Dobro, Zło… i to pisane z dużej litery! Każdy szanujący się postmodernista może w tym momencie ziewnąć. I trudno się temu dziwić – tak zdewaluowały się wszystkie te nasze moralizatorskie ględzenia, które zwykle psu na buty się zdają, kiedy przychodzi do konfrontacji morałów-ideałów z konkretem sytuacji i okoliczności, czyli, mówiąc po prostu – z życiem.
Porzucając więc ową patetyczną retorykę i teatr, zajmijmy się dwoma przypadkami, które mimo pretensji do związku z motywem faustowskim, ujawniają dość prozaiczną (by nie napisać pospolitą) ludzką skłonność do konformizmu i powiązanego z nim oportunizmu. Tyle że przybraną tu dla niepoznaki w artystowskie szatki, łudzącą się nobilitacją, jaką rzekomo daje przynależność do świata kultury i sztuki.

Mefisto i Leni – na ile podobni, na ile różni?
Dwa przypadki – dwoje ludzi. Dwie postaci, z których jedna jest fikcyjna, druga zaś jak najbardziej prawdziwa (choć ta fikcyjna zdaje się czasem być bardziej prawdziwą, a ta prawdziwa – fikcyjną). Chodzi o bohatera filmu Istvána Szabó „Mefisto” oraz o jedną z najsłynniejszych reżyserek kina XX wieku – Leni Riefenstahl. Oboje uznani zostali za tych, co zaprzedali duszę Diabłu (jakim niewątpliwie był niemiecki faszyzm), by zrobić karierę, mamiąc się przy tym, że nie jest to służba Lucyferowi, a Sztuce.
* * *
Bomba wybuchła kilka lat temu, kiedy okazało się, że Szabó, jeden z najbardziej uznanych reżyserów europejskich ostatnich lat, był w latach 50-tych agentem służb specjalnych węgierskiego komunistycznego reżimu Kadara (zachowało się blisko pól setki pisanych przez niego „raportów”, w których donosił on na swoich kolegów). W tym momencie wielu z admiratorów reżysera wróciło pamięcią do jego najsłynniejszego filmu „Mefisto”, adaptacji głośnej swego czasu powieści Klausa Manna, opartej na życiorysie autentycznej postaci, jaką był Gustav Gründgens, najbardziej prominentny aktor (i zarazem dyrektor Teatru Państwowego) nie tylko III Rzeszy, ale i powojennych Niemiec. (Nota bene, jego kreację Mefista z 1955 r. uważa się za najwybitniejszą w dziejach teatru.) Sława Gründgensa polegała również na tym, że był on dla wielu – głównie dzięki książce Manna – synonimem człowieka, który by dopiąć swych ambicji, poświęca własne sumienie, oddając się służbie zbrodniczego w swej istocie systemu.
W takim oto świetle obraz Istvána Szabó nabrał nowych odcieni i jeszcze głębszych tonów – okazało się, że rozterki Mefista mogły nie być obce także samemu jego twórcy.
Mimo, że film Szabó pamiętałem dość dobrze (dwadzieścia kilka lat temu zrobił on na mnie, jako na młodym jeszcze wówczas człowieku, ogromne wrażenie), parę dni temu obejrzałem go ponownie. Bodźcem do tego okazała się dla mnie dyskusja, jaka wywiązała się pod moim ostatnim wpisem
„Winni czy niewinni”, gdzie rozważana była kwestia odpowiedzialności twórcy za swoje dzieło (w kontekście kolaboracji takich nietuzinkowych artystów, jak np. Ernst Jünger, Ezra Pound, Ferdinand Céline i Leni Riefenstahl z faszystami). Sporo miejsca poświęciliśmy tam zwłaszcza tej ostatniej.

Gustav Gründgens w jednej ze swoich szekspirowskich ról
Uderzyły mnie wówczas pewne analogie i porównania, a wszystko to spowodowało, że zacząłem zastanawiać się nad równoległością żywotów Leni i Mefista (a właściwie Hendrika Hoefgena, głównego bohatera filmu Szabó, wzorowanego na postaci Gründgensa) – nad tym, co ich łączyło, a co dzieliło, do czego dążyli, jak się samooszukiwali, na ile byli świadomi istoty i prawdziwego charakteru sił jakim zaczęli się wysługiwać. Dla mnie był to jeszcze jeden asumpt do nieustającego zainteresowania źródłami cywilizacyjnej katastrofy, jaką okazały się systemy totalitarne Europy XX wieku i spowodowane przezeń masowe ludobójstwa.
Aby więc tej komparatystyce Leni i Mefista podołać, przyjrzałem się także bliżej samej Riefenstahl, która zawsze mnie intrygowała, ale informacje o niej docierały do mnie zwykle „z drugiej ręki”, przefiltrowane już zazwyczaj przez sympatie (lub antypatie) tych, którzy o tej nader kontrowersyjnej postaci się wypowiadali.
Zależało mi zwłaszcza na spojrzeniu „świeżym” i „nieuprzedzonym” okiem na jej najsłynniejsze dzieło, jakim był
„Triumf woli”, które dotychczas znałem jedynie z fragmentów i opinii niektórych krytyków kina. Tak oto doszło do tego, że zapoznałem się nie tylko z kompletnym
„Triumfem woli”, ale i z pozostałymi filmami dokumentalnymi Leni, (których
nota bene zbyt wiele nie ma, raptem… 4 lub 5), jak również z ponad 3-godzinnym filmem dokumentalnym poświęcony reżyserce (
„The Wonderful, Horrible Life of Leni Riefenstahl”). Przejrzałem także inne materiały na jej temat, m.in. głośny esej Susan Sontag pt.
„The Fascinating Fascism” opublikowany przed wieloma już laty w
„The New York Review of Books”.
I cóż się okazało? Otóż choćby to, że moje dotychczasowe wyobrażenia na ten temat muszę poddać dość
ostrej rewizji: bowiem obraz Leni Riefenstahl, jaki się z tego wszystkiego wyłonił, dość mocno z nimi kolidował.
* * *
Jaka cecha łącząca obie te postaci uderzyła mnie najbardziej?
Bez wątpienia niepohamowana ambicja, która u obojga z nich nabrała znamion obsesji, dzięki której zaczęli oni tracić kontakt z rzeczywistością. Oboje bowiem poddali się iluzji – z jednej strony okłamując samych siebie, że tak naprawdę służą sztuce i pięknu; z drugiej zaś – że to co dzieje się wokół za sprawą ich panów i sponsorów, tak naprawdę nie dotyczy ich samych.
Co zaś różniło?
Nazwałbym to… strukturą charakteru: Leni sprawiała wrażenie monolitu, Hendrik pełen był rys i pęknięć (w pierwszej chwili pomyślałem, że w porównaniu z Leni był po prostu człowiekiem słabym, ale to nieprawda: oboje byli ludźmi o silnej osobowości, być może właśnie za sprawą obsesji, której ulegli).
Co jednak najmocniej mnie uderzyło?
To, że – wbrew moim dotychczasowym skłonnościom – Hendrik wydał mi się postacią bardziej ludzką, powiedziałbym nawet – choć pewnie zabrzmi to dwuznacznie – sympatyczną, w przeciwieństwie do Leni, która jednak wszelką moją sympatię utraciła. Zdałem sobie sprawę, że właściwie podziw, jaki dla niej do tej pory miałem, był odbiciem podziwu, jaki dość bezmyślnie powielany jest w setkach publikacji na jej temat.

Leni Riefenstahl – dla Hitlera była ideałem aryjskiej kobiety
*
Trochę mi jest za to wstyd, bo nagle dotarło do mnie, że to, co było źródłem tego podziwu, ma zdecydowanie atawistyczny charakter: Leni to uosobienie heroicznej superwoman, pięknej, silnej, zdrowej, mitycznej samicy – archetypu, do którego podświadomie lgnie… nie tylko wielu mężczyzn, ale i kobiet. (Teraz widzę, że dokładnie to samo było źródłem atrakcji, jaką do Leni odczuwał Hitler, która była w jego oczach uosobieniem aryjskiego ideału kobiety.)
Jednak co w tym wszystkim okazało się być najważniejsze?
Otóż uświadomiłem sobie z całą oczywistością to, że nazwanie Leni Riefenstahl „największą dokumentalistkę w dziejach kina” jest nie tyle kolosalnym nieporozumieniem, co skandalem. Jeśli już uznać „Triumf woli” za arcydzieło (a powtarzają to wszyscy jak papugi), to jest to arcydzieło pustoty i nikczemności (innymi słowy: trudno w historii kina znaleźć dzieło równie bezrefleksyjne i haniebne).
* * *
Pamiętajmy, że Mefisto w przypowieści o doktorze Fauście był nie tyle samym diabłem wcielonym, co posłannikiem Piekieł, a konkretnie, jego szefa – Lucyfera. To Faust zaprzedawał duszę diabłu w zamian za władzę, wiedzę i przyjemności życia.
Biorąc to pod uwagę, Faustem bardziej była Leni, a nie Hendrik. Z tym, że zdobyła ona dzięki paktowi z Lucyferem (Hitlerem) władzę i przyjemności (środki zabezpieczające jej egzystencję i oddanie swojej sztuce) – ale raczej nie wiedzę, a tym bardziej mądrość. Hendrik na zawsze pozostał „pośrodku” – rozdarty między udręką a ekstazą, między poczuciem mocy a zupełną bezsiłą, spełniony i niespełniony zarazem. Dzięki temu jest postacią bardziej złożoną, głębszą i pełniejszą, niż Leni; bardziej też tragiczną, choć – w rzeczywistości – to tej ostatniej podwinęła się noga, a nie Hendrikowi -Gründgensowi.
Hendrik Hoefgen zostaje Mefistem jakby na ironię – rozdarty, niepewny i rozedrgany; Leni jest silna i skupiona, ale nazbyt zamknięta w swojej obsesji, by stać się świadomą wysłanniczką (posłanką, rzeczniczką) hitlerowskiego piekła.

Gigantomania i patos – dwie zasadnicze cechy faszystowskiej estetyki (Leni pod germańskim orłem)
Kto był większym artystą?
Należy przyznać, że oboje sprawiali wrażenie, iż całym swoim jestestwem oddają się sztuce, ale dla mnie większym artystą był Hendrik. Riefenstahl była wielka swoją pasją, wytrwałością, pracowitością i silną wolą, tyle że ostateczny, artystyczny efekt jej pracy został pochłonięty przez potwora ideologii, legł w cieniu propagandy i partii, której tak spektakularnie uległa. Riefenstahl została porwana przez ducha (a raczej upiora) czasu, natomiast prawdziwy geniusz temu nie ulega – on raczej tego ducha czasu kreuje. Bardziej już niezależny pod tym względem był Hendrik – jego szekspirowskie aspiracje i osiągnięcia miały bardziej uniwersalny charakter, nie poddając się bankructwu i doraźności swojej epoki.
* * *
Niestety (a może jednak „stety”?) nie byłem świadkiem osiągnięć, sztuki i artyzmu Gustava Gründgensa. W filmie Szabó mogę podziwiać kunszt i fantastyczną kreację Klausa Marii Brandauera – a za jego pośrednictwem mistrzostwo ekranowego Mefista, ale koniec końców wszystko to jest gra i fikcja – nie wiadomo w jakim stopniu odzwierciedlająca talent pierwowzoru, którym był Gründgens. Natomiast efekt Pracy Leni Riefenstahl widoczny jest wszem i wobec, rzec można – czarno na białym.
Zasiadłem więc przed ekranem monitora, otworzyłem plik z „Triumfem woli”, kliknąłem „Play” i co zobaczyłem?
Coś niesłychanie interesującego, tyle że… interesującego inaczej.

„Triumf woli” to bardziej kreacja hitlerowskiego mitu niż dokument
*
Przede wszystkim to, że
„Triumf woli” wcale – w swojej najgłębszej istocie –
dokumentem nie jest. Jest on natomiast potężną i niesłychanie efektywną
kreacją fikcji, której dominującą siłą napędową jest mit Mesjasza i Wybawcy, jakim już wówczas jawił się Leni Riefenstahl Hitler.
W tym świetle twierdzenie, że Riefenstahl tylko „dokumentowała” pewien historyczny moment, jest totalnym nieporozumieniem. Ona była jedną z najbardziej efektywnych kreatorek tego momentu (w tym konkretnym przypadku – do spółki z architektem III Rzeszy, Speerem, któremu cały ten bombastyczny teatr zjazdu nazistów w Norymberce pomogła zainscenizować i wyreżyserować).
„Triumf woli” jest dokumentem o tyle, że rejestruje (w sensie fizycznym) fakty, które w rzeczywistości miały miejsce. Np. przemówienia nazistowskich prominentów, militaryzm (i para-militaryzm) ruchu narodowych socjalistów, konkretnych ludzi i konkretne sceny historii… – i właśnie w tym sensie film jest czymś niesłychanie interesującym.
A co z samą estetyką obrazu? (Tutaj należy zwrócić uwagę, że właśnie za ów – domniemany lub prawdziwy – „artyzm” obwołano Riefenstahl geniuszem kina.)
Nie wątpię, że obrazy „wygenerowane” przez Riefenstahl mogą – nawet i dzisiaj – robić kolosalne wrażenie. Ich hipnotyczny wręcz potencjał jest niezaprzeczalny. Także od strony technicznej (i innowacyjnej) film jest niewątpliwym majstersztykiem. Wszystkie te elementy decydują o tym, że Riefenstahl uznano za „wielką” artystkę.
Tylko czy dzieło sztuki można rozważać w jego oderwaniu od treści? Czy można się zachwycać formą ignorując jej (myślową, aksjologiczną, ideową, intencjonalną) zawartość? Czy ten zachwyt nad czystą estetyką nie powoduje tego, że dzieło sztuki staje się czymś… nieludzkim? Czyli: czy można tak – bezkarnie i bez konsekwencji – zastąpić etykę estetyką?
Ale… nawet jeśli spojrzymy na ten film od strony czysto estetycznej (tzn. weźmiemy pod uwagę jego „artyzm”), to przecież nie może to zwolnić go od ewentualnych zarzutów.
