MOST… TO JEST COŚ! (szkice amerykańskie)

Most Złotych Wrót - praktyczność i piękno

Praktyczność, ogrom… może nawet piękno? (Golden Gate Bridge)

*

Mosty. Wielkie zwycięstwo człowieka nad topografią. Przepaść, której nie można przeskoczyć; rzeka, której nie można przebrnąć… A za nimi ta druga strona, która kusi, obiecuje – zapowiada i umożliwia poznanie, podbój, potęgę, bogactwo…
Często na początku był most a dopiero później cywilizacja albo… barbarzyństwo. To zależało od tego, kto był silniejszy – i kto przejął władzę nad mostem.
Budowanie mostu, oprócz praktycznej potrzeby, miało również znaczenie symboliczne – było wyrazem ekspansji, opanowania żywiołu, pewnej transgresji. Wpisywało się w archetyp zwycięstwa. Klęska zaś zmuszała często przegranych do palenia mostów za sobą.
Jednak najczęściej most był tym, co ludzi łączyło. Dlatego już Newton narzekał, że buduje się za dużo murów a za mało mostów.

Tu mała dygresja: o czym może świadczyć to, że nie mamy w Polsce słynnych mostów? Na pewno nie o tym, że nie potrafiliśmy ich budować (bo jednym z najsłynniejszych konstruktorów mostów na świecie był Polak, syn Heleny Modrzejewskiej, Rudolf Modrzejewski, z którego projektami możemy także spotkać się na kontynencie północnoamerykańskim). Jest zresztą u nas w kraju kilka ciekawych i unikalnych mostów, ale prawie nikt nic o nich nie wie.) Nie ma mostów słynnych, ani takich, które by rzucały na kolana. Dlaczego? Może brakowało nam jakiegoś nerwu ekspansji, albo po prostu nie trafialiśmy na odpowiednia przeszkodę? Wygląda na to, że za mało mieliśmy takich wyzwań, rzadko musieliśmy forsować coś – w terenie – na siłę. Przechodziliśmy z jednej strony rzeki na drugą, z jednej części miasta do drugiej – po moście nieszczególnym. ot, dobrym na tyle, by spełnić swoją utylitarną funkcję. Most był ledwie częścią drogi, ulicy, małym ogniwem traktu.

W Ameryce było zupełnie inaczej. Most, zwłaszcza w miastach, stawał się jednym z ważniejszych elementów cywilizacyjnego organizmu, niezbywalną częścią urbanistycznego tworu. Często też zaczynał żyć swoim własnym życiem, stając się przy tym sam w sobie ikoną, rozpoznawaną nie tylko lokalnie, ale i na całym świecie. Bo któż nie słyszał o moście Brooklińskim albo o Golden Gate w San Francisco?

Golden Gate Bridge. Złote Wrota istniały na długo przed pojawieniem się mostu, błędnie więc sądzi się, że sam most jest Złotymi Wrotami. Nie. Tak w czasach „gorączki złota” nazwano przesmyk między „ozłoconymi” wyschniętą trawą i dzikimi zbożami zboczami wzgórz, prowadzący z bezmiaru oceanicznych wód Pacyfiku wprost do rozległej Zatoki San Francisco, nad którą położone jest miasto i cały obszar „Większego” San Francisco, wliczając w to rozsławione przez Czarne Pantery Oakland i znane nam dzięki Miłoszowi Berkeley. Historia powstania mostu, takoż sposób jego funkcjonowania w kulturze masowej (filmy, filmy, trochę książek i piosenek) – nie wspominając o nieszczęsnych dwóch tysiącach samobójców, którzy wybrali ten cud XX-wiecznej techniki za miejsce pożegnania się z naszym światem – jest czymś intrygującym i fascynującym. Lecz tutaj bardziej niż opowiastki, interesuje nas estetyka: czyli jak Golden Gate wkomponowuje się w amerykański krajobraz, a konkretnie – w to harmonijne zespolenie się oceanu, wzgórz, zatoki i miasta, jakie uderza nas w zetknięciu się z tym rejonem kalifornijskiego wybrzeża. Otóż, moim zdaniem, wkomponowuje się świetnie. Pastelowy pomarańcz jaki wybrano, by pokryć gigantyczną stalową konstrukcję mostu, łagodzony jest dodatkowo mgiełką, która często tutaj gości, zwłaszcza wczesną porą dnia. Mgła ta rozwiewa się zazwyczaj po południu, barwa mostu staje się wtedy bardziej intensywna, by przed samym zachodem słońca rozświetlić się jaskrawą i ciepłą – płonącą wręcz – czerwienią. Sam most jest w rzeczywistości stalowym potworem, lecz mimo to sylwetka jego pełna jest gracji. Styl art deco nadaje wielkim pylonom mostu znamion prawdziwej sztuki, a wrażenie lekkości całej kompozycji spotęgowane jest przez (tworzące coś w rodzaju draperii) tysiące kabli i lin, na których wiszą przęsła z biegnącą wzdłuż nich drogą. Zwykle drażni mnie uzurpacja z jaką cywilizacja traktuje przestrzeń wyznaczaną przez samą Naturę, ale nie tutaj. Bo tutaj według mnie zachowana jest jednak harmonia miejsca i terytorium – forma bądź co bądź sztuczna, wykreowana przez człowieka, współgra nie tylko z naturalnym ukształtowaniem terenu, ale i z jego kolorystyką: nawet ten pomarańcz stalowego szkieletu nie gryzie się z szaro-buro-żółtą tonacją nabrzeżnych wzgórz, szafirową taflą wód i bladym błękitem nieba. W sumie: ładna jest ta widokówka z krańca kontynentu.

*

Na krańcach kontynentu (Golden Gate Bridge, w tle na horyzoncie: San Francisco)

Na krańcach kontynentu (Golden Gate Bridge; w tle – na horyzoncie – majaczy San Francisco)

*

Brooklyn Bridge. Most Brookliński nie ma już tej malowniczej gracji co Most Złotych Wrót, ale ma za to siłę – i to taką, która zdolna jest poruszyć wyobraźnię, nie tylko inżynierską, ale i poetycką. Bo o moście tym pisał nie tylko Majakowski, ale i pisał też nasz Stachura, choć uprzedził ich wszystkich autor „Źdźbeł trawy” Walt Whitman, dla którego przejście po moście Brooklińskim okazało się „najlepszym i najskuteczniejszym lekarstwem, jakiego zaznała moja dusza”. Nie dziwię się zachwyconemu modernizmem, napędzanemu futurystyczną energią i wiarą w nowoczesność Majakowskiemu, że wołał: „Brookliński most / tak… / to jest coś!”; ale nie dziwię się też Stedowi, który mu ripostował: „Nie brookliński most / ale przemienić w jasny nowy dzień / najsmutniejszą noc / to jest dopiero coś! / (…) nie brookliński most / lecz na drugą stronę głową przebić się / przez obłędu los / to jest dopiero coś!”. Pierwszy był pod wrażeniem kolosalnego osiągnięcia XIX- wiecznej techniki (wieże mostu Brooklińskiego były przez jakiś czas najwyższymi budowlami wzniesionymi przez człowieka na Zachodniej Półkuli), drugi przyznawał, że na nic zdają się cywilizacyjne cuda wobec egzystencjalnych zmagań człowieka z własnym losem, melancholią cienia i nachodzącą go niekiedy nocą lęków.
A dla mnie Brooklyn Bridge to swoisty paradoks: jego zwalistość i potęga przytłacza, lecz z drugiej strony – jego tryumf nad przestrzenią wyznaczoną przez płynącą pod nim East River i miejskie molochy rozrośnięte po obu brzegach, które on spina – napełnia energią, optymizmem i wiarą w zdolność opanowania przez człowieka urbanistycznej przestrzeni w sposób sensowny, praktyczny i celowy. Nie wspominając o możliwości relaksującego spaceru po znajdującej się na nim specjalnej kładce dla pieszych (i rowerzystów). Bo dla milionów ludzi odwiedzających Nowy Jork, przejście na piechotę z Brooklynu na Manhattan po moście okazuje się niezapomnianym przeżyciem. Patrzeć jak manhattańska dżungla ze szkła, betonu, kamienia, aluminium i stali zbliża się do nas, ogromniejąc za każdym naszym krokiem, gotowa wchłonąć nas w swoją tkankę ulic, parków i alej, przytłoczyć wielkością kanionów utworzonych przez drapacze chmur – ekscytujące!
Widoczne – „na przestrzał” – w kolosalnych pylonach mostu podwójne neogotyckie łuki łagodzą nieco masywność tych konstrukcji, a oplatający je gąszcz stalowych kabli sprawia wrażenie, jakby zarzucono na nie sieć – nie tyle podtrzymującą przęsła, co pętającą wieże i przytrzymującą je przy ziemi, jak również wyznaczającą trakt, jakim poruszają się przechodzący przez tę łukową bramę ludzie.

Most Brookliński nie jest oczywiście jedynym mostem przerzuconym nad Rzeką Wschodnią oddzielającą manhattańską wyspę od Wyspy Długiej (czyli Long Island). Ma on swoich równie istotnych dla ruchu, acz nie tak słynnych, sąsiadów: niebieski Manhattan Bridge, szary Williamsburg Bridge, brązowy Queensboro Bridge… wszystkie wiszące i zbudowane z solidnych choć ażurowych okratowań ze stali, których estetyka pozostawia jednak wiele do życzenia, strasząc niewiarygodną ilością żelastwa – tak, jakby komunikacja z Manhattanem opierała się na tych ekstrawaganckich kompozycjach ze złomu.
A jednak, jakimś dziwnym trafem, wszystko trzyma się tutaj kupy: trudno byłoby sobie wyobrazić nowojorski krajobraz nie tylko bez wieżowców, ale i bez mostów. To prawda, ziemia została tu stłamszona przez niemal rakowy rozrost urbanistycznej kolonii – cywilizacji metropolitarnej zdolnej do pokrycia ogromnych powierzchni w przeciągu zaledwie kilku ludzkich pokoleń. Ale w efekcie tego tworzy się jakaś nowa spektakularna jakość – coś na kształt cywilizacyjnego apogeum modernizmu i globalizacji.
Czy mnie to zachwyca tak, jak kiedyś zachwycił most Brookliński Majakowskiego? Czy też przygnębia i przytłacza – może nawet pęta – tak, jak Stachurę, którego techniczne cuda jakimi dysponował ogół, nie mogły wyzwolić od indywidualnego poczucia życiowej tragedii? Otóż odpowiem tak: może nie zachwyt, ale kop adrenaliny i wielkie wrażenie – prowincjusz zadziera głowę do nieba, by zobaczyć czubki drapaczy chmur. Rozgląda się w prawo i w lewo, biegnie wzrokiem po horyzont, nie ogarniając architektonicznej potęgi. Cieszy się, że tu jest, ale jeszcze bardziej cieszy się z tego, że jest tu tylko na chwilę – i że może od tego wszystkiego w każdej chwili uciec.

*

Neogotycka brama prowadząca do manhattańskiej dżungli (Brooklyn Bridge, New York)

Neogotycka brama prowadząca do manhattańskiej dżungli (Brooklyn Bridge, New York)

*

O amerykańskich mostach pisać by można długo. Ja właściwie tylko o nich wspomniałem. A zaczęło się od tego, że kiedy postanowiłem skreślić kilka szkiców na temat amerykańskich scenerii, to zauważyłem, że nie sposób jest pominąć w tym zarówno mostu Golden Gate, jak i mostu Brooklińskiego, które na przeciwległych krańcach kontynentu współtworzą coś w rodzaju ikon amerykańskiego pejzażu. Oba mosty są częścią krajobrazu miejskiego, choć w Kalifornii topos Natury nie został tak bardzo pogwałcony jak na Wschodnim Wybrzeżu, gdzie naturalne ukształtowanie terenu – a i sama Natura także – znikła praktycznie pod gęstą zabudową miasta, pokryta siatką przecinających go ulic, autostrad i dróg.

Zupełnie inną historią są mosty na południu Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza te florydzkie, ciągnące się nieraz przez wiele kilometrów – jak np. Seven Mile Bridge (polska nazwa brzmi wręcz fantazyjnie: Most Siedmiomilowy, przypominając bajkę z dzieciństwa o siedmiomilowych butach). Jest to jeden z 42 mostów jakie znajdują się na słynnej „nadmorskiej” drodze prowadzącej z Miami na Key West. Przy czym określenie „nadmorska” (ang. The Overseas Highway) należy traktować dosłownie, bowiem jadąc tym 200-kilometrowym traktem, na wielu jego odcinkach – po jednej i po drugiej stronie – widzimy morze, a konkretnie Ocean Atlantycki (po stronie południowo-wschodniej) i Zatokę Meksykańską (po północno-zachodniej). Archipelag Key West przypomina już nieco Karaiby (od jego krańcowej wyspy do Kuby jest zaledwie 150 km.), z podzwrotnikowym klimatem, wilgocią i słońcem, oblany bezmiarem turkusowych wód – z egzotyczną fauną i florą, niepodobną do tej, którą spotyka się na północy. Ta archipelagowa cienka wstążka drogi i łączących ją mostów jest dla mnie ekwiwalentem drogowych wstęg jakie spotyka się na pustkowiach amerykańskiego „Dzikiego” Zachodu. Odpowiednikiem pustynnego „morza” piachu, wydm i suchorostów jest tutaj rozciągające się po bezkresny horyzont, słone morze lazurowej wody, rozkołysanych fal i pieniących się morskich bałwanów; zaś zamiast drzewek Jozuego porastających przydrożną spieczoną pustynię, mamy palmy – podobnie jak drzewka Jozuego grzejące się w promieniach słońca, tyle że pławiące się tu na dodatek w życiodajnej dla nich, subtropikalnej wilgoci.
Znany jest też inny florydzki most o wdzięcznej nazwie Sunshine Skyway, biegnący nad Zatoką Tampa pod St. Petersburgiem. Ze swoimi jednorzędowymi wantami i podtrzymującymi go białymi kablami, przypomina sylwetką nasz warszawski Most Świętokrzyski, ale jest znacznie dłuższy, bo liczy ponad 6 km. (trzeba zaznaczyć, że w porównaniu z niespełna półkilometrowym mostem w Warszawie, to dużo).

Wszyscy musimy chyba przyznać, że w mostach jest coś podniecającego. I nie jest to tylko obawa o to, by most – po którym idziemy lub jedziemy – się nie zerwał, bo runęlibyśmy wtedy w przepaść. Bowiem przemierzanie mostu przypomina niekiedy rytuał przejścia – naszą gotowość do przekraczania granic, poznawania nowych terytoriów, podboju obcych ziem – rzucania wyzwania ogarniającej nas, a nieoswojonej jeszcze, przestrzeni – choć zazwyczaj most umożliwia nam po prostu przemieszczenie się z jednego miejsca do drugiego. Jednakże mosty, o których w tym szkicu była mowa, mostami zwyczajnymi nie są. Stały się one nie tylko nieodłącznym elementem amerykańskiej scenerii, ale i ważną częścią amerykańskiej kultury – i to nie tylko technicznej.

*

Manhattan nocą (po prawej: fragment mostu Brooklińskiego

Manhattan nocą (po prawej: fragment mostu Brooklińskiego)

*

© ZDJĘCIA WŁASNE

 

Komentarze 53 to “MOST… TO JEST COŚ! (szkice amerykańskie)”

  1. Krzysztof "Caddi" Kupiński Says:

    To tak na czasie ten wpis o mostach. Na czasie, bo w Rzymie wybierają nowego Pontifexa, budowniczego mostów:-)

  2. miziol Says:

    Most Kierbedzia, przed wojna, mial swoj styl i historie. To samo mozna powiedziec o moscie Poniatowskiego. Oczywiscie nie bylo do tej pory sznas na takie spektakularne widoczki, jak ten z mostem w Brooklinie, ale jak jeszcze troche poczekamy to kto wie :-)

    • Logos Amicus Says:

      Myślisz, że jest na co czekać? ;)

      • miziol Says:

        Ja nie czekam :-). A zeby sie wtracic do rozmowy ponizej, to jednak byl w Polsce (nie wiem czy jeszcze jest) najdluzszy w Europie most drewniany (przejezdzalem kilka razy – trudno zapomniec) w Wyszogrodzie nad Wisla.

      • Logos Amicus Says:

        Nie wiedziałem o tym, ale sprawdziłem. Rzeczywiście most w Wyszogrodzie był najdłuższym mostem drewnianym w Europie (1300 m). Rozebrano go jednak w 1999 r. i zastąpiono nowym – nota bene jest to teraz najdłuższy most w Polsce – 1200 m.

        To, że go rozebrano, to ja się – po obejrzeniu tego filmiku poniżej – nie dziwię. To co tam widać może też tłumaczyć fakt, że i Tobie trudno przejażdżkę po tym moście zapomnieć ;)

  3. ulotna_wiecznosc Says:

    Co o tym myślisz?
    Myślę że fajny temacik:-)
    Zaczęłabym od tęczy, wielobarwnego łuku znaku przymierza między niebem a ziemią.
    Potem most d’Avignon.
    A skończyłabym na zwyczaju kłódek wieszanych na mostach.

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2013/03/151210_1280123790_e4c0_p1.jpeg

    Ale to tylko drobne uzupełnienie bo fajnie napisałeś na ten temat:-))))

    • Logos Amicus Says:

      Ale nic nie wspominasz, że to są kłódki miłości. Czyżby było w tym coś wstydliwego? ;)
      To taki symbol zakochanych – i wyrażenie ich tęsknoty za tym, aby miłość jaką właśnie przeżywają, trwała długo i była nierozerwana – jak te kłódki właśnie.

      Ten zwyczaj rozpowszechniony jest obecnie w wielu miastach europejskich (także, z tego co słyszałem, w Polsce). Ale nie wszyscy wiedzą, że zaczął się od zawieszania kłódek na tym – słynnym skądinąd – moście we Włoszech:

      https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2013/03/ponte-vecchio-florencja.jpg
      Ponte Vecchio (czyli Stary Most) we Florencji (zdjęcie własne)

      • ulotna_wiecznosc Says:

        ,, Będziemy smucić się starannie
        Będziemy szaleć nienagannie
        Będziemy naprzód nieprzestanie
        Ku polanie…”

        E.Stachura.fragm.

        Logosie myslisz że miłość można zamknąć na kłódkę? A potem pilnowac kluczyka.:-)
        Po prostu te dwa słowa razem ,, kłódki miłości” w mojej wyobraźni się nie komponują.
        Przenikliwość Twoja jest wielka że zauważyłeś:-)
        A może miłość to taki most między dwojgiem ludzi.:-)

      • Jula :D Says:

        Most i kłódeczka, to nie tylko symboliczne połączenie dwóch stron ;)
        Ja jak bywam w Krakowie to jeżdżę do podkrakowskiej miejscowości o pięknej nazwie Uście Solne, historycznie uzasadnianej, bo w średniowieczu stamtąd bryły soli z Bochni transportowano Rabą do jej ujścia do Wisły. I właśnie tam na Wiśle jest cudny most. Taki wąziutki z wypustkami, by samochody mogły się mijać. :D)))
        Pozdrawiam!

      • Logos Amicus Says:

        Niektórzy próbują zamknąć miłość na kłódkę. To dobrze, jeśli godzą się na to oboje zakochani. Gorzej – jeśli nalega na to tylko jedna strona. Pamiętamy wszyscy dawne pasy cnoty. Co one miały wspólnego z miłością? Raczej chyba z małżeńską niewolą.
        Kłódka miłości ma być symbolem wiecznej miłości. A czy miłość może trwać wiecznie?
        Nie wiem, czy ci, którzy wieszają kłódki na mostach (lub na latarniach), zdają sobie sprawę z ich seksualnej symboliki (tutaj pewnie Freud by się ekscytował ;) ) Klucz bowiem to (oczywisty chyba jednak) symbol falliczny, kłódka to reprezentacja waginy (sorry, jeśli komuś wyda się to mało romantyczne ; )

        @ Jula: Uście Solne… ciekawa nazwa :) Domyślam się etymologii słowa „uście”. Tylko nie jestem pewien, dlaczego zniknęła litera „j”. Czyżby z powodu niedbałości, a może z wygody? ;)

        • Jula :D Says:

          Może to gwara? .. bez „j”. , może nazwa zachowana ze średniowiecza ?.. Uście Solne – Teraz wieś (do 1934 miasto, jak to w Małopolsce ) położona na prawym brzegu Raby,
          http://pl.wikipedia.org/wiki/U%C5%9Bcie_Solne

        • Logos Amicus Says:

          Z ciekawości poszukałem skąd się wzięło to „uście”. I okazało się, że „uście” jest słowem bardziej pierwotnym niż „ujście”. Pochodzi – z grubsza biorąc – od „ust”. Czyli „j” nie zniknęło, ale wręcz przeciwnie: zostało dodane – jeśli w ogóle nasze „usta” mają cokolwiek wspólnego z „ujściem” (bo przecież „uchodzić” pochodzi od „chodzenia”). Ale to są meandry językowe, które pewnie zaprowadziłyby nas do jakiegoś języka staroindyjskiego.
          Cóż, zawsze musi z nas wyjść jakiś dyletantyzm ;) Ale przecież nie można wiedzieć wszystkiego.

  4. Onibe Says:

    jest w Polsce parę fajnych mostów, ale oczywiście żaden tak imponujący. Widziałem kilka razy piękne, zapomniane, nieco zdewastowane: pomniki minionej epoki, obecnie już porzucone lub ledwo, ledwo wykorzystywane. Najładniejsze i najciekawsze mosty w Polsce związane chyba zawsze były z kolejami – te samochodowe były po prostu zwyczajne, banalne. W miarę jak koleje zaczęły umierać, w niepamięć odchodzą noszące je mosty…

    • Logos Amicus Says:

      No cóż, architektura PRL-u była, powiedzmy sobie szczerze, dość siermiężna. Kto by tam się przejmował estetyką mostów? Liczyła się jego funkcja.
      Poza tym (wspomniałem o tym w tekście) polska topografia nie rzucała takiego wyzwania konstruktorom mostu, jak to było a Ameryce.
      No i – last but not the least – Stany Zjednoczone, w przeciwieństwie do naszego kraju, były jednak gospodarczą potęgą, która mogła sobie pozwolić na budowę takich spektakularnych gigantów, jak Golden Gate, czy Brooklyn Bridge.

      • Onibe Says:

        otóż to! Mnie nawet cieszy, że nie wpadliśmy w mostową megalomanię. Popatrz na Włochów, którzy znowu próbują przerobić swój budżet na parę milionów ton cementu i stali…

        • Logos Amicus Says:

          Sugerujesz, że Amerykanie budując takie olbrzymie mosty ulegli pewnej megalomanii? ;)
          Oczywiście, że Ameryka nie jest wolna od megalomanii (jak każde zresztą imperium w historii), ale jeśli chodzi o mosty, to ich wielkość wymuszały jednak warunki: aby połączyć dwa tak odległe brzegi i oprzeć się żywiołom (czy to wodom wielkiej rzeki czy mocnym prądom cieśnin, tudzież porywistym wiatrom) to te mosty musiały być potężne. Poza tym, zwykle decyzja o budowie tych mostów była doskonałym posunięciem ekonomicznym (np. Golden Gate, mimo kolosalnych kosztów, dość szybko te koszty zwrócił i teraz bardzo dobrze zarabia nie tylko na siebie, ale i na samo miasto San Francisco).
          Nie wspominając już o tym, że konstrukcja tych mostów znacznie popchnęła technikę do przodu – bo to wszystko były niewątpliwie wielkie wyzwania techniczne, którym nota bene pięknie sprostano.
          Te mosty są bardzo imponujące także i pod tym względem.

        • Onibe Says:

          tego nie twierdzę. Coś co w jednym miejscu jest megalomanią, w innym wynika z potrzeby i kalkulacji ekonomicznej. Amerykanie budują z rozmachem bo jeśli wiedzą, że coś będzie służyło intensywnie, to od razu zakładają, że powinno służyć dobrze. Most musi być zatem przepustowy i bezpieczny. Tak to widzę ;-)

        • Logos Amicus Says:

          Myślę, że przede wszystkim konstruktorom tych mostów zależało na tym, aby były one trwałe – czyli służyły długo i były solidne. Z tego wynikało te, że były one zarazem bezpieczne i miały dużą przepustowość. Skoro mowa o GG i BB, to mnie dodatkowo cieszy jeszcze to, że zadbano także o estetykę tych mostów – na swój sposób są one nie tylko tryumfem myśli inżynierskiej, ale i dziełem sztuki.

          Co jest jeszcze zdumiewające to to, że np. most Brooklyński nie był przewidziany do ruchu samochodowego (przypomnijmy, że kiedy oddawano go do użytku 1883 roku, to jeździły po nim tylko bryczki, powozy, rowery i chodzili ludzie). Kiedy pojawiły się samochody – most, jak się okazało, świetnie sobie poradził – i radzi do dziś.

          W niebezpieczeństwie jest natomiast Golden Gate. Wprawdzie wytrzymał już wiele trzęsień ziemi, to kiedy przyjdzie tzw. Big One, to może ulec zniszczeniu. Teraz planuje się, aby GG wzmocnić (tak jak wzmocniono niedawno inny słynny most San Francisco – nota bene zaprojektowany przez Rudolfa Modrzejewskiego – długi na ponad 7 km. San Francisco-Oakland Bay Bridge).

        • Onibe Says:

          budowanie budowli bardzo wytrzymałych ale i estetycznie wyrafinowanych (z obu przyczyn zatem droższych i projektowo bardziej kłopotliwych) to domena imperiów, które nie obawiają się o swoją przyszłość. W krajach żyjących w ciągłym strachu, inwestowanie tego typu się nie opłaca. Lub: nie opłacało do tej pory. Pewnie z czasem i Polska doczeka się jakiegoś ciekawego cudu architektury… Tymczasem mam nadzieję, że i mnie będzie dane ujrzeć te mosty o których piszesz. Acha, nie tak dawno temu, bo w styczniu, miałem okazję jechać przez inny, całkiem imponujący mostek, a mianowicie konstrukcje (3 w sumie) nad cieśninami duńskimi. Zaręczam, że również robi to wrażenie ;-).

        • Logos Amicus Says:

          Może w Polsce nie opłacało się budowanie solidnych mostów, bo wiedziano, że zawsze skorzystać z nich mogą nasi silniejsi sąsiedzi, (z którymi zazwyczaj nie byliśmy w zbyt dobrych stosunkach)?
          Dorzucasz więc do tego komponent strachu. Może coś w tym jest… Bo strach zazwyczaj uświadamia nam – czy też raczej wywołuje – poczucie pewnej nietrwałości.

          Pewnie i Polska doczeka się z czasem jakiegoś cudu architektury – leży przecież na przecięciu się szlaków w samym środku Europy (choć ten geograficzny, niestety, nie pokrywa się z tym ekonomicznym). Na razie ludzie fundują sobie kuriozalne „lichenie”. Ja myślę, że w naszym kraju najwyższy czas… może nie tyle na cuda, co na zwykłe autostrady ;)

        • Onibe Says:

          no fakt, zapomniałem że mamy w Polsce coś imponującego: kościoły ;-). Szkoda, że te nowe imponują jedynie wydanymi na nie środkami, nie zaś pięknem architektury…

        • Logos Amicus Says:

          Na szczęście wiele starych imponuje czymś innym – właśnie pięknem architektury i obecnej w nich sztuki sakralnej.

        • Onibe Says:

          tak, ale zatrzymaliśmy się na pewnym etapie i nowe doświadczenia nie pomagają nam, ale raczej przeszkadzają. Kiedyś świątynie bywały wzorowane choćby na Ill Gesu, teraz każdy proboszcz uważa, że jest alfą i omegę architektury, czego efektem są setki potworków, budowanych nierzadko w centrach miast. Dodajmy, że ze względów politycznych, najgorsze nawet potworki tego typu nie są i nie będą blokowane. Szkoda, bo ja myślę, że jak już tracić kasę na coś takiego, to niech to chociaż wzbogaca przestrzeń. Kłania się porównanie z Amerykanami, którzy, jak już o tym obaj wspomnieliśmy, budują tak, aby nawet za sto lat z danej rzeczy był pożytek, ale i aby cieszyła oczy.

      • Logos Amicus Says:

        No i zeszło nam na kościoły, ale przecież są one dla ludzi wierzących takimi (po)mostami do Boga ;)
        A skoro o wilku mowa… Ja nie pamiętam, aby w Polsce kiedykolwiek wobec Kościoła istniała taka niechęć – wręcz wrogość – jak teraz… (no, może za czasów PRL-u wśród najbardziej gorliwych dygnitarzy partyjnych i komunistów). Nie chcę o tym mówić, ale tylko wspomnę, że gdyby nie homo religiosus, to nie mielibyśmy tych wszystkich cudownych budowli – nie tylko w Europie, ale i w Azji, czy na Bliskim Wschodzie. I nie byłoby sztuki sakralnej, która też bywała cudowna.
        I nie byłoby słynnego Mostu Karola w Pradze z jego 30 figurami świętych :)

        https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2013/03/most-karola-w-pradze.jpg
        Most Karola w Pradze (zdjęcie pochodzi stąd)

  5. akwamaryna Says:

    Napiszę krótko. Uwielbiam mosty, a Ty Logosie wspaniale o nich napisałeś. Zdjęcia wspaniałe!
    Pozdrawiam serdecznie

  6. pangrabek Says:

    Dwa sławne mosty-symbole po obu stronach wielkiego imperium, przecież to świetny pomysł! toż to prawie nowa jakość w ikonografii USA, gdzie wiecznie ta statua wolności i inne głowy prezydentów panują, a tu: BB – skierowany na wschód (Europa) i GG jak brama do Azji prawie. Mało tego: w interiorze amerykańskim, czyli niejako w sercu kontynentu – London Bridge – przeniesiony z Londynu w l. 60. – byłej stolicy byłego wielkiego imperium. Anglosaskie serce.

    • Logos Amicus Says:

      I tak oto – przy Twojej pomocy, pangrabku – tworzymy nową jakość w amerykańskiej ikonografii. Nawet inicjały – BB i GG – nam w tym sprzyjają, bo łączą ikonograficzną moc z dosadną prostotą (co też – w pewnym sensie – przynależy do istoty i sedna amerykańskości). I to otwarcie się na inne kontynenty: europejski na wschodzie (BB) i azjatycki na zachodzie (GG). A mosty jako symbole wolności, nadziei i międzyludzkiej solidarności tułaczej, próbującej znaleźć swoje miejsce po drugiej stronie brzegu. I ucieleśnienie optymizmu realizujące się w splocie z geniuszem – to, na czym (m.in.) zbudowano amerykańskie imperium.

      • pangrabek Says:

        „BB i GG” przecie to podwójne BiG! ach tak Ameryka!

      • Logos Amicus Says:

        No właśnie :)

        I jeszcze nawiązanie do Twojej wzmianki o moście londyńskim przeniesionym do Ameryki – a konkretnie do Arizony. To tylko z pozoru wyglądało na szaleństwo, bo w sumie okazało się jednak dobrym biznesem (jak widać do interesu Anglosasi też mają serce – a właściwie głowę ;) )

        Most Londyński w Londynie (circa 1900 r.):

        https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2013/03/london-bridge1900.jpg

        I po przeniesieniu go do Arizony (widok współczesny):

        https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2013/03/london-bridge_lake-havasu.jpg

        (Zdjęcia pochodzą stąd.)

  7. andrzej Says:

    A ja sądziłem, że to zloty kolor kwitnących maków zadecydował o nazwie Golden Gate.

    • Logos Amicus Says:

      Może do „wyschniętych traw” i „dzikich zbóż” powinienem więc dodać kwitnące na złoto-kolorowo maki? Ale coś mi się wydaje, że jest to taka nasza nieco malownicza wersja ekologiczna, do której się skłaniamy. A tak naprawdę, to chodziło o – niezbyt jednak w praktyce romantyczną – gorączkę złota, która jak wiesz, przewaliła się przez Kalifornię kilkakrotnie (ot, choćby w 1849 r.) i de facto stała się jednym z głównych przyczyn rozkwitu (rozbudowy) miasta San Francisco.

  8. Torlin Says:

    A jak Ci się podoba nowy europejski most?

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2013/03/most.jpg

  9. Torlin Says:

    Bardzo bym Cię prosił Logosie o wypowiedzenie się w moim blogu na temat strachu w turystyce. Nie mam takich doświadczeń pozaeuropejskich i bardzo ciekaw jestem Twojej opinii.

    • Logos Amicus Says:

      Czyżbyś uważał mnie za eksperta w strachu w turystyce pozaeuropejskiej? ;)

      • Torlin Says:

        Uważam Cię za eksperta w podróżach po całym świecie. Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję, turyści tacy jak ja zawsze będą się zastanawiać, czy kraj, do którego jadą, jest bezpieczny, czy nie. To jest silniejsze, i nie należy się tego wstydzić. Szczególnie, gdy nie jedzie się na wycieczkę zorganizowaną, tylko samemu z plecakiem.

    • Logos Amicus Says:

      PS. UWAGA (po uwadze poczynionej przez jedną z moich znajomych) – osoby nadwrażliwe nie powinny oglądać tego video.

      Myślałem, aby usunąć ten film, ale jednak postanowiłem go tutaj pozostawić. Także ku pamięci ponad 2 tysięcy osób, które skoczyły z mostu Golden Gate popełniając samobójstwo, będące zawsze wyrazem jakiejś osobistej tragedii i rozpaczy.

  10. bro Says:

    Znany jest wiersz o moście Golden Gate, który – co ciekawe – napisał jego główny konstruktor, Joseph B. Strauss:

    „THE MIGHTY TUSK IS DONE”

    At last the mighty task is done;
    Resplendent in the western sun
    The Bridge looms mountain high;
    Its titan piers grip ocean floor,
    Its great steel arms link shore with shore,
    Its towers pierce the sky.

    On its broad decks in rightful pride,
    The world in swift parade shall ride,
    Throughout all time to be;
    Beneath, fleet ships from every port,
    Vast landlocked bay, historic fort,
    And dwarfing all the sea.

    To north, the Redwood Empires gates;
    To south, a happy playground waits,
    In Rapturous appeal;
    Here nature, free since time began,
    Yields to the restless moods of man,
    Accepts his bonds of steel.

    Launched midst a thousand hopes and fears,
    Damned by a thousand hostile sneers,
    Yet Neer its course was stayed,
    But ask of those who met the foe
    Who stood alone when faith was low,
    Ask them the price they paid.

    Ask of the steel, each strut and wire,
    Ask of the searching, purging fire,
    That marked their natal hour;
    Ask of the mind, the hand, the heart,
    Ask of each single, stalwart part,
    What gave it force and power.

    An Honored cause and nobly fought
    And that which they so bravely wrought,
    Now glorifies their deed,
    No selfish urge shall stain its life,
    Nor envy, greed, intrigue, nor strife,
    Nor false, ignoble creed.

    High overhead its lights shall gleam,
    Far, far below lifes restless stream,
    Unceasingly shall flow;
    For this was spun its lithe fine form,
    To fear not war, nor time, nor storm,
    For Fate had meant it so.


Co o tym myślisz?

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: