*
Zachęcony tym, że nie tak dawno ołówek przeszedł mi tu jakoś gładko, pozwolę sobie jeszcze na ujawnienie mojej przygody z techniką olejną. Obraz ten namalowałem parę ładnych lat temu, w czasie, kiedy – z różnych względów – mogłem sobie pozwolić na dłuższą ucieczkę z paletą i pędzlem w świat zupełnie mi nieznany: zapełniania kawałka płótna farbami (posługując się linią, walorem, plamą, kształtem i kolorem) tak, by stworzyć iluzję (cokolwiek romantycznego) pejzażu. Oczywiście moim zamiarem nie było kreowanie wielkiej sztuki, raczej spróbowanie czegoś nowego – wszystko to było bardziej żartem i rozrywką, a efekt dawał niezłego energetycznego kopa i po prostu frajdę.
Poniżej zobaczyć można niektóre fragmenty obrazu:
*
*
Parę słów objaśnienia.
Pejzaż ów jest raczej imaginacyjny – czyli nie przedstawia konkretnego, rzeczywistego miejsca na świecie, a stanowi collage wielu wątków krajobrazowych i elementów, które spotkałem (i utrwaliłem na zdjęciach) podczas moich, ongiś licznych, podróży po amerykańskim Zachodzie.
Jest on również pewnym hołdem złożonym wielkiemu angielskiemu malarzowi krajobrazów Johnowi Constable, którego wówczas podziwiałem (i którego nadal bardzo lubię).
Podziękowania należą się również pejzażystom ze szkoły barbizońskiej (zwłaszcza Corotowi i Charlesowi Daubigny), również Monetowi, tudzież wielkiemu rosyjskiemu malarzowi lasów Iwanowi Szyszkinowi.
*
*
Obraz powstawał przez kilka miesięcy w prowizorycznym studio, które urządziłem sobie w domu, ku lekkiemu przerażeniu domowników :)
Dziś patrzę już na niego w inny nieco sposób: inaczej widziałbym nie tylko samą tematykę, ale dobór i nasycenie kolorów, uprościłbym kompozycję, rozjaśnił i ograniczył paletę… etc. Jednak wówczas był to rodzaj eksperymentu, zmierzenie się z czymś, co było dla mnie nowe, a co mnie intrygowało i ekscytowało.
Świadomy też był wybór stylistyki sięgającej do klasycznej szkoły malarstwa pejzażowego XIX wieku. Zwolennicy sztuki współczesnej mogą się więc nieco zżymać na ten mój landszafcik, chciałbym ich wszak zapewnić, że świadom jestem wyzwań nowoczesnego ducha estetyki modernistycznej i także temu wyzwaniu chciałbym kiedyś sprostać. Chociaż, prawdę mówiąc, za większe wyzwanie uznałem zmierzenie się z malarstwem tradycyjnym, niż chlapnięcie kilku modernistycznych kleksów, maźnięcie paru szarych (czy też nawet kolorowych) smug, tudzież postawieniu czarnej kropki w środku białego kwadratu na czerwonym tle. Oczywiście chciałbym jeszcze posmakować innej estetyki, odnaleźć (stworzyć?) styl, który najbardziej by mi odpowiadał – taką koszulę najbliższą mojemu ciału – ale to potrzeba czasu i odpowiedniego nastrojenia. Może kiedyś, chyba jeszcze nie teraz. Wszelako malarstwo jest sztuką zaborczą – chce człowieka pochłonąć bez reszty – a tu wypada zarobić na chleb, wino i sushi.*
*
Wypada mi jeszcze wspomnieć o pochodzeniu kilku elementów obrazu. W wersji pierwotnej nie było na nim żadnych stworzonek, czyli zwierząt, więc zdecydowałem się rozwiać tę faunią martwotę wprowadzając na płótno psa, człowieka i ptaki.
Najwięcej czasu poświęciłem temu cholernemu kundlowi (to określenie należy przyjąć z przymrużeniem oka, bo tak naprawdę zależało mi na tym, aby ów kundel był skądinąd stworzeniem sympatycznym.)
Piesek jest z Constable’a. Co wcale nie ułatwiało mi sprawy… wręcz przeciwnie. Nie wystarczyło go tylko „skopiować”. Trzeba się było przebić przez te wszystkie zawiłości techniki mistrza, (która przecież kształtowała się u niego przez wiele lat), by pies był wiarygodny – miał ciało, kudły, styl i charakter, tudzież nie był statyczny, a raczej żywy. Musiał się też wkomponowywać w całość i nie sprawiać wrażenia, iż znalazł się tutaj z jakiejś innej parafii.
Biedziłem się nad tymi jego kudłami ładnych kilka godzin, ale w końcu uzyskałem efekt, który mnie zadowolił: udało mi się chyba sprawić, że sierść psa nie jest jakąś wyliniałą narzutą a postrzępionym (wskutek szlajania się po różnych tam chaszczach) włosiem.
Pastuszka zaś zawdzięczam Corotowi (z tymi jego pląsającymi nimfami dałem już sobie jednak spokój). Zależało mi na tym, aby i on stał się częścią tego krajobrazu, no i był panem dla Constable’owego psa – ta para musiała należeć nie tylko do pejzażu, ale i do siebie.
No a ptaszki to już same wyfrunęły mi z głowy, jak również przeróżne gałęzie, trawy, chmury, góry, zbocza, łąki, kamienie, strumyki, liście, chatki, żerdzie, konary, kwiatki… i takie tam.
*

Powyższy wpis zamieściłem trzy lata temu na moim pierwszym blogu (TUTAJ). Pomyślałem sobie, że warto przełamać pewne obiekcje i wahania i przenieść go tutaj. Przy okazji zamieszczam kilka komentarzy jakie się wówczas pod nim ukazały:
*
MAGAMARA: Od Corota już blisko do impresjonizmu, czego zresztą smaczek widać i na Twoim obrazie w zbliżeniach.
Pejzaż kojarzy mi się tez z innym brytyjskim artystą Thomasem Gainsborough, który może słynie głównie z malowania portretów, ale z podobną estetyką podchodził do krajobrazów. Czy Gainsborough jest też w Twoich artystycznych inspiracjach?
Mam nadzieje, ze studio masz dalej, obrazy wciąż powstają, a to, że są „nienowoczesne” masz gdzieś :)LA: John Constable wywodzi się z Gainsborough, a Gainsborough wpatrzony był w malarzy flamandzkich (w grubym przybliżeniu). Nieśmiało, tematem samym w sobie pejzaż stawał się już w dobie Renesansu (choć zazwyczaj stanowił tło), zaś pierwszym wielkim pejzażystą był chyba dopiero Claude Lorrain (to od niego zaczynał sam William Turner).
Zawsze lubiłem ten rodzaj malarstwa.
Ale, ale… wspominasz coś o inspiracjach. Mam nadzieję, że nie mylisz tego z aspiracjami :)
Ten obraz bowiem potraktowałem jako jeszcze jedną przygodę w życiu. To moje studio polegało na tym, że na biurku postawiłem sztalugi a wszystko dookoła przykryłem białym prześcieradłem, aby nie zachlapać całego pokoju. Oprócz tego obrazu (dość sporego, jeśli chodzi o wymiary) namalowałem jeszcze wówczas cztery obrazy olejne i jeden pastelowy portret. Od tamtego czasu (a było to jakieś 5 – 6 lat temu) nie namalowałem właściwie nic, głównie dlatego, że poświęciłem ten czas innym zajęciom (zwłaszcza mojej pracy zawodowej, bo to przecież ona stanowi źródło mojego utrzymania).
Czasami sięgam po ołówek – ale chciałbym to robić jednak częściej.
PS. A tak, tak… to, że malowałem wówczas obraz „nienowoczesny”, miałem naprawdę „gdzieś” :)
Najważniejsza była czysta radość i doznanie szczęścia wynikające z twórczego przełamywania oporu materii i zatracania przy tym poczucia mijającego czasu.JULA: To kiedy będzie Twój wernisaż w Polsce?… :)
LA: Jula, dobry żart… :) – takie malarstwo nie jest już w modzie. Można się tylko ośmieszyć i wyjść na jakiegoś sentymentalnego ramola :)
No bo co tu można jeszcze nowego namalować? Wszystko już było we współczesnej sztuce. Nawet „biały kwadrat na białym tle”, nawet niezamalowane płótno, nawet sama rama, nawet „wystawa” polegająca na zaprezentowaniu pustych ścian w galerii.MIZIOL: Teraz już jasne stało się dlaczego twoje fotografie są ciekawe i mówią o czymś. Wygląda na to, że jesteś człowiekiem, który widzi. Wbrew pozorom posiadanie oczu to jeszcze nie wszystko. Większość z nas widzi tylko płyty chodnikowe, znaki drogowe i ekran telewizora. Zazdroszczę ci Amicusie tego talentu. Kiedy ja narysowałem kiedyś krowę, wszyscy najpierw pytali co to jest, a potem patrzyli jakoś tak dziwnie :)
I jeszcze jeden obrazek olejny, namalowany przeze mnie pond 30 lat temu, a odnaleziony niedawno pod leżajską strzechą
.No to może jeszcze dwa inne:
.
.
.
.
12 grudnia, 2012 o 3:09 am
No i mamy kolejną odsłonę niezliczonych Amicus’owych talentów. Co tam talenty; pracowitość, ciekawość świata i możliwości odkrywania sposobów, na jakie można go – dla siebie – odkryć.
Zaglądam do ciebie z wielką przyjemnością, bo to i poczytać co mądrego i pooglądać co pięknego można.
Choć po prawdzie, gdybym miała instynkt samozachowawczy, powinnam zaprzestać. Mogę nabawić się jedynie kompleksów, zadumać nad znikomością talentów własnych…
Co tam, dziś 12.12.12, taka data nie zdarza się często, więc może od dziś będę pracowita i chętna do nowych prób, w którejkolwiek z dziedzin, które nam tak hojnie prezentujesz. Pozdrawiam
12 grudnia, 2012 o 8:16 pm
Zbytnia skromność, Ewo.
Przecież wiadomo jaka jesteś ambitna ;)
A data rzeczywiście ładna – i zdarza się tylko raz.
13 grudnia, 2012 o 12:50 pm
Nie koniecznie, za sto lat znowu będzie, 12.12.(21)12.
Ambicja w tym względzie mogłaby mnie wpędzić tylko w tarapaty. Próbowałam ‚malować’, więc wiem że ambicja nie wystarcza. A przy okazji, czy podałeś jak duży jest to obraz, bo gdy wyjąłeś (bardzo czytelne) fragmenty, wydaje się, że jest bardzo duży.
Co by tam kto nie mówił, to dobry obraz!
13 grudnia, 2012 o 1:42 pm
Data, którą podajesz wygląda jeszcze ciekawiej :)
Ale ja miałem na myśli 12.12.2012 – a taka zdarza się tylko raz (oczywiście jeśli wykluczymy jdeę „wiecznego powrotu” – czyli koncepcji, wg której wszystko – ze względu na wieczność, czyli brak ograniczenia czasu istnienia Wszechświata – się powtarza i to wszystkich możliwych konfiguracjach).
Ambicja pomaga, ale niestety nie wystarcza. Jednak koncepcje malarskie są obecnie tak różnorodne, że każdy chyba może znaleźć taka która odpowiada jego zdolnościom, wrażliwości, sposobowi widzenia świata, upodobaniom estetycznym… Najważniejsza w tym wszystkim jest jednak chęć i potrzeba tworzenia.
PS. Obraz jest sporych rozmiarów (ok. 115 cm. x 60cm.)
12 grudnia, 2012 o 10:31 am
Podziwiam oko i pewną rękę. Sztuka malowania ponadprzeciętna, ale droga na wystawy i galerie jeszcze daleka. :)
Jak dla mnie zbyt uproszczona gra światła i cieni, szczególnie na pierwszym obrazie. Czy obrazy ułożone są chronologicznie? Pytam, bo celowo nie czytałem wypowiedzi przy obrazach, by skupić się na samej sztuce, a nie opisie. Ostatni obraz, z psem i modlącym się do brzozy (bo to brzoza?) człowiekiem, podoba mnie się najbardziej. :)
P.S. Ja dzisiaj znów próbowałem coś ulepić z gliny przed Świętami, ale tym razem wyszły z tego nici. Ale jak ze wszystkim, im mniej się temu poświęca czasu, tym gorsze są później efekty.
12 grudnia, 2012 o 8:19 pm
O jakiej drodze na wystawy i galerie mówisz? Nawet mi to do głowy nie przyszło, by się w taką drogę wybierać. Ja potraktowałem tę próbę czysto zabawowo – o czym w tekście piszę.
Trudno mi powiedzieć, że obrazy te ułożone są chronologicznie, czy też nie – bo… przecież to jest ten sam obraz (tyle że pokazany we fragmentach). Spróbuj się przyjrzeć nieco bliżej, a zobaczysz, że to prawda :)
Np pastuszek (możesz zobaczyć jego maleńką postać na skraju po lewej stronie obrazu) wcale się nie modli do brzóz, tylko wpatruje się w odległe w oddali góry, widoczne przez prześwit jaki tworzy między drzewami przepływająca rzeczka ;) )
Ale skoro już skupiłeś się – jak piszesz – „na samej sztuce”, to może teraz przeczytasz tekst? ;) Trochę tam różnych wyjaśnień byś znalazł.
Piszesz też, że „zbyt uproszczona gra światła i cieni, szczególnie na pierwszym obrazie”.
Oczywiście, że obrazek ten zawiera wiele usterek, nieścisłości, wad i niedoskonałości. W końcu jest to właściwie mój olejny debiut :)
Ot choćby: w centrum tego obrazu jest jesień, a na pierwszym planie lato. Albo te drzewa – to są przecież jakieś fantazyjne wyimaginowane hybrydy ;)
13 grudnia, 2012 o 12:37 am
Ależ oczywiście! Chyba nikt o tym nie myśli publikując swoje prace (jakie by one nie były) na blogu. I oczywiście, że jestem ślepy. Jeden obraz. W galerii mógłbym przyjrzeć się dokładniej, a od ekranu tylko oczy mnie bolą. – Argument za tym by malować dla galerii, a nie internetu. :)
Z pastuszkiem to był oczywiście żart. Pierwsza moja myśl była taka, że umieściłeś tam siebie. Teraz jak przeczytałem objaśnienia, już wiem że tak nie było.
Obraz nosi w sobie ducha impresjonizmu, najwspanialszego, w mojej opinii, kierunku w malarstwie.
13 grudnia, 2012 o 8:14 am
Czyżby ten czerwony berecik i kosturek zasugerowały Ci, że to ja? ;)
12 grudnia, 2012 o 3:06 pm
Podziwiam umiejętności. Temat obrazu wpisuje się w mój gust. Lubię pejzaże. Miło, że malując naturę nie zapomniałeś o człowieku.
Logosie, a powiedz, czego ty nie umiesz? Mam cię! Nie umiesz śpiewać. :)
12 grudnia, 2012 o 8:22 pm
Cóż, zdarza się czasami, że obecność w naturze człowieka nie psuje jej obrazka ;)
PS. Przecież śpiewać każdy może :)
12 grudnia, 2012 o 4:17 pm
Podobają mi się Twoje obrazy… bardzo!!!
12 grudnia, 2012 o 8:23 pm
Dziękuję.
Cenię to zdanie bardzo, bo pochodzi od kogoś, kto piękne rzeczy tworzy.
PS. Chciałbym jednak uściślić: to nie są różne obrazy tylko jeden – i jego fragmenty.
13 grudnia, 2012 o 1:13 pm
Bardzo dobry obraz, aż nie dowierzam, że to pierwsza praca, bo to naprawdę nie jest łatwa rzecz, takie malowaniem olejem. Mam w rodzinie osoby, które trochę malują, ale mają odpowiednie przygotowanie, po szkole plastycznej, więc wiem jak to wygląda ‚od kuchni’. Stworzenie takiego obrazu to przede wszystkim zadbanie o proporcje. Tu jakby są troszkę zachwiane, za wysokie drzewa ? Sama nie wiem, coś mi nie pasuje.
Ale za to dbałość o szczegóły rekompensuje wszystkie niedoskonałości. Ta dbałość o szczegóły, myślę, to raczej kwestia charakteru , bo piszesz tak samo dokładnie :)
Pozdrawiam,
13 grudnia, 2012 o 1:45 pm
Nie wiem, czy zadbanie o (rzeczywiste) proporcje jest w malarstwie najważniejsze, zwłaszcza w malarstwie pejzażowym. Przykład wielu malarzy – nawet tych klasycznych – pokazuje, że musieli oni pewne proporcje „naciągać”, podporządkowywać je niejako własnej koncepcji kompozycyjnej. (Przykłady: choćby El Greco, Tycjan, Giorgione, Mantegna, Maniasco, Rembrandt, Goya, Gainsborough… by wymienić tylko niektórych. Jak się tak zastanowić, to właściwie zdecydowana większość najsłynniejszych malarzy nie była wierna rzeczywistym proporcjom człowieka, o tych innych występujących w przyrodzie nie wspominając. I to wszystko mimo renesansowej dbałości – właśnie o proporcje i harmonię. Najbardziej moim zdaniem liczy się jednak harmonia kompozycyjna i kolorystyczna.)
Oczywiście, że i na moim obrazie proporcje są „rozchwiane”. W końcu jest to pejzaż „imaginacyjny” ;)
Ale jednak zależało mi na pewnej harmonii i poczuciu „jedności”, „spójności” ukazanej na nim natury. Po prostu, chciałem aby ten obrazek wyglądał „malowniczo” – bo właśnie owa malowniczość jest chyba najistotniejszym elementem malarstwa pejzażowego, sprawiającym najwięcej przyjemności przy oglądaniu.
Rzeczywiście, dbałem w tym obrazie o szczegóły (może nawet za bardzo?) A czy to wynika z mojej cechy charakteru – i przenosi się także na pisanie?… No, coś w tym jest :) Może to dążenie do poznania tego diabła, który ponoć tkwi właśnie w szczegółach? ;)
14 grudnia, 2012 o 5:09 am
Czekałam na jakiś mały prztyczek dla sztuki współczesnej ;) Ciekawa kompozycja, piszesz Constable, Corot, a mnie jakieś symbolistyczne skojarzenia się nasuwają, np. Giuseppe Pellizza da Volpedo i jego lo specchio della vita, znasz?
14 grudnia, 2012 o 10:41 am
Nie znam, ale zrobiłem research i się dowiedziałem… co nieco ;)
Oczywiście dowolne skojarzenia są Twoim świętym prawem, ale ja raczej nie widzę większego podobieństwa. Giuseppe Pellizza da Volpedo to puentylizm, poza tym na tym jego obrazie, który wspominasz to są baranki (owieczki) a u mnie tylko pastuszek z pieskiem ;)
(No chyba że to „lo specchio della vita” miało być prztyczkiem dla mnie w rewanżu za mój prztyczek wobec sztuki współczesnej ;))
Symbolizm? Podobno – przynajmniej wg Pära Lagerkvista – wszystko jest symbolem. Więc pewnie coś w tym jest.
15 grudnia, 2012 o 2:11 pm
Może to ta woda…. Ta u Ciebie wydaje mi się mieć podobną funkcję (lustro życia?;) jest trochę niepokojąca i kręta. Możesz się sprzeczać, ale cóż, dzieło wymyka się samemu artyście i następnie nie ma on już monopolu na interpretacje ;) Rzeczywiście Pellizza da Volpedo był dywizjonistą i w tym okresie nie przedstawiał już wiernie natury a raczej swoje filozoficzne koncepcje ale to wcale nie prztyczek takie porównanie!
21 listopada, 2015 o 12:40 pm
Jak ten czas leci, Czaro :)