A moje są następujące: obsesyjna repetycja (powielanie) tych samych elementów, dłużące się ujęcia, sztuczność, teatralność, manipulacja, czy wreszcie… nieznośny patos tego wszystkiego, gigantomania na niespotykaną dotychczas skalę, poddanie się topornej (przecież), megalomańskiej i przesiąkniętej ideologią estetyce, która stała się znakiem firmowym faszystowskiej sztuki.
Czy zachwycając się „Triumfem woli” nie zachwycamy się aby przypadkiem tym samym, czym zachwycili się naziści?
* * *

Fascynacja Führerem zaczęła się dla Riefenstahl od zachwytu nad „Mein Kampf”
To, że Leni Riefenstahl jest osobą z krwi i kości, która uwikłała się w fascynację dla sił, jakie w końcu położyły trupem dziesiątki milionów ludzi i obróciły w perzynę pół Europy, przysłania nieco drugiego „bohatera” naszych rozważań – Mefista-Gründgensa. Zostawmy go więc w tym cieniu i zwróćmy jeszcze uwagę na jedną, nieuniknioną przy tym temacie kwestię „winy” tej artystki.
Ona sama, konsekwentnie, do końca swojego długiego (bo ponad 100-letniego) życia, wypierała się zdecydowanie jakiejkolwiek winy („Za co mnie można winić?” „Co ja takiego zrobiłam?” „Ja się oddałam tylko sztuce”. „Przecież należy oddzielać politykę od sztuki!”… takie i podobne stwierdzenia po stokroć wychodziły z jej ust.
Kiedy teraz oglądałem materiały związane z Leni Riefenstahl, przytłoczyły mnie jej kłamstwa. Kłamała, kłamała, ciągle kłamała… i to w najbardziej istotnych kwestiach. Zacierała ślady, wypierała się, grała komedię zupełnej ignorantki… mało tego – sama zrobiła z siebie ofiarę przeszłości.
Kłamała, że nigdy nie zrobiła filmu gloryfikującego Wehrmacht (dopóki nie odnaleziono go 30 lat po wojnie). Kłamała, że Goebbels jej nienawidził i że bez przerwy rzucał jej kłody pod nogi. Kłamała, że nic nie wiedziała o obozach koncentracyjnych. Kłamała, że dystansowała się do faszystowskiej ideologii i że nic nie miała z nią nic wspólnego (a to właśnie jej zachwyt nad „Mein Kampf” Hitlera spowodował, że napisała do niego list i zaoferowała mu swoje usługi). Kłamała, że nie „używała” do realizacji jednego ze swoich filmów Cyganów, „wypożyczonych” z obozu, gdzie czekali na transport do Auschwitz. Tę litanię kłamstw można ciągnąć dalej, tak jak i dowody, które te jej kłamstwa demaskują, tyle że nie chcę, aby ten tekst upodobnił się do jakiegoś (sądowego) aktu oskarżenia.
Gwoli ścisłości, należy tu, tak á propos dodać, że sąd jaki odbył się po wojnie nad Riefenstahl „oczyścił” ją z zarzutów „aktywnego” wspierania nazistów, uznając ją zaledwie za „sympatyzującą” z reżimem. (Jednakże jeszcze wtedy nie wiedziano o wielu faktach, które dopiero ujrzały światło dzienne wiele lat później, kiedy to otwarto radzieckie archiwa.)

Wrzesień 1939 r. Umundurowana i uzbrojona Leni wyrusza na front by za pomocą kamery dokumentować początki aryjskiego podboju świata
Teraz, kiedy wiem o Leni Riefenstahl nieporównanie więcej, niż dotychczas, zdumiewa mnie, ale także – nie będę tego krył – do pewnego stopnia oburza i niepokoi jej renesans jako „wielkiej artystki kina”, „najlepszej dokumentalistki wszechczasów” – co jest efektem nie tylko procesu wybielania tej kobiety i „przebaczania”, ale i zwykłej bezmyślności, tudzież zbiorowej amnezji.
Leni Riefenstahl chciała najwidoczniej, byśmy uwierzyli w jej ignorancję i polityczną „ślepotę”. Jednym słowem – robiła z siebie (przepraszam za ten kolokwializm) idiotkę. Wszak wszystko wskazuje na to, że idiotką jednak nie była. Była natomiast wyrachowaną, pochłoniętą przez ambicję i „artystyczną” obsesję, nieprzeciętnie utalentowaną indywidualistką, pełną wigoru i życiowej energii piękną (jeśli chodzi o aparycję) kobietą, która zatraciła zwykły, ludzki zmysł humanistycznej przyzwoitości. Bez wątpienia uległa zafascynowaniu totalitarną ideologią, której pozostawała tak naprawdę wierna aż do momentu, kiedy klęska Hitlera stała się nieunikniona, czyli właściwie do samego końca wojny.
Nie przekonują mnie zupełnie argumenty, że wówczas, kiedy kręciła swoje słynne dokumenty w hitlerowskich Niemczech, nie wiedziano jeszcze o tym, co przyniosą rządy nazistów. Doprawdy!?
„Triumf woli” Riefenstahl realizowała dosłownie w kilka miesięcy po „Nocy długich noży”, kiedy to Hitler i jego partyjni poplecznicy zamordowali kilkaset swoich – domniemanych i rzeczywistych – „przeciwników” (na czele z głównym rywalem Hitlera, Röhmem). Tylko głuchy, ślepy i pozbawiony przytomności człowiek mógł tego nie wiedzieć. Riefenstahl wiedziała o tym doskonale, co nie przeszkodziło jej wcale z mordercy i kryminalisty (jakim de facto był już wówczas Hitler), zrobić heroicznego pół-boga, Wyzwoliciela i Zbawcę najlepszego (i najczystszego rasowo) narodu na świecie.
* * *
4 października, 2010 o 4:35 am
POMOCNE LINKI:
1. „Triumf woli” (z polskimi napisami):
http://video.google.com/videoplay?docid=721544746508320698#
2. „The Wonderful, Horrible Life of Leni Riefenstahl” („Die Macht der Bilder: Leni Riefenstahl”)
wersja angielska:
Riefenstahl w Afryce
http://video.google.com/videoplay?docid=-7120371627295056059#
cz. II:
Leni Riefenstahl – najstarszy nurek świata
http://video.google.com/videoplay?docid=-7120371627295056059#docid=-6287092300613032799
3. Esej Susan Sontag „The Fascinating Fascism” z „The New York Review of Books”:
http://www.history.ucsb.edu/faculty/marcuse/classes/33d/33dTexts/SontagFascinFascism75.htm
4. Istvan Szabo – „Mephisto”
Cały film (z angielskimi napisami):
4 października, 2010 o 4:35 am
Brawo Amicusie. Jestem pod wrażeniem.
4 października, 2010 o 7:20 am
Tylko tyle? ;)
4 października, 2010 o 7:45 am
Jak to „tylko tyle?”. Sądziłam, że mądrej głowie dość po słowie :)
„ja nawet „bóg” napisałem z małej litery”
Co do pisowni z małej litery, widać bóg to dla Ciebie ktoś mniej znaczący od Leni Riefenstahl, którą jednak piszesz z wielkiej litery;)
4 października, 2010 o 5:45 pm
Nie sądzisz chyba, że wspominając o Hitlerze jako o pół-bogu, będę tego „boga” pisał z dużej litery.
Wiadomego Boga zawsze piszę z dużej litery… w przeciwieństwie do Ciebie – co widać powyżej :)
5 października, 2010 o 3:33 am
tere fere :) dobrze wiesz, że zastosowalam Twoją pisownię.
4 października, 2010 o 4:40 am
Po tych zdjęciach „panów świata”, to aż i mnie korciło, żeby dać jakieś zdjęcia z Oświęcimia – obozu zagłady innych ludzi :(
– ale mnie ubiegłeś. :)
„Obsesyjna repetycja (powielanie) tych samych elementów, dłużące się ujęcia, sztuczność, teatralność, manipulacja, czy wreszcie… nieznośny patos tego wszystkiego” – doskonale znamy w rytuałach wszystkich religii, tak że to nie jest Jej wynalazek, Ona tylko umiejętnie wykorzystała, dostępne jej środki ówczesnej techniki ! ….
Najgorsze jest to, że to ciągle jest aktualne, bo najłatwiej się gra na emocjach, najłatwiej jest wtedy manipulować :(
Ludzie zawsze pójdą na łatwiznę, jak bezwolne stado. Bo jak w tej bajce, „król jest nagi” – tylko dziecko widzi !…
Dla całej reszty „ślepych”, były robione kiedyś badania, psychologiczne. Grupka osób ok. 30 os. była świadkiem napadu i każdy dosłownie widział co innego. Chyba tylko jedna osoba prawidłowo określiła napastnika i NIKT, ale to nikt nie poszedł ofierze z pomocą, bo każdy oglądał się na innego :( . ..
Ludzie zawsze potrzebują przewodnika, może to tez ten NASZ ATAWIZM ?….
Ps.
Żeby móc myśleć, obok wiedzy potrzebna jest ODWAGA ŻEBY WYJŚĆ Z SZEREGU ! …
4 października, 2010 o 3:18 pm
Słuszne wnioski wyciągasz, Jula.
Zastanowiło mnie tylko jedno: dlaczego piszesz „Ona”, „Jej”? ;)
(Zauważ, że ja nawet „bóg” napisałem z małej litery :)
4 października, 2010 o 3:45 pm
Bynajmniej nie przez szacunek ;) raczej nieumiejętne wypunktowanie o którą osobę mi chodzi :D
Tutaj coś zacytuje, wspomnienia z blogu innego blogera „Warszawiaka”:
„W 1936 roku mama wraz z rodzicami i rodzeństwem(wujek Witek i ciocia Halinka) pojechała na Międzynarodową Wystawę EXPO 1936 do Paryża. Przejeżdżali przez hitlerowskie już Niemcy.
Mama ma w paszporcie wbitą niemiecką wizę ze swastyką. Mama mówi, ze już wtedy pachniało wojną, hitlerowskie flagi wszędzie wsiały…” .
4 października, 2010 o 4:42 am
Witaj Logosie – Twój ciekawy wpis w oczywisty sposób zachęca do weryfikacji poglądów na temat zarówno „bohaterów” jak i przytoczonych dzieł. Pamiętam mocne wrażenia po obejrzeniu „Mefista”, pamiętam „obkurczanie” wewnętrzne pod wpływem „Triumfu woli”, pamiętam ostatnie wywiady z wiekową LR. Leżą te wrażenia w mule pamięci, a pewnie trzeba dokonać rewizji, jakiej Ty się podjąłeś. Nie mam teraz zbyt dużo czasu, by zgłębić temat – będę tu zaglądać, ciekawa dyskusji, jaka się przetoczy. Tymczasem mogę dorzucić opinię od bardzo miarodajnego świadka epoki, czyli Alberta Speera.
We „Wspomnieniach” tak napisał o Leni:
Mam nadzieję, że ten przyczynek wzbogaci wiedzę o kontrowersyjnej RL.
4 października, 2010 o 7:35 am
Dziękuję hirundo za ten ciekawy fragment wspomnień Speera. Oczywiście, że rzuca on dodatkowe światło na zajmującą nas tutaj postać.
O tym, że Riefenstahl już po zjeździe aranżowała powtórki z przemówień i niektórych scen, jakich nie udało się jej w satysfakcjonujący ją sposób sfilmować w trakcie trwania zjazdu NSDAP w Norymberdze, skądinąd wiedziałem, ale nie z relacji Speera.
Ja zresztą myślę, że on na ten temat miałby znacznie więcej do powiedzenia, bo przecież razem z Leni, jeszcze przed zjazdem, ustalali techniczną stronę „wizualnej” obsługi i rejestracji tego wydarzenia – a więc oświetlenie, ustawienie kamer, realizację dźwięku, sekwencje ruchu… etc. Sam Speer był natomiast głównym „scenografem” całej tej pompy i teatru – te morza flag, wszechobecność swastyk, wszystkie te gigantyczne symbole i insygnia… – to były jego pomysły.
Scenę z Hessem, odgrywającym na komendę Leni entuzjazm dla Fühfrera, dobrze pamiętam, bo szczególnie zwróciła moją uwagę.
Oto ona:
4 października, 2010 o 11:30 am
Na początek króciutko zapytam, czy będzie część druga o „Mefiście”? Skupiłeś się na Riefenstahl, a jednocześnie rozbudziłeś we mnie zainteresowanie nieznanym mi zbytnio filmem Szabo. O książce coś tam słyszałam, możliwe, że nadszedł czas na lekturę.
Co do samej Leni, pamiętam wywiad z nią, który oglądałam jeszcze w liceum. Niewiele wiedziałam o kobiecie, pokazywane były w nim fragmenty jej filmów, ale tytułu tego filmu-wywiadu nie pamiętam. W każdym razie, robiła wrażenie sympatycznej staruszki, która opowiadała o hitlerowskich czasach jakby prowadziła komentarz do filmu przyrodniczego.
Potem obejrzałam „Triumf woli” w kinie, coś strasznego, ciemna sala bardzo sprzyjała przysypianiu. Ale, to co skreśla Riefenstahl to nie tylko chora ambicja (tak trafnie ująłeś jej charakter w słowa, że aż nie potrafię tego skomentować, żeby nie wyszło nieudolnie) i ogromny wkład w kampanię Hitlera, w jego politykę i propagandę. To także te późniejsze kłamstwa – jak kobieta o tak silnym charakterze, o charakterze budzącym jakąś chorobliwą fascynację w wielu osobach, może być całkowicie pozbawiona kręgosłupa, który zmusiłby ją do odpowiedzialności za swoje działania? Tego nie rozumiem, jakby odwagi jej zabrakło i jakiejkolwiek potrzeby odkupienia. Jakby sama siebie oszukiwała, że przecież nic złego nie zrobiła, okropne i żałosne.
4 października, 2010 o 4:30 pm
Tak jakoś uciekł mi ten Mefisto na dalszy plan – przytłoczony konkretną realnością Leni Riefenstahl.
Film Szabó polecam – wątpię czy pozostawi Cię niewzruszoną :)
(Przy okazji polecić mogę także inny jego film, „Pułkownik Redl”.)
Piszesz o Riefenstahl, że w wywiadzie „opowiadała o hitlerowskich czasach jakby prowadziła komentarz do filmu przyrodniczego”.
To jest kapitalne spostrzeżenie. Ona na wszystko, łącznie z ludźmi, patrzyła jak na przyrodę. Ten jej zachwyt nad pięknem ciała, zdrowiem, fizyczną tężyzną… to nic innego jak zachwyt nad siłami (przyrody), które to stworzyły. To było takie bardzo… nietzscheańskie.
Pierwotne, ale w swej istocie nieludzkie (być może właśnie dlatego pozostawała tak ślepa i nieczuła na cierpienie i niedolę zwykłego, szeregowego człowieka, którego systemy totalitarne miały właściwie za nic, którego miażdżyły, traktując jak „nawóz historii”).
Bardzo dobrze koresponduje to wszystko z początkiem tego filmu dokumentalnego o Riefenstahl, o którym wspomniałem („The Wonderful, Horrible Life of Leni Riefenstahl”). Otóż widać tam na przemian – bujne życie w głębi oceanu, całe te przelewające się, pulsujące ławice ryb (z jej filmu „podwodnego”) oraz maszerujące kolumny żołnierzy i „drgającą” masę hitlerowskiego tłumu (z „Triumfu woli”). Wygląda na to, że ona tym była na równi zachwycona, jedno i drugie traktując jako zjawisko przyrody.
Ale przecież jest jeszcze coś takiego jak kultura, którą człowiek tworzy – mimo, a czasem nawet wbrew, przyrodzie.
4 października, 2010 o 1:22 pm
Leni Riefenstahl zmarła w wieku 101 lat, pozostawiając po sobie pytania bez odpowiedzi: kim była? Naiwną kobietą, na jaką się kreowała? Uzdolnioną artystką, zainteresowaną tylko sztuką? Wyrachowaną oportunistką, dla której faszystowski reżim posłużył za trampolinę do sławy i kariery? Okrutną, bezmyślną propagandzistką zbrodniczego systemu?
Jako motto do wydanych w 1987 roku pamiętników umieściła słowa Einsteina:
4 października, 2010 o 6:30 pm
Dlaczego bez odpowiedzi?
Oto np. moje:
1. „…kim była? Naiwną kobietą, na jaką się kreowała?”
Nie, nie była naiwną kobietą, ale łudziła się, że Hitler jest zbawieniem Niemiec i że jego wojenne podboje prowadzą do… pokoju. To, niestety, graniczyło z głupotą.
2. „Uzdolnioną artystką, zainteresowaną tylko sztuką?”
Tak, była niezwykle i wszechstronnie uzdolniona, bardzo zainteresowana sztuką, ale też i polityką – w innym razie nie zrobiłby na niej takiego wrażenia Hitler, jego „Mein Kampf”, ruch narodowo-socjalistyczny…
3. „Wyrachowaną oportunistką, dla której faszystowski reżim posłużył za trampolinę do sławy i kariery?”
Tak. Tak się stało, że środki jakie jej dał do dyspozycji Hitler, zrobiły z niej najbardziej znaną (i nagradzaną) reżyserkę przedwojennej Europy.
4. „Okrutną, bezmyślną propagandzistką zbrodniczego systemu?”
Moim zdaniem nie była chyba ani okrutna, ani bezmyślna – bardziej obojętna na cierpienie innych i opętana swoimi pasjami i obsesją (artystyczno-technicznego) perfekcjonizmu, które przysłaniały jej obraz prawdziwego świata i otaczającej ją rzeczywistości, z którą po prostu traciła kontakt.
PS. A jej zasłanianie się słowami Einsteina (i poniekąd utożsamianie się z nimi), jest niebywałą bezczelnością.
Po pierwsze dlatego, że Einstein nie wysługiwał się żadnemu ze zbrodniczych systemów totalitarnych; po drugie – był Żydem (od których Riefenstahl się zdecydowanie odcięła, kiedy zacieśnił się jej związek z antysemickim do szpiku kości Hitlerem et consortes).
Ponadto, sugerowanie z jej strony, że jej kolaboracja, propagandowy wkład i sympatyzowanie z nazizmem było „błahostką” jest już nie tyle bezczelnością, co podłością.
4 października, 2010 o 1:35 pm
W rok po śmierci Leni Riefesntahl, podczas uroczystości rozdania nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej nazwisko Riefenstahl wymienione zostało razem z nazwiskami kilku innych filmowców, którzy ostatnio zmarli. „Nie mam pojęcia w jaki sposób członkom Akademii przyszło do głowy aby zaliczyć ją do grona naszych największych filmowców” – zastanawiał się szef Anti-Defamation League Abraham Foxman. „Jest przecież wielu innych zmarłych fanatyków, a jednak nikt nigdy nie wpadł na pomysł żeby honorować ich w ten sposób.”
„Riefenstahl była naprawdę wielką artystką” – odpowiedział na zarzuty Foxmana Sid Gannis, jeden z szefów Amerykańskiej Akademii Filmowej. „To, że jej nazwisko pojawiło się na liście to naturalna kolej rzeczy i nikt specjalnie się nie zastanawiał, czy wypada je tam umieszczać.”
Innego zdania niż oburzeni członkowie Anti-Defamation League był też między innymi Elton John, który w wywiadzie udzielonym „Daily News” stwierdził:
„Hitler był potworem, jednak w tym, że nazwisko Riefenstahl padło w czasie oscarowej ceremonii, nie ma niczego niestosownego. Ona była wielkim filmowcem i uważam, że całkowicie na to zasłużyła.”
MM
4 października, 2010 o 1:48 pm
Jak widać, po śmierci Leni Riefenstahl jej nazwisko nadal elektryzuje i dzieli opinię światową. Kim była naprawdę? Czy mamy potępiać jej oportunizm, czy wielbić jej talent? A co to znaczy: oportunizm?
W 1972 roku Swiatowy Kongres Zydów protestował przeciwko jej obecności na Olimpiadzie w Berlinie. W jej obronie stanął wówczas „Sunday Times”, publikując odpowiedź Kongresowi:
Jeśli ktokolwiek czuje się zniesławiony skandalicznym istnieniem i działalnością Leni Riefenstahl, niechaj natychmiast potępi kontynuatorów jej rozumienia dokumentu filmowego, Michaela Moore’a i Andrzeja Fidyka (trzeba było perswadować władzom reżymu koreańskiego, by odstąpiły od swego pomysłu przyznania mu za „Defiladę” nagrody państwowej). Jak sądzę, byliby zaszczyceni i usatysfakcjonowani tym potępieniem
5 października, 2010 o 10:42 am
W „Sunday Times” mieli rację.
Leni Riefestahl była już w latach powojennych wolnym człowiekiem (z pełnią swoich praw) i jeśli robiła znakomite zdjęcia (np. z olimpiady, czy ze swoich podróży do Afryki) to nie widzę powodu, by gazety takie, jak np. „Sunday Times” nie miały ich publikować.
Ale to nie oznacza, by zapomianać (czy pomijać milczeniem) jej wcześniejsze „dokonania” pod faszystowską egidą – i nie dostrzegać jej roli we wspieraniu zbrodniczego systemu.
4 października, 2010 o 2:02 pm
Przeczytałem Logosie uważnie Twój tekst i mam tylko jedną uwagę. Riefenstahl wciąż wzbudza dyskusje i emocje a dzieje się to tylko dlatego, że trafiła kiedyś na wiec z Hitlerem i gdy go słuchała ugięły się pod nią nogi. Gdy czytałem ten fragment jej wspomnień miałem wrażenie, że przeżyła orgazm. Potem przeczytała „Mein Kampf” i trafiła do Hitlera. Później na jego zlecenie nakręciła „Tryumf woli”. I dlatego tylko o niej rozmawiamy.
Gdyby nie trafiła na ten wiec po prostu nic byśmy o niej nie wiedzieli – nie istniałaby. Nie byłoby problemu artystki, człowieka, kolaborantki, zagubionej kobiety…. . Nie byłoby filmu”Tryumf woli”. Za to na pewno byłby zjazd w Norymberdzie, wojna światowa, hałdy trupów w obozach … .
Przyznam, że coraz bardziej frapują mnie próby rozliczania artystów, czy szerzej, rozliczania ludzi za kolaborację albo wysługiwanie się rozmaitym siłom politycznego zła. Przyznam, że im jestem starszy tym mniej czuję się na siłach, by oceniać w ten sposób ludzi. Raz, że jestem słabym człowiekiem i dostawałem w życiu rozmaite propozycje – oczywiście na moją miarę. Jedne mnie kusiły i wyciągałem rękę, szedłem na śmierdzące kompromisy a innym z powodów zasadniczych odmawiałem. I zwykle na tym traciłem. Za to nie tracili inni, którzy nie mieli skrupułów. Tak więc ja nie potrafię potępić Riefenstahl. I nie chcę – wystarczy, że ją rozumiem. Rozumiem, że chciała kręcić filmy. Że by sprzedała za to dusze diabłu. Rozumiem, że łgała, wypierała się potem tego, mataczyła. Po prostu ją rozumiem w tej szamotaninie. Ale nie chcę jej oceniać.
Męczą mnie też takie jasne deklaracje potępienia i pogardy. Doznaję dysonansu między tym „dawaniem świadectwa prawdzie” a tym co widzę wokół mnie. Mam wrażenie, że te deklaracje moralności wyrażane w krytyce Riefenstahl to jakieś plastry, którymi ludzie obkładają sobie obolałe sumienie. Przecież w tym kraju też był stalinizm, potem polski, wodzowski komunizm. Ba, dwa lata temu ta społeczność stała na jakiejś autorytarnej granicy. I ktoś wtedy odmawiał zarabiania pieniędzy, robienia kariery, ktoś odmówił wydania swej książki, zrezygnował z nakręcenia filmu? Ktoś wycofał swoją twarz z telewizji? A może choć ktoś przestał ją oglądać?
Jeśli ktoś stworzy tu odpowiednie warunki, to ludzie będą się zachowywać tak samo jak w 1934 roku w Niemczech. I żadne wspomnienia o Riefenstahl i jej kolaboracji tego nie zmienią.
Pozdrawiam
4 października, 2010 o 4:50 pm
No co Ty Kartko? Przecież przy Leni jam jest jak anielica ;) Po co mi plastry na sumienie? No i czy to aby wypada w kontekście Leni wspominać o sumieniu? Myślę, że Ona sama by nie wiedziała o czym mówisz :)
pozdrawiam
4 października, 2010 o 4:52 pm
Kartko, rozumiem, co mówisz, ale przeraża mnie Twój sposób rozumowania. Wówczas prawie wszyscy Niemcy przeżywali „orgazm” i tylko dlatego, że rozumiem ich pobudki mam uznać ich słuszność? A więc cel uświęca środki? Może „hałdy trupów w obozach…” byłyby mniejsze, gdyby nie służalczość Leni? Każdy człowiek kieruje się jakimiś pobudkami, czy to ma z miejsca go rozgrzeszać z winy?
Czytam Twój komentarz kartko i jest mi smutno. Gorzkie słowa przystania na to, „co jest” w ustach Kogoś, kto chciał zmienić istniejący porządek. Rozumiem Kartko, że ideały wyparowały, ale żeby aż tak, by godzić się na niegodziwość?
Swoją drogą zastanawiałam się wielokrotnie jak wielką artystką byłaby Leni bez „zaplecza możliwości”?
4 października, 2010 o 5:32 pm
A skąd wiesz Sarna jak Ty byś się wtedy zachowywała? Będąc uboższą o doświadczenia wojny i totalitaryzmów. Kiedyś Ci napisałem, że poruszam czasem sprawy dotyczące łamania praw obywatelskich i zwykle nikogo to nie interesuje. Co kogo obchodzi co się dzieje za kratami polskich kryminałów? Czy kogoś rusza widok wleczonych przez policję ludzi? Czy ktoś ma wątpliwości co do ich winy? Mam za sobą ciężką dyskusję o deportacjach cygańskich na politycznych blogach. Sam zostałem ze swymi poglądami wobec chmary dyskutantów, którym po prostu Cygan śmierdzi i nie chcą go widzieć. Nie rusza ich nawet to co Hitler wyprawiał z Cyganami. Podobnie podchodzili Niemcy w 1934 roku do Żydów. Więc czym się Leni Riefenstahl w 1934 roku różni od tych ludzi? Czym się różni od współczesnych? I co, mam tych ludzi traktować jak faszystów? To już po prostu wolę nie oceniać Leni Riefestahl.
Wolę po prostu zrozumieć. Wolę opis na tej podstawie niż oceny, bo one są w tych czasach cholernie niebezpieczne.
To nie jest tak Sarna, że wybierzesz sobie postać z parszywego ale bezpiecznego do dokonywania ocen okresu – np faszystowskich Niemiec. To jest niebezpieczne, bo takie same kryteria powinnaś stosować wobec współczesnych w tym przyjaciół, bliskich i samej siebie. Dlatego bardzo trzeba uważać z przylepieniem etykiety, że się ktoś sprzedał czy kolaborował. Jest święta zasada – „Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień”.
Ja się do tego nie palę.
Pozdrawiam
4 października, 2010 o 9:42 pm
Kartko, mnie nie chodzi o „potępianie” ludzi takich jak Leni Riefenstahl, nie czuję także do nich pogardy (nie wspominając o nienawiści), nie chcę ich także „rozliczać”, czy domagać się jakiegoś formalnego ukarania ich.
Chcę jedynie tego, abyśmy wiedzieli i mieli jasność, gdzie – w naszej przestrzeni etycznej – takie zachowania, jak ich, lokować. Tu chodzi o jakiś… elementarny ład serca, zachowanie proporcji, humanitarnego wyczucia, spojrzenie z właściwej perspektywy, jednym słowem – o naszą tzw. „ludzkość”.
Oczywiście, że nikt z nas nie jest bez winy, a kto taki się czuje, to niech „pierwszy rzuci kamieniem”… etc. Ale to przypomnienie często jest czymś w rodzaju szantażu – bo zamykając w ten sposób komuś usta, możemy tym samym usprawiedliwić wszystko i wszystkich.
A czy Twoim zdaniem nie ma świecie czegoś takiego, czego naprawdę nie można niczym usprawiedliwić?
Dla mnie czymś takim są/były systemy totalitarne i popełnianie w nich (przezeń) zbrodnie. I z takiej perspektywy patrzę na Leni Riefenstahl.
Oczywiśće, że jeśli to odnosimy do naszych czasów, to musimy także zachować pewne proporcje, bo jednak czasy (i okoliczności) się zmieniły. Co jednak wcale nie oznacza, że nie ma zupełnie żadnych analogii między tym co jest teraz, a tym, co było dawniej (co zresztą sam zauważasz). Natura ludzka pozostaje w zasadzie niezmienna. Dlatego o tym piszemy. Nie tyle po to by sądzić, co poznać i… myśleć.
5 października, 2010 o 3:25 am
Bez zaplecza możliwości, bez entuzjazmu dla Hlitlera i jego wsparcia, mogłaby by być tylko jednym z tych bezimiennych trupów na tym samochodzie, zdjęcie Amicusa, pod zdjęciami nadludzi Leni :(
W obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu byli bardzo zdolni ludzie; niestety nie dano im szans na pokazanie się światu, nie mieli, lub zrezygnowali ze sponsora Hitlera i jemu podobnych :(
I dlatego wzbudza takie spory. Niektórym imponuje to, (taka natura ludzka) jej współpraca z nazistami, sami przeżywają z tego tytułu „orgazm”. Leni ich podnieca ! :(
5 października, 2010 o 7:20 am
Jula, na szczęście nie jest to moje zdjęcie.
„Dzięki Bogu” oszczędzone mi zostały okazje, by takie zdjęcia zrobić.
6 października, 2010 o 2:28 am
Hmm… Współpracowała z Hitlerem bo sama była nazistką.
5 października, 2010 o 11:22 am
Jula, imponować może film – moim zdaniem bardzo nowatorski. Obejrzyj, znajdziesz w nim wiele rozwiązan i pomysłów z których korzystają nasi współcześni politycy – nie wstydząc się jakoś, że dzięki warsztatowi Riefenstahl zbudowanemu w Norymberce, na zjeździe nazistowskiej partii dziś zyskują na uroku i atrakcyjnosci.
Moim zdaniem drogi do wypracowania tego warsztatu, nawet podszyte pikantnym erotyzmem mają drugorzędne znaczenie.
Pozdrawiam
5 października, 2010 o 1:48 pm
Dlatego właśnie nie śledzę wyborów i nie uczestniczę w nich, ja nigdy nie lubiłam takich masowych PRZEDSTAWIEŃ ! …
Zawsze najbardziej sobie ceniłam i nadal cenię kameralność. ;) Nie znam się na „technice kręcenia”, być może teraz przy zastosowaniu „trójwymiarowego obrazu” ktoś inny nakręci kolejny „obraz”, który pomoże kolejnemu „dyktatorowi”, oby nie ! :(
Bo przy obecnym „uzbrojeniu”, bomba nuklearna i inne takie zabawki „dużych chłopców”, to pewnikiem byłby koniec nie tylko „ludzkości” ale i planety o nazwie ZIEMIA !.. :(
Pozdrawiam :D
4 października, 2010 o 5:14 pm
Gdyby nie było takich filmowców, jak Leni Riefenstahl, to być może dzisiaj nie mielibyśmy takich filmów, jak „Makrokosmos”… Przecież to ona pierwsza zastosowała w filmie dokumentalnym inny typ narracji i nowy typ fotografii, która nie miała tylko walorów informacyjnych!!! Jako pierwsza robiła też „jazdy” – to znane ujęcie ze zjazdu NSDAP filmowane zza kolumn…i.t.d. To była z pewnością świetna realizoatorka…niesetety za talentem nie poszedł zdrowy rozsądek…i wplątała się we współpracę z nazistami….To jej wina, bez wątpienia… ale nie umniejsz to jej talentu!!!
4 października, 2010 o 6:35 pm
Gdyby nie było takich artystek jak Leni Riefenstahl to być może nie mielibyśmy dyktatury Adolfa Hitlera i II wojny światowej. Co ciekawe, o ile dobrze pamiętam, Riefenstahl był jedynym filmowcem spoza USA, którego wspomniano w tej części ceremonii.
5 października, 2010 o 2:45 am
Dlatego docenili ich współcześni i w licznych sądach zostali nader wyjątkowo przychylnie wręcz potraktowani. Zarówno LR , tak jak i A.Speer – reżyserka i główny architekt NAZIZMU i zarządzający uzbrojeniem armii Hitlera – mogli sobie spokojnie żyć i realizować się zawodowo :(
Tylko szkoda, że naziści nie byli tacy wyrozumiali wobec uzdolnionych z innych nacji. :(
4 października, 2010 o 5:50 pm
Oto co o Leni Riefenstahl napisał w biografii pt. „Riefenstahl. Niemiecka kariera” jej autor, Jürgen Trimborn:
„W maju 1997 roku, kilka miesięcy przed jej 95 urodzinami, spotkałem Leni Riefenstahl i udało mi się z nią dłużej porozmawiać. Sześć wcześniejszych lat spędziłem, poznając jej dzieło i koleje życia; informowałem ją także w listach, że mam zamiar napisać jej biografię.
Z korespondencji i rozmów telefonicznych, które odbyliśmy po naszym spotkaniu, wynikało coraz jaśniej, że nie mogę oczekiwać od Leni Riefenstahl wyważonego i obiektywnego osądu. Podkreślała ona wprawdzie wielokrotnie, że jest zainteresowana ujawnieniem ‚całej prawdy’, jednakże okazywało się, że ma na myśli jedynie swoją prawdę.”
Czy takie podejście do prawdy winno cechować „najwybitniejszą dokumentaliskę w historii kina”?
5 października, 2010 o 9:19 am
Miriam
A co Cię obchodzi jakie ona miala podejście? Piszesz o dokumentalistce a zastanawiasz się nad człowiekiem. Obejrzyj „Tryumf woli” i wyrób sobie o nim zdanie, bo tylko o to chodzi – tylko w tym wyraża się Riefenstahl jako dokumentalistka. Gdy próbujesz ocenić po przeczytaniu książke to wpływ na twoja oceną ma na to czy jej autor żony nie bił i nie pił tygodniami? Możesz się zastanawiać jaki wpływ miało picie i bicie na utwór ale moralne prowadzenie się autora na jakość ksiązki nie ma wpływu. Czy gdy idziesz z problemem zdrowotnym wystraszona do lekarza to interesuje Cię jego moralne prowadzenie? Dociekasz jaką drogą zdobył praktykę i czy godny jest by Cię leczyć? Czy może zastanawiasz się raczej nad jakością jego i skutecznością jego leczenia?
Pozdrawiam
5 października, 2010 o 2:13 pm
Bo to jakim była człowiekiem i jakie miała podejście do prawdy, akurat tutaj rzutuje na to jaką była dokumentalistką. „Triumf woli” nie jest żadnym dokumentem tylko jedną wielką manipulacją. Każda propaganda jest manipulacją. Film dokumentalny, aby był w miarę obiektywną rejestracją prawdy, musi być kręcony przez kogoś „z zewnątrz”. Riefenstahl nikim takim nie była. Ona była jedną z nich i swój „dokumentalny” film robiła pod dyktando ideologii, której była wyznawczynią a nawet podporządkowując się estetyce, którą narzucił architekt III Rzeszy Albert Speer (sama zresztą swoimi obrazami tę estetykę kreowała i rozwijała).
Ona nie kręciła prawdziwego Hitlera tylko budowała jego image, tak jak budowała image całego ruchu faszystowskiego.
Uznawanie filmu propagandowego za film dokumentalny to jest według mnie totalne nieporozumienie. Tu nie chodzi o artystyczne czy techniczne kompetencje (nie zaprzeczam, że ona takie miała), tu chodzi o to, że ona robiła wszystko, by przedstawić właśnie „swoją” prawdę. I ta „prawda” była już dokładnie spreparowana jeszcze przed zjazdem nazistów. To co w trakcie samego zjazdu kręciła, było już tylko dbaniem o to, by tę „prawdę” zbudować.
5 października, 2010 o 3:54 pm
Miriam
Toczyła się dyskusja o tym czy „Tryumf woli” jest dokumentem czy propagandą. Jak pamiętam dyskutanci nie przekonali się nawzajem i zostali przy swoich zdaniach. Dla mnie jest to dokument z epoki – jestem podobnego zdania jak Jacek czy Filmowiec. Jest to film o uniwersalnych wartościach i ciągle aktualny. Oczywiście nie kręcą mnie parady gimnastyczek, świetlne kopuły, sztandary i ci wypasieni SA – mani. Z mojej perspektywy najistotniejsze jest, że to co uchwyciła Riefestahl jest wciąż obecne w masowej kulturze, zachowaniach ludzkich i postępowaniu władz. Motywy z tego filmu – oczywiście w innych scenografiach i z innymi aktorami – wciąż zauważam we współczesnych „produkcjach” politycznych, publicystycznych, propagandowych co oznacza, że dzieło Riefenstahl żyje i miewa się nieźle. Więc jak można osądzać tworczynię tego co współczesnym wciąż dostarcza tylu inspiracji, radości i satysfakcji – choćby pozwala wygrywać wybory lub jednoczyć ludzi wokół przywódców. Możesz jej zarzucać inscenizowanie szczegółów ale idea (oczywiście szerzej ujmowana aniżeli tylko faszystowska) przecież jest prawdziwa, więc jako dokumentalistka się spisała.
Oczywiście możesz mi również zarzucić, że jedne zjazdy partyjne typu „Tryumf woli” doprowadzają do wojen i terroru a inne „Tryumfy woli” takich koszmarnych skutków nie przynoszą. Ale to nie zmienia faktu, że mówimy o tych samych „Tryumfach woli” – tych samych społecznych obrzędach i zwyczajach. I w uchwyceniu tego właśnie przejawia się talent Leni Riefenstahl i ranga tego filmu.
Pozdrawiam
5 października, 2010 o 4:50 pm
„Więc jak można osądzać tworczynię tego co współczesnym wciąż dostarcza tylu inspiracji, radości i satysfakcji”
radości i satysfakcji!
Jak można odczuwać radość i satysfakcję oglądając te horrendalne obrazy faszystowskigo obłędu, który doprowadził w finale do największego ludobójstwa w dziejach ludzkości! Zgroza!
5 października, 2010 o 5:24 pm
Miriam
Albo ja nie potrafię tego wyrazić albo Ty nie rozumiesz co do Ciebie piszę. Napisałem
” … Z mojej perspektywy najistotniejsze jest, że to co uchwyciła Riefestahl jest wciąż obecne w masowej kulturze, zachowaniach ludzkich i postępowaniu władz. Motywy z tego filmu – oczywiście w innych scenografiach i z innymi aktorami – wciąż zauważam we współczesnych „produkcjach” politycznych, publicystycznych, propagandowych co oznacza, że dzieło Riefenstahl żyje i miewa się nieźle. Więc jak można osądzać tworczynię tego co współczesnym wciąż dostarcza tylu inspiracji, radości i satysfakcji – choćby pozwala wygrywać wybory lub jednoczyć ludzi wokół przywódców…”
Nie napisałem o filmie ze zjazdu w Norymberdze tylko o epigonach Leni Riefestahl czyli o tym co możesz oglądać współcześnie na ekranie telewizyjnym. Napisałem o ludziach, którzy bez skrupułów korzystają z jej dorobku np uprawiając politykę.
Pozdrawiam
5 października, 2010 o 5:40 pm
Czyli, ona nie jest wcale twórczynią „tego co współczesnym wciąż dostarcza tylu inspiracji, radości i satysfakcji”. Twórcami tego są inni ludzie, którzy ewentualnie wykorzystali jej pomysły, narzędzia i technikę.
Gdyby rozumować Twoim sposobem… Ha! – to tak jakby człowieka, który wykonał dłuto dla Michała Anioła, nazwać twórcą Piety.
5 października, 2010 o 5:52 pm
Miriam
Jak można oceniać i piętnować człowieka za jego dzieło skoro z tego dzieła skwapliwie się korzysta?
Wklejam Ci link do wywiadu z Piotrem Osęką w Tygodniku Powszechnym, ktory jest próbą porównania propagandy faszystowskiej – też na podstawie dokumentu „Tryumf woli” z propagandą XX lecia międzywojennego i PRL. Niestety jak na razie nikt nie pokusił się na porownanie technik marketingu politycznego faszyzmu ze współczesnymi technikami stosowanymi w polityce czy reklamie. Ale zapewniam Cię, że gdy na zimno obejrzysz ten film zrozumiesz jak bardzo jest aktualny
http://tygodnik.onet.pl/1,52647,druk.html
Pozdrawiam
5 października, 2010 o 10:06 pm
„Jak można oceniać i piętnować człowieka za jego dzieło skoro z tego dzieła skwapliwie się korzysta?”
Oceniać jak najbardziej można (zarówno twórca jak i jego dzieło podlegają bowiem ocenie etycznej, estetycznej, aksjologicznej… taka konfrontacja jest jedną z właściwości procesu kulturotwórczego). Z piętnowaniem zaś można się powstrzymać, zresztą… w końcu Leni Riefenstahl napiętnowała się sama jako zwolenniczka partii nazistowskiej i de facto polityki Hitlera.
Kartko, zauważ, że ani ja, ani Miriam nie piętnujemy jednak Riefenstahl.
W zasadzie trudno jest podważyć jej artystyczny talent, techniczną pomysłowość, realizacyjną perfekcję… tylko że my nie na tym się skupiamy. Nas interesuje nie tyle forma, co treść – którą przecież jak najbardziej można poddawać ocenie, określać i mierzyć jej wartość, charakter, zawartość myślową, jej stosunek do człowieka, czy wreszcie konsekwencje, jakie może przynieść (co w przypadku systemów totalitarnych jest szczególnie ważne).
Oczywiście że „Tryumf woli” jest dokumentem epoki, i to dokumentem o wielkiej wadze. Ale nie tylko dlatego, że jest to obraz perfekcyjny pod względem formy i technicznej doskonałości. Przede wