ANUS MUNDI (i post scriptum)

Dzisiaj mija kolejna rocznica wyzwolenia obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Tekst, który napisałem ponad dwa lata temu, przypominam tutaj po raz pierwszy i – chyba jednak – nie ostatni. To temat, który zostanie ze mną do końca życia.

*

Rampa w Auschwitz  (zdjęcie własne)

Człowiek w XX wieku przelał oceany krwi, ale też i wylał morze łez.
Te łzy zmywały ból.
Ale czy mogą też zmyć naszą hańbę?

Zdecydowałem się wreszcie na tę wizytę.
Zawsze to miejsce wydawało mi się oddalone o wieki, położone gdzieś na peryferiach dawnego świata, przynależne wyblakłej historii.
A to zaledwie godzina jazdy samochodem z Krakowa.

*  *  *
Bez próby dogłębnego zrozumienia Auschwitz nie można posiąść pełnej wiedzy o człowieku, jako gatunku Homo sapiens. Niestety, zbrodnia ta wymyka się ludzkiemu pojęciu nie tylko w kategoriach etycznych, ale i opisowych – po prostu zawodzi nas przy tym nasz język.
Stylistyka, konwencje, słowa, metafory, sposoby narracji, tzw. „środki artystyczne”… wszystko to wydaje się być czymś „nie na miejscu”, bezsilnym – jakąś niezręczną próbą odbicia koszmarnej rzeczywistości, która jakby zamyka się wokół obozu zagłady i niczym czarna dziura zapada się sama w siebie, zasysając to, co ewentualnie mogłoby pomóc nam w jej pojęciu i zrozumieniu.

*  *  *
Auschwitz.
Anus mundi – odbytnica świata.
Kloaka nowożytnej cywilizacji.
Monstrualny grób wypełniona krwią i popiołami milionów trupów.
Miejsce wstrętne i przerażające, a zarazem święte, budzące nawet tkliwość.

*  *  *
Pamiętam awanturę, jaka się rozpętała po premierze „Listy Schindlera”. Sam niechcący ją zapoczątkowałem, publikując recenzję z tego filmu w „Polityce”, gdzie zakwestionowałem prawdziwość „romantyczno-heroicznej” wersji Spielberga. Moim zdaniem reżyser poddał się niedopuszczalnej manipulacji rzeczywistością, eliminując pewne jej elementy i zabarwiając ją własną, życzeniową, stylistyczną interpretacją, która bez mała urągała historycznej prawdzie i sprawiedliwości… choćby wobec tych, którzy nie mając na łapówkę dla zarządcy fabryki Schindlera, nie dostali się na „listę”, co było równoznaczne z ich zagładą.
Recenzja nosiła tytuł „Kamera w piekle”, z dopiskiem (w podtytule): „Z parku jurajskiego do obozu zagłady”, co miało w pewien sposób kwestionować kompetencje twórcy typowego kina hollywoodzkiego, biorącego się za temat tak odbiegający od rozrywkowego entourage filmu popularnego. (Spielberg był właśnie po realizacji komercyjnej bajki fantastyczno-przygodowej „Park Jurajski”; każdy pamiętał też jego „Szczęki” i „Gwiezdne wojny” – sztandarowe pozycje masowego kina amerykańskiego.)

Zaraz potem odezwały się głosy (pamiętam zdanie Daniela Passenta), że są pewne tematy (w tym Holocaust), za które kino w ogóle nie powinno się brać, bo cokolwiek się z nimi zrobi, to będzie to w stosunku do rzeczywistości nieadekwatne.

*  *  *
Ja jednak nie zgadzam się z tym, że kino nie powinno zajmować się takimi tematami, choć uważam, że nie jest ono w stanie przekazać pełni fenomenu tej koszmarnej zbrodni. Jest ono bezsilne w kompleksowym oddaniu horroru masowego ludobójstwa, ale zajmując się konkretnym człowiekiem, czy też grupą ludzi, może nam – wzbudzając empatię – przybliżyć ludzki wymiar tragedii i nieszczęścia, opisać jednostkowy los, ujawniając pewne mechanizmy zbrodni.

*  *  *
 Wstrząsy, jakie spowodował Auschwitz w mojej psychice mam już za sobą. Pierwszy z nich przeżyłem mając około 12 lat, kiedy w moje ręce dostała się pewna książka opisująca obóz masowej zagłady, ilustrowana rysunkami więźniów, na których po raz pierwszy zobaczyłem „muzułmanów”, czyli ludzi  zamienionych wsuktek głodu w powleczone skórą szkielety.
Od tego czasu Holocaust stale jest obecny w mojej świadomości, z różnym nasileniem.
Później doszły inne lektury, filmy, zgłębianie tematu, spojrzenie z różnych perspektyw.

Ktoś może powiedzieć: po co zajmować sobie głowę tym koszmarem? Czy nie byłoby lepiej skupić się na jaśniejszej stronie życia i świata? Otóż moim zdaniem zasada pozytywnego myślenia winna dotyczyć wszystkiego, tylko nie takich kardynalnych ludzkich zbrodni jak ludobójstwo (dochodzi tu jeszcze zniewolenie człowieka przez totalitaryzmy).

Nie chcę teraz przywoływać tych wszystkich wytartych sloganów (jak np. ten: „kto nie pamięta nieszczęść historii, jest skazany na ich powtórne przeżycie”, czy też „ludzie ludziom zgotowali ten los”… etc), wskażę jedynie na naszą zwykłą ludzką powinność, aby pamiętać – i aby być świadomym wyrządzonego zła.
Tylko tyle… i aż tyle!

*  *  *
Czy my – pokolenia, które nie doświadczyły wojny na własnej skórze – mamy prawo kogokolwiek sądzić?
Nigdy nie chciałem tego robić.
Patrzyłem tylko zdumiony tym z jaką łatwością w tamtych czasach zarazy rozpętała się apokalipsa – jak rozwiewały się  nadzieje, jak puste stawały się humanistyczne wartości, jak iluzoryczne okazywały się wszelkie ludzkie ideały, jak bezbronne i podatne na zszarganie stawało się dobro, jak łatwo było unicestwić całe rzesze ludzi, redukując je do ścierwa, rzeczy, nawozu historii …
Nie sądziłem nikogo, ale jednak zwątpiłem w człowieka, (Boga dość szybko przestałem w to mieszać, by nie popaść w jeszcze większe otchłanie bezsensu i absurdu).
Tym samym zwątpiłem w siebie.
Bowiem ja nie utożsamiałem się tylko z ofiarami, ale i z katami.
Dlaczego?
Gdyż my wszyscy z tego samego nasienia, podobnie jak z tego samego nasienia byli Kain i Abel.

I męczyła mnie uporczywie myśl, że człowiek – w pewnym sensie – nie zasługiwał jednak na to, by pojawić się na ziemi. Żadne zwierzę nie skompromitowało się tak, jak Homo sapiens. (Nic na to nie poradzę, jeśli to, co przed chwilą napisałem, wyda się komuś patetyczne. Ja wiem, że jest prawdziwe – a prawda nigdy raczej nie jest patosem.)

*  *  *
Człowiek, który nie doświadczył życia w obozie masowej zagłady, nigdy nie będzie w stanie zrozumieć tych, którzy tam byli – zarówno tych wszystkich, którzy obóz przeżyli, jak i tych, którzy w obozie zginęli; tych, którzy zachowywali się tam przyzwoicie, i tych, którzy zachowywali się nikczemnie.
Otuchy wszak nam mogą dodać pewne mysli, jak choćby ta Herlinga-Grudzińskiego, że trudno zarzucać człowiekowi to, że zachowuje się nieludzko, jeśli wpędzono go w nieludzkie warunki.

*  *  *
W Auschwitz byłem po raz pierwszy w życiu. Wiedziałem, że kiedyś muszę to miejsce zobaczyć na własne oczy. Jednak przekraczałem tę słynną bramę z niesławnym napisem „Arbeit macht frei” jakby w psychicznym pancerzu, który i tak nie uchronił mnie w pewnym momencie od palącej, choć cichej i dyskretnej, łzy. Później już tylko rejestrowałem kolejne obrazy, fakty, komentarze… wyjaśnienia i opowieści przewodnika.
Tę wiedzę już posiadałem, tyle że teraz wydostawała się ona na wyższe poziomy mojej świadomości. I miałem nad nią kontrolę – i stać mnie już było na pewien dystans. To wszystko chroniło mnie przed kolejnym wstrząsem.
Podobnie chyba było z innymi ludźmi. Odniosłem bowiem wrażenie, że większość z nich zachowuje się tak, jakby zwiedzali jeszcze jedno turystyczne miejsce, zaliczali kolejną turystyczną „atrakcję”.

Być może jestem jednak niesprawiedliwy, bo jakże mogłem wniknąć do wnętrza tych ludzi?
W naszej grupie była pewna starsza kobieta, której ojciec zginął w Oświęcimiu. Ona jedna nie zdołała powstrzymać łez.

*  *  *

*

post scriptum…

 

Warta przypomnienia jest dyskusja, jaka miała miejsce po opublikowaniu tego tekstu na moim poprzednim blogu. Zapraszam do jej przeczytania TUTAJ.

 

Komentarze 44 to “ANUS MUNDI (i post scriptum)”

  1. Logos Amicus Says:

    Warta przypomnienia jest dyskusja, jaka miała miejsce po opublikowaniu tego tekstu na moim poprzednim blogu. Zapraszam do jej przeczytania.

    * * *

    SARNA: Dzisiaj byłam pierwszy raz w życiu w obozie zagłady w Bełżcu.
    Dziwne miejsce, zupełnie odmienne od wszystkich innych miejsc kaźni jakie dotychczas widziałam. Jakby w tym miejscu oprawcy wyzbyli się wszelkiej pruderii. Miejsce w centrum miejscowości, nieokryte tajemnicą, gdzie nie trudzono się nad powolnym zabijaniem w czasie. Fabryka śmierci. Transport, egzekucja, spalenie lub zakopanie zwłok. Tu pierwszy raz usłyszałam o metalowych podłogach i masowym zabijaniu w ten sposób ludzi prądem (głównie Żydów).
    Ale nie to mnie wprawiło w zdumienie.
    Z tego obozu przeżyło zaledwie kilka osób, w tym te, które uciekły (później na wolności umarły w niewyjaśnionych okolicznościach).To co mnie zaskoczyło, to fakt, że uciekinierami byli pomocnicy formacji SS, którzy rekrutowali się z radzieckich jeńców wojennych, Ukraińców i wszelkich szumowin moralnych z Generalnej Guberni. Byli oni specjalnie szkoleni, a jednak nie wytrzymywali psychicznie. Uciekali masowo wiedząc, że zostaną złapani i zabici. Nie wytrzymywali tego piekła nawet żołnierze SS i dla „zmniejszenia ich cierpień psychicznych” dostosowano samochody do potrzeb zagazowywania ludzi, tak by nie musieli narażać swojego sumienia na szwank.
    Jak potworną machinę uruchomili hitlerowcy skoro nie wytrzymywali sami świadomości jej skutków. Kat stawał się ofiarą. Czy w kontekście tego piekła można zastanawiać się na chłodno nad dehumanizacją człowieka? Siedząc w domowych pieleszach, bezpieczni syci, czy mamy moralne prawo snuć takie dywagacje?

    Oświęcim, Brzezinka, Stutthof, i wiele innych miejsc gdzie na masową skalę, dręcząc, katując i poniżając wręcz upadlając ofiary dopuszczano się czynów ludobójstwa – poznawanie ich historii, naoczne obejrzenie tych miejsc rozpoczęłam podobnie jak i Ty już w okresie wczesnego dzieciństwa i o dziwo (jak na dziecko) wiedziałam o czym mowa. W Oświęcimiu i Stutthofie byłam już kilka razy i masz rację, że z czasem podchodzi się do tego jak do kolejnego punktu wycieczki, którego nie można sobie odpuścić, by potem nie odczuwać niedosytu, że było się zaledwie o krok „od” i nie zobaczyłam czegoś ważnego. Bo jednak „to” jest w naszej świadomości ważne. I nadal chwilami łapiesz się na tym, że musisz odwrócić się plecami do wycieczki by nie zobaczyli próby powstrzymania łez pod powieką. Gdy przewodnik uświadamia ci, że kawałek czystej, wyżwirowanej alejki na której stoisz w promieniach wakacyjnego słońca nie jest sielankowym obrazkiem, bo ziemia pod stopami przesiąknięta była ludzką krwią na głębokości 5 metrów czujesz się dziwnie, czujesz się jakbyś stanął na czyimś grobie. To w takich chwilach pod powieką pojawiają się łzy. Trudno ich uniknąć gdy zaczyna pracować wyobraźnia, która mówi, że za każdym butem z Twojej fotografii, za każdymi okularami stoi człowiek, że to nie są tylko rzeczy. Gdy patrzysz na stosy ludzkich włosów widzisz ludzi i zastanawiasz się jacy byli. Może jeszcze niedawno, przed obozem, ktoś z miłością wplatał w te pasma swoje dłonie.
    Nie potrafię pojąć jak było można „coś” takiego zrobić.

    Dla Ciebie Anus Mundi jest wypełniona krwią i popiołami. Dla mnie jest ona ściśniętą do granic niemożliwości ilością trupów i na wpół żywych ludzi, cuchnących od własnych fekaliów wrzodziejących ran, katowanych i poniżanych, dręczonych w trudny do wyobrażenia sobie sposób tortur i eksperymentów medycznych. A mimo wszystko, mimo prób upodlenia tych ludzi nie zabito w nich ludzkich odruchów. Historia obozów zagłady zna przypadki obozowych miłości, prób buntu i ucieczek, solidarności, poświęcenia jak np. o. M. Kolbe. Gdy się patrzy na zdjęcia to obok zdjęć z przerażonymi ludzkimi oczami i jakby drżącym podbródkiem widać zdjęcia ludzi nieugiętych, dumnych do końca.
    Może to nie odbytnica świata, a czyściec? Może tam dopiero każdy mógł poznać swoje oblicze?
    Nie odważę się na osąd nikogo. Gdy myślę o sobie w kontekście tego czego doświadczali więźniowie myślę, że z całą pewnością nie wytrzymałabym.
    O niewyobrażalnym cynizmie oprawców świadczył już sam napis witający przybyłych do obozu. Kilka lat gehenny. Dobrze, że po wojnie pokuszono się o proces Norymberski, dobrze, że wymyślono taką instytucję jak nieprzedawniające się ściganie zbrodni wojennych. Szkoda, tylko, że dzisiaj na świecie coraz częściej przemilcza się bądź opacznie tłumaczy prawdę o obozach zagłady, że odradzają się ruchy nacjonalistyczne i faszystowskie, a noszenie militarnych gadżetów symbolizujących hitlerowców jest obecnie trendy.
    Oczywiście masz rację twierdząc, że nikt kto tego nie doświadczył nie zrozumie, ale może lepiej niech nie rozumie – już nikt i nigdy więcej.
    * * *

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2011/01/okulary.jpg

    KUZYNKA: Był taki człowiek, który niestety zrozumiał, o co w tym wszystkim chodzi. To był Tadeusz Borowski. I nie myślę tu o jego opowiadaniach, tylko o zachowaniu tuż po wojnie, w świecie „wolnym”. Po pierwsze, żył ze świadomością, że jego istnienie to cena za istnienie innych ludzi, po drugie, wolność, którą ujrzał, wolnością wcale nie była. Tylko hipokryzją. Zabił się. To chyba najtragiczniejszy dowód, że pewne sprawy można zrozumieć za koszmarną cenę.
    I tak w ogóle, wnikanie w cierpienie innych, w okrucieństwo, wiąże się według mnie z ryzykiem obłędu. Bo z czym innym?

    Jest też jeszcze inny problem… Mam nadzieję, że kuzyn mi wybaczy takie „rozgadanie” kosztem bloga. Swego czasu popełniłam taki oto tekst:

    MOJA I TWOJA WYCIECZKA

    Słońce zalewało ogromną, zieloną przestrzeń. Tylko baraki, jak smutne przecinki, burzyły ład zieloności, jednocześnie wprowadzając jakiś nienaturalny „Ordnung”. Oparliśmy rowery o budynek krematorium. Czuliśmy się idiotycznie, bo nie wiedzieliśmy, w jakiej roli występujemy. Turystów? Ale czy wypada „zwiedzać” miejsce cudzego nieszczęścia? Wszystko wydawało się niestosowne. Z odrętwienia wyrwał nas radosny świergot młodego mężczyzny z cyfrową kamerą, który przeparadował przed naszymi oczami wołając do swojej małej córeczki: „Andżelika, uśmiechnij się do tatusia! Stań tam, no, na tle tego pieca, tam jest więcej światła!” Na chwilę odebrało nam mowę…
    Tak mogłaby zaczynać się moja impresja z „Wycieczki do muzeum”. Tymczasem mam w ręku zbiór opowiadań Tadeusza Różewicza. Powstały one na przełomie lat 50. i 60. Jednak jak pisać o literackiej fikcji, skoro moja wyprawa do Majdanka była łudząco podobna do tej opisywanej przez Różewicza? Przecież naprawdę istnieją panie X i panowie Y, którzy „nóg nie czują, a tu jeszcze trzeba krematorium zwiedzić”. Zawsze znajdą się jacyś młodzieniaszkowie, którzy będą sobie stroić niewybredne żarty wpychając jeden drugiego do krematoryjnego pieca. Tysiące ludzi przejdzie przez muzeum w Oświęcimiu siląc się na powagę, którą przecież tak łatwo można zburzyć. Po co zatem powstał taki tekst? Czy pisarz próbował wykrzesać z nas święte oburzenie? Chyba nie do końca. W tytułowym opowiadaniu Różewicz z właściwą sobie szorstkością zderzył dwie rzeczywistości: świat ludzkiej głupoty i zwyczajności ze światem ludzkiej tragedii. Przeraziło mnie „czytelnika” to, że owe światy wzajemnie się przenikają – wczoraj w piekle byli ludzie, po których zostały smutne pamiątki: włosy, ubrania, ślad krwi, dzisiaj swego rodzaju piekłem stała się nasza bezmyślność. Różewicz, w jakiś zawoalowany sposób, pokazuje, jak szybko potrafimy się zdystansować i zapomnieć. A przecież dobrze wiemy, że problem obozów i okrucieństw nie minął (przypomnijmy sobie chociażby Bałkany czy więzienie w Guantanamo) wraz z końcem epoki krematoryjnych pieców. Stąd smutny wniosek po lekturze tego opowiadania, że historia nie jest i nie była żadną korepetytorką życia.

    LOGOS AMICUS: Kuzynko, dobrze, że wspomniałaś o Borowskim.
    Obawiam się, że dzięki niemu (i temu co zrobił) mogła się nam objawić pewna okrutna prawda: jeśli człowiek w pełni pojął i „zrozumiał” Auschwitz, to jedynym dla niego wyjściem z tej opresji (wiedzy i świadomości) jest samobójstwo.
    Dlatego skłonny jestem zgodzić się z Sarną, która napisała w swoim pierwszym komentarzu, że lepiej jest tego nie zrozumieć.

    KUZYNKA: Ten temat bardzo mnie interesuje, bo poglądy mam w tej kwestii niepopularne. A postawa Borowskiego mnie przeraza, ale jednocześnie wydaje się jedynie słuszną odpowiedzią na wiadomą sprawę:
    Prawdziwy kij w mrowisko wsadził jednak Borowski w styczniu 1947 roku, kiedy to w „Pokoleniu”, w szkicu „Alicja z krainy czarów” przypuścił atak na oświęcimskie wspomnienia Zofii Kossak Szczuckiej „Z otchłani”:
    „Pierwszym obowiązkiem oświęcimiaków jest zdać sobie sprawę z tego, co to obóz – pisał tam – tak, ale niech nie zapominają, że czytelnik, który czyta ich relacje i przebrnie wreszcie przez wszystkie okropności, nieodmiennie zapyta: no dobrze, a jak to się stało, że właśnie pan(i) przeżył(a)? Nie ma co staczać z sobą polemik, dowodzić, że rozsądnie było udzielać z paczek w miarę lub spełniać jakieś tam, rzekomo chrześcijańskie posługi. Nie ma co – opowiedzcie wreszcie, jak kupowaliście miejsca w szpitalu, na dobrych komandach, jak spychaliście do komina muzułmanów, jak kupowaliście kobiety i mężczyzn, co robiliście w unterkunftach, Kanadach, krankenbaumach, na obozie cygańskim, powiedzcie to i jeszcze wiele drobnych rzeczy, o dniu codziennym obozu, o organizacji, o hierarchii strachu, o samotności każdego człowieka. Ale piszcie, że właśnie wyście to robili. Że cząstka ponurej sławy Oświęcimia i wam się należy. Może nie, co?

    Oczywiście wszyscy się rzucili na Borowskiego z pazurami. Jeden tylko Paweł Jasienica po przeczytaniu „Byliśmy w Oświęcimiu” przeprosił Borowskiego, że nazwał jego tekst wyżej cytowany „szczytem nieprzyzwoitości”.

    To samo możemy teraz powiedzieć o Powstaniu Warszawskim.
    Trochę mi trudno patrzeć na szacownych grzybów, którzy walczyli za Polskę, choć i Anglia nas olała, i Ruscy, i broni nie było ani przygotowania, niczego nie było… Ale walczyliśmy. To nic, że zginęło kilkadziesiąt tysięcy cywilów i kilkanaście tysięcy młodych, przydatnych społeczeństwu ludzi (powstańców). Oni (no właśnie – co za ONI?) mieli swoją chwilę bohaterstwa.
    A mnie cały czas kołacze się po głowie obraz kobiety, która siedzi w oknie jakiejś spalonej kamienicy i wyje nad zwłokami zwęglonego niemowlęcia. To opowiadała jedna z uczestniczek Powstania, zawstydzona tym faktem (i wieloma innymi…)
    Mój kolega mówi: to wyższa konieczność, pieprzeni cywile, zawsze mają problem. A ja mówię: wstydziłabym się brać ordery i stawać do apelów, jeżeli miałabym świadomość, że tylu ludzi nie pytanych o zdanie zginęło w cuchnący, okrutny sposób, po to żeby teraz dywagować, czy powstanie miało sens.
    To tragiczne wydarzenia, ale na pewno nie powód do fet i obchodów.
    Nie wspomnę tu już o zniszczonym mieście, które wcześniej tyle pokoleń budowało i które wyglądało jak Paryż, do którego teraz tak wzdychamy.
    Ktoś tego nie przemyślał. Tak jak nie przemyślała pani Kossak Szczucka i uwznioślała czas, w którym ona coś tam jadła, a inny ktoś marł pod blokiem.
    Po prostu nienawidzę dorabiania ideologii. I nigdy nie zrozumiem, że ktoś tam będzie pieprzył slogany w stylu „Bóg, honor, ojczyzna”, żeby usprawiedliwić przemoc.
    Wojny to nieodłączna część historii świata. Ale przestańmy, na miłość boską, dorabiać do tego wzniosłe teorie.
    No właśnie, trochę się u-niosłam. Sorry.

    * * *

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2011/01/post-wires.jpg


    SARNA: Pozwól Amicusie, że odniosę się do Twojego stwierdzenia „Gdyż my wszyscy z tego samego nasienia, podobnie jak z tego samego nasienia byli Kain i Abel”.
    Widzisz, czasami zawodzi ta oczywista prawda, że nasz moralny pancerz wynosimy z domu. Polecam lekturę książki Herman i Albert Goeringowie. Jest to psychologiczny portret obu braci (jak Kain i Abel), gdzie autor (James Wyllie) próbuje dociec przyczyn ich zachowań i wyborów, poszukuje kontekstów owych „żywotów nierównoległych”. Obaj zrodzeni z jednej matki, obaj wychowani wg tych samych zasad, wartości i tradycji, a jednak jeden mordował, a drugi narażając życie ratował innych od zagłady.
    Myślę, że w sprawie wpływu totalitaryzmu na psychikę człowieka nie da się tak prosto i w sposób oczywisty ferować wyroków. Ofiara i kat – nawet w tej kwestii totalitaryzm sprawia, że jest się jednocześnie tym i tym. Działając, czyniąc zło, jak i będąc biernym choćby ze strachu, a więc przyzwalając na istnienie zła sprawiamy, że zaciera się wyraźna granica między katem i ofiarą. Sam Herman powie, że „Nikt nie zna prawdziwego Goeringa. Jestem człowiekiem złożonym”. I chyba to prawda, bo w trakcie zeznań w procesie norymberskim Albert oświadczy, że jego brat nazista „niejeden raz ocalił mu głowę i nigdy nie próbował ograniczać jego samarytańskich poczynań, napominał go tylko, by miał niejaki wzgląd na jego stanowisko” i nie przysparzał mu kłopotów.
    Nadzieja dla ludzkości istnieje chyba w fakcie, że nikt nie jest tak do końca zły. Może dzieje się tak, bo wpojono nam pewne wartości, a może z przyczyn tkwiących w naszej naturze takich jak uczucia, instynkt itp.
    Nieważne przyczyny. Ważne, że ciągle toczy się w nas walka moralnych dylematów, która wydobywa z nas kwintesencję naszego ego. I nie da się tak jednoznacznie określić go mianem Kaina lub Abla.

    LOGOS AMICUS: Warto zwrócić uwagę na to, co napisała moja kuzynka, nawiązując do postawy Borowskiego. Oczywiście, że wielu ludzi, którzy przeżyli obóz, zadawało sobie pytanie: dlaczego właśnie ja? I nie wierzę, że wobec tego koszmaru, którego doświadczyli, przeszło im przez myśl, aby dziękować za to jakiejś „Opatrzności” (bowiem wobec tego co się stało, pojęcie „Opatrzności” wydaje się być jakąś Monstrualną Ironią!)
    Czy wszyscy z nich byli winni? Nawet Ci, którzy dopuścili się czynów nagannych, albo też wręcz nikczemnych?

    Pisząc o zwątpieniu w człowieka, którego doświadczyłem przy zderzeniu się z Auschwitz, bardziej miałem z początku na uwadze właśnie owo zło, które wyzwoliło się wówczas w więźniach, niż to, które było udziałem niemieckich (najczęściej) oprawców. Esesman w czarnym mundurze i z pejczem w ręce bardziej zrazu wydawał mi się jakimś kosmitą, niż człowiekiem – dopiero później zdałem sobie sprawę z jego „ludzkiej” natury i z konsekwencji, jakie miało jego zachowanie na ogólny sąd o człowieku.
    Lecz na początku było przerażenie tym, czego dopuszczali się wobec siebie sami więźniowie.
    Jak sobie dałem z tym radę?
    Otóż pomógł mi w tym np. Herling-Grudziński i jego słowa, że nie można sądzić człowieka (mówiąc o jego „nieludzkości”), którego zmuszono do życia w nieludzkich warunkach. Borowski tego nie zaakceptował (nie zrozumiał?) i dlatego się zabił.

    Pisząc o tym, że Borowski poznał „pewną okrutną prawdę” o człowieku, i wskazując na to, że uświadomienie jej musi konsekwentnie prowadzić do samobójstwa, nie wyraziłem się jednak ściśle. To była bowiem „prawda” Borowskiego. Ale w miejscu takim jak Auschwitz, jest jeszcze wiele innych „prawd” (podobnie jak wiele jest „prawd” o Powstaniu Warszawskim).
    Dlaczego piszę „prawda”, ujmując to w nawias? Bo według mnie, ta „prawda” bardziej jest ludzką opinią, stanowiskiem, perspektywą, niż prawdą absolutną, (do której według mnie nie mamy dostępu w naszym ludzkim świecie).
    A więc relatywizm?
    Niekoniecznie.
    Jeśli przyjmujemy już jakiś system wartości (a więc potrafimy w naszym sumieniu odróżniać Dobro od Zła… a jest to naszą ludzką powinnością – imperatywem), to nie powinniśmy mieć większych kłopotów z tym, co uznać za naszą prawdę. (Naturalnie, będzie to dotyczyć tylko jakiegoś fragmentu rzeczywistości… ale nie mamy innego wyjścia, gdyż pełni rzeczywistości nie jesteśmy w stanie ogarnąć).
    To właśnie dlatego nie mogę zgodzić się z tym, że jego samobójstwo było „jedynie słuszną odpowiedzią” na rzeczywistość.
    Może wikłam się tu w jakieś sprzeczności, ale inaczej chyba nie mogę.
    A jaka jest np. prawda o Maksymilianie Kolbe?
    Otóż ja już dawno temu żywiłem podejrzenie, że to było samobójstwo. Kolbe wykorzystał sytuację, by zakończyć życie i wyzwolić się z koszmaru (pomyślałem też jeszcze o tym, czy aby nie poczuł się on winny, bo przecież jego pisemko publikowało przed wojną teksty antysemickie, co można uznać jako pewien przyczynek do tworzenia atmosfery anty-żydowskiej histerii, która doprowadziła w końcu – a co najmniej ułatwiła – „ostateczne rozwiązanie” i zagładę większości europejskich Żydów).
    Ale o tym nikt nie mówi, bo wszak uznany on został człowiekiem „świętym”.
    Jednakże później przyszła inna refleksja: może Kolbe, zdjęty litością, rzeczywiście chciał dostrzec w drugim człowieku Chrystusa i oddał za niego życie? Tym samym stając się symbolem ostatecznego poświęcenia dla bliźniego? Tej prawdy uchwycili się jego wyznawcy. I trudno się temu dziwić, bo ludziom trudno jest żyć bez nadziei (bo jakkolwiek uznalibyśmy ją może za naiwną „matkę głupich”, to jest ona również nam potrzebna jak powietrze do oddychania i woda do picia…)
    Sarno, w ludziach jest zarówno Kain i Abel, ale zważ, że w końcu kogoś jednoznacznie potrafimy nazwać Kainem i Ablem. To jest ten bilans, dzięki któremu możemy jednoznacznie powiedzieć: ten człowiek jest zły a ten dobry. Pisząc, że utożsamiłem się pewnego razu z tym esesmanem-oprawcą w obozie, pisałem o jakieś abstrakcji, którą pomyślałem chcąc przeniknąć ludzką naturę. Przecież, tak naprawdę, zawsze utożsamiałem się tylko z tymi, których krew wsiąkała w ziemię Auschwitz, a ciała ulotniły się przez kominy krematoriów.
    (Czasem tylko zdejmował mnie lęk, czy zawsze w tych warunkach zachowywałbym się po ludzku, i czy nie zacząłbym patrzeć na świat oczami Borowskiego, co mogłoby być jednoznaczne z niezgodą na dalsze przebywanie na takimże świecie.)

    SARNA: To, że o kimś możemy jednoznacznie powiedzieć, że jest zły lub dobry nie musi oznaczać, że taki jest. Jest to klasyfikacja kogoś wg norm przyjętych przez większość, co nie znaczy, że jedynie słusznych. Twierdzisz, że Twoje utożsamianie się z katem było czystą abstrakcją. Chyba jestem zdrowo pokręcona, bo też mi się zdarzało utożsamiać, ale ja naprawdę widziałam w nich ludzi i chwilami współczułam. Zwłaszcza gdy śledziłam przebieg procesu norymberskiego i widziałam ich strach, rozpacz z powodu rozstania i utraty rodziny.
    A odnosząc się do mojej interpretacji uczynku Kolbego jako poświęcenia, to chyba nie z powodu jak to ująłeś czepienia się nadziei, że świat może być lepszy dopóki będą tacy ludzie. Może uznałam wersję świętości, bo dla mnie to naturalny odruch – wiara w dobro człowieka, ale na pewno postąpiłam tak z lenistwa umysłowego. Zwolniłam się z samodzielnego myślenia. Gdzieś kiedyś, dawno temu ktoś mi sprzedał taką wersję i uporczywie się jej trzymałam. Dopiero uwaga o domniemanym samobójstwie Kolbego kazała mi na to spojrzeć inaczej. To jeden z powodów dla którego lubię Twój blog. Tu ścierają się różne poglądy i opinie, można się czegoś nauczyć. Twoja kuzynka ma też ciekawy i zdrowy ogląd rzeczywistości. Dzięki.

    LOGOS AMICUS: Wybacz Sarno, ale ja – choć widziałem w wojennych zbrodniarzach ludzi – nie mogłem im współczuć. Ich „rozpacz z powodu rozstania i utraty rodziny” ?!?!
    O czym Ty piszesz?!
    Boże, cóż mnie ona mogła obchodzić, jak ja o tym mogłem myśleć, kiedy wyobraziłem sobie setki ludzi stłoczonych w gazowej komorze, krzyczących rozdzierającym nieludzkim wyciem i umierających w trwających kilkanaście minut konwulsjach?!! Nie jestem w stanie współczuć zbrodniarzom, którzy przyłożyli do tego rękę. Gdybym umiał się modlić, to pewnie podziękowałbym Bogu, że mnie ustrzegł przed nienawiścią do nich.
    To już jest dużo! To wystarczy.

    SARNA: Piszę o tym, co czułam Amicusie. Gdy pisze się o milionach, nie widzisz ich twarzy, nie znasz nazwiska, nie wnikasz w życiorys. Trudno w sposób „tak osobisty” współczuć milionom, choć do bólu porusza cię ich cierpienie, zniewolenie, skradziony los.
    Moje współczucie dla oprawców nie ma nic wspólnego z brakiem potępienia ich zbrodni. Wręcz przeciwnie. Uważam, że za czyny których się dopuścili nie spotkała ich zasłużona kara (przynajmniej z wyroków ludzkich). Ale śledząc indywidualne przypadki, poznając ich koleje losu, obserwując zwykłe ludzkie słabości, widząc tragedie ich rodzin współczułam, co nie znaczy, że usprawiedliwiałam.
    Taka już jestem.

    LOGOS AMICUS: Ja nie współczułem „milionom” (bo to rzeczywiście niemożliwe) tylko konkretnym ludziom.
    Jeszcze raz powtórzę, że nie stać mnie na współczucie dla oprawców, nie mam też prawa by im wybaczyć… w imię kogo? Ich ofiar? To byłoby może chrześcijańskie, ale niesprawiedliwe. Ta rzecz napawa mnie wręcz wstrętem: współ-czuć (czyli wspólnie czuć, odczuwać?) z takim np. Mengele!?
    Niemniej jednak próbuję Cie zrozumieć… i chyba rozumiem. I jeszcze coś… Po zreflektowaniu się przyznaję Ci jednak rację w tym, iż żadnego człowieka nie można określić jednoznacznie, że jest zły albo dobry. Niestety, nie można.

    SARNA: Masz wyczucie, że też musiałeś trafić z tym Mengele. Akurat jemu nie potrafię współczuć. Jego uważam za najgorszą kanalię, w dodatku ( o zgrozo!) nigdy nie stanął przed sądem.

    ECHO: Krótko na temat człowieczeństwa. Faszyści zrobili bardzo prosty zabieg psychologiczny: zmienili nam nazwę z człowieka na zwierzę. Żydzi byli praktycznie zwierzętami, Polacy mieli może trochę lepiej, bo zostaliśmy tzw. podludźmi. Ten prosty zabieg pozwolił na rzeź milionów ludzi. Skoro nie byli ludźmi, więc można ich było szlachtować jak zwierzęta. Zobaczcie wiadomości – zobaczycie jak traktują niektórzy psy w Polsce. Choć dla większości pies, kot to przyjaciel, którego nie należy znieważać, a co dopiero jeść. Wyraźnie gorzej są traktowane te zwierzęta, które nadają się do jedzenia.
    Zbrodnia oświęcimska jest tak odrażająca i – że tak, ponieważ została w pewien sposób zmechanizowana, „ucywilizowana”, ale praktycznie nie różni się od innych popełnianych z tych samych pobudek, jednak na mniejszą skalę.
    Człowiek uwielbia siebie samego, empatię ma może do najbliższego otoczenia, im dalej jednak – tym jest jej już mniej (np. cóż nas obchodzi umierająca Afryka?).

    PANI Z KRAKOWA: Ja tak samo jak Pan odsuwałam pobyt w Oświęcimiu przez długie lata. Pojechałam tam kilka lat temu ze znajomą Francuzką, nauczycielką historii i geografii w liceum w Saint Jean Angeli. Moja ciotka babka – przeżyła Oświęcim i pozostała w nim po wojnie pielęgnując kwiaty na terenie obozu. Podczas wizyty w Obozie poraził mnie porządek. Porządek dla większości osób jest zjawiskiem pozytywnym. Patrzę na zamieszczone zdjęcie okularów, które pozostały po unicestwionych tam ludziach. A gdyby, każde z tych okularów, wróciło na miejsce swoje – na twarz osoby, do której należało, gdyby ten stos okularów ruszył w pasiakach w naszym kierunku, albo butki wróciły na nogi dzieci i te dzieci popatrzyły na potomków katów niemieckich? Jaka byłaby ich reakcja? Czy równie nonszalancka i samozadowolona z dobrobytu jak obecnie? Czysty, schludny obóz fałszuje tylko obraz zbrodni, najwyżej potwierdza statystykę i nie jestem pewna, czy jest ostrzeżeniem dla tych, którzy są odpowiedzialni za losy Świata.

    * * *
    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2011/01/buty.jpg
    (Zdjęcia własne)

  2. Cytat na dziś « grześ Says:

    […] P.S. Polecam dzisiejszy wpis Logosa Amicusa […]

  3. grześ Says:

    Tak sobie myślę po przeczytaniu, że nie mam wiele do powiedzenia, zrozumieć pewnie się nie da tego, chyba nawet nie ma sensu próbować.
    Trzeba na pewno pamiętać.
    I dziękować tym, którzy dali świadectwo o tamtych czasach, choć dla nich było to trudne na pewno.

    Mnie żal strasznie tego, że zabito nie tylko miliony ludzi, zniszczono pewien świat, który tu u nas istniał.
    Niemiecki nazizm zniszczył jeden świat, Sowieci/Niemcy/UPA zniszczyli drugi czyli Kresy.

    A co do „wizyt” w obozach koncentracyjnych, zawsze to jest dla mnie przeżycie mocne, bardzo.
    Tym mocniejsze, gdy człowiek zauważa, że niektórzy pstrykają pełno zdjęć cyfrówką lub narzekają (jak pewna Litwinka w Buchenwaldzie, „myślałam, że będzie tu bardziej dramatycznie”) lub z pieskiem spacerują po terenie obozu.

    • Logos Amicus Says:

      Bardzo byłbym ciekaw świata, jaki stworzyliby ci ludzie, (których wtedy zabito), gdyby przeżyli wojnę.
      A wyginęły ich legiony. Byli wśród nich genialni naukowcy, artyści, myśliciele… Czy można sobie coś takiego wyobrazić? Na pewno nie.
      Talmud mówi, że kiedy umiera człowiek, to tak, jakby ginął z nim świat cały. A tu – w sposób okrutny i w tak krótkim czasie – zginęło tych ludzi miliony.

  4. jula Says:

    Pewien Wrocławianin Carl von Clausewitz powiedział, że Wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami. Natomiast to, co wymyślili Hitlerowcy w obozach masowej zagłady, przechodzi wszelkie ludzkie wyobrażenia. :(
    Nie wiem, jak ja bym się zachowała, czy walczyłabym za wszelką cenę o życie, a może bym chciała jak najszybciej odejść by nie cierpieć ?….
    Też byłam już jako dorosła osoba, która wie czego może się tam spodziewać w 2008 roku i przyznam, że nie miałam siły by zwiedzić całe to „muzeum mordu ludzi”.
    Byłam tylko w w pierwszym obozie, w tych barakach po dawnej jednostce wojska polskiego przedwojennego w Oświęcimiu.
    Ja dla katów, głównie SS-manów niemieckich nie mam żadnego współczucia. Oni działali bardzo sprawnie, bez wyrzutów, czyścili rasę od „zwierząt i podludzi”. Byli w swojej pracy bardzo gorliwi, bo który się nie wywiązywał, to był zsyłany na wschodni font a bali się tego bardziej niż „piekła”, które sami tworzyli innym.

    Najlepsze jest w tym to, że większość z nich przeżyła, tylko 2% (słownie dwa procent hitlerowców z tego obozu zostało przykładnie ukaranych). Reszta z pomocą Watykanu, ulokowała się w Argentynie i innych krajach Ameryki Łacińskiej, by na koniec wylądować we współczesnych Niemczech, tak mówiła pani kustosz z tego muzeum.
    Słynny pan doktor z obozu zagłady też dożył na tej zasadzie prawie do 100 lat w zdrowiu w ekskluzywnych warunkach i w bogactwie. Banki Szwajcarskie są pełne złota stopionego po złotych zębach (zawierają rtęć dentystyczną) Żydów z całej Europy. A słynny ” Bayer” do tej pory czerpie korzyści z badań prowadzonych na więźniach obozu zagłady.
    Ci Niemcy, osoby wykształcone lubiące muzykę, poezję, kwiaty, mordowali innych ludzi dla „zysku”. Większość z nich to sadyści, myślę, że pod tym kątem byli tam dobierani do pracy. Im nie wystarczało zabić, oni cieszyli się na wynajdowanie szczególnie okrutnych tortur.

    Na przestrzeni lat istnienia tego obozu, zmieniało się kilku komendantów. Najlepsze jest to, jak opowiadała kustoszka, że po oddelegowaniu któregoś tam komendanta do Rzeszy, jego żona jeszcze została z małymi dziećmi, tak jej tam było dobrze !… (pilnowała, żeby nakradziony dobytek był załadowany do kilku wagonów). W dawnej przedwojennej Willi, (pomimo, że rodzina właściciela mogła ją odzyskać , nie chciała już w niej zamieszkać, jest własnością muzeum) .
    Ci „Sadyści” dla siebie stworzyli tam idylliczne warunki, non stop dla swoich rodzin wysyłali do Rzeszy masę nagrabionego towaru. Bo Żydzi przyjeżdżali z całym swoim dobytkiem, wszystko im zabierano rozdzielano pomiędzy siebie a ich do gazu!…
    Potomkowie tych Hitlerowców, żyją sobie w dobrobycie, bo tyle nakradli ich dziadkowie tam!… :(

  5. Kartka z podróży Says:

    W maju Wyborcza opublikowała rozmowę Potra Burasa z psychologiem społecznym Haraldem Welzerem pt „Każdy może być mordercą”. Rozmowa zrobiła na mnie wrażenie i zainspirowała do przemyśleń. Walzer zajmujący się naukowo między innymi zbrodniami faszystowskimi mówił:

    „…Masowe mordy to proces społeczny, w którym ludzie odnajdują swoje role. W momencie gdy je znaleźli, nie mają problemu, by w nim uczestniczyć. Odstępstwa od tej reguły to margines. Tylko jakieś 5 proc. stanowią patologiczni sprawcy, którzy z radością i sadyzmem oddają się sprawie. W warunkach Holocaustu mogli dać upust swoim skłonnościom. Drugie 5 proc. to ludzie mający skrajnie pacyfistyczne lub humanistyczne nastawienie, które w żaden sposób nie pozwala im na zabijanie. Te skrajne postawy są o tyle bez znaczenia, że istnieją one we wszystkich warunkach społecznych. Także dzisiaj jest jakieś 5-10 proc. ludzi, którzy pod względem psychicznym odstają od większości. Notabene sadyści i fanatyczni mordercy byli są dla oddziałów egzekucyjnych prawdziwym problemem. Masowe mordy to nie Hollywood, gdzie psychopatyczni zabójcy wynajmowani są do najgorszych zadań. W realnej rzeczywistości wojennej proces zabijania jest faktem społecznym, który rządzi się własnymi regułami i rytuałami. Chodzi w nim o efektywność, a nie realizajcę swoich fantazji. Fanatycy tylko go zakłócają.

    Piotr Buras – Chce pan przez to powiedzieć, że najlepiej nadają się do tego zwykli śmiertelnicy? Większość sprawców twierdziła, że działała pod przymusem, bo odmawiając rozkazu, ryzykowaliby własnym życiem.

    To mit. W Einsatzgruppen obowiązywał rozkaz, zgodnie z którym członkom batalionów pozostawiano wolną rękę, czy chcą uczestniczyć w zabijaniu, czy nie. Nie ma ani jednego przypadku, w którym ktoś zostałby formalnie ukarany za odmowę. Jeśli zaczynali wymiotować albo wybuchali łzami, co się zdarzało, to się ich po prostu wycofywało z akcji. O rozstrzelaniu nie było w ogóle mowy. Najgorsze, co mogło się przydarzyć, to przeniesienie to wykonywania bardziej niebezpiecznych zdań. Najczęściej konsekwencją były jednak sankcje społeczne: izolacja, wyzywanie od świń, tchórzy, skierowanie do mycia szaletów. Oczywiście nie należy tego czynnika bagatelizować. W sytuacji, gdy ludzie są częścią pewnej grupy, znajdując się daleko od domu, rodziny, własnego kręgu społecznego, przynależność do niej zyskuje zasadnicze znaczenie. Ale zabijać nie musieli.

    Cytowany przez pana sekretarz policji Walter Mattner pisze do żony 5 października 1941 roku tak: „Przy dziesiątym wozie celowałem już spokojnie i pewnie strzelałem do kobiet, dzieci i niemowląt. (…) Niemowlęta robiły duży łuk w powietrzu i odstrzeliwaliśmy je już w locie, zanim spadały do dołu albo do wody”. Skoro nie powodował nim ani patologiczny charakter, ani przymus ze strony zwierzchników, to co?

    – Nam rezultaty postępowania tych sprawców wydają się tak potworne, że aż egzotyczne. Dlatego też myślimy, że samo ich działanie było egzotyczne. Ale perspektywa sprawców była inna. Kluczowe było to, że mieli poczucie, że ich otoczenie społeczne akceptuje to, co robią. Ich czyny nie stawiały ich poza nawiasem wspólnoty. To dotyczy także człowieka, o którym pan mówi. Listów podobnej treści pisał więcej i nie wygląda na to, by u ich adresatki budziły oburzenie. Oczywiście wielu miało trudności akurat z zabijaniem dzieci. To ciekawe, bo pokazuje, że w pewnym momencie dochodzi się jednak do jakiejś granicy. Ale zazwyczaj mimo tych obiekcji strzelali. Żeby zrozumieć psychologiczny mechanizm, który do tego doprowadził, trzeba powiedzieć wprost: ich postępowanie nie byłoby „złe”, gdyby Niemcy wygrali wojnę. Gdyby historia inaczej przebiegła, sprawcy nie byliby zbrodniarzami, a ich czyny nie byłyby karalne. Stają się one nimi dopiero wtedy, kiedy zmienia się kontekst. To jest centralne pytanie: jak to jest możliwe, że w nowoczesnym społeczeństwie w tak krótkim czasie zmienia się ono do tego stopnia, że zabijanie staje się czymś normalnym….”

    • Logos Amicus Says:

      Kartko, to było właśnie dla mnie najbardziej szokujące odkrycie: za zbrodnie „hitlerowskie” nie byli odpowiedzialni żadni psychopaci, „urodzeni mordercy”, sadyści, ani nawet nawiedzeni ideologicznie fanatycy, ale zwykli, „normalni” ludzie.
      Ja zresztą w tym wyobrażeniu (jakie nota bene pokutuje w nas do dzisiaj), że faszysta, nazista… (a i sam Hitler) byli nieludzkimi potworami, jakimiś szakalami z piekła rodem, szatańskimi kreaturami, wariatami… etc. – w tej demonizacji widzę największe zagrożenie dla zrozumienia rzeczywistych przyczyn zbrodni masowego ludobójstwa, o której tu mówimy. Ta właśnie nieświadomość (być może) sprawi, że historia się powtórzy i ponownie wymorduje się miliony „zbędnych” ludzi, stosując się do całkiem „racjonalnych” przesłanek i wykorzystując całą sprawność i technologiczną skuteczność nowoczesnego państwa.

      Jest taka książka Zygmunta Baumana (którego u nas, niestety, zbyt rzadko się cytuje) nosząca własnie tytuł „Nowoczesność i zagłada”, gdzie profesor niezwykle sugestywnie pisze o… racjonalnych i nowoczesnych przesłankach Holocaustu.
      Cytuje on tam m.in. Herberta C. Kelmana („Violence without Moral Restraint”), który wyróżnił trzy warunki, dzięki spełnieniu których zdołano zamienić zwyczajnych Niemców w sprawców masowej zbrodni:

      autoryzacja przemocy (poprzez oficjalne rozkazy i zarządzenia władz)
      rutynizacja działań (poprzez sformalizowanie procedur i dokładny podział ról)
      odczłowieczanie ofiar przemocy (poprzez zideologizowane definicje i indoktrynację).

      Profesor zwraca uwagę, że są to warunki, które znalazły swój wyraz ni mniej, ni więcej tylko w… zasadach racjonalnego działania zastosowanych powszechnie w najbardziej reprezentatywnych instytucjach nowoczesnego społeczeństwa.

      Pisze on także:

      „Wiadomo dziś powszechnie, że początkowe próby interpretacji Zagłady jako gwałtu dokonanego przez kryminalistów, sadystów, szaleńców, szumowiny społeczne lub w inny sposób upośledzone moralnie jednostki, nie znalazły żadnego potwierdzenia w faktach.”

      „Instytucje odpowiedzialne za dokonanie Zagłady, nawet jeśli zostały uznane za przestępcze, z socjologicznego punktu widzenia nie były ani patologiczne, ani nienormalne. (…) Także ludzie, których działania instytucjonalizowały, nie odbiegali wcale od przyjętych standardów normalności.”

      * * *
      Wnioski z tego wszystkiego doprawdy nie są optymistyczne.
      Potwierdzają bowiem to, że rdzeń ludzkiej natury jest sam w sobie amoralny (nie mylić z niemoralnością).
      Innymi słowy: sugerują, że same czyny człowieka nie są (same w sobie) moralne czy też niemoralne, a takie stają się dopiero w kontekście społeczno-historycznym.
      (To zresztą potwierdza moje podejrzenie – a może nawet i przekonanie? – że coś takiego jak Dobro czy Zło nie istnieje poza światem ludzkiej kultury.)
      Czyli: gdyby hitlerowcy wygrali wojnę, to Hitler byłby uznany za Największego Przywódcę (Człowieka) w historii ludzkości, a to co działo się np. w obozach zagłady nie wzbudzałoby zbytnich emocji (i zgoła żadnego oburzenia – nie mówiąc o szoku), ani też moralnego potępienia… Ot, jeszcze jeden epizod w historii dochodzenia do Nowego Ładu (określonego przez filozofię przywódców III Rzeszy i przyjętego przez ludzi w nim żyjących – i, co jest bardzo prawdopodobne, tak uważalibyśmy również i my sami, jeśli udałoby się nam pojawić na tym świecie i żyć w takiej rzeczywistości).

      • Kartka z podróży Says:

        No właśnie Logosie. I Bauman i Welzer podkreślają, że to wszystko może się powtórzyć jeśli znów ktoś – czy Historia – stworzy podobną sytuację. Ja byłem wychowywany w poczuciu, że zło tworzą źli ludzie, jacyś „obcy”, których piętnowano i wskazywano mi palcem. Przeciwstawiając ich zresztą dobrym. A tu nagle okazalo się, że takie samo zło może być wyzwolone wszędzie. I były tego bolesne przykłady. Dlatego Auschwitz nabralo dla mnie po latach zupelnie innego wymiaru. Po prostu straciłem tę psychicznie wygodną perspektywę wskazującą „obcych” jako źrodło zła. Straciłem w pewnym sensie poczucie bezpieczeństwa, jego gwarancję tutaj. Przez to odkrycie, że każde społeczeństwo może się takich rzeczy dopuścić zacząłem inaczej – bardziej nieufnie i krytycznie – patrzeć na swoje. No i zacząłem zauważać te mechanizmy – oczywiście w nieporównywalne mikroskali – o których pisze Bauman i Welzer.
        Tak więc za sprawą Auschwitz, po pół wieku, zacząłem być nieufny i czujny. No ale to chyba dobrze.
        Pozdrawiam

  6. zezowaty Says:

    Kat a ofiara.
    Nie pamietam czy to na pewno był Buchenwald. W nim obóz w zasadzie w miescie. Po wyzwoleniu Amerykanie zarządzili WIZYTĘ w obozie dla mieszkańców miasta – obowiazkową.
    Po wizycie burmistrz miasta powiesił sie wraz ze swą żoną.
    NIE CHCIAŁ NAWET DOŻYC ŚWITU NASTEPNEGO DNIA
    Byc może ONI nie wiedzieli co ich rodacy i sąsiedzi robili z drugiej strony płotu pod napięciem.
    Ale nie słyszałem by po tejże wycieczce zapanowała MODA na rozwiazanie zastosowane przez BURGEMEISTRA.
    Ot taki przyczynek do ludzkiej wrażliwości.

    • Logos Amicus Says:

      Kiedy wiadomo było, że wojna jest przegrana, samobójstwo popełniło tysiące Niemców. Ale czy z powodu poczucia winy, że było się po stronie katów? Wątpię. Głównie to był strach przed nadciągającą sowiecką „barbarzyńską” hordą.

      Wrażliwość na wyrządzone zło?
      Raczej strach przed karą i przed nowym „porządkiem” zwycięzców.

  7. jula Says:

    Tak łatwiej było im mordować w obozach niż zmierzyć się z innymi na froncie – tak samo uzbrojonymi.
    Trzymali się tak w obozach jak tylko mogli byleby nie być wysłanymi na „wschodni front”. Niektórzy „normalni”, nawet prześcigali się w zbrodniach byleby „zapunktować” i zostać :(
    Jednak ideologie, religie i etc… robią wodę w mózgu ludziom, i tak jest do dzisiaj – ty jesteś dobry, tamten zły, to trzeba go „unieszkodliwić” :(
    A co było w byłej Jugosławii, a co dzieje się w afrykańskich krajach?…

    Jak to brzmi – „bóg, honor, ojczyzna”… ?

  8. nutta Says:

    Auschwitz – podstawowy symbol zagłady, ale dla Żydów był to przede wszystkim Sobibór, również wspomniany tu Bełżc, Treblinka. Miejsca szczególnie okrutne i niedostępne. Potem te małe sztetle, w których stanowili większość, a zagłada dokonywała się na oczach przerażonych mieszkańców, którzy musieli oglądać ostatnią drogę sąsiadów, lekarza, aptekarza, właścicieli sklepów, w których dokonywali zakupów. Niektórzy po powrocie do domu nie mogli dojść do siebie, innych ciekawił dobytek pędzonych na śmierć. Żal i współczucie przeważało. Te miasteczka utraciły prawa miejskie po wojnie, bo zbyt dużo ludności ubyło.
    Jak wyglądałaby Europa bez zagłady? Konflikty byłyby na pewno, ale wierzę, że szacunek dla mądrości i roztropności by przeważał. W naszej części świata Wielki Brat nie miałby prawa wstępu. Myślę, że likwidacja narodu żydowskiego, upadek prywatnej własności ułatwiał w naszym kraju wprowadzanie nowej ideologii.

    • Logos Amicus Says:

      Żal i współczucie przeważało.

      To, co napisałaś, dodaje otuchy, ale czy cokolwiek zmieniało? Czy żal i współczucie nie wiążą się z bezradnością, bezsilnością, a nawet biernością?

      Jak wyglądałaby Europa bez zagłady?

      Można to sobie wyobrażać, ale prawdopodobieństwo tego, że wyobrazimy sobie stan, który odpowiadałby rzaczywistości, jest nikłe.
      Obawiam się jednak, że zafundowalibyśmy sobie jakąś inną, równie potworną katastrofę. Gdyż w całej Europie panowała wówczas taka – prąca do konfrontacji – mentalność… straceńczo-kombatancka, (która była m.in. skutkiem problemów i konfliktów nabrzmiałych po I wojnie światowej.)
      Być może Hitler uprzedził – i niejako ustrzegł inne państwa przed popełnieniem podobnej zbrodni?
      Może wśród tych państw znalazłaby się i Polska?

      • nutta Says:

        Tak, żal i współczucie, lecz i lęk o siebie i rodziny. Pokaz siły i bezwzględności przerażał. Jak powinna zachować się jednostka wobec skumulowanej siły? Musi być bierna lub tworzyć ruch oporu, bo on jest zdolny do walki.
        Piszesz o nastrojach antysemickich, które wyszły na światło dzienne już od sprawy Dreyfussa, znane są skryte działania Amerykanów, by nie przyjmować nadmiaru imigrantów wyznania mojżeszowego z Europy Środkowej, okazjonalne akcje antyżydowskie pojawiały się w wielu krajach. Być może Hitler uprzedził wydarzenia, dając swoim obywatelom pracę, ufność w moc nowego ładu. Polska międzywojenna popierała emigrację do Palestyny w okresie międzywojennym, szkoliła młodych ludzi z ugrupowań paramilitarnych, by uniknąć większych akcji obywatelskich przeciw mniejszości wyznaniowej. Podobno w czasie pobytu na Bliskim Wschodzie armii gen Andersa wręcz zachęcano do tzw. dezercji (przykład M. Begin), by ci ludzie mogli walczyć o utworzenie swego kraju. Było to działanie wbrew woli Anglików, ale miało pomóc rozwiązać przyszłe problemy.
        Gdyby nie wojna, czekałyby nas konflikty lub wojna na kresach. Tendencje nacjonalistyczne na Ukrainie rozwijają się właśnie na terenie Ukrainy Zachodniej.

        • Logos Amicus Says:

          Nutto, przyznaję się – to moje ostatnie zdanie („Może wśród tych państw znalazłaby się i Polska?”) było nieco prowokacyjne.
          Lecz wszyscy o tym wiemy, że antysemityzm nie był tylko wynalazkiem niemieckim – on był wówczas obecny niemal w każdym europejskim kraju (również i w Polsce) – i może nawet w większym nasileniu, niż to było w Niemczech.

          A co by było, gdyby nie było II wojny światowej?
          Nie wiem. Zresztą, snucie jakichkolwiek wyobrażeń na ten temat pozbawione jest chyba sensu.
          Ja wspomniałem tylko o tym w żalu za tymi wszystkimi wartościowymi ludźmi, którzy zostali unicestwieni w Zagładzie.

        • telemach Says:

          @nutta:
          „Polska międzywojenna popierała emigrację do Palestyny w okresie międzywojennym, szkoliła młodych ludzi z ugrupowań paramilitarnych, by uniknąć większych akcji obywatelskich przeciw mniejszości wyznaniowej.”

          Polska?
          Popierała emigrację własnych obywateli, aby nie drażnili antysemickiej większości?
          Ja chyba śnię. Czy ty poważnie podajesz nieliczne przykłady „tolerowania” ruchu syjonistycznego przez sanackie władze jako coś, z czego możemy/powinniśmy być dumni? Plasuje nas to – moim zdaniem – dokładnie tam, gdzie była III Rzesza przed ustawami norymberskimi, gdy dominującym tematem było „jak współobywatelom wyznania mojżeszowego, bądź nieodpowiedniego pochodzenia stworzyć nową ziemię obiecaną na Madagaskarze”. A oznaczało – po odrzuceniu zbędnych konwenansów i zawoalowanego języka dyplomacji to samo co „won parchu!”
          Obojętnie dokąd – byle daleko.

        • telemach Says:

          @nutta:
          Czy używając terminu „akcje obywatelskie przeciw mniejszości wyznaniowej” masz na myśli rozbijanie żydowskich sklepików przez podjudzonny motłoch? Czy polowania endeckich pałkarzy na żydowskie dzieci? A może przypalanie dłoni papierosami przez chłopców w korporatkach tym ze wsółstudentów, którzy nie chcieli się zgodzić na getta ławkowe na uniwersytetach?

          Osobiście byłbym Ci bardzo wdzięczny, gdybyś nadal używała w powyższym kontekście powszechnie zrozumiałego pojęcia „antysemicki pogrom”. A nie „akcja obywatelska przeciw mniejszościom wyznaniowym”

          @logos: i Ty tego nie skomentowałeś? W ramach odczuwanej – w następstwie cytowanej wypowiedzi – otuchy? Nic nie rozumiem. Jak to się ma do jednoznacznego przekazu całego tekstu i zawartej w nim empatii?

        • Logos Amicus Says:

          „Jak to się ma do jednoznacznego przekazu całego tekstu i zawartej w nim empatii?”

          Przyznaję się telemachu – nijak :(
          Albo… w najlepszym przypadku – nie tak, jak wymagałaby tego rzeczowość, a jednocześnie wsponiana przez Ciebie empatia.

          Wiesz, to ta wata… wata, którą się owijamy, by się zbyt boleśnie nie poobijać; zasłona dymna, którą się okadzamy, by cała potworność nagle nie wypaliła nam oczu.

        • nutta Says:

          Telemachu, to że nie czyniono przeszkód w emigracji to nie jest przykład do dumy, lecz fakt szukania dróg zapobieżenia rosnącym nastrojom antysemickim, nawet braku odwagi rządzących.
          Moja rodzina po kądzieli pochodzi z takiego miasteczka kresowego, w którym ponad połowa obywateli to byli Żydzi (Polacy wyznania mojżeszowego), więc pewne sprawy dotyczące postaw Polaków i Ukraińców są mi znane z opowiadań.
          Starałam się wyrazić swoje zdanie zbyt dyplomatycznie ;)

        • telemach Says:

          @nutta:
          „Starałam się wyrazić swoje zdanie zbyt dyplomatycznie ;)”

          Nie. Nazwałaś antysemickie pogromy nader eufemistycznie „akcjami obywatelskimi przeciwko mniejszościom religijnym”. Jest to dla mnie niedopuszczalny zabieg zacierający istotę haniebnego w swej istocie zjawiska, zabieg stawiający znak równości pomiędzy obywatelem a przedstawicielem motłochu.
          I bardzo (niezależnie od Twych intencji) niepasujący jest ten emotikon z przymrużonym oczkiem. Odbieram to jako szczyt perwersji.

  9. jula Says:

    „W naszej części świata Wielki Brat nie miałby prawa wstępu”
    I tutaj, „nutta”, wyraźnie kroisz swoją historie życzeniowa :( Tak jakbyś w ogóle nie miała pojęcia, jaka ta Polska była przedwojenna. Jaki był rozkład sił politycznych, tak w Europie, jak i na Świecie?….
    Sam Churchil powiedział ,że „Polska to duży kraj biednych ludzi rządzony przez podłych ludzi”. Mądry angielski polityk od razu rozszyfrował naszą przedwojenna elitę rządzących, o dziwo, współczesna jest nie lepsza. ;) Bo tak jak w czasie wojny Rząd był za granicą a naród w Polsce, tak teraz naród za granicą będzie a rząd zostanie w Polsce ;)

    Nieprawdą jest, że obozem nadzorowali „zwyczajni, normalni Niemcy”.
    „Pierwszymi więźniami byli niemieccy kryminaliści, specjalnie wyselekcjonowani przez komendanta obozu Rudolfa Hessa. Mieli oni odgrywać szczególną rolę w obozie. Odsiadywanie kary łączyć mieli bowiem ze sprawowanie nadzoru nad resztą więźniów innych narodowości. Hess dobierał ich zwracając uwagę na ich skłonność do przemocy i okrucieństwa. Przybyli do Oświęcimia w maju 1940 r. Miesiąc później do obozu przybył pierwszy transport 728 polskich więźniów.”
    Okoliczna ludność została wysiedlona.
    „SS – man mógł zabić więźnia bezkarnie, bez ponoszenia jakiejkolwiek odpowiedzialności. Dlatego też w ten właśnie najprostszy sposób wykonywali oni swój obowiązek powstrzymania każdego więźnia, który podejdzie do ogrodzenia. Dlatego też więźniowie którzy pragnęli skróci swoje cierpienia i skończy z życiem szybko i bezboleśnie rzucali się na druty wiedząc że znajdą ich tam kule strażników, które przyniosą ulgę śmierci. Za powstrzymanie uciekinierów przysługiwał wartownikom urlop. Często zatem zdarzały się przypadki, że wartownicy pozwalali więźniom, a nawet rozkazywali im podejść do ogrodzenia, aby móc ich zastrzelić i zasłuży na kilka dni odpoczynku od pracy. Egzekucji w obozie dokonywano również poprzez powieszenie lub zagłodzenie więźnia.”
    „Na więźniach obozowych lekarze SS przeprowadzali pseudomedyczne eksperymenty. Doktor Horst Schuman pracował wraz z profesorem Carlem Claubergiem nad metodą powszechnej i szybkiej sterylizacji. Miała ona dotyczyć narodów skazanych przez Hitlera na totalną zagładę. Doktor Josef Mengele zajmował się inną problematyką. Jego zadaniem było zwiększenie rozrodczości wśród Niemców, co miało spowodować gwałtowny wzrost demograficzny w ramach aryjskiej rasy.”
    Często zdarzało się tak że dla „naukowych” potrzeb specjalnie uśmiercano ludzi aby prowadzi na ich ciałach bestialskie badania.”.
    „Ze zmarłych sporządzano anatomiczne preparaty, które by może do dziś służą niemieckim studentom medycyny. !
    „Ludzi zabijano w „łaźniach”, gdzie byli uśmiercani przy pomocy wpuszczonego do nich gazu – tlenku węgla lub cyklonu B, który zaczęto stosować po raz pierwszy w Oświęcimiu”//
    „sam proces masowego uśmiercania kojarzył się z technologią przemysłową. „/
    „W lecie 1942 r. w obozie w Oświęcimiu powstała dodatkowa komora gazowa, ponieważ zwiększyła się liczba transportów więźniów przeznaczonych do natychmiastowej eliminacji. Pomimo tego od września 1942 r. zaczęto pali zwłoki zagazowanych ludzi na wolnym powietrzu. Układano je w stosy, wkładając pomiędzy warstwę ciał ludzkich drewno.”
    „Szybkiej i masowej likwidacji osób osadzonych w obozie dokonywano także poprzez wstrzykiwanie im fenolu. Zastrzyki te wykonywali sanitariusze: Herbert Schepre i Josef Klehr. Często pomagali im specjalnie wyszkoleni w tym zakresie więźniowie: Mieczysław Pańszczyk oraz Alfred Stesel. Wraz ze zbliżającymi się do Oświęcimia oddziałami radzieckimi Niemcy próbowali zniszczyć dowody swych zbrodni. Wysadzono w powietrze krematoria oraz komory gazowe, które były największymi i najsolidniej wykonanymi konstrukcjami obozu. Pozostałe po nich zgliszcza są do dziś niemymi świadkami dokonanego przez hitlerowców ludobójstwa. W styczniu 1945 r. obóz oświęcimski wyzwoliły oddziały Armii Czerwonej. Ocalałych więźniów objęto natychmiastową opieką wojskowych lekarzy. Polski Czerwony Krzyż zaangażował się szczególnie w udzielanie pomocy ocalonym z zagłady.”

    Sorry za przytoczenie tych danych z bryku, dla uczniów, o obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, bo miałam wrażenie wynikające z niektórych komentarzy, że to wina więźniów, i że ich Kaci też cierpieli, i należy im współczuć. !?!… Jeszcze raz podkreślam, że tylko od 2% do 10% góra z tych KATÓW poniosła zasłużone kary, ACZKOLWIEK NIE CIERPIELI !… I to w większości wiele lat po wojnie dzięki wywiadowcom z Izraela, tak mogli się kryć z inna tożsamością za zgrabiony majątek z całej Europy!…
    Nasze muzea do tej pory nie uzupełniły stanu z przed wojny. Skradzione dzieła są gdzieś w prywatnych kolekcja rodzin hitlerowców!….
    Do miłego… ;)

  10. jula Says:

    Miałam na myśli tego męża stanu – Winston Leonard Spencer Churchill KG, OM (ur. 30 listopada 1874 w Blenheim Palace, zm. 24 stycznia 1965 w Londynie) – brytyjski polityk, mówca, strateg, pisarz i historyk, dwukrotny premier Zjednoczonego Królestwa, laureat literackiej Nagrody Nobla, honorowy obywatel Stanów Zjednoczonych. W 2002 r. w plebiscycie organizowanym przez BBC został uznany najwybitniejszym Brytyjczykiem wszech czasów.
    To była jego cenna myśl na temat, polskiej elity rządzących, tak przed wojną, jak i w czasie :D

  11. Logos Amicus Says:

    Jula, obawiam się, żeśmy się nie zrozumieli.

    I przyznaję, że jeśli chodzi o komentarze, to oczekuję czegoś więcej niż – pozwól że użyję tu Twoich słów – „danych z bryków dla uczniów”.

  12. nutta Says:

    „Jest to dla mnie niedopuszczalny zabieg zacierający istotę haniebnego w swej istocie zjawiska, zabieg stawiający znak równości pomiędzy obywatelem a przedstawicielem motłochu.”

    Telemachu, w skład motłochu zawsze wchodzą obywatele, mimo że tego nie chcesz. Mogą go tworzyć nie tylko nieokrzesani prostacy, ale i lekarze, studenci, nauczyciele, itp. Pozwolę sobie przytoczyć fragment z książki Aharona Appelfelda.
    „Hitler oszukał cały świat” – napisałem.
    „To nieprawda” – odpisał mi natychmiast.
    „Dlaczego?” – upierałem się przy swoim.
    „Hitler chciał zabić wszystkich Żydów i zrobił to” – wyjaśnił właściciel hotelu.
    Gdy mu nie odpowiedziałem, dopisał dużymi literami: „To była ważna misja, która się powiodła.”
    „Ależ oni nadal istnieją”. Musiałem to napisać.
    „To błąd” – nie zawahał się odpowiedzieć.
    – z powieści z wątkami autobiograficznymi „Droga żelazna”

    Każdy inaczej pojmuje perwersję.

  13. telemach Says:

    nutta, możemy to obracać jak chcemy, od powszechnie przyjętych znaczeń tych i tamtych pojęć nie da się uciec. Lincz nie jest aktem sprawiedliwości, jest jego doskonałym zaprzeczeniem. Wybicie komuś zębów nie jest fragmentem dyskursu społecznego. Pogrom nie jest aktem obywatelskim, a uczestnik – członek motłochu – stawia się poza nawiasem społeczeństwa obywatelskiego, bo istotą postawy obywatelskiej jest umiłowanie praworządności. Można tak w nieskończoność: egzekucja dziecka w komorze gazowej nie jest aktem miłosierdzia, zepchnięcie ciężarnej ze schodów nie jest przykładem szampańskiego poczucia humoru. And so on, and so on.

    Niezależnie od tego jakie semantyczne wygibasy będziemy robić – powszechnie przyjęło się uważać, że nie jest. Powszechnie zaakceptowana aprioryczność ma w tym wypadku moc normatywną. Możemy naturalnie uznać że nie, wszystko możemy, również nadać każdemu słowu wygodne dla nas znaczenie – lecz wówczas szansa na jakiekolwiek porozumienie zaczyna zmierzać ku zeru. Co znów stawia pod znakiem zapytania sens jakiejkolwiek dyskusji.

    To by było w zasadzie wszystko z mojej strony. Twoje argumenty nie przekonały mnie. Pozostanę przy swojej wykładni perwersji. Nie z uporu – lecz przez szacunek do ludzi, z którymi dzielę pewne wartości. Nie chcę wysiadać z tego pociągu, w imię ciekawości dokąd zaprowadzić mogą wątpliwej (dla mnie) jakości sofizmaty. Zbyt drogo kosztował mnie bilet.

  14. Miriam Says:

    W jednym z wywiadów psycholog Monika Gwaizdowska powiedziała: „Według Biblii Lucyfer to imię anioła zbuntowanego przeciw Bogu, który został strącony do piekieł i stał się szatanem. „Efekt Lucyfera”, zwany również przemianą anioła w diabła, określa przemianę charakteru człowieka z dobrego w zły wyłącznie z powodu środowiska, w jakim się znajduje. W skrajnych warunkach każdy człowiek może przeobrazić się w bezwzględnego oprawcę.
    (…)
    Ślepe posłuszeństwo nazistów w mniejszym stopniu było efektem nietypowej osobowości czy innych cech niż wpływu sytuacji. Nie ma osobno wyodrębnionej „zdolności okrucieństwa”. Są natomiast sytuacje, które tę zdolność mogą uaktywnić, czego skrajnym przykładem może być rola strażniczek w obozach koncentracyjnych.”

    Więcej:
    http://konflikty.wp.pl/kat,1020231,page,2,title,Strazniczki-z-obozow-zaglady-piekne-bestie,wid,13092415,wiadomosc.html

  15. Chihiro Says:

    Nie byłam w Oświęcimiu i nie wybieram się. Mam wrażenie, że nie muszę tego miejsca oglądać. Świadomość tego, co się działo, wystarcza mi.
    Natomiast nie wiem, czy słyszałeś o tym: http://www.youtube.com/watch?v=iPgKloQMeh8
    Mężczyzna, który przeżył obóz koncentracyjny w Oświęciumiu, wraca tam z wnukami, by na miejscu zagłady zatańczyć do piosenki „I will survive”. Zszokowało to Niemców i Polaków, mnie się zaś wydało cudowną apoteozą celebracji życia i przezwyciężeniem duchów przeszłości.

    • Logos Amicus Says:

      Mnie to ani nie szokuje, ani nie oburza. Ale mogę tylko mówić za siebie. Skoro jednak protestują przeciew temu video ci, którzy faktycznie przeżyli Zagładę, to trudno to ignorować i nie brać tego pod uwagę. Może jednak po prostu warto to uszanować.

      Wydaje mi się, że nieporozumienia wokół tych kontrowersji wynikają z polaryzacji dwóch odmiennych postaw. Bowiem z jednej strony jest bezbrzeżny smutek, rozpacz i przerażenie, jakie ograniają ludzi w konfrontacji z tą potworną zbrodnią (i trudno się przecież tej reakcji dziwić, bo jest ona jak najbardziej uzasadniona i ludzka); z drugiej zaś – radość z ocalenia, afirmacja życia.
      Trudno jest takie reakcje przejawiać w tym samym czasie, a niektórzy uważają, że także i w tym samym miejscu, zwłaszcza w miejscu, gdzie miała miejsce Zagłada.

      Istnieje chyba jeszcze jedno niebezpieczeństwo: banalizacji i wyparcia czegoś, o czym jednak trzeba pamiętać w całym rzeczywistym wymiarze, także i w tym mało komfortowym, bolesnym, wręcz przerażającym. A pamięć taka jest konieczna do tego, abyśmy jednak byli świadomi tego, jak łatwo w naszej cywilizacji (którą ponoć tak się szczycimy) o dokonanie podobnych zbrodni (a były one możliwe właśnie i dzięki temu, że pewne rzeczy wypierano ze swojej świadomości, że nie chciano ich dostrzegać, że dokonywano wygodnej i życzeniowej interpretacji faktów).

      Kogoś, kto tańczy na zgliszczach (albo popiołach pomordowanych), można jednak podejrzewać o to, że czyni to bez świadomości tego, jak potworny i bolesny był to pożar (czy zbrodnia) – albo wypierając to ze swojej świadomości – i bez faktycznego i dogłębnego zrozumienia tego, czym ta hekatomba była spowodowana. (Bo jeśli faktycznie by sobie to uświadomił, to by mu się wszelkich tańców odechciało, zwłaszcza w takim miejscu.)

  16. Chihiro Says:

    Logosie, ale ten kto tańczy na miejscu zagłady, przeżył sam osobiście tę zagładę, więc nie można go podejrzewać o brak świadomości tego, jak potworne to było. I dlatego tańczy, by nie pozwolić się zniszczyć temu okropieństwu.

    Co do banalizacji ludobójstwa, to chyba niebezpieczeństwa nie ma. Ludobójstwa wciaż mają miejsce, to w czasie II wojny światowej nie było ani najstraszniejsze, ani najbardziej okrutne, ani też najbardziej wyrachowane. Mogę wręcz zaryzykować stwierdzenie, że późniejsi szaleńcy-dyktatorzy na nim właśnie uczyli się, jak wykańczać ludzi.

    Ja bym widziała niebezpieczeństwo przywiązywania do ludobójstw zbyt wielką wagę, ale trudno mi to uargumentować, nie przemyślałam tego dokładnie i za mało mam naukowych argumentów. Ale wciąż kołacze mi się w głowie chęć zemsty Izraelczyków-Żydów. „Nas chciano zniszczyć, nam zabrano ziemię, to teraz my zabierzemy” – sporo czytałam i sporo widziałam filmów (w tym dokumentalnych) o stanowisku przeciętnych Izraelczyków do ziem palestyńskich, bym o tym nie myślała. Poczucie krzywdy u tych ludzi jest tak silne, przekazywane z pokolenia na pokolenie, że zatracają właściwie ludzkie miłosierdzie, współczucie do drugiego człowieka, z ofiar zmieniają się w katów. To mam na myśli mówiąc o wyolbrzymianiu wagi holocaustu.

    • Logos Amicus Says:

      „Ludobójstwa wciąż mają miejsce, to w czasie II wojny światowej nie było ani najstraszniejsze, ani najbardziej okrutne, ani też najbardziej wyrachowane.”

      Jeśli nie to było najstraszniejsze i najbardziej okrutne, to co tym było?

      „Ja bym widziała niebezpieczeństwo przywiązywania do ludobójstw zbyt wielką wagę”

      Niestety, ja widzę większe niebezpieczeństwo w lekceważeniu, zapominaniu, bagatelizowaniu i zobojętnieniu wobec ludobójstwa, niż w przykładaniu do niego wielkiej wagi.
      Lecz zgadzam się: to nie może stać na drodze do wzajemnego wybaczania sobie i pokojowego współistnienia.

  17. sarna Says:

    Kiedyś, chyba przy okazji komentowania anus mundi zeszliśmy na obrazy Beksińskiego. Własnie wróciłam z Sanoka, jest tam, wystawa Jego prac. Sądzę, że bardzo insteresująca, więc gdy będziesz w pobliżu – zajrzyj Logosie, polecam i pozdrawiam jeszcze wakacyjnie :)

    • Logos Amicus Says:

      Nie przypominam sobie, abyśmy przy okazji anus mundi dyskutowali o obrazach Beksińskiego. Ale pamiętam, że swego czasu zilustrowałem jego obrazami omówienie książki Ortegi y Gasseta „Bunt mas”. Może to było wtedy?

      PS. Widzę, że wakacje spędzasz niedaleko moich stron rodzinnych.
      Have a good time! :)

      • sarna Says:

        Może to było i wtedy, tyle lat już klikamy, że zaczynam się w tym gubić :)

        I jak wiesz, moich też :)
        To tylko wypad na przedłużony weekend, dziękuję za życzenia i mam nadzieję, że Ty też niedługo będziesz witał się z Tatą i Siostrą.
        Odświeżyłam sobie relację z Twojej pamiętnej podróży z rodziną Siostry. Piękne wakacje, niestety to już przeszłość, tak jak i emocje moje – czytelnika. Pamiętam jak z niecierpliwością czekałam na relacje z każdego, kolejnego etapu podróży. Fajnie, że to zapisałeś i utrwaliłeś.

        ps. piszesz o jakowychś problemach z zamieszczeniem komentarzy, u mnie one nie występują, może to sprawa przestarzałych technologii sprzętu albo nie opłaconych licencji. U mnie nadajesz na tych samych falach ;)

        • Logos Amicus Says:

          Widzę, że czujnym okiem wypatrzyłaś moją nową zakładkę na stronie „WYPRAWA NA ZACHÓD”. Też się cieszę, że udało mi się to wszystko spisać w tracie podróży. Bo to nieprawda, że to co się odwlecze, to nie uciecze. Zwykle jednak uciecze. Nie wiem czy zauważyłeś, że przeniosłem też Wasze (i moje) komentarze.
          Zamierzam także umieścić rozszerzoną wersję tego wpisu w brulionie podróżnym – tam znajdzie się znacznie więcej zdjęć (a nie wszystkie jeszcze zdjęcia z tamtej eskapady opublikowałem).

          A co do anus mundi. Jak wiesz, tak się złożyło, że w dużej mierze ten wpis zawdzięczam (niejako) Tobie :)

        • sarna Says:

          „anus mundi. Jak wiesz, tak się złożyło, że w dużej mierze ten wpis zawdzięczam (niejako) Tobie” – jak wiesz (niejako) i wpis „Mefisto i Riefansthal” zawdzięczasz poniekąd mnie :)
          No widzisz Amicusie, muzą Ci (niejako) jestem, a Ty mnie tak nie lubisz ;)

        • Logos Amicus Says:

          „…a Ty mnie tak nie lubisz”

          A to (niejako) jest tylko Twoją interpretacją ;)

          PS. Prawdę pisząc, tych wpisów zawdzięczonych Tobie znalazłoby się więcej :)

        • sarna Says:

          Wow! Obudzić się i przeczytać takie słowa.
          Nabuzowana pozytywną energią, ruszam w nowy dzień przenosić góry :)

          dobrego dnia wszystkim

  18. Pani Peonia Says:

    Jako dziecko (7 lat) zwiedziłam Treblinkę. Pamiętam stertę dziecięcych bucików wyższą ode mnie. To mi wystarczy do dziś. Chyba nigdy nie zdobędę się na to, by odwiedzać takie miejsca. Taki we mnie tchórz siedzi, że aż skowyczy na samą myśl o tym. Potem w szkole przez rok czytałam wszystko co się dało o obozach. Jako 10-latka miałam wiedzę na ten temat ogromną. A resztę życia wszystko zapominałam, z premedytacją. Zostawiam sobie tylko to jedno wspomnienie sterty bucików, Mnie to starczy za największe memento mori. Lubię twój blog, zmusza do myślenia.

  19. Allen Paulik Says:

    Mam nadzieje że coś podobnego jeszcze się pojawi


Co o tym myślisz?