POSTAPOKALIPTYCZNY HEAVY METAL („Mad Max: Fury Road”)

.

Wściekłość i wrzask - adrenalina, benzyna, krew & rock'n'roll  (

Wściekłość i wrzask – adrenalina, benzyna, krew & rock’n’roll – hiperaktywność po zagładzie („Mad Max: Na drodze gniewu”)

.

Odlot. Zagłada już była, po niej następuje to, co najlepsze: czysta/brudna przemoc, zwierzęca walka o przetrwanie – kop adrenaliny przy anihilacji tego, co staje nam na przeszkodzie i dąży do anihilacji nas samych. W błysku, hałasie, rzężeniu, trzasku, zgrzycie i w podskokach. Hiperaktywność zamieniająca się w konwulsje – chroniące życie, zadające śmierć. To co zabija w rzeczywistości – raduje najbardziej w świecie iluzji (kino). Oczywiście orgazm przed ekranem przeżywa się zazwyczaj wtedy, kiedy ginie (jest rozrywany, palony, cięty, rozstrzeliwany…)  ten Zły. A Zły jest zawsze po stronie przeciwnej, niż my sami. Bo my właściwie jesteśmy dobrzy, tylko czasami źli – świadomość tego ostatniego może sprawić nam zarówno cierpienie, jak i radość.

Lecz w kinie przeważnie jesteśmy dobrzy – kibicujemy więc Dobremu (tak przynajmniej było do niedawna). Świadomie. Nieświadomie jednak fascynujemy się często Złym. Ale jeśli nasz heros jest Dobry – np. w filmach akcji czy w komiksach – to musi robić to, co robi Zły, tylko jeszcze lepiej (śmiercionośniej, agresywniej, gwałtowniej, brutalniej), niż On. W Armageddonie nie ma miejsca dla pussy-angels. Hufce Chrystusa muszą być silniejsze od szatańskich hord. Dies irae – boska furia i gniew – anielskie skrzydła zamieniają się w husarskie, bezpłciowość okazuje się być nabuzowana testosteronem (cuda się zdarzają), baranek zamienia się w wilka – a my tylko takiego wilka chcemy karmić, również w sobie samym. (Zdarza się, że słyszymy kiedy chłepcze czyjąś krew, gryzie czyjeś ciało – nasz odwieczny rytuał składania ofiary: krwiożerczość dzikusa zamieniona w sakrament kulturalnego dewota.)

Eksplozja. Kły. Dźganie dzidą. Strzelanina. Wszechobecny sznyt. Krwawiące rany jak szkarłatne godła odwagi. Tchórze i przegrani nie załapują się do kadru. Jeśli już, to tylko wtedy, kiedy żebrzą o wodę, ewentualnie – jako tło dla swego tyrana i ciemiężcy. Na końcu zaś wiwatują na cześć tych, którzy wygrali, i którzy dają im nadzieję na zrzucenie kajdan, picie do syta i wydobycie się ze szczurzej nędzy. (Czy wszyscy słabi i głupi są dziećmi nadziei? Czy aby w końcu nie stają się sierotami po niej?)

Kobiety. Kobiety matki, kobiety karmicielki, kobiety – materiał rozrodczy, kobiety traktowane jak dojne krowy, kobiety produkujące zabijaków, kobiety – niewolnice seksu, kobiety zakute w pasy cnoty, kobiety rozebrane jak do sesji Playboya… To wszystko widzimy na ekranie, jednak wszyscy się uparli twierdząc, że jest to film feministyczny. Czy dlatego, że „skóry” te się wreszcie zbuntowały i chciały uciec do marginalnej de facto krainy matriarchatu, do strażniczek dobrego nasienia (chodzi o rośliny), gdzie na motorach jeżdżą nawet poryte zmarszczkami seniorki? (Nota bene, gdyby nie facet – Mad Max/Tom Hardy – nigdy by się im ta sztuczka nie udała.) Niech nas nie zmyli – wyglądająca swoją drogą jak cyborg – wojownicza i nie do zdarcia Furiosa/Charlize Theron. Furiosa (what a name!) to właściwie jedyna w królestwie Rictusów Erectusów wojowniczka, wyjątek potwierdzający regułę, że na wojnie światowej prawdziwym wojownikiem może być tylko mężczyzna. It’s a man’s world, after all. Kobieta, tak naprawdę, służy do kochania (w wielorakim znaczeniu tego słowa) i – co się z tym wiąże – reprodukcji.

Ale przecież furia… furia obrazów, furia dźwięków – atak na nasze zmysły. Jedziemy zwariowanym rollercoasterem, węszymy za żerem – bo ktoś chce nam zrobić „dobrze”, jak przystało na życie w imperium zmysłów, obrazków i niepohamowanej konsumpcji. Wyłącza się nam myślenie (bo nic tu po fabule), włącza mechanizm gapia – zamieniamy się w pop-kulturowe zwierzę powodowane instynktem – ślinimy się jak pies Pawłowa, traktowani sztampą, którą wyćwiczono nas wcześniej – chwyty niezawodne, choć ograne. Ale zaskakuje nas to, co wydaje się nam nowe – mistrzowie kina, ci treserzy nasi najlepsi, wiedzą jak podać nam stare, by wyglądało jak nowe – chrapami czujemy świeżość kęsów, kłami szarpiemy krwisty befsztyk, gały wychodzą nam z orbit – przebieramy łapami, naciskamy wirtualny pedał pod fotelem, tak jakbyśmy sami chcieli przyśpieszyć to, co i tak już pędzi z szaloną prędkością. A przy tym heavy metal – uszy są katowane, ale za to ciało doświadcza adrenalinowej szprycy. High energy boost! A jednak thrill ze spektaklu – w przeciwieństwie do orgazmu, jest dość jałowy: działa właściwie jak narkotyk – znieczulenie (pobudzenie) miejscowe, chwila ekstazy a później choćby potop, lecz zwykle – to, co było do tej pory. I jeszcze większe łaknienie.

Kamp, hiper-kamp… Brzydota odbierana przez widza jak piękno, piekielny koszmar – jak poezja – czaruje się nas bestią. Ekscytacja kiczem, który prokurują prawdziwi wirtuozi kina, więc zamienia się on (w naszych oczach) w sztukę. Nie tylko mięsa. Estetyka krwistego befsztyku wzbogacana jest estetyką post-apokaliptycznej pompy. Gotyk z piekła rodem. To jest ta nowość: obrazy jak z koszmarnego snu śnionego na haju, ale śnionego przez prawdziwego artystę, dla którego hell is the limit – nieograniczonego już żadną techniczną niemożliwością, bo świat cyfrowy nie ma granic. Ale czy to jest piękno, czy stylizacja? Ohyda jako decorum? Granica sztuczności zostaje przekroczona – tak, że to, co za nią nabiera cech rzeczywistości prawdziwej – tyle, że na innym poziomie, gdzie (kolejną) ułudę zaczynamy odbierać, jak prawdę. (No właśnie: czy aby to, co nazywamy prawdą nie jest skwantowaną, rozłożoną na różnych poziomach, iluzją? Cały świat jest kinem, a my żyjemy wśród fantomów… może nawet sami nimi jesteśmy?)

Powidoki i impresje. Obraz przykleja się do nas jak filmowy plakat (za spustoszony i wyjałowiony świat „robią” tu pustynie Australii i Namibii), pełno na nim stworów jak z panopticum cielesnej (o duchowej nie wspominając) szkarady; monstrualne machiny, cała banda pędzi hybrydami jakich nawet nasz popyrtany eklektycznie świat nie widział… Oczopląs – a wszystko do 3d – włazi nam na głowę. Myśli zapędzone w kozi róg, teraz próbują się wydostać, udając że są racjonalne. Lecz kto wie – może są jeszcze szalone? Jak Max? Ale czy w świecie szaleńców, człowiek zdrowy psychicznie nie jest anomalią? I czy obłąkany świat nie jest odbierany jako norma przez wariatów? Odpryski miłości, delikatny i ulotny gest czułości – empatia i wrażliwość skryta za grubą skórą, kuloodpornym pancerzem, maską-wędzidłem przypominającą outfit Hannibala ludojada? Ziarno człowieczeństwa i apokaliptyczny entourage? No i gdzie ta nasza – do k…y nędzy! – kultura? To po to przez miliony lat schodziliśmy z małpiego drzewa, przenosili się z jaskini do katedr, oswajaliśmy furie Natury i pacyfikowaliśmy bogów, ryliśmy dekalog i wypisywali kodeksy wszelakie – by teraz, na koniec, o tym wszystkim zapomnieć, bo liczy się tylko ordynarny, zwierzęcy instynkt przetrwania? Bo jeśli ty tego nie zeżresz, to zeżre to kto inny? Bo jeśli ty nie zabijesz, to zabiją ciebie? No i jeszcze na dodatek mord jako fun? Dzień, w którym najwięcej się mordują, najlepszym dniem twojego życia? Może dlatego, że przecież wiesz, że i ty musisz umrzeć?

This is the end, folks.

 *  *  *

10/10

Kobieca kruchość jest pozorna - nawet naga na pustyni, nawet w ciąży, nawet piękna - okazuje się twarda jak opancerzony męski wojownik szos zrywający łańcuchy

Kobieca kruchość jest pozorna – nawet naga na pustyni, nawet piękna i powabna, nawet w ciąży – okazuje się (ponoć) twarda jak opancerzony, gruboskórny, męski wojownik szos zrywający więżące go łańcuchy

.

Komentarze 23 to “POSTAPOKALIPTYCZNY HEAVY METAL („Mad Max: Fury Road”)”

  1. Bronson87 Says:

    Z pierwszej części Mad Maxa nie byłem specjalnie zadowolony. Druga odsłona okazała się dziełem o wiele dojrzalszym, bardziej przemyślanym i dopracowanym i stała się w moim odczuciu tą najlepszą. Później była ta trzecia i na lata Max zniknął z kin. Teraz powraca w filmie, którego treść można opisać krótko i zdecydowanie: uciekają i ich gonią. I tak przez 2 godziny. Max grany przez Toma Hardy’ego jest totalnie zepchnięty do roli „podającego ręczniki” dla odtwórczyni roli Furiosy, Charlize Theron i to Ona „gra tu pierwsze skrzypce”.
    Co z tego że film ma niesamowite sceny, jak tu nie ma fabuły a są tylko ładne obrazki. Nowy „Mad Max” to żywy dowód na stwierdzenie że kino to sztuka dla analfabetów. Ja zawsze szukam treści jakiejś, choćby śladowej a film byłby o wiele lepszy gdyby ten intrygujący świat został pokazany w szerszej perspektywie, skupiono się nie tylko na „zabawie w kotka i myszkę”, bo tego jest przesyt i przy 90 minucie miałem już dość i … usnąłem, tak bardzo mnie wciągnęła ta całą nużąca gonitwa 2 godzinna przez pustynię. Zero, treści, maksimum akcji i niestety przerost formy nad treścią.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Rozumiem te argumenty i wcale się im nie dziwię. No może z wyjątkiem tego, że… na tym filmie zasnąłeś ;)

      Jeśli komuś nie leży estetyka tego filmu ani akcja sprowadzająca się do nieustannego pościgu, wzajemnej eksterminacji i wybuchów, to rzeczywiście nie ma czego szukać w kinie na tym filmie.

  2. JMG Says:

    Normalnie na „Mad Maksie” oddycha się ustami. I’m in love.

    PS A gdybym była nastolatką, powiesiłabym na ścianie plakat z Nuksem. W Leżajsku 3D kosztuje 16 zł. A jak się wychodzi z kina, to miasto jest puste i pachnie rozgrzanym powietrzem i ziołami. Naćpałam się kina akcji.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      A tak naprawdę to w czym/kim się zakochałaś – i dlaczego? (Pytam się bom ciekawy – a co ważne – bez kapki drwiny i ironii ;)

      • JMG Says:

        Jestem zachwycona charakteryzacją i scenografią, a właściwie tym, że te ściganki są na pustyni, a ja miałam wrażenie, że pierwsza godzina to 10 minut. Mnie to urzekło wizualnie. Fajne są postaci, bardzo komiksowe, ale dobrze wszystko wyważone, poczucie obciachu nie zabija dobrej rozrywki, czyli potrafię się zapomnieć i unikać w 3D odłamków wybuchających wehikułów. Trepy – świetne, nie wiem, czy świadome, połączenie kilku skojarzeń kulturowych (zniewoleni, szaleni, niebezpieczni, przypominają skinów, ale są mocno skrzywdzeni). Gitarzysta na sznurkach, szaleństwo pościgów. Wszystko, co wydaje się nielogiczne, w ogóle nie przeszkadza, bo jest bardzo atrakcyjnie wizualnie. Furiosa z tą czernią. Ach. Miasto wielu matek, feministyczne, choć trochę koślawe skojarzenia. Super. A przede wszystkim bardzo komiksowo.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Mnie najbardziej uwiodła plastyka, jak również dynamika tego filmu. Mamy więc podobne odczucia. Nieraz wybrzydzałem na tę hollywoodzką przypadłość, przez którą rozbujała się forma a skarlała treść (wzmożona teraz jeszcze bardziej przez możliwości komputerowego generowania obrazów, które wydają się dziś nieograniczone), ale nie tym razem – bo rzeczywiście w kinie na Szalonym Maksie opadła mi szczęka: powaliła mnie więc forma (niesłuchanie pomysłowa wizualność, piekielna kinetyka) tak, że zupełnie przestała mnie interesować fabuła (powiedzmy sobie szczerze: infantylna i szczątkowa). Ja wiem, że jest to zwycięstwo zmysłów nad intelektem – ale tym razem poddałem się temu dość bezwiednie i bezkrytycznie. Może dlatego, że przyjemność zmysłowa jest pierwotna (a jako taka bardziej intensywna), zaś umysłowa wtórna?

  3. Marcus Says:

    Warto posłuchać – Mastermind behind this all:

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      O, George Miller… nieźle się trzyma. ;)
      I w takim wieku zrobić tak obłędny – i „młodzieńczy” – film, jak ostatni „Mad Max”!
      Wszystko wskazuje na to, że to jeszcze nie wszystko, jeśli chodzi o tę serię.

  4. marcyś Says:

    Nie rozumiem.
    Zobaczyć czy nie zobaczyć?

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Ten tekst to raczej nie jest typową recenzją – ot, taki trochę eksperyment (nawet nie byłem pewien, czy nadaje się to do publikacji).
      I zdecydowanie skierowany jest do tych, którzy „Mad Maxa” widzieli w kinie – wtedy jest szansa, że się zrozumie, o co mi chodzi, pisząc to i owo.
      Poza tym, ja właściwie rzadko piszę tekst o filmie, który miałby zachęcać – lub nie – do obejrzenia jakiegoś filmu. Uważam, że każdy musi to sprawdzić na własne oczy, pomyśleć w swojej głowie, poczuć na własnej skórze… to jaki dany film jest naprawdę – dla niego. Ja mogę się wypowiadać tyko w swoim imieniu.

  5. Marcus Says:

    I może jeszcze to:

  6. Gwenn Says:

    Pogięta, oryginalna i pomysłowa wizja, imponująco zrealizowana. Najmocniejsze atuty Mad Maxa wracają z większym ogniem. Twórcy nie poszli skrótem CGI, ale sfilmowali jak najwięcej się dało i spokojnie dopracowali materiał. Czuć, że praktycznie cały film to kreatywnie zaplanowana i wyreżyserowana, brawurowa kaskaderka. Niestety są też minusy; przede wszystkim tytułowy bohater za mało wykorzystany i niewyrazisty. Obraz skupiony jest na szalonym pościgu, ale warto byłoby nadać mu nieco szerszego kontekstu, by świat filmu pobudzał wyobraźnię i zaangażowanie widza. Ogółem – „nienormalny” film w starym stylu, nowocześnie i agresywnie zrealizowany w artystycznie kiczowatej estetyce. Solidne 8/10.

  7. Agnieszka Potocka Says:

    Film widziałam wczoraj i muszę przyznać, że podobał mi się bardzo. Akcja tocząca się niemal non stop, z wielką fantazją wykonane kostiumy, zbudowane kosmicznie pojazdy i wszystko z wielkim zastrzykiem niemal chorej i cudnej wyobraźni post apokaliptycznych scenerii sprawia, że uwaga skupia się na filmie, nie zaś na tym, czy mam coś do zrobienia po filmie… Kawał dobrej roboty.

  8. hatetepeguru Says:

    Fajna recenzja, odrobinę przegadana, w połowie wymiękłem mniej więcej w momencie jedzenia filmowych befsztyków ;)

  9. Po napisach Says:

    Tak jest! Hell is the limit! :)
    Fajna recenzja.

  10. OSCARY 2016, czyli co jest grane? | WIZJA LOKALNA Says:

    […] MAD MAX: POSTAPOKALIPTYCZNY HEAVY METAL […]


Co o tym myślisz?