EROS, MYŚL I PRZEMIJANIE (o książce J.M. Coetzeego „Zapiski ze złego roku”)

.

Mistrz i Anya. Starzejący się pisarz rozlicza się ze światem pisząc swą ostatnią książkę (będącą czymś w rodzaju literackiego testamentu), przeżywając przy tym ostatnią erotyczną przygodę swojego życia (gdzie kobieta jest niczym katalizator autentycznego doświadczenia świata przez mężczyznę wrażliwego i zmysłowego). Nagie kobiece ciało z tytułowej okładki jest jakby kontrapunktem dla portretu starszego dystyngowanego pana, który widzimy na okładce z tyłu książki. Jednakże to, co wydaje się być dość tanim seksistowskim chwytem komercyjnym (nagość młodego ciała jest atrakcyjnym towarem) w sposób chyba niezamierzony oddaje najgłębszy bodajże sens tej książki, który zawiera się w dialektyce: zmysłowa witalność, erotyczne napięcie płci (seksualizm) vs. filozoficzna, psychologiczna i polityczna próba ogarnięcia świata (intelektualizm).

.

J.C. Coetzee zapiski ze zlego roku okladakaCoetzee po raz kolejny pisze o sobie, a raczej o kolejnej wersji samego siebie – człowieka nieprzeciętnie inteligentnego i o wielkiej wrażliwości (to ona najprawdopodobniej jest przyczyną jego dystansu do świata – wycofania się z życia społecznego), podatnego na erotyczny impuls; do pewnego stopnia wyalienowanego, a jednak usiłującego jednocześnie związać się ze światem ludzi, poznać i doświadczyć istotę własnego człowieczeństwa – uporządkować i nadać sens temu wszystkiemu, co go otacza, a co wydaje się być bezcelowe i chaotyczne, a na dodatek skażone hańbą i przepełnione immanentnym wręcz cierpieniem.

myślenie polityczne i anielski tyłeczek

Uderzająca jest ta konfrontacja zmysłów z myśleniem, ciała z intelektem, płciowości z duchem, konkretu z abstrakcją, prostoty z wyrafinowaniem, dosłowności z niuansem, frywolności z powagą.
Oto główny bohater książki, JC (“El Señor” – jak nazwała pisarza Anya) tak mówi o pierwszym spotkaniu z dziewczyną, która później zostanie jego sekretarką: “Po raz pierwszy zauważyłem ją w pralni (…). Siedziałem i patrzyłem, jak pranie wiruje, gdy nagle weszła ta zdumiewająca młoda osoba. Zdumiała mnie, bo czego jak czego, ale takiej zjawy się nie spodziewałem; sukienka w pomidorowym odcieniu, którą miała na sobie, też była zdumiewająco krótka. (…) Minął tydzień, jak znów ją zobaczyłem (…), a i to tylko przelotnie: kiedy wychodziła głównymi drzwiami, mignęły mi jej białe spodnie, uwydatniając bliski doskonałości, zaiste anielski tyłeczek.”
W tym samym czasie JC pisze esej “O myśleniu”: “Gdyby mi kazano opatrzyć jakąś etykietką mój własny styl myślenia politycznego, nazwałbym go pesymistycznie anarchistycznym kwietyzmem, anarchistycznie kwietystycznym pesymizmem lub pesymistycznie kwietystycznym anarchizmem. Byłby to anarchizm, bo w świetle moich doświadczeń najgorsze w polityce jest samo to, że chodzi w niej o władzę; byłby to też kwietyzm, bo podejrzana wydaje mi się chęć zmieniania świata, skażona żądzą władzy; i byłby to wreszcie pesymizm, ponieważ wątpię, czy rzeczywistość w ogóle da się jakoś zasadniczo zmienić.”

metafizyczny ból starca

Na początku Anya jest dla JC samą tylko powierzchownością, kobiecym ciałem, „kwiatem”, który on podziwia… i którego nawet nie może pożądać, ponieważ Parkinson i wiek (72 lata) skutecznie stłumił w nim seksualny popęd. Niemniej jednak poddaje się zauroczeniu i zadurzeniu, a kiedy sam stara się dociec przyczyn, które go do tego stanu doprowadziły, mówi o nudzie, swoim „pustogłowiu” i „indolencji”. Ale to nieprawda, bo to, że zwrócił na tę dziewczynę uwagę było spowodowane czymś, co siedziało w nim znacznie głębiej, niż samczy poryw znudzonego jajogłowca. Bardziej wiarygodne wydaje mi się bowiem to wyznanie Señora C: „Kiedy tak na nią patrzyłem, przeniknął mnie jakiś ból, rodzaj metafizycznego bólu, a ja w żaden sposób nie starałem się go stłumić. Ona zaś intuicyjnie go wyczuła: skądś wiedziała, że w starcu, który siedzi w kącie na plastikowym krześle, dzieje się coś bardzo osobistego, związanego z wiekiem, żalem i ogólną łzawością rzeczy.”
Tak więc: jakaś dziwna mieszanka metafizyki i sentymentu, platonizmu i tęsknoty? JC zbyt dużo wiedział o erotycznej sublimacji – tym swoistym współgraniu, przenikaniu i wzajemnym oddziaływaniu szarych komórek mózgowych mężczyzny myślącego z jego gruczołami produkującymi hormony – by poddać się jedynie zwierzęcej chuci bez zaangażowania serca, wyższych ludzkich uczuć i inteligencji. Wprawdzie zdaje sobie sprawę ze znaczenia w życiu twórcy aktywnego libido: „Rosnący dystans wobec świata odczuwa oczywiście wielu pisarzy, gdy w podeszłym wieku stygną, chłodnieją. Ich proza traci gęstość, a w traktowaniu postaci i akcji pojawia się większy schematyzm. Syndrom ten składa się zazwyczaj na karb ubytku mocy twórczych; niewątpliwie wiąże się to z wygasaniem sił fizycznych, a zwłaszcza pożądania.” Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, więc JC konkluduje następująco: „Lecz od wewnątrz można odczuwać tę przemianę zupełnie inaczej: jako wyzwolenie, rozjaśnienie umysłu, które pozwala podjąć ważniejsze zadania.” I podaje przykład Tołstoja, który w tym co pisał stawał się coraz bardziej dydaktyczny i oschły, a jednak w tej swojej ewolucji nie widział schyłku i dekadencji. Wprost przeciwnie: odczuwał, że stopniowo zrzuca więzy i okowy, które pętały go za młodu i wymuszały uczestnictwo w świecie pełnym pustych gestów, gry i pozorów, dzięki czemu mógł nareszcie teraz „stanąć oko w oko z jedynym pytaniem, szczerze zaprzątającym jego duszę: jak żyć?”

trójkąt

Coetzee uchodzi za pisarza chłodnego, zimnego, wręcz lodowatego (osobiście uważam, że jest to mylna interpretacja jego słownej i warsztatowej precyzji), ale tak naprawdę, sądząc po tym, co czytamy w „Zapiskach”, w jego głębi zdają się kryć pokłady ciepłych uczuć, a nawet sentymentalizm, który niekiedy wyczuwalny jest przez skórę (choćby w zdaniach typu: „U dzisiejszych młodych kochanków nie widać ani cienia dawnego głodu metafizycznego, który sam siebie określał zaszyfrowanym mianem tęsknoty”), choć czasami wydostaje się on na powierzchnię explicité – jak np. w szkicu o pocałunku, który kończy się zaskakującym w prozie Coetzeego wyznaniem: „Miłość – to za czym aż do bólu tęskni serce.”

Fabuła powieści obraca się wokół trzech postaci (JC, Anya i Alan – „konsultant finansowy”, z którym  mieszka dziewczyna), choć sam trzon całej książki wydają się stanowić krótkie eseje i felietony, jakie JC przygotowuje dla jednego z niemieckich wydawnictw, a które przepisuje Anya. Wydaje się jednak, że najważniejsza w tym wszystkim jest kobieta, która nie tylko stymuluje siły życiowe starzejącego się mężczyzny, ale stopniowo zaczyna wpływać na treść i ton eseistycznych szkiców, a w końcu i na sam dobór tematów. Pod jej wpływem zmienia się także El Señor – zwłaszcza jego stosunek do tego co pisze, a ściślej: do swoich własnych poglądów. Nie jest więc tak, że –  jak twierdzą niektórzy – to Anya przeobraziła się nabierając życia, niczym Galatea ożywiona przez miłość Pigmaliona. Wbrew pozorom (zalotna frywolność, lekka trzpiotowatość) to ona trzyma się twardo ziemi i trzeźwo ocenia obu mężczyzn – jest krytyczna zarówno wobec niecnych posunięć i cynizmu Allana, jak i wątpliwej jej zdaniem jakości „twardych poglądów” JC (taką nazwę roboczą mają eseje pisarza). No i tylko ją stać, jak się okaże, na zachowanie stanowcze i konsekwentne – na dokonanie zmiany w realnym świecie (podjęcie ważnej życiowej decyzji, która jest niczym innym jak dokonaniem moralnego wyboru).

chamstwo erudyty

Postacią nie mniej ciekawą i – rzec można – symptomatyczną, jest Alan, bezwzględny gracz na finansowym rynku, nieodrodne dziecko swoich czasów znaczonych chciwością krwiożerczego kapitalizmu, bez zmrużenia oka i bez śladu etycznej rozterki gotów jest po prostu okraść swojego sąsiada. Oszust – pragmatyk, pod względem etycznym debil, lecz niezwykle sprawny intelektualnie (prowadzi nawet seminaria w modelowaniu matematycznym) i choć jego dewiza życiowa jest prostacka, to jego intelekt prymitywny już nie jest: w sposób dość przenikliwy analizuje i kontestuje poglądy JC, wie nawet co to jest Nuomenon w filozofii Kanta (nie myli rzeczywistego świata z jego przedstawieniem), zgadza się z JC, że państwo to „bandycka szajka”, jednak gromi go za niezdolność do zrozumienia tego, co naprawdę dzieje się we współczesnym świecie – jakie są w nim prawidła i na jakich zasadach on działa: „Cały szkopuł z tym Twoim Señorem C – mówi Allan do Anyi – polega na tym, że on nie umie rozumować kategoriami strukturalnymi. Wszędzie chce się dopatrywać działania osobistych pobudek. Chce widzieć okrucieństwo. Chce widzieć chciwość i wyzysk. Dla niego wszystko jest moralitetem, walką dobra ze złem. Nie dostrzega, albo woli nie dostrzegać, że jednostki funkcjonują w ramach pewnej struktury, wyższej nad jednostkowe pobudki, wyższej nad dobro i zło.”
Jak widać z amoralizmu Alan czyni zasadę funkcjonowania w świecie, który jest niczym innym jak strukturalnym układem, w jaki należy się wpasować, jeśli chce się skutecznie działać, i osiągać swoje cele będące niczym innym, jak dbanie o swój własny interes. (W sumie to dość typowe credo konformisty.)
Rysem charakterystycznym Alana jest połączenie sprytu, przebiegłości, ale i intelektualnej sprawności (nie pozbawionej nawet sporej erudycji) z chamstwem. Oto mała próbka – ocena tego, co o prawdopodobieństwie napisał JC: „To sranie w banie. Dyletanckie sranie w banie. On jest o sto lat do tyłu. Żyjemy w świecie probabilistycznym, kwantowym. Udowodnili to Schrödinger i Heisenberg. Einstein się z nimi nie zgadzał, ale w końcu musiał się przyznać do błędu.” Albo innym razem, kiedy wyszło na jaw, że wkradł się do komputera JC i grzebie w jego dokumentach, z czego zrobiła mu wyrzut Anya, odpowiada: „Na jego poufne myśli sram rzadkim gównem z góry na dół.” Swoją kobietę nazywa „Księżniczką Cipki” i „Królowa Pizdy”, nawet w obecności JC (podczas skandalicznej wizyty w mieszkaniu pisarza, który zaprosił swoich sąsiadów, by uczcić zakończenie pracy nad książką) określa ją jako „uroczą przyjaciółkę, co ma słodką, słudziutką pizdę.”

kto zwycięży?

Można odnieść wrażenie, iż dramaturgia całej tej historii opiera się na tym, że dwaj diametralnie różni mężczyźni konkurują o względy (każdy innego rodzaju) kobiety (wprawdzie Alan już ma ją w swoim łóżku, ale El Señor chciałby zdobyć miejsce w jej sercu), lecz tak naprawdę stawką jest to, po której stronie opowie się ostatecznie Anya. Wpędza ją to w coraz większą konsternację, choć na początku jest wierna temu, z którym mieszka pod jednym dachem: „Naprawdę jestem po stronie Alana. Przecież z nim żyję, a jak się żyje z mężczyzną, to znaczy, że jest się po jego stronie. Ale ostatnio czuję, że robi mi się ciasno między nim a Señorem C. (…) Stary byk i młody byk bodą się ze sobą. A ja? Jestem młoda krowa, której usiłują zaimponować, a ją już nudzą te ich popisy.”
Kogo ostatecznie wybierze Anya… jeśli w ogóle kogoś wybierze? Dylemat ten i niepewność nadaje całej historii dramatycznego napięcia, ale nie tylko to (wraz z samym wyborem)  jest w tej książce ważne, mimo że nadaje jej znamion swoistego moralitetu. Jeszcze bardziej istotne jest to, że tak różne od siebie ludzkie wyspy próbują się między sobą komunikować, wchodzić we wzajemne relacje, wpływać na siebie, może nawet zmieniać… Czy jednak obecność tego wszystkiego – ów fenomen wzajemnego docierania się i urabiania ludzi – potrafi mieć jakikolwiek wpływ na świat, w jakim oni żyją? Czy dokonywane przez nich wybory – reakcje, odruchy, perswazje, impulsy – mogą zmienić sam świat, czy jedynie wpłynąć na otaczającą ich rzeczywistość? (Jeśli przyjmiemy że rzeczywistość, w której żyjemy, nie jest tożsama ze światem, jaki nas otacza – a wydaje mi się jednak, że nie jest.)

„stanowcze” poglądy, czyli rzecz o makiawelizmie naszych czasów

Coetzee  zapiski ze złego roku - okładkaTrzon “Zapisków ze złego roku” stanowią eseje JC, których “rozrzut” tematyczny jest tak wielki, że przypominają misz-masz notatek pisarza zebranych razem, ale prezentowanych nam bez większego ładu i składu. Dopiero po jakimś czasie układają się nam one w nieco spójną całość, stanowiąc coś w rodzaju résumé poglądów JC o współczesnym świecie – człowieku, polityce, kulturze… (czy można je uznać także za poglądy samego Coetzeego, to już inna sprawa – do której chciałbym jeszcze później nawiązać, bo według mnie jest to istotne dla zrozumienia sensu całej książki).

Określenia “eseje” użyłem tutaj cokolwiek na wyrost, bo w zasadzie są to szkice, mini felietony, noty różniące się znacznie objętością, jak również ogromną rozbieżnością tematyczną (“o terroryzmie”, “o pedofilii”, “o ciele”, “o klątwie”, “o emocjach tłumów”, “o klasykach”, “o turystyce”, “o rabunku”, “o systemach naprowadzania na cel”, “o ptakach w przestworzach”, “o inteligentnym projekcie”, “o życiu wiecznym”…) co rzeczywiście u mniej cierpliwego czytelnika może wywołać w mętlik w głowie, nastawiając go bardziej krytycznie do intelektualnych wywodów pisarza, w których trudno naleźć jakąś nić przewodnią, chociaż daje się jednak zauważyć przewaga wątków politycznych. Mnie jednak czytało się to dobrze. Nie mam nic przeciwko takim krótkim formom, układającym się tu w mozaikę myśli człowieka wrażliwego i dociekliwego, a przy tym nieortodoksyjnego i unikającego tzw. politycznej poprawności, która często jest niczym innym jak asekuracją, nieszczerością i lawirowaniem tak, by przypadkiem komuś się nie narazić, zwłaszcza swoim wydawcom i czytelnikom.

To fakt, polityka w tych zapiskach dominuje, przez co rysuje się nam niezbyt radosny obraz współczesnego świata zdominowanego przez makiawelizm, przemoc, kłamstwo i manipulację: “o pochodzeniu państwa” (wszyscy żyjemy w pułapce, jaką jest państwo, będące na dodatek tworem, który sami powołaliśmy do istnienia); “o demokracji” (tzw. “demokratyczne” wybory w “demokratycznych” państwach nie są żadnymi wyborami tylko loterią wyłaniającą tych, którzy już wcześniej zostali przez kogoś “namaszczeni”); “o Al Kaidzie” (mit “potężnej” organizacji podsycający strach i poczucie zagrożenia na świecie, kreowany i podtrzymywany przez rządy krajów zachodnich do uwierzytelnienia i usprawiedliwienia swoich aktów opresji, rozbudowywania aparatu władzy, kontroli całego społeczeństwa, militarnej siły); “o rywalizacji” (świat wale nie jest dżunglą, jak daliśmy sobie wmówić, ani też nie jest nieustającą walką wszystkich ze wszystkimi – przynajmniej taki być nie musi, bo to my sami czynimy dżunglę, tor wyścigowy i ring, gdzie wszyscy wzajem się naparzają, choć równie dobrze możemy wybrać pokój i przyjacielskie współdziałanie – wojna więc wcale nie jest nieunikniona, podobnie jak nie musi zdominowywać świata konkurencja, która stanowi “wysublimowaną namiastkę wojny”); „o lewicy i prawicy” (tutaj Coetzee, czy też raczej JC, rozważa dość ryzykowną według mnie – by nie powiedzieć: fantastyczną – tezę, że być może socjalizm „wcale się nie zawalił, tylko padł pod ciosami, i nie umarł, lecz został zatłuczony na śmierć?”) Dostaje się też mocno zagranicznej polityce Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. JC nie przebiera w słowach, kiedy pisze o amerykańskich politykach: “mściwość i podłość moralna godna samego Donalda Rumsfelda i Busha juniora”, o obozie w Guantanamo i rządowym przyzwoleniu na stosowanie tortur: “Amerykański rząd wyniósł mściwość na iście piekielny poziom”, albo: “okrucieństwa, których dopuszcza się Bush i jego słudzy, a zwłaszcza okrucieństwo tortur oraz pełne pychy twierdzenie, jakoby on sam stał ponad prawem, rzucają bogom wyzwanie, bezwstyd tego wyzwania stanowi zaś rękojmię, że bogowie wymierzą karę dzieciom i wnukom jego domu”.

trzeźwolub i pedant – rewizje

Lecz za daleko odeszliśmy od tego, co w książce Coetzeego wydaje się być najważniejsze: od kobiety. Bo wszystko wskazuje na to, że to dzięki Anyi Señor C dokonuje rewizji swoich „stanowczych” poglądów. Nie tyle po to, by je skorygować (jego wizja świata nie ulega bowiem zmianie) ale po to, by je „wyprzeć”, zastąpić innymi; spojrzeć na nie z zewnątrz, nabrać do nich dystansu…
Co on sam o tym mówi?: „Powinienem wyplenić te starsze, co bardziej sterane [poglądy], i zastąpić je nowszymi, bardziej dzisiejszymi.” Jest świadomy tego, że wyrosły one z jego „namiętności” i „uprzedzeń”, i że komuś „na wskroś nowoczesnemu” mogą się one wydawać staroświeckie i obce „niczym kości jakiegoś dziwacznego i wytępionego stwora, ni to ptaka, ni to gada, tuż przed skamienieniem. Lamenty. Pomstowania. Klątwy.”
Anya radzi mu, by „zmiękczył” swoje zapatrywania, napisał coś bardziej osobistego, popartego własnym, rzeczywistym doświadczeniem; coś, co jest bardziej zakorzenione w realnym świecie, żeby wybrał inne tematy – żeby wreszcie przestał być „odludkiem oderwanym od nowoczesnego świata”. Z kolei Alan, podpiwszy sobie podczas wizyty u pisarza, zarzuca go tyradą, wyzywając od „guru”, na którego dają się nabrać tylko w niektórych krajach (Niemcy Francja), gdzie nadal jest tendencja do hołubienia „siwobrodych mędrców”, ale nie w świecie anglojęzycznym („znanym z trzeźwości i zdrowego rozsądku”), gdzie guru wychodzą już z mody i przegrywają… choćby ze sławnymi kuchmistrzami, „przeterminowanymi” politykami, czy z aktorkami „sprzedającymi stęchłe ploty.”
Niewątpliwie pod wpływem tych zarzutów (i rad – w przypadku Anyi), starzejący się JC zastanawia się nad istotą i znaczeniem tego co pisze, rozważa to kim jest dla ludzi, którzy jeszcze zwracają na niego uwagę. Najwyraźniej wyartykułowane jest to w jego szkicu zatytułowanym „o życiu pisarza”, gdzie możemy przeczytać: „Swoją renomę rzeczywiście zawdzięczam raczej pisaniu powieści niż nauczaniu. Teraz jednak krytycy intonują inny refren. On w głębi duszy wcale nie jest powieściopisarzem – twierdzą – tylko pedantem, który po trosze para się beletrystyką. A ja doszedłem w życiu do takiego etapu, że zastanawiam się, czy aby nie mają racji i czy przez cały ten czas, gdy wydawało mi się, że chodzę a przebraniu, nie byłem w istocie nagi. (…) W życiu publicznym gram dziś rolę wybitnej osobistości (…) – swego rodzaju znakomitości, którą wyciąga się z lamusa i otrzepuje z kurzu, żeby powiedział kilka słów na jakiejś imprezie kulturalnej, a potem odstawia się ją z powrotem do kredensu. Jest to zasłużenie komiczny i prowincjonalny los dla kogoś, kto przed półwieczem (…) wyruszył w szeroki świat, żeby uprawiać la vie bohème. Prawdę mówiąc, nigdy do bohemy nie należałem – ani dawniej, ani dziś. W głębi duszy zawsze byłem trzeźwolubem, jeżeli w ogóle istnieje takie słowo, a w dodatku wyznawcą porządku, ładu. (…) Nigdy nie celowałem w stwarzaniu iluzji rzeczywistości, a teraz jeszcze mniej się do tego nadaję. Prawdę powiedziawszy (również) świat widzialny nigdy mnie zbytnio nie cieszył, nie czuję też jakiejś szczególnie dojmującej potrzeby odtwarzania go w słowach.”

kto jest zhańbiony?

JC – Coetzee ma poczucie tego, że żyje w haniebnych czasach, co jest dla niego dotkliwe tym bardziej, że on sam czuje się przez to zhańbiony, gdyż „hańba spada na wszystkich ludzi, i trzeba po prostu dźwigać jej brzemię, bo jest ona wtedy ludzkim losem i karą.” Hańba staje się stanem istnienia. Być może wyzwoleniem byłoby ocalenie własnego honoru – a to jest niczym innym jak próbą zachowania dobrego mniemania o sobie. Tylko wtedy bowiem można by kiedyś „stanąć z czystymi rękami przed sądem historii”. Tylko jak można to zrobić i czy jest to w ogóle możliwe? A jeśli coś takiego jak honor w człowieku po prostu nie istnieje?
Przed sądem historii – pisze Coetzee. Czy jednak historia może być sędzią sprawiedliwym i bezstronnym? A jeśli przyszłość będzie czasem równie – a może nawet bardziej – haniebnym? Czy hańba nie jest aby stałym atrybutem ludzkiej kondycji, permanentną skazą bytu człowieka – a jednym z jej przejawów jest choćby grzech pierworodny?
Jak wiemy hańba jest tematem głównym najsłynniejszej powieści Coetzeego. Niemal w każdej jego książce spotkać można człowieka zhańbionego. I tutaj rodzi się podejrzenie: czy aby poczucie tej hańby nie jest jakimś kompleksem pisarza, czymś w rodzaju jego osobistej skazy, którą przenosi on nie tylko na innych ludzi, ale i na czasy w jakich oni żyją i wreszcie – na cały świat? Na domiar złego do końca nie wiadomo: to czasy i świat hańbią człowieka, czy też człowiek hańbi świat i swoje czasy?
A może hańba to zwykły wstyd, beznadziejne poczucie tego, że nie jesteśmy w stanie sprostać naszym własnym aspiracjom kulturowym i duchowym – idealnemu wyobrażeniu tego, czym powinno być nasze człowieczeństwo?

kamuflaż, gra i ekshibicjonizm

No właśnie: czy JC to Coetzee, a jeśli niezupełnie, to ile jest w JC samego Coetzeego? Trudne pytanie bo Coetzee jest mistrzem kamuflażu (?), zwłaszcza wtedy, gdy wprost nawiązuje do siebie samego i swojej biografii. W „Zapiskach” zgadzają się nie tylko inicjały, ale i wiele innych rzeczy: miejsca zamieszkania, wiek, a nawet tytuł powieści. „Chłopięce lato”, „Młodość”, „Lato” to książki otwarcie – i par excellence – autobiograficzne. Dr Lurie z „Hańby”, pisarka z „Elizabeth Costello”, a nawet Sędzia z „Czekając na barbarzyńców” – wszystkie te postacie mają z Coetzeem wiele wspólnego, są niczym naczynie, do którego pisarz wlewa coraz to inne mikstury intelektualnego i psychicznego „ekstraktu” z siebie samego, tworząc podobną, lecz za każdym razem inną, mieszankę swoich alter ego.
Dlaczego to robi? Co chce przez to powiedzieć? Czy chce nam przekazać złożoną prawdę o sobie samym? Czy też wręcz przeciwnie: pod wielością form i migotliwością kameleona stara się ukryć rdzeń własnego ego? Ile w tym ekshibicjonizmu, a ile chęci ukrycia swego prawdziwego oblicza? Jest li w tym biegłość w tasowaniu swoich potencjalnych person, czy też może znak niemożności uchwycenia własnej istoty? Ile w tym asekuracji, ile poszukiwania, a ile mistyfikacji?
Wszystko wskazuje na to, że nie jest to jakiś nasz wydumany czytelniczy problem. Coetzee często był zainteresowany relacją autokreacji, zmyślenia, pozy, okłamywania (zarówno siebie, jak i czytelnika) z tym, co rzeczywistego i autentycznego tkwiło w mózgu, sercu, trzewiach i duszy pisarza. Dał temu wyraz w znakomitym tekście z 1985 roku „Wyznania i podwójne myśli: Tołstoj, Rousseau, Dostojewski” (opublikowanym w tomie esejów i wywiadów „Punkty nawigacyjne”), gdzie rozważa kwestię prawdy i zmyślenia w „konfesyjnych” wątkach twórczości tych pisarzy, (którzy nota bene byli także wielkimi myślicielami). Konkluzja Coetzeego jest pesymistyczna: odgrzebanie prawdy spod wieloznacznej gry w oszukiwanie i samooszukiwanie się, włączanie i wyłączanie samoświadomości, przenikania się pewności z wątpliwością, przemilczania i konfabulowania… jest niemożliwe: prawda absolutna (choćby tylko o pisarzu) jest nam niedostępna – o ile w ogóle coś takiego, jak prawda absolutna istnieje.  To, co chce przekazać – i co przekazuje pisarz swojemu czytelnikowi – zawsze będzie skażone wieloznacznością, subiektywizmem, niepewnością, ograniczonością zrozumienia i percepcji (zarówno twórcy, jak i odbiorcy). I co najważniejsze: on sam nic na to nie może poradzić, gdyż nie mają tu znaczenia jego dobra wola, szczerość, autentyzm i determinacja w dążeniu do prawdy… tak długo, jak po drugiej stronie jest człowiek, do którego jest to skierowane.
Czy można w tym wszystkim dojść do jakiegoś końca – dna i sedna rzeczy? „Kresem wyznania jest powiedzenie prawdy sobie i dla siebie” – konkluduje Coetzee, a w innym miejscu pisze: „Jedyną prawdą jest milczenie”.

dlaczego kobieta?

Cóż, czy można się dziwić, że z racji całego tego intelektualnego zamieszania, które wydaje się wyczerpywać sens pisarstwa JC, najważniejsza dla niego staje się kobieta? Co to może znaczyć i dlaczego tak się dzieje? Może dlatego, że ostatecznie wszystko „rozbija się” o nasze ciało, a dla ciała w sumie najważniejsza jest płciowość? Oczywiście można się starać się usilnie o wyemancypowanie ciała (w końcu istotą każdego z nas jest przede wszystkim człowieczeństwo, a dopiero później płeć), ale nie każdy podlega – poddaje się i używa – platońskiej funkcji przeżywania świata, która nie akceptuje tego, by warunki początkowe lokować w gruczołach produkujących męskie i żeńskie hormony płciowe. Bo czy rzeczywiście jest to ograniczenie? Czy też wręcz przeciwnie: Eros wzbogacić może i ubarwić to, co prowadzi nas w wyższe rejony przeżywania (również poznawania) świata, wliczając w to aspekt duchowy, a nawet intelektualny.
Kobieta w książce Coetzeego jest nie tylko katalizatorem męskich reakcji ze światem – nie tylko punktem odniesienia, w którym zbiegają się perspektywy, z jakich patrzą na świat różni mężczyźni; ale także miejscem „zaczepienia” się w tym realnym, rzec można „przyziemnym” świecie („ja patrzę z dołu” – mówi Anya) bez którego życie mężczyzn pozbawiłoby się gruntu pod nogami i podcięłoby sobie korzenie.
Gęstość myśli w tym, co pisze JC jest wielka, czasami nawet przytłacza, zaś Anya jest jak oddech. Lecz ta kobieta to nie tylko kusa spódniczka, zgrabny tyłeczek i ponętny biust. Brak jej erudycji JC, wiedzy Alana, intelektualnej sprawności na miarę zarówno finansowego spekulanta, jak i uznanego pisarza-intelektualisty, a jednak to do niej odruchowo odwołują się ci mężczyźni, niczym do arbitra tego, jak powinni się zachować – bo to właśnie tylko ona wydaje się dysponować tym, co można nazwać „życiową mądrością”, mimo powierzchowności ładnej kurki domowej bez większych życiowych aspiracji… choć jest – jak sama mówi – „dobrą żoną, dobrą przyjaciółką i dobrą kochanką”, a my wcale nie mamy ochoty jej zaprzeczać.
Nie dziwi mnie więc to, że kiedy Anya żegna się z Señorem, ten obejmuje ją przez dobrą minutę („staliśmy w mocnym uścisku – ja, skurczony staruszek i ona, ziemskie wcielenie niebiańskiego piękna”). Nie dziwi również to, że to właśnie Anya pojawiła się w śnie o własnej śmierci Señora, w którym, z czułością i współczuciem, prowadzi go za rękę do łodzi Charona – ku bramom nicości.

* * *
.

Powiązane wpisy: „UPADEK”  (rozmowa z Kartką)„ZAPISKI PROWINCJUSZA”  (o „Młodości”),  „PORYW SERCA, ZWIERZĘCA CHUĆ”  (o „Hańbie”).

Komentarzy 48 to “EROS, MYŚL I PRZEMIJANIE (o książce J.M. Coetzeego „Zapiski ze złego roku”)”

  1. JT Says:

    Pewnym zaskoczeniem jest nieszablonowa konstrukcja książki. Na każdej stronie, oddzielone od siebie, prowadzone są jednocześnie trzy wątki – poglądy pisarza na wybrane tematy, jego rozmyślania o swojej nowej współpracownicy, oraz relacja z punktu widzenia kobiety, jej opinie o nim, jak również o tym, co sądzi na temat poglądów wygłaszanych przez pisarza. Powoli ich służbowe relacje zamieniają się w bardzo inspirujące starcie poglądów, w których niekoniecznie zawsze ma rację wykształcony i doświadczony literat. Dodatkowo ich relacje stają się coraz bardziej zmysłowe.
    Bardzo ciekawa książka – i świetna recenzja, a właściwie esej o niej.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Tak, tak, układ tekstu w książce jest intrygujący. Wiem, że dla niektórych czytelników, było to cokolwiek kłopotliwe, może nawet rozpraszające. Inną sprawą jest to, czy te teksty, prowadzone równolegle na tych samych stronach, są wystarczająco dobrze zsynchronizowane (moim zdaniem, nie zawsze) – o ile w ogóle taki pomysł przyświecał autorowi.
      Jeśli miałbym dać komuś radę, jak czytać tę książkę, to radziłbym każdy tekst przeczytać od początku do końca osobno i w całości: a więc najpierw część eseistyczną, później relację Anyi, no i wreszcie komentarz samego pisarza. Oszczędza to nam „biegania” po stronach i szukania utraconego wątku.

  2. aga Says:

    Tytuł tej książki jest mylący. Bo dlaczego złym rokiem nazywać czas, w którym starszy mężczyzna fascynuje się młodą dziewczyną? I czy złe ma być to, że on jest inteligentny, lotny i doświadczony, a ona powiedzmy sobie szczerze, nie bardzo? Tym bardziej tytuł jest mylący, kiedy zorientujemy się, że między tymi, tak wydawałoby się, różnymi bohaterami, nawiązuje się przyjaźń.
    Może przyjaźń niezbyt głęboka, ale wartościowa ze względów poznawczych. Bo to bardzo cenne, że w życiu spotykają się osoby, które tak naprawdę nie mają ze sobą nic wspólnego, które nijak do siebie nie przystają, i które, tak na pierwszy rzut oka, nie mają prawa się sobą zainteresować. Być może podniosą się zaraz głosy, które zgodnie wykrzykną, że starszy mężczyzna, owszem bardzo często, bardzo intensywnie interesuje się młodą kobietą. Być może. Choć w przypadku tych dwojga, ta fascynacja wydaje mi się zupełnie abstrakcyjna. Bo cóż może widzieć w podstarzałym intelektualiście młoda, piękna i potwornie „nieintelektualna” kobieta? Co może budzić jej sympatię do człowieka, którego wywodów tak naprawdę nie rozumie i należycie nie ceni?
    Ta książka pokazuje, że owszem można. Że można zaprzyjaźnić się z pisarzem, którego poglądy rozumie się na swój sposób, niekoniecznie przejmując się intencjami samego autora. Można z nim rozmawiać pod warunkiem, że on nie krytykuje jej postaw i nawet nie ocenia ich w myślach, że akceptuje ją taką, jaką jest i całkowicie mu się to podoba. Być może za tę przyjaźń jest odpowiedzialny właśnie on i jego mądrość, która szanuje ludzi bez względu na iloraz inteligencji. Ciekawe pokazanie dwóch opozycyjnych charakterów, pokazanie, że nawet tak różne postaci potrafią obok siebie istnieć i się porozumiewać jest przytykiem do tych, którzy czasem po prostu na porozumienie nie mają ochoty. I dlatego tytuł jest mylący, jak dla mnie to były zapiski z dobrego spotkania i z dobrego roku.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Interesujące spojrzenie. I przekonujące. Tak, wszystko wydawało się tych dwoje ludzi od siebie dzielić, ale jednak zwyciężyła przyjaźń, która pewnie – gdyby dano jej szansę i czas – mogłaby się przerodzić w miłość.
      Mnie również zastanowiło to, dlaczego Coetzee tak zatytułował tę książkę – dlaczego to był „zły rok”?
      Może dlatego, że mimo wszystko znajomość pisarza z dziewczyną nie kończy się dobrze? Że po drodze uświadamiają sobie oni jeszcze bardziej to, że jednak jest coś, co odgradza ich od świata – a także odgradza od siebie samych?
      Ale dobre i ważne było to porozumienie między nimi – ponad te wszystkie dzielące ich różnice. I czy opierało się one tylko na Erosie? Otóż, moim zdaniem, nie tylko na tym. Ważniejsze od płciowości jest człowieczeństwo, którego istota nie leży przecież w naszych płciowych organach, tylko w sercu, rozumie i duszy.

  3. daria Says:

    Książka musi mnie poruszać, kazać mi się zatrzymać, zastanowić, zmusić do przemyślenia i przewartościowania pewnych problemów. Tak dzieje się w moim przypadku podczas każdej lektury powieści Coetzeego. Wszystkie przedstawiane przez niego postacie i sytuacje są niejednoznaczne, a to wywołuje we mnie tak przyjemny ferment myślowy.
    Coetzee jest mistrzem szkicu, on nie opisuje, a jedynie nakreśla, zaznacza, resztę muszę sama sobie domalować. I to właśnie jest wciągające dla czytelnika. Nie ma odpowiedzi, są same pytania. Lubię też jego styl. Suchy, skondensowany, bez żadnych kwiecistości, patosu, który zahaczałby o banał, a który tak często niestety gości na kartach wielu z pozoru niezłych pisarzy.
    Jeśli ktoś szuka w prozie pocieszenia, nadziei, może rzeczywiście poczuć się zawiedziony. W moim odczuciu jednak nie jest to najwyższa wartość w sztuce. Nie muszę być pocieszona, wolę być poruszona.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Tak jest – Coetzee, mimo (pozornego) chłodu, oschłości, opanowania… – bez zbędnych ozdobników, patosu i sentymentalizacji – porusza. Jego wizja świata nie jest radosna, ani nawet optymistyczna, więc jeśli ktoś szuka w lekturze rozrywki, otuchy, pocieszenia – łatwej i jasnej wizji świata i życia – to w książkach Coetzeego raczej tego nie znajdzie. Znajdzie jedną z bardziej przejmujących prawd o naszym świecie i samych ludziach.

      Kiedyś, pod jednym z wpisów na moim blogu (TUTAJ), Wojtek (znany bardziej jako Kartka z podróży) napisał:

      Coetzee zajmuje się głównie upadkiem i prowadzi ten motyw w sposób wręcz bolesny dla czytelnika. Coetzee właściwie nie daje nadziei – jeśli już jest, to bardzo wątłą. Sędzia z “Czekając na barbarzyńców” podobnie jak Lurie rzuca wezwanie systemowi – z innych pobudek – i też doznaje upadku. Zostaje potraktowany z podobnym okrucieństwem. To również upadek ciała, skazanie na mękę. Jego życie się rozpada, zostaje z samotnością i bólem w obcym, wrogim świecie.
      Znowu w “Wieku żelaza” profesorka uczelni dogorywająca na raka na sam koniec życia wiąże się z włóczęgą, który zamieszkał w jej ogrodzie. I znów świat wokół się rozpada, rakowacieje tak jak ona, bo trwają zamieszki murzyńskie i ludzie giną na sąsiednich ulicach. Ona umierając obserwuje umieranie. Bohaterowie Coetzeego przez doświadczanie upadku czyli bólu, męki fizycznej i poniżenia dochodzą do prawdy o sobie i świecie. Przez doświadczenie upadku zaczynają w końcu widzieć.
      Czytałem kilka książek Coetzeego, przez naszą dyskusje je sobie przypomniałem. To znaczy nie musiałem sobie przypominać przesłania ich upadku, bo to mi po nich zostało tylko szczegóły narracji.
      Wiesz, jak napisałem, różne drogi prowadzą do prawdy. Ale zastanawiam się czy droga Coetzeego nie jest tą najdobitniejszą, najprostszą. Obserwowanie, przeżywanie upadku jego bohaterów ma w sobie coś uniwersalnego, przejmującego, prawdziwego. Dla mnie nawet biblijnego.

      Myślę, że warto przeczytać całą rozmowę z Kartką:

      https://wizjalokalna.wordpress.com/2012/12/06/upadek-rozmowa-z-kartka/

      • sarna Says:

        Kartka pisał z autopsji, dlatego tak doskonale rozumiał o czym mówi Coetzee.

        PS Czytuję czasami Wojtka na innym bloogu i jest mi bardzo przykro, że tak się pogrąża w autodestrukcji.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Kiedyś przeczytałem jego wypowiedzi na blogu Passenta. Mnie jest przykro, że towarzystwo, które kiedyś Wojtek zgromadził na swoim blogu, zamieniał na ten nieciekawy tłumek gęgaczy w En passant, który ciągle tapla się w tym samym politycznym błotku, mieląc w kółko podobne tematy, od których np. ja staram się stronić.

  4. Miriam Says:

    Kiedyś o „Zapiskach ze złego roku” napisała na swoim blogu magamara:

    „Przeczytałam w ostatnim czasie kilka powieści Coetzee i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że pisarz jest słownym architektem najwyższej klasy. Tu nie ma łatwych połączeń modnego szkła z betonem. Coetzee ma swój jakże rozpoznawalny styl bazujący na prostocie, ale wykończony do ostatniej litery.

    „Diary of a Bad Year” jest fikcyjną wieżą na trzech poziomach. Stary pisarz notuje swoje „ostre” opinie (cudzysłów jest mój, bo jak się szybko przekonałam, słowom Seniora C. brakuje ostrości noża. Są one jedynie zbiorem przemyśleń „mieszkańca świata”, któremu zależy; który myśli o tym, co oferuje mu otaczająca go rzeczywistość – a dokładnie rzeczywistość globalna). Refleksje spisuje dla niego młoda i piękna dziewczyna (Anya), spotkania z którą pisarz zacznie zapisywać w formie pamiętnika (tak powstanie druga warstwa książki). O zawartości tego zbiorku myśli Anya będzie rozmawiać ze swoim twardo stąpającym po ziemi chłopakiem Alanem. I w ten sposób zrodzi się trzecie piętro pamiętnika.

    W tej precyzyjnie i zręcznie uwitej konstrukcji jest o poważnych sprawach, jest o błahostkach codziennych, wysokie miesza się z niskim, istotne z ulotnym, tragiczne z komicznym. I jak tutaj nie być oczarowanym? Coetzee krasi ten współczesny zapis świata ironią, nie szczędząc samego siebie. Główny bohater – noblista C. – mylony jest przez dwójkę młodych z Paulo Coelho czy z Marquezem. Kiedy on rozmyśla na temat iluzji współczesnej demokracji czy odpowiedzialności mieszkańca demokratycznego kraju za to, że jego wybrany rząd rozpoczyna niemoralne wojny, Alan zazdrośnie tłumaczy Anyi, że Senior C. musi łypać na nią lubieżnym okiem. W tej mozaice kontrastujących postaw, w skomplikowanym łańcuszku uczuć i życiowych wyborów widzę prawdziwą ludzką tragikomedię.”

    Całość można przeczytać tutaj:

    http://magamara.blox.pl/2010/03/JM-Coetzee-Diary-of-a-Bad-Year.html

    Pozdrawiam

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      A jednak więcej w tej książce jest sarkazmu, niż ironii – sporo goryczy bez krzty słodyczy. Mimo tego, przebija się spod tego wszystkiego jakiś… humanizm; a także czułość, szlachetność – subtelność i głębia myśli.

  5. sarna Says:

    Nie czytałam, ale z twojej recenzji, gdzie mężczyzna jest postrzegany jako wrażliwy i zmysłowy, a kobieta pełni aż rolę katalizatora, wnoszę, że jest to opowieść o smutnym, wręcz żałosnym osobniku – męskim szowiniście :(
    Żal mi takich osobników … :(

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Zanim zaczniesz żałować Coetzeego, jako „osobnika”, który jest „męskim szowinistą”, radzę się zapoznać z treścią książki.

      Zresztą nie mam pojęcia dlaczego przyszedł Ci do głowy ten „szowinizm”? Ja nie sądzę, żeby on wynikał z mojego tekstu. Wręcz przeciwnie: ta książka według mnie jest pewnym rodzajem hołdu składanego kobiecie… (nawet takiej, która nie dorasta intelektualnie do poziomu pisarza, głównego bohatera tej powieści ;) )

      • sarna Says:

        W takim razie winien jest recenzent :)

      • sarna Says:

        Apropos kobiety, która dorastałaby do jego poziomu – jaka ona musiałaby być? – no i oczywiście vice versa?

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Pewnie taka, jak Elizabeth Costello ;)

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Ale ja i tak chyba wolałbym Anyę (z „Zapisków ze złego roku”), niż Elizabeth (z „Elizabeth Costello”).

        • sarna Says:

          Elizabeth – piękne imię, lubię je.
          Pisarka była blondynką, była też niepokornym wolnomyślicielem, a Anya? Kiedyś, pod postem o filmie „galerianki” pisałeś o takiej Anyi ? Zabawne, wygląda na to, że nie tylko nie wiem o jakim katalizatorze piszesz, ale nawet nie wiem jak poprawnie napisać jego nazwę – właściwie, czy to wszystko jest ważne?
          Jesteśmy tu i teraz, mamy własne życie, swoje 5 minut, własne wizje i decyzje jak je przeżyć, a trwonimy je na analizowanie czyichś lęków i kompleksów. Coetzee musi się sam uporać z własnymi upiorami, zresztą jak każdy z nas.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Nie sądzę aby czytanie i analizowanie książek było stratą („marnowaniem”) czasu.

          W życiu, jeśli się tylko chce, można znaleźć czas na wiele różnorodnych zajęć.

          Moim zdaniem warto jest również poznawać życie (uczucia, przeżycia) innych ludzi (m.in. za pomocą lektury). To też nas może wzbogacić, pogłębić – dzięki temu możemy lepiej zrozumieć Człowieka, a tym samym bardziej świadomie i uważniej przeżywać własne życie.

          PS. Zgadzam się: Elizabeth (Elżbieta) to piękne imię, podobnie jak… Anya (Ania) ;)
          Oba bardzo lubię – i to w różnych ich wersjach :)

        • sarna Says:

          Bardzo dyplomatyczna, czyli „nijaka” odpowiedź ;)
          Słowem: zwykła gra słów – nie da się pogodzić świeczki dla Pana Boga i ogarka dla diabła.

  6. Onibe Says:

    bardzo podoba mi się Twoje podsumowanie.

    Co do kobiecego ciała, Erosa i erotyki jako takiej (oraz zmysłowości): życie mężczyzny to interesująca sinusoida. W okresie dojrzewania facet nie myśli o niczym innym jak o seksie (rozumianym raczej instrumentalnie, mniej zmysłowo, w niewielu jeszcze odcieniach szarości i barw), później pojawia się coś w rodzaju romansu z idealizmem (kiedy odkrywa się własny umysł, jego potęgę i rozkosz wynikającą z mielenia myśli). Później jednak idealizm blaknie, ustępuje pod ciężarem obowiązków, braku czasu, zmęczenia. I wtedy – jeśli ma się szczęście – znowu wkracza seks. Rozumiany już głębiej, szerzej (czyli nie tylko sama czynność, raczej milion kontekstów wokół niej). Mężczyzna mądrzeje tylko po to, by z jeszcze większym impetem wpaść do tej samej rzeki.

    Ale to jest piękne ;-).

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Chodzi więc o to, żeby nie utonąć. ;)

      Dobrze tu ująłeś – to nasze erotyczne pulsowanie zgodne z tym, jak się w życiu zmieniamy.
      W sumie, „zwierzęcy”, traktowany popędowo i mechanicznie seks jest dla nas – jako ludzi „myślących”, istot „kulturowych” – jałowy (choć w aspekcie naturalnym taki nie jest, bo służy prokreacji, przekazywaniu genów). Ten rodzaj seksu bowiem czyni z nas ledwie narzędzie ewolucyjnego rozwoju życia – siły, która sama w sobie jest ślepa i bezosobowa (choć jednak nie bezcelowa). Innymi słowy, traktowani jesteśmy w tym procesie przedmiotowo, a przecież, zyskawszy w procesie ewolucyjnym świadomość, chcemy być podmiotem, który na dodatek dysponuje wolną wolą. To dlatego na tym styku Eros – Kultura, zwierzątko seksu – istota (ponoć) myśląca, homo (nomen omen) erectus – homo sapiens, dzieją się takie dziwne, intensywne, ale i ciekawe rzeczy.

      Koniec końców z kobiety, jako matki (ziemi), wychodzimy – z kobietą, jako kochanką się zżywamy i łączymy – i do kobiety, jako śmierci (ziemi), wracamy.

      • sarna Says:

        „Koniec końców z kobiety, jako matki (ziemi), wychodzimy – z kobietą, jako kochanką się zżywamy i łączymy – i do kobiety, jako śmierci (ziemi), wracamy” – interesująca analiza. Możecie Panowie napisać jak ta sama myśl będzie brzmieć dla PODMIOTU rodzaju żeńskiego?

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Tak samo.
          Tylko kobieta, żyjąc, wiąże się się zazwyczaj z mężczyzną, który jest jej dopełnieniem (podobnie jak kobieta jest dopełnieniem dla mężczyzny).
          Jeśli więc rozpatrujemy życie (jako fenomen Universum), to jestem skłonny stwierdzić, że kobieta stoi (w pewnym sensie) wyżej od mężczyzny.

  7. Jula :D Says:

    Tak ogólnie, to pokazana jest tu „miłość”, bardziej seks człowieka z punktu widzenia mężczyzny heteroseksualnego po przejściach. Kobieta natomiast jest traktowana pomimo całej tej otoczki zwanej „kulturą”, jako podmiot. Tak ja to odczytałam. O dziwo „nihil novi” – już przecież starożytni Grecy (ówczesna demokracja była bez kobiet i niewolników) mieli w pogardzie kobietę i tak samo jest traktowana w obecnej naszej kulturze. Niewątpliwie duży wpływ ma na to religia, która zdominowana jest przez kapłanów – nie kapłanki. ;) „Młot na czarownice”, jeszcze ma swój wydźwięk i w czasach dzisiejszych. :) W tym klimacie i w tej kulturze jest utrzymana ta powieść, tak myślę. Dominacja samca, bardziej lub mniej kulturalnego. ;) Bardzo jestem ciekawa, jak to będzie wyglądało w dalekiej przyszłości, kiedy kobiety nie będą musiały rodzić, z czasem, dla wygody wszystkich, seks będzie samą przyjemnością ::D Bo będzie, nie tylko in-vitro, będzie również rozwój płodu poza organizmem matki, gdzieś w sztucznych inkubatorach, czyli co?… Będziemy sami bogami. Każdy będzie równorzędnym partnerem i wtedy tych wątków nie będzie trzy równolegle idących, tylko sześć, albo i więcej ! . .. ::D

    PS. Seksualnie jesteśmy na to gotowi. Niektórych „kultura” trzyma w ryzach, ale myślę ,że są sami nieszczęśliwi i innych unieszczęśliwiają. Wystarczy dokładnie się wczytać w życiorysy tych sławnych, mądrych, uczonych i etc..

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Jula, coś mi się wydaje, że pomyliłaś przedmiot z podmiotem – a świadczy o tym to, co piszesz następnie o kobiecie, jako istocie pogardzanej i traktowanej jako rzecz (czyli przedmiot) właśnie.
      I tak było naprawdę – trudno temu zaprzeczyć, że mężczyzna z czasem podporządkował sobie kobietę (drastycznie jest to widoczne choćby w kulturze islamu, ale i w cywilizacji zachodniej także – choć w tej ostatniej to się jednak coś od XIX wieku ruszyło i dzisiaj jednak emancypacja kobiet na Zachodzie jest już daleko posunięta, m.in. dzięki ruchom feministycznym).

      Nie wiem jak będzie wyglądał świat wtedy, kiedy kobiety już zostaną “zwolnione” od rodzenia, ale chyba jednak nie chciałbym żyć w takim świecie, bo manipulacja genami będzie pewnie wtedy już tak daleko zaawansowana, że tworzyć się będzie coraz większa przepaść i nierówność wśród ludzi, przez co świat stanie się jeszcze bardziej niesprawiedliwy, niż jest obecnie,

      Zwykle zabawy ludzi w “bogów” źle się kończą ;)

      • Jula :D Says:

        Tyle, że ludzie od zawsze bawią się w bogów. :D))) Od zawsze jest ingerencja w przyrodę.
        Cały czas miałam na myśli „przedmiot”. Tak pokazana jest i ta kobieta o która walczą, chciwy makler i filozoficzny pisarz. Ona dla mnie jest nieprawdziwa, bo Ją też opisuje facet. ;)
        Sprawiedliwości i równości nigdy nie było i nie będzie, bo tak naprawdę tego nie chcemy, jako zbiorowość. My uwielbiamy się różnić. Medycyna już ingeruję w genetykę. Jest masę chorób genetycznych i tylko ingerencja może ratować życie!.. Ja chciałabym dożyć kiedy: kobieta, mężczyzna, obydwoje mogliby mieć swoje dziecko bez rodzenia. Dodatkowy wybór dla kobiety!… Nie każda uwielbia macierzyństwo, albo inaczej, nie każda chce rodzić!.. Czy to stworzyłoby kolejną kastę? Możliwie. Przyjrzyjmy się uważnie i obecnemu światu, czy jest sprawiedliwy?!… No cóż, nie masz zaufania do ludzi?… :) Uważasz, że chciwość i zło przeważy nad altruizmem i dobrem? ::D

        • sarna Says:

          Jula, ktoś tu z całą pewnością się pogubił – ty lub ja (przyznaję, że czuję się skołowana po lekturze twojego komentarza). Nie musisz dożywać określonych czasów, bo od zawsze, zarówno kobieta jak i mężczyzna mogli mieć swoje dziecko bez rodzenia. To się nazywa adopcja, mamy takie dziecko w rodzinie i z całą pewnością jest nasze, jest jednym z nas. Przyznam, że rozpatrywanie kwestii relacji między kobietą a mężczyzną na płaszczyźnie równości i sprawiedliwości zawsze było mi obce – być może dlatego, że szczęśliwie trafiałam na mądrych mężczyzn. To ludzie budują te relacje, i to oni decydują co im odpowiada, na co się godzą, a czego nie chcą i nie tolerują. W związku zawsze ktoś dominuje na jakiejś płaszczyźnie, czasami nam to nawet odpowiada. Żeby dłużej nie ględzić powiem tak: w życiu zawodowym muszę być tym kto nosi spodnie, więc prywatnie lubię jak mężczyzna dominuje (zarówno w łóżku jak i poza nim), bierze sprawy w swoje ręce, organizuje, otacza opieką,podejmuje decyzje. Istotne jest tylko to, by uwzględniał w nich twój punkt widzenia i twoje potrzeby.

          Napisałaś, że jako ludzie uwielbiamy się różnić. Może masz rację, a może nie. Oglądałam niedawno film dokumentalny o dorosłej kobiecie, która była załamana wyglądem oszpeconej przez chorobę twarzy i bała się wyjść z domu, bo wszyscy się jej przyglądali. Powiedziała coś co mną trzepnęło – ludzie chcą się wyróżniać na ulicy, chcą być zauważeni, a ja marzę by być jak większość i zniknąć w tłumie niezauważona.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Jula: Cały czas miałam na myśli „przedmiot”. Tak pokazana jest i ta kobieta o która walczą, chciwy makler i filozoficzny pisarz. Ona dla mnie jest nieprawdziwa, bo Ją też opisuje facet. ;)

          Nie wiem dlaczego obie z Sarną sądzicie, że ci mężczyźni z książki Coetzeego traktują Anyę przedmiotowo, a Sarna to nawet zarzuciła pisarzowi JC męski szowinizm. Na jakiej podstawie? Wydaje mi się jednak, że z mojego opisu treści książki to nie wynika (a wynika nawet coś wręcz przeciwnego).

          Czy „facet” nie może opisać kobiety prawdziwie? Ja myślę, że są mężczyźni, którzy potrafią opisać (a tym samym zrozumieć) kobietę lepiej, niż by to zrobiła niejedna kobieta pisarka.

          Nie uważam, żeby całkowite (tzn. na skalę masową) przeniesienie „rodzenia” dzieci poza ciało kobiety było dobrym pomysłem. Zresztą, to nie byłoby już żadne „rodzenie, tylko produkcja dzieci. Akurat w tym przypadku sądzę, że Natura zdecydowanie lepiej z tym sobie radzi – dziecko powiązane jest wtedy z matką w sposób naturalny, co jest według mnie bardzo istotne dla jego wychowania i rozwoju.
          Dziecka nie można traktować jako produktu, który można gdzieś sztucznie wyhodować i sobie kupić. A jak się nie spodoba, abo znudzi, to go oddać do jakiegoś składu rzeczy niepotrzebnych.
          Jeszcze jedno konsumpcyjne „widzimisie”.

        • Jula :D Says:

          „Nie uważam, żeby całkowite (tzn. na skalę masową) przeniesienie “rodzenia” dzieci poza ciało kobiety było dobrym pomysłem. Zresztą, to nie byłoby już żadne “rodzenie, tylko produkcja dzieci. „.
          Stanisławie, z całym szacunkiem :)
          Ja nie piszę o produkcji , gdzieś poza rodziną !!!.. Ja pisze , o możliwości wyboru dodatkowej opcji !!! ..
          O możliwości chowania przez obydwoje rodziców z jednakowym zaangażowaniem i z pełną odpowiedzialnością obydwojga. Od „zygoty” obydwoje się troszczą jednakowo z jednakowym poświęceniem !!! ..
          W przyrodzie taka opcja istnieje. !!!
          W przyrodzie wszystko ciągle podlega ewolucji poprzez dostosowanie do zmiennych warunków. ::D
          Człowiek ,niektóre rzeczy dla własnej wygody potrafi już tworzyć , ingerując w przyrodę i chwała mu za to. ;)
          Jeszcze do tej pory pokutuje u nas „panna z dzieckiem” – jako ta „zła, głupia” !!!! …. A tatuś ??? …
          Dopiero końcówka XX wieku nadała Jej status „człowieka pełnoprawnego”. Tj. kobiety odpowiedzialnej za siebie i dziecko a „tatuś ” zjechał do roli właściwej -nieodpowiedzialnego człowieka , choć nie we wszystkich środowiskach .:(
          Dzieci z nieprawego łoża nie dziedziczyły . Przypuszczam,że coś, na zasadzie jakieś klauzuli istnieje i we współczesnych dynastiach , właścicieli korporacji, nie mówiąc o istniejących współcześnie rodach królewskich i etc.. . ;) Zdaje się , że dzieci pozamałżeńskie, tego księcia z Monako, nie mają szans na dziedzictwo państewka! . ..

          PS .Myślę , że jednak pisarz w tej książce , moim zdaniem , taktuje kobietę bardziej z punktu widzenia swojej płci i narzuconych z tym od wieków reguł : wychowywania z podziałem na role kobiece i męskie.
          Te role są narzucane czasami wbrew nam. Kobieta – „Ania” , jest stworzona przez starszego faceta heteroseksualnego , on ją tak chce widzieć , tak sobie wyobraża . Większość ludzi widzi to , co chce widzieć !!!.
          Mamy z tym problemy : tak kobiety , jak i mężczyźni.
          Bo kobiety bywają urodzonymi wojowniczkami a i mężczyźni od urodzenia są stworzonymi opiekunami ogniska domowego i czasami muszą żyć wbrew sobie. ::D

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Jeżeli mówimy „rodzina”, to bierze się to stąd, że w tej rodzinie „rodzi się” dziecko. A dziecko rodzi kobieta, a nie mężczyzna – tylko szaleńcy, ludzie oderwani od rzeczywistości i nawiedzeni ideolodzy (czyli ci, którzy nie biorą pod uwagę czegoś tak podstawowego jak to, że rodzaj ludzki jest zasadniczo i w sposób naturalny podzielony na płcie), mogą twierdzić, że płeć nie ma wpływu na zachowania społeczne i kulturowe. Oczywiście, że uważam, że obie płcie (a także homoseksualiści, transgenderyści, obojniacy…) powinni być równi wobec prawa (bowszyscy, bez wzgldu na płeć, czy nawet genetyczne anomalie, są istotami ludzkimi)), ale zrównanie płci (pod względem społecznym, kulturowym, behawioralnym) byłoby według mnie szaleństwem (jeśli nie idiotyzmem).
          Moim zdaniem płeć biologiczna ma decydujący wpływ na różnicę zachowań w życiu społecznym mężczyzn i kobiet (wpływ kulturowy ma tu wg mnie znaczenie drugorzędne, choć oczywiście również bardzo istotne).

          Polecam Ci obejrzenie tego filmu:

          gdzie doskonale widać do jakich absurdów może prowadzić „filozofia” „gender”.

          Uważasz, że „kobiety bywają urodzonymi wojowniczkami a i mężczyźni od urodzenia są stworzonymi opiekunami ogniska domowego i czasami muszą żyć wbrew sobie”?
          Tak może bywa, ale to są raczej wyjątki. Tysiące lat rozwoju ludzkiej cywilizacji, wskazuje na coś zupełnie przeciwnego: mianowicie na to, że to mężczyźni (w przytłaczającej większości)) są „urodzonymi wojownikami”, a kobiety „urodzonymi opiekunkami ogniska domowego”. Tak ich do tego uposażyła przede wszystkim natura, a w konsekwencji (i to jest oddziaływanie wtórne, a nie decydujące): ludzka kultura.
          Oczywiście, że można się teraz starać to wszystko postawić na głowie, ale moim zdaniem nic dobrego z tego nie wyjdzie.

          To, że tylko kobieta rodzi dzieci ma swoje konsekwencje nie tylko biologiczne, ale i kulturowe i zwykłą ślepotą jest to, że się tego nie widzi (albo nie chce widzieć, tudzież nie chce się tego brać pod uwagę).

        • Jula :D Says:

          ( “filozofia” “gender”. ) To znaczy uważasz, że to filozofia ? , a nie jest to nauka z „rodziny” społecznych o kulturowym zróżnicowaniu płci ?… Mam nadzieję,że jednak myślisz inaczej , niż w Polsce , ksiądz Oko, który swoje przemyślenia raczył wyjawić w polskim sejmie. (sic)! ..
          Obejrzałam filmik, dziękuję . :)
          Tak tysiąclecia dominacji mężczyzn w życiu społecznym zepchnęły kobiety na margines. Ja nie neguje roli biologicznej obydwu płci. Kobiety jak chcą , bo takie są w swojej populacji w dominacji , niech rodzą !!! .. ::D
          Ja tylko pisze o wyborze i o innej możliwości, która już jest , bo już dzisiaj kobiety same nie rodzą swoich dzieci. ::D
          A dzięki nauce ,może być noszona ciąża poza organizmem matki, oczywiście w przyszłości!..
          Już większość noworodków wcześniaków , dzięki inkubatorom może żyć, wcześniej nie mieliby żadnej szansy!.. Odpadały w selekcji naturalnej a teraz żyją i wyrastają na zdrowych ludzi !.. ::D
          W Polsce , jeszcze nie tak dawno, nasza słynna rodaczka naukowiec Maria Skłodowska -Curie nie mogłaby zaistnieć zawodowo. Kobiety według naszych uczonych nie nadawały się na studia. Francja umożliwiła jej realizację zawodową . Sprawdziła się i zawodowo i jako matka. Chociaż jej sposób życia dalece odbiegał od życia ówczesnych kobiet , była nie tylko niesamowicie zdolna , ale i odważna , i waleczna! .. ::D
          Sam napisałeś ,że dopiero w XIX wieku sufrażystki zaczęły walczyć o swoje prawa. Jeszcze chyba 100 lat nie upłynęło , jak kobieta zaistniała w życiu społecznym , jako samodzielny „byt” , partner dla mężczyzny. Do tej pory była przy mężu i jest to tak mocno zakorzenione , że nawet kobiety robiące samodzielnie karierę , zwłaszcza te w polityce, w Polsce , zwracają się przeciw sufrażystkom , czyli przeciw swojemu uczestnictwie w polityce (sic)! ..
          W historii były i mądre kobiety , które rządziły całymi strukturami społecznymi. Elżbieta I , Katarzyna II , bo
          w świecie intryg i walk wygrywały !.. ::D
          Są kobiety którym odpowiada tradycyjny model rodziny (familii) ukształtowanej od wieków kulturowo. :D))))
          Kobieta jeszcze do II wojny światowej uważała swoją karierę poprzez odpowiednie wyjście za mąż, chyba jakaś decydująca rewolucja kulturowa , nastąpiła w latach 60 – podważająca tamten system wartości ::D
          Teraz , tak mężczyźni , jak i kobiety chcą się spełniać zawodowo i wymiennie zajmują się dziećmi. bywa ,że kobieta spełnia się zawodowo a mężczyzna zajmuje się wspaniale dziećmi. Coraz więcej ojców idzie na urlop „macierzyński” pardon „ojcowski”. ::D
          Mamy model rodziny partnerski , to większość małżeństw współczesnych w Polsce 30-latków.
          Pamiętam jak mój brat robił kluski do pomidorowej , po przyjściu z pracy, to teść przezywał go od „bab” .(sic)! ..Bratowa w tym czasie naprawiała żelazko. ::D
          A przecież tylu znanych kucharzy , tak jak i krawców stylistów – to mężczyźni !..no cóż, jeszcze nie tak dawno kobiety zawodowo nie pracowały przecież. Chociaż bywały jedynymi żywicielkami rodziny !!!!

          PS oczywiście , to moje zdanie, każdy może mieć inne.::D

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Może nie powinienem używać słowa „ideologia” ani tym bardziej „filozofia” w stosunku do gender, ale raczej „teoria” – bo jest to mimo wszystko teoria naukowa.
          Alem ja nie miałem na myśli nauki, która bada biologiczne uwarunkowania płci „kulturowej”, ale wymysły tych, którzy twierdzą, że to jak się człowiek zachowuje nie zależy od predyspozycji płciowych, tylko jest całkowicie narzucone przez kulturę. Moim zdaniem oba te czynniki mają znaczenie, ale większy wpływ ma jednak natura (w końcu człowiek jest – i nie przestaje być – istotą biologiczną).

          Moim zdaniem, cała ta awntura o „gender” polega jednak na nieporozumieniu – także i dlatego, że mało kto, tak naprawdę wie, co to jest gender czy „genderyzm”. Dobrze byłoby więc najpierw się tego dowiedzieć.
          Nikt nie o zdrowych zmysłach i realnym spojrzeniu na kulturę i cywilizację człowieka, nie może kwestionować tego, że płeć biologiczna (w przytłaczającej większości) determinuje płeć „kulturową”, czy też „społeczną”. (Innymi słowy: jest oczywiste to, że płeć biologiczna zawsze występuje w kontekście kulturowym.) Ci, którzy chcą temu zaprzeczyć (mówiąc, że płeć jest narzucona dziecku przede wszystkim przez wzorce społeczne i kulturowe – w oderwaniu od determinanty biologicznej) są właściwie a-genderystami (a nie, jak się przyjęło mówić, moim zdaniem błędnie: „genderystami”). Są także oprócz tego wyznawcami teorii zupełnie oderwanej od rzeczywistości (czego się mozna dowiedzieć z filmu dokumantalnego, który Ci wcześniej podesłałem).
          Nie sądzę też, jak to głoszą niekrtórzy, że „kariera” gender w Polsce wzięła się ze sprowadzania roli kobiet do trzech K (Kinder, Kuche, Kirche). Jest to przede wszystkim reakcja na absurdalność niektórych tez głoszonych przez tzw. „genderystów” i ich apetyt na wprowadzanie jeszcze bardziej absurdalnych eksperymentów z dziećmi (vide: sukienki zakładanye chłopcom w przedszkolu).

        • Jula :D Says:

          „Sukienka w przedszkolu”.. Ja uważam , że ubranie , to kwestia mody a potem wygody . ::D
          Kolejny potomek królewski jest chrzczony, obojętnie jakiej płci w historycznej wiekowej sukience z czasów wiktoriańskich , i co?… Jak ma być chłopak, to będzie a jak ma być dziewczynka to też będzie !.. :)
          Niezgodność płci bywa w „mózgu”. Dziecko moich znajomych źle się czuło psychicznie w swojej płci i dokonało zmiany .Była dziewczynka teraz jest mężczyzną !!!..
          Nie wiem jak to od strony medycznej wygląda ale są przypadku urodzeń noworodków , gdzie występują (kłania się znajomość anatomii człowieka) , gdzie występują podwójne organy płciowe wewnętrzne.
          Sama się uczyłam o jakiś drugorzędnych , trzeciorzędnych zróżnicowaniach płciowych .::D
          Rodzice decydują, czasami błędnie o wyborze płci, bo o to ich pytają lekarze. Czyli taki wybór istnieje !..
          Dziecko już urodzone samo nie może zadecydować kim che płciowo być. Oczywiście te przypadki , to jak kolor rudy włosów, jakieś zawirowania genetyczne , co ileś pokoleń. ;)
          Potem dziecko rośnie i źle się czuje w roli wybranej przez rodziców. Tu możesz porozmawiać ze specjalistami o dużym stażu w szpitalu na oddziale położniczym.. . Dopiero się dowiesz o różnych dziwnych przypadkach od natury !!! ::D))))
          Kobiety od lat dla wygody chodzą w spodniach i nikogo już w obecnej dobie nie bulwersuje.
          Za moich czasów, tak ja , jak i brat byliśmy ubierani w wełniane rajtuzy i w fartuszki przedszkolne. Wyglądaliśmy jednakowo i na dodatek brat miał włosy jak dziewczynka. ::D
          Fizycznie i psychicznie dobrze się czujemy w swojej płci i jednocześnie mamy szacunek , a nie pogardę dla płci odrębnej !!!! .. ::D
          Przecież w starożytności mężczyźni nosili sukienki i spódniczki, nawet wojownicy! .. ::D
          Szkoci do dzisiaj maja swój strój wyjściowy oparty na spódnicy w szkocka kratę !!! .. . ::D
          Lekarze obojga płci w szpitalu paradują w fartuchach białych. To samo kucharze i kucharki , ostatnio kelnerzy i kelnerki obsługują też w fartuchach . No i nasi współcześni kapłani też paradują w sukienkach , żywcem ściągniętych ze starożytności , no z drobnymi modyfikacjami !!!! … ::D
          Pa! .. ;D

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Ale ja z tego wszystkiego zdaję sobie sprawę – nie musisz mnie pouczać np. o tym, że wśród ludzi pojawiają się różne anomalie genetyczne, że niektórzy mają problemy ze swoją tożsamością płciową… albo że ubiór jest sprawą mody i obyczaju – jest czymś umownym.
          I nie chodzi mi tak naprawdę o jakieś sukienki, czy rajtuzy, tylko o tożsamość płciową, która pojawia się u dzieci bardzo wcześnie i jest zdeterminowana przez biologię, naturę… Ci wszyscy „genderyści” głoszą, że to społeczeństwo decyduje o różnicy w zachowaniu się chłopców i dziewczynek – twierdząc że biologia jest sprawą drugorzędną, albo i zupełnie nieistotną w tym zachowaniu. Ja się z tym nie mogę zgodzić.
          (Jeszcze raz polecam obejrzenie filmu, do którego link ci podałem – tam doskonale widać głupotę i absurd tych „genderowych” programów.)

          Mnie o konieczności równouprawnienia płci (ale także ludzi niejednoznacznie określonych płciowo) nie musisz przekonywać. Ale moim zdaniem głupotą jest dążenie do zrównania płci (w tym np. usunięcia różnic w zachowaniu się mężczyzn i kobiet) – przecież to, że się różnimy jest wspaniałe, to wzbogaca nasze życie i świat, w którym żyjemy.

      • Jula :D Says:

        OK. Ja się z Tobą zgadzam. ::D
        Jednak odkąd kobiety mogą sobie doskonale radzić w życiu , bez pomocy mężczyzn, a takich coraz więcej !.. ::D ..
        – To zrównanie płci w życiu społecznym , następuje niejako automatycznie , czy chcemy , czy nie. ;)

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Nie ma nic złego w tym, że mężczyzna pomaga kobiecie, a kobieta mężczyźnie ;)
          Mimo różnic wynikających z płci, związek między kobietą a mężczyzną musi być związkiem partnerskim – w tym sensie, że nikt w takim związku nie powinien podporządkowywać sobie (zdominowywać) drugiego człowieka.

  8. Jula :D Says:

    @Sarna,
    Tak, adopcja ok. Mam koleżanki które adoptują , kolegów też (ktoś to dziecko jednak rodzi i go nie chce , lub mu z różnych przyczyn zabierają , czasami z powodu biedy (sic) !. )
    Ja myślę o czym innym ( wiem ,że obecnie też ten problem częściowo jest rozwiązany , bo dla pieniędzy jedne kobiety rodzą innym kobietom, po sztucznym zapłodnieniu i etc… Tyle ,że to jednak kobieta jest tym inkubatorem dla innej !!!
    Zauważ , że zawsze to dziecko zaadoptowane , jeżeli o tym wie , wcześniej czy później chce poznać , zobaczyć rodziców biologicznych!!!
    Z adopcją bywa też tak, że po pewnym czasie rodzice oddają dzieci, bo im po prostu nie pasują , nie spełniają ich oczekiwań !.. . :(
    Czyli nigdy nie jest dobrze. Ja podkreślam zupełnie inny problem , kobieta i mężczyzna chce mieć swoje genetycznie dziecko ( potomka ) a kobieta nie chce być w ciąży i nie chce rodzić , chce mieć podobny dystans jak mężczyzna, nie chce być żywym inkubatorem !!! Dziecko – płód odchowane poza ustrojem kobiety w sztucznym inkubatorze!!!.. Obydwoje się troszczą , zanim dorośnie.:D W przyszłości rzecz do przeskoczenia. Trudno to sobie wyobrazić?!.. ..
    Pa!

    • sarna Says:

      Jula, no i co złego jest w tym, że dzieci chcą poznać swoją biologiczną rodzinę? My chcemy, żeby Ją we właściwym dla siebie czasie poznała – Ona mimo młodego wieku wie, że Mama nie nosiła Jej pod serduszkiem, ale serduszkiem właśnie Ją wybrała. Miłość to jest to, co działa wbrew naukowym, wręcz matematycznym prawom – mnoży się poprzez dzielenie.
      Piszesz, że jest tak, że nigdy nie jest dobrze – sorry, ale odnoszę niemiłe wrażenie, że to Tobie nigdy nie jest dobrze.
      Wyobraź sobie, że potrafię sobie wyobrazić, że to mężczyzna jest inkubatorem, tyle, że nie jest to sytuacja pożądana przeze mnie – jestem kobietą i dopełnieniem mojej kobiecości jest macierzyństwo w tradycyjnej formie. Chcą mieć swojego genetycznego potomka i chcą zachować do niego dystans – o czym Ty dziewczyno piszesz?

      PS Możesz napisać dlaczego nieustannie wrzeszczysz? – bo w języku wizualnym tym właśnie są twoje wielokrotne !
      Zgadzam się z Błaszczyną – Ciebie w kwestii partnerstwa i macierzyństwa zupełnie nie rozumiem :(

      • Jula :D Says:

        @ Sarna,
        ależ nie musisz mnie rozumieć . Ludzie się różnią i to jest piękne. Być może nam nie po drodze .Spotykamy się tutaj zupełnie przypadkiem.
        PS Po to wymyślono „wykrzyknik” , by móc z niego korzystać. Ja lubię korzystać , jak widać . Ty nie, ale to już Twój problem.
        Pozdrawiam !!! ::D

        • sarna Says:

          Po to wymyślono “wykrzyknik” , by móc z niego korzystać – Jula, wszystko wolno, ale nie wszystko warto.
          dziękuję za pozdrowienia

        • milagro Says:

          Nie wszystko wolno. Na tym opiera się nasza wolność. I to, co robić warto.

        • sarna Says:

          Być wolnym to móc powiedzieć nie – czyli możliwość dokonania wyboru. Wszelkie „mądrości” takie jak te o których milagro piszesz są ok, ale faktem jest, że nikt nie powstrzyma mnie przed uczynieniem czegokolwiek zechcę, bo takie moje zbójeckie prawo. To ode mnie zależy co zrobię, a kierować się będę zasadą czy warto ( w różnym kontekście).

        • milagro Says:

          Nie wszystko zależy od Ciebie, a tym samym nie wszystko możesz, tak więc nie tylko od Ciebie zależy to, co zrobisz – a w takim razie ja nie muszę Cię powstrzymywać przed uczynieniem tego, czego tylko zechcesz, bo po prostu nie możesz uczynić wszystkiego, czego tylko zechcesz.:))
          Jeśli już ktoś ma „zbójeckie” prawo, to ma je los (ewentualnie Bóg), ale nie my.

        • sarna Says:

          :) fajne
          Co mi zrobisz jak mnie złapiesz ?

  9. sarna Says:

    Staś, co to za porządki na blogu, gdzie wsiąkła zakładka z rodzinną eskapadą?

  10. Oko na kulturę Says:

    […] By jednak nie popaść w depresję, dołując się ludzkim charakterem, warto wybrać się w rejony nieco bardziej przyjazne np., czytając recenzję książki „Zapiski ze złego roku” Coetzeego i przekonać się, czy … […]


Co o tym myślisz?