TOSKANIA – W DRODZE DO KRAIN Z MITÓW I SNÓW

Toskania… z pieskiego punktu widzenia

Nasze mity podróżne mogą się potykać o przydrożne kamienie, ale nigdy nie zostają porzucone. Nigdy też nie opuszczają prawdziwego pielgrzyma. Realna twardość miejsc, do których docieramy nie jest w stanie odebrać im mglistej aury czegoś nieokreślonego – czegoś, co pojawiło się w śnionych przez nas na jawie obrazach, w marzeniach o przygodzie, o odzyskaniu utraconego raju, w tęsknocie za doświadczeniem Niezwykłego.
Lecz próżna byłaby nasza pogoń za duchem miejsca, za magią jaką emanują lokalni bogowie, za poezją prozy życia tubylców, gdybyśmy tej cudownej aury nie mogli dostrzec na co dzień – nawet w tej przyciasnej klatce naszych przyzwyczajeń, w monotonii karmienia się chwilą powszednią, w rutynie marnotrawienia czasu przeciekającego nam przez palce – zaprzepaszczaniu godzin, dni i lat naszego życia.
Cudowność świata zabieramy do torby podróżnej, walizki lub plecaka z nami. To bagaż, który nie jest ciężarem a ciągłym zadziwieniem.
Cudowności świata się nie szuka, nie wygląda… ona nigdzie na nas nie czeka. Ona jest tu i teraz albo… nie ma jej – dla nas – wcale.

greydot

Czy każda podróż musi mieć swój cel? Czy na pewno sens jest w tym co znajdujemy? A może więcej sensu jest już w samym szukaniu? Może sama droga ważniejsza od dotarcia na miejsce, które przecież zawsze wydaje się nam jakimś kresem?
Prawdziwy podróżnik (możemy go równie dobrze nazwać pielgrzymem) bardziej przypomina żyda-tułacza lub latającego Holendra, czyli kogoś, kto nigdy nie dotrze do celu, bo ten cel jest ruchomy. Nieznane staje się dla niego znanym ale za tym poznanym ciągle jest coś nieznanego. Stąd to permanentne rozdarcie od początku drogi po koniec… koniec, którego zresztą wyraźnie nie widać – bo jest to punkt, który przemieszcza się wraz z linią horyzontu, nigdy nie znikając.

Ile jest w tej tułaczce z wyboru, a ile z przeznaczenia?
Czy nawet stojąc na rozstaju dróg ten dylemat wędrowca – gdzie iść? – i jego wybór może mieć jakiekolwiek znaczenie? Ciekawość świata kusi, moc możliwości rzuca wyzwanie. Więc znów wędrowiec rusza przed siebie. Boczna ścieżka staje się głównym traktem, a main street przypadkowym szlakiem (albo też na odwrót). Kierunki biegną we wszystkie strony świata, by w jakimś miejscu ponownie się spotkać – przeciąć, minąć, a może przejść obok?
Cały nasz świat pokrywa pajęczyna dróg.
Na ile jednak tkamy tę pajęczynę sami, a na ile jesteśmy ofiarą, jaka w tę sieć wpada?

greydot

Ludzie i pejzaż.
Czy kultura może mieć jakikolwiek związek z krajobrazem, z rzeźbą ziemi zaludnionej przez tych, którzy ową kulturę tworzą? Jeśli dodamy do tego klimat, to odpowiedź na pewno będzie twierdząca.
Bogowie zawsze zamieszkiwali miejsca trudno dostępne dla ludzi. Spoglądali na nas z góry, z nieba, chowali się pod ziemię, kryli w głębinach, także w księgach; byli krzakiem gorejącym na pustyni, bezpostaciowym głosem, tajemnym znakiem, promieniem światła, powiewem wiatru…
I zazwyczaj byli bardziej okrutni tam, gdzie okrutniejsze były warunki życia. Łagodnieli, gdy wszystkiego było w bród, zwykle stając się wtedy bardziej ludzkimi.

Toskański pejzaż ma w sobie coś, co niekoniecznie domaga się wznoszenia oczu ku niebu, by odszukać tam Boga. Może dlatego, że boską harmonię i złote światło można odnaleźć na falujących niczym łagodne morze winno-oliwno-cyprysowych wzgórzach? I w ten sposób zwrócić większą uwagę na człowieka, na piękno i doskonałość, którą można osiągnąć – po ludzku – samemu, bez odwoływania się do Tego, co na wysokościach, bez proszenia o to wszystko niedostępnego skądinąd Boga? Może właśnie dlatego człowiek w Toskanii mógł się odrodzić? To przecież tu, nigdzie indziej, ma swój początek Renesans, epoka-zalążek współczesnej cywilizacji Zachodu.

greydot

Rzadko która fotografia przedstawiająca dzieło sztuki sama jest dziełem sztuki. Zwykle jest ledwie rejestratorką, która dokumentuje (i prezentuje) czyjś artystyczny wysiłek. I jest tym lepsza, im więcej zdoła owej artystycznej wartości dzieła nam przekazać.
Paradoksalnie, sama staje się dziełem sztuki dopiero wtedy, kiedy odbiera przedmiotowi swojego zainteresowania część jego artyzmu, zawłaszczając go niejako dla siebie i transformując.

Przebywanie z aktywnym aparatem fotograficznym w tak przepełnionym sztuką (i krajobrazowym walorem) miejscu jak Toskania, niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwo. Człowiek zamiast tworzyć, zaczyna konsumować – staje się do pewnego stopnia (nie tylko kulinarnym, ale i estetycznym) żarłokiem, którego z czasem ogarnia nawet coś w rodzaju słodkiego lenistwa. Lecz to dolce far niente nie ma nic wspólnego z próżniactwem – bardziej jest uległością wobec przyjemności jaka sączy się niczym nektar z wszechobecnej dookoła toskańskiej sztuki, z sielskiej łagodności toskańskiego pejzażu, z owoców tej ziemi i z tego co pozostawili po sobie toskańscy artyści.
A jednak nie pociąga to za sobą mdłości – dobre wino nie może być słodkie, w oliwce jest sporo goryczy, czerwone mięso ma w sobie krwistą dzikość, a mgły i deszcze otulają czasem wzgórza, szczędząc im słonecznego przegrzania, uwiądu, suszy i przejaskrawienia.

greydot
Uległem oczywistości toskańskiego piękna – dałem się uczynić niewolnikiem rozbrajającej malowniczości toskańskiego pejzażu, estetycznej harmonii i mistrzostwa sztuki (nie tylko renesansowej, ale i romańskiej); zagubiłem się chętnie wśród ochry, żółci i palonej sieny średniowiecznych uliczek i murów; chłonąłem oliwkową zieleń wzgórz, próbowałem dojrzewającej czerwieni winogron…
Warto było – dla tej błogiej i bezwstydnej sielskości, która działając na wszystkie nasze zmysły czyni z nas bezczelnego hedonistę. Lecz nawet jeśli poddajemy się tam hedonizmowi, to ten toskański hedonizm jest pełny, łagodny i dojrzały niczym stare dobre chianti.
Pod słońcem Toskanii zawsze było łatwiej sycić zmysły i doznawać rozkoszy, ale raczej nie zamieniało to człowieka w sybarytę. Zapobiegał temu pewien rodzaj wyrafinowania, o którym przypominały choćby kreski i sztychy mistrzów malarstwa, śmiałe projekty architektów, dążenie do doskonałości, harmonii, proporcji i piękna; wreszcie: ciekawość tego wszystkiego, co ludzkie.

greydot

A jednak zdarzały się rebelie – także ten humanistyczny paradygmat miał swoich dysydentów.
Czyżby w końcu Bóg katolików zaczął być o to wszystko zazdrosny? Tak, jakby rozkosz nie zbliżała nas do nieba, ale prowadziła na manowce? Tak, jakby cierpienie przestawało stanowić centrum chrześcijańskiego świata? Tak, jakby renesansowe piękno pociągało za sobą amnezję zadżumionej Europy?
Savonarola zaczął grzmieć na italskich ambonach, oskarżając pańskość wielmożów o próżność i ucieczkę od chrześcijańskiej ascezy. Zebrał nawet obrazy, klejnoty, bogate stroje, „nieobyczajne księgi”… i spalił to wszystko na Piazza della Signoria – głównym placu Florencji. Lecz Medyceusze tak łatwo nie oddali pola. A była to nie tylko walka o zachowanie politycznej potęgi, ale i o władzę, zarówno nad wzniosłą duszą, jak i zmysłowym ciałem – więc w tym samym miejscu spłonął też w końcu sam zbuntowany mnich.
Mimo to ziarno strachu przed dies irea zostało posiane. Ludzie w dolinie Arno przestali dowierzać ludzkiej doskonałości wzmacnianej dotychczas geniuszem swoich jakże licznych mistrzów. Ponownie zwrócili oczy ku niebu, swoje miasta oddając – symbolicznie i dosłownie (co zobaczyć można do dzisiaj na wielu obrazach i freskach) – w ręce świętych i patronów.

A Machiavelli? Czy to możliwe, by w tym raju ziemskich rozkoszy wyrosła taka bestia jak on? Jego „Książę” świadczy o tym, że tak. Ale czy machiawelizm był bardziej produktem toskańskiego hedonizmu, czy też może praktyczności (i skuteczności) uniwersalnych w ludzkim świecie reguł trzymania wszystkich poddanych za twarz? Jak pamiętamy, na nic się jednak zdało Machiavellemu to jego przemądrzałe lizusostwo, bo również i jego samego Medyceusze wrzucili bezpardonowo do lochu, gdzie gnił już do końca żywota, mając tam sporo czasu, by zrewidować swoje kategoryczne poglądy na ludzką naturę (a może jednak… by się w nich jeszcze bardziej utwierdzić?)

Tak… okazuje się, że kiedy pogrzebiemy nieco głębiej w historii – nawet tak archetypicznie sielskiej krainy jak Toskania – to zawsze można wywlec na wierzch jakaś stęchliznę faktów już nie tak chwalebnych, pięknych i radosnych.
Więc po co grzebać? Może lepiej jest – mając w końcu na cieszenie się Toskanią tak mało czasu – po prostu zadowolić się jej przyjemną i łagodną powierzchownością? Diabeł leży szczegółach, więc może lepiej jest nie podsłuchiwać tych jego szatańskich podszeptów?

greydot

Nie wszędzie motoryzacja wydaje się być obcym wtrętem – czymś agresywnym i nie na miejscu. Trudno sobie bez niej wyobrazić np. Manhattan – a jeśli już takie wyobrażenie przywołamy do wyobraźni, to będzie ono przypominało obraz apokalipsy.
Także amerykańska pustynia dała sobie świetnie radę z tym highway’owy wtrętem. Ciągnąca się pod horyzont nitka asfaltu podkreśla tylko jej organiczny charakter; oddaje sprawiedliwość owej niezmiernej przestrzeni. Autostrada nie tyle nas z pustynią oswaja, co od niej izoluje, choć nadal pozostaje dla nas ta pustynia spektaklem.

Rzucona przez Toskanię autostrada jest jak cięcie noża. To blizna, zranienie, coś, co jest bolesne i jakby nie na (swoim) miejscu. Obca intruzja, zanieczyszczenie – zaburzenie oliwkowo-winnej harmonii wzgórz.
Wyjeżdżając z Pizy, pogubiłem drogę szukając wjazdu na autostradę prowadzącą do niezbyt odległej przecież Florencji. Cały czar Toskanii w tym momencie prysł, genius locci się ulotnił – znalazłem się oto w amorficznym i pozbawionym charakteru świecie współczesnej cywilizacyjnej infrastruktury (już samo to określenie brzmi okropnie), która równie dobrze mogłaby znajdować się w jakimś innym zdeprawowanym przez motoryzację miejscu.
Na szczęście tych superszybkich autostrad w Toskanii jest mało. Jest za to mnóstwo lokalnych dróżek, wąskich i krętych, które zwykle podążają śladami odwiecznych traktów jakie dawniej łączyły ze sobą wszystkie te miasta-państwa-królestwa, które choć miniaturowe, to były jednak wówczas osobnymi światami. Jadąc dziś po takich drogach nie odczuwamy już tego zawłaszczenia nas przez pęd i tłok dróg szybkiego ruchu. Bardziej jako współczesną dogodność podróży, nie niweczącą wszak doświadczenia tego, co jest tej ziemi topograficzną esencją: pofałdowanego łagodnie krajobrazu, następujących po sobie obrazów nawiedzanych krain, pełnych niespodziewanych, a jednak niezmiennie malowniczych zakątków.

greydot
Zamienione w banały truizmy: życie jest podróżą, każda prawdziwa podróż jest podróżą wgłąb siebie, (czyli poszukiwaniem samego siebie). I wynikający stąd (równie banalny) wniosek: gdziekolwiek nie dotrzemy, dokądkolwiek byśmy nie uciekli – tam zawsze spotkamy siebie samych… (co zresztą może być zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem).
I jeszcze przypomnienie jak najbardziej a propos: podróże kształcą, ale raczej tylko ludzi… wykształconych.

Co to znaczy?
Otóż nie mniej, nie więcej jak to, że to my za wszystko jesteśmy odpowiedzialni – że to właśnie nasza osobowość, charakter, oczekiwania, ciekawość, wrażliwość, otwartość, głód przygody, bogactwo wnętrza; ale i nasza ignorancja, lenistwo, nieprzychylność dla świata czy wrogość, sarkazm, kpina i zła wola kształtują naszą relację z miejscem, które odwiedzamy. I do pewnego stopnia – choć w sposób względny – wszystko to kształtuje zarazem samo miejsce. Jeśli ktoś znajdzie smutek w zamglonej dolinie – to ten smutek rzeczywiście tam jest. Jeśli na kogoś spłynie radosne ciepło toskańskiego słońca – to ta radość w tym słońcu jest.
Nasza spostrzegawczość czyni miejsce i obraz ciekawym i bogatym w szczegóły, podobnie jak nasza ślepota pozbawia obraz piękna i koloru.
To tak, jak stwarzać coś, powołać do życia samym nazwaniem; to tak, jak unicestwić coś tylko tym, że nie potrafimy tego dostrzec, a tym samym – nazwać.
Światy, w których żyjemy, powstają w nas samych. Nasze piekła i nieba trwają tuż obok siebie, często znajdując się nawet w tym samym miejscu.

greydot

Spotkania z Toskanią: Virginia Wolf, Twain, Dostojewski, Stendhal…
czytając ich relacje, odnoszę wrażenie jakby każdy z nich spotykał się z inną krainą.
Mark Twain sobie kpi, stając nad przepływającą przez Florencję Arno: „To takie popularne podziwiać Arno. To wielki historyczny potok, kanalik szeroki gdzieś na cztery stopy, z całą tą pływającą w nim szumowiną. To byłaby bardzo przyjemna rzeka, gdyby tylko wpompowali w nią trochę więcej wody. Oni wszyscy nazywają to rzeką. Naprawdę ubzdurali sobie, że jest to rzeka – te cholerne ciemniaki z Florencji. A żeby jakoś usprawiedliwić tę bzdurę, to wybudowali tu nawet kilka mostów – jakby nie mogli po prostu przechodzić tego rowu w bród”. (tłum. własne)
Ha, ja Twaina lubię, więc mu tę zgryźliwość wybaczam. W końcu to nic innego, jak żart z Florentyńczyków.
Współczuję zaś Dostojewskiemu, który trafił we Florencji na mordercze upały: „Kiedy zobaczyłem na ulicach dobrze ubrane Angielki, a nawet Francuzki, to nie mogłem pojąć dlaczego ci ludzie, mając pieniądze na to żeby stąd uciec, godzą się dobrowolnie, by pozostawać w takim piekle.”
Mroczny skądinąd Dickens zachwyca się Sieną, a zwłaszcza Pizą, nazywając sakralne budowle Campo dei Miracoli „najbardziej niezwykłymi, najpiękniejszymi na świecie”, (nota bene, samo „Pole Cudów” zawdzięcza swoje miano włoskiemu poecie Gabrielowi d’Annunzio).
Virginia Wolf pojawia się natomiast w Toskanii z całą tą swoja chodzącą mieszanką melancholii, nadwrażliwości i drobiazgowej spostrzegawczości, zwracając głównie uwagę na ludzi, ale i pisząc o toskańskiej country side, o tym „morzu cieni z rdzawo-czerwonymi wyspami farm otoczonych czarnym obramowaniem z cyprysów. Nieskończona pustka, samotność, cisza – nigdzie żadnej budowli, ani wioski, tylko winnice i drzewka oliwne, które były tu od zawsze. Wzgórza robią się blado-niebieskie, ich ostre kontury miękną na tle nieba; wzgórze za wzgórzem.” (tłum. własne)

greydot

Syndrom Stendhala. Zachwyt i entuzjazm kogoś, kto oto znalazł się w miejscu gdzie żyli i tworzyli jego artystyczni idole, w otoczeniu dzieł sztuki i arcydzieł, które, jak dotąd, obecne były zaledwie w jego wyobraźni, pamięci – w świadomości oderwanej od fizycznej styczności.
Czegoś takiego doświadcza właśnie Stendhal, wjeżdżając do Florencji (przypominam: miasta Giotta, Dantego, Michała Anioła, Leonarda da Vinci, Petrarki, Boccaccia…). Oto co przydarzyło się mu w podczas wizyty w pełnym grobowców (m.in. Galileusza, Michała Anioła, Machiavellego) kościele Santa Croce: „Co za fantastyczne zgromadzenie! Przypływ emocji, które wypełniły mnie tak dogłębnie, że trudno je było odróżnić od religijnego uniesienia i zachwytu. Moja dusza, na samo tylko uświadomienie sobie tego, że jestem we Florencji, w pobliżu tych wielkich ludzi, wpadała w trans. Zatopiony w kontemplacji wysublimowanego piękna, mogłem przenikać samą jego esencję, która stała się bliska jak na wyciągnięcie ręki; czułem jego treść pod opuszkami palców. Dosięgłem owego najwyższego stopnia wrażliwości, gdzie obecna w sztuce świętość łączy się z pełną pasji zmysłowością emocji. Kiedy wychodziłem z Santa Croce, dopadły mnie gwałtowne palpitacje serca; szedłem w ciągłej obawie, aby nie upaść na ziemię”. (tłum. własne)

Cóż… literacka ranga autora „Czerwone i czarne” nie pozwala nam na skwitowanie całego tego zamieszania wzruszeniem ramion i stwierdzenie: „ot, jeszcze jedna przesadna egzaltacja”.
Dlaczego jednak przesadna? Czy bezmyślne, bezrefleksyjne i całkowicie obojętne (choćby na sztukę) reakcje tłumów wylewających się (nie tylko we Florencji) z uprawiających masową turystykę autobusów są już w normie, bo nie przesadzone?

Warto żyć uważnie.
A tym bardziej warto uważnie podróżować.

greydot

Dzisiaj rano otrzymałem od mojego znajomego wiadomość. Dowiedział się, że wkrótce wybieram się w podróż do miejsca, gdzie byliśmy razem prawie 10 lat temu. W swoim liście pisał: „W ostatnim czasie wiele razy przywoływałem w pamięci tamte obrazy. Zazdroszczę Ci. Jeśli będziesz na tej plaży gdzie biegaliśmy, to nie zapomnij o paru dużych muszelkach. Właśnie m. in. dla tych muszelek chcę tam jeszcze kiedyś pojechać”.
Tak, można tęsknić za podróżą do miejsca odległego o parę tysięcy mil tylko dlatego, że można tam znaleźć muszle, które pragnie się dotknąć; można planować wyprawę wgłąb dżungli, tylko po to, by zobaczyć rzadkiego ptaka, albo na czubek niebosiężnej góry, by dotknąć jaj szczytu i rzucić jedno spojrzenie na leżącą u naszych stóp dolinę. Jeśli tak, to tym bardziej można przebyć morza, rzeki i oceany, by znaleźć się na wyciągnięcie ręki od namalowanego przez Goyę psa, albo zobaczyć z bliska Venus Botticellego; by odszukać pewien fresk Giotta, dotknąć marmuru, którego dotykał również Michelangelo, stąpać po bruku, po którym chodził też Dante…
Bo w tym wszystkim nie chodzi o przedmiot. Materia jest ledwie pretekstem dla naszej duszy tułającej się w poszukiwaniu czegoś ulotnego i mglistego, czegoś nieokreślonego, ale wydającego się nam tym czymś… najważniejszym; tym, co naprawdę liczy się dla nas w życiu.

greydot

Co jest pod podszewką rzeczywistości?
Chyba następna podszewka.
Warstwy świata odsłaniają się przed nami – jeden wymiar przechodzi w drugi – i znów się coś zasłania, ginie nam z oczu.
Rzeczywistość pulsuje, wszystko ma swój rytm – pojawiania się i znikania.
Tak, jak po każdej fali przychodzi kolejna fala, czas kurczy się i rozszerza przypominając nam o nieskończoności.
Czy jednak Ocean jest wieczny?

Czy toskański raj nie kończy się za ostatnim wzgórzem? Czy nie staje się coraz bardziej wyblakły jak malowany krajobraz na freskach Giotta albo na płótnach Leonarda, Rafaela, Botticellego?
Czy naprawdę istnieje?

greydot

**

Tuż przed winobraniem: dojrzałe, soczyste, brzemienne kiście winogron

*

Terakotowe psy zapatrzone w toskański krajobraz (z tarasu Villi Vignamaggio w Chianti, domu urodzenia Mony Lizy)

*

*

Zmierzch nad rzeką Arno i mosty Florencji

*

*

Tryumf artysty nad materią: „Perseusz z głową meduzy” Celliniego i „Porwanie Sabinek” Boulonge’a – rzeźby wystawione od wieków na widok publiczny na Piazza della Signoria, głównym placu Florencji

*

© ZDJĘCIA WŁASNE

Zapraszam na stronę „brulionu podróżnego (ilustrowanego)”, gdzie można przeczytać więcej o podróży do Włoch (TUTAJ), jak również obejrzeć TOSKAŃSKIE PANORAMY.

*

Komentarze 34 to “TOSKANIA – W DRODZE DO KRAIN Z MITÓW I SNÓW”

  1. telemach Says:

    „Wyjeżdżając z Pizy, pogubiłem drogę szukając wjazdu na autostradę prowadzącą do niezbyt odległej przecież Florencji”

    Co za diabeł Cię skusił do szukania autostrady? Jest przecież całkiem wygodna i nie aż tak kręta strada provinciale (sp) z cudownymi widokami po drodze. Wiedzie przez (o ile sobie przypominam) Montecalvoli i Fucecchio. Oba godne zobaczenia, dla mnie bardziej, niż zadeptana przez tłum turystów Florencja.
    Zdjęcia pasą oko.

  2. sarna Says:

    Ładne zdjęcia.
    Sentymentalny jesteś, wierny starej muszelce. Mam nadzieję, że Tobie podobnych jest więcej ;)

  3. telemach Says:

    btw: Twain miał świętą rację. W jego czasach było jednak nie tak znowu źle, można się było latem do tych starych mostów na Arno jakoś dopchać.

    • Logos Amicus Says:

      A Stendhal to już racji nie miał?

      • telemach Says:

        Stendhal miał rację. Wcześniej. Jednak duża różnica opisywanych światów jeśli uwzględnić, że Stendhal był uczestnikiem bitwy pod Borodino, a Twain zmarł 4 lata przed wybuchem I wojny swiatowej. Inny świat. Inne czasy.

      • Logos Amicus Says:

        I inny charakter.

        PS. Telemachu, przecież doskonale wiesz, że to nie chodzi o Arno czy Santa Croce, ani też o czasy, w jakich się to działo (a już zupełnie nie ma związku z bitwami, w których brali udział Stendhal i Twain).
        Nie chodzi też o to, że jakieś miejsce uległo (czasowej) degradacji (np. wskutek cywilizacyjnych zmian).

        Można żyć w tym samym czasie, a jakby w innych światach. Można nawet być w tym samym miejscu i czasie, a być w innych światach (a ściślej: zupełnie odmiennie odbierać ten świat, który istnieje niezależnie od naszej percepcji, tzn. do pewnego stopnia kreować swój świat subiektywny, osobny, indywidualny…).

        PS2. Ale oczywiście masz rację, że Florencja przed-turystyczna była inn, niż obecna. Moim zdaniem jednak również i dzisiaj można doświadczyć syndromu Stendhala w Toskanii – bo te wszystkie dzieła sztuki, które podziwiano dawniej, nadal tam są – i można się nimi zachwycić… ignorując, albo unikając tłumów.

  4. tamaryszek Says:

    Bardzo piękna wyprawa. Myślę o własnej wędrówce śladami Twoich słów. W realnej Toskanii dotąd nie byłam.
    Udało Ci się – a to niezwykłe! – bezpretensjonalnie i świeżo opowiedzieć o tym, co może i stare (banalne?), ale niezmiennie duszy i umysłowi potrzebne.
    I jakoś wzrusza mnie myśl o tym lustrzanym odbiciu świata we mnie i mnie w świecie. Że cała cudowność dostępna zmysłom jest uzależniona od możliwości percepcji i od filtrów, które przyprawiają świat dosytem lub brakiem, miłością albo rozpaczą (i wszystkim, co pomiędzy).
    Dzięki.
    Mam nadzieję, że trochę pokręcisz się wśród winnic, bo chętnie przeczytam kolejną kartkę z podróży.

    ren

    • Logos Amicus Says:

      „I jakoś wzrusza mnie myśl o tym lustrzanym odbiciu świata we mnie i mnie w świecie. Że cała cudowność dostępna zmysłom jest uzależniona od możliwości percepcji i od filtrów, które przyprawiają świat dosytem lub brakiem, miłością albo rozpaczą (i wszystkim, co pomiędzy).”

      Ale od samego świata też ta cudowność (albo jej brak) mimo wszystko zależy :)

  5. georgeeliot Says:

    Rzadko która fotografia przedstawiająca dzieło sztuki sama jest dziełem sztuki. Zwykle jest ledwie rejestratorką, która dokumentuje…

    Zdjęcia, zamieszczone w tej notce, oprócz idealnej kompozycji, rozłożenia światła i cienia, posiadają w sobie to COŚ, co czyni ze zwykłej fotografii dzieło sztuki. Przekazują nastrój i zachwyt w taki sposób, że udziela się on i widzom.

    Dziękuję za piękne estetyczne doznania.

    • Logos Amicus Says:

      To COS to pewnie nic innego jak wlasnie proba oddania estetycznego doznania, ktore wiaze sie z odbiorem dziela sztuki obdarzonego przez tworce pieknem.
      Wystarczy wiec to piekno dostrzec a reszta… przychodzi chyba sama :)

  6. Torlin Says:

    Zaraz idę do pracy, więc zamiast się rozpisywać dam link do mojego testu, tam wypowiadam się na temat przez Ciebie poruszony. A wiem, że czytałeś, bo jest Twój komentarz.
    Pozdrawiam
    http://torlin.wordpress.com/2010/02/22/mit-i-motywacja/

  7. nutta Says:

    Piękne spojrzenie na przyrodę, kamień, dzieło ludzkiej wyobraźni i marzeń. Niesamowite jest to ujęcie z punktu widzenia psa, rozmyte kolory zmierzchu nad Arno.

  8. avika Says:

    Przepiękne miejsca, cudowne zdjęcia, idealne ujęcia, realistyczne, żywe, tajemnicze, ale i przemawiające do wyobraźni :)
    W refleksje do zdjęć, jeszcze się muszę wczytać… dopiero co wróciłam, i ja z „antycznych” wakacji, muszę ochłonąć nieco z nadmiaru sztuki i krajobrazu ;)
    Pozdrawiam serdecznie

  9. czara Says:

    „Co jest pod podszewką rzeczywistości?” ;) Inna warstwa tak, jeśli zechcemy ją stworzyć. Sami.
    „Światy, w których żyjemy, powstają w nas samych. Nasze piekła i nieba trwają tuż obok siebie, często znajdując się nawet w tym samym miejscu.”
    Tak.
    „Czy jednak Ocean jest wieczny?”
    A co to jest wieczność?
    PS Długo zbierałam się do przeczytania tej notki. Warto było czekać na jakieś wolniejsze miejsce w głowie.

    • Logos Amicus Says:

      W pewnym sensie stwarzamy wszystkie warstwy, a ściślej: po swojemu (czyli po ludzku) interpretujemy to, co w tych poszczególnych warstwach znajdujemy. Innymi słowy: rzeczywistość, w której żyjemy jest naszą (zmysłową, psychiczną, myślową) interpretacją tego, co naprawdę jest (czyli rzeczywistości istniejącej niezależnie od naszego postrzegania).
      Dlatego piekło to my (a nie inni, jak najczęściej sądzimy, co zauważył przenikliwie Sartre).
      Ale i: niebo to my (co możemu uznać za niejaką rekompensatę tej alternatywnej, piekielnej możliwości ;) )

      Nic nie jest wieczne, nawet Ocean.
      Wieczność – możemy tę nieskończoność czasową nazwać w taki lub inny sposób, ale będzie to tylko nazewnictwo na nasz własny użytek, a więc ograniczone do naszego ludzkiego świata.
      Bo to, co jest naprawdę wieczne, jest ponad człowiekiem – tzn. nie mieści się w świecie, który zdolni jesteśmy pojąć.
      Tak mi się przynajmniej wydaje.

      PS. Wolniejsze czy bardziej przestronne? :)

  10. Miriam Says:

    Myślę, że autor nie będzie miał nic przeciwko temu, jeśli zacytuję w tym miejscu to, co o toskanii napisała Krystyna Janda:

    Toskania. Spędzam tu nieodmiennie wakacje od 15 lat, tęsknię do tego miejsca cały rok, kiedy mam wolny tydzień, wyrywam się tu żeby pobyć, choć chwilę. Tu odpoczywam, pracuję, mam pomysły, lepiej śpię, jestem w dobrym nastroju. Tu lepiej, szybciej uczę się tekstów na pamięć, chodząc plażą w tę i z powrotem, tu mnie wszystko inspiruje, bawi, śmieszy, sprawia przyjemność, tu mi wszystko smakuje. Marzę żeby mieć tu swoje miejsce, książki, łóżko, krzesło. Nie wyjeżdżam na wakacje już nigdzie indziej, nie zwiedzam, nie poznaję nie szukam atrakcji w innych stronach. Przyjeżdżam tu po spokój, po czas „bez agresji”, po spokojny oddech, noce nasączone zapachem lasów piniowych, słońca i oliwek. Po harmonię i czułość. Po dobre samopoczucie, wrażenie, że nie istnieje granica miedzy moim ciałem a wszystkim, co na zewnątrz. Kiedy patrzę na ten krajobraz, na kolory, na morze, kiedy otula mnie to powietrze, zapach, dźwięki, czuję tkliwość, topnieję, cichnę, jestem na swoim miejscu.
    Usadawiam się tu zawsze na morzem, w jakiejś małej miejscowości, starym miasteczku, z placem, kawiarnią, do której rano mogę przyjść na kawę, przyjechać na rowerze, w piżamie, potargana, jakkolwiek, siedzieć i gapić się na nieśpieszną tu wszędzie codzienność. Mam też zawsze do dyspozycji samochód i każdego właściwie dnia, po sjeście, a czasem już rano wyjeżdżam do Sieny, Florencji, Pisy, San Stefano, Orbetello, Talamone, lasów Maremmy, żeby się włóczyć. Po drogach, uliczkach, oglądać muzea, siedzieć w portach, kosztować prostych dań toskańskiej kuchni, o której można by godzinami, ale są od tego specjaliści, więc nie będę się mądrzyć, wystarczy powiedzieć, że z każdym daniem zjada się na dokładkę słońce.
    Nie będę opisywać cudów tu zgromadzonych, znajdzie je każdy w przewodnikach, lepszych, gorszych. Bardziej precyzyjnych, mniej, wszystko jedno, gdziekolwiek się tu pojedzie, trafi, na cokolwiek zagapi, będzie miło. Byle się nie śpieszyć i nie oczekiwać w potocznym tego słowa znaczeniu „ atrakcji” bo ich nie znajdzie. Ja sama zwiedzałam tu wszystko po raz pierwszy z przewodnikiem w samochodzie, tyle, że tu za każdym tu rogiem, jest dzieło sztuki, na każdym kroku jest coś wartego uwagi, i jak mawiał mój mąż – gdziekolwiek postawisz kamerę, w jakąkolwiek stronę skierujesz obiektyw aparatu fotograficznego jest dobrze.
    Włóczę się tu od lat, bez zobowiązań, cienia przymusu, bez planu, od niechcenia. Tyle, że teraz już wracam, co roku w te same miejsca, odwiedzam te same ulubione restauracje, leżę na Il Campo w Sienie w tym samym miejscu, siedzę w Vinci przed domem Leonarda i patrzę na krajobraz z tego samego miejsca, zatrzymuję samochód na zakręcie, na którym wyłania się Pitigliano tak, że aż krzyczy się ze zdumienia i patrzę, patrzę, patrzę, bo to wszystko przynosi mi jakąś dziwną czułość i spokój.

  11. bella Says:

    Niezwykle sugestywny obraz Toskanii, pełnej słońca, rozpasania, rozpusty i lenistwa. Surowa, słoneczna ostoja dla artystów o burzliwych losach i namiętnych sercach. Tam kocha się namiętnie, gorąco, ale jakże płytko, pośpiesznie i nietrwale (choć zdarzają się wyjątki). W cieniach rozłorzystych drzew i werand toczy się leniwe, acz serdeczne życie towarzyskie, pełne przyjaźni, romansów, tajemnic i sztuki. Ogrody pełne tajemniczych rzeźb, pełne widoków na surowe bryły hacjend utopionych w połaciach winnic, pełne irracjonalnej żółci słońca.

  12. magda Says:

    Toskania to miejsce, które znajduję się na jednym z pierwszych miejsc na mojej liście marzeń podróżniczych. A swoje marzenia trzeba spełniać.
    Kiedy będę już na etapie siedzenia w wiklinowym bujanym fotelu chciałabym móc obejrzeć ciepłe, słoneczne zdjęcia z Toskanii.

  13. anabe Says:

    Właśnie wróciłam z Toskanii i tak sobie jeszcze oglądam wciąż i rozmyślam..i wino sączę włoskie ..i,tak,pięknie tam.znów się rozmarzam.Morze ciepłe,ludzie-szczególnie na wsi bardzo serdeczni.Figi jedzone z drzewa,kasztany pieczone,kozy na drodze i gaje oliwne.Tak.Uwielbiam.

  14. Monika Says:

    Toskania, piękne miejsca, te cyprysy i życzliwi ludzie, szczególnie w małych miasteczkach, a wino…

  15. Siena – jak miło zabłądzić « Laudate Says:

    […] żeby sie pozachwycać i nie mówię wcale, że to takie wyjątkowe. W Toskanii był przede mną Logos Amicus i pisał tak: „Uległem oczywistości toskańskiego piękna – dałem się uczynić […]

  16. babka filmowa Says:

    Gdzie tam Arno do Missisipi – pysznie zarozumiały Twain. :)
    Wreszcie sięgnęłam do Twoich Zapisków z Toskanii. :) Pięknych zarówno słowem jak i obrazem. Ja wiedziałam, że takie będą, bo jakże by inaczej, w końcu Toskania jest Toskania. Nie razi mnie egzaltacja Stendhala, bo sama takiej nie raz doświadczałam. Tak jak rozumiem smutek Woolf oraz zainteresowanie, mimo pejzażu ludźmi, ja też do dzisiaj mam po latach w głowie pewne scenki rodzajowe i portrety kilku mieszkańców Sieny, Gimignano czy Greve in Chianti…

    Napisałeś piękny, refleksyjny, bardzo nastrojowy i bardzo osobisty komentarz do swej podróży po Toskanii, z niektórymi fragmentami utożsamiam się, odkrywam, że właśnie tak bym pewne odczucia opisała, gdybym potrafiła.
    Ale i ja, mimo wszystko, nie mogłam się powstrzymać, by po powrocie z krótkiego wypadu do Toskanii kilka lat temu nie zapisać w kilku słowach, ku pamięci swej, tego co przeżyłam i widziałam. Próbka na pierwszym stareńkim blogu: http://filmowo.blog.pl/archiwum/?rok=2005&miesiac=9

  17. miła gocha Says:

    Toskania – moje zrealizowane w 2011 marzenie wakacyjne. Cudowna kraina, wspaniałe wino i przepyszne jedzenie.
    Dziękuję że dzięki Pana zdjęciom, mogłam raz jeszcze tam się znależć.
    Pozdrawiam serdecznie Małgorzata

  18. maria Says:

    Jest taki film ‚Niebo’ wg scenariusza Kieślowskiego i Piesiewicza, którego już Kieślowski nie zdążył wyreżyserować, zrobił to Tom Tykwer. Akcja rozgrywa się m.in we Florencji i w Montepulciano. Pięknie gra Cate Blanchett i Giovanni Ribisi.
    Trafiłam na ten film zupełnie przypadkowo przed wyjazdem do Toskanii, ale dzięki temu moje spotkanie z Toskanią, a szczególnie z Montepulciano było jeszcze bardziej magiczne.

    • Logos Amicus Says:

      Nie wiedziałem o tym, że powstał taki film. dziękuję za informację.
      Swoją drogą o Toskanii nakręcono całe mnóstwo filmów. Ostatnio dość głośno było o obrazie irańskiego reżysera Abbasa Kiarostamiego „Certified Copy” z Juliette Binoche:

  19. maria Says:

    Tak, w Polsce ten film nazywa się ‚Zapiski z Toskanii’, ale jeszcze go nie ma , ma być wkrótce. Co ciekawe , z tego co czytałam to filmy Kieślowskiego wywarły duży wpływ na twórczość twórców irańskich , min właśnie na twórczość Abbasa Kiarostamiego. Nie widziałam jeszcze jego filmów, tym bardziej jestem ciekawa Zapisków z Toskanii i oczywiście Julietty Binoche .
    Co do ‚Nieba ‚ to popełniłam mały błąd, pierwsza część filmu rozgrywa się Turynie, a nie we Florencji. Tak jak napisałam, zupełnie przypadkowo na niego natrafiłam , a później dowiedziałam się , że to była pierwsza część z planowanego przez Kieślowskiego tryptyku: Niebo, Piekło, Czyściec. Niestety nie zdążył już go zrealizować. ‚Niebo’ wyreżyserował Tykwer. ‚Piekło’ w reżyserii Danisa Tanovića także udało mi się kiedyś obejrzeć . O ‚Czyścu’ nic nie słyszałam, obawiam się , że chyba już się nie doczekamy. A szkoda .

  20. claire Says:

    Jeśli będę miała córkę to nazwę ją Florencją, na drugie będzie miała Toskania 🙂
    pozdrawiam serdecznie!
    Stała czytelniczka
    co wszystko już przeczytała i czeka na jeszcze więcej :)


Co o tym myślisz?

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: