tylko narzędziem służącym reżyserowi do stworzenia oryginalnego obrazu. Tworzenie filmu to praca zespołowa i Lech Majewski postąpił egoistycznie nie dając pola do popisu reszcie ekipy (jest nie tylko reżyserem, ale również scenarzystą, operatorem, kompozytorem).

        • Logos Amicus Says:

          Muzyka jest jednak w tym filmie ważna. Mnie ucieszyło to, że skomponował ją Józef Skrzek, którego muzykę w młodości bardzo lubiłem, zwłaszcza tę, którą tworzył w jazz-rockowej formacji „SBB” (niemalże legendarnej dla mojego pokolenia).
          Także dialog w filmie nie jest bez znaczenia, choć bardziej przypomina on tu monolog. Np. komentarz jaki słyszymy w wykonaniu Hauera-Breugela jest bardzo istotny do zrozumienia (i interpretacji) tego, co widać na ekranie.

          To, że Majewski tworząc „Młyn i krzyż” podjął się roli nie tylko reżysera, ale i scenarzysty, operatora i kompozytora (także i malarza), nie świadczy moim zdaniem o egoizmie, ale o tym, że chciał on wyegzekwować coś, co by całkowicie zgadzało się i odpowiadało jego artystycznej wizji. Poza tym, w stworzeniu tego filmu brała udział masa ludzi, i każdy z nich miał tam coś istotnego do zrobienia. (Ten film by nie powstał bez pomocy grafików komputerowych i bez zaangażowania się wielu innych osób.)
          Ale Majewski już tak ma – jest przedstawicielem kina par excellence autorskiego i jego podejście do swojej sztuki (twórczości) jest niejako totalne ;)

  7. Marcus Says:

    Myślę, że warto przynajmniej obejrzeć trailer:

  8. Veneda Says:

    Film „Mlyn i krzyz’ Lecha Majewskiego jest okropnie kiczowaty. Nie wiem komu to ma sie podobac, ale pewnie bezdusznym, trywialnym ludziom, ktorych pelno w naszych czasach. Cos takiego bezmyslnie chorego juz dawno nie wiedzialem.

    • Logos Amicus Says:

      Drogi Vendeto… pardon – Venedo,
      niestety, bezduszny, bezmyślny i trywialny wydaje mi się Twój komentarz. (Być może znaczące jest to, że napisałeś go z Hollywood – czy to ma być jakiś rodzaj odegrania się na Majewskim za jego stosunek do amerykańskiego chłamu hollywoodzkiego i sztuki współczesnej?)

      „Nie wiem komu to ma sie podobac”
      Bardzo łatwo można się tego dowiedzieć, czytając recenzje ludzi (myślących i czujących), którym ten film się podobał (a jest ich bardzo wielu).

  9. Ewa Kunysz Truszkowska Nashelale Says:

    Nie widziałam filmu ale po przeczytaniu tego tekstu na pewno to zrobię, bardzo mnie zaintrygował.

  10. Lestek Says:

    Wszędzie w tekście głównym i w komentarzach powtarza się błędna forma nazwiska autora „Drogi krzyżowej”: powinno być Bruegel (wym. brøːɣəl). Jest to zresztą powszechnie spotykany błąd, który nie ominął samego Lecha Majewskiego.


Co o tym myślisz?

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: