CUDOWNA PRZYGODA

 

* * *
Próbuję po swojemu demontować tę wielką machinę rzeczywistości, która mnie otacza; przejrzeć na wskroś ową gigantyczną konstrukcję, przyglądnąć się z bliska jej poszczególnym elementom…
A mimo to nie opuszcza mnie wrażenie, jakbym podglądał świat przez dziurkę od klucza.
I chyba tak powinno być, i chyba tak jest dobrze. Bowiem nie wiem czy zniósłbym ten widok, gdyby nagle drzwi otwarły się przede mną na oścież.

* * *
Czyż nie jest naszą największą mądrością – mądrością człowieka – właśnie świadomość własnej niewiedzy i zdolność do ciągłego poddawania w wątpliwość tego, co już „wiemy”?
Wydaje mi się, że tylko dzięki temu może istnieć postęp w ludzkiej kulturze – w naszym poznaniu i myśleniu…

* * *
Nie jesteśmy w stanie ogarnąć całego świata zewnętrznego.
Za pomocą naszych niedoskonałych i mocno ograniczonych receptorów (zmysłów, umysłów – dostępnych nam instrumentów poznania) tworzymy nasz mały, wyodrębniony po ludzku świat, bardziej lub mniej adekwatny do tego, co istnieje (niezależnie) poza nami. Stąd to nasze częste poczucie, że żyjemy w świecie iluzji, snu, marzenia – w szklanych cieplarniach, pod jakimś kloszem, w zamkach na piasku…
Ale cóż nam innego pozostaje?
Ktoś może powiedzieć: „Inaczej się nie da.”
Musimy więc – chcąc nie chcąc – przyjąć konwencję, wziąć udział w grze, posługiwać się tylko takimi narzędziami, które są nam dostępne – np. językiem, który stworzyliśmy… Inaczej się nie da.

Tak naprawdę niczego nie możemy być pewni. Jednak z taką świadomością życie jest niemożliwe – musimy więc uchwycić się czegoś. Stąd religia, normy, prawo, zasady, wartości, nadzieja, cała kultura wreszcie…
W dostępny nam sposób wypełniamy przestrzeń naszego świata – nie można bowiem żyć w próżni.

Kiedy więc – odrzucając choćby samobójstwo – decydujemy się na życie, to nie ma innej drogi, jak poddać się pewnym paradygmatom (które są częścią tworzonej przez nas kultury). Bez nich niczego byśmy się nie nauczyli, niczego nie pojęli, z nikim nie mogli się porozumieć… Istnienie naszego świata bez tych paradygmatów byłoby niemożliwe – tak jak np. mowa nie mogłaby istnieć bez języka.

Musimy budować nasz świat archetypów, mitów i symboli… próbując przy tym dotknąć tego świata zewnętrznego, zbliżyć się do innych ludzi, zrozumieć to, co możemy zrozumieć.
W przeciwnym razie będziemy mieli poczucie życia w próżni właśnie – w jakimś nadmuchanym balonie tymczasowej bytności, spowici oparami absurdu, nicości a może i rozpaczy.

* * *
Mimo wszystko uważam życie za cudowną przygodę, która nam się przydarza w tym niepojętym dla nas i nieodgadnionym Wszechświecie.
Na przekór wszechobecnemu cierpieniu i niepojętności.

* * *

 

Komentarze 53 to “CUDOWNA PRZYGODA”

  1. ew Says:

    – „Nasze ciało jest w nieustannej wibracji pod wpływem zewnętrznych bodźców. Jesteśmy wręcz przeładowani informacjami. To ciągłe bombardowanie sprawia, że mamy kłopot aby je zaabsorbować, zrozumieć i wyciągnąć z nich wnioski. Potrzebna jest więc nam do tego szybsza i bardziej bezpośrednia droga. Takim bezpośrednim poznaniem jest właśnie intuicja, dzięki której w jednej chwili wiemy czy mamy rację czy nie, bez konieczności posiadania dowodów potwierdzających trafność tej oceny. Dzięki intuicji nie tylko wiemy co należy zrobić, ale natychmiast rozumiemy wszystkie niuanse związane z problemem, który właśnie rozwiązujemy.
    To dlatego w ciągle przyspieszającym życiu, potrzebny jest nam nowy rodzaj percepcji, która pozwoli przyswoić liczbę informacji jakie nieustannie otrzymujemy i intuicja świetnie sie do tego celu nadaje. Nie oznacza to oczywiście, że trzeba zrezygnować z osiągnięć nauki czy też ze wskazań logiki. Intuicja jest narzędziem, jest pierwszym ze zmysłów który chwyta problem. Wielu ludzi odrzuca jednak podpowiedzi jakie daje intuicja i dopiero po fakcie ze zdumieniem mówi: “wiedziałem/am, że tak się stanie!””

    Przepraszam, że przydługim cytatem odpowiadam, ale autor ujął to lepiej niż ja mogłabym, więcej na ten temat tu – > http://nowaatlantyda.com/?p=98

    ps.
    „Rozjeżdża” mi się Twój szablon. Prawy boczny a ozdobny pasek, zjeżdża w dół, poniżej tekstu, tworząc pustą przestrzeń. Nie wiem czy to zamierzone? Nie korzystam z IE, patrzę przez Mozillę.
    Pozdrawiam.

    • Logos Amicus Says:

      Dzięki za link. Ciekawy artykuł.
      Tak, wszystko wskazuje na to, że intuicję wykorzystujemy dlatego, że nasz rozum (świadomość) jest zbyt ograniczona, by wszystkie docierające do nas informacje przyswoić i opracować – to raz; a dwa: mimo całego mnóstwa i nawału informacji o świecie, tych informacji jest ciągle za mało (i często są one niezrozumiałe), by na ich podstawie wyrobić sobie o czymś ostateczny, nie podlegający wątpliwości sąd. Wydaje się nam czasem, że ogarniamy cały świat, że potrafimy go przejrzeć na wylot, a w rzeczywistości podglądamy go przez dziurkę od klucza.

      Weźmy np. pierwszy lepszy metr sześcienny gleby (z pola albo lasu): zwykle, patrząc nań od zewnątrz widzimy tylko kupę ziemi. Jednak kryje on w sobie takie bogactwo infromacji, tak wiele się w nim dzieje, że na poznanie tego wszystkiego życia naszego by nie starczyło. A co dopiero mówić tu o całym Wszechświecie? 100 miliardów galaktyk, a w każdej galaktyce 100 miliardów gwiazd… i gdzieś w tym wszystkim zagubiona mikroskopijny atom naszej planety z jej maleńkimi istotkami, które próbują coś z tego wszystkiego zrozumieć.

      A może tak silna u wielu ludzi idea Boga to również pewnego rodzaju intuicja?
      Ale w takim razie co począć z intuicją ateisty, któremu „coś” mówi, że Boga nie ma?

  2. telemach Says:

    Logosie, to będzie życzliwy komentarz. Tyle tytułem wstępu.

    Temat jest fascynujący. Przeczytałem parę razy. Wpis czyni mnie z jednego powodu bezradnym – nie mogę w nim odnaleźć ani niejednoznacznie sformułowanego pytania (na które jak sądzę szukasz odpowiedzi) ani tezy, którą starasz się udowodnić. Jeśli bowiem założę, że teza zawarta jest w ostatnim zdaniu (życie jest cudowną przygodą) to jak się do tego mają rozważania o konieczności wyboru pomiędzy cierpieniem wynikającym z niepewności wszystkiego a ucieczką w świat archetypiczno-mitycznej ułudy? I jaki jest wniosek?
    Myślę, że jest to ciekawy temat. Pomóż jednak maluczkim połapać się o co Ci chodzi. Bo wg. mnie – trudno. A szkoda.

    P.S. Jak się ma ten fotomontaż z kulą ziemską do zagadnienia? Nie dostrzegam związku. Pomóż.

    • Logos Amicus Says:

      „Życzliwy” oznacza już w pewnym stopniu tendencyjny, nieprawdaż? (Czyli, odnosząc się do mojego tekstu, już na samym początku coś zakładasz – coś, co jest z tym tekstem nie związane. Emocje, uczucie…?
      A może ja nie chcę aby (w tym akurat przypadku – i odnosząc to do Ciebie) Twój komentarz był „życzliwy”? (Tym bardziej nie chciałbym, aby był „nieżyczliwy” ;) )
      Jeśli mam głebiej wejrzeć w ten problem, to wolałbym jednak, aby on był bardziej krytyczny. Pisz po prostu, co Ty o tym sądzisz naprawdę. Jeśli uważasz, że gdzieś napisałem jakąś bzdurę, to mi to spróbuj wykazać.

      Cóż bowiem oznaczają dla nas te wszystkie „przychylne, życzliwe” komentarze (oprócz tego, że są przyjemne?) Może tylko – będąc czymś „po naszej myśli” – utwierdzają nas jedynie w naszym błogim przeświadczeniu, że mamy rację? (A jeżeli się mylimy – to czyż nie afirmują w jakiś sposób naszego błędu, pomyłki, niewiedzy, złudzenia? Czyż nie utrzymują nas w naszej ignorancji? Czy nie utrwalają naszych nawyków? Czy nie zwalniają nas do pewnego stopnia z myślenia?)
      To tak ogólnie.
      A jeśli chodzi o Twoje pytania, to będę chciał (postaram się) na nie odpowiedzieć.
      Pozwól może, że poczekam tylko na rozwój dyskusji… jeśli wogóle takowy będzie miał miejsce :)

      • telemach Says:

        Logosie, rozpocząłem niekonwencjonalnie bo chciałem abyś moich pytań nie traktował jako szukania przysłowiowej dziury w całym. Temat jest fascynujący (i – o ile mogę stwierdzić – dotyka naszych, hm, kontrowersji), szkoda by było gdybyśmy rozmienili się na drobne i inne animozje.
        A moje pytania – proszę potraktuj je poważnie. Rzetelna odpowiedź jest dla mnie warunkiem wstępnym sensownej dyskusji – bo sensowne jest zdefiniowanie zagadnienia przed wymianą poglądów, a nie w trakcie. Czekanie na rozwój dyskusji w celu ustalenia o czym się dyskutuje wydaje mi się trochę „bizarre”.

      • Logos Amicus Says:

        Telemachu, a po cóż Ci „niejdnoznacznie sformułowane pytanie”? I czy takie ptanie jest lepsze od „jednoznacznie sfromułowanego pytania”? I wogóle, gdybym nie zadał żadnych pytań, to mój tekst nie nadawałby się już do dyskusji?

        Z mojej strony mogę Cię zapewnić, że ja Twoje pytania traktuję poważnie.

        Jeśli użyłem słowa „cierpienie” to mam tutaj na myśli nie tylko cierpienie wynikające z „niepewności wszystkiego”, ale cierpienie wogóle – czyli każde cierpienie jakiego doświadcza człowiek.
        Zresztą to, że „wszystko jest niepewne” , niekoniecznie musi się wiązać z cierpieniem. Może tylko z większym lub większym strachem lub lękiem.

        Jeśli już jednak weźmiemy pod uwagę to cierpienie, które wynika z niepewności (a jest takowe, musisz przyznać), to „ucieczka w świat archetypiczno-mitycznej ułudy” jest właśnie ucieczką przed tym cierpieniem. (Działa tu bardzo powszechny – i dość prosty – mechanizm psychologiczny człowieka, obecny nie tylko w chorobach psychicznych, ale znany chyba nam wszystkim). Uciekamy w świat (większej lub mniejszej ilizji), bo w nim owa niepewność jest niejako znoszna (taką m.in rolę pełnią przecież wszystkie religie – stąd tzw. „mocna” wiara, stąd dogmaty, stąd „prawdy”, które są „prawdą i tylko prawdą”, czyli nie podlegające podważeniu ani nawet dyskusji…)
        Czy jest to jednak sytuacja stawiająca nas przed wyborem „albo-albo”? Czasem tak (jak w przypadku Kirkegaarda choćby – nie mówiąc już o innych „skokach” w metafizykę dokonywanych np. przez Pascala, czy wszystkich filozofów metafizycznych); czasem nie – lęk egzystencjalny nie musi być doświadczany przez wszystkich ludzi, a nawet jeśli jest doświadczany, to nie jest to doświadczenie dojmujące, stałe… Czasem są to tylko mdłości. Czasem wybieramy coś zupełnie innego (wydawałoby się przeczącego ułudzie)- np. hedonizm lub sarkazm, łagodność lub cynizm, zaangażowanie lub obojętność, pasję lub stoicyzm… etc.

        Tak więc, życie człowieka wypełnione jest nie tylko cierpieniem.

        PS. „Jak się ma ten fotomontaż z kulą ziemską do zagadnienia?”
        No cóż, ilustracja jak ilustracja, nie ma się nią co przejmować ani zbytnio sugerować. Zastanawiałem sie nawet, czy ją wogóle tu zamieścić, bo pomyślałem, że właśnie może coś tam sugerować, ale w końcu zamieściłem, bo ja lubię obrazki :)
        A jeśli miałbym to jakoś uzasadnić?

        Mój wpis czyniłem niejako z perspektywy „kosmicznej” (no, ja wiem, w tym miejscu to się możesz śmiechnąć pod nosem :) ) Czyli: jeśli moglibyśmy spojrzeć na człowieka gdzieś z otchłani przepastnego Kosmosu, to ten człowiek z jego kulturą i problemami mógłby się nam wydać cokolwiek śmieszny, lub zgoła nieistotny. Bo widzielibyśmy też potęgę sił kosmicznych, i skalę Wszechświata, w której Ziemia jest jakimś marnym pyłkiem a nasze sprawy fanaberią.
        Uważam, że w tym obrazku jest coś z owych potężnych kosmicznych sił. Ta fotografia (to nic, że fotomontaż) reprezentuje niejako moje zadziwienie i zdumienie Kosmosem – zwłaszcza jeśli w jego kontekście umieszczamy człowieka z jego kulturą, radością, cierpieniem i złudzeniami.

  3. czara Says:

    To ja chętnie rozwinę dyskusję. (To nie będzie życzliwy komentarz, ale po prostu komentarz;) To, co mnie uderzyło w tej notce, to ten fragment (przepraszam Logosie, że tak Cię pociełam):

    „Kiedy więc – odrzucając choćby samobójstwo – decydujemy się na życie, to nie ma innej drogi, jak poddać się pewnym paradygmatom (które są częścią tworzonej przez nas kultury),(…) Musimy budować nasz świat archetypów, mitów i symboli… (…) W przeciwnym razie będziemy mieli poczucie życia w próżni właśnie – w jakimś nadmuchamnym balonie tymczasowej bytności, spowici oparami absurdu, nicości a może i rozpaczy.”

    Bije z niego jakaś smutna prawda, zwłaszcza z ostatniego zdania. Jak już kiedyś wspominałam u mnie, w tym co określa się jako „życie duchowe” (bo jak mniemam o tym jest ta notka) – wieje pustką. Brakuje mi jakiejś szerszej wizji tego świata, gdy patrzę przez tę „dziurkę od klucza” nie widzę nic. Nie mogę się określić w opozycji wierzący/niewierzący, zresztą w ogóle nie mogę się określić. Może dlatego tak mnie poruszyło „Milczenie” Bergmana, czasem czuję się jak jego bohaterowie.

    Starałam się wypracować jakiś światopogląd, wiarę czy coś takiego, ale nie udało mi się. (Mój przyszły teść jest pastorem (kalwińskim) i zapytałam go raz, czy mogę przyłączyć się do ich Kościoła. Zadał pytanie „po co” i gdy odpowiedziałam, że wreszcie chcę w coś wierzyć, delikatnie formułując odpowiedź, dał mi do zrozumienia, że to nie tędy droga. Ale dalej nie wiem którędy.)

    Z drugiej strony, czasem myślę, może musi tak być, powiedzmy sobie szczerze – jest tak jak piszesz, nigdy nie przejrzymy tego, czym świat jest. Może więc, że zacytuję Telemacha tym razem, „ucieczka w świat archetypiczno-mitologicznej ułudy” to tylko słodkie mydlenie sobie oczu. Może właśnie żyć odważenie, to stawiać czoła tej próżni?

    • Logos Amicus Says:

      Czaro, zanim odpowiem Ci szerzej, pozwolę sobie tylko na małą uwagę: to co napisałem o konieczności podjęcia „gry” (czyli – z grubsza pisząc – życia) dotyczy również ateistów, agnostyków, niewierzących… jednym słowem: wszystkich.

  4. czara Says:

    Tak też to odebrałam.

    • Logos Amicus Says:

      „Może właśnie żyć odważnie, to stawiać czoła tej próżni?”
      Tak właśnie postulowali choćby egzystencjaliści.
      A propos „próżni” – ten temat chodzi już od dawna po mojej głowie (jak również związane tym zagadnienie nihilizmu, pojęcie nicości). Będę chciał kiedyś coś o tym napisać – i uporząkować sobie to wszystko w sobie.

      Piszesz, że starasz się „wypracować jakiś światopogląd, wiarę czy coś takiego”, ale przecież jest to już Twój światopogląd (to doświadczenie niemocy, także „wyznaniowej” – poczucie braku „życia duchowego”). Uważam, że każdy człowiek posiada jakiś tam swój światopogląd, nawet jeśli nie jest człowiekiem wierzącym, czy w jakikolwiek inny sposób „uduchowionym”.
      Zresztą, ja w ten Twój brak życia duchowego nie wierzę. A Twoja psychika? A Twoje emocje? A uczucia? A kłebiące się myśli i refleksje? A odbiór i przeżywanie sztuki (filmu, literatury czy malarstwa)? Czy to właśnie nie jest Twoje życie duchowe?
      (Przecież niekoniecznie musi być ono związane z religią).

