NIGDY NIE WYJECHAŁEM Z POLSKI – twierdzi MICHAŁ URBANIAK

.

Michał Urbaniak koncertujący (zdjęcie własne)

Michał Urbaniak: „Jazz bowiem dzieje się między odwagą a wielkim strachem.” (zdjęcie własne)

Światowej sławy skrzypek i saksofonista jazzowy, multiinstrumentalista, kompozytor, lider zespołów i producent… Jego udziałem jest kariera, jaką rzadko może się poszczycić na Zachodzie polski twórca. To właśnie przypadek Urbaniaka wskazuje się jako wzór artystycznego sukcesu za granicą.

Po przybyciu do Nowego Jorku w 1973 roku, Michał Urbaniak prawie natychmiast skupił na sobie uwagę jazzowego świata Ameryki. Wykorzystując swe kulturowe zaplecze, wykształcenie i kompozytorsko-wirtuozerskie zdolności – z powodzeniem zaczął łączyć europejskość z amerykańskością, tradycję ze współczesnością, klasykę z modernizmem, wierność źródłom ze śmiałością eksperymentu. Stał się grającym eklektykiem, muzykiem – kameleonem… ale w tym pozytywnym znaczeniu, które oznacza wszechstronność, różnorodność, bogactwo, a nie rozmycie, komercyjną mimikrę czy nieokreśloność. Te przeciwieństwa, których się muzyk nabawił, rozszerzyły tylko spectrum jego artystycznych możliwości, wyznaczając napięcie niezbędne do kreacji i rozwoju.
Michał Urbaniak nie daje się zaszufladkować, co nie wzbudza raczej zachwytu promotorów z firm nagraniowych, którzy lubią mieć wyraźnie oznaczony „target” i uważają, że klarowny image, jasno określona persona, mocniej odciska się na uwadze odbiorców, a wtedy wykonawca ma większą szansę na szerszą popularność. Lecz Urbaniak nie chce być reklamowym sloganem. Wie doskonale, że w różnorodności i bogactwie jego siła. To właśnie chciał udowodnić na ostatnich koncertach w Chicago, które odbyły się w „Cafe Lura”, dzięki staraniom m.in. Grażyny Auguścik, nowego szefa artystycznego lokalu.
Spotkaliśmy się w przerwie między kolejnymi koncertami. Oto wybrane wątki naszej rozmowy.

STANISŁAW BŁASZCZYNA: Zaczął pan grać na skrzypcach jeszcze jako dziecko. Czy to były tradycje rodzinne? Jak po raz pierwszy objawił się pański talent?

MICHAŁ URBANIAK: To nie były tradycje rodzinne. Ja byłem takim samym chłopakiem jak inni – grałem w piłkę, jeździłem na rowerze… Mój wujek miał akordeon, to czasami się do niego dobierałem. Ale najważniejszą sprawą chyba było to, że mając te 5 – 6 lat, codziennie, o 12 w południe siadałem przy adapterze, rozkładałem go jak organy, które w kościele widziałem, i udawałem, że gram w natchnieniu. A tam grała orkiestra Stedzia i Wesołowskiego. No i jeszcze rodzice robili party do tydzień, na których skłaniano mnie żebym tańczył. Na te wieczory przychodził też profesor Irzykowski ze swoją żoną. Państwo Irzykowscy byli przyjaciółmi moich rodziców. I któregoś dnia pani Irzykowska powiedziała mamie: „Słuchaj Irenko, on ma talent, powinnaś go posłać do szkoły muzycznej na skrzypce.”

– A dlaczego akurat na skrzypce?

– Dlatego, że skrzypce były takim uznanym królewskim instrumentem, wymagającym talentu, słuchu… itd. I od tamtego czasu zacząłem grać na skrzypcach… po parę godzin dziennie.

– Nigdy się panu nie nudziły te skrzypce? Wiadomo, że wiele dzieci, nawet tych z talentem, nie wytrzymuje rygoru ćwiczeń, zraża się, rezygnuje…

– Poradziłem sobie w ten sposób, że czytałem książkę podczas tych ćwiczeń. Bo rzeczywiście dużo jest przy tym pracy mechanicznej, przy której człowiek się nudzi, i która nie wymaga zbytniego wysiłku mózgowego. No to sobie książkę czytałem.

– Studiował pan w Warszawskiej Akademii Muzycznej a później w moskiewskim konserwatorium?

– W Akademii w Warszawie tak, ale nie w Moskwie. Miałem tam stypendium od Ojstracha, ale nie pojechałem. Sprawa wyglądała tak. Mając 14 lat zakochałem się w jazzie, słuchając konkretnie „Głosu Ameryki”. Połknąłem, jak to się mówi, „bakcyla” jazzu. Nie chciałem jednak psuć sobie warsztatu skrzypiec klasycznych – a było to bardzo ważne, gdyż grałem już zarówno koncerty z orkiestrą symfoniczną, recitale, brałem udział w różnych konkursach. Ja jednak miałem już gitarę, saksofon i trąbkę. I właśnie wtedy zacząłem się wymykać z domu właśnie na koncerty jazzowe. Tak, żeby się rodzice nie dowiedzieli. Pewnego razu dostałem po łbie od profesora za granie na gitarze, ponieważ miałem odciski. Musiałem sie zdecydować. Nie wolno mi już było jeździć na rowerze. W piłkę też już nie mogłem grać… Wtedy kolega mi powiedział: „Słuchaj, saksofon jest łatwiejszy, spróbuj saksofonu.”
Na Widzewie w Łodzi – bo wychowałem się w Łodzi, choć urodziłem się w Warszawie – koledzy mieli zespół i kiedyś poszedłem na próbę. Dali mi nowiutkiego Zelmera, saksofon sopranowy. No i zacząłem na nim grać. Sześć tygodni później zagrałem swój pierwszy koncert w Kutnie. Od tamtego czasu prowadziłem podwójne życie.

– Właśnie, wiemy jak to się skończyło. W jednym z wywiadów powiedział pan, że jest „saksofonistą, który gra na skrzypcach”. Początkowo nie doceniał pan skrzypiec jako instrumentu jazzowego. Dlatego, przechodząc w latach 60-tych do grania jazzu, zamienił pan skrzypce na saksofon i grał prawie wyłącznie na tym instrumencie, stając się jednym z czołowych saksofonistów Europy. Później, ze względów zdrowotnych, chwycił pan ponownie za skrzypce. Czy rozstanie z saksofonem przyszło panu łatwo?

– Bardzo trudno. Do dzisiaj się nie mogę z tym pogodzić.

– Czy rzeczywiście wyglądało to tak krytycznie, że musiał pan dokonać takiej zamiany?

– Krytycznie! Ja po prostu mdlałem na estradzie, kołowało mi się w głowie, na pogotowie mnie zawozili. Inna sprawa, że grałem 24 godziny na dobę. No i musiałem zaprzestać grania, prawie na rok.

– Wkrótce skrzypce stały się dla pana bardzo bogatym instrumentem jazzowym. To właśnie dzięki temu instrumentowi zrobił pan karierę na Zachodzie. Gra pan jednak w dalszym ciągu – zamiennie – na saksofonie i skrzypcach. Czy nie czuje się pan w pewnym sensie innym człowiekiem, grając na tych dwóch, tak różniących się między sobą instrumentach?

– W tej chwili już nie, gdyż właściwie ja cały czas szukałem saksofonu. Na skrzypcach gram więc, jak na saksofonie. Nie gram „skrzypcowo”. Koledzy śmieją się i mówią: „Przecież to brzmi jak saksofon”. I dla mnie to jest wielki komplement.

– Jazz jest muzyką dość elitarną. Ma to swoje konsekwencje. Z jednej strony daje jazzmanom (jak i słuchaczom) poczucie właśnie elitarności, ekskluzywności, z drugiej jednak – ogranicza ich komercyjne możliwości. To znaczy, że nie mogą liczyć na taką popularność, jaką mają np. gwiazdy muzyki pop, a co za tym idzie – na podobną „kasę”.

– To jest prawda, choć są wyjątki. Jednak generalnie rzecz biorąc, jeśli chodzi o socjologię, jazz to prawie hobby. Ułamek płyt jazzowych w stosunku do wszystkich sprzedawanych płyt wynosi od 2,5 do 3 procent. Ale jest i druga strona medalu. Nielicznym, full-time jazzmanom, udało się życie na tym zbudować. Mnie też.

– I nie zniża się pan nigdy do komercji? Bowiem, żeby dotrzeć do szerszej publiczności, niezbędny jest chyba jednak jakiś kompromis?

– Żeby dojść do szerszej publiczności, trzeba po prostu być lepszym! To jest jedyna metoda na to, żeby być komercjalnym. Miles Davis, muzyk genialny, ciągle szedł z cywilizacją. Czy był komercjalny?

– Był zawsze wierny sobie, wyznaczał kierunki. Właściwie to sam był kierunkiem.

Michał Urbaniak: "Będąc chłopcem wiedziałem już, że jestem podróżnikiem i będę tam, gdzie będę mógł grać najwięcej, najlepiej i po swojemu." (zdjęcie własne)

Michał Urbaniak: „Będąc chłopcem wiedziałem już, że jestem podróżnikiem i będę tam, gdzie będę mógł grać najwięcej, najlepiej i po swojemu.” (zdjęcie własne)

– Dziękuję. Muzyka to również filozofia… Muzyka, dla takiego człowieka jak ja, to 24 godziny życia na dobę. Gdy człowiek budzi się w nocy, to nie myśli o niczym innym, tylko o muzyce. W związku z tym, jest się na bieżąco… Przede wszystkim ze sobą, potem… z cywilizacją. Jeżeli ktoś ma talent muzyczny, to słucha – jeśli słucha, to nie może nie słyszeć tego, co się dzieje naokoło. To musi mieć wpływ. A zasklepiać się, grać i kultywować to, co się kiedyś grało – jak wielu muzyków, niestety, robi – prowadzi do porażki, do odizolowania, stagnacji. I tu wracamy do elitarności jazzu. Otóż jazz wcale nie jest taki elitarny, jak się wydaje. Większość muzyki popowej, zwłaszcza w Ameryce, ma olbrzymią ilość elementów jazzowych. Np. rap. Rapowcy, biorąc z jazzu, stworzyli w ostatnich kilkunastu latach nowy rodzaj muzyki. Bardzo witalnej, prężnej i z wielką przyszłością.

– Ale właśnie rap jest krytykowany – za to, że agresywny, wulgarny, że propaguje przemoc… Ja wiem, że zahacza to o socjologię.

– A mnie właśnie w rapie interesuje strona muzyczna: sprawa rytmu, formy… Oczywiście, są raperzy, których lubię, i raperzy, których nie cierpię. Poza tym, rap jest muzyką, która cały czas się zmienia, rozwija… Najlepszy rap ma i melodię, i rozsądny tekst.

– Wiem, że jazzmani – zresztą chyba nie bez kozery – mają pewne poczucie wyższości nad tymi, którzy uprawiają bardziej popularne odmiany muzyki. Jazz uważany jest zaś za muzykę bardziej wyrafinowaną, specjalną. Czy w takim kontekście nie jest frustrujący dla jazzmana fakt, że inni – posiadający mniejszy talent muzyczny, wiedzę, zaawansowanie muzyczne – znajdują poklask o wiele bardziej szerokich rzesz publiczności?

– Uważam, że większość jazzmanów jest sama sobie winna przez to, że tak właśnie spogląda na sprawę. A jest to spojrzenie według mnie absolutnie błędne. Przede wszystkim należy sobie zdać sprawę z tego, dlaczego tak jest i o co tu chodzi. Nie jest najważniejsze, że muzyka jazzowa jest bardziej wyrafinowana. Obiektywnie – to prawda – pewne rzeczy są w niej trudniejsze i bardziej złożone. Ale kto wie, czy konieczne? Istnieje muzyka prosta, która jest po prostu bardzo dobrą, wartościową muzyką. Problem jazzmanów jest taki, że uprawiają muzykę bardzo personalną i często na krawędzi. Jazz bowiem dzieje się między odwagą a wielkim strachem. Muzyka popularna, czyli tzw. pop, kieruje się natomiast zupełnie innymi regułami. Jej kompozytorzy tworzą muzykę podobną do tej, jaką słuchacz sobie wyobraża, że mógłby zagrać, gdyby był muzykiem. A prawdziwych jazzmanów jest mało. I oto cała odpowiedź.

– Czy jest sens rozróżnianie jazzu na tzw. „europejski” i „amerykański”?

– Jeżeli jazz potraktujemy poważnie, to nie ma czegoś takiego jak jazz „europejski”. To sprawa kulturowego backgroundu. A jednak, z drugiej strony, każdy kraj może mieć swój jazz. Uważam, że w Europie najlepszy jazz i najlepszych słuchaczy ma Norwegia i Polska. Jest w tym jakieś duchowe połączenie. Niemcy np. ciągle szukają marsza w jazzie. Niestety, można powiedzieć, że większość europejskiej muzyki jazzowej jest nudna i trochę bez sensu. Nawiązuje do jakiejś pseudo-klasyki sprzed stu lat, bez żadnej szansy w konkurencji. Strasznie to lokalne. A prawdziwy jazz jest tutaj – Nowy Orlean, Nowy Jork, może Waszyngton… może trochę Chicago z tym bluesem. I to wszystko.

– Nagrał pan niedawno nową płytę. Co na niej jest?

– Płyta nazywa się „Urbanator”. Jest to płyta – marzenie moje. Miałem wizję rapu, czyli hip-hopu z jazzem, od roku 1986. Po nocach słuchałem czarnych stacji, tzw. undergroundu. Muzyki, która nie była dopuszczana oficjalnie do fal. Stało się wówczas dla mnie oczywiste, że tylko tędy prawdziwe oblicze jazzu zostanie uwypuklone na świat. Nad płytą „Urbanator” zacząłem pracować w latach 1989-90. Pierwszy utwór na niej, „Kameleon”, został nagrany w 1991 roku. No i w zasadzie nikt nie chciał w to zainwestować, ani wydać. Każdy oczekiwał ode mnie tego, co zawsze robiłem. Nikt nie chciał zrozumieć, że ja już nie chcę robić tego, że coś innego mam teraz do powiedzenia, W końcu, w ubiegłym roku, wytwórnia „Hip-Hop Records” zainteresowała się projektem, dała nam budżet i zrobiłem płytę, z której jestem bardzo zadowolony. Moim zdaniem rozpoczęła ona nową erę… Dla mnie na pewno. W każdym razie sprowokowała wielu muzyków w Nowym Jorku do robienia podobnych rzeczy.

– Jakiej muzyki słucha pan na co dzień? Czy wraca pan do klasyki?

– Z jazzu słucham albo starych mistrzów albo nowych ciekawych rzeczy. Również rapu, ale tego dobrego. Klasyki nie słucham już tak dużo, jak kiedyś. Ale mam swoich ulubionych kompozytorów. Jednym z nich jest Szymanowski, drugim Lutosławski. Interesują mnie impresjoniści – od Ravela począwszy. Paru Rosjan – Glinka, Korsakow…

– A jak podchodzi pan do Paganiniego?

– Ze straszną ilością pompek przed graniem – tak forsowna jest ta muzyka. Tak poważnie, to grałem kiedyś wszystkie 24 kaprysy Paganiniego. I do dzisiaj mnie szyja boli.

– Jakie ma pan plany na przyszłość?

– Nagrywam płytę poświęconą Milesowi Davisowi. M. in. będzie kilka jego kompozycji w stylu, w którym on nie grał, ale może by zagrał, gdyby żył do dzisiaj. Będą to aranżacje jego standardów, z wpływami rapu i hip-hopu.

– Wróćmy jeszcze do początków pańskiej kariery. Z jakimi uczuciami jechał pan tutaj? Czy zdecydowany na podbój Ameryki?

– Była to dla mnie bardzo osobista sprawa. Takie potwierdzenie własnej wartości, potwierdzenie słuszności mojego działania od czasów, kiedy chwyciłem za saksofon. Właściwie, to od dawna czułem się jak Amerykanin, wiedziałem, że tu należę. I to się potwierdziło. Oczywiście, że czasami dochodziły elementy polskiego strachu, czasami polskiej odwagi, wręcz brawury. Ciągle jednak miałem uczucie, że nie jest to dla mnie takie trudne, jak się wydaje. Najważniejszą sprawą było to, żeby to sobie udowodnić, żeby to się potwierdziło. No i na szczęście to się sprawdziło bardzo szybko.

– Konkurencja w Stanach, zresztą nie tylko jeśli chodzi o muzykę, jest zabójcza.

– Jest zabójcza! Ale muszę powiedzieć, że na dobrą sprawę jest bardzo dużo znakomitych – przeciętnych muzyków, którzy właściwie robią tylko tłok tym najlepszym, w warunkach, w których walczy się o każdą minutę na antenie. Z drugiej jednak strony, kiedy się przekonałem – słuchając nawet tych bardzo znanych muzyków – że ich poziom nie jest aż tak wielki, jakby się mogło wydawać, to po prostu dodało mi otuchy.

– Czy zdecydowany był pan zostać w Ameryce?

– Nigdy nie byłem zdecydowanie nigdzie zostać. Będąc chłopcem wiedziałem już, że jestem podróżnikiem i będę tam, gdzie będę mógł grać najwięcej, najlepiej i po swojemu.

– Czy spotkały tu pana jakieś rozczarowania?

– To będzie aż komiczne, ale przysięgam, że przyjechałem tu jak do siebie. To było jak inkarnacja. Po prostu, wysiadłem z samolotu, później wyszedłem z taksówki na Manhattanie i powiedziałem: „Jestem!” To było jak sen, jak deja vu – miałem wrażenie, że wszystko to gdzieś wcześniej widziałem.

– Czyli wszedł pan w tę kulturę bez żadnych oporów?

– Ja byłem w tej kulturze od dziecka. Jako nastolatek chodziłem tylko na filmy amerykańskie, próbowałem mówić po angielsku – nie mając żadnej lekcji; spisywałem swoje ulubione piosenki amerykańskie. Odwiedziłem Amerykę jeszcze w 1962 roku – przyjechaliśmy tu z zespołem Trzaskowskiego, na stypendium Departamentu Stanu. Mogłem się już wtedy trochę rozejrzeć. Chciałem zostać, ale koledzy mnie wtedy wyśmiali. Minęło 11 lat i znalazłem sie ponownie na Manhattanie. Wiedziałem już wówczas parę rzeczy: że muszę być sobą, że muszę mieć swoją muzykę, żeby nikogo nie słuchać, tylko siebie i robić swoje… To wszystko:” że tutaj jestem, że tu pasuję i że tu jest najlepiej dla mojej muzyki. Bo tę muzykę właśnie tu słyszałem najlepiej i do dzisiaj tak słyszę.

– I nie myśli pan o powrocie do kraju?

– No, chyba że na emeryturę… Ale tak poważnie: to jest źle i sztucznie postawiony problem – powrót czy nie. Proszę pana, ja nigdy z kraju nie wyjechałem.

– Niedawno, jedna z polskich gazet rozpisała ankietę z podobnym, pytaniem wśród znanych Polaków, którzy od dawna przebywają za granicą, I właśnie wielu z nich w ten sam sposób odpowiedziało: że właściwie to oni z Polski nigdy nie wyjechali. Jest w tym trochę z kokieterii, ale rzeczywiście, tak stawiając problem, dajemy dowód swoim starym nawykom myślowym, będącym chyba spuścizną po „kochanym” PRL-u, po tym myśleniu zza „żelaznej kurtyny”. Przecież sama nasza fizyczna obecność gdzieś na jakiejś ziemi, nie przesądza wcale o tym, kim jesteśmy, kim się czujemy…

– Dokładnie. Proszę mi wierzyć, że ja to wiedziałem od samego początku. A mieszkałem też przez parę lat w Szwecji. Po prostu, świat jest mały – to taka mała kula. I wszyscy mieszkamy razem w tej wiosce.

– Dziękuję i gratuluję świetnych koncertów w Chicago.

greydot

Michał Urbaniak koncertujący  (zdjęcie własne)

Michał Urbaniak koncertujący (zdjęcie własne)

* Wywiad z Michałem Urbaniakiem opublikowany został w tygodniku „Relax”, 24 września, 1994 r.

Inne odcinki cyklu: TUTAJ.

Komentarze 32 to “NIGDY NIE WYJECHAŁEM Z POLSKI – twierdzi MICHAŁ URBANIAK”

  1. lidia Says:

    Do biograficznej książki o Urbaniaku „Ja, Urbanator” podchodziłam jak pies do jeża. Jazz, to nie moje muzyczne klimaty.Zadecydowała rekomendacja Marii Czubaszek, którą bardzo lubię i cenię za wyjątkowe poczucie humoru i dystans do wszystkiego. I tu spotkała mnie miła niespodzianka – książka jest rewelacyjna i warto ją przeczytać, bez względu na gusty muzyczne. Więcej – zmieniła w pewnym sensie moje życie i myślenie. POLECAM.
    Chapeaux bas – Panie Urbaniak.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Książki nie czytałem (ma dobre recenzje), ale z tego co wiem, jej autorem jest Andrzej Makowiecki, nie tylko pisarz, reporter i podróżnik, ale i muzyk (grał nieźle jazz tradycyjny – mówił o tym sam MU) oraz przyjaciel Urbaniaka.
      Może przy okazji mały fragment tej biografii:

      Latem 1962 roku Michał Urbaniak wylądował w Nowym Jorku:
      „Zbyszek Namysłowski wyglądał wtedy jak dzieciak, a ja byłem jeszcze młodszy. Zagraliśmy na festiwalach jazzowych w Waszyngtonie i w Newport, a potem puścili nas w trasę po Stanach. To było najpiękniejsze lato świata. W Nowym Orleanie słuchałem Louisa Armstronga. Usiadłem u jego stóp pod estradą i patrzyłem mu w oczy. W ten sam sposób wysłuchałem koncertu mojej ukochanej śpiewaczki jazzowej Dinah Washington, z którą w przedsennych marzeniach zawsze chciałem się ożenić. Też patrzyłem spod estrady, od dołu, utkwiły mi w pamięci jej krótkie, beczkowate nogi i biały trójkąt majtek. Ale największy szok przeżyłem w San Francisco, gdy po raz pierwszy ujrzałem na żywo Milesa Davisa. O tym, że zagram kiedyś na skrzypcach z Davisem, nawet mi się nie śniło. Prawdę mówiąc, w tym czasie nie przyznawałem się w ogóle, że gram na skrzypcach; wstydziłem się tego jak cholera. Byłem saksofonistą i koniec!”

  2. Marcus Says:

    Wywiad z Urbaniakiem… bardziej aktualny ;)

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Tutaj jest dobry wywiad z Urbaniakiem (dziwi mnie nieco mała liczba odtworzeń – zważywszy zwłaszcza na to, jakie bzdety w internecie mają po kilkaset tysięcy wyświetleń – a Urbaniak to ciekawy rozmówca, nie tylko dla tych, co słuchają jazzu):

      I może jeszcze jeden:

  3. Jula :D Says:

    Niesamowity, pogodny człowiek. No takie sprawia wrażenie, bo że znakomity muzyk, to wiadomo. Czy to domena jazzmanów, tego środowiska ?..
    Jego była żona, mam na myśli Urszulę Dudziak, wspomina, że razem wyjechali ;)…
    Ona też taka optymistycznie patrząca na życie. :) ))

    Zdrowych, spokojnych i wesołych Świąt Bożego Narodzenia życzę Tobie i Twoim bliskim! .. :D ))

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Jazzmani to jednak tacy… trochę inni ludzie, tacy „zakręceni” ;)
      Wszyscy z nich kochają wolność, co czasami przekłada się na deczko skomplikowane życie (żona i partnerki Urbaniaka mogłyby chyba coś na ten temat powiedzieć).
      Urbaniak jest niezwykłym człowiekiem, to fakt… ale bije od niego ciepło, jest bezpośredni, „równy”, bezpretensjonalny… No i, oprócz tego, że sprawia wrażenie bycia pogodnym, to jest jeszcze optymistą, co podkreśla niemal w każdym wywiadzie. Zaś jego sukcesy (osiąganie zamierzonych celów) świadczą chyba o tym, że jest to prawda.

      Dziękuję za życzenia świąteczne.
      Odwzajemniam tym samym:
      Zdrowych i Pogodnych Świąt dla Ciebie i Twojej Rodziny!

  4. Torlin Says:

    Stasiu!
    Wszystkiego najlepszego, spełnienia wszystkich marzeń, cudownych podarków pod choinką, wielkich podróży (a może trochę Europy) życzy Ci z okazji Świąt Torlin – Jacek

  5. Simply Says:

    Nie wiem, jak tam u Ciebie, ale u nas na bagnach jest plus 10 celsjuszów ( za dnia było + 14 ) co jest jakąś paranoją , w zeszłym roku było to samo. No to ciesze się tym, co jest.
    Dużo radości i promiennej fiesty !
    Moim dyżurnym, świątecznym albumem jest tym razem ,,Their Satanic Majestic Request” (Stonesi, jak wczesny Pink Floyd), okrutnie niedoceniony w swoim czasie. Dzielę się zatem rozkosznym kawałkiem tego bosko ujaranego ciacha :

  6. Simply Says:

    A dziś Stanisław Barańczak
    RIP

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Jego z kolei dopadł Parkinson.

      Mieszkać kątem u siebie (cztery kąty a
      szpieg piąty, sufit, z góry przejrzy moje
      sny), we własnych czterech
      cienkich ścianach (każda z nich pusta,
      a podłoga szósta oddolnie napiętnuje
      każdy mój krok), we własnych śmieciach,
      do własnej śmierci (masz jamę w betonie,
      więc pomyśl o siódmym,
      o zgonie,
      ósmy cudzie świata, człowieku)

      I może jeszcze to:

      Jeśli cię boli:
      – dobra wiadomość: żyjesz
      – zła wiadomość: ten ból czujesz wyłącznie ty.

      Chociaż… nie jestem pewien, czy ta „zła wiadomość” jest rzeczywiście zła.

      • Tess Says:

        Spójrzmy prawdzie w oczy: w nieobecne
        oczy potrąconego przypadkowo
        przechodnia z podniesionym kołnierzem; w stężałe
        oczy wzniesione ku tablicy z odjazdami
        dalekobieżnych pociągów; w krótkowzroczne
        oczy wpatrzone z bliska w gazetowy petit;
        w oczy pośpiesznie obmywane rankiem
        z nieposłusznego snu, pośpiesznie ocierane
        za dnia z łez nieposłusznych, pośpiesznie
        zakrywane monetami, bo śmierć także jest
        nieposłuszna, zbyt śpiesznie gna w ślepy zaułek
        oczodołów; więc dajmy z siebie wszystko
        na własność tym spojrzeniom, stańmy na wysokości
        oczu, jak napis kredą na murze, odważmy się spojrzeć
        prawdzie w te szare oczy, których z nas nie spuszcza,
        które są wszędzie, wbite w chodnik pod stopami,
        wlepione w afisz i utkwione w chmurach;
        a choćby się pod nami nigdy nie ugięły
        nogi, to jedno będzie nas umiało rzucić
        na kolana

      • Simply Says:

        Ano nie jest, bo gdyby innych też zaczęło boleć, to twój ból wcale by przez to nie zelżał . Jeszcze gorzej by było, bo nikt by się tobą nie przejął, każdy jęczałby wyłącznie nad sobą :(
        I dlatego ten tekścik ma głębszy sens: kiedy boli, nie myśli się racjonalnie

  7. Simply Says:

    Tyżeś więc ubił Dziaberłaka ?
    Pójdż chłopcze, chlubo jazd i piechot
    Objąć się daj , Ho-hej, Ha-haj !
    Rżał rupertyczny rechot

    Brzdęśniało już ; ślimonne prztowie
    Wyrło i warło się w gulbieży
    Zmimszałe ćwiły borogovie
    I rcie grdypały z mrzerzy

    U Słomczńskiego Jabberwocky to był Dżabbersmok – i dla tego Dziaberłak rządzi niepodzielnie
    Z kolei Żmirłacz ( ang. Snark ) Słomczyńskiego to strzał w śródokręcie. ( też z Lewisa Carrolla )

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      I ramuga dziabła tęgorłaka
      Wymięższy bulbę rozmiedloną
      Brzdał dyć pruk na piżdumaka
      Lubieży druł i żgał się z oną

      O rechoto piechotyczna
      Wdup się zmułów żmigło
      Goch, marło drumowiczna
      Na porduj tak cię wigło!

      Bazgruno miąca nierdymiąca!
      Wieżgła muwla do fartona
      A tyż farton wlut go pąca
      Gnut i jego dręga brzona

      Rechtuj, brzduj, uglemojgaj
      wżdy pającza w gręgu zoli
      Boć zdumierła się wymągla
      Wnet na żyć go rozpizdoli

  8. Simply Says:

    Nie edytuj !

  9. Simply Says:

    Chodzi mi o to , że jak wkleiłeś post, to już go nie zmieniaj, bo to nie ma być Iliada gdzie Zeus podrzuca punkty mocy, tylko Ganryu Island :D
    Jasne, bo tacy tajemniczy jesteśmy wa wrjemia prazdnika.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Nie zmieniłem ani jednego słowa… może tylko jakaś kropka mi się przestawiła.
      Ale czy to powód, by się wzmagać i robić z siebie Musashi i Kojirō ;) (Swoją drogą – kto ma być kim tutaj?)

      Ta­jem­niczość to ponoć os­tatni etap poznania. (Czy też raczej… niepoznania.)

  10. Simply Says:

    Żartuję , a ku temu, to się akurat wzmagać nie muszę. Przecież my się nie kłócimy, ani nawet nie polemizujemy .
    Tajemniczość może pojawić się nieoczekiwanie na każdym etapie, tak sądzę.

  11. rolka Says:

    Wielka szkoda, że brak tu rozmowy na temat, którym zajmuje się wpis (Urbaniak!) a zamiast tego widać jakieś nekrologi i poezję na cztery nogi.
    A sam autor bloga też mógłby się bardziej wysilić, napisać coś o spotkaniu z Urbaniakiem, albo coś mniej oficjalnego o nim samym.
    Kiedyś była większa dyscyplina i więcej merytoryczności na tej stronie.

    • Simply Says:

      Poematy heroikomiczne z ,,Alicji w Krainie Czarów”, to jest światowa klasyka poezji lingwistycznej i jedno z największych wyzwań dla tłumacza, któremu Barańczak sprostał, jak mało kto.
      Dygresyjne odejście od głównego tematu na blogowych forach jest czymś naturalnym i powszechnym. Jak chodzi o tematy muzyczne na tym blogu, to ja akurat jestem z reguły bardzo aktywny i staram się dzielić swoją wiedzą i wnioskami, tu jest jedyny chyba wyjątek.
      Zresztą, co to ma być, to już o dupie Maryny sobie nie można porozmawiać?
      A przede wszystkim, jak Cię temat interesuje, to sama coś w tej kwestii zaproponuj, rozwiń, podziel się, zaskocz, zagraj, zamiast wyjeżdżać z pretensjami , jakby ktoś tu miał miał jakiś obowiązek Cię dokształcać .

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      To prawda, że kiedyś byłem bardziej restrykcyjny jeśli chodzi o merytoryczność komentarzy pod wpisami, ale… teraz patrzę na to trochę innym okiem. Oczywiście nadal wolę, jak ktoś się odnosi bezpośrednio do tematu wpisu, ale lubię też dygresje, jeśli są ciekawe i dodające smaku stronie. A dygresje Symply’ego są właśnie takie, choć rzeczywiście czasami przegina on pałę, co zresztą nieraz miałem okazję mu wypomnieć. Uchodzi mu to wszak na sucho, bo dzięki nim mogę czasem wejść w jakieś ciekawe (zwykle muzyczne) światy.

      Poza tym, wielu stałych komentatorów mojej strony się wykruszyło (z różnych powodów) – a dzięki nim rzeczywiście dochodziło czasami do ciekawych, konkretnych i treściwych rozmów tutaj.

      A jeśli chodzi o moje spotkanie z Urbaniakiem? Odbyło się w fajnej atmosferze i.. w fajnym miejscu, którego nazwa może do dzisiaj promieniować optymistycznie ;)

      https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2014/12/554135_444684675577618_1927460864_n-e1419692481567.jpg


Co o tym myślisz?

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: