CZYJA WINA? – o zderzeniu cywilizacji i samozachowawczym instynkcie

.

Islam - cywilizacja, która zagraża światu?

Islam – cywilizacja, która zagraża światu?

.

1.

CZYJA WINA?

Jak widać militaryzacja Bliskiego Wschodu (bojownicy Państwa Islamskiego walczą przecież “bronią”, jaką USA wyposażyła Irak, jak i islamskich rebeliantów w Syrii) i destabilizacja kolejnych państw rejonu przez Zachód (głównie przez Stany Zjednoczone) doprowadziła do sytuacji, w której rośnie siła skrajnie agresywnych islamistów, usiłujących opanować coraz to większe obszary świata arabskiego. I to właśnie – rozgrywanie własnych partykularnych interesów w rejonie, post-kolonialna arogancja, polityka mająca za nic kulturę arabską i zupełnie nielicząca się z realiami tamtego świata i mentalnością jego mieszkańców, a tym samym poddająca tych ludzi permanentnemu upokorzeniu – to właśnie, a nie pełne agresji i szowinizmu wersety z Koranu, są przyczyną zbrodni ludobójstwa popełnianych obecnie z niewyobrażalnym okrucieństwem przez dżihadystów w północnym Iraku.

Czy amerykańskie drony zabijające przypadkowych ludzi są bardziej humanitarne, niż muzułmańskie noże podcinające gardła chrześcijan i jazydów? Zło jakie wyrządzają jest dokładnie to samo – jedno i drugie jest zbrodnią, tylko nasze plemienne przywiązanie do zachodniej cywilizacji – i benefity, jakie czerpiemy mieszkając na Zachodzie – powoduje, iż łudzimy się, że postępujemy bardziej “humanitarnie”, że jesteśmy bardziej “cywilizowani” i w końcu – a jakże! – “lepsi” od muzułmanów.

A wystarczy tylko spojrzeć przez moment z perspektywy, z jakiej widzi hipokryzję i arogancję Zachodu świat arabski, by zrozumieć, dlaczego wśród muzułmanów tyle nienawiści do Zachodu i dlaczego niektórzy z nich zdecydowani są walczyć z “niewiernymi” z największą desperacją i stosując wszelkie dostępne im środki.

greydot

2.

Powyższa krótka impresja wywołana doniesieniami z Iraku, w którym dżihadyści dokonują obecnie czystek etnicznych, proklamując własne Państwo Islamskie (nota bene nieuznawane przez żadne państwo arabskie) sprowokowała dyskusję na mojej stronie Facebookowej, która rozwinęła się z czasem do słusznych rozmiarów, poruszając kilka istotnych kwestii. Nie jest to rozmowa „gładka”, ani grzeczna, nie jest łatwa ani przyjemna – wyczuć w niej można wzajemne poirytowanie i pewną uszczypliwą niechęć do adwersarza –  niemniej jednak myślę, że warto ją tu przytoczyć, bo dotyczy problemu, który ostatnimi czasy bardzo nabrzmiewa: zaogniające się zbrojne konflikty w kilku rejonach świata, które bynajmniej nie są powrotem do zimnej wojny, wręcz przeciwnie: grawitują w kierunku wojny jak najbardziej gorącej, w której po jednej stronie są Stany Zjednoczone i Zachód, po drugiej zaś kraje arabskie wraz z zimnowojennym reliktem, jakim okazała się Rosja dokonująca rewizji swoich post-sowieckich granic.

.

  • Marian Mario Ponanta: Czyja wina? A Koran czytał??
  • Stanisław Błaszczyna: Wpierw proszę sformułować swoje pytanie poprawnie, w języku polskim (ewentualnie angielskim), wtedy możemy podyskutować. (Rozumiem, że ty sam jesteś znawcą Koranu.)
  • MMP: Skrót myślowy rodem z Krakowa… brakuje słowa „pan”. Ale z wielu względów okazało się to trafne… a Koran przeczytałem, czego życzę każdemu, kto chce dyskutować sprawy dotyczące islamu. Czytając ten tekst nie sposób się nie roześmiać.
  • StB: „Czytając ten tekst nie sposób się nie roześmiać.” Chodzi Panu o mój tekst, czy o Koran? Powiem tak: może po tym, jak zapozna się pan np. z historią Iraku (począwszy np. od brytyjskiej inwazji na ten kraj, przez amerykańskie kłamstwo o broni chemicznej masowego rażenia, które była powodem wojny i trwającej po dzień dzisiejszy destabilizacji tego kraju, po zupełne zdominowanie i represjonowanie sunitów przez szyitów, gigantyczną korupcję i ruinę kraju…), to być może wtedy byłby sens dyskutowania z Panem. Lecz zamiast odniesienia się do kwestii poruszonej w moim wpisie, wyjeżdża mi Pan z tym Koranem. A dlaczego by w takim razie nie zacząć od Starego Testamentu? I przerzucania się na podstawie cytatów z tychże ksiąg, która to cywilizacja jest bardziej krwawa i agresywna? Ja staram się trzymać historycznych faktów, a nie świętych ksiąg w próbach zrozumienia tego, co się dzieje na świecie. Pan, widzę, woli trzymać się ideologii i literackiej fikcji.
  • MMP: Nie mam za bardzo czasu na prowadzenie dyskusji. Powiem więc krótko. To, co Pan raczył napisać, skomentuję szybko: nie życzę Panu mieszkać w środowisku zdominowanym przez muzułmanów. Tu, gdzie Pan jest, nikt nie utnie Panu głowy za te wypociny. Zabierz Pan Biblię w podróż do Arabii Saudyjskiej to pogadamy.
  • StB: To nie są żadne argumenty, proszę Pana. Pan na mój wpis o amerykańskiej polityce na Bliskim Wschodzie, wyciągnął Koran (w domyśle: żebym zapoznał się jaka to jest okropna i krwiożercza religia wyznawana przez tych dzikusów w turbanach), a w ogólne nie odniósł się do sytuacji wykreowanej przez tę politykę (o wcześniejszej – kolonialnej państw europejskich – nie wspominając). Co z tym wszystkim ma wspólnego wyższość, czy też niższość jednej cywilizacji – czy też religii – na drugą?
    Podejrzewam, że wśród muzułmanów w ich kraju czułbym się obco i nie chciałbym tam mieszkać dłużej. Moją kulturą jest kultura judeo-chrześcijańska – w Polsce, Europie czy w Stanach czuję się wiec jak u siebie, ale staram się nie wartościować narodów, kultur i ras (wtedy zawsze wychodzi z nas suprematyzm: my jesteśmy wyżej, cała reszta niżej). Jestem przeciwny militaryzmowi (choć nie uważam się za pacyfistę), zawłaszczaniu terytoriów innego kraju (tak jak zrobił to np. Izrael), ludobójstwu pod każdą formą… etc. Bez względu na to, czy robi to cywilizacja, z którą się identyfikuję, czy też cywilizacja mi obca. (Zresztą, bardziej mnie zawsze boli ten pierwszy przypadek, bo czuję, że w pewnym sensie hańbi to mnie samego; vide: amerykańskie zbrodnie wojenne w Indochinach w latach 60-tych i 70-tych, wspieranie krwawych dyktatur w Ameryce Centralnej i Południowej, korumpowanie rządów w Iraku czy Afganistanie, bezprawie Guantanamo, stosowanie tortur, Abu Ghraib… etc.) A Pan mi każe Koran czytać (nota bene wiem, jakie treści on zawiera). Pański „argument” jest rasistowskiej natury: na dzień dobry chce mi Pan udowodnić, że muzułmanie są gorsi od nas (podrzędni) – a żeby było śmieszniej, chce mi Pan to udowodnić podtykając mi pod nos książkę napisaną kilkanaście wieków temu.
  • MMP:Za Koran gotowe są zginąć miliony ludzi, za Biblię tysiące. Niestety, są wyższe i niższe cywilizacje. Polityka USA to zupełnie odrębna sprawa; z Islamem Pana kultura walczy praktycznie od jego powstania. Gdyby nie wygrała kilku ważnych bitew, wystawiał by Pan portki do słońca kilka razy dziennie. Obecnie w 95% światowych konfliktach zbrojnych jedna ze stron walczących są islamiści. Ma Pan prawo do swoich poglądów, ale niech Pan nie oczekuje, że jak wygaduje Pan bzdury w przestrzeni publicznej, to ludzie nie zostawią tych bredni bez komentarza.
  • StB:Rzeczywiście, nazywając moje poglądy „bzdurą” i „brednią”, używa Pan tym samym niepodważalnych argumentów. Niestety, jest to „argumentacja” prymitywna, a raczej żadna. Widzę, że jest Pan typowym przedstawicielem „cywilizacyjnego” szowinisty. Powodzenia zatem w dozgonnej walce z islamem. Zresztą, Pan jako przedstawiciel rasy wyższej, nie powinien się niczego obawiać – darwinizm zapewni Panu zwycięstwo i dominację nad gorszym umysłowo – podrzędnym cywilizacyjnie i rasowo – wrogiem. Poza tym: powtarzam, mój wpis dotyczył polityki Stanów Zjednoczonej na Bliskim Wschodzie i jej skutków w postaci destabilizacji tamtego rejonu i krwawych wojen jakie tam cały czas trwają. Moim zdaniem to właśnie ta polityka jest za to głównie odpowiedzialna, a nie Koran.
  • MMP:Proszę Pana… ta dyskusja przypomina już granie w szachy z gołębiem. Ma Pan swoją racje. A o moich poglądach – i o tym kim jestem – wie Pan tyle co o islamie. Powodzenia.
  • StB:Nie muszę wiedzieć kim Pan jest, ani też nie muszę znać wszystkich Pańskich poglądów. Dyskutuję tu tylko z tym, co Pan napisał pod moim wpisem. A napisał Pan już w pierwszym komentarzu: „Czyja wina? A Koran czytał?”. Rzeczywiście bardzo to rzeczowa riposta, bardzo inteligentne rozpoczęcie dyskusji. Rozumiem, że uważa się Pan za wytrawnego szachistę, zaś mnie uważa Pan za durnego gołębia. W porządku – na Pański argument: „Pan nie wiem, kto ja jestem” (wyrażony przed chwilą explicite przez Pana) wypada mi tylko przyjąć do wiadomości, że jest Pan wybitnym politykiem i wielkim znawcą islamu.
  • MMP:Przesada. Ale nie wygłaszam tez, których nie da się obronić. A islam radzę zostawić w spokoju, bo narazi się Pan na komentarze, przy których moje docinki będą brzmieć jak przyjemne dzwoneczki.
  • StB:Niestety, Pan jest nielogiczny: w pierwszym, komentarzu pisze Pan: „A Koran zna?„, a w ostatnim: „islam radzę zostawić w spokoju”. I ma Pan rację, nie znam Pana – bo prawdę mówiąc spodziewałem się, że można z Panem prowadzić inteligentniejszą rozmowę. Żadnych komentarzy się nie boję, na moim blogu jest już ich ponad 10 tysięcy i jakoś mnie nie zastraszyły i nie złamały.
  • MMP:Sprowadził mnie Pan do swojego poziomu dyskusji, za co przepraszam. A islamu bez Koranu Pan nie zrozumie. To tak jakby chciał Pan analizować działania Hitlera bez czytania Mein Kampf. A jeżeli chodzi o komentarze, to nie widzę tutaj burzy mózgów. Tylko ja poświęcam Panu swój czas, co z mojej strony nie jest zbyt mądre. A inteligencję rozmówcy poznaje się po tym, jak snuje przypuszczenia na temat braku inteligencji u innych. Jeszcze raz pozdrawiam. Powodzenia.
  • StB:Działania Hitlera powinno się analizować na podstawie jego działań, a nie na podstawie jego książki.
  • MMP:Polecam książki Oriany Fallaci na temat islamu. Po przeczytaniu nie będzie Pan może już wypisywać takich farmazonów.
  • StB:„Farmazony” – to jest właśnie Pański styl i poziom argumentacji. Książki Oriany Fallaci znam. Jej wizji islamu nie podzielam, miejscami wydaje mi się wręcz rasistowska. Znam też książki Terzaniego i bliskie jest mi to, co ten słynny dziennikarz, znawca wielu kultur, napisał o poglądach (zbytnio nawiedzonej i przewrażliwionej, moim zdaniem) Oriany Fallaci. Przypomina mi się również to, co na ten temat (poglądy Fallaci vs. poglądy Terzaniego) napisał Ryszard Kapuściński: „Każde z nich reprezentowało inny stosunek do świata. Ten świat wielokulturowy Orianę Fallaci przerażał. Nie wiedziała jak się odnaleźć w tym świecie, który znała, wielokulturowym. Ponieważ widziała jedyne wyjście z tego wszystkiego – rozdzielić. Tiziano Terzani był odwrotnego zdania. Uważał, że jedynym wyjściem z tej sytuacji jest zbliżyć się, zrozumieć, próbować się porozumieć.” Mógłbym tu zacytować fragment książki Terzaniego „Listy przeciw wojnie”, który przybliżyłby jego opinię, ale nie widzę w tym większego sensu, bo i tak jest Pan na mur beton przekonany co do swojej racji i nic już nie jest w stanie tego zmienić. A z zagrożeń jakie niesie islam – mam na myśli zwłaszcza tę jego fanatyczną i agresywną stronę – bardzo dobrze zdaję sobie sprawę.
  • MMP:Jeżeli chce Pan mówić o faktach, to proszę zwrócić uwagę, że za posiadanie Biblii w Arabii Saudyjskiej grozi kara śmierci. Do Mekki nie mogą wejść innowiercy, w Iraku za bycie chrześcijaninem obcinają nożem głowę. W Rzymie są meczety, a muzułmanie sikają na zabytkowe kościoły, a Pan i Panu podobni kajają się w pro-islamskiej, anty-Zachodniej retoryce. Wstyd.
  • StB:Czy to wszystko (np. sikanie muzułmanów na zabytkowe kościoły) ma być usprawiedliwieniem ludobójstwa Palestyńczyków, jakie odbywa się w Gazie, albo katastrofalnej polityki amerykańskiej w Iraku, (która doprowadziła do śmierci setek tysięcy ludzi, zrujnowała kraj i której konsekwencją jest teraz wojna między szyitami i sunitami), destabilizacji Libii… ? etc.. Nie jestem ani antyzachodni, ani antyamerykański, ani tym bardziej proislamski. Mam prawo krytykować np. politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych (i to, że mogę to robić jest właśnie jedną ze zdobyczy Zachodu). Byłbym głupcem, ślepcem i niewdzięcznikiem, gdybym nie doceniał naszych osiągnięć cywilizacyjnych i swego rodzaju przywileju życia na Zachodzie. Ale to nie znaczy, że mam położyć uszy po sobie, udawać, że Amerykanie i Zachód rozsiewają po świecie samo Dobro, i broń Boże nie krytykować naszych wspaniałych polityków i „przywódców” (jak np. ewidentnej głupoty G.W. Busha, czy niektórych posunięć Obamy, idącego na pasku tych, którzy posiadają Wielkie Pieniądze i często działają wbrew interesowi amerykańskiego społeczeństwa en masse).
  • MMP: Może Pan to nazwać, jak Panu wygodnie. Jeżeli ma Pan natomiast instynkt samozachowawczy, to powinien on kształtować Pana oceny tego, co się dzieje na Bliskim Wschodzie. Jak ocenia Pan to, co robią islamiści z chrześcijanami… ha? To nie ludobójstwo? I może Pan sobie dopowie, co islam by zrobił z nami, gdyby miał odpowiednie środki? Proponuje Panu, żeby nabrał Pan odwagi i wypowiedział się w sprawie tego, co islamiści już wyprawiają u nas. Ta dyskusja to jeszcze większy bezsens, niż to, co Pan wypisuje o ciemiężonych Irakijczykach.
  • StB: Zostawiam Pana z Pańską wizją dostrzegania samego Zła po stronie islamu i samego Dobra po stronie Zachodu. A mój instynkt samozachowawczy mówi mi, że gaszenie pożaru benzyną (a tym jest militarystyczna polityka Zachodu na Bliskim Wschodzie) jest nie tylko głupotą ale i śmiertelnym niebezpieczeństwem. A na początek edukacji: elementarz – coś w rodzaju „Iraqi policy for beginners” – proponuję zapoznanie się z artykułem pt. „The Rise of ISIS: US Invasion of Iraq, Foreign Backing of Syrian Rebels Helped Fuel Jihadis’ Advance” i przeczytanie go ze zrozumieniem. A zderzenie cywilizacji islamu z Zachodem (jeśli tak nazwiemy pewne współczesne konflikty na styku świata arabskiego i zachodniego) jest według mnie przede wszystkim zderzeniem politycznym, a dopiero później religijnym, czy kulturowym (świadczą o tym choćby walki miedzy samymi muzułmanami). Dlatego proszę mi tu Koranem nie wymachiwać, bo to byłoby na tym samym poziomie sensowności, co wymachiwanie również Starym Testamentem. Ja, żyjąc w Stanach, mam za sąsiadów Syryjczyków i jedyną niedogodnością tego sąsiedztwa jest to, że ich dzieciaki czasami trochę dokazują. Tak więc, nie wiem co też takiego strasznego wyprawiają islamiści u nas (do mnie przynajmniej to nie dociera, choć interesuję się sprawami amerykańskiego społeczeństwa). I jak to wszystko się ma do mojego instynktu samozachowawczego, to doprawdy trudno mi pojąć. A już zupełnie nie mam pojęcia, dlaczego mój instynkt samozachowawczy powinien kształtować ocenę tego, co się dzieje na Bliskim Wschodzie. Wolę, żeby tę ocenę wyznaczał mój system etyczny, sumienie, a nie jakieś podszyte rasizmem i poczuciem supremacji wyrachowanie.

    greydot

    3.

    Skoro zdecydowałem się na ten wpis, to jednak nawiążę także do wspomnianej książki Terzaniego „Listy przeciw wojnie”, w której przeciwstawia się on konfrontacyjnej i – co tu kryć – agresywnej, nie pozbawionej inwektyw („Pluję na was!”) retoryce Oriany Fallaci, która wkrótce po zamachu na WTC 11 września 2001 roku opublikowała w „Corriere della Sera” artykuł pod wymownym tytułem „Wściekłość i duma”. Tekst ten wywołał burzę i spolaryzował opinie wokół kwestii stosunku Zachodu do islamu i do muzułmańskich imigrantów.
    Aby przybliżyć (a niektórym przypomnieć) treść tego artykułu, jak również retorykę w jakiej był utrzymany, przytoczę tu jego mały fragment:

    „Ludzie, obudźcie się! Zahukani przez strach, nieskłonni płynąć pod prąd, czyli ściągnąć na siebie oskarżenie o rasizm (słowo zresztą niewłaściwe, ponieważ tu nie chodzi o rasę, lecz o religię), nie rozumiecie lub nie chcecie zrozumieć, że właśnie się toczy Krucjata, tyle że na odwrót. Przyzwyczajeni do podwójnej gry, zaślepieni krótkowzrocznością nie rozumiecie lub nie chcecie zrozumieć, że właśnie toczy się wojna religijna. Której chce i którą wypowiada być może tylko odłam tamtej religii, lecz i tak jest to wojna religijna. Wojna, którą oni nazywają dżihad. Święta Wojna. Wojna, której celem być może nie jest zdobycie naszych terytoriów, lecz której celem z pewnością jest podbój naszych dusz. Unicestwienie naszej wolności i naszej cywilizacji. Zniszczenie naszego sposobu życia i śmierci, naszego sposobu modlenia się lub niemodlenia, naszego sposobu jedzenia, picia, ubierania, rozrywki i przekazu informacji… Nie rozumiecie albo nie chcecie zrozumieć, że jeśli się nie przeciwstawimy, jeśli nie będziemy się bronić, walczyć, to dżihad zwycięży. I zniszczy świat, który lepiej lub gorzej udało się nam zbudować, zmienić, ulepszyć, uczynić nieco bardziej inteligentnym, czyli mniej bigoteryjnym lub całkowicie wolnym od bigoterii. I tym samym zniszczy naszą kulturę, naszą sztukę, naukę, moralność, nasze wartości, nasze przyjemności… Jezu! Czy nie zdajecie sobie sprawy, że ludzie tacy jak Osama ben Laden czują się uprawnieni do tego, żeby zabijać was i wasze dzieci tylko dlatego, że pijecie wino lub piwo, że nie nosicie długiej brody albo czarczafu, chodzicie do teatru i kina, słuchacie muzyki i śpiewacie piosenki, dlatego że tańczycie w dyskotekach albo we własnym domu, bo oglądacie telewizję, nosicie minispódniczki albo krótkie skarpetki, bo w morzu albo w basenie stoicie nago lub prawie, bo pieprzycie się, kiedy macie ochotę, gdzie macie ochotę i z kim macie ochotę? Nawet to was nie obchodzi, idioci?”

    Mogę zrozumieć emocje Fallaci, która, mieszkając na Manhattanie – będąc na dodatek terminalnie chora – odczuła grozę tego zamachu terrorystycznego bezpośrednio. Nie podzielam jednak jej argumentacji, która moim zdaniem bardziej przypomina nacechowaną szowinizmem tyradę nienawiści do obcej cywilizacji i w konsekwencji – do samych muzułmanów – niż stanowi zachętę do racjonalnego dyskursu.
    Nie chcę jednak sam krytykować tego co napisała Oriana Fallaci w swoim artykule. Oddaję więc głos Tiziano Terzaniemu, który, podobnie jak Fallaci, urodził się we Florencji i podobnie jak ona stał się jednym z najsłynniejszych i najbardziej respektowanych dziennikarzy świata. Oto fragment jednego z jego „listów przeciw wojnie”, skierowany właśnie do swojej krajanki i koleżanki po fachu:

    Tiziano Terzani - Listy przeciwko wojnieOriano, piszę do Ciebie – w dodatku publicznie – także po to, aby ci czytelnicy, którymi może, tak jak mną, Twoje inwektywy wstrząsnęły podobnie jak upadek Wież, nie czuli się zbyt samotni. Tam umierały tysiące ludzi, a wraz z nimi nasze poczucie bezpieczeństwa. W Twoich słowach zaczyna umierać najlepsza część ludzkiego umysłu – rozsądek – i najlepsza część ludzkiego serca – empatia. (…)
    Oriano, czy naprawdę sądzisz, że stając na samym czele krucjaty przeciwko wszystkim tym, którzy nie są tacy jak Ty albo wzbudzając Twoją niechęć, przynosisz nam zbawienie? Nie znajdziemy zbawienia ani w Twej wzburzonej złości, ani w wykalkulowanej wojskowej kampanii nazwanej Trwała Wolność („Enduring Freedom”), żeby było łatwiej nam ją zaakceptować. Czy na pewno myślisz, że przemoc jest najlepszym sposobem pokonania przemocy? Jak świat światem, nie było jeszcze takiej wojny, która położyłaby kres wszystkim wojnom. Ta też nią nie będzie. (…)
    Jeśli na ich przemoc w postaci ataku na Bliźniacze Wieże odpowiemy jeszcze bardziej przerażającą przemocą – najpierw w Afganistanie, potem w Iraku, a potem kto wie gdzie – nieuchronnie nastąpi odpowiedź z ich strony, jeszcze bardziej okrutna, potem znów nasza i tak dalej. (…)
    Dziś, niestety, na scenie świata my, luzie Zachodu, jesteśmy jedynymi bohaterami i jedynymi widzami, tak więc w naszych telewizorach i gazetach widzimy tylko nasze racje, czujemy jedynie nasz ból. Świat innych nigdy nie jest pokazywany. (…)

    Jestem przekonany, że problemu terroryzmu nie rozwiążemy eliminując terrorystów, (bo kiedy zabijemy jednych zaraz na ich miejsce pojawią się nowi) ale powody, które ich stwarzają. Każde zdarzenie, także w naszym życiu, jest wynikiem tysięcy czynników, tworzących obok tego zdarzenia tysiące innych rezultatów, które z kolei są powodem tysięcy innych wyników. Atak na Bliźniacze Wieże jest jednym z takich zdarzeń: rezultatem wielu złożonych wcześniej wypadków. Z pewnością nie jest aktem „wojny religijnej” prowadzonej przez muzułmańskich ekstremistów w walce o nasze dusze, krucjatą a rebours, jak Ty to nazywasz, Oriano. Nie jest też atakiem na „zachodnią wolność i demokrację”, jak wynikałoby to z płytkich formułek używanych dziś przez polityków. (…)

    „11 września samobójcy nie zaatakowali Ameryki – zaatakowali amerykańską politykę zagraniczną” – pisze w „The Nation” profesor z uniwersytetu Berkeley Chalmers Johnson, osoba, której z pewnością nie można podejrzewać o antyamerykanizm ani o sympatie lewicowe. Według niego mamy do czynienia właśnie z kolejnym „przeciwuderzeniem”, jako, że – mimo upadku związku Radzieckiego – Stany Zjednoczone utrzymały nietkniętą imperialistyczną sieć około ośmiuset baz wojskowych na całym świecie.
    W swojej analizie Johnson robi listę oszustw, spisków, zamachów stanu, prześladowań, zabójstw i interwencji na rzecz totalitarnych i skorumpowanych reżimów w Ameryce Łacińskiej, Afryce, Azji i na Bliskim Wschodzie, w które Stany Zjednoczone były otwarcie albo potajemnie zamieszane od końca drugiej wojny światowej po chwilę obecną.
    „Przeciwuderzenie”, którym był atak na Bliźniacze Wieże i Pentagon, byłoby więc powiązane z całą serią takich faktów, od inspirowanego przez CIA zamachu stanu na Mosaddegha w 1953 roku i następujące po nim osadzenie szacha w Iranie, po wojnę w Zatoce i wynikające z niej umieszczenie amerykańskich wojsk na Półwyspie Arabskim, zwłaszcza w Arabii Saudyjskiej, gdzie znajdują się święte miejsca islamu. Według Johnsona taka polityka amerykańska „przekonała wielu porządnych ludzi w całym muzułmańskim świecie, że Stany Zjednoczone są ich zatwardziałym, wrogiem”. W ten sposób można by wytłumaczyć rozpowszechniony w świecie muzułmańskim jadowity antyamerykanizm, który dziś tak bardzo zaskakuje Stany Zjednoczone i ich sprzymierzeńców.

    Wyraźnie więc widać, że u podstaw wszystkich problemów, jakie mają Amerykanie i my na Bliskim Wschodzie, jest (pomijając kwestię izraelsko-palestyńską), obsesyjne zabieganie o to, aby rezerwy ropy naftowej regiony pozostawały w rękach rządów „przyjaznych”, niezależnie od tego, z kim mamy do czynienia. (…)
    Nawet w samej Ameryce niektórzy intelektualiści zaczynają się obawiać, że połączenie interesów przemysłu naftowego i wojennego – obecnie wyraźnie widoczne w ekipie trzymającej władzę w Waszyngtonie – wytyczy jedyny kierunek przyszłych politycznych wyborów Ameryki w polityce światowej, wewnątrz kraju zaś, powołując się na stan wyjątkowy z powodu zagrożenia terroryzmem, ograniczy prawa obywatelskie, które czynią ten kraj tak niezwykłym. (…)

    Podzielenie świata w sposób – moim zdaniem – „talibski” na tych, którzy są z nami”, i na tych „przeciwko nam”, tworzy klimat polowania na czarownice, panujący w Ameryce w latach pięćdziesiątych w czasach makkartyzmu. (…)
    Żeby się bronić, Oriano, często nie trzeba atakować (myślę o Twojej napastliwości). Dla własnej ochrony nie trzeba zabijać. Chociaż tutaj także bywają uzasadnione wyjątki. (…)

    Rozległe, niespójne przymierze, jakie buduje Waszyngton, przetasowując stare sojusze i przybliżając się do krajów i osób, które wcześniej odstawił do kąta, jedynie dlatego, że teraz mogą być przydatne, to tylko kolejny przykład cynizmu politycznego, którym obecnie karmi się terroryzm w niektórych częściach świata i który zniechęca wielu porządnych ludzi w naszych krajach.
    Amerykański interes państwowy stoi ponad jakimikolwiek innymi zasadami. Dlatego Waszyngton odkrywa teraz przydatność Pakistanu, trzymanego dotychczas z daleka ze względu na militarny reżim i karanego sankcjami ekonomicznymi za eksperymenty nuklearne. Dlatego CIA niedługo znów uzyska uprawnienia do najmowania mafii i gangsterów, którym będzie można zlecać „brudna robotę”, czyli likwidację osób z czarnej listy. Ale pewnego dnia – jeśli chcemy żyć w lepszym świecie: lepszym w Azji i w Afryce, w Timbuktu i we Florencji – polityka będzie musiała na nowo połączyć się z etyką. (…)

    Pozdrawiam Cię, Oriano, i z całego serca życzę odnalezienia pokoju. Bo jeśli nie będzie go w nas, to nie będzie go nigdzie indziej.

    greydot

    4.

    Świat to wielka wieża Babel. Jedna wieża, w której Bóg pomieszał nie tylko języki,
    ale także kulturę i obyczaje, namiętności i interesy, i której mieszkańcem uczynił ambiwalentną istotę
    łączącą w sobie Ja i nie-Ja, siebie i Innego, swojego i obcego.

    Ryszard Kapuściński, „Ten inny”

    .

    Jestem przekonany, że świat w jakim żyjemy będzie lepszy, jeśli nasze myśli uczucia bardziej zestroimy z tym, co o „Innym”, „Obcym” pisał Kapuściński, niż damy się ponieść wrogości, napastliwości i pogardzie, jakie dla obcego nam świata islamskiego żywiła Oriana Fallaci. I nie ma to moim zdaniem nic wspólnego z naiwnym idealizmem – jest natomiast jedyną postawą, która na dłuższą metę może doprowadzić do powszechnego pokoju na świecie. Jest to według mnie jedyna droga, by świat cywilizacji Zachodu mógł się pozbyć syndromu oblężonej twierdzy – poczucia (bardziej lub mniej uzasadnionego), że obce, sąsiadujące z nami cywilizacje, dążą do naszego unicestwienia.
    Na życie z „innymi”, jesteśmy w zasadzie skazani. Mam tu głównie na myśli kraje Zachodu, bo np. w Polsce – czyli w kraju bardziej homogenicznym kulturowo i etnicznie – ten problem nie rysuje się już tak ostro, mimo pewnych incydentów, jak np. awantura o budowę meczetu (bo chyba nawet nie chodziło o minaret) w Warszawie.

    Daleki jestem od bagatelizowania pewnych zjawisk, które świadczą o napięciu między ludźmi wywodzącymi się z różnych kręgów kulturowych, a „zmuszonych” do życia w swoim sąsiedztwie na terenie tego samego kraju. Mam tu na względzie przede wszystkim Europę, która od kilkudziesięciu lat mierzy się z falą napływową imigrantów z różnych kontynentów, starając się zasymilować „obcych”, którzy zarazem zawsze – przynajmniej na początku – są „innymi”. Nie jest to łatwe, niektórzy – można tu za przykład podać głośną wypowiedź Angeli Merkel – oświadczyli wprost, że polityka „wielokulturowości” poniosła w Europie fiasko. Jednak przykład Stanów Zjednoczonych – kraju należącego przecież to tego samego bloku cywilizacyjnego, co Europa – pokazuje, że pokojowe współistnienie obok siebie różnych grup etnicznych, wyznawców różnych religii – ludzi posiadających korzenie w różnych kulturach – jest możliwe bez większych społecznych perturbacji.

    Nie sądzę, że to co piszę jest uleganiem tzw. politycznej poprawności, albo jakąś naiwną wiarą w utopię powszechnej szczęśliwości, która wyniknie z harmonijnego współżycia między ludźmi odmiennymi rasowo, religijnie, kulturowo – jakie niewątpliwie nastąpi, kiedy wszyscy pokochamy bliźniego swego, staniemy się wyrozumiali i tolerancyjni, zamieniając się przy tym w łagodne gołąbki. Nie, jagnię i lew mogą leżeć obok siebie błogo w mitycznym raju – ewentualnie na filmiku, jaki przekazują sobie ludzie z nudów na Facebooku – lecz w rzeczywistości nigdy nie wyeliminuje się z życia instynktu rywalizacji, pędu do władzy i gromadzenia bogactw, prób zaspokajania swoich potrzeb cudzym kosztem… Chodzi jednak o to, by te wszystkie atawizmy, namiętności i dążenia, które odziedziczyliśmy po naszych przodkach, ująć w jakieś cywilizacyjne ramy, dzięki którym będziemy właśnie bardziej przypominać ludzi, a nie zwierzęta poddane darwinistycznej presji popędów i instynktów, nad którymi nie mają one przecież żadnej rozumnej kontroli.

    Przyznaję, iż jest coś w hipokryzji w tym, że reprezentując konkretną kulturę i przyjmując wartości osiągnięte przez cywilizację, z którą się utożsamiamy, deklarujemy przy tym  równość wszystkich kultur i uznajemy, że nie można wartościować cywilizacji mówiąc, że jedna jest lepsza od drugiej. Już bowiem to, że żyjemy w obrębie „naszej” cywilizacji, akceptujemy ją i nie chcemy tak naprawdę zamienić jej na żadną inną, świadczy o tym, że w praktyce uważamy ją za lepszą. Konsekwencją tego jest, że – przynajmniej w skrytości ducha, choć wielu z nas wyraża to nieskrępowanie i jawnie – uznajemy się za kogoś lepszego, niż Arab, Murzyn, Hindus, Wietnamczyk, Chińczyk… Oczywiście, obok próby racjonalnego usprawiedliwienia tego stanu rzeczy, dochodzi tu do głosu nasz plemienny atawizm – w rozwoju cywilizacyjnym gatunku Homo sapiens każde plemię (później: naród, a w szerszej perspektywie – ludzie należący do danej kultury czy cywilizacji) zawsze uważało się za lepsze, niż każde inne. 
    Jednakże, bardziej niż poczucie własnej wyższości (które jednak jest problematyczne, stwarzając ponadto niebezpieczeństwo suprematyzmu), powinno się liczyć wzajemne poszanowanie, próba zrozumienia innej kultury (co zwykle można osiągnąć poprzez jej poznanie) – przyjęcie faktu, że różnorodność kulturowa jest czymś zupełnie normalnym i że nie da się uniknąć dywersyfikacji świata, w którym żyjemy. I że lepiej jest dostrzegać w Innym jego lepsze strony (a przy tym je wzmacniać), niż te gorsze, ponieważ wszystkim (również i nam) wyjdzie to na dobre.

    Jednak problemu jaki Europa ma z muzułmanami, czy w ogóle z tzw. „ludnością napływową”, nie można bagatelizować. Faktem jest, że coraz powszechniej społeczności europejskie zaczynają postrzegać obecność „obcych” kulturowo imigrantów jako problem właśnie. I niewątpliwie dochodzi tu do głosu stary jak świat ludzkiej cywilizacji atawizm walki o dominację (w tym przypadku: jednej kultury nad drugą). Bądź co bądź jest to fakt historyczny: zawsze w przeszłości silniejsza kultura wypierała słabszą. Przy czym nie zawsze chodziło o podbój za pomocą siły zbrojnej, ale także przy pomocy pewnych wartości, które dana kultura reprezentowała i aplikowała innym (ustrój społeczny, technika, sztuka, obyczaje…). Niekiedy przyczyniała się do tego po prostu demografia. Jeśli więc cenimy kulturę i cywilizację, z której się wywodzimy i w której żyjemy, to należy ją chronić, bo jeśli my nie zadbamy o naszą kulturę, to – pisząc brutalnie – inna kultura „zadba” o nas, a my stracimy nie tylko naszą tożsamość, ale i to, czego dorobiliśmy się cywilizacyjnie. Nie wiem, może jest to konstatacja zbyt daleko posunięta, ale tak to rozumiem – istnieją pewne granice, których nie powinno się przekroczyć, a nasza postawa winna być logiczna i konsekwentna:  jeśli cenimy takie wartości, jak demokracja, tolerancja, wolność słowa, poszanowanie innych… etc. (a wartości te są produktami Zachodu), to powinniśmy się przeciwstawić tym, którzy owych wartości nie przestrzegają (i to bez względu na ich pochodzenie, kolor skóry, religię, narodowość…), a którzy zaczynają (chcą, zamierzają) wpływać na rzeczywistość (państwową, społeczną, kulturową) w jakiej żyjemy. Nasza tolerancja winna się więc kończyć tam, gdzie zderza się ona z czyjąś nietolerancją. Nie łudźmy się, że jesteśmy w stanie poszanować wartości, jakie wyznają inni, jeśli kłócą się one – albo wręcz zaprzeczają – wartościom, które przyjęliśmy my sami.

    Jak by na to nie patrzeć kraje zachodnie udzielają gościny tym, których przyjmują jako imigrantów. Nie tylko grzeczność, ale i uczciwość oraz sprawiedliwość wymagają tego, aby w domu, w którym jesteśmy gośćmi, zachowywać się tak, by nie burzyć jego spokoju, nie obrażać gospodarzy, nie lekceważyć wartości, które on ceni.* Zgadzam się, ten postulat trąci demagogią i może się wydawać trywialny, ale myślę, że dotyka on sedna imigracyjnego problemu.

    Oczywiście sprawa jest znacznie bardziej złożona, i nawet pisząc książkę nie można byłoby wyczerpać wszystkich wątków, jakie się z nią wiążą. Dość powiedzieć, że „Obcy” czy też „Inny” wcale nie musi być dla nas zagrożeniem, że warto się bronić przed ksenofobią, że trzeba zaakceptować obecność „innego”, a przede wszystkim: zawsze dostrzegać w nim człowieka.
    Nie bójmy się wpływu obcych kultur. W każdej z nich jest coś, co może nas wzbogacić. Niedobrze byłoby, gdybyśmy na imigrację zaczęli patrzeć jak na zło wcielone, a każdego imigranta traktowali jak wroga – w każdym Hindusie widzieli tylko brudasa, w każdym żydzie fałszywego kłamcę, w każdym „polaczku” złodzieja, w każdym czarnym „czarnucha”, w każdym muzułmaninie potencjalnego terrorystę… Myślę, że stać nas na coś więcej, niż mnożenie sobie bardziej lub mniej urojonych wrogów.

    Tak oto sprawa zbrodni dokonywanych przez dżihadystów w Iraku doprowadziła nas do dyskusji o zasadach naszego współżycia z „innymi”, którzy wcale nie muszą być wrogimi nam „obcymi”. To świadczy o tym, że świat w którym żyjemy przypomina system naczyń połączonych – wydarzenie w odległym zakątku globu, wzbudza w nas rezonans polemiczny, który warto zamienić w poznawczy. Bo warunkiem zrozumienia jest przecież poznanie. A im więcej wiemy, tym mniej ulegamy stereotypom i uprzedzeniom. Zwłaszcza jeśli powściągniemy przy tym nasze złe emocje i wrogość.

    I jeszcze jedno: nie zawsze winny jest „Inny”, a tym bardziej: nie zawsze „Inny” jest winny. Zwykle trudno się nam do tego przyznać, ale czasami większa wina leży po naszej stronie.

    greydot

    * Nasz lęk przed obcymi cywilizacyjnie i kulturowo „innymi” powinno temperować choćby to, że zobowiązani są oni do przestrzegania prawa i wartości konstytucyjnych (wliczając w to zasadę rozdziału religii od państwa), jakie obowiązują każdego w kraju, który ich przyjmuje. Tutaj nie ma zmiłuj, żadne tam zasłanianie się polityczną poprawnością, doraźne kalkulacje polityków czy umiłowanie „multi-kulti” nie powinno powstrzymywać nas od egzekwowania tej w sumie prostej reguły. W przeciwnym razie rzeczywiście może dojść do „rozsadzenia” naszej (zachodniej) cywilizacji od wewnątrz. A ta, które po niej nastanie, na pewno nie będzie bliższą naszemu ciału koszulą.

    .

Komentarze 72 to “CZYJA WINA? – o zderzeniu cywilizacji i samozachowawczym instynkcie”

  1. Simply Says:

    No to parę wersetów na dzieńdobry, oprawę zapewnili dwaj zacni Giaurowie

    Ten utwór ukazał się na pierwszym , analogowym wydaniu tej zdumiewającej płyty w 81′ , co uruchomiło gwałtowne protesty muzułmańskich środowisk w Anglii – na ich życzenie ,Qu’ran’ z kolejnych edycji zniknął. Tekst Koranu nie jest tu przeinaczony – dla muslimów sam fakt nagrania tego na LP , jeszcze przez jakichś nieczyste pomioty Szejtana , był sam w sobie straszliwym blużnierstwem.
    A tu mamy wsamplowanych jakichś ,,Karelów Gottów” z Magrebu :

    … i pieśn natchnionego muezzina z gór Libanu:

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Nuty, rytmy i widoki (zwłaszcza w ostatnim video) znacznie lepsze na dzieńdobry, niż wersety. Wygląda na to, że muzułmanie (przynajmniej niektórzy) są bardzo przewrażliwieni na punkcie świętości swojej księgi i zdecydowanie przesadzają ze wściekłością wobec tych, którzy (w ich mniemaniu) znieważają Koran i bluźnią przeciw Allachowi, który jest Wielki – również wtedy, kiedy zabijają z Jego imieniem na ustach.
      Ten fanatyzm islamski wydaje mi się wstrętny – podobnie zresztą, jak każdy inny fanatyzm, który czyni z człowieka bezmyślną, napakowaną nienawiścią i agresją kukłę, która w imię swoich urojeń zabiera się za mordowanie ludzi.

      Ale cały mój wpis jest po to, byśmy na wszystkich muzułmanów nie patrzyli jak na zarażonych złem i krwiożerczością fanatyków.

      A rytmy i melodie arabskie od dawna mnie intrygowały, a nawet zauroczały – mają w sobie jakiś uwodzicielski hipnotyczny drive i aurę.

      Uważam, że nawet w wersji pop to się sprawdza. Ot, choćby takie miłe mojemu uchu melodyjki:

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      PS. W drugim kawałku, który zapodajesz, to wg mnie nie jest żaden „Karel Gott” z Maghrebu, tylko jakiś nawiedzony nygerski pastor z kadżunowskich bagien.

      PS 2. Najpęknięjszą kobietą jaką widziałem w swoim życiu „na żywo” była arabska dziewczyna tańcząca taniec brzucha – w miejscu trochę dziwnym, bo w Pawilonie Maroka w Disney World na Florydzie.
      Byłem wówczas po takim kolosalnym wrażeniem, że pomyślałem, iż za jedną noc z nią gotów byłbym przejść na islam ;)

      PS 3. Oczywiście, nie znałem jeszcze wtedy mojej żony ;)

      • Simply Says:

        Aż zapomniałeś, że wolisz blondynki ? Ten Disney….
        Jeszcze tu pewnie wrócę, a na razie kolejna porcja ciapatego rokendrola :

        • Stanisław Błaszczyna Says:


          „Aż zapomniałeś, że wolisz blondynki?”

          Przecież wiadomo, że brunetka, które przecież też jak najbardziej jest kobietą – może tak zawrócić w głowie mężczyźnie, że ten zapomni, że woli blondynki ;)

  2. Adam W. Says:

    Wobec wzrastającej liczby muzułmanów w Europie rodzi się pytanie, jak na starym kontynencie będzie wyglądać wyznawana przez nich religia. W szerokiej dyskusji nad jej charakterem szczególne miejsce zajmuje koncepcja tzw. euroislamu, który miałby dać wyznawcom tej religii możliwość pozostania muzułmanami przy jednoczesnym stawaniu się „prawdziwymi” Europejczykami. Wypracowanie tego pojęcia przypisuje się Bassamowi Tibiemu. Pochodzący z Syrii, ale od wielu lat mieszkający w Niemczech politolog wyjaśnia, że bezpośrednią inspiracją do powstania „euroislamu” stał się islam afrykański.

    Przebywając dłuższy czas w Afryce Zachodniej, prof. Tibi zauważył, że jej mieszkańcy są wprawdzie muzułmanami, ale zachowali wiele elementów rodzimej kultury. W przeciwieństwie do tej części świata, w Europie islam pozostał kulturowo obcy. Należy więc połączyć jego istotne elementy z podstawowymi zasadami kultury europejskiej, do których Tibi zalicza m.in. świecki charakter przestrzeni publicznej, pluralizm religijny i kulturowy, demokrację, społeczeństwo obywatelskie. Zasad tych, jego zdaniem, nie da się pogodzić z tradycyjnym prawem muzułmańskim, dlatego euroislam zakłada reformę szarijatu. Nowego znaczenia nabiera także tolerancja religijna, która w kontekście europejskim oznacza znacznie więcej niż wypracowana w średniowieczu tolerancja islamska, ograniczająca się „wyłącznie” do znoszenia obecności żydów i chrześcijan.

    Alternatywą dla euroislamu jest muzułmańskie getto, w którym muzułmanie – niezależnie od faktu, że urodzili się w Europie – pozostaną obcymi. Odwlekanie w czasie euroislamu oznacza wzmocnienie muzułmańskich środowisk fundamentalistycznych, które upolityczniając religię, uniemożliwiają muzułmanom integrację z resztą społeczeństwa. Według prof. Tibiego istnieją tylko dwie opcje: albo nastąpi europeizacja islamu, albo muzułmanie zislamizują Europę przy pomocy fundamentalizmu, który wykorzystuje głoszoną przez Koran rygorystyczną zasadę ekskluzywności, stosowaną wobec swoich wyznawców.

    Idea euroislamu jest wielopłaszczyznowa, dlatego jej realizacja – zdaniem prof. Tibiego – potrzebuje połączenia kulturowej integracji muzułmanów z integracją ekonomiczną i społeczną oraz wsparcia ze strony polityki. Głoszony przez prof. Tibiego euroislam ma charakter liberalny, stąd trudności w jego przyjęciu przez tradycyjnie nastawionych muzułmanów.

    Drugie ważne stanowisko w debacie nad islamem w Europie zajmuje Tariq Ramadan, który mówi o sobie, że jest zarówno w pełni Europejczykiem, jak i prawdziwym muzułmaninem. Ten urodzony w Szwajcarii teolog uznawany jest za reformatora współczesnego islamu. Jego zdaniem przesłanie islamskie i zasady europejskie nie wykluczają się wzajemnie. Uznawane za typowo zachodnie wartości, takie jak: równość, wolność, prawa człowieka i demokracja znajdują się również w Koranie i sunnie.

    Problem polega na ich właściwym zinterpretowaniu. To nie Koran stoi w sprzeczności z wartościami europejskimi, lecz elementy arabskiej i tureckiej tradycji. Strzegąc ich za wszelką cenę, muzułmanie sami skazują się na odizolowanie. Skrajne podkreślanie własnej odrębności powoduje separację i kształtuje mentalność getta. Ramadan nawołuje do pokonywania tego sposobu myślenia i przejęcia odpowiedzialności za Europę, zwłaszcza przez muzułmanów, którzy się w niej urodzili. Istota islamu europejskiego polega, jego zdaniem, na pogodzeniu muzułmańskiej – a więc religijnej, duchowej i moralnej – tożsamości z lojalnością wobec europejskich standardów obywatelskich. Zadaniem muzułmanów jest więc włączenie się w życie społeczeństwa, w którym żyją.

    Stosując język zrozumiały dla europejskiego odbiorcy, Ramadan nadaje islamowi przyjazne oblicze. Zachęca młode pokolenie europejskich muzułmanów do udziału w debacie na temat ich miejsca w Europie. Podkreśla znaczenie społeczeństwa obywatelskiego, które można pogodzić z islamem, a uwspółcześniając muzułmańskie zasady, próbuje dostosować je do wymogów demokratycznych systemów europejskich.

    W kontekście zasygnalizowanych stanowisk odnoszących się do euroislamu, warto wspomnieć, że podział na różne typy islamów według stref czy kontynentów uznaje się w ortodoksyjnym islamie za bezpodstawny. Zgodnie z przesłankami teologicznymi muzułmanie na całym świecie tworzą jedną wielką wspólnotę, tzw. ummę, która jest widocznym znakiem przynależności do islamu. Istnienie islamu europejskiego negują także niektórzy zachodni orientaliści. Ci z kolei wskazują na ogromne zróżnicowanie w środowiskach muzułmańskich elementów regionalnych i etnicznych, które nie pozwalają na zaklasyfikowanie ich do jednej określonej grupy.

    Islam w Europie jest zjawiskiem kompleksowym, które stanowi poważne wyzwanie. Aby móc zająć wobec niego właściwe stanowisko, potrzebna jest dokładna i pogłębiona wiedza na temat religii i kultury muzułmańskiej.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Na razie trudno jest nam sobie wyobrazić islamizację Europy i jedyną możliwością wydaje się nam europeizacja islamu – czyli powstanie (zastosowanie) tego, co nazywane jest przez prof. Tibiego euroislamem. Wymaga tego zachowanie europejskiej tożsamości – czyli wszystkich osiągnięć cywilizacji zachodniej, takich np. jak wolność osobista, wolność wyznaniowa, rozdział religii od państwa (zachowanie świeckiego charakteru tzw. przestrzeni publicznej), demokracja, wolność słowa… A tego wszystkiego nie da się pogodzić z islamską ortodoksją – z utożsamianiem prawa państwowego z szariatem. Z tego wniosek, że jednak dla islamskiej ortodoksji nie ma w Europie miejsca – gdyż trudno sobie wyobrazić powstanie i funkcjonowanie w Europie zupełnie odizolowanych gett muzułmańskich, gdzie ta ortodoksja mogłaby ewentualnie funkcjonować.
      Tym bardziej, że jeśli chodzi o demografię, to społeczność muzułmańska rozrasta się liczebnie najszybciej z wszystkich społeczności i narodów Europy. Z tego tylko względu problem ten będzie na Starym Kontynencie narastał.

  3. emilia roszko Says:

    „Nadejdzie czas, gdy wasza religia będzie jak rozgrzany do czerwoności węgielek ułożony na waszej dłoni, którego nie będziecie w stanie utrzymać” – miał powiedzieć prorok Mahomet do osób, które przyjęły islam. Wydaje się, że czas ten nastał szczególnie dla około 24 milionów muzułmanów mieszkających w Europie. Po zamachach terrorystycznych z 11 września 2001 r. (Stany Zjednoczone), 11 marca 2004 r. (Hiszpania), a w szczególności tych z 7 lipca 2005 r. (Wielka Brytania) przeprowadzonych przez rodzimych muzułmanów, islam – który w swym głównym nurcie promuje pokój i miłosierdzie – jest powszechnie kojarzony przez europejską opinię publiczną z przemocą i przelewem krwi. Choć wyżej wymienione zamachy terrorystyczne zostały przeprowadzone przez niewielką grupę specyficznej formy islamu, to wszyscy członkowie społeczności muzułmańskich w Europie są naznaczeni ich stygmą. Dziś już nie tylko muzułmańska lojalność i poczucie przynależności do państw europejskich jest poddawane w wątpliwość, ale również ich wola pełniejszej integracji ze społeczeństwami europejskim.”

    Jest to fragment większej całości – pracy, którą można polecić wszystkim tym, którzy zainteresowani są problemem islamu w Europie. Dopiero szersza wiedza uwolnić nas może od stereotypów i pochopnych sądów.
    Całość dostępna w wersji pdf:

    https://depot.ceon.pl/bitstream/handle/123456789/2201/Islam_i_obywatelskosc_w_Europie.pdf?sequence=1

    Pozdrawiam

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Problem polega na tym, że „szersza wiedza” nie przekłada się na jej szersze rozpowszechnienie w społeczeństwie. Negatywne zazwyczaj stereotypy i wynikająca stąd ksenofobia są bardzo mocno osadzone w mentalności społeczeństw. I trudno to zmienić, wykorzenić – nawet w krajach, które szczycą się funkcjonowaniem w ramach tzw. państwa otwartego. Zresztą, państwo może być (choćby formalnie) otwarte, ale społeczeństwo w rzeczywistości (praktyce) już tak otwarte nie jest (np. Polska ma takie aspiracje, ale polskie społeczeństwo jakby za tą liberalną aspiracją nie nadążało – i to z różnych względów).

      Emilio, rzuciłem okiem na pracę, do której link podałaś. Wygląda na to, że zawiera wiele ciekawych artykułów, i to różnych autorów. Oto znalazłem np. wywiad ze wspomnianym w jednym z powyższych komentarzy prof. Tarikiem Ramadanem. Jak również tekst, którego autorem jest także już wspomniany Bassab Tibi. Myślę, że warto przedstawić tu choćby mały jego fragment:

      „Czy muzułmanie mogą dzielić „europejską tożsamość” i pozostać wierni islamowi? Na potrzeby dalszej dyskusji trzeba odróżnić od siebie islam oraz islam polityczny. Owocem kulturowej nowoczesności Europy jest oświeceniowe „odczarowanie świata” i związany z nim uniwersalizm wartości, który nie jest ani etniczny, ani religijny, przez co jest inkluzywny. Idea inkluzywnej Europy polega na otwartym przyjmowaniu innych. I nie jest to żadna akademicka gadanina w negatywnym tego słowa znaczeniu, lecz cywilizacyjna rzeczywistość, którą jako muzułmanin i Arab znam z mojego własnego kraju. W kontekście migracji inkluzywność jest europejskim wkładem. Wkładem innych – a więc imigrantów – musi być zharmonizowanie ich tożsamości z Europą i związaną z nią kulturą. Euro-islam jest wizją wymagającą wniesienia takiego wkładu. W jaki sposób?Jest rzeczą oczywistą, że żyjący w Europie muzułmanin może być Europejczykiem, nie będąc chrześcijaninem i nie posiadając europejskich korzeni. Warunkiem koniecznym jest przejęcie europejskich wartości, które wykształciły się w czasach renesansu, reformacji, oświecenia i Rewolucji Francuskiej. Czy muzułmanie mogą stać się Europejczykami całym sercem i wspierać projekt „Europe, a Beautiful Idea?”, nie przestając jednocześnie być muzułmanami? Fundamentaliści, którzy zagnieździli się w muzułmańskiej diasporze, nie podzielają takiego poglądu na „piękną Europę”. Odrzucają ją twierdząc, iż europejska integracja jest próbą zamaskowania chęci szerzenia chrześcijaństwa. Fundamentaliści wolą od europejskiej integracji islamizację Europy poprzez dżihad. Zapobiec temu Europejczycy mogą tylko wspólnie z muzułmanami nastawionymi proeuropejsko.”

      Można tylko żałować, że głos tych mądrych ludzi dociera do bardzo – jak mi się wydaje – ograniczonego kręgu odbiorców.

      • arek Says:

        Problem imigrantów muzułmańskich narasta i niektóre kraje jasno definiują swój stosunek do tego zjawiska, na dowód czego przytoczę słowa premier Australii Julii Gillard :

        „Imigranci muszą się zaadaptować lub wyjechać. Jestem zmęczona, że ten naród się martwi o to, czy my urażamy ich rodaków lub ich kulturę… Nasza kultura rozwinęła się przez ponad dwa wieki po wielu walkach, próbach i zwycięstwach przez miliony mężczyzn i kobiet, którzy szukali wolności. Mówimy po angielsku, a nie hiszpańsku, libańsku, arabsku, chińsku, japońsku, rosyjsku lub innym językiem. Więc jeśli chcesz być częścią naszego społeczeństwa, nauczyć się naszego języka!
        Większość Australijczyków wierzy w Boga. Nie ma tu mowy o „chrześcijańskiej prawicy” lub jakiejkolwiek presji politycznej, to jest fakt, bo chrześcijańscy mężczyźni i kobiety, z ich zasadami chrześcijańskimi, założyli tę nację. Jest z pewnością właściwe, aby wyświetlić to na murach naszych szkół!
        Bóg jest dla Ciebie obrazą? Proponuję wiec się przeprowadzić do innej części świata i tam żyć, ponieważ Bóg jest częścią naszej kultury.
        Akceptujemy wasze przekonania, nie zadając pytań. Wszystko o co prosimy, to o szanowanie naszych przekonań, aby żyć w pokoju i harmonii z nami. To jest nasz kraj, nasza ziemia i nasz styl życia, i dajemy wam możliwość korzystania z tego wszystkiego. Ale od momentu, kiedy zaczynacie narzekać, jęczeć co do naszej flagi, naszego zaangażowania, naszych przekonań chrześcijańskich, czy naszego stylu życia, gorąco zachęcamy do skorzystania z jeszcze jednej wielkiej australijskiej wolności ” prawa do wyjazdu „. Jeśli nie jesteś tutaj szczęśliwy, wyjeżdżaj! Nikt cię nie zmuszał, aby tu przyjść!
        Przyszedłeś z własnej woli, to zaakceptuj nasz kraj, który zaakceptował Ciebie! Może powinniśmy wysłać tę mowę do wszystkich krajów, do imigrantów w tej samej sytuacji, znaleźć odwagę podnieść głos, aby wyrazić te same prawdy!”

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Wydawałoby się, że jest to proste rozwiązanie, ale w rzeczywistości tak nie jest.
          Bo czy naprawdę jest tak, że „akceptujemy wasze przekonania, nie zadając pytań”? Właśnie cały problem polega na tym, że stojąc na gruncie tzw. wartości, jakie wypracowała cywilizacja Zachodu, nie sposób jest zaakceptować wszystkich przekonań (i praktyk) ludzi z kręgu cywilizacji islamskiej.

          Ale też: to nie jest tak, że imigranci wywodzący się z różnych kręgów kulturowych, nie mają prawa wpływania na rzeczywistość i kulturę krajów, które udzielają im gościny. W końcu ludzie ci stają się równoprawnymi członkami demokratycznego społeczeństwa, zaczynają współtworzyć tę kulturę. Ale jest to chyba problem, który ma swoje ograniczenie (regulacje), tak jak już wcześniej napisałem: musi się to wszystko odbywać zgodnie z prawem i konstytucją.

        • Ewa-Joanna Says:

          Chciałabym podkreślić i sprostować – to nie jest wypowiedź Julii Gillard! To fałszywka.
          http://www.hoax-slayer.com/gillard-muslims-leave.shtml
          Przeciwnie Australia przyjmująca emigrantów z różnych stron świata robi wiele, aby zintegrować ich z resztą społeczeństwa. A nasze dzieci śpiewają w szkołach:

          We are one, but we are many
          And from all the lands on earth we come
          We share a dream and sing with one voice:
          I am, you are, we are Australian

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Jak widać ludzie nie cofną się przed żadną manipulacją (a może to miał być dowcip?)
          Ja też nie za bardzo mogłem uwierzyć, że w takich słowach wypowiada się premier dużego kraju, który bądź co bądź jest krajem stworzonym przez imigrantów.
          Dziękuję za korektę.

        • Ewa-Joanna Says:

          Zgadzam się z tym co piszesz.
          Tak się składa, że mieszkam w dzielnicy, gdzie prócz wielu Azjatów mieszka również wielu muzułmanów.
          Często kobiety mają zakryte głowy, czasem twarze, a bardzo rzadko, właściwie widziałam tylko raz – są zakryte burką. Mężczyźni tez często ubierają się tradycyjnie, szczególnie jak idą do meczetu.
          I w ogóle nie widzę w tym problemu! Są spokojni, uprzejmi, nie nachodzą mnie w domu jak chrześcijanie, nie piją, doskonali sąsiedzi.
          Demonstracyjny islamizm dał się zauważyć po 7/11, kiedy to na islam zrzucono całą odpowiedzialność – to było jak protest, a przynajmniej ja to tak odebrałam.
          Teraz zauważyłam coś innego – zakrywają się na ogół nowoprzybyli, z czasem tradycyjne galoty zmieniają się w dżinsy, nikną hidżaby zastąpione lekkim szalem, coraz mniej widać różnice. Zawsze jest jakaś ilość kobiet ( bo je najbardziej widać) w tradycyjnych strojach, ale bardzo niewielka. Za to studiują, jeżdżą samochodami, prowadzą biznesy. I tak sobie myślę, że te kobiety zostaną matkami i już będą inne niż ich matki. Tego procesu nie da się zatrzymać, tak jak nie da się zatrzymać procesu laicyzacji w Polsce.
          A w australijskich szkołach dzieci uczą się, że są różne, ale wszystkie są Australijczykami.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Nie ulega wątpliwości, że muzułmanie w Europie są demonizowani i “odczłowieczani” (podobnie, jak demonizowało się i odczłowieczało swego czasu Żydów). Wskazuje się na grupkę oszalałych ekstremistów, którzy roją sobie o jakimś dżihadzie, klecą bomby i zabili w Europie kilkadziesiąt osób, i utożsamia się ich z całym społeczeństwem muzułmanów. Problem jest rozdmuchiwany, czasem przechodzący w paranoję – czego ekstremalnym przykładem jest niejaki Brevik, przedstawiciel rasy panów, stojącej nieskończenie wyższej nad muslimskim “gównem”.

          Ludzie niestety myślą schematami, eksponując przy tym często swoją bezmyślność i zwykłą głupotę. Zobaczą zakapturzonego bandytę ucinającego na pustyni głowę białemu człowiekowi i już wołają dusząc się z nienawiści, żeby z wszystkimi wyznawcami Allaha w Europie (którzy stają się przy tym “szczurami”, “ciapatymi”, “muślinami”, a nawet “gównem” i “nowotworem”) zrobić spokój – najlepiej wyrzucić ich wszystkich z Europy, zebrać w jednym miejscu i zdetonować nuklearnie. (Cytuję tutaj komentarze polskich internautów.)

          Jak czytam te komentarze dotyczące muzułmanów (których nota bene w Polsce jest znikoma ilość), choćby na polskich forach, to mi się z tej rasistowskiej zapiekłości i szowinistycznego zaślepienia niektórych Polaków włos jeży na głowie. (Pamiętam, że kiedy w Warszawie społeczność muzułmańska chciała wybudować meczet – nawet nie minaret! – to 95% ankietowanych Warszawiaków było przeciw. Ot, klasyczna swojska ksenofobia.)

  4. fidelio Says:

    ”Dlatego Waszyngton odkrywa teraz przydatność Pakistanu, trzymanego dotychczas z daleka ze względu na militarny reżim i karanego sankcjami ekonomicznymi za eksperymenty nuklearne”

    W kontekście 9/11 też mamy mocny ślad pakistański. Otóż szef pakistańskiego wywiadu przelał na konto domniemanego szefa zamachowców Mohammeda Atty 100.000$. W dniu zamachu szef pakistańskiego wywiadu śniadał sobie w Białym Domu z Dickiem Cheneyem.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      A skąd o tym wiesz?
      I jaki z tego wniosek?

      • fidelio Says:

        Bo nie daję się karmić informacjami, tylko sam ich szukam. Oczywiście ludzie w Polsce nie mają o tym pojęcia, ale to powszechnie znany fakt. Pisał o tym między innymi Guardian:

        “General Mahmoud Ahmed, the then head of Pakistan’s Inter-Services Intelligence (ISI), wired $100,000 before the 9/11 attacks to Mohammed Atta, the lead hijacker.”
        “Ahmed, the paymaster for the hijackers, was actually in Washington on 9/11, and had a series of pre-9/11 top-level meetings in the White House, the Pentagon, the national security council, and with George Tenet, then head of the CIA, and Marc Grossman, the under-secretary of state for political affairs. When Ahmed was exposed by the Wall Street Journal as having sent the money to the hijackers, he was forced to “retire” by President Pervez Musharraf. Why hasn’t the US demanded that he be questioned and tried in court?”

        http://www.theguardian.com/world/2004/jul/22/usa.september11

        Nieźle, co? Takich kwiatków jest więcej, ale oczywiście wszystko można skwitować argumentem o spiskowej teorii. Pytasz co z tego? Ano to z tego, że prawda na temat 9/11 nie została nigdy upubliczniona, a jak jakieś jej skrawki się przedostają na zewnątrz to i tak nic z tego nie wynika, sprawa jest pomijana przez media i przez instytucje. Tak jak w tym przypadku.

        Związki pakistańskiego wywiadu (ISI) ze służbami USA są bardzo silne co najmniej od czasów kiedy ISI szkoliło i rekrutowało mudżachedinów w swoich bazach do walki z Rosjanami w Afganistanie. Chociaż czytałem gdzieś, że Amerykanie byli zaangażowani w ogóle w budowanie tych służb.

      • fidelio Says:

        I jeszcze jeden cytat z linkowanego artykułu, który podsumowuje sprawę:
        “Daniel Ellsberg, the former US defence department whistleblower who has accompanied Edmonds in court, has stated: “It seems to me quite plausible that Pakistan was quite involved in this … To say Pakistan is, to me, to say CIA because … it’s hard to say that the ISI knew something that the CIA had no knowledge of.”

      • fidelio Says:

        I jeszcze jeden cytat z tego samego artykułu, który nie pozostawia złudzeń:

        “Horst Ehmke, former coordinator of the West German secret services, observed: “Terrorists could not have carried out such an operation with four hijacked planes without the support of a secret service.”

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          fidelio,
          jestem gotów przyznać, że CIA sama maczała palce w zamachu na WTC (tajne służby zdolne są do wszystkiego, vide: Mossad), ale trudno mi się zgodzić z Twoimi supozycjami o jakichś bombach atomowych, które zawaliły wieże, albo o tym, że sfałszowano wszystkie nagrania video, na których widać jak samoloty uderzają w wieżowce, bo podobno wcale tych samolotów nie było… etc.
          To wszystko nie trzyma się kupy i jest wg mnie zbyt daleko posuniętą spekulacją/hipotezą/fantazją.

          Oczywiście, próby wyjaśnienia przebiegu katastrofy i zawalenia się budynków (chodzi mi o komisyjne raporty) mogą zawierać błędy, które podsycają tylko przeróżne teorie spiskowe (podobnie jak to było w przypadku katastrofy pod Smoleńskiem), ale to wcale nie musi oznaczać, że były one zmanipulowane celowo, by przykryć rzeczywisty przebieg tego zamachu.

        • duende Says:

          To, co reprezentuje fidelio to przykład groźnej (bo częsciowej) wiedzy komentatorów odkrywajacych prawdę pasującą do obranego kursu ideologicznego. Sprawa rzekomego zaangazowania ISI w transfer gotówki dla M. Atta wlecze się od pażdziernika 2011, konkretnie od ” rewelacji ” ujawnionych wówczas w India Times.

          Żródłem tychże rewelacji miały być wysokiej rangii osobistości , enigmatycznie zwane “senior govermnent sources”. Jest to bardziej poszlakowa i hipotetyczna historia aniżeli naszemu tropiącego konspirę fidelio się wydaje:

          http://www.911myths.com/index.php/Mahmoud_Ahmad_funds_the_attacks

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Między Bogiem a prawdą powinienem był raczej napisać: jestem gotów przyznać, że CIA sama mogła maczać palce w zamachu na WTC… , bo przecież wystarczającej wiedzy do tego, by być pewnym i przesądzić sprawę, nie posiadam.

      • fidelio Says:

        @duende: “Żródłem tychże rewelacji miały być wysokiej rangii osobistości , enigmatycznie zwane “senior govermnent sources”. Jest to bardziej poszlakowa i hipotetyczna historia aniżeli naszemu tropiącego konspirę fidelio się wydaje”

        Źródłem tej rewelacji jest Wall Street Journal, także z nimi polemizuj w razie czego nie ze mną.

        @LA: “ale trudno mi się zgodzić z Twoimi supozycjami o jakichś bombach atomowych, które zawaliły wieże, albo o tym, że sfałszowano wszystkie nagrania video, na których widać jak samoloty uderzają w wieżowce, bo podobno wcale tych samolotów nie było… etc. To wszystko nie trzyma się kupy i jest wg mnie zbyt daleko posuniętą spekulacją/hipotezą/fantazją.”

        To co się stało jest z oczywistych względów spekulacją. Także pisząc o wykorzystaniu ładunków nuklearnych użyłem sformułowania, że skłaniam się do tej wersji wydarzeń, co nie znaczy, że jestem co do tego przekonany. Dwie rzeczy, które nie ulegają dla mnie wątpliwości to te, że WTC7, w który na pewno nie trafił żaden samolot nie zawalił się od pożaru, oraz to, że w Pentagon nie trafił żaden samolot. Reszta jest czystą spekulacją.

  5. dociekliwy Says:

    Nie tak dawno temu przeczytałam „Listy przeciwko wojnie” Tiziano Terzaniego i dla równowagi, z ciekawości poznania zdania tej drugiej strony, zabrałam się za „Wściekłość i dumę”. Nie żebym uważała Terzaniego za dziennikarskie guru albo mistrza reportażu, chociaż nie sposób odmówić mu pewnych osiągnięć, ale z bólem muszę zauważyć, że Oriana Fallaci, przynajmniej we „Wściekłości i dumie” nie dorasta koledze po piórze do pięt.

    Dlaczego? Dlatego, że – przede wszystkim – próżno szukać u niej najcenniejszych i najbardziej pożądanych w dziennikarstwie cech, tych, które sprawiają, że ten właśnie zawód, ta działalność, jest tak cenna: rzetelności, uczciwości i obiektywności. To nie to, że Oriana Fallaci kłamie, natomiast nie sposób zauważyć, jak odpowiednio (czytaj: zgodnie ze swoim światopoglądem) naświetla fakty, jedne wyostrzając, inne przemilczając. To nie to, że Oriana Fallaci nie ma racji, ale konsekwentnie dezinformuje czytelnika, nie przedstawiając racji drugiej strony. I to, co boli, rozczarowuje i oburza mnie najbardziej: Oriana Fallaci widzi tylko wycinek, opisuje tylko tyle, ile sama pamięta, twardo i z uporem maniaka ignorując fakt, że konflikt muzułmańsko-chrześcijański tudzież między Wschodem i Zachodem tudzież między arabskimi fundamentalistami a chrześcijańskimi konsumentami nie rozpoczął się wczoraj, a jego korzeni należy szukać nie tylko i nie w samych różnicach religijnych, światopoglądowych czy kulturowych. No, ale o tym Oriana Fallaci nie wspomina.

    Tak, w pierwszej chwili można odnieść wrażenie, że to książka „silna” czy „bezkompromisowa”. Nawet nie po głębszej, ale po pobieżnej nawet analizie okazuje się, że ta siła to bezsilna złość i plucie jadem na oślep jak się da i w kogo się da, a bezkompromisowość polega jedynie na obrażaniu wszystkich, którzy kiedykolwiek narazili się czymś Fallaci. Czymś, to znaczy posiadaniem odmiennego od niej światopoglądu. Szczególnie niesmaczne jest to, że Fallaci nie podejmuje polemiki, do której, jako dziennikarka, poniekąd jest zobowiązana: opluwanie, obrzucanie błotem, szkalowanie, prymitywne pogróżki o kopaniu dupy i mordowaniu przeciwników – jak najbardziej, ale bez realnych zarzutów, bez argumentów, za to w wielu przypadkach bez podawania nazwisk. Jak zastrzega, „z pogardy”, co w przypadku osoby roszczącej sobie prawa do miana wybitnej dziennikarki, jest szczególnie poniżej poziomu, do którego zdaje się aspirować.

    Jeśli w tej książceczce jest cokolwiek godnego uwagi, bo na pewno nie stek wyzwisk, to to, jak bardzo upada „argumentacja” Fallaci przemawiająca za chrześcijańską kulturą europejską, a przeciwko muzułmańskiej wschodniej. To, co autorka rozciąga na bite czterdzieści stron tekstu przeplatanego gniewnymi inwektywami, da się streścić bardzo prosto: nasza kultura jest lepsza, chociaż przeciętny zjadacz europejskiego chleba ma ją w nosie, że nie wspomnimy o Ameryce, w której opiewana przez Orianę Fallaci kultura w ogóle większego znaczenia nie ma, natomiast islam to tylko odtwórczość i ograniczenia religijne zapisane w Koranie, zatem nasza kultura jest lepsza, bo jest nasza i jest kulturalna.
    Dla uzupełnienia należy dodać, że wszyscy wyznawcy islamu – nasza specjalista od kultur wschodnich zdaje się zapominać, że trudno o religię, której byłoby dalej do monolitu niż islam – są bandą aroganckich ignorantów, od których to dwóch cech Oriana Fallaci jako najdoskonalszy przykład naszej wspaniałej, zawsze niewinnej i miłującej człowieka kultury jest w najwyższym stopniu wolna. Szczególnie dobrze widać to, kiedy autorka dowodzi, że chociaż Osama bin Laden jest aroganckim, pełnym nienawiści mordercą, to Oriana Fallaci, piewczyni religii chrześcijańskiej uczącej miłosierdzia z równą nienawiścią udusiłaby go gołymi rękami, a cały Półwysep Arabski z przyległościami obróciła w perzynę bez chwili wahania i zadumy nad dziełami sztuki. Taka drobna niekonsekwencja, których w tej książeczce, niestety, jest więcej.

    Trudno oprzeć się wrażeniu, że pisząc „Wściekłość i dumę” Oriana Fallaci pisze o wyidealizowanej, w gruncie rzeczy nieistniejącej kulturze europejskiej (z całym szacunkiem, ale twierdzenie, że współczesny Włoch ma cokolwiek wspólnego ze starożytnymi Etruskami jest co najmniej śmieszne), przeciwstawiając ją tak samo nieistniejącej, skutecznie oczernionej kulturze arabskiej. Który to zresztą popis ignorancji i niedouczenia, zaprawiony licznymi niekonsekwencjami i zaprzeczeniami samej sobie byłby śmieszny – szczególnie w kontekście napuszonego wstępu – gdyby nie był tragiczny. Tragiczny, bo Oriana Fallaci, jako poczytna „dziennikarka” miała wielką i niepowtarzalną szansę przemówić głosem rozsądku, spokojnym, wyważonym i nieulegającym emocjom, a tymczasem odwołała się właśnie do tych ostatnich, w możliwie najbardziej prymitywnej formie: dokopać komuś znanemu, popluć jadem i wykorzystać lęki bazujące na stereotypach, rozbudzone po ataku na WTC. Nic dziwnego, że książeczka stała się bestsellerem.

    Wbrew pozorom, moim głównym zarzutem nie są nieścisłości, jawne przejaskrawienia, brak rzetelności i populizm w najgorszym wydaniu.
    Najbardziej męczący i rażący w tym wszystkim jest ten chaotyczny bełkot, to skakanie z tematu na temat: czy Oriana Fallaci naprawdę jest postacią tak wielką, żeby zaczynając esej od tragedii WTC mogła płynnie przechodzić do peanu na swoją własną cześć (niezłomna bojowniczka, odważna bohaterka, nieustraszona dziennikarka, która bez litości przypiera do muru rozmówców, przeświadczona o moralnym i etycznym prawie do sądzenia całego świata, etc. etc.)? Co ma atak na WTC do sytuacji politycznej i wewnętrznej we Włoszech, czemu ma służyć ten niepasujący do niczego włoski nacjonalizm w najgorszej postaci?

    Z całego bardzo napuszonego i przegadanego wstępu najbardziej utkwiły mi w pamięci dwie rzeczy: liczne podkreślenia, jak bardzo Fallaci jest głodna wiedzy i jak bardzo dba o formę wypowiedzi.
    Tak mi się wydaje, że Cyceron – według światopoglądu Fallaci jako Rzymianin żyjący dwa tysiące lat temu jej bezpośredni przodek – wśród błędów retorycznych wymieniający obrażanie rozmówcy, powoływanie się na stereotypy i manipulowani odbiorcą, ze swojej tak zwanej spadkobierczyni nie byłby szczególnie dumny.
    Jeśli zaś chodzi o głód wiedzy – przykro jest zorientować się, że funkcjonuje on jedynie na poziomie deklaratywnym, a na pewno nie przebija się przez ten żenujący tekst, którego, oczywiście, największą bohaterką jest Oriana Fallaci jaką sama siebie widzi, nie zabici ani nie terroryści.

    • Steppenwolf Says:

      „Wściekłość i duma” Oriany Fallaci to książka która otwiera oczy, wbrew opinii przedmówcy: pisana spójnym językiem, przy czym przytaczane w niej fakty wypływają jeden z drugiego i wzajemnie się uzupełniają. Racje drugiej strony? Na Boga, te racje przebijają z całego tekstu, aż nazbyt wyraźnie, a są nimi nikczemność, barbarzyństwo i chora ekspansywność. Fallaci dokonuje ich dogłębnej analizy, a ilustrujące je przykłady z życia samej autorki jeszcze lepiej uwidaczniają rozmiar podłości ,,kultury” tej ,,drugiej strony” O czym miałaby pisać Fallaci? O jakichś niestworzonych, wyssanych z palca teoriach? Własne doświadczenie nie czyni świadectwa niewiarygodnym, a wprost przeciwnie, uprawomocnia je. Co zaś tyczy się podejścia do kultury europejskiej, którą rzekomo europejczycy ,,mają w nosie”; otóż mają ją w nosie tylko kabotyni, rojący lewackie, egalitarystyczne sofizmaty. Jak można interesować się obcymi kulturami nie znając i nie szanując swojej? To taka sama głupota jak nauka języków obcych przy nieznajomości własnego (co niestety często się zdarza). Jeśli ma się w nosie kulturę europejska, to po co w ogóle czytać? Lepiej rozpalić grilla, albo pobawić się gierkami komputerowymi. Książka, obok będących swoistą kontynuacją ,,Siły rozumu” i ,,Wywiadu z samą sobą”, to jedne z ważniejszych pozycji otwierających XXI wiek. podziwiam Fallaci za odwagę w pisaniu prawdy, która w przeciwieństwie do kłamstwa nie jest relatywistyczna, lekka łatwa i przyjemna, ale z reguły trudna i niewygodna, dlatego wzbudza taki skowyt jej wrogów. Co więcej, Fallaci w swoich ostatnich książkach dała się poznać nie tylko jako odważna dziennikarka, ale też jako odważna Włoszka i po prostu: kobieta, broniąc zaciekle racji tak swoich, jak i całej cywilizacji zachodu, na którą racje autorki zdecydowanie się przekładają.

      • Stanisław Błaszczyna Says:

        Nie będę krył, ze moje stanowisko jest bliżej tego, co napisał(a) dociekliwy(a). Nie podoba mi się już samo nastawienie narracji Fallaci, które odzwierciedla się już w samym tytule: „Wściekłość i duma”. Nie jest dobrze, kiedy retoryka zaczyna przypominać wściekłość, a imperatyw poznania i zrozumienia „Innego” („Obcego”) wyparty zostaje przez dumne poczucie własnej wyższości, która zamienia się w pogardę i nienawiść.

        Steppenwolf zaś pisze: Racje drugiej strony? Na Boga, te racje przebijają z całego tekstu, aż nazbyt wyraźnie, a są nimi nikczemność, barbarzyństwo i chora ekspansywność. Fallaci dokonuje ich dogłębnej analizy, a ilustrujące je przykłady z życia samej autorki jeszcze lepiej uwidaczniają rozmiar podłości ,,kultury” tej ,,drugiej strony”.
        Ja uważam takie stawianie sprawy za skandal. Otóż Fallaci dokonuje „dogłębnej” analizy racji drugiej strony i wychodzi jej, że tymi racjami są „nikczemność, barbarzyństwo i chora ekspansywność”, zaś „kultura” „drugiej strony” jest niezmiernie podła. Trudno o bardziej wyraźną wykładnię szowinistycznego stosunku do obcej (innej) kultury.
        Swoja drogą, to właśnie – z historycznego punktu widzenia – poczynania ludzi z kręgu cywilizacji zachodniej były nikczemne, wyglądały na barbarzyństwo i wynikały z chorej ekspansywności.
        Ale oczywiście, cywilizacyjny szowinista własną cywilizację zawsze będzie uważać za wspaniałą, w przeciwieństwie do obcej, która zawsze będzie dla niego bez porównania gorsza, a nawet – jak w tym przypadku – chora, nikczemna i barbarzyńska.

  6. Simply Says:

    A tych , to na prawdę lubię , bujają jak trza :

  7. Simply Says:

    Ich pierwsza płyta jest lepsza niż dynamit pod dresem na klacie:

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Wprawdzie nie są to dźwięki, które mi towarzyszą na co dzień ;) ale przyznam, że ciekawa to mieszanka – mimo wszystko wolę taką, niż stricte wybuchową (jak ten wspomniany przez Ciebie dynamit a pasie czy na klacie).
      Z tego co się zorientowałem, to chłopaki są zaangażowani w sprawy imigrantów – coś w rodzaju: „Anglia dla wszystkich!” Ile w tym anarchii, ile buntu i protestu, ile zwykłej muzycznej i performerskiej zabawy? To Ty raczej powinieneś lepiej ode mnie widzieć, skoro kapela Ci buja i leży.

      Z tego co wiem, to ADF rozbijają się po Polsce ostatnio – na początku sierpnia byli na Przystanku Woodstock, a za dosłownie dwa dni występują w… Gubinku (ziemia lubuska bodajże) – w ramach protestu przeciw budowie kopalni odkrywkowej na terenie Łużyc.

      PS. Czyżbyś nie miał nic do powiedzenia na temat poruszony we wpisie? Twoje klipy zawsze są interesujące, but… is that the answer?

  8. kamil Says:

    Muzułmanie, uchodźcy i migranci są obiektem zainteresowania, budząc różne, w tym skrajne opinie. Od jakiegoś czasu mamy do czynienia w Polsce ze zjawiskiem wzrostu postaw antymuzułmańskich, mimo dość nikłej ilości wyznawców i wyznawczyń islamu w naszym kraju. Największa ilość agresji i mowy nienawiści pojawia się w internecie. Nie mówię tutaj tylko o stronach które z założenia szerzą nienawiść, czy profilach na Facebooku, które starają się pokazać muzułmanów i muzułmanki w jak najgorszym świetle. Każdy tekst dotyczący islamu, nawet najbardziej informacyjny i obiektywny, komentowany jest w sposób nienawistny, stereotypowy, ksenofobiczny i rasistowski.

    Prawdziwa plagą jest powielanie zasłyszanych plotek, mieszanie faktów z kłamstwami, stosowanie odpowiedzialności zbiorowej. Wymiana zdań nie jest już merytoryczna, pozostaje tylko powielaniem pewnej zbitki pojęć. Jeśli przyjrzymy się wypowiedziom to dominuje strach przed terroryzmem, ale też pojawia się temat seksualności. Oczywiście to muzułmanów próbuje przedstawić się jako dewiantów seksualnych. Pedofilia, zoofilia, gwałty na Europejkach to czołowe tematy pojawiające się na forach internetowych w tematach dotyczących islamu.

    Niebezpiecznym zjawiskiem jest dehumanizacja muzułmanów i muzułmanek oraz przypisywanie im cech zwierzęcych. Głośny był przypadek uniewinniającego wyroku dla strażnika granicznego, który wobec mieszkających w Łomży muzułmanów i muzułmanek używał określenia „ścierwo pasożytnicze”. Jednak to nie jedyne zwroty jakimi określa się wyznawców i wyznawczynie islamu: ciapaty, muslim, terrorysta. Nie mamy już w dyskusji ludzi, a jakieś twory, które zagrażają: cywilizacji, naszej kulturze, naszemu stylowi życia itd.

    Zjawiska te budzą od razu skojarzenia z językiem używanym w nazistowskich Niemczech wobec Żydów. Nie mieliśmy ludzi, a zwierzęta przenoszące choroby, pasożyty żerujące na zdrowej tkance społecznej. W pewnym momencie tracimy już z oczu człowieka, a mamy bezimienny zbiór, zagrażający naszemu stylowi życia, czy wręcz grożący nam śmiercią. Tym łatwiej jest wtedy zamknąć oczy na krzywdę, jaka się dzieje tym innym, obcym.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Niestety, również i ja zetknąłem się z tym, wszystkim, o czym piszesz. Ksenofobia w Polsce jest szeroko rozpowszechniona, nie ma tolerancji dla „Innego”, „Obcego” podejrzewa się o najgorsze – pod tym względem społeczeństwo polskie wygląda na zamknięte, a wiąże się to z myśleniem stereotypowym, czasem ze zwykłą bezmyślnością, a nawet głupotą. Nie odważyłbym się jednak twierdzić, ze jest to tylko polska specyfika.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Kolonko podkręca pewne rzeczy właśnie „na maxa”. Niby mówi jak jest, ale to co mówi, dotyczy tylko tego, co jest w jakimś stopniu ograniczone, zawężone, przesadzone – maluje obrazek, który tak naprawdę jest tylko elementem większego obrazu. Skupia uwagę, bo jest radykalny, mówi z naciskiem (który ma siłę perswazji), nie ma żadnych wątpliwości (zamiast tego ma zawsze rację), w sumie zawsze kogoś przeciwko czemuś (komuś innemu) podburza…
      Dość powiedzieć, że Max Kolonko nie jest bohaterem mojego romansu. Nawet jeśli rzeczywiście ma rację, to ten jego besserwiserski, cyniczno-ironiczny ton, zniechęca mnie dość skutecznie do produkcji tego pana.

  9. argon Says:

    Islam i muzułmanie w Szwecji. Jak podaje wikipedia jest ich okolo 500000. W sumie jak na populacje Szwecji to duzo. Okolo polowa z nich praktykuje – znaczy ma jakis kontakt z religia. 25000 to rzeczywiscie praktykujacy. Drugie pokolenie tylko w 15% trzyma sie swojej wiary. Czyli zderzenie z sekularyzowanym spoleczenstwem szwedzkim prowadzi stopniowo do utraty wiary. I chyba to tyle w temacie. Ja nie widze zagrozenia. Chyba ze fala imigracyjna by sie zwiekszyla w przyszlosci. Mysle jednak ze szwedzka szkola to wygasza. Problem jednak istnieje ale osobiscie sie z nim nie zetknalem. Tyle co w tv zamieszki w Stokholmie – ale to kazdy na swiecie widzial. Bezrobocie, kryzys, zawsze najpierw dotyka najslabszych, obcych, innych. Czas pokaze.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      To co piszesz, brzmi optymistycznie – bo wskazuje jednak na adaptacyjną możliwość muzułmanów – ich asymilację w społeczeństwie szwedzkim. Mówisz, że tylko 15 % z nich trzyma się swojej wiary w drugim pokoleniu? Aż się nie chce wierzyć, słysząc o tym jak mocno tożsamość muzułmańska jest związana z religią.
      W takim razie skąd ta rezygnacja w głosie Angeli Merkel, która zwątpiła w powodzenie idei „multi-kulti” w Europie, twierdząc że imigranci (zwłaszcza muzułmanie) w społeczeństwie europejskim się w zasadzie nie asymilują?

  10. Ewa Says:

    …atawizm walki o dominację? jeśli już, to ‚walka’ o obronę czegoś w rodzaju własnego wypieszczonego ‚zielonego’ ( w opozycji do piaszczystego, np.) terytorium. Zresztą, ty pewnie możesz wiedzieć to dużo lepiej, od głęboko-wschodniej europejki, patrząc z pozycji dużo bardziej na zachód wysuniętego przyczółku… Strasznie zamglone to zaprezentowane zdjęcie, a ja mam kurzą ślepotę, więc nie wykluczone, że czegoś nie dopatrzyłam. Chociaż, słyszałam przecie o efekcie motyla…

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Masz rację z tym „zielonym” „wypieszczonym” Ewo. Ja poddałem się retoryce Huntingtona z tym jego zderzeniem cywilizacji, stąd pewnie te atawizmy, walka o dominację i inne szumne określenia. A tak w rzeczywistości, to jest to dość ordynarna walka o podwórkowe wpływy, o polityczną władzę dużych chłopców, bawiących się niebezpiecznymi zabawkami; o lepszą kość (ropa, surowce); o to, żeby benzyna nie kosztowała USD 7.5 tylko USD 3.5; żeby zaprzyjaźnieni lobbyści dostali intratne kontrakty; żeby Zachód rósł w siłę a konsumenci jego wszystkich krajów łączyli się w rytuale konsumpcji i żyli dostatniej…
      Może trochę przesadzam z tym sarkazmem, ale jest to chyba bliskie prawdy. I byłoby może komiczne i śmieszne, gdyby nie tysiące i miliony ludzi, którzy z tego powodu żyją w koszmarze, a nawet tracą życie.

      • Ewa Says:

        Z tą ropą to kiszka wielka! FAKT. Ale obawiam się, że – akurat tu – to pikuś niewielki. Nie mieści nam się w głowie to, co się nie mieści. Jeśli nie mylę się sromotnie, Oni są gdzieś w początkach XV wieku, wedle ich sposobów liczenia upływu czasu. Koszmar? toksycznie działamy na siebie nawzajem, my swoje, oni (że się wyrażę) vice versa, he, he. Te wszystkie ‚religijne światopoglądy’, te wszystkie bóg-jest-z nami, moje najmojsze etc. zmiatają z powierzchni ziemi całe populacje od lat 2000 (!?) i każdy sarkazm jest tu uprawniony. Tylko co z tego?

        PS. Ten właśnie post wyświetlił mi się przed chwilką, jakoś tak ‚dziwnie’ pasuje…
        http://www.facebook.com/RacjonalistaPL/photos/a.145252439365.112973.114368419365/10152332627959366/?type=1&theater

        https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2014/08/fuller.jpg

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Niestety, Ewo, ja bym te antagonizmy światopoglądowe (te wszystkie „bóg-jest-z nami, moje najmojsze etc.”) rozszerzył o dobre kilkanaście (kilkadziesiąt?) tysięcy lat – bo to przecież nie jest wynalazek „naszej ery”, (sugerujesz, że to wina chrześcijaństwa? a co ze starotestamentowym Bogiem Jahwe i występami „narodu wybranego” pod Jego wezwaniem?)

          A cytat z tego Pana mi się podoba. Szkopuł w tym, że nie da się zbudować żadnego nowego modelu w próżni. Wszystkie nowe modele składają się z elementów, które były/są elementami składowymi modeli już istniejących.(Rzeczywistość można więc tylko przetransformować, nigdy stworzyć od nowa.)
          No, ale to bon mot chwytliwy, nie przeczę.

        • Ewa Says:

          Ależ to nie ‚wina’ propagowanych/wyznawanych religii, to kwestia mentalności. „Głupie” parę setek, czy parę tysięcy lat różnicy w mentalności, najwyraźniej, i na prawdę nie czyni różnicy ‚chrześcijanom’, choć (przecie) nie od tak dawna się chrzcili. Jahwe czy Jezus, różnice najwyraźniej widzą teolodzy, choć ja, wolę ‚naszego Jezusa’ – bez orzekania Wina chrześcijaństwa? do głowy by mi nie przyszło. Jeśli wina, to w różnicy postrzegania rzeczywistości; być mentalnościowo w 15 i 21 wieku to różnica, choć jakoś nikt (raczej) nie podejmuje tej tezy, mylę się?

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Przyznam Ewo, że zbiło mnie z tropu te Twoje „2000 lat” (bo to oznaczało, ze „zmiatanie z powierzchni ziemi całych populacji” liczysz od czasów narodzenia Chrystusa). Oczywiście, że wszelkie niegodziwości popełnianych pod płaszczykiem jakiejś tam religii, to tak naprawdę sprawa mentalności, a nie samej religii jako takiej. Nota bene większość z tych, którzy uważali się za przedstawicieli chrześcijaństwa, tak naprawdę – według mnie – byli tego chrześcijaństwa uzurpatorami – i niewiele… lub zgoła nic nie mieli wspólnego z nauką głoszoną przez Jezusa Chrystusa (czy też Jemu przypisywaną), którą powinno uważać się za rdzeń prawdziwego chrześcijaństwa.

        • Ewa Says:

          Ależ tak, niewiele, niestety. Dwa tysiące? przykro mi, ale dłużej nie żyję więc… trudno mi mieć zdanie. Zresztą, to dostateczna perspektywa. Wkurzają mnie wszelkie wzory metra, poza tym z Sevres :)

  11. Onibe Says:

    nienawidzę fanatyzmu, ale dotyczy to każdego fanatyzmu, łącznie z katolickim. Ludzie, niestety, w stanach średnich i niższych są tacy sami na całym świecie. Nastolatkowie gdzieś w Afganistanie marzący o mordowaniu niewiernych milionami nie różnią się – wbrew pozorom – aż tak bardzo od polskich wyborców, którzy oddadzą ster władzy każdemu kto obieca im „przywrócenie” imperium od morza do morza. Skoro cywilizowany, zachodni człowiek (załóżmy, że jest to tożsame) potrafi ślinić się na myśl o bzdurach, to czemu nie miałby mieć takiego prawa mniej wykształcony, bardziej zabobonny mieszkaniec jakiegoś kraju arabskiego? Idąc dalej tym tropem zakładam, że arabscy intelektualiści preferują wizyty w księgarniach/bibliotekach czy twórczą rozmowę od strzelania i rzucania granatami.

    Mowa nienawiści obecna jest wszędzie, także u nas. Popatrzmy na debaty polityczne w Polsce: ile w nich jadu i ledwo skrywanej nienawiści do innych. Przeciętny Polak gdyby tylko mógł wymordowałby połowę swoich rodaków bo albo nie chodzą do kościoła, albo chodzą zbyt często, albo mają zbyt dobre auta, albo nie dość dobre. Zrozumienie siebie, swojego kręgu kulturowego pomogłoby gdybyśmy chcieli zrozumieć innego – w tym przypadku przedstawiciela kręgu islamskiego. Oczywiście obok wielu analogii dopatrzylibyśmy się mnóstwa zmian. Cywilizacja chrześcijańska na piedestale stawia jednostkę. Islam kładzie nacisk na zbiorowość, jednostka ma znaczenie drugorzędne. Świat chrześcijański jest bardziej jednolity, spojony licznymi układami politycznymi i społecznymi, ale także „zarządzany” przez względnie nieliczną grupę przywódców religijnych. W Islamie nie ma jednego, wybranego przywódcy religijnego – każdy imam może mieć swoją własną politykę, każdy ma także prawo do własnej interpretacji Koranu (w granicach pewnych widełek). Nie musi czekać na wytyczne z góry. Co więcej, w Arabii brak państwa, które wiodłoby tak dominującą rolę jak USA w świecie chrześcijańskim. I to mimo faktu, że rola Ameryki jest coraz częściej kontestowana – bo jednak USA mogą zmusić praktycznie każde państwo do czegokolwiek, choćby do popełnienia samobójstwa. Iran, Turcja, Indie czy Pakistan dzielą się wpływami i wyrywają sobie kawałki islamskiego świata, a na każdą zdecydowaną akcję jednego z tych państw może nastąpić kontra pozostałych. Dodajmy jeszcze, że Islam jest bardziej podzielony doktrynalnie niż chrześcijaństwo: wyznawcy sunny i szyici nadal tkwią w okowach wojny domowej, o której Europa dawno już zapomniała (choć i u nas reformacja i kontreformacja zebrały krwawe żniwo). Różnice doktrynalne wykluczają porozumienie odpowiednio trwałe i głębokie, podczas kiedy protestanci w Europie mogą spokojnie dogadać się i kooperować z katolikami.

    Mimo wszystko, gdybym miał wartościować religie i kultury, postawiłbym na naszą. Z wahaniem i bez przekonania. Ale jednak. Czemu? Bo nasza kultura jest coraz bardziej świecka, coraz bardziej uniwersalna. Porzuciliśmy wojny religijne (no, prawie). Zrzuciliśmy jarzmo klasowości. Tępimy fobie, czasami nawet przesadnie, z tępienia fobii czyniąc osobne fobie. Jesteśmy coraz bardziej tolerancyjni, przynajmniej en masse, jako kultura. Bo doły są takie jakie są. I tam się pewnie niewiele zmieni.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Sporo konkretnych i trafnych spostrzeżeń w tym co piszesz.
      Niestety (choć czasami też stety) ludzie nie tylko w „stanach średnich i niższych” są tacy sami – również w tych stanach „wyższych” są bardzo podobni – choćby z tego z względu, że są politykami (bo decydentów mam tu na myśli) i manipulują ludzkimi emocjami, wykorzystując często te najniższe instynkty – stereotypy i właśnie fanatyzm – a wszystko to do osiągnięcia własnego, partykularnego zwykle interesu politycznego, który maskują zwykle jako dobro całego społeczeństwa, państwa, kraju (choć przecież nie zawsze to się pokrywa).

      Mnie również bardziej odpowiada to, czego dorobiła się cywilizacja Zachodu (kilkakrotnie zresztą dałem temu wyraz w swoim tekście) – abstrahując od grzechów i hipokryzji jakie ma ona niestety także na swoim sumieniu. Zdecydowanie bardziej „leży” mi organizacja społeczna i ustrój polityczny krajów zachodnich (choć z ciemniejszej strony tego też zdaję sobie sprawę). Lecz jestem jednak za uznaniem „odrębności” tych, którzy chcą żyć w inny nieco sposób od naszego, mają inne standardy, reprezentują inne wartości – zwłaszcza jeśli odnosi się to do świata arabskiego, czy też państw zamieszkałych głównie przez muzułmanów (bo oni tam są u siebie). Jeśli jednak chodzi o muzułmańskich imigrantów, to też uznaję ich prawo do „inności” (różnorodność kulturowa jest mi niestraszna – wprost przeciwnie)… dopóki oczywiście nie zacznie to kolidować w bardziej drastyczny sposób ze standardami i wartościami uznanymi i przyjętymi w krajach zachodnich (czyli „naszych”).

      Prawdę pisząc to, że świat arabski (a szerzej: zamieszkały przez muzułmanów) nie jest tak skonsolidowany i nie posiada państwa-środka-przywódcy, działa na naszą korzyść i stwarza dla nas (a także dla całego świata) mniejsze zagrożenie. Również to, że państwa islamskie nie dorównują militarnie Zachodowi uważam za fakt bardzo (i znowu: nie tylko dla nas) korzystny – także jeśli chodzi o warunek pokoju globalnego.
      Jaka ta Ameryka (i Europa) jest to jest, ale jak najbardziej zdadzam się z tym, że Zachód powinien dysponować siłami zbrojnymi, które działałyby odstraszająco wobec każdego, komu roiłoby się zaprowadzenie porządku światowego na swoich warunkach (mam tu na myśli zwłaszcza Chiny, ale także Iran, Pakistan, Indie, Rosję, Japonię… (Na szczęście kraje afrykańskie i południowoamerykańskie takich ambicji – jak na razie, przynajmniej – nie przejawiają.
      Ja wiem, że to co piszę, jest egoistyczne i być może nie do końca sprawiedliwe (bo zakłada przede wszystkim nasze własne bezpieczeństwo),ale… sorry, taki mamy klimat.

      • Onibe Says:

        myślę, że bezpieczeństwo własne to priorytet nie tylko logiczny, ale wręcz oczywisty. Budowa wspólnego, międzynarodowego bezpieczeństwa powinna się opierać na łańcuchach ogniw, z których każde ma sensowną i konkretną politykę dotyczacą własnego bezpieczeństwa. Wspólnego bezpieczeństwa nie zapewnią sobie państwa ani cywilizacje, które jednostkowo nie mają koncepcji ani chęci zapewnienia sobie takiego bezpieczeństwa.

        Po wygaśnięciu zimnej wojny podział na bogatą północ i biedne południe (zamiast bogatego zachodu i biednego wschodu) nabiera siły. I jest nieunikniony, tak jak nieuniknione są jego konsekwencje, z uwzględnieniem wojen i kampanii terrorystycznych. Jedna pewna rzecz na tym świecie jest taka, że wszyscy chcą być bogaci.

        Wspomniałeś o Chinach… ciekawy temat, nadający się na inną dyskusję. A tymczasem mamy reaktywację Rosji, która z pełnym wyrachowaniem stara się wejść w buty Związku Radzieckiego. Czyżby zatem już wkrótce podział świata miał wyglądać następująco: Bogaty Zachód/Północ kontra Biedne Południe kontra Wściekły Wschód/Północ kontra Głodny Chwały Daleki Wschód? ;-)

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Nie wiem, czy wszyscy chcą być bogaci. Może? Jednak chyba wszyscy – czy tez zdecydowana większość ludzi – chcą żyć godnie. A życie godne wcale nie musi zakładać życia w bogactwie (przecież zdarza się, że właśnie życie w bogactwie staje się życiem niegodnym ;) )

          Myślę, że warunkiem bezpieczeństwa globalnego – w sytuacji, kiedy mamy na świecie kilka mocarstw – jest poczucie bezpieczeństwa przez każde z tych mocarstw, a to z kolei wymaga pewnej równowagi. W każdym razie nie jest dobrze, kiedy jedno mocarstwo zaczyna używać większej presji wobec innego, bo to prowadzi do zachwiania tej równowagi.
          Pewną gwarancją bezpieczeństwa (które związane jest przecież z pokojem) jest współpraca ekonomiczna między państwami – na mniej więcej równych, sprawiedliwych zasadach.

          Biorąc to wszystko pod uwagę uważam, że nie jest dobre to, co się teraz dzieje z Rosją – i z powodu Rosji. Ja od jakiegoś czasu trochę lepiej zacząłem rozumieć Putina (choć przecież jak najdalszy jestem od gloryfikacji jego i jego rządów – zawsze krytykowałem jego autorytarny, oligarchiczny, quasi-mafijny sposób rządzenia). I bynajmniej moje obawy nie są związane z tym, że Rosja rośnie w siłę i staje się coraz bardziej agresywna, tylko właśnie dlatego, że Rosja czuje się w jakimś sensie osaczona (rozrośnięte wokół niej NATO) i upokorzona (?) polityką wyższości, jaką okazuje Rosji świat zachodni, a zwłaszcza Stany Zjednoczone – i to jest właśnie głównym powodem jej wojowniczego nastawienia.
          Myślę mimo wszystko, że lepsze dla gwarancji światowego pokoju byłoby to, aby Rosja była w miarę silna ekonomicznie, a przez to stabilna i nastawiona na współpracę z Zachodem. Niestety, ten proces został zahamowany – i chyba nawet zdąża w przeciwnym kierunku.

          W każdym razie bardzo źle się dzieje, że dochodzi do takiej drastycznej konfrontacji opcji wschodniej (rosyjskiej) i zachodniej (USA, UE) na Ukrainie. Najlepiej teraz byłoby, gdyby Ukraina zachowała jednak coś w rodzaju neutralności (była swoistym buforem lub pomostem między Wschodem a Zachodem). Lecz obawiam się, że sprawy zbyt daleko zaszły – no i mamy prawie że otwartą wojnę między Ukrainą a Rosją.

        • Onibe Says:

          W dyskusji o Rosji należałoby zastanowić się czego chce sama Rosja. Łatwo utożsamić Rosjan z Putinem, bo faktycznie, podobno wielu Rosjan chce restauracji Imperium, ale przecież wielu Polaków też by chciało powrotu czasów kiedy ponoć władaliśmy od morza do morza. Resentymenty i iluzje to jedno, rzeczywistość to coś innego. Ale Rosja pozostaje krajem mitycznym, okrytym mgłą tajemnicy. Nie rozumiemy Rosjan – nawet my, sąsiedzi – jakże zatem mogliby ich rozumieć Amerykanie? Amerykańska arogancja to temat bardzo szeroki, ale wolałbym nie nadużywać tego wątku. Faktem jest, że Amerykanie podejmowali próby stabilizacji sytuacji w Rosji, ale szybko się sparzyli (mafia, inna mentalność itd). Poza tym, odkąd Rosja przestała być głównym wrogiem, straciła na znaczeniu, a Amerykanie wolą się koncentrować na bieżących wyzwaniach, nie na historii. Śmiejemy się czasem, że Amerykanie nie znają historii własnego kraju i nie wiedzą gdzie leży Polska – dzisiaj zapewne wiedzą gdzie leży Ukraina, Rosja, Korea Północna i Iran. Jutro o tym zapomną, dowiedzą się czegoś innego.

          Bogata Rosja to jednak większe zagrożenie, bo Rosja bardzo dużo inwestuje w zbrojenia. Póki inwestuje duży procent marnego budżetu, póty jest ok. Ale gdyby nagle miała do dyspozycji pięć razy tyle środków?

          Rosja jest osaczona przez NATO, Chiny, ruchy islamskie na południu i własne kompleksy. Rosja sama na siebie nie ma pomysłu i to widać. Zbrojenie się jest fajne, ale przecież zbroi się po to, aby toczyć wojny. Amerykanie nie planują atakować Meksyku ani Kanady, nawet do Kuby podchodzą w białych rękawiczkach. Rosjanie nie mają ograniczeń i jak widać chętnie walczą u własnych granic. A przecież u ich granic leży Europa. Może gdyby wysyłali żołnierzy do Afryki, wtedy by to wszystkim zwisało, ale nikt nie zaakceptuje rozpychania się w Europie.

        • Torlin Says:

          Nie poznaję Cię Stasiu! Toż piszesz wszystko to, co ja usiłuję opisywać od lat, i o co miałeś do mnie takie pretensje. Miło mi. Ciekaw jestem tylko, czy to ja się zmieniłem, czy Ty. A może obaj dorośliśmy :D Przesyłam serdeczne pozdrowienia dla Ciebie i Onibe.

        • Torlin Says:

          Onibe!
          Jednak Rosja jest niewolnikiem własnych kompleksów (wyższości), cała reszta jest pochodną tego faktu. A jak mówią psycholodzy, nie ma czegoś takiego jak kompleks wyższości, tylko to jest kompleks niższości człowieka posiadającego władzę, pieniądze lub zdolności. Rosjanie świetnie sobie zdają sprawę, że świat ich trochę lekceważy gospodarczo. Tak przeraźliwie zdolny naród, mający setki znakomitych wynalazców, inżynierów, powiedziałbym wręcz gigantów myśli, jest niczym na planecie zwanej Ziemią.
          W związku z tym chcą rekompensaty za swoje upokorzenie (w tym się mieści okrojenie ZSRR), chcą, aby wszyscy się ich bali.
          Ale jest różnica pomiędzy Polską Jagiellońską a ZSRR, takiej Polski nikt nie pamięta, ona żyje tylko w mitach, tymczasem ZSRR pamięta mnóstwo osób, które dzisiaj siedzą przerażeni tym, co się dzieje z ich ojczyzną.

        • Onibe Says:

          różnica pomiędzy Polską a ZSRR jest faktem, ale faktem dla reszty świata. W Polsce ten fakt nie istnieje ;-). Oczywiście nie twierdzę, że jest to powszechne rozumienie – raczej „przetrwalnik”.

          Rosja sporo wycierpiała i miała trochę pecha w historii. Ale miała też swoje pięć minut. Myślę, że Zachód nie ceni Rosji z tego m.in. powodu, że Rosjanie nie cenią sami siebie. Pozwalają się traktować gorzej niż ludzie Zachodu, a to dla wielu może być tożsame z faktem, że nie zasługują na szacunek.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Zgadzam się z tym, co piszecie (Onibe, Torlin) o Rosji. Ja wspominając o Rosji, że dobrze byłoby, aby była krajem bogatym (miałem w domyśle: stabilnym) dawałem niejako temu krajowi kredyt (podobnie jak dawali jej jednak Amerykanie po rozpadzie ZSRR, starając się zbliżyć z Rosją, nawiązać z nią współpracę, a tym samym ustabilizować – ale chyba jednak nie podzielić się wpływami ;) ).
          Przyznasz Onibe, że jest jednak sporo hipokryzji w tym, że oczekujemy od Zachodu (zwłaszcza od Stanów Zjednoczonych) tego, by był dobrze uzbrojony, silny militarnie, ale gdy Rosja chce tego samego (a ma w tym swoje racje: choćby zagrożenie ze strony Chin), to już jest źle, i oskarżamy ją o chęć odbudowy imperium. Kalizm.
          W tym wszystkim odzywa się nasz (wcale nie bezpodstawny) lęk przed Rosją.

          Czy Rosja rozpycha się w Europie? Może tylko dba o swoje wpływy?
          Przecież zajęcie Krymu wcale, moim zdaniem, nie było planowane. To był efekt domina – po Majdanie. Nie podobało mi się to przejęcie Krymu, ale między Bogiem a prawdą, bardziej jest/był on częścią Rosji, niż Ukrainy (powinien jednak zostać w Federacji Rosyjskiej, po upadku Związku Sowieckiego – teraz nie byłoby takiego z tym fantem takiego problemu). Zachód zareagował bardzo nerwowo – bo chodziło też o pryncypia (nienaruszalność europejskich granic).

          Niestety, Rosjanie, ze swoją mentalnością, nadal bardziej są na Wschodzie, niż w Europie – mimo aspiracji życia na poziomie bogatych społeczeństw zachodnich (a na to pozwolić mogą sobie tylko oligarchowie i ci, którzy są w utworzonym przez nich układzie), utrzymują strukturę społeczną opartą na plutokracji, zależności i poddaniu, z carem Putinem na czele (który uosabia ich wielkomocarstwowe iluzje i ambicje).

        • Onibe Says:

          No właśnie: z jednej strony hipokryzja i nierówne standardy, z drugiej – jednak – brak zgody na rozszarpywanie dwudziestopierwszowiecznej Europy na kawałki. Co prawda można tutaj przypomnieć o serbskim zamieszaniu, w którym palce maczali Amerykanie, ale jednak Europa nie powinna pozwolić na chaos u bram. I tu już nawet nie o te standardy chodzi, ale o stabilizację w regionie. Domino i takie sprawy.

          Co do mentalności: Rosjanie mają wschodnie zwyczaje ale ich dusze zdają się lgnąć ku zachodowi. Sporo w tym niekonsekwencji i może to gubi Rosjan, bo nie są dobrzy ani jako ludzie wschodu ani zachodu. Są pomiędzy. I w pewnym sensie dlatego są pominięci…

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Dusza rosyjska to skomplikowana rzecz jest. Niestety, znam za mało Rosjan osobiście, a jak znam to niezbyt dobrze. Poznawałem Rosjan przez literaturę – Dostojewski, Tołstoj, Czechow, Gogol, Turgieniew, Bułhakow… Był też Wysocki, Okudżawa… Ale czy te dusze pisarskie i artystowskie odzwierciedlają duszę przeciętego Rosjanina? Nie wiem czy ona lgnie do Zachodu, jak piszesz. Mnie się wydaje, że nie lgnie – tzn dusza nie lgnie ale ciało jednak tak ;)

          Wstyd się przyznać ale w Rosji nigdy nie byłem, więc czuje się dość nieswojo chcąc określić Rosjan. Oczywiście interesuje mnie Rosja, śledzę co się tam dzieje, ale przefiltrowane to jest przez media, są to informacje z drugiej ręki, w jakiś tam sposób zdeformowane.
          To jest zresztą temat rzeka.

          Kilka miesięcy temu byłem na Dominikanie i spośród obcokrajowców, jakich tam spotkałem, najwięcej było Rosjan. Bawili się dobrze, jakichś większych kompleksów w nich nie wyczuwałem, może dlatego, że często byli na rauszu ;)
          Sporo Rosjan było też w Tajlandii, trochę w Chinach…
          Ale to są ci, którzy przynależą do putinowskiego układu urzędniczo-oligarchicznego, pod wieloma względami uprzywilejowanego. A to jest jednak zaledwie ułamek rosyjskiego społeczeństwa.

        • Onibe Says:

          dusza lub ciało… pojęcia poniekąd umowne, choć ciało samo w sobie umowne nie jest ;-). W Rosji nie byłem, też nie chcę się wdawać w pogłębioną analizę. Zresztą, nawet parę odwiedzin w tak ogromnym i zróżnicowanym kraju niewiele by zmieniło. Mam trzydzieści parę lat na karku i Polski za dobrze jeszcze nie poznałem nawet ;-D.

          Rosjan kojarzę również z wypadów wakacyjnych i na tej podstawie mógłbym mieć raczej negatywne zdanie. Ale czy zachowują się gorzej niż Polacy lub Niemcy? Nie powiedziałbym.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          „Ale czy zachowują się gorzej niż Polacy lub Niemcy? Nie powiedziałbym.”

          To zależy też pewnie od ilości wypitego przez te nacje alkoholu ;)

        • Onibe Says:

          To na pewno :-)

      • Stanisław Błaszczyna Says:

        A propos Rosjan na wakacjach.
        Tak się np. bawią na Dominikanie ;)

        https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2014/08/nik0124a.jpg
        (zdjęcie własne)

  12. O DEKULTURALIZACJI i innych współczesnych fanaberiach | WIZJA LOKALNA Says:

    […] walkę z trującą odmianą islamskiego ekstremizmu”. Oczywiście, zdaniem Camerona, agresja Stanów Zjednoczonych (poparta przez Wielką Brytanię – również przez Polskę) na Irak w 2003 r., (która de facto […]

  13. Salman Says:

    Co Zachód powinien wiedzieć o islamie”

  14. TJ Says:

    Cytat z Listu do Oriany Fallaci
    “Oriano, czy naprawdę sądzisz, że stając na samym czele krucjaty przeciwko wszystkim tym, którzy nie są tacy jak Ty albo wzbudzając Twoją niechęć, przynosisz nam zbawienie?”

    Mój komentarz
    Niezależnie, jak wrogo i jadowicie Fallaci się wyraża o działalności ekstremistów islamskich, powyżej zacytowane zdanie z listu Terzaniego do Fallaci pokazuje, że powołując się na aspekty moralne w swojej kontrargumentacji Terzani zagrał na samym wstępie wyjątkowo nieczysto, a mianowicie wykręcił kota ogonem i postawił tezę o tym, że Fallaci nawołuje do krucjaty “przeciwko wszystkim tym, którzy nie są tacy jak Ty”, co niby ma świadczyć, ze po stronie Fallaci stoją racje czysto subiektywne, niechęć, animozje, sobkostwo, wsobność, subiektywizm zatężony do nienawiści.
    Podczas gdy Fallaci wysuwa różne argumenty, nie tylko te, które wynikają z jej animozji, niechęci do inności, itd.
    Pzdr, TJ

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      TJ: „Podczas gdy Fallaci wysuwa różne argumenty, nie tylko te, które wynikają z jej animozji, niechęci do inności, itd.”

      Natomiast Terzani nie wysuwa żadnych.
      A może wysuwa, tylko dla TeJota są te argumenty Terzaniego niewygodne (nie zgadzają się z jego “obiektywnymi” poglądami) i dlatego je ignoruje?

      • TJ Says:

        LA, nie sprowadzaj dyskusji do skrajności. Nie przeprowadziłem analizy całej argumentacji Terzaniego, napisałem o jednym nieprzyjemnym aspekcie jego polemiki z Orianą Fallaci, czyli o próbie przywiązania argumentacji Fallaci w całości do jej osobistych odczuć, do jej ego, czyli uczynienia z tej argumentacji jakiejś arii syreny wyśpiewanej na rzecz USA.
        Terzani wskazuje na wiązkę przyczyn, ściśle wyselekcjonowaną ideologicznie, z całą mocą i wyższością moralną przypisaną do agresywnej, mocarstwowej polityki USA.
        Moim zdaniem jest to upraszczanie procesu do jednego globalnego parametru – niesłusznej polityki USA. Co z kolei na zasadzie nie wprost pozwala postawić tezę, ze furda tam islamiści, furda lokalne i globalne sprzeczności, winne wszystkiemu jest USA.
        Moim zdaniem w sprawach globalnych, a taką staje się konflikt islamiści kontra reszta świata, cegiełek jest wiele.
        Nie twierdzę przy tym, że USA prowadziły zawsze i wszędzie jedynie słuszną politykę jako mocarstwo światowe
        Pzdr, TJ

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          “LA, nie sprowadzaj dyskusji do skrajności.”

          Nie sprowadzam.
          Przedstawiłem tylko – zgadza się: spolaryzowane – opinie Fallaci i Tarzaniego.
          To, czy w naszej dyskusji zajmiemy skrajne stanowiska, zależy tylko od nas.
          Jeśli chodzi o mnie, to bardziej zgadzam się z argumentami Terzaniego (jego postawa jest mi bliższa), ale nie zamykam się na argumenty Fallaci, odrzucam jednak jej skrajność, zapalczywość, wrogość i szowinizm, który według mnie jest wyraźnie widoczny w tym co ona pisze.

          Terzani jest za ugodą, Fallaci za konfrontacją.
          Terzani jest za integracją i asymilacją, Fallaci polaryzuje i antagonizuje.
          Terzani łagodzi nasz stosunek do muzułmanów, Fallaci podsyca do nich wrogość…
          etc.


Co o tym myślisz?

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: