BEZ SZUMU HUSARSKICH SKRZYDEŁ – o książce Adama Leszczyńskiego „LUDOWA HISTORIA POLSKI”

rzecz o mitologii panowania – historia biedy, pogardy, opresji i wyzysku w Polsce – opór, bunt i wyzwolenie

.

Adam Leszczyński postanowił zająć się „historią dolnych 90 proc. społeczeństwa – ludzi rządzonych, a nie rządzących; biednych, a nie bogatych; zwykle niewykształconych i zawsze podporządkowanych władzy.” (Kolaż własny z wykorzystaniem obrazów olejnych Piotra Michałowskiego)

.

Zacznę od tego, co napisałem po przeczytaniu kilkudziesięciu stron książki Adama Leszczyńskiego.

..

Ciekaw jestem czy czytając „Ludową historię Polski” znajdę odpowiedź na pytania, które mi chodzą po głowie w czasie jej lektury:

– Czy kiedykolwiek ludzkość będzie funkcjonować jako społeczność, w której nie istnieje systemowy wyzysk jednych ludzi przez drugich? Wyzysk różnie nazywany – występujący w różnej formie, choć zwykle nie nazwany po imieniu i zawsze usprawiedliwiany (tłumaczony) koniecznością – zwłaszcza przez jego beneficjentów.

– Czy kiedykolwiek będziemy mogli stworzyć system społeczny i polityczny bez klas, warstw, elit, które nie byłyby uprzywilejowane? (Bo przecież już sama przynależność do elity jest uprzywilejowaniem.)

– Czy już zawsze będzie tak, że wyższa sprawność intelektualna (lepsze zdrowie, silniejszy organizm… – czyli cechy nie będące właściwie zasługą żadnego człowieka – będą wytłumaczeniem (usprawiedliwieniem) czyjejś wyższości nad innymi ludźmi, (w sensie wyższej pozycji społecznej, wyższego poziomu życia, większego uprzywilejowania… etc.)? Jeśli tak, to niesprawiedliwość jest cechą niezbywalną ludzkiej kondycji i leży u fundamentów jakiegokolwiek ustroju/porządku społeczno-politycznego (wbrew równościowym i wolnościowym deklaracjom twórców oraz egzekutorów tego systemu).

– Gdzie kończy się obopólna korzyść a zaczyna wyzysk? Przy czym nie mam tu na myśli systemów, które wręcz opierają się na przemocy i wyzysku (jak np. niewolnictwo czy feudalizm) ale ustroje uważane za demokratyczne, praworządne – kapitalistyczne czy socjalistyczne.

– Fikcjom (a czymś takim są nie tylko ustroje, światopoglądy, mity, religie, ale i prawa, instytucje społeczne i polityczne, oraz sama władza) nadajemy moc sprawczą, funkcjonującą realnie. Czy oznacza to, że wiedza zawsze musi się odnosić również do fikcji i ją (choćby po części) obejmować? Czy może istnieć wiedza ograniczona tylko do faktów w świecie, którego nie możemy w całości ogarnąć i poznać – a tym samym zrozumieć?

– Co decyduje o rozwoju (zmianie, ewolucji) systemów politycznych i społecznych? Czy na pewno jest to poczucie społecznej niesprawiedliwości, czy też wynikająca z walki klas i ludzkiej rywalizacji zmiana rozkładu sił, zmiana elit, wprowadzenie nowego „porządku” – bardziej efektywnie funkcjonującego systemu władzy i nowych form nacisku, przemocy i opresji?

– Co począć z całym tym dziedzictwem kulturowym ludzkości (dzieła sztuki, osiągnięcia naukowe, architektura, świątynie), które byłoby niemożliwe bez istnienia systemów opartych na przemocy, niewolnictwie, wyzysku jednych grup społecznych przez drugie? Jaki obecnie mamy mieć do tego stosunek moralny? (Podobnie jest z cywilizacyjnym rozwojem ludzkości związanym, czy też raczej opartym na kolonializmie, na podboju militarnym, na przemocy i siłowej opresji.)

– Czym jest wartościowanie człowieka jak nie ustalaniem i usprawiedliwieniem jego pozycji w istniejącym (narzuconym, obowiązującym) systemie społecznym? Czy bez tego (wartościowania) możliwe jest funkcjonowanie jakiegokolwiek społeczeństwa?

– Jeśli nie jesteśmy w stanie wyrugować niesprawiedliwości ze świata, to czy aby nie dlatego, że wynika ona w świecie ożywionym (w tym również ludzkim) z cech (właściwości) naturalnie nam przyrodzonych (same pojęcia sprawiedliwości czy niesprawiedliwości nabierają sensu dopiero wtedy, kiedy odniesiemy je do jakiegoś systemu etycznego, notabene przez nas samych tworzonego).

– Istniejący w danym momencie porządek społeczny zawsze wywodzony był, legitymizowany i tłumaczony jakąś siłą wyższą (Bóg, bogowie) lub inną koniecznością, zwykle ekonomiczną (zysk w kapitalizmie, „sprawiedliwość” społeczna w socjalizmie). Czy istnienie tej konieczności jest niezależne od nas? A jeśli tak, to czy nie jest ona wykorzystywana do usprawiedliwiania społecznych nierówności, eksploatacji innych i wyzysku?

– Historię piszą nie tylko zwycięzcy, ale również ci, którzy są zainteresowani taką a nie inną narracją. Autor „Ludowej historii Polski” stosuje narrację zgodnie z perspektywą ludu (uciśnionego). Czy jednak po to, aby otrzymać pełny historyczny obraz rzeczywistości, nie należy także uwzględnić narracji stworzonej z perspektywy warstw społecznych złożonych z ludzi majętnych i posiadających władzę – czyli de facto mających o wiele większy wpływ na rzeczywistość i dokonywane w niej zmiany?

greydot

Lektura w dżungli

.

.

Zastanawiałem się, czy do tekstu, który miał być recenzją książki, dołączyć powyższe notatki; a jeszcze bardziej zastanawiałem się nad tym, czy załączyć swoisty komentarz do nich, wyjaśniający ich genezę i okoliczności powstania. Ostatecznie jednak zdecydowałem się na jego ujawnienie:

Jestem w meksykańskiej subtropikalnej dżungli i czytam „Ludową Historię Polski”. Być może jednak to stwierdzenie jest mylące, bo wprawdzie dżungla jest prawdziwa (żyją w niej nawet małpy, o mnóstwie ptaków i innych gadów nie wspominając) ale ja siedzę w wygodnym fotelu, popijam zimną wodę z lodem i limonką i zamiast relaksować się tudzież upajać przyjemnym tropikiem, zaprzątam sobie (akurat teraz) głowę pytaniami odnoszącymi się do niesprawiedliwego z natury porządku świata. Pytaniami, które na dodatek są pytaniami retorycznym, z odpowiedzią – w każdym przypadku – dla nas ludzi mało radosną, czy też zgoła pesymistyczną. Bo czy odeszliśmy już wystarczająco daleko od praw dżungli?
Muszę przyznać, że jest coś z przewrotności, może nawet nieprzyzwoitości w tym, że piszę to wszystko w takich okolicznościach – korzystając z sytemu umożliwiającego mi wakacje w egzotycznym kraju, w komfortowych warunkach, z nielimitowanym dostępem do drinków i stołów, na których piętrzą się góry pysznego jedzenia. A obok ludzie, którzy na skinienie ręki usługują resortowym gościom i spełniają ich/nasze życzenia?
Czy ja na to zasługuję? Czy to jest sprawiedliwe? (Bo jeśli takie nie jest, to moje zachowanie jest niemoralne.) Czy ci wszyscy, którzy tutaj przybyli z całego świata zarobili na ten wydatek w uczciwy sposób? (Ciekawostką jest to, że około 30% ludzi mieszkających w tym samym ośrodku co my, to Polacy, którzy przylecieli tu prosto z kraju. Oczywiście powyższe pytanie odnosi się do nas wszystkich, nie tylko do moich rodaków.)
Być może te moje skrupuły i dylematy wydadzą się komuś dziwne, a może nie? Być może są zasadne, być może zupełnie bezpodstawne?
Ludzie, którzy korzystają z jakiegoś systemu i jednocześnie ten system kontestują (uważając, że jest on niesprawiedliwy) – to gatunek w przyrodzie prawie że niewystępujący (Chyba, że mamy do czynienia z Hollywood.) Zwykle, jeśli ktoś się jakiemuś systemowi sprzeciwia, to nie jest jego beneficjentem i czuje się przez ten system wykorzystywany. Choć i to nie jest takie powszechne, bo jednak ludzie w zdecydowanej większości (niemal wszyscy) są konformistami.
A kontestatorzy (rewolucjoniści) – wbrew temu co sami deklarują – chcą z klasą dominującą (uprzywilejowaną, wyzyskującą innych) zamienić się miejscami. Po to najczęściej dążą do władzy – a nie po to, by ulżyć doli współbraci. Czego w historii wielokrotnie byliśmy świadkami.
Koniec końców można niestety stwierdzić, że nie ma sprawiedliwości na świecie – i nie będzie. I żaden system nie może tego zmienić. Ale czy naszym obowiązkiem nie powinno być to, by się zachowywać tak, jakby ta sprawiedliwość była? (I niekoniecznie musi to mieć cokolwiek wspólnego z hipokryzją.)

greydot

Wieś galicyjska – lata 20-te XX wieku  (fot. archiwum, autor nieznany)

.

.

No i jestem już po przeczytaniu książki. Czy dzięki tej lekturze poznałem odpowiedzi na zadane w pierwszej części pytania? Bynajmniej. Zresztą, już wtedy, kiedy je formowałem, wiedziałem, że wiele z nich to są pytania retoryczne, na które odpowiedź brzmi pesymistycznie, albo na które zgoła nigdy nie otrzymamy odpowiedzi. Jednakże wydaje mi się, że wszystkie z tych pytań są zasadne i poruszają bardzo ważne kwestie funkcjonowania systemów władzy, mechanizmów i sposobów podporządkowania sobie (i wykorzystywania/wyzysku) innych ludzi – ważne w każdej epoce, a tym bardziej w czasach, w których żyjemy my sami. I już na tym polega wartość książki Adama Leszczyńskiego, że prowokuje do takich przemyśleń i uwrażliwia na (nie)dolę ludzi krzywdzonych, „podrzędnych”, wykluczonych, rządzonych – poddanych wyzyskowi i opresji – zwłaszcza jeśli jest to proces rozłożony na stulecia, czy nawet (jak w tym przypadku) na millenia.

karkołomność

Muszę przyznać, że książkę czytałem z ciekawością, choć przydługi rejestr dokumentów ujawniających ciemiężenie warstw niższych przez wyższe mógł nieco nużyć (przy okazji zastanawiałem się wtedy, czy aby taka masa – monotematycznych w sumie – tekstów źródłowych, nie jest jednak wadą pozycji popularno-naukowej, jaką jest chyba praca Leszczyńskiego). Dość szybko zdałem sobie sprawę z tego, że autor porwał się na temat wręcz monumentalny, na którym można było polec, zwłaszcza jeśli stosuje się tak karkołomną optykę kontrapunktu dla dominującej jednak w naszym kraju (zwykle elitarnej) narracji narodowo-konserwatywnej – pełnej, jak to ktoś określił „szumu husarskich skrzydeł” –  podkreślającej wielkość i nieugiętość polskiego narodu, jego przywiązanie do tradycji i katolicyzmu, bohaterstwo i zaangażowanie w walce o niepodległość. (Czy można się jednak dziwić, że każdy naród chce mieć o sobie dobre mniemanie i zwraca głównie uwagę na to, co w jego historii było dobre? Wiem, wiem… znam już zarzuty na takie stwierdzenie. Może tylko wspomnę, że jestem zwolennikiem zachowywania – także w badaniach historycznych – właściwych proporcji).
Cóż, Leszczyński w tej trudnej i wielkiej robocie trzyma fason, ale momentami jednak kuleje (o tym poniżej) i wiele ważnych wątków wymyka się mu spod pióra (np. różnorodność polskiej wsi pod poszczególnymi zaborami, znaczenie mieszczaństwa, również składającego się głównie z biedoty), ale generalnie udaje mu się zachowanie narracyjnego tempa i ukazanie ciągłości systemowego poddaństwa – dziejów pańszczyzny i uwłaszczenia – oporu i emancypacji polskiego ludu. Mnie szczególnie zainteresowało to, co autor pisał o położeniu polskich chłopów i robotników w XIX i XX wieku. Może dlatego, że była to (według mnie) analiza bardziej kompleksowa (i mniej przyczynkarska), niż ta, która odnosiła się do wieków wcześniejszych. Szkoda, że to wszystko w książce kończy się praktycznie na tzw. transformacji ustrojowej lat 1989/91. Osobiście namawiałbym Adama Leszczyńskiego do napisania monografii poświęconej szerokim grupom społecznym, które na ówczesnych przekształceniach własnościowych i transformacji gospodarczej ucierpiały – co byłoby poniekąd kontynuacją podjętego tu przez niego tematu (ale chyba bardziej ryzykowną).
Książka doczekała się tak wielu pozytywnych opinii, że nie chcę ich tutaj powielać – tym bardziej, iż ze sporą ich częścią się nie zgadzam – a już na pewno nie z tymi entuzjastycznymi. Może wiec tylko zakreślę pokrótce własne – oczywiście, że subiektywne – przemyślenia, uwagi i wrażenia wyniesione z tej lektury.

perspektywiczna wybiórczość

Rozumiem intencje i motywy jakimi kierował się autor „Ludowej historii Polski”, by w swojej narracji historycznej przyjąć perspektywę niższych warstw społecznych (głównie chłopstwa, a potem także i robotników), podporządkowanych elitom władzy (politycznym i ekonomicznym), ale według mnie, przyjmując taką postawę, Leszczyński postępuje podobnie, jak ci, którzy w swoich relacjach i opracowaniach historycznych zupełnie ignorowali „lud” (tych, którymi się rządziło), czyli de facto zdecydowaną większość społeczeństwa, skupiając się na dość wąskim marginesie społeczeństwa tworzonym przez warstwy uprzywilejowane (czyli tych, którzy rządzili).
Innymi słowy to, że perspektywa opisu historycznego zostaje dokładnie odwrócona, nie zmienia pewnej nierzetelności metodologicznej, którą stosuje się w obu przypadkach. Mało tego: to, że oko historyka skupia się właściwie tylko na warstwie podporządkowanej (rządzonej), a nie na elitach władzy (warstwie rządzącej) – choć także na relacjach między tymi grupami społecznymi (lub ich braku) – utrudnia nam (jeśli wręcz nie uniemożliwia) zrozumienie przeszłości, tym bardziej, że kształtowana była ona właśnie niemal całkowicie przez decydenckie elity (gdyż jest to zupełnie naturalny proces cywilizacyjny). A tu Leszczyński dość bezceremonialnie ignoruje i pomija całe pola wiedzy historycznej, przedstawiając tylko te, które go interesują (i są zgodne z polityczną wymową jego książki, ergo wynikają z jego własnej ideologicznej orientacji), wyjmując je praktycznie z szerszego kontekstu.
A musimy pamiętać, że dany fakt historyczny posiada sens poznawczy i znaczenie tylko wtedy, kiedy umieszczony jest w jak najpełniejszym kontekście, nie tylko ekonomiczno-politycznym (jak to ma miejsce w książce), ale i cywilizacyjno-kulturowym (czego w książce raczej brak).

ksiądz pijanica i złodziej

Książkę Leszczyńskiego zamyka ciekawy esej o metodzie, który – co charakterystyczne – otwiera „Zwyczajna historia z przeszłości”, w której autor przedstawia (na kilku stronach) skargę chłopów na księdza Marcina (wszystko to dzieje się w pierwszej połowie XVIII w.), którą skierowali do księcia Sanguszki. Bowiem mieli już dość „Wielebnego”, który – zwykle zalany w sztok – łupił ich zagrody i domostwo, kradnąc co tylko wpadło mu w ręce (od krów i koni, po skrzynie pełne ubrań), nie wypełniał obowiązków pasterskich, czy wreszcie bił chłopów – potrafił nawet zwymyślać swoich „wiernych” podczas mszy, którą zresztą często odprawiał po pijanemu.
I teraz: mamy traktować tę przypowieść o księdzu warchole jako reprezentatywną dla roli i zachowania całego stanu duchownego (a tym samym definiującą charakter ówczesnego Kościoła Katolickiego), czy też odebrać ją jako przykład ukazujący zepsuty margines duchowieństwa?
Jestem pewien, że Leszczyński wybrał ten incydent, aby właśnie ustalić tę pierwszą perspektywę: cały stan duchowny gnębił i wykorzystywał lud, księża mieli gdzieś wartości chrześcijańskie i swoje obowiązki wobec wspólnoty, a Kościół był instytucją z gruntu opresyjną.
Dysponuję przesłankami (a raczej dowodami) na potwierdzenie tego mojego przekonania, ale o nich za chwilę.

marksistowska przewrotność

Bo oto zaraz po rozdziale przywołującym casus księdza-pijanicy-utracjusza, mamy następny zatytułowany: „Marksizm i reakcja w polskiej historiografii”, traktujący o pojawieniu się historyków marksistowskich, którzy – jak pisze Leszczyński – zarzucali głównemu nurtowi narodowej historiografii „błędne założenia metodologiczne”, „odchylenie nacjonalistyczne”, „klasowy, reakcyjny sposób oceniania rzeczywistości historycznej”.
Co jest według mnie niesłychanie paradne, bo marksiści zrobili dokładnie (a na dodatek programowo i dobitniej) to samo: stosując odchylenie proletariacko-ludowe, przyjmując jeszcze bardziej klasowy sposób oceniania rzeczywistości historycznej. Czyli, co za tym idzie, sami posłużyli się (jak najbardziej błędnymi) „błędnymi założeniami metodologicznymi”.
Wynikało to z ich spostrzeżenia, że „nie ma politycznie neutralnych faktów i nie istnieje politycznie neutralna nauka historyczna” – co naturalnie, mimo pozornej oczywistości, można według mnie poddać filozoficznej krytyce i ocenie rzetelności historycznych badań.
Wprawdzie Leszczyński pisze, że „Staliniści wyciągnęli (..) krańcowe wnioski z takiej diagnozy”, ale sam stosuje nie inną, tylko właśnie marksistowską metodę pracy nad historią, mówiąc (w jednym ze swoich wywiadów) wprost: „Wybór tematu badawczego jest deklaracją polityczną, i nie ma materiałów badawczych, które są neutralne – sam ich wybór jest deklaracją”.
Z tego wniosek, że jego książkę trzeba uznać właśnie za deklarację polityczną. Co w moich oczach w pewnym sensie ją kompromituje – i to nie tylko dlatego, że mam dość całej tej prawicowo-lewicowej nawalanki, jaka w ostatnich latach nasiliła się w kraju do poziomu uniemożliwiającego jakąkolwiek sensowną dyskusję między obozami tzw. „prawicy” i tzw. „lewicy”. (Ujmuję te słowa cudzysłowem, gdyż z tradycyjnymi, klasycznymi pojęciami w obecnej rzeczywistości politycznej nie mają już one wiele wspólnego, a w praktyce są używane do identyfikacji i stygmatyzacji „wroga”).

greydot

Wieś polska – początek XX wieku (zdjęcie archiwalne, autor nieznany)

.

Leszczyński: „ludowa historia Polski nie może być historią Polaków”

Autor książki, mierząc się z napisaniem ludowej historii Polski oświadcza, że musi ona „stawiać interesy i potrzeby ludzi podporządkowanych na pierwszym miejscu i stanowić całkowitą reinterpretację narodowej historii z ich perspektywy”. Zdając sobie sprawę z trudności zdefiniowania samego pojęcia „ludu” autor deklaruje, że taka historia powinna być „historią dolnych 90 proc. społeczeństwa – ludzi rządzonych, a nie rządzących; biednych, a nie bogatych; zwykle niewykształconych i zawsze podporządkowanych władzy.
Ale Leszczyński zaskakuje bardzo takim oto zdaniem: „‘Ludowa historia Polski’ nie da się więc w żaden sposób sprowadzić do ‘ludowej historii Polaków (i Polek)’” Jeśli tak, to błędem jest także pisanie „Ludowej historii Polski”, bo przecież sama Polska jest/była tworem w pewnym sensie fikcyjnym, bezosobowym – no i zniknęła, jako twór państwowy, z mapy Europy na sto kilkadziesiąt lat.
Zdanie ostatnie napisałem oczywiście z przekąsem, bo sądzę, że oświadczenie Leszczyńskiego wynika z jego fobii (anty)narodowej, sceptycznej wobec samego pojęcia „Naród” (którego istotę i historyczny byt poddaje się ostatnimi czasy rewizji) – z obawy, by broń Boże nie nazwać Polakami (Polkami) ludzi, którzy bynajmniej Polakami się nie czuli, choć żyli w kraju uważanym za Polskę.
Absolutnie nie mogę mieć żadnych pretensji do Leszczyńskiego, że „pochylił się” nad „ludem” – tutaj: ludźmi podległymi, wykorzystywanymi, biednymi – zwracając uwagę na ich wyzysk przez klasy wyższe oraz formy oporu, jakie stosowali (wręcz przeciwnie: jestem mu za to wdzięczny, gdyż ja sam zawsze identyfikowałem się bardziej z tymi „słabszymi”, „przegranymi”, „wykluczonymi” – wywodzącymi się z różnych narodów i ras, w różnych okresach historycznych, i w różnych częściach świata – o tym, że sam wywodzę się ze środowiska wiejskiego nie wspominając). Mam natomiast pretensje, że zaburzył on jednak proporcje, zupełnie ignorując pewne cywilizacyjne aspekty opisywanej rzeczywistości – przez co czasami odnosiłem wrażenie, jakby ów jego „lud” żył w jakiejś kulturowej próżni, otoczonej wrogimi, niewolącymi go siłami pochodzącymi w sumie od niewielkiej warstwy społecznej złożonej z ludzi posiadających władzę i (tu moja pretensja się wzmacnia!) zajmującymi się niczym innym, jak tylko tego „ludu” gnębieniem. No i składającymi się przy tym z samych brutali, oprawców i krwiopijców (lekka moja przesada zamierzona).
A tak przecież nie było.

nie ma polskości beż tożsamości

To jest mój główny zarzut wobec książki Leszczyńskiego. I stąd według mnie wynika jej zasadnicze ograniczenie, bo usuwa ona (nie tyle w cień, co w ogóle) z pola widzenia rzeczy wręcz fundamentalne i najbardziej istotne dla zrozumienia polskiej historii – i tzw. polskiej „tożsamości”. Tak, tak, głównie narodowej – bo czy nam się to podoba, czy nie, to dzięki niej właśnie Polska nie zginęła z mapy świata na zawsze, a Polacy nie żyją gdzieś na peryferiach innych państw, jak np. dzisiejsi Tybetańczycy, Palestyńczycy, czy Kurdowie.
Ponadto, poprzez to swoje zafiksowanie na rejestrze (niewątpliwych, i przyznaję, że często strasznych) krzywd ludności uciskanej, autor zupełnie nie analizuje genezy (ani nawet podstaw) opresyjnego bez wątpienia systemu – nawiązując wprawdzie do jakiejś „mitologii panowania”, ale jest to zbyt efemeryczne (legendarne) i hipotetyczne, aby było przekonujące. Według mnie, tu aż prosiłoby się spojrzenie antropologiczne – tak jak to zrobił w swoich książkach choćby Yuval Noah Harari (głównie w „Sapiens: od zwierząt do bogów”), który również pisze o mitologii panowania, jako o fikcji, ale w taki sposób, że rozumiemy (już zupełnie rzeczywiste i twarde) podstawy systemów władzy, jakie wymyślił człowiek (wykorzystując swoją własną podatność na podporządkowywanie się fikcjom, notabene również tworzonych – wraz z całą kulturą – przez Homo sapiens).

Kościół opresyjny, szlachta do niczego

Są jeszcze inne braki w tej książce. Uderzyło mnie np. to, że niemal zupełnie pominięta została w niej rola Kościoła – ta w kształtowaniu, jak i utrzymaniu polskiej świadomości historycznej i narodowej tożsamości, o której przed chwilą wspomniałem, uznając ją za warunek sine qua non przetrwania przez nasz kraj jego państwowego niebytu (zabory), czy nawet „wybicia się” Polski na niepodległość – pozbycia się sowieckiej kurateli i utworzenia demokratycznego państwa (Solidarność).
Leszczyński pisze w zasadzie wyłącznie o opresyjnym działaniu Kościoła wobec ludności z niższych warstw społecznych i jego roli w utrzymywaniu panującego systemu władzy, ucisku i wyzysku, jakby zapominając o tym, że był on dla przytłaczającej większości „ludu” źródłem wiary, kreując system wartości w perspektywie metafizycznej – nadający sens ich (to prawda, że w przytłaczającej mierze marnemu) życiu, niosącego pociechę, nadzieję i egzystencjalną ulgę (no, ale to są argumenty, które lewicowi „myśliciele” mogą raczej wyśmiać).
Co chcę przez to powiedzieć? Otóż to, że Kościół, jaki był to był, ale działał nie tylko w sferze opresji, porządkując chaos niezrozumiałego dla człowieka świata, ubogacając go w sens i wartości etyczne. Tak więc, ksiądz miał gigantyczny wpływ na to, co się działo we wsi, ale nie tylko „biorąc chłopa za mordę” i prowadząc przy tym życie pijaka, próżniaka, łupieżcy i niegodziwca (jak to sugeruje „Ludowa historia Polski”). Była też olbrzymia sfera wpływu pozytywnego księży i Kościoła (podobnie zresztą, jak szlachty), czym było np. (oprócz aspektów wyżej wymienionych) budowanie i utrzymywanie poczucia wspólnoty, wzajemnej pomocy, opieki i obrony, redukowania agresji. Jak by na to nie patrzeć, to właśnie Kościół określał światopogląd ludu.
Leszczyński traktuje tego rodzaju wpływ i znaczenie Kościoła, jakby go nie było, ale kiedy pisze o strajkach czy oporze – czy to chłopów, czy to robotników – to podaje też (choć tak jakby mimochodem) przykłady religijności tych ludzi (śpiewanie religijnych pieśni, odmawianie różańca, odprawianie mszy). Z sufitu – i z samego prania mózgu – to się jednak nie wzięło.
W podobnie idiosynkratycznej odsłonie funkcjonuje w książce Leszczyńskiego cała szlachta. A przecież nie była to grupa społeczna do cna zepsuta, wyzbyta wszelkich wyższych wartości. Wręcz przeciwnie. Nie bez kozery do dzisiaj używa się słowa „szlachetny” na określenie czegoś dobrej jakości, rzetelnego, nobliwego, porządnego… Wystarczy zapoznać się całą masą synonimów słowa „szlachetny”, by sobie uświadomić z czym powszechnie jest ono kojarzone do dzisiaj. (O wartościach wpisanych w hasło „Bóg, Honor, Ojczyzna” tudzież o patriotyzmie nawet nie wspominam, by znów nie wywołać gestów politowania czy wręcz rechotu sił tzw. „wyzwolonych” i „postępowych”, reagujących spazmem na samą ich wzmiankę). Chociaż (wiem, że to wygląda tak, jakbym sam sobie tutaj zaprzeczał) szlachta rzeczywiście – zwłaszcza w XVIII wieku – okazała się do niczego, sprzeniewierzając się swoim ideałom i wartościom, bankrutując moralnie i oddając (formalnie) nasz kraj w obce ręce.

marksista o Kościele

Nie, w ludowej historii naszego kraju Kościół nie był tylko wspólnikiem opresyjnego systemu, jak chce nasz lewicowy historyk. Był również (może nawet przede wszystkim) organiczną częścią ludzkiej świadomości i polskiej tożsamości, stanowiąc jej kulturowy fundament – na dobre i na złe – czy to się komuś podoba, czy nie.
Kościół tamtego czasu był więc nie tylko źródłem opresji, ale wręcz konstytuował rzeczywistość, w jakiej żyli ludzie nie tylko w katolickiej Polsce, ale i w innych krajach Europy. Stanowił jakby centrum wiejskiego (i nie tylko wiejskiego) uniwersum. Pozwolę sobie tutaj zacytować to, co o Kościele napisał Karl Kautsky, notabene pierwszej wody marksista: „Jest rzeczą powszechnie znaną, że prawie całą wiedzę średniowieczną można było znaleźć jedynie w kościele i że to on dostarczał wówczas budowniczych, inżynierów, lekarzy, historyków i dyplomatów. Cale życie materialne ludzi, a wraz z nim i całe ich życie duchowe miało swe źródło w kościele; a przeto nic dziwnego, że kościół trzymał w swej władzy całego człowieka, że nie tylko określał jego sposób myślenia i odczuwania, ale i wszystkie czyny jego. Narodziny, ślub, śmierć dawały kościołowi powód do wkraczania w życie i obyczaje, a co więcej, kościół regulował też wówczas i kontrolował pracę, odpoczynek i święta. Rozwój ekonomiczny uczynił też kościół nieodzownie potrzebnym nie tylko dla jednostek i rodzin, ale i dla państwa.”
Tego typu stwierdzeń historycznych bardzo mi w książce Leszczyńskiego brakuje.

greydot

Kościół jako centrum wiejskiego wszechświata (Franciszek Kostrzewski, „Odpust na wsi”)

.

chłop niekulturalny

Paradoksalnie, w książce poświęconej historii ludu, nie ma praktycznie śladu ludowej kultury, tradycji, zwyczajów – brakuje obiektywnego, etnograficznego obrazu polskiej wsi. Autor zupełnie nie zajmuje się normalnym życiem chłopa – swoistą symbiozą w jakiej żyli pan, wójt i pleban (czyli szlachta/ziemianie/dworzanie, chłopi oraz duchowieństwo), którzy przecież nie tylko ze sobą walczyli. Tak, jakby za normę przyjmował permanentną przemoc. (Chociaż rzeczywiście, podległość i poddanie zawsze są jakąś formą działania przemocy, która jest domeną i atrybutem każdej władzy, zwłaszcza tej niedemokratycznej).
Skupienie się na samym wyzysku, gwałcie i oporze w życiu ludzi zamieszkujących nasz kraj (w różnych, zmieniających się granicach) być może uatrakcyjnia książkę w oczach czytelnika, (zwłaszcza takiego, który wpisuje się w dzisiejsze „progresywne” trendy lewicowe) ale powiela ten sam błąd badaczy przeszłości zajmujących się tylko walką elit o władzę, podbojem, bitwami… (które to podejście sam Leszczyński kontestuje).

podmiot czy pomiot?

Zadam teraz pytanie prowokacyjne: czy w ogóle lud może być podmiotem historii? Wydaje mi się, że w historii naszego kraju nigdy nie był – bo chyba nie mógł być, zwłaszcza kiedy panował system feudalny. (Co widoczne jest zwłaszcza w przypadku Rzeczpospolitej szlacheckiej i jej sukcesu jakim był tzw. złoty wiek Polski, charakteryzujący się – nie tylko mityczną – siłą i znaczeniem państwa polskiego w Europie. Co niestety nie przełożyło się na dobrostan chłopów, a wręcz przeciwnie – spowodowało ich dalsze zubożenie i jeszcze większe ubezwłasnowolnienie).
Wprawdzie komuniści tworzący pod „patronatem” Rosji sowieckiej Polską Rzeczpospolitą Ludową, twierdzili, że jest ona państwem „ludu pracującego miast i wsi”, ale i oni byli uzurpatorami władzy, która w dużej mierze wyzyskiwała chłopów i robotników (o czym, trzeba to przyznać, Leszczyński otwarcie pisze).
Tym bardziej lud (mimo że stanowił owe 90% ludności kraju) nie mógł być takim podmiotem w czasach feudalizmu i pańszczyzny. Dlatego też pretensje dzisiejszych lewicowych rewizorów historii, że ludzie ci w dotychczasowej – konserwatywno–tradycyjnej narracji historycznej – stanowili zaledwie tło dla działalności warstw wyższych (szlachty, magnaterii, króla), wydają mi się nietrafione. Z tego prostego powodu, iż rzeczywiście (zgadzam się, możemy nad tym ubolewać) ich rola sprawcza i decyzyjna w świecie, w którym żyli, była bardzo mała lub zgoła żadna (w perspektywie europejskiej było tak chyba do czasów rewolucji francuskiej pod koniec XVIII wieku, a może aż do Wiosny Ludów w połowie wieku XIX). Czyli lud przez lwią część nie tylko polskiej, ale i europejskiej historii w ostatnim tysiącleciu, BYŁ tłem. I jeśli teraz Leszczyński odwraca perspektywę i jak tło traktuje warstwę wyższą – dzierżącą władzę, decyzyjną – to coś tu zgrzyta.

historyk aktywista

A wracając do metodologii.
Nie uważam, że historyk powinien być – jak to określił autor jeszcze bardziej kontrowersyjnej „Ludowej historii Stanów Zjednoczonych” Howard Zinn – „uczonym aktywistą”, który uwypukla jedne zdarzenia kosztem drugich, „rzucając się w szalone mechanizmy historii w imię wartości, w które głęboko wierzy.” „Zniekształcenie dokonywane przez historyka ma charakter nie tyle techniczny, ile ideologiczny.” – pisał w innym miejscu Zinn.
Nie podzielam tej opinii, bo odbieram ją jako programowe wręcz zniekształcanie – a przez to zakłamywanie – historii. Nie mam nic przeciwko temu, że historyk ma jakieś sympatie czy antypatie (jest też oczywiste, że wyznaje on jakiś światopogląd, który wyznacza jego system etyczny, w dużej mierze determinując jego wolę, działanie, wrażliwość i uwagę) ale jeśli wybiórczość, stronniczość i manipulacja faktami staje się modus operandi jego pracy badawczej, to ja temu panu dziękuję. W idiosynkrazji tej wspomaga mnie awersja jaką czuję do jakiejkolwiek ideologii.

bardzo drobna część prawdy

Z tego co wiem, Adam Leszczyński współpracuje z „Krytyką Polityczną”, Oko.press, „Gazetą Wyborczą”, „Polityką”, Agorą – więc siłą rzeczy jego postawa publicystyczna wynika również z politycznego aktywizmu cechującego to środowisko (Ja dziękuję Bogu, że nigdy nie należałem do żadnej ideologicznej ferajny). Kiedy więc słyszę, jak Leszczyński mówi, że „jednym z takich wielkich nadużyć dzisiejszej ‘gigantycznej’ propagandy historycznej, jest przedstawianie PRL-u jako ustroju ‘narzuconego’ – takiego, gdzie jakaś wąska elita komunistów – często żydowskich – opresjonowała bogobojnych Polaków”; jak odżegnuje się on od alternatywy, jaką mogły być po wojnie rządy innych ugrupowań politycznych, stwierdzając: „oni nie walczyli o Polskę demokratyczną, tylko o Polskę narodowo-katolicką”, ta ja się temu nie dziwię, bo to przecież optyka polityczna obowiązująca we wspomnianym lewicowym towarzystwie. Kiedy jednak słyszę, gdy Leszczyński mówi (jakby mimochodem), że „owszem, zdarzało się, że komuniści zabijali polskich patriotów, ale to wszystko było o wiele bardziej skomplikowane”, albo w podobnym tonie, innym już razem: „PRL wymordował kilkadziesiąt tysięcy osób”, ale jest to „bardzo drobna część prawdy o tamtych czasach”, to mi się jednak trochę krew burzy. Bo oto człowiek, który jednemu księdzu pijanicy i złodzieju poświęca w swojej historycznej rozprawie trzy strony, ukazując go jako reprezentanta całego duchowieństwa, o kilkudziesięciu tysiącach polskich patriotów zamordowanych przez komunistów wyraża się jako o „bardzo drobnej części prawdy o tamtych czasach”. (W ogóle zauważyłem, że Leszczyński bardzo nerwowo, wręcz alergicznie, reaguje na wszelkie wzmianki o milionach ofiar – ludziach zamordowanych przez reżimy komunistyczne/”komunistyczne”, dla których, jak by nie było, ideologicznym punktem wyjścia był marksizm,
Dziwny to rodzaj społecznej – i humanistycznej – wrażliwości.

w drodze do totalitaryzmu

Podsumowując, „Ludowa historia Polski” Adama Leszczyńskiego, mimo swoich wad (na których być może zbytnio się skupiłem) tudzież ideologicznego skrzywienia metodologicznego i programowej stronniczości autora, jest książką ważną, której lektura na pewno wzbogaciła moją wiedzę historyczną o Polsce i uświadomiła jednak pewne aspekty przeszłości, rzeczywiście pomijane w tradycyjnym podejściu historyków. Sprowokowała mnie też do tych oto przemyśleń, podgrzewając moje zainteresowanie przeszłością i mechanizmami działania władzy, której przecież – i to bez względu na jej formę i osadzenie w czasie – nigdy nie byłem fanem, a raczej kontestatorem. Zwróciła też ponownie uwagę na pewną ciągłość historyczną wyzysku jednych ludzi przez drugich, przenosząc tę świadomość na czasy nam współczesne, w których ów wyzysk nadal jest obecny, zmieniając tylko swoją formę. Warto z tego wszystkiego zdawać sobie sprawę, gdyż może to zwiększyć szanse naszego ewentualnego oporu (choćby tylko intelektualnego) przed jakąś kolejną (a podstępną i zdradziecką) formą totalitaryzmu, do której jednak świat wydaje się zmierzać – oczywiście w imię naszego bezpieczeństwa i dobrobytu.

greydot

Rodzina robotniczo-chłopska na Podkarpaciu – początek lat 50-tych XX wieku (zdjęcie z rodzinnego archiwum)

.

post scriptum

Zastanawiam się czasem, skąd też bierze się to ostatnie (wzmożone) zainteresowanie historyków (ale też i mediów, kina, literatury) ludźmi z tzw. nizin społecznych, wykluczonych, ignorowanych, słabych, wykorzystywanych… Czy wynika to tylko z empatii, chęci zadośćuczynienia skrzywdzonym i wyzyskiwanym? Czy może właśnie z przyjęcia konkretnej perspektywy ideologicznej? Tudzież z pewnej mody (akademickiej, medialnej, kulturowej) na taką, a nie inną tematykę (progresywną, lewicową, liberalną, czy jaką tam jeszcze)? Z instynktowego ulegania trendom (będących po części modą) – zbijania się w myślące tak samo gromady (kadry naukowe danej uczelni, redakcje mediów, towarzystwa wzajemnego wspierania się ideologicznego – samonakręcające się mentalnie grupy inteligentów)? A może głównym bodźcem jest dołożenie jakiejś grupie ludzi (politycznej, religijnej, opiniotwórczej), których poglądy nie zgadzają się z naszymi (zwykle „jedynie słusznymi”, należycie poinformowanymi, trzymającymi się prawdziwej prawdy)?
Innymi słowy: czy nie mamy tu do czynienia z czymś w rodzaju rewizjonizmu na opak albo pędem do indoktrynacji?

* * *

Komentarze 32 to “BEZ SZUMU HUSARSKICH SKRZYDEŁ – o książce Adama Leszczyńskiego „LUDOWA HISTORIA POLSKI””

  1. miziol Says:

    To jest prawdziwy esej na temat. Az trudno coś wtrącić :-) Albo raczej chciałoby się powiedzieć tyle, ze zajęłoby to oddzielny wpis.

  2. miziol Says:

    Ok. Sam chciałeś. Książki nie czytałem i pewnie nie przeczytam, bo temat mnie nie interesuje i twoja recenzja skutecznie zniechęca do lektury. Mogę za to trochę polemizować z pytaniami, które stawiasz na początku. Niektóre są dziwne, a na inne już dawno udzielono odpowiedzi.
    – nie bardzo rozumiem, co masz na myśli, gdy mówisz “wyzysk systemowy”. Czy mógłbyś to doprecyzować? Ja nie widzę jakoś nigdzie poza Korea Północną i Kubą miejsc gdzie ludzie są wyzyskiwani.
    – system społeczny i polityczny bez elit to jest kompletna utopia. Jak to sobie wyobrażasz? Nawet w Chinach Mao Tse Tunga były elity i ludzie ważniejsi niż inni i bardziej wpływowi. Elity są po prostu potrzebne.
    – wyższa sprawność intelektualna, zdrowie i silniejszy organizm są w ogromnej mierze zasługą samego człowieka bo to jest zawsze kwestia wyboru. Czy będę się uczył i zdobywał nowe doświadczenia, czy raczej zamiast do szkoły pójdę na piwo albo zacznę wcześniej pracować, żeby się szybciej dorobić. Czy będę chlał wódę i żarł fast foody, czy raczej starał się zachować umiar w jedzeniu i piciu. Czy pójdę potrenować coś na salę, czy spędzę cały dzień przed telewizorem z michą chipsów i colą. To są wszystko wybory, które nie mają za dużo wspólnego ze sprawiedliwością, tylko raczej ze zdrowym rozsądkiem.
    – obopólna korzyść zawsze zaczyna się tam, gdzie jest gotowość do zawarcia umowy. To znaczy, że strony uważają, że odniosą z niej korzyść. I nieważne czy chodzi o umowę o pracę, kupna – sprzedaży czy np. akt małżeństwa. Wszędzie tam gdzie istnieje możliwość wyboru, tam nie ma mowy o wyzysku.
    – nie mogę się zgodzić, że władza, religia itd. są fikcjami. Według mnie są jak najbardziej realne. Chyba, że miałeś na myśli to, że to są twory niematerialne, których nie da się dotknąć ani ugryźć. Jeśli zatem podążać twoim tokiem myślenia to każda wiedza jest fikcją. Zresztą Budda słusznie zauważył, że rzeczywistość tak naprawdę samoistnie nie istnieje i jest tylko projekcją naszego umysłu.
    – o zmianie systemów politycznych decydują pieniądze i to bez żadnej wątpliwości. Prosty lud zostaje odpowiednio zduraczony i zgadza się na zmianę, za którą potem sam płaci. Dobrze to widać na przykładzie obecnej „pandemii”.
    – czy mógłbyś podać przykład jakiegoś dzieła sztuki, architektury albo odkrycia naukowego powstałego w wyniku wyzysku? Jakoś nic mi nie przychodzi do głowy.
    – ludzi trzeba wartościować, bo jedni są warci więcej, a inni mniej, niezależnie od tego dlaczego. Warci w sensie moralnym i naukowym. W sensie finansowym ludzi wartościuje stan posiadania i pieniądze, a te jak wiadomo maja dużą siłę sprawczą. Nie widzę możliwości zrównania wszystkich w jakimkolwiek sensie, bo każdy po prostu jest inny.
    – niesprawiedliwość istnieje i będzie istniała, bo jest po prostu potrzebna. W sensie nierówności. Nawet na stacji kosmicznej, która jest „nie z tej ziemi” ktoś jest kapitanem.
    – oczywista oczywistość.
    – historia pisana to jest zbiór kłamstw i przeinaczeń, bo jest zawsze pisana na zamówienie.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      No cóż, to może odpowiem na gorąco, nie zagłębiając się w większe dywagacje, tym bardziej, że sam piszesz to wszystko (jak mi się wydaje) tak trochę od siekiery, w tonie kogoś, kto wie lepiej i się nie myli.
      No i poruszę tylko niektóre wątki, choć i tak może z tego wyjść elaborat.

      Rozbrajasz mnie już w pierwszym zdaniu pisząc, że temat poruszony w książce Cię nie interesuje. (Bo myślałem, że jednak interesuje Cię historia naszego kraju.)
      Drugie też rozbrajające, bo od kiedy to można polemizować z pytaniami? Według mnie można polemizować z odpowiedziami, ale nie z pytaniami.

      – Wyzysk systemowy panował np. w niewolnictwie, albo w feudalizmie – te systemy polegały właśnie na wyzysku jednych ludzi przez drugich. (Czy mam udowadniać, że słoń jest słoniem?) Współcześnie z wyzyskiem mamy do czynienia w każdym kraju, na całym świecie, zwłaszcza tam, gdzie panuje bieda (głownie Afryka, Azja), gdzie ludzie – aby utrzymać się przy życiu – muszą się chwytać pracy za głodowe stawki (Indie, Bangladesz, ale też i Chiny). (Obejrzyj sobie pierwszy lepszy film dokumentalny ukazujący wyzysk ludzi w dzisiejszych Chinach czy w Bangladeszu. O wykorzystywaniu dzieci do takiej pracy nawet nie wspominam.)
      W zasadzie dzisiaj całe rzesze ludzkie (te warstwy społeczeństwa mają nawet swoją nową nazwę: prekariat – odsyłam do klasycznej książki Standinga) są wyzyskiwane, bo niesprawiedliwie opłacane za swoją pracę (i jest to właśnie współczesny wyzysk systemowy).

      – Gdzie ja napisałem, że może istnieć system polityczny i społeczny bez elit? (Ja się tylko o to pytałem, bo często elity posiadają przywileje tylko dlatego, że należą do elit i wykorzystują swoją pozycję, kosztem innych ludzi, nieuprzywilejowanych. I to jest niesprawiedliwe.) Elity – takie czy inne – będą istniały zawsze.

      – Wyższa sprawność intelektualna, zdrowie i silniejszy organizm są przede wszystkim zasługą dobrych genów, jakie posiada człowiek. Oczywiście, że to można zepsuć – niezdrowym stylem życia np. (Jeśli urodziłeś się upośledzony intelektualnie, to żebyś pękł nie zostaniesz zatrudniony na stanowisku, gdzie wymagana jest wysoka sprawność intelektualna.) Możne próbować przeciwdziałać tym genetycznym ułomnościom, ale to jest harówka, w której tylko nieliczni odnoszą sukces. Czy naprawdę myślisz, że jeżeli ktoś ma IQ 200 to jest to zasługa tego człowieka? Albo jeśli ktoś się urodził z porażeniem mózgowym, to jest jego wina?

      – Ludzie zawierają umowy, z góry wiedząc, że będą wykorzystywani (np. umowy śmieciowe), ale często nie mają innego wyjścia (bo. np. panuje wysokie bezrobocie, albo nie posiadają odpowiedniego wykształcenia – które też nie zawsze zależy od nich, a np. od bogatych rodziców, wywodzących się z warstw elitarnych, uprzywilejowanych).
      Poza tym, nawet jak podpisujesz umowę, to nie masz gwarancji, czy druga strona będzie jej przestrzegała – tak też jest w małżeństwie, którego zerwanie wiąże się czasem z tragedią (przede wszystkim dzieci), więc nie zawsze ludzie (dotyczy to zwłaszcza kobiet) się na to decydują, pozostając w toksycznym, wykorzystującym je, dołującym związku.

      – Władza, religia, wszelkie instytucje (w tym państwo) są fikcjami (najczęściej mającymi swój początek w wyobraźni/przestrzeni mentalnej człowieka), którym ludzie się poddają (przyjmują umownie), dzięki czemu te fikcje funkcjonują już realnie (doskonałym przykładem fikcji jest np. pieniądz, który bez przyjęcia i zgody na to, że jest wart tyle to a tyle, byłby tylko papierkiem, którym można byłoby tyłek sobie podetrzeć). Tutaj odsyłam z kolei do książek Y. N. Harariego, które doskonale to wykładają.

      – Większość dzieł sztuki, budowli, kościołów, katedr powstałych np. w średniowieczu zaistiniała dzięki panującemu wówczas wyzyskowi dolnych 90% ludności wyzyskiwanych przez szlachtę, magnaterię, hierarchów kościelnych – przez warstwy uprzywilejowane, posiadające władzę i prawie całe bogactwo ówczesnej Europy. Wszystko dzięki opierającemu się na wyzysku systemowi feudalnemu, który wówczas panował.
      Albo: czy nie uważasz, że piramidy egipskie powstały tylko dlatego, że garstka ludzi wyzyskiwała setki tysięcy swoich poddanych, sprowadzonych praktycznie ro roli niewolników? (czy ja tu muszę Ci wyjaśniać takie oczywistości, jak dziecku?)

      – Nie zgadzam się, że niesprawiedliwość jest potrzebna. Być może jest nieunikniona, ale nie potrzebna (oczywiście: jest potrzebna tym, którzy chcą wyzyskiwać innych ludzi). Pogląd, że niesprawiedliwość jest potrzebna jest dla mnie poglądem wręcz faszystowskim. Notabene to, że koś jest kapitanem statku, nie jest niesprawiedliwością – zwłaszcza jeśli taki człowiek zasłużył na tę pozycję doświadczeniem, wiedzą, posiadaniem cech przywódczych (a tak chyba było najczęściej, bo inaczej statek by się rozbił, a ludzie zbuntowali. To nie ma nic wspólnego z niesprawiedliwością, wręcz przeciwnie: wynika jak najbardziej ze sprawiedliwości.

  3. miziol Says:

    Widze, ze znalazles troche litosci dla mnie i lekko zlagodziles ton :-). Interesuje sie historia tyle o ile, w tym historia Polski. Zaglebianie sie w przezycia ludzi, ktorym sie nie wiodlo niespecjalnie mnie rajcuje. Jesli juz, to wole poczytac wspomnienia tych, ktorym sie powiodlo. Nie wiem co w tym rozbrajajacego. Polemizuje z sensem stawiania pytan, na ktore nie ma sensownych odpowiedzi, albo sa one oczywiste.
    Z tym wyzyskiem to bym sie jednak tak nie rozpedzal, zanim sobie nie zdefiniujemy co to slowo tak naprawde znaczy. W wikipedii jest to o pisane dosc metnie i pozostawia kolosalna przestrzen do interpretacji. Z cala pewnoscia byli wyzyskiwani niewolnicy pracujacy w gospodarstwach rolnych, bo nie mieli zadnego wyboru i pracowali ponad sily. Ale dzisiaj nie ma nigdzie niewolnictwa! Oczywiscie slyszy sie jakies informacje, ze tu i tam jakies jego formy wciaz egzystuja, ale to jest zupelnie co innego, bo zwykle na wlasne zyczenie „niewolnika” albo jego rodziny. Prekariat to jest teoria nowozytnych komunistow. Wymysl lewicy. Chcesz powiedziec, ze sie do nich zaliczasz? W dzisiejszych czasach powszechnego dostepu do internetu ( niedlugo praktycznie wszedzie, dzieki STARLINK) kazdy moze sie wyedukowac online i miec lepsze zycie. Nawet jesli nie masz jakichs szczegolnych zdolnosci, bo rzucales na szkole kamieniami, to mozesz po prostu wziac telefon i zaczac na Youtubie swoje Daily i zyc z tego. Dziesiątki tysiecy ludzi tak robi. Problem polega na tym, ze wiekszosci ludzi nawet tego sie nie chce, sa pozbawieni kompletnie energii i ambicji, a wspolczesny system ksztalcenia tylko poglebia ten marazm i to tolerowanie bylejakosci. Wyzyskiwani sa tylko ci, ktorzy na to pozwalaja i godza sie z tym. W ogromnej mierze to jest wina wychowania i szkol, ktore niczego nie ucza.
    Z ta fikcja to jest dluzsza filozoficzna dyskusja. Wydaje mi sie, ze mylisz tutaj troche pojecia.
    Co do dziel sztuki, to polecam „Filary Ziemi”, gdzie jest dosc dokladnie opisany proces powstawania katedr w sredniowieczu. Nic wspolnego z wyzyskiem to nie ma. Raczej odwrotnie – osoby zatrudnione przy takiej budowie mialy zapewnione godziwe utrzymanie na dlugie lata. Jesli chodzi o piramidy, to nie wiemy naprawde jak one powstaly, ale mysle, ze ten mechanizm byl podobny. Byc moze zatrudniano tam niewolnikow i skazancow, ale to nie jest zaden wyzysk systemowy.
    Mowiac niesprawiedliwosc mialem na mysli nierownosc. Nierownosc jest w pewnym sensie stymulatorem rozwoju.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Ty też teraz spuściłeś trochę z tonu. Staram się zrozumieć to, co piszesz z Twojego puntu widzenia – ale jednak nie ze wszystkim mogę się zgodzić (właśnie dlatego, że pewne rzeczy widzę jednak z nieco innej perspektywy).

      Pokrótce o tym, co tutaj (w polemice z Twoim komentarzem) jest dla mnie najbardziej istotne, a w czym się różnimy:

      – Oczywiście, dzisiaj nigdzie nie ma systemu niewolniczego (choć zdarzają się przypadki wykorzystywania ludzi do pracy niewolniczej i traktowania ich jak niewolników), ale jak najbardziej istnieją pewne formy wyzysku: tak jest wtedy, gdy ludzie nie są należycie wynagradzani za swoją pracę (przy czym nie zamierzam tu wchodzić w dyskusję, co to znaczy „należycie” – Ty sam byś wiedział, gdybyś nie był należycie nagradzany za swoją pracę – i pewnie nie raz w życiu miałeś takie poczucie). Setki milionów ludzi pracuje za głodowe stawki – w okropnych warunkach – i to jest fakt!

      – To, że, jak piszesz, pewne „formy [niewolnictwa] wciąż egzystują, ale to jest zupełnie co innego, bo zwykle na własne życzenie ‚niewolnika’ albo jego rodziny” to jest dla mnie pewna rewelacja, bo to jest tak jakby napisać, że ludzie są wyzyskiwani na własne życzenie. Widzę, że nie możesz zrozumieć sytuacji, kiedy człowiek jest tak przytłoczony okolicznościami, że wydaje się mu, iż nie ma żadnego pola manewru. Nie każdy jest taki silny jak Ty – są też ludzie słabi – i ta ich słabość jest wykorzystywana.

      – Mówisz o pełnym dostępie do Internetu… ale jak to się ma w przypadku ubogich mas społeczeństwa w Afryce, Ameryce Południowej, czy w Azji? Już widzę te masy harujące w fabrykach po 12 – 16 godzin na dobę (np. w Bangladeszu, czy nawet w Chinach), jak zasiadają przed komputerem i się dokształcają; albo zakładają konto na Youtube i z niego żyją. Wybacz, ale to co piszesz wydaje mi się tu groteskowe i absurdalne.

      – Sądzę, że prekariat nie jest jakimś „wymysłem” lewicowym. Bo nie są wymysłem warunki, okoliczności i fakty związane z istnieniem tych warstw społecznych (które są bardzo liczne i rozległe – nie jest też ważne to, jak się te masy ludzkie nazwie). Tutaj pozwolę sobie przytoczyć (za wikipedią, a jakże) to, co decyduje o zaliczeniu kogoś do tej klasy (grupy) społecznej.

      Są to bowiem ludzie pozbawieni siedmiu gwarancji zatrudnienia:

      – gwarancji rynku pracy, czyli odpowiednich możliwości pracy;
      – gwarancji zatrudnienia – odpowiednia ochrona pracownika przed zwolnieniem i stosowne dostosowanie w tym względzie przepisów prawnych;
      – gwarancji pracy – gwarancja związana z wykonywaniem danej pracy, z pewnością wykonywania takich, a nie innych obowiązków;
      – gwarancji bezpieczeństwa w pracy – szeroko pojęta ochrona zdrowia pracownika;
      – gwarancji reprodukcji umiejętności – zapewnienie nauki zawodu, szkoleń, jak i właściwego wykorzystania nabytych umiejętności w pracy;
      – gwarancji dochodu – dopasowana do wykonywanej pracy stała pensja;
      – gwarancji reprezentacji – gwarancja przedstawicielstwa interesów pracownika, na przykład bycie członkiem niezależnego związku zawodowego

      Standing wyróżnia trzy aspekty, które charakteryzują prekariat:

      1. szczególne stosunki produkcji: niestabilność zatrudnienia, brak tożsamości zawodowej, konieczność wykonywania pracy poniżej poziomu wykształcenia, konieczność pracy także poza godzinami pracy zawodowej;
      2. szczególne stosunki dystrybucji: brak/utrudniony dostęp do świadczeń (emerytury, świadczenia chorobowe itp.);
      3. szczególny stosunek do państwa: postępująca utrata praw politycznych i socjalnych.

      Czy to są „wymysły” lewicowca? Nie sądzę. To jest realne położenie społeczne dolnych warstw ludności – fakty określające pozycję tych ludzi, których na świecie są setki milionów. No, ale Ciebie, jak piszesz, „zagłębianie się w przeżycia ludzi, którym się nie wiodło niespecjalnie mnie rajcuje.”
      Swoją drogą, określanie chłopów pańszczyźnianych i wyzyskiwanych przez „panów” mianem „ludzi, którym, się nie powiodło” jest według mnie paradne.

      – Budowanie (wspaniałych) katedr, kościołów, pałaców, zamków… jak najbardziej było oparte na wyzysku. No bo skąd elity władzy miałyby to bogactwo, dzięki któremu mogły to wszystko budować i tworzyć, jak nie z feudalnego wyzysku dolnych warstw społecznych?
      Jeśli uważasz, że system feudalny – traktowanie ludzi jak rzeczy, które się posiadało na własność, pańszczyzna, bicie a nawet – zgodne z prawem! – zabijanie chłopów przez „panów”, traktowanie ludzi jak zwierzęta, pozbawienie ich jakichkolwiek praw – że to wszystko nie było systemowym wyzyskiem, to nie mamy jednak o czym rozmawiać. W takim razie, może jednak przydałaby Ci się lektura książki Leszczyńskiego, który podaje całą masę faktów dotyczących opresji jakiej doświadczały tzw. „doły społeczne” ze strony „pańskich” elit.

      – No a końcowym zdaniem dotyczących budowy egipskich piramid, to byłbyś mnie rozbawił, gdyby nie było ono takie smutne, a przy okazji absurdalne: „Być może zatrudniano tam niewolników i skazańców, ale to nie jest żaden wyzysk systemowy.”

      – Choć ze zdaniem ostatnim się zgadzam, bo rzeczywiście „nierówność jest w pewnym sensie stymulatorem rozwoju”.
      Chodzi jednak o to, aby nie była ona właśnie niesprawiedliwością.
      Musi przy tym istnieć równość wobec prawa – choć oczywiście, mimo że taka jest na papierze, to często niestety zdarza się, że są „równi” i „równiejsi” – inaczej przez sądy traktowani są ludzie uprzywilejowani, a inaczej nieuprzywilejowani, jeśli chodzi o bogactwo czy pozycje społeczną, wliczając w to korupcję i wszelkie koterie.

  4. Lucyna Zarek Says:

    Nie czytałam książki, i pewnie nie przeczytam (z czysto prozaicznych powodów), jakkolwiek recenzja brzmi na tyle zachęcająco, że wypadałoby bliżej poznać „zwyczajną historię z przeszłości ” – niższych warstw społecznych tzw. nizin lat 20 – 50 tych XX wieku, uzupełniając w ten sposób wiedzę, być może z różnych powodów pomijaną przez historyków.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      autor sięga znacznie dalej w przeszłość, więc jego książka odnosi się do „ludowej” historii na przestrzeni co najmniej tysiąca lat – zajmując się ludźmi z nizin społecznych żyjących na ziemiach uznanych za „polskie”, choć przecież trudno mówić o dokładnej dacie powstania państwa polskiego (mimo, że symbolicznie umieszcza się ten początek w 966 roku, czyli roku tzw. „Chrztu Polski”, notabene też zagubionego w niezbyt dobrze poznanej przeszłości). Nie chodzi więc tylko o lata 20 – 50 ubiegłego wieku.
      Mnie również niezbyt pociągał ten temat (historia ludu polskiego) głównie dlatego, że miałem dość propagandowego i ideowego traktowania go przez historyków PRL-owskich. Po „wybiciu się” Polski na niepodległość, nastąpił przechył w drugą stronę – w narracji konserwatywno-prawicowej znów zaszumiało husarskimi skrzydłami – znów byliśmy wszyscy piękni, waleczni, silni i patriotyczni.
      Książka Adama Leszczyńskiego ma być niejako kontrą do takiego podejścia – wraca do tego mało chwalebnego dla Polaków wątku, ale też (moim zdaniem), robi to w nazbyt stronniczy sposób, posługując się metodologią opartą na ideologicznych założeniach (mam wrażenie, że marksistowskich, tak ostatnio modnych nie tylko wśród polskiej nowej lewicy).

  5. Marcin Łętowski Says:

    Ja też nie czytałem ale po recenzji wnioskuję, że to kilkaset stron o tym, że „okrutny pan do spółki ze złym plebanem gnębili biednego chłopa”. A o życiu chłopa, jego zwyczajach, mentalności, wewnętrznym świecie nic. No a chyba można było coś tam napisać skoro mógł to zrobić np. Carlo Ginzburg w „Ser i robaki. Wizja świata pewnego młynarza z XVI w.”

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Ma Pan rację, że o życiu chłopa (poza opresjonowaniem go przez pana i plebana) – zwyczajach, mentalności, wewnętrznym świecie (prawie) nic. Wygląda na to, że chłop interesuje Leszczyńskiego niemal wyłącznie jako obiekt wyzysku – a więc też, w pewnym sensie, traktowany jest przez autora instrumentalnie/przedmiotowo – tak jakby pod przyjętą tezę. (Ktoś zauważył np. że Leszczyński skrupulatnie podaje daty urodzin i śmierci magnatów, królów szlachciców a nawet historyków, ale już mało który chłop zasługuje u niego na taki honor).

      Jednakże proszę nie wyrabiać sobie opinii o tej książce tylko na podstawie mojej recenzji. Zawsze należy opierać się przede wszystkim na własnym doświadczeniu (sorry za tę oczywistość) – więc polecam zapoznać się z tą książką osobiście (to prawda, że to cegła: 670 stron, w tym ze 100 stron przypisów).

      Dziękuję za przypomnienie książki Ginzburga, którą postaram się przeczytać.

  6. Katarzyna Dyaczynska Says:

    Dziękuję za tę recenzję. Mam identyczne odczucia po lekturze. Niestety, koniunkturalizm wygrał z empatią. Tej więcej mieli Michałowski, Kotsis czy Gierymski, niż Leszczyński.

  7. Echo Says:

    Książka Leszczyńskiego mną trochę wstrząsnęła.  Zarzut, że jest ideologiczna jest dla mnie niedorzeczny – chyba że ideologię widzi się wszędzie. Rzeczywiście filtrujemy rzeczywistość przez swój mózg i jego ideologiczne skrzywienie ale książka raczej próbuje być obiektywna, stąd liczne cytaty i materiały źródłowe, których jest mało – bo…. cóż, historię pisali zwycięzcy – panowie szlachta.

    Jakaś kobieta napisała w komentarzu, że koniunkturalizm wygrał z empatią! Po pierwsze wątpię, czy czytała książkę, czy raczej twoją recenzję. A ta empatia? – to do czego? Może sympatia – ale do kogo – szlachty? Empatia dla szlachty? To po prostu jakaś groteska i ty się z nią zgadzasz, na dodatek… Uf….

    Jak dla mnie brakuje tu jednego w tej książce – odpowiedzi na pytanie jak to się stało, że ludzie dali się w taki kierat wcisnąć? Jak to jest, że garstka może zawładnąć większością i jak do tego dochodzi? Ja bym postarał się to znaleźć. Ale zaraz bym usłyszał zarzuty o marksizm, ideologię i tym podobne. A Leszczyński zostawia nam osąd, sam nie próbuje narzucić zdania. Jak dla ciebie jest za bardzo lewicowy, a jak dla mnie za mało – tu brakuje odpowiedzi na trudne pytania. Skoro ideologia ci przeszkadza, to co skłoniło tych zniewolonych ludzi do posłuchu? Boski porządek? Prawa natury? Rasowa wyższość szlachty? I jak Kautsky pisał o roli cywilizacyjnej kościoła, tak też wspominał kościół był czynnikiem scalającym ten świat feudalny w żelaznym uścisku władzy boga – lub raczej jego ludzi. Jakoś tej miłości, którą tak szafuje współczesny kościół, nie było widać, a zapłatą za te męki w realu miało być zbawienie w niebie. 
    Nad tym jednak Leszczyński się zbytnio nie rozwodzi, bo czy było to do uniknięcia? Pewnie nie. Należy jednak nazywać i oceniać rzeczy po imieniu, a nie chować się za tym, że ktoś ma takie, a nie inne poglądy. Czy historię ludową napisałby konserwatysta? Raczej wątpię. Czy znalazłby jakieś inne aspekty zniewolenia chłopa? Jakiś przykład chłopskiej arkadii w XVI wiecznej Polsce? 

    Zresztą historia ludowa nie kończy się na pierwszej Rzeczypospolitej. Wnioski nie są raczej optymistyczne. Ani II RP ani PRL, ani nawet III RP nie uczyniła zasadniczych zmian. Dlatego ta książka jest tak ważna. Zmieniały się elity ale zawsze zostawała grupa poszkodowana. Dlatego uważam, że książki które pisze Pinker i wreszcie Guy Standing są tak ważne teraz. Zmuszają nas do myślenia i nie poddawania się utylitarnym, neoliberalnym czy konserwatywnym nurtom w Polsce, które wydają się być głównym nurtem.

    Zarzut koniunkturalizmu jest dla mnie absurdalny. Przecież to prawica jest u władzy, w głównym nurcie. Lewicy w Polsce praktycznie nie ma. Romans polityki i kościoła to ciągle główny nurt w Polsce niezależnie od opcji politycznej. Koniunkturalizm – raczej underground. To tak jakby zarzucać lewicowość korporacjom! Jak może być lewicowy wytwór kapitalizmu, nastawiony wyłącznie na zysk, ukrywający się za progresywnymi hasłami, które w gruncie rzeczy służą mu jako zasłona dymna, i który coraz bardziej uzależnia się od państwowych dotacji uwłaszczając się znów na masie ludzkiej, która Standing określa jako prekariat. 

    Jakiś inny „mądry” pisze na Twojej stronie – że nie ma niewolnictwa współcześnie. Nawet nie chce mi się tego komentować. Czy rzeczywiście uważasz, że te blogowe komentarze wzbogacają twój blog? 

    A rozprawiaj się z marksistami. Życzę szczęścia. Nie wydaje mi się, że możesz to potraktować z należytą powagą. Tak nawiasem – czy przeczytałeś tekst o monopolach z 1916? Google, Facebook, microsoft, apple, Pepsi itp kolosy to przykłady już teraz ponadpaństwowej, globalnej eksploatacji firm które mają dochód przekraczający dochód narodowy niektórych państw, a polityka którą robią jest po pierwsze – nieprzejrzysta, imperialna (USA nawiasem mówiąc, chronią te firmy przed płaceniem podatków w krajach, w których zarabiają masę pieniędzy) i na dodatek korzystają z subwencji państw, które chcą przyciągnąć obcy kapitał, choć odbywa się to kosztem ich współobywateli. Na dodatek polityka korporacji jest często szkodliwa dla natury.

    Tak, mam serce po lewej stronie i się tego nie wstydzę. Wolę to niż ułudę zbawienia w życiu po śmierci i kulturowe dobrodziejstwo kościoła katolickiego. Nawiasem mówiąc rola cywilizacyjna i kulturotwórcza kościoła się wyczerpała – to co robi, jest właściwie bez znaczenia. Jaki jest np. dorobek naukowy KUL?
    Czy podważanie szczepień, czy wykorzystywanie swoich powiązań politycznych do narzucania społeczeństwu prawa kanonicznego i zmuszanie kobiety do rodzenia uszkodzonego płodu uważasz za działania progresywne? Tu jest ideologia, a nie w książce Leszczyńskiego.

    Jestem raz optymistą, a raz pesymistą – chyba mój cyklofreniczny temperament tłumaczy to. Dziś jestem pesymistą i boję się że konserwatywne myślenie zniszczy nam szansę na wyjście z impasu i odwrócenie losów naszych i planety, o wolności nie mówiąc. Wolność to wartość, ma pewnie zakres. Dziś czuje że lecę na oparach.

    Echo

  8. miziol Says:

    A ja w swojej naiwności myślałem, ze dinozaury wyginęły. Okazuje się, ze sa i do tego maja serce po lewej stronie. Mozg tez wywrócony najwyraźniej na lewa stronę.

  9. Stanisław Błaszczyna Says:

    @Echo – Widzę, że co najmniej połowa tego, co piszesz nie odnosi się ani do książki Leszczyńskiego, ani tym bardziej do mojej recenzji – a wałkuje raczej nasze (zwyczajowe już chyba) tematy sporów światopoglądowych i tego, co się teraz dzieje w świecie. No, ale nic, przynajmniej spróbuje się odnieść do tego, co piszesz odnośnie książki.

    – Uważasz, że „zarzut, że (książka) jest ideologiczna” jest dla Ciebie „niedorzeczny”, choć zaraz potwierdzasz, że rzeczywiście „filtrujemy rzeczywistość przez swój mózg i jego ideologiczne skrzywienie” ale przynajmniej autor „raczej próbuje być obiektywny”.
    Według mnie Leszczyński jak najbardziej kieruje się przesłankami ideologicznymi (już w samym wyborze metody i narracji faktów), bo przecież pisze to z perspektywy swoich lewicowych przekonań. On przecież nie ukrywa, że jest lewicowcem – a czymże jest lewicowość, jeśli nie ideologią?

    – Skąd wiesz, że „jakaś kobieta” nie przeczytała książki Leszczyńskiego? Uważasz, że to co jej odpisałem („Polityka i ideologia nie jest według mnie dobrym doradcą w badaniach historycznych. Zwłaszcza jeśli ktoś stosuje polityczną i ideologiczną kontrę.”) jest groteskowe? Otóż sądzę, że (jak już napisałem powyżej) Leszczyński kierował się w pisaniu swojej książki kluczem polityczno-ideologicznym. Miała ona również stanowić kontrę dla historycznej narracji konserwatywno-prawicowej. (Nawiasem mówiąc, mam już dość tego naparzania się tzw. „lewicy” z tzw. „prawicą” w kraju.)

    – W książce brakuje nie tylko tego „jednego”, czyli „odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że ludzie dali się w taki kierat wcisnąć?” ale znacznie więcej. Lecz odniosę się tylko do tego „jednego”. Otóż tej odpowiedzi brakuje dlatego, że w książce tej nie znajdziemy prawie żadnych podstaw odnoszących się do antropologii kulturowej. Tak, jak pisałem w recenzji: „Paradoksalnie, w książce poświęconej historii ludu, nie ma praktycznie śladu ludowej kultury, tradycji, zwyczajów – brakuje obiektywnego, etnograficznego obrazu polskiej wsi. Autor zupełnie nie zajmuje się normalnym życiem chłopa – swoistą symbiozą w jakiej żyli pan, wójt i pleban, którzy przecież nie tylko ze sobą walczyli. Tak, jakby za normę przyjmował permanentną przemoc.”
    Poza tym, Leszczyński zupełnie pomija znaczenie Kościoła na polach innych, jak tylko opresyjnych. (Choć taki Kautsky już o tym pisze w załączonym przeze mnie cytacie. Przypomnę tylko jego ostatnie zdanie: „Rozwój ekonomiczny uczynił też kościół nieodzownie potrzebnym nie tylko dla jednostek i rodzin, ale i dla państwa.” – i pisze to marksista!). No ale Ty widzisz Kościół tylko w czarnych barwach, więc nie przyjmujesz do wiadomości tego, co w działaniu Kościoła było pozytywne – jak np. jego rola w utrzymaniu polskiej tożsamości, dzięki czemu mamy dzisiaj demokratyczną Polskę (jaka ona jest to jest, ale mimo wszystko jest niezależna).

    – Zgadzam się z Tobą, że praca Leszczyńskiego jest ważna, tak samo jak ważne są książki Pinkera, Standinga, Piketty’ego, (Snydera strawić jednak nie mogłem), a może nawet Zinna, (którego nie czytałem, ale jego „Ludową historię Stanów Zjednoczonych” już zamówiłem.)

    – Koniunktura na książki z perspektywy lewicowej i progresywnej jak najbardziej istnieje. Leszczyński działa pod egidą/skrzydłami/agendą Agory/Polityki krytycznej/OKO.press, a tam właśnie taka koniunktura nie tylko panuje, ale i obowiązuje – to jest właśnie ten współczesny odpowiednik „jedynie słusznej” linii partyjnej. (Dlatego ja w moim tekście podziękowałem Bogu, że nigdy nie należałem do żadnej ideologicznej ferajny.)

    – Piszesz: „Lewicy w Polsce praktycznie nie ma.” Jeśli tak jest, to jest tak na własne życzenie lewicy, która – wraz z całą tzw. „opozycją” – jest w Polsce beznadziejna. (Wystarczy przyjrzeć się temu, co dzieje się obecnie w kraju). Jednak o żadnym „podziemiu” w jakim muszą działać polscy lewicowcy/marksiści (w tym publicyści) nie może być mowy, choćby z powodu istnienia takich agend, jakie wymieniłem powyżej – o wolności słowa i publikacji tego, co się komu podoba, nie wspominając. Wystarczy posłuchać np. niektórych stacji radiowych, poczytać „Politykę”, „Gazetę Wyborczą”, „Newsweeka”, „Tygodnik Powszechny”, Onet, TVN… itd. – czy to jest „podziemie”? (nawiasem mówiąc podobną przewagę media o odchyleniu lewicowym mają w Stanach Zjednoczonych).
    Przy okazji, przejrzyj sobie ranking najbardziej opiniotwórczych mediów w kraju – te, które chcą ***** *** są w zdecydowanej większości: https://antyweb.pl/najbardziej-opiniotworcze-media-w-polsce/

    – Oczywiście, że historię Ludową Polski mógłby napisać konserwatysta. Całkiem możliwe, że byłaby ona pełniejsza (i niekoniecznie tak stronnicza, jak to się zdarza lewicowcom) zwłaszcza gdyby taki historyk był bardziej uczciwy, uwrażliwiony na (nie)dolę dolnych warstw społecznych, przy jednoczesnym pełniejszym uwzględnieniu i uznaniu roli wyższych warstw i i elit – nie tylko w gnębieniu pozostałych 90% społeczeństwa, ale np. w tworzeniu polskiej kultury, utrzymaniu polskiej tożsamości, obronie przed najeźdźcami, dążności do państwowej niepodległości (takie tam drobiazgi pominięte w zasadzie przez Leszczyńskiego).

    – Jak czytam ostatnio tych, którzy się przytulają do Marksa, to nie tylko mnie to zdumiewa, ale i włos mi się trochę jeży na głowie, bo to może zapowiadać jednak powtórkę z rozrywki, jaką mieliśmy na masową skalę w XX wieku. (Tym bardziej, że właśnie same korporacje zaczynają się stroić w te piórka). Ja na szczęście jestem „wychowany” np. na Gustawie Herlingu – Grudzińskim – i wiem jak stosowanie marksizmu dla uszczęśliwiania ludu pracującego miast i wsi wyglądało w praktyce, i to na wielką – i niestety morderczą – skalę (Lenin, Stalin, Mao, Pol Pot… etc..). I raczej nie dam się nabrać kolejnym „inżynierom dusz”, nawiedzonym ideologom, kłamliwym politykom, czy innym cwaniakom, udającym miłość dla „ludu”.

    • Echo Says:

      W mojej odpowiedzi powróciłem raczej nie do twojej recenzji, ale do komentarzy, które mnie trochę rozsierdziły. Właśnie wychodzą z ludzi stereotypy i myślenie przez pryzmat wiary, narodu, konwencji. A już najbardziej wkurzyła mnie ta empatia i koniunkturalizm. No i że nie ma niewolnictwa. A to wiąże się z tą książką.
      Nie chodzi o światopogląd jako taki. Każdy może mieć swój i chodzi raczej o szacunek i zrozumienie dla innego. Ja mam raczej takie doświadczenia z Polski, że ludzie kościoła próbują na każdym kroku narzucić swoją narracje, jako niby naturalną, jedyną prawdę. Jeśli ktoś ma lewicowe poglądy – przecież nie równoznaczne z komunizmem czy sowietyzmem, od razu jest wyzywany od lewaka, lub jakiegoś gorszego sortu człowieka. Konserwatywny to też od razu nie znaczy faszysta. Nie chciałem schodzić na światopogląd, ale jakoś tak wydało mi się, że nie o książkę chodziło, a poglądy autora. Żeby nie patrzeć na nazwisko i nie szukać od razu w sieci kto to pisał i nie uprzedzać się – tak byłoby lepiej dla książki, tematu i dyskusji nad nią.
      Chodzi mi bardziej o to, by każde poglądy miały racje bytu nie tylko prawicowe.
      Ideologia nie jest równoznaczna z czyimiś poglądami. Ideologia to jak religia a poglądy – każdy ma jakieś, ale dla siebie. Ideologia to przynajmniej jakiś pogląd wspólny – chyba rozumiesz o co mi chodzi.
      Następny zarzut – materiały źródłowe. Nie powiesz chyba, że książka jest wyssana z palca. A że materiałów źródłowych jako takich jest mało – no bo kto przejmował się chłopem – a jeszcze żeby pisał o nim? Dlatego de facto jest ich mało. A w samej książce jest ich wystarczająco by postawić tezę.
      Symbioza? Wiesz co to jest? Raczej pasożytnictwo. Symbioza jest wtedy, gdy oba organizmy współdziałają i odnoszą korzyści wspólne. Pasożytnictwo – to jak jeden organizm wykorzystuje drugi. I z tym raczej mieliśmy do czynienia.
      Pisanie o kulturze chłopskiej? Przecież z książki wynika, że problemem w Polsce była zależność chłopa od jednego Pana. Nie mógł się odwołać do osadu króla, czy jakiegokolwiek sądu. Sądził go Pan i jak miał dobrego Pana to było ok. Pewnie byli i tacy. To tak jak już Ci pisałem.
      Otwórz gazetę i znajdź mi jakieś pozytywne wiadomości. Poza sportem to raczej nie znajdziesz, że komuś coś się udało. No może przesadzam, ale świat się karmi złymi wiadomościami i o nich głównie pisze. Tak też jest z materiałami do książki. Dobro znika w mrokach dziejów. Pewnie masz rację, że mógłby to zaznaczyć. Musiałbym jeszcze raz przeglądnąć książkę, bo parę pozytywnych przykładów szlacheckiej próby porozumienia z chłopami można w niej znaleźć. Na pewno w XIX wieku.
      Czy ja widzę kościół w czarnych barwach? Cóż, księża chodzą na czarno więc trudno ich tak nie widzieć 😄 Lecz poważnie. Kościół szczególnie w średniowieczu odgrywał ważną rolę w powstaniu systemu feudalnego i był też głównym beneficjentem tego systemu. No i jego utrwalaczem. Kościół tęskni za feudalizmem i powrotem do dawnej chwały. Ja postrzegam współczesny Kościół katolicki – szczególnie polski Kościół – jako siłę polityczną i to głównie mi się nie podoba. Tak jak Lutrowi się nie podobało choć nie możesz mu zarzucić brak wiary. Mnie to możesz zarzucić, ale to jest moja sprawa i to nie ma nic wspólnego z religią.
      Każdy sobie może wierzyć w co chce, nawet w latający spodek wokół Księżyca, ale nie musi narzucać mi tego.
      Czy krytyka polityczna jest przy władzy? Czy kiedykolwiek w Polsce rządzili progresywiści? O jakiej „jedynie” słusznej linii partyjnej mówisz? Pooglądaj TVP to zobaczysz, jak działa współczesna propaganda. Poglądy a ideologia to dwie różne sprawy.
      Dlaczego nie ma w Polsce lewicy? Bo ci co chcą się nazywać lewicą de facto nią nie są. Chodzi mi o partię polityczną. Tak samo jak ta prawica nie jest prawicą. To nacjonaliści o bolszewickich zapędach.
      Pewnie są ludzie o lewicowych poglądach, ale nie znajdziesz ich w partii Czarzastego. Czy gdy ktoś atakuje Kaczyńskiego, to od razu jest lewicowy? W czym widać tą lewicowość? Że nie oddają hołdu Rydzykowi, czy podzielają europejski projekt wspólnoty narodów, a nie narodowego szaleństwa z 4 godzinami mitomańskiej historii w szkole, lekcjami religii (katechezy katolickiej), a zero nauki o finansach?
      Ja bym bardzo chciał byś mi wytłumaczył na czym polega lewicowość, a na czym polega prawicowość. Ja tylko czuję, że sprawiedliwość społeczna jest możliwa i progresję rozumie jako dążenie do tego by „wszystkim” było lepiej. A konserwatyzm chce nas cofnąć do tyłu, zachować to co było. Paternalizm, moralizatorstwo, patriarchat, tylko heteronormatywni mają prawa, itp. itd, czyli regres.
      Ja generalnie widzę teraz chaos. Ludzie nie wiedzą o co chodzi i toczą jałowy spór i wyzywają się od prawicowców i lewaków, a według mnie to trzeba patrzeć na wszystko i próbować znaleźć konsensus.
      Czy progresywne myślenie uważasz za błędne? Czy lewicowy oznacza od razu przeciwny wolnemu rynkowi? Czy patriotyzm jest gorszy od nacjonalizmu? Czy demokracja to narzucanie zdania mniejszości?
      Kim jest suweren? To ostatnie jest często nadużywane ostatnio w Polsce. Suwerena w demokracji chyba nie ma. Suweren stoi ponad prawem i w prawie. Takim był Król. Ale nie w Polsce.

      • Stanisław Błaszczyna Says:

        W dużej (może nawet w większej) części zgadzam się z tym, co piszesz (jak np. z tym, że stosunki między elitą władzy w Polsce, a ludźmi poddanymi bardziej przypominały pasożytnictwo, niż symbiozę. Jeśli pisałem o symbiozie, to miałem na myśli mieszkańców Polski całościowo tworzących pewien organizm.) Może więc ograniczę się do kilku uwag, gdzie nasze widzenia spraw się rozmijają.

        – Dobro nie powinno znikać w „mrokach dziejów” i zadaniem solidnego historyka jest to dobro wydobyć i pokazać. Tym bardziej, że pomogłoby nam, to w zrozumieniu tego, dlaczego zło tak często brało górę/tryumfowało (bo paradoksalnie – a zarazem podstępnie – było z dobrem niejako sprzężone).

        – Nie wiem, czy „Kościół tęskni za feudalizmem i powrotem do dawnej chwały.” Nadal w tym Kościele jest coś, co przyciąga ludzi (abstrahując od tej rzeczywiście złej passy, jakiej on doświadcza ostatnio) – zważ na te tłumy, które gromadził Jan Paweł II, albo na atmosferę i wymowę Światowych Dni Młodzieży, które odbyły się w Krakowie w 2016 roku z udziałem 600 – 800 tysięcy młodych ludzi (dopóki będziesz na to ślepy, dopóty nie będziesz w stanie zrozumieć wspólnotowej istoty Kościoła i wartości jakie ona ze sobą niesie – oraz tego, jakie to jest ważnie dla ludzi). Ja uważam, że – mimo, iż właściwie sam też byłem od dziecka nastawiony krytycznie do Kościoła katolickiego jako instytucji – jeśli tego rodzaju wpływ chrześcijaństwa zniknie, to świat doświadczy niepowetowanej straty, której raczej nie wypełnią dzisiejsze ruchy progresywno-ekologiczno-lewicowe, nacechowane na dodatek w dużym stopniu pseudo-historycznym rewizjonizmem i agresją (obalanie pomników Kolumba, wykrzywiona nienawiścią twarz Grety Thunberg, para-rasitowska ideologia BLM, wojująca antifa, pochody z hasłami „wyp……ać”… etc.)
        Ale to jest temat na inną rozmowę.

        – Już nieraz pisałem, że terminy „lewicowy” czy „prawicowy” to są pojęcie przestarzałe i nie przystające adekwatnie do dzisiejszej rzeczywistości polityczno-społecznej (choć sam je w dalszym ciągu używam, bo chyba jesteśmy poniekąd na to skazani, dopóki nie zrewiduje się i nie zdefiniuje podstawowych sił politycznych i społecznych kształtujących naszą cywilizacyjną współczesność).

        – Konserwatyzm niekoniecznie jest siłą, które „chce nas cofnąć”. Ale to znów jest temat rzeka.

        – Też chciałbym wierzyć, że „sprawiedliwość społeczna jest możliwa”, ale ta idea i intencje równości tak często były w przeszłości kompromitowane, że w przypływach pesymizmu wątpię, czy kiedykolwiek uda się ludzkości to osiągnąć (innymi słowy: najprawdopodobniej jest to utopia). Tym bardziej, że – jak mi się wydaje – nasz świat (ludzkość) zmierza do jakiejś nowej formy totalitaryzmu – oczywiście w imię naszego dobra i bezpieczeństwa. (To, co się działo/dzieje na całym świecie w związku z pandemią – zwłaszcza ograniczanie indywidualnej i zbiorowej wolności – może być tego przedsmakiem.)

  10. Anna J. Says:

    Warto?

  11. Jacek Zieliński Says:

    Czy chodzi o to, że nie mamy zaszłości z czarnymi niewolnikami i teraz na siłę szukamy powodu, żeby się samobiczować? Tokarczuk chyba wprowadziła taka modę…

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Mimo wszystko historie chłopów polskich (z których przecież zdecydowana większość nas, Polaków, się wywodzi) warto poznać – oczywiście myśląc przy tym krytycznie i nie poddając się „modom” na „samobiczowanie”. Wtedy np. można mieć więcej argumentów, by na rewelację Tokarczuk, że „Polacy byli właścicielami niewolników” spojrzeć jak na pewne historyczne nadużycie (bo mimo wszystko były różnice między systemem niewolniczym funkcjonującym np. w Stanach Zjednoczonych, a feudalnym systemem pańszczyźnianym istniejącym w Polsce szlacheckiej – na tyle istotne, że polskich chłopów, mimo wszystko, nie można w tym kontekście uznać za niewolników).

      • Monika Nowak Says:

        @Jacek Zieliński – Proszę przeczytać artykuł, a miło się pan rozczaruje, biorąc pod uwagę pańskie obawy 😉

        • Jacek Zieliński Says:

          W Polsce szlachta stanowiła ok.10 % ludności (chodzi o Koronę) i relatywnie była łatwa ścieżka, aby być przyjętym do herbu, nawet dla Żydów. Dla porównania Francja przed rewolucją: 1-2 % stanu wyższego.
          Społeczeństwo polskie oczywiście wywodzi się z chłopstwa (inaczej się nie da) ale chłopstwa „zakochanego” w szlachcie. I w sumie bardzo dobrze.

          P.S. Polecam też książkę Ziemkiewicza „Cham niezbuntowany”.
          PS” Swoja drogą, jeśli ktoś odkryje, ze przodek był chłopem pańszczyźnianym, to może żąda c odszkodowania 🤣 tak jak Afroamerykanie w Evanston…

        • Marlen Says:

          @Jacek Zieliński – z pełnym szacunkiem, ale pan Ziemkiewicz…nie powinien był pisać. W ogóle. Wypowiadać się również. Przepraszam, ale takie jest moje zdanie.

        • Jacek Zieliński Says:

          Pani Moniko, już się rozczarowałem. Autor albo nie wie o czym pisze, albo jest mistrzem „historycznych uproszczeń”. Przykładowo, według niego chłopi nie byli bogobojni, bo msze były po łacinie, a oni nie czytali w oryginale Horacego. Obśmiałem się jak norka!
          Ja napisałem o zawartości książki „Cham Niezbuntowany” Ziemkiewicza w kontekście dyskusji o chłopach.
          Polecam czytanie..

  12. Echo Says:

    O wspólnocie napiszę osobno bo to ważny temat, i ciągle myślę jak mam się do niego ustosunkować.

    Natomiast przesyłam ci teraz tylko ten tekst do przeczytania. Jest to rozmowa z Leszczyńskim. Wydaje mi się ważna, bo podkreśla to, jak racjonalne w tej rzeczywistości były zachowania poszczególnych klas społecznych.
    Książka jest wystarczająco obszerna i nie jest jej zadaniem opisaniem całej historii ze wszystkimi jej niuansami. Ile takich książek się ukazało? Może znajdzie naśladowców, którzy chwycą temat i naświetla go z innej perspektywy. \

    Jednak taki relatywizm jaki głównie zaczynał wyłaniać się z komentarzy na twoim blogu wzbudził mój sprzeciw.
    Nie było arkadii.

    Polecam do przeczytania to:
    https://krytykapolityczna.pl/kultura/historia/leszczynski-ludowa-historia-polski-rozmowa-michala-sutowskiego/

    Pozdrawiam

  13. Homisch Says:

    „Żeby dokładnie zrozumieć, jak zła jest książka A. Leszczyńskiego trzeba rzeczywiście przebrnąć przez nią do końca i dość wnikliwie porównać tzw. esej metodologiczny z treścią pracy. I od tego zacznę.
    Ostatni rozdział, tj. esej metodologiczny to istne kuriozum. Czytelnik nie dowiaduje się niczego o przyjętych metodach przez autora, o sposobie badania czy narracji. W tej ostatniej akurat doskonale widać inspirację pracą Howarda Zinna Ludowa historia Stanów Zjednoczonych. Od 1492 roku do dziś (Warszawa 2016). Również widać to w metodach przedstawiania, która wg Zinna ma być opowieścią o ludziach i wydarzeniach, operować anegdotą i innymi właściwymi esejowi środkami wyrazu. Nie ma więc być ona w jakikolwiek sposób rzetelna źródłowo, metodologicznie czy warsztatowo, gdzie można dojść do odpowiednich wniosków, a ma być zaprezentowana w taki sposób, by zwykły człowiek miał dostęp do treści bez zbędnych danych, liczb, abstrakcji czy wniosków. W taki sposób zrealizował swoją pracę A. Leszczyński. Anegdoty, cytaty, tzw. smaczki i krótki komentarz, bez wniosków.”

    Całość:
    https://homomediaevalis.blogspot.com/2021/01/kompromitacja-recenzja-ksiazki-adama.html


Co o tym myślisz?