      • czara Says:

        @Logosie, z całym szacunkiem, ale mam wrażenie, że mylisz tu życie „emocjonalne” z „duchowym”. U mnie, no cóż, pewnie i tak łatwo mnie zdemaskować, to pierwsze jest rozrośnięte nieraz boleśnie ponad normę, w tym drugim wieje pustką. Doświadczenie niemocy i właśnie tej pustki jest dość słabe, żeby na nim budować. Budować na chwiejnych i nadwrażliwych emocjach, to być ciągle targanym wątpliwościami i dręczonym poczuciem bezsensu. Ciągle mam wrażenie, że to zadanie budowania jest ciągle przede mną, póki co, mdłości ciągle wracają.

        A może zresztą nic nie mylisz, tylko ja interpretuje Twoje słowa po swojemu…

      • Logos Amicus Says:

        Zważ, że ja nie pisałem tylko o emocjach (także o uczuciach, myślach, refleksjach; mógłbym też dodać: tęsknoty, pragnienia, obawy, nadzieje…)
        Dla mnie życie psychiczne jest właśnie życiem duchowym. Czyli bogate życie psychiczne jest bogatym życiem duchowym (a mnie się wydaje, że Ty właśnie takie posiadasz).

        A “mdłości” chyba przeminą (tak jak to było u mnie ;) )
        Musisz się tylko gdzieś odnaleźć i … jakoś spełnić. Choćby w miłości do D. ;) choćby zająwszy się w życiu tym, co będzie Twoją pasją… Jeśli zaczniesz coś tworzyć… Jeśli odnajdziesz się w roli, która Ci będzie odpowiadać (żony, matki, przyjaciółki… )
        Czego Ci życzę.

  5. telemach Says:

    @Logos: dziękuję za wyjaśnienia, to dotyczące obrazka zrozumiałem, z resztą walczę trochę. Jest bowiem tak, że nie potrafię w żaden sposób dać sobie rady z antynomią zawartą w tym zestawieniu:

    „Czyż nie jest naszą największą mądrością – mądrością człowieka – właśnie świadomość własnej niewiedzy i zdolność do ciągłego poddawania w wątpliwość tego, co już “wiemy”?
    Wydaje mi się, że tylko dzięki temu może istnieć postęp w ludzkiej kulturze – w naszym poznaniu i myśleniu…”

    a następnie

    „Musimy budować nasz świat archetypów, mitów i symboli (…)
    W przeciwnym razie będziemy mieli poczucie życia w próżni właśnie – w jakimś nadmuchanym balonie tymczasowej bytności, spowici oparami absurdu, nicości a może i rozpaczy.”

    Jak można to pogodzić? Czy możliwe jest maszerowanie w obu kierunkach naraz? I w którą stronę wskazuje drogowskaz? Jest jakiś drogowskaz? A jeśli tak, to co jest (powinno być?) na nim napisane?
    Pytania, pytania…

  6. Logos Amicus Says:

    Telemachu, a może na tę antynomię jesteśmy skazani? (Choćby tylko z powodu ograniczoności naszych twierdzeń i sądów?)
    A może tylko z pozoru jest to antynomia?
    Może jedna konieczność pociąga za sobą drugą?

    A jeśli uznamy, że są to przesłanki ciągnące nas w inne strony, to może wspomogę się tu Leszkiem Kołakowskim, który w swojej książce „Obecność mitu” stwierdził, że na konflikt między przestrzenią mityczną a realnością doświadczenia jesteśmy skazani, że „to współżycie (jest) nieuchronne i niemożliwe zarazem”.
    Kołakowski konkludował następująco:
    „(…) kultura żyje zarazem z pragnienia syntezy ostatecznej między swoimi skłóconymi składnikami i z organicznej niemożności zapewnienia sobie taj syntezy. Dostąpienie syntezy byłoby śmiercią kultury tak samo, jak poniechanie woli syntezy. Niepewność zamierzeń i kruchość zdobyczy okazuje się warunkiem twórczego trwania kultury. Los kultury jest epopeją wspaniałą przez swoją chwiejność.”

    I jeszcze odnośnie tego mojego, ostatniego, cytowanego przez Ciebie akapitu: wcale nie jestem tego pewien (chyba wbrew Kołakowskiemu) czy musimy budować nasz świat archetypów, mitów i symboli. Biorąc jednak pod uwagę obecny stan naszej kultury, stadium rozwoju myśli i świadomości – jest to konieczność. Czy jednak tak samo będzie w przyszłości? A może jednak odkryjemy w końcu jakieś kosmiczne „oprogramowanie”, które pozwoli nam zrównać się wszechmocą z Bogiem, albo okiełnać siły, które rządzą światem? (Co na jedno wychodzi.)
    Wydaje się to nieprawdopodobne, ale czy niemożliwe?
    Rozsądek mi mówi, że to jednak science-fiction, ale czy zawsze możemy zawierzyć rozsądkowi?

    A jednak (tu i teraz) skłaniam się do tego, by uważać, że na to budowanie świata archetypów, mitów i symboli jesteśmy skazani (dlatego właśnie tak napisałem), gdyż najprawdopodobniej nigdy nie poznamy genezy Wszechświata, czyli nigdy nie dowiemy się „skąd przychodzimy”. Od biedy możemy się domyślać „kim jesteśmy”, ale i tak tajemnicą pozostanie chyba „dokąd idziemy”.

    * * *
    No dobra, dobra… Ja tu się produkuję i kombinuję, a Ty tylko zadajesz pytania. A może jednak postarałbyś się odpowiedzieć na to lub owo – lub (jeśli to przekracza Twoje możliwośći :) ) choćby tylko zdradzić się ze swoimi myślami?… bo przecież, jak sam napisałeś, z nimi „walczysz”. ;)

    A o drogowskazy mnie nie pytaj, bo one chyba jednak nie istnieją. Jesteśmy najprawdopodobniej skazani na drogowskazy, które sami sobie będziemy zapisywać i stawiać.

    PS. A czy Ty wogóle przeczytałeś mój poprzedni komentarz? Bo jakoś tego nie czuję.

    • telemach Says:

      „Ja tu się produkuję i kombinuję, a Ty tylko zadajesz pytania. A może jednak postarałbyś się odpowiedzieć na to lub owo – lub (jeśli to przekracza Twoje możliwośći :) ) choćby tylko zdradzić się ze swoimi myślami?… bo przecież, jak sam napisałeś, z nimi “walczysz”. ;) „

      Logosie, nie wiem czy mnie przerasta, bardzo jednak możliwe, że tak jest. Na pytania można (spróbować) odpowiedzieć jeśli są jednoznacznie i zrozumiale sformułowane. Ja nie znalazłem w tekście pytania – zawiera on luźne refleksje i szereg (być może błędnie przeze mnie interpretowanych) antynomii. Klamra, która je spina to konstatacja trudnej do pogodzenia sprzeczności pomiędzy dążeniem do tego „co jest” i koniecznością pielęgnacji tego co nas konstytuuje, a co nas od rzeczywistości (i wiedzy o tym „co jest”) oddala.

      Faktycznie – dylemat jest. I trudno powiedzieć co z tym zrobić. Narracja potrzebuje mitu aby przeżyć. Rozum potrzebuje demistyfikacji aby zachować szacunek do samego siebie = godność. Trzeba by by zatem opanować trudną sztukę kłaniania się i wypinania w tę samą stronę. Nie umiem. Mogę mieć raz tak, raz tak. Można naturalnie spróbować jak Slavoj Z. tylko odwrotnie: konstruować mit w oparciu o legendę uprzedniej dekonstrukcji, ale do tego trzeba by mieć iście lacanowską moralność. Ja chyba nie mam.

      Mógłbym naturalnie rozszerzyć – dzieląc się dalszymi luźnymi refleksjami wspartymi licznymi cytatami z wikipedii – nie sądzę jednak, aby ten sympatyczny blog zasługiwał na taki los. Temat (genialny nb) przerasta mnie wobec niejasno (dla mnie) nakreślonych ram dyskusji. Moj deficyt. Uznaj mnie za niekompetentnego – nie można się w końcu znać na wszystkim.

      • Logos Amicus Says:

        Wygląda na to, że Ty uważasz proces tworzenia „przestrzeni mitycznej” przez człowieka za to, co nas od „rzeczywistości (i wiedzy o tym “co jest”) oddala”. Dlatego uznajesz to za antynomię.
        Ja widzę to inaczej. Dopuszczam bowiem taką możliwość, że właśnie za pomocą „przestrzeni mitycznej” jesteśmy w stanie dotknąć czegoś „co jest”, a do czego w inny sposób (np. racjonalny, „naukowy”) nie mamy dostępu. (Nie wspominając już o tym, że „przestrzeń mityczna” może być po prostu dla ludzi jakąś koniecznością, bez której nie mogliby nie tylko tworzyć kultury, ale i funkcjonować na poziomie społecznym.)

        Jest jeszcze między nami jedna dość zasadnicza różnica. Ja mit (możemy to rozszerzyć na religię np.) cenię, w jakiś sposób szanuję, uwzględniam jego wagę i znaczenie, Ty natomiast – takie przynajmniej sprawiasz na mnie wrażenie – na każdym kroku chcesz mit zdyskredytować, zdemaskować, niekiedy wręcz ośmieszyć (przy czym, nie pozbawione jest to ironii i sarkazmu, a czasem i złośliwości… tylko się nie unoś proszę, nie jest moją intencją Cię urazić, naprawdę.)
        Ale to jest chyba bardziej sprawa różnicy naszych temperamentów (poznawczych, interpretacyjnych, psychicznych…) i naszego stosunku do świata, życia i innych ludzi, niż naszych świadomych, intelektualnych wyborów.

      • defendo Says:

        Najtrudniej chyba skonstatować, co „jest”.
        Wciąż fascynuje mnie teza Heideggera, że jesteśmy „bytami z przyszłości”. Może konieczne jest „stawanie się” ? Może przychodzimy do siebie stamtąd, żyjąc na własny kredyt?
        Kredyt, którego sobie udzieliliśmy, więc w każdej chwili możemy od siebie zażądać zwrotu? Kredyt, którego cena od nas zależy, ale nie wiem, czy możemy go umorzyć? I na ile jesteśmy wiarygodni jako dłużnicy? Czy – jako wierzyciele – możemy oczekiwać zwrotu i zysku?

  7. ew Says:

    Telemachu, pierwszym tagiem powyższego wpisu jest „absurd” ;)

    – „absurd (łac. obs ordine – poza porządkiem) – to każde przekonanie, które w sposób oczywisty nie jest możliwe do utrzymania. W węższym sensie jest to każde zdanie sprzeczne z prawami logiki. Żaden absurd nie jest nonsensem, wyrażenie nonsensowne (jako pozbawione znaczenia) nie może być bowiem sprzeczne z żadnym zdaniem, w tym z żadnym prawem logiki”.

    Tyle wikipedia, a tak poważnie, to świat składa się właśnie z takich pozornych absurdów. Stąd, tylko pozornie, wykluczające się sprzeczności, wzajemnie zależne, bez których nie sposób żyć. To dlatego są dwa bieguny, dwie, jakże różne strony magnesu. Siła kontrastu ciemność i jasność, dzień i noc, słońce i deszcz, słodycz i gorycz, radość i smutek, życie i śmierć. Tylko wtedy można zauważyć i docenić pozytywy, gdy obcujesz z negatywami.

    Oraz, na niepostawione pytania, nie szuka się odpowiedzi. Dlatego wielkość każdego wynalazcy, tkwi w umiejętności ich zadawania. Oczywiście życia nam braknie w doszukiwaniu się sensu w zdaniu „Syn bezdzietnej matki ułożył się do snu, a żonaty kawaler poszedł do kościoła, wtedy Karol przepołowił jabłko na trzy części, a ja raczej na pewno pójdę na spotkanie”.

    Wikipedia pisze również, że absurdalność jest przypisywana życiu ludzkiemu, na równi z innymi stanami mentalnymi jak trwoga lub poczucie braku celu. Czy intuicją jest wiara w Boga? Zapewne tak, i to dlatego być może, przyszły teść Czary, odpowiedział jej, że nie tędy droga. Bo musimy zawierzyć swojej, a nie cudzej, nawet gdy dobrze sprzedana, intuicji. Dopóki ona (nasza intuicja) mówi nam, że Boga nie ma, nie ma w nas trwogi w brak wiary.

    A jak trwoga? To do? :)

    Pozdrawiam!

    • Logos Amicus Says:

      ew, Twój komentarz jest skierowany w zasadzie do Telemacha, jednak pozwolę sobie zauważyć, że istnieje także inna definicja absurdu (za „Słownikiem Wyrazów Obcych PWN”): „absurd (łac. absurdus = niedorzeczny) wyrażenie sprzeczne lub niedorzeczne, nonsensowne; niedorzeczność, nonsens.”
      Ja skłonny byłbym sie przychylić ku tej właśnie definicji (Wikipedii nie zawsze dowierzam – z nią trzeba ostrożnie :) )

      Dodam jeszcze tylko, że jednak absurd nie jest kluczowym słowem dla mojego wpisu, chociaż wiąże się z pewnym aspektem poznawania świata przez człowieka, zrozumienia tego świata (czy też raczej jego niezrozumienia) i odczuwania własnej egzystencji w zderzeniu z pustym i zimnym Kosmosem, który zdaje się skazywać wszystko co ludzkie na zagładę. Ludzie na różne sposoby radzą sobie z poczuciem absurdu (tudzież z eliminacją tego poczucia), i o tym jest również mój tekst (ale oczywiście nie tylko o tym.)

    • telemach Says:

      @ew: Dziękuję za informację o tagach. Najwidoczniej zawierają one wskazówki interpretacyjne – co mi umknęło.

  8. ew Says:

    No, to doskonały tekst, który pozwala posmerać po szerokich wodach wyobraźni: i tu i tam. Pozwolisz, że podywaguję zatem, jak ten spławik, jeszcze w inną stronę.

    Tak jak z tą intuicją – człowiek jest leniwy, wybiera skrót, łatwiejszą drogę, bliższą jego ręki linę. Jeżeli ma pralkę, przecież nie będzie chciał prać ręcznie w misce!
    Wikipedia była mi potrzebna, by pokazać, że czasami „wiem, że nic nie wiem” jest wyrazem głębokiej mądrości.

    Hipotetycznie teraz. Tak jak Wikipedię, tak i Słowniki PWN tworzą ludzie, a ci są omylni. Nawet, gdy grupa mędrców zbierze się, by orzec o jakimś prawidle, być może jest nad nimi ktoś, kto śmieje się z ich pewności siebie. Gdyby Hitler był bardziej cierpliwy, być może dostałby Nagrodę Nobla. Od mędrców.

    Jesteśmy luźno rzuconymi kupami kamieni, których żaden z nas, nie jest w stanie ogarnąć w jedną całość – Wszechświat. A nasze życie jest za krótkie, by nawet zbierając doświadczenia pokoleń, móc wydać właściwy mu osąd. Szczątkowe doświadczenia. Zauważ, gdy po nas przyjdą potomni, być może orzekną, że byliśmy niepiśmienni – wszystko zapisane w tych pudłach, których „niech no tylko wyłączą prąd” – nie odczytasz.

    Bo do tego, człowiek ma w sobie parcie tylko do przodu – kolejno udoskonala swe coraz lepsze pralki. Jak długo może tak przeć i przeć? Jak długo można nawet nie próbować się w tej pogoni zatrzymać? Poleżeć na trawce nic nie robiąc. Co człowiek może swym parciem przeskoczyć? Czy może dogonić nieśmiertelność?

    Jesteśmy jak zaprzężeni w te gumowe szelki, które ktoś lub coś, nam mocno z tyłu przytrzymuje. Historia zna nie tylko postęp, ale i regres. Wtedy człowiek jak z katapulty leci ciągniony za te szelki do tyłu – i wszystko zacznie się apiat, od nowa.

    Pozdrawiam serdecznie.

    • Logos Amicus Says:

      Zgadzam się: jesteśmy omylni, ograniczeni i zupełnie nie mamy pojęcia dokąd zmierzamy.
      Ważne jest więc aby w tym wszystkim zachować dobry humor: :)
      I starać się, aby ta nasza przygoda zwana życiem była ciekawa, i by czasami wydawała się nam nawet cudowna.
      Amen ;)

  9. georgeeliot Says:

    „Mimo wszystko uważam życie za cudowną przygodę…
    Na przekór wszechobecnemu cierpieniu i niepojętności.”

    Tak, życie jest pięknym darem, a nie rutyną. To, że mogliśmy powitać nowy dzień, że możemy mówić, chodzić, uśmiechać się, że mamy siły do łez i cierpienia- to nie jest rutyną.
    W pełni doceniamy wiele rzeczy, kiedy ich utracimy, a które wydawały się czymś takim oczywistym. Ale tak przecież nie musi być. :)

    • Logos Amicus Says:

      Tak, bywają chwile, że życie wydaje mi się być pięknym darem. A kiedy mi się nie wydaje pięknym, to wydaje mi się conajmniej niesamowitym :)
      Czy jednak dla większości ludzi życie nie staje się rutyną? Czy nie „przyzwyczajają” się oni do życia tak, że przestają dostrzegać jego wyjątkowość i „cudowność”? I staje się ono dla nich czymś ordynarnym (zwykłym)?
      A ci, którzy cierpią? Czy nadal życie może się wydawać im piękne? Czy raczej zaczną go traktować jako „dopust boży”?
      Inni z kolei mogą powiedzieć, że oni się o ten dar nie prosili (więc mogą go nie przyjąć, czy też raczej odrzucić).

      Masz rację. Wiele rzeczy nie doceniamy, bo wydają się one dla nas czymś oczywistym. A przecież takie nie są.
      To np., że pojawiliśmy się na tym świecie jest czymś zupełnie niepojętym i „nieprawdopodobnym”… jednym słowem – cudownym.

  10. beatrix17 Says:

    Najwieksza przygoda zycia jest wg mnie drugi czlowiek. Jest tez on celem, odpowiedzia na wiele pytan (do czego jestesmy zdolni, do czego zas nie, na ile potrafimy zapomniec o sobie, na ile potrafimy odpowiedziec na jego potrzebe, na ile potrafimy odgadnac i uszanowac jego tajemnice, na ile rozumiemy co do nas mowi, czy wlasciwie odczytujemy jego rozumienie archetypu, smybolu i mitu, ktorym sie posluguje i co z tego wynika i wiele, wiele innych) .
    Odgadywanie i proby zrozumienia wszechswiata, swiata, zycia w oderwaniu od czlowieka, wspolmieszkanca, towarzysza podrozy dla mnie traca jakikolwiek sens. Filozofia jest wspaniala dziedzina, myslenie najbardziej doskonala z rozrywek, poznawanie najprzyjemniejszym doznaniem. Coz jednak po tym wszystkim, jesli podzielic tego nie mozna z drugim zyjacym, bliskim albo przypadkowym przechodniem? Jesli rozumienie swiata, pozyskana wiedza, odpowiedzi na pytania o droge i cel nie prowadza nas do drugiego czlowieka, nie uwrazliwiaja nas na niego, jesli nie probujemy dzielic swego zagubienia, radosci znajdowania, jesli cierpienie spowodowane niemoznoscia poznania odpowiedzi na zagadnienia ogolne powoduje, ze nie dostrzegamy cierpienia kogos tuz obok, albo usilujemy je umiescic na tle cierpienia „ogolnego”, to moim zdaniem gubimy wrazliwosc. Oczywiscie jest to moj poglad subiektywny, a przywiodla mnie do niego lektura biografii licznych w historii obroncow ludzkosci, tych, ktorych bolalo cierpenie swiata a nie dostrzegali cierpienia wspoltowarzysza zycia, uwazajac sie za powolanych do rozwiazania zagadki bytu.

    Chcialabym, aby wszystko co robie, wszystko czego sie ucze, czego sie dowiaduje i co poznaje, czynilo mnie lepszym czlowiekiem, lepszym, tzn wrazliwym na to, co w zasiegu wzroku. Czasem, patrzac dalej pomijamy to, co jest tuz. Kiedy tego doswiadczam, pojawia sie pustka, bardziej bolesna i niepokojaca od tej, ktora powstaje w wyniku niemoznosci odpowiedzi na pytania o charakterze egzystencjalnym.

    • Logos Amicus Says:

      Zgadzam się, człowiek może się zrealizować tylko w relacji z drugim człowiekem (innymi ludźmi). Do tego w swoim tekście nawiązałem również, pisząc np., że warunkiem zbliżenia się do drugiego człowieka (zrozumienia go) jest przyjęcie (podporządkowanie się) pewnych paradygmatów tworzonej przez nas kultury. A mówiąc prościej: musimy się posługiwać językiem, który jest dla nas wszystkich zrozumiały. Przy czym, używając tu słowa „język”, mam na myśli nie tylko słowa, coś werbalnego… ale właśnie symbole, mity… właściwie wszystko to, co tworzy naszą kulturę (równie dobrze można to nazwać jakimś „kodem”).

      I masz absolutną rację z tą uwagą, jaką musimy poświęcić drugiemu człowiekowi (ale takiemu człowiekowi „z krwi i kości”, a nie jakiejś wyabstrahowanej idei „człowieka”).
      To prawda, mamy tendencję do przejmowania się losem całej ludzkości a nie dostrzegamy czasem cierpienia człowieka, który jest tuż obok nas: na ulicy, czy nawet w naszym domu.
      Ileż wielkich idei wydumało się w ten sposób. Tyle że w oderwaniu od konkretnych ludzi. A dla tych konkretnych ludzi, w praktyce, zamieniało się to często w piekło na ziemi.

      • beatrix17 Says:

        Niepokoi mnie w tym, co napisales widzenie koniecznosci podporządkowania sie. Kto komu i dlaczego nie odwrotnie? Czy nie sadzisz, ze mozna sie porozumiec pomimo roznic, szanujac swa odrebnosc? Nie musze przyjmowa punktu widzenia rozmowcy, aby sie z nim porozumiec, ale aby go zrozumiec to i owszem, ale to sa wg mnie dwie rozne rzeczy.
        Mity zawieraja wiele pulapek, dlatego moim zdaniem warto je czasem dekonstruowac, wlasnie po to aby lepiej zrozumiec co nami powoduje. Doswiadczenie uczy, ze bezkrytyczna wiara w mit a takze poslugiwanie sie prowadzi do uproszczen, krotkowidztwa i niewrazliwosci wlasnie. Nie twierdze, z mity i stereotypy nie maja funkcji pozytecznej i z pewnoscia upraszczaja komunikacje. Czasem bywaja niezbedne. Ale nie zawsze o to uproszczenie wlasnie chodzi. A rozumienie nie prowadzi automatycznie do komplikacji. Tak to widze.

      • Logos Amicus Says:

        Pisząc o konieczności „podporząkowania się” miałem na myśli przyjęcie (zaakceptowanie) pewnych norm – nazwijmy to bardzo ogólnie – współżycia (czyli społecznych). Nie chodziło mi tu o religię, czy o mity.

        Wogóle mój wpis dotyczy jednak czegoś innego, niż konieczności akcpeptacji mitu. Mówi o czymś jeszcze głębszym – bardziej radykalnym – odnosząc się do sposobu naszej percepcji świata (a konkretnie do ograniczenia tej perpcepcji wskutek naszej niedoskonałości poznawczej). I właśnie te ograniczenia mają swoje konsekwencje: np. w konieczności przyjęcia pewnych umownych paradygmatów, jakiegoś kodu, sposobu porozumiewania się, języka… komunikacji w kulturze, która jest w pewnym sensie czymś sztucznym, bo wykreowanym przez człowieka. Czymś umownym właśnie.

        Piszesz również: „Mity zawieraja wiele pulapek, dlatego moim zdaniem warto je czasem dekonstruowac, wlasnie po to aby lepiej zrozumiec co nami powoduje. Doswiadczenie uczy, ze bezkrytyczna wiara w mit a takze poslugiwanie sie prowadzi do uproszczen, krotkowidztwa i niewrazliwosci wlasnie.”

        I pod tym podpisuję się „w całej rozciągłości”.

        Być może problem sprowadza się do tego, w jaki sposób ma się odbywać ta „dekonstrukcja” mitu – co jest jej rzeczywistą motywacją, jakie są prawdziwe intencje, i czy dekonstruując mit nie pozbawiamy ludzi jakiegoś oparcia – nie dając im niczego w zamian.
        Łatwiej jest burzyć, niż budować.

  11. jula Says:

    „Nasza przygoda z życiem” jest baaardzo indywidualna.
    Nie wszyscy traktują życie, jako przygodę ;)
    Myślę, że nasze spojrzenie na życie zależy od naszej wiedzy. Mam na myśli nie tylko tę życiową, nabytą, bo ta pozwala tylko w miarę sprawnie funkcjonować w określonym „mikrokosmosie”, bo każdy z nas w takim żyje!…
    Każdy żyje w „sztucznym mini-środowisku” i nawet nie zastanawia się, że może być zupełnie inaczej ;)
    Za niego myślą inni, którzy stworzyli mu określoną „strukturę”, w której powinien się poruszać, bo ta cała nasza cywilizacja – to twór sztuczny.

    Teraz tak się zastanawiam i stwierdzam, że „wiara” – to najbardziej cyniczny wynalazek człowieka!
    Bo „wiara” jest wynaleziona przez człowieka po to by nie zmieniać, nie drążyć czyli przede wszystkim nie myśleć!…
    Zauważ, że większość ludzi tkwi w tej „rzeczywistości wymyślonej”, nauczyło się w niej funkcjonować na zasadzie jakiegoś „automatu” !!!…
    Jedyna grupa ludzi, którzy są ponad, to moim zdaniem „prawdziwi naukowcy”, ich wiedza, wola, nie tylko chęć poznawania nowego ale przede wszystkim tworzenie ;D.. !

    Ja tylko się zastanawiam, bo zawsze przyjmujemy, że najwyższym punktem odniesienia jest „CZŁOWIEK” – NAWET WYMYŚLENI PRZEZ NAS I DLA NAS BOGOWIE, SĄ NA NAS WZOROWANI ! ;)
    A przecież zanim ssaki opanowały „Ziemię”, to przez miliardy lat lat królowały tutaj „dinozaury”, niektóre, czy też raczej ich potomkowie, nadal zamieszkują !… ;)))
    Przypadek tylko sprawił, że nie uległy ewolucji. Tak się zastanawiam, że gdyby współczesny „człowiek” znalazł się na „ówczesnej Ziemi”, to nawet pomimo swojej wiedzy chyba nie dałby rady przetrwać.
    Może my jesteśmy takimi „skostniałymi dinozaurami” dla innych?… :D

    • Logos Amicus Says:

      Jula, z tą „wiarą” to nie taka prosta sprawa (mam tu na myśli nie tylko wiarę religijną).
      Moim zdaniem nie jest to „najbardziej cyniczny wynalazek człowieka”. Jest ona czymś koniecznym, a to choćby z tego powodu, że nasza wiedza jest bardzo ograniczona i nie daje nam odpowiedzi na wiele pytań, czasem wręcz o fundamenatalnym znaczeniu (np. o sens istnienia człowieka i świata). A tam, gdzie nasza wiedza się kończy, zaczyna się właśnie wiara. Można to też inaczej ująć: jeśli nie możemy czegoś poznać (a jest to nam potrzebne do życia lub do zrozumienia świata), to zaczynamy w coś wierzyć.

      A o dinozaurach to porozmawiamy może innym razem :)

      PS. Naukowcy bardziej są badaczami niż twórcami.

      • Jula Says:

        Oglądałeś Matrixa, bo może z tą naszą rzaczywistościa może być i tak, jak w tym filmie?….. ;D
        Ja absolutnie – uważam, że naukowcy sa jak najbardziej twórcami, oni wręcz na naszych oczach zmieniaja nam tę rzeczywistość.
        My na zasadzie, a przynajmniej wiekszość z nas przyjmujemy te cacka zdobyczy technicznej jako coś naturalnego i wszystko ciągle przed nami !…
        Nasza historia, dotychczasowe zdobycze cywilizacyjne mogą wspomagać postęp techniczny lub nie, bo jak wiesz ludzie zawsze bali sie zmian.
        Ja osobiście uważam “naukowców”, za takich pionierów postępu i rozwoju !…
        Jednym słowem za “twórców naszej przyszłości” i oby różnorodne relikty z przeszłości im nie przeszkodziły!…
        Pozdrawiam! ;D

      • Logos Amicus Says:

        Mylisz chyba Jula naukowców z inżynierami, technikami, konstruktorami, wynalazcami… Zgadzam się, ci ostatni „fachowcy” mają kolosalny wpływ na świat, w którym żyjemy, ale to jakby tylko otoczka, bo i tak – mimo tych wszystkich gadżetów i technicznego postępu, wszystko się rozgrywa (i rozstrzyga) w naszych głowach. To może właśnie dlatego mówi się, że myślenie ma (ciągle) przyszłość.

      • Jula Says:

        Jak to mylę?…

        Ja tak nie uważam !…

        Przecież współczesna nauka jest nierozerwalnie związana z praktyka, dużo o tym pisała nawet młoda naukowiec z polski Heliska, która specjalizuje się w genetyce.

        Te badania które oni tam na uczelni robią z roślinkami , natychmiast są wdrażane przez duże korporacje , które zresztą finansują współczesne uczelnie!!!…

        Bo to jest nierozerwalne, coś na zasadzie naczyń połączonych.

        W Polsce nauka właśnie padła , bo padły przedsiębiorstwa państwowe i na razie nie ma nic w zamian, co by je (uczelnie) finansowało !!!

  12. iwona Says:

    Z całym i wielkim szacunkiem Amicusie – napiszę ten komentarz. Nie odbierz go źle. Po prostu moje spostrzeżenia. Jesteś człowiekiem o sercu humanisty, a jak widzę nie ma w nim miejsca na naukę emipryczną. Ale, jak sam piszesz, nie zniósłbyś drzwi otwartych otworem. Nauka bowiem daje pewność, poznanie, i otwiera kolejne drzwi. Nauka sprawdzona empirycznie daje poczucie bezpieczeństwa, wiedza pomaga zrozumieć, a nie patrzeć przez dziurkę od klucza i przyjmować jak leci, tworząc wyimaginowanego Boga, i inne formy gdzie lęk człowieka może mieć swoje ukojenie.
    Blog na pewno piękny, ale mnie, co tutaj zajrzę, uderza to humanizm, który jest niejednokrotnie ślepy albo chce takim być. Jest tu pewnien niepokój, który na pewno inspiruje wielu, jednak mnie osobiście uderza ignorancja w stosunku do tego co człowiek już w zasadzie osiagnął tyle tylko, że nie w dziedzinie humanistycznej.
    Pozdrawiam serdzecznie, mając nadzieję, że mój zachwyt nad nauką nie spowodował otwarcia noża w kieszeni :)

    • Logos Amicus Says:

      Ooo, widzę Iwona, że podchodzisz do mnie jak do jeża :)
      Ale ad rem:
      Czyli co – mamy zapomnieć o humaniźmie, bo to tylko ślepe mrzoniki? Czym jednak byłaby nauka bez humanizmu? Gdzie by nas to zaprowadziło?
      Uderza Cię moja ignorancja w sprawach naukowych?
      Otóż muszę Ci napisać, że z wykształcenia jestem inżynierem (studiowałem na uczelni technicznej, a nie humanistycznej… hmm… wyznaję to chyba po raz pierwszy na moim blogu – a to się pewnie co poniektórzy zdziwią :) )
      Myślałem także o studiach matematycznych, a moim ulubionym przedmiotem stuidiów była fizyka. Zawsze też interesowała mnie biologia (również genetyka i antropologia – ale to już trochę po amatorsku).

      Wg mnie bardziej ślepa jest jednak nauka. Nie jest też w stanie zapewnić nam poczucia bezpieczeństwa (często zwiększając nawet poczucie naszego zagrożenia… za przykład weźmy choćby dostęp do energii atomowej.)
      Przede wszystkim nie zaspokaja ona potrzeb metafizycznych człowieka – jest dość bezradna wobec ontologii. Również teleologii: do tej pory np. nie może rozwikłać problemu celowości we Wszechświecie, dzięki czemu nie może dostarczyć człowiekowi poczucia (wiedzy) sensu istnienia – zarówno człowieka, jak i świata, w którym on żyje.
      Zresztą, epoka pozytywizmu i WIARY we wszechmoc ludzkiego rozumu odeszła już w przeszłość. Bowiem nasz racjonalizm też okazuje się być czymś niewystarczającym w określaniu nas samych – naszego miejsca, pozycji, istotności, charakteru – we Wszechświecie.

      Poza tym: rzeczywiście wiemy już sporo, ale w porównaniu z tym co jest do zbadania we Wszechświecie, to wiemy doprawdy znikomo mało.
      Ale po co sięgać tak daleko? Nie poznaliśmy do końca naszego mózgu, nadal nie wiemy dokładnie co jest we wnętrzu ziemi, nie mamy pojęcia jak sobie poradzić z rakiem, nie wiemy w jaki sposób z zapisu genetycznego powstaje organizm żywy… etc. etc.
      Nie wiemy jak powstał świat, jak się rozwija… (to są tylko hipotezy). I tak dalej, i tak dalej…
      Jak można przy tym wszystkim WIERZYĆ we wszechmoc nauki, i w jej wszechwiedzę?
      A dlaczego wielu wybitnych naukowców „nawraca się” religijnie. I to naukowców dziedzin tzw. „ścisłych”.
      Dlaczego zaczynają wierzyć w jakąś nadrzędną moc stwórczą, jakiś byt absolutny? I nie są to bynajmniej byle jacy naukowcy, ale wykładowcy renomowanych uczelni, o naprawdę wielkim dorobku naukowym, laureaci nagrody Nobla, cieszący się naukowym autorytetem… etc. Czy nie dlatego, że uznali, że nauka nie może im odpowiedzieć na ich fundamentalne pytania?
      Nauka jest fascynująca, ale nie ma duszy, jest zimna i w pewnym sensie nieludzka… Tak właśnie: jest pod względem humanistycznym „ślepa” i bezduszna.
      I też zagląda tylko przez dziurkę od klucza.

      • iwona Says:

        Logosie, rzeczywiscie jestem w szoku, zes inzynier z wyksztalcenia – ale chyba nie z serca )) Moja druga polowka jest inzynierem, i szkielkiem oraz okiem sie tylko i wylacznie posluguje!
        Oczywiscie, ze wiele jeszcze nie wiemy ale to tylko kwestia czasu, pieniedzy, i procesu. Bo nauka i poznawanie to proces. Nie wiem czemu, ale mi to daje poczucie bezpieczenstwa. Juz tak wiele jestesmy do przodu w porownaniu z poprzednimi pokoleniami, ze wyzwala to pewnosc, ze czas przyniesie wiele rozwiazan.
        Generalnie – potrzebny humanizm, nawet dla cwiczenia umyslu.

  13. miziol Says:

    Zycie czlowieka przpomina los Ikara, stojacego nad przepascia, ktorego cos mocno popchnelo do przodu. Spadamy ku nieuchronnemu w spokojnej rezygnacji albo miotajac sie bez sensu, bo i tak nic nie mozemy zrobic. Tylko niewielu z nas jest wstanie zauwazyc, ze ma skrzydla, a tylko nieliczni potrafia sie na nich unosic spokojnie az do powolnej utraty sil, zamiast leciec jak szalony ku niszczacemu blaskowi slawy, wielkich pieniedzy czy namietnosci. Uderzenie o dno jest zawsze nieprzyjemne, a kiedy odzyskujemy swiadomosc stwierdzamy, ze znajdujemy sie na skraju przepasci i cos nas popchnelo mocno do przodu. Cala sztuka polega na tym, zeby za ktoryms kolejnym razem nie dac sie popchnac. Ale ci, ktorym to sie udaje rodza sie tylko raz na tysiac lat i nikt nie chce uwierzyc, kiedy probuja wykrzyczec, ze to mozliwe.

  14. salina Says:

    A może ta nasza niepewność, rozchwianie, egzystencjalne lęki biorą się z „zakłócenia” skali? Wokół niezmierzona
    n i e s k o ń c z o n o ś ć czasu i przestrzeni…
    Nie tylko nie poznana, nie zbadana do końca nawet przez naukę – ale niewyobrażalna! Podobno „czasoprzestrzeń zakrzywiona”, podobno jakieś „czarne dziury”, podobno…
    Mało wiemy i nie mamy żadnej możliwości, żeby choć trochę nad nią zapanować.
    Może dlatego wijemy sobie zaciszne, przytulne gniazdka? Mentalne i realne? W nich czujemy się raźniej, zwłaszcza gdy nie dopuszczamy myśli, że jesteśmy (razem ze swym „gniazdkiem”) pyłkiem zaledwie, jakąś niewidzialną „bakterią” wszechświata.
    Podejrzewam, że każdego dopadają podobne do tych które opisałeś Amicusie, uczucia, wcześniej lub później, we wszystkich epokach.
    „Życie jest istotnie pełne niezrozumiałego chaosu i nieładu, którym być może ktoś kieruje, a może nikt; rzucone w przestwór kłębi się straszne i bez żadnego oparcia, a mimo to każe się kochać, kochać” (M.Dąbrowska „Noce i dnie”)
    Czyż ten cytat nie jest przyzwoitym streszczeniem Twojego znakomitego postu Amicusie? :)
    Tylko ja bym polemizowała z tym „chaosem” – to już wiemy, że ruchem planet, życiem i rozpadem gwiazd, całym tym kosmosem i mikrokosmosem rządzą żelazne reguły; poznajemy wzory, składy chemiczne itp. To wszystko samo się nie stwarza, nie wymyśla, nie porządkuje…
    Pozdrowienia :)

    • Logos Amicus Says:

      Nasze egzystencjalne lęki biorą się pewnie stąd, że chcemy się jakoś zachować (znaleźć, przetrwać) w środowisku, które nieustannie zagraża naszej egzystencji, bytowi jednostkowemu.
      Nasza niepewność zaś wynika z naszej niewiedzy – czyli z niemożności ogarnięcia przez nas otaczającego nas świata (gdyż to nas po prostu przerasta).
      Ja myślę, że cała nasza kultura jest taką epopeją (Kołakowski nazwał ją nawet „wspaniałą”), w której właśnie te dwa wątki mają największe znaczenie.

      * * *
      Też często myślałem o tym czym jest „chaos”.
      I skłaniałbym się ku stwierdzeniu, że właściwie „chaos” jest czysto ludzkim określeniem na to, co jest dla nas (jeszcze) niezrozumiałe, niepojęte – czego reguł (praw, celu, sensu, zasad działania) nie znamy.
      Weźmy np. pod uwagę naukowca, który obserwuje jakieś zjawisko, zachowanie się materii, zbioru częstek, czy kwantów energii… Dopóki nie będzie on znał praw, które tym ruchem rządzą, dopóty będzie miał wrażenie, że zachowują się one chaotycznie. A tymczasem podlegają one jakiemuś ścisłemu prawu (tyle, że jeszcze nie odkrytemu… przy czym, nie możemy mieć pewności, czy kiedykolwiek zostanie ono odkryte).
      Również jestem skłonny uważać, że wszystko we Wszechświecie dzieje się według „żelaznych” reguł i praw, a problem różnicy między „chaosem” a „ładem” („harmonią”), jest w rzeczywistości zagadnieniem pozornym, istniejącym tylko w naszej „ludzkiej” skali.

  15. telemach Says:

    „Jest jeszcze między nami jedna dość zasadnicza różnica. Ja mit (możemy to rozszerzyć na religię np.) cenię, w jakiś sposób szanuję, uwzględniam jego wagę i znaczenie, Ty natomiast – takie przynajmniej sprawiasz na mnie wrażenie – na każdym kroku chcesz mit zdyskredytować, zdemaskować, niekiedy wręcz ośmieszyć (przy czym, nie pozbawione jest to ironii i sarkazmu, a czasem i złośliwości…)”

    W zasadzie tak – ale po zastanowieniu to raczej nie. Tzn. bezkrytyczny szacunek do mitów jest mi istotnie obcy. Mnie szczerze mówiąc nie interesują mity. Interesuje mnie (i niejednokrotnie boli) ich bezrefleksyjna akceptacja i funkcjonowanie w charakterze prawd objawionych. Zarzucasz mi skłonność do szyderstwa? No cóż, coś w tym jest. Czołobitność i brak krytycyzmu w stosunku do mitów i nie skażona cieniem wątpliwości wiara w ich wiarygodność zawiera w sobie (dla mnie przynajmniej) cały szereg aspektów nader komicznych. Sądzę, że przypomnienie od czasu do czasu, że „muchy nasrały na Najjaśniejszego Pana” nie zaszkodzi. Choćby aby ujrzeć wyraz twarzy tych wszystkich, którzy sądzą, że porządek universum którego przedstawicielem jest wywiadowca Bretschneider jest jedynym, powszechnie obowiązującym i godnym szacunku modelem rzeczywistości.

    Istotnie, to co czasem robię zawiera elementy intelektualnej i emocjonalnej prowokacji. To jednak nie mity są jej celem, lecz sposób myślenia oparty na ich bezrefleksyjnej akceptacji.

    • Logos Amicus Says:

      Ja również nie mam bezkrytycznego stosunku do mitów. Ale doceniam ich wagę i znaczenie. Widzę ich funkcję scalającą i konstutującą życie człowieka, zarówno w wymiarze indywidualnym (psychicznym), jak i społecznym (kulturowym, historycznym). Nie mogę zatem pojąć tego, że – jak piszesz – “nie interesują Cię mity”. To tak, jakbyś stwierdził, że nie interesuje Cię kultura (bo rozwój naszej kultury jest w dużej mierze – jeżeli nie przede wszystkim – procesem mitotwórczym).
      (Przypomina mi się tu choćby Campbell i jego “The Power of Myth”… a i cały szereg innych pozycji traktujących o powiązaniach mitu z kulturą.)

      Także dostrzegam komiczne, czy wręcz absurdalne aspekty wiary w mit. Jestem też świadomy tego, że istnieją mity, które są wręcz zabójcze, destruktywne, nikczemne… Ale ja nie o nich mówię. Mówię o mitach będących czymś niezbędnym w tworzeniu przestrzeni kulturowej, bez której człowiek nie mógłby funkcjonować. A na stan obecny ludzkiej świadomości, mit pozostaje – w skali społecznej – czymś koniecznym.

      Ty wiążesz mit przede wszystkim z jakimś komizmem, “czołobitnością”, brakiem krytycyzmu… Ja uważam, że jest to spojrzenie cokolwiek jednostronne i ograniczone… być może skażone jakimś uprzedzeniem lub chęcią rewanżu za własny dyskomfort wynikający ze śiadomości tego, że ktoś wierzy w jakąś (w Twoim mniemniu) “bzdurę”, która mu pomaga żyć, a na Ciebie to nie “działa” i musisz się męczyć ze swoim sceptycyzmem (który przekuwasz w sarkazm).

      PS. Czy aby naprawdę przypomnienie o tym, że “muchy nasrały na Najjaśniejszego Pana” nigdy nie zaszkodzi? Być może pamiętasz, że jak najbardziej zaszkodziło ono Palivecovi, który poszedł za to do ciupy.
      A wszyscy i tak wiedzą, że muchy srają na wszystko, nawet na Najjaśniejszego Pana.

      • defendo Says:

        Telemach odżegnuje się od Lacana, a przecież wciąż – z wdziękiem – dekonstruuje mity. Dekonstrukcja nie jest niszczeniem. Jest przyglądaniem się i swoistą adaptacją. Dekonstrukcji można dokonywać po to, żeby potem na nowo skonstruować – nie odzierając z blasku.
        Tylko popkultura beztrosko i trywialnie zawłaszczyła mity – i tego jej wybaczyć nie umiem.

      • Logos Amicus Says:

        No właśnie… Telemach cały czas pisze o mitach (dosłownie KAŻDY jego wpis w jakiś sposób nawiązuje do jakiegoś mitu), a mówi, że go mity nie interesują… ciekawe.

  16. wodnik Says:

    Jeżeli Ty, Amicusie, z wiedzą, która emanuje z Twoich refleksji masz wrażenie, że oglądasz Świat jedynie przez dziurke od klucza, to boję się pomyśleć, co by było, gdyby te drzwi zostały przed Tobą uchylone a cóż dopiero otwarte :)

  17. defendo Says:

    Jako wielbicielka dekonstrukcji (lacanowskiej też) – ośmielam się głos zabrać… nikomu ;)
    Wątpliwości to tkanka, z której jestem – nie wiem, czy zbudowana, raczej utkana. Wysiłki, zmierzające ku poznaniu są cenne, bo a nuż za rogiem czyha jakieś odkrycie?
    Funkcjonowanie w próżni nie jest możliwe – bo jesteśmy wytworami i producentami kultury, jako istoty z gruntu stadne. Nie wiem, czy społeczne.
    Może tyleż rzeczywistości (światów), ile ich tworzymy, podejmując decyzje? Może tworzymy nie tylko światy, ale i siebie wzajemnie stwarzamy, równi Bogu?
    Daruj, że nie umiem sformułować pytania, w końcu nawet Nietzsche zaledwie próbował je postawić, a i to musiał napisać ogromne dzieło („Ecce homo”). Właśnie do tego potrzebni są artyści.
    „Tylko w sejmie i w kościele recepty na udane życie mają się zawsze znakomicie” – pozwól , że zacytuję słowa, które wyśpiewuje jeden z moich ulubionych bardów:)

    • Logos Amicus Says:

      Defendo, Ty to byś tylko rozbierała i rozbierała ;)

      A już poważniej: wydaje mi się, że – wbrew pozorom – strukturalizm i poststrukturalizm mają ze sobą wiele wspólnego. Być może nawet postrukturalizm był po prostu rozwiniętym (poprowadzonym trochę dalej) strukturalizmem.
      Muszę jednak przyznać, że poststrukturalizm jest czymś „pojemniejszym” niż strukturalizm (i dlatego może niejako go „wchłonąć” – być wobec strukturalizmu metodą niejako „nadrzędną”.)

      Zdaję sobie sprawę, iż przyznając się do naszej (ludzkiej) niemożności sięgnięcia (poznania) absolutu, świata jaki „jest” (czyli tego „zewnętrznego”, niezależnego od nas) przyznaję niejako rację Derridzie (reprezentującego poststrukturalizm, dekonstrukcjonizm – to uwaga dla niezorientowanych). Lecz mimo to pozostaję po stronie Levi-Straussa (strukturalizm).
      Niekonsekwencja to? A może jednak konieczność?
      Być może więc, że Derrida ma rację, ale i tak (jak na razie) skazani jesteśmy na Levi-Straussa.
      Derrida może sobie dekonstruować, ale jeśli chce coś złożyć do kupy, to i tak musi się posługiwać klockami Levi-Straussa.
      Bo wszystko jest przyjętą przez nas konwencją (nawet jeśli o te konwencje toczymy boje, czy też się do nich nie chcemy przyznawać); również: posługiwać się możemy jedynie takim językiem, jaki sami stworzymy. „Inaczej się nie da.”
      Tak to przynajmniej widzę w mojej przejmującej ignorancji ;)

      PS. “Tylko w sejmie i w kościele recepty na udane życie mają się zawsze znakomicie”. A dziwi Cię to?

      • defendo Says:

        Mam nadzieję, że moje obnażanie się nie rani Twoich uczuć estetycznych?:>

        Derrida i Strauss…nieporozumienia między nimi wynikały chyba nie z tego, że jeden był strukturalistą, a drugi nie, raczej z tego, że jeden to filozof, a drugi – antropolog, stąd różne rozumienie pojęć, inny tok rozumowania (vide ich słynna dyskusja, z nazwami w tle, szło tam o nieporozumienie dotyczące nazywania, różnie pojmowali wymiar języka archaicznego).
        Ciekawe – ilekroć krytykuję Nietzschego (nie w sensie podważania, idzie o podejście krytyczne) czynię to – mimo woli – z pozycji Hegla. Może masz rację z tym „skazaniem”?:>

        http://w437.wrzuta.pl/audio/1fPtPQoECPz/miroslaw_czyzykiewicz_-_jazz

      • Logos Amicus Says:

        Tego właśnie dotyczy mój wpis, Defendo: zawsze, kiedy się do czegoś odnosimy, robimy to z określonej pozycji. Panowie Derrida i Strauss nie mogli się dogadać, bo nie chcieli uwzględnić pozycji (czy choćby tylko perspektywy) swojego adwersarza (dlatego, wbrew pozorom, posługiwali się innym językiem, a ściślej: inaczej rozumieli pewne pojęcia – jak sama zresztą zauważyłaś).

        PS. Dziękuje za muzyczną „wrzutkę”.
        Swoją drogą, to ten Twój „Spięty” też czasami był zabawny, a nawet… melodyjny :)

  18. beatrix17 Says:

    „Latwiej jest burzyc niz budowac”

    Moim zdaniem nie w przypadku prawd obiegowych, mitow i stereotypow. Te rosna jak grzyby po deszczu i nie sprzjaja moim zdaniem poznaniu, ktore i tak jest ograniczone z natury rzeczy albo innej natury, w zaleznosci od koncepcji jaka przyjmiemy.

    Szukanie umiaru nie jest zle. Zgadzam sie z Toba, ze wielu ludzi potrzebuje utartych, znanych sciezek, aby sie nimi poruszac, gdyz poczucie bezpieczenstwa jest dla nich wartoscia nadrzedna i odnajduja je m.in. w przyjmowaniu sposob myslenia utartych od pokolen. Nie sadze, aby mozna im bylo cokolwiek odebrac. Ich wiara jest silna, bo wynika z glebokiej potrzeby. I nie mam najmniejszego zamiaru ich osadzac ani bron boze uswiadamiac. Ale przeciez mowimy tu o naszych osobistych pogladach, wiec ja sama chetnie dowiaduje sie, ze rzeczy niekoniecznie sa takimi jakimi je widze. Moze to zabrzmi paradoksalnie, ale w tym wlasnie odnajduje poczucie bezpieczenstwa. W zmiennosci i swiadomosci, ze niekoniecznie jest jak jest. Nie sadzisz, ze daje to ogrom mozliwosci? Przy jednoczesnym pozostawieniu przestrzeni dla funkcjonowania mitow, dla tych, ktorym jest to potrzebne? A jednoczesnie w sytuacjach, gdy staja sie one niebezpieczne, rania innych ludzi, stawiaja granice takie podejscie wlasnie stanowi fundament rozmowy, a przynajmniej szanse na probe zrozumienia sie? Nie wspominajac juz o mozliwosciach poznania. Te rosna wg mnie kolosalnie, niekoniecznie wcale porzez uznanie wersji alternatywnej za prawdziwa i znowu jedyna. Alez nie. Zaczyna sie poszukiwanie, snuja sie mysli, czyi rozpoczyna sie przygoda.

  19. Kraina Czarów Says:

    czasem mam taką ochotę naprawdę wszystko rzucić i zostawić za sobą, nie myśleć o konsekwencjach, tylko żyć po prostu chwilą i wsiąść w jakiś nieznany autobus i pojechać daleko, przeżyć jakąś cudowną przygodę. w jednym momencie obrócić całe życie do góry nogami i być, żyć. być wolną. od wszelkich zmartwień, smutków, tylko iść przed siebie i cieszyć się świeżym powietrzem, trawą, niebem. dużo myślę, czy kiedyś tak nie postąpić. ale może za bardzo się boję, że stracę wszystko i w razie czego nie będę miała gdzie wrócić.. nie wiem.

  20. Cane Says:

    Nie jesteśmy i nie będziemy w stanie ogarnąć umysłem i zrozumieć całego Świata. To tak jakby mrówka miałą ogarnąć swymi myślami zasadę działania silnika diesla. A ona o tym, podejrzewam, nawet się nie zastanawiała. :)


Co o tym myślisz?

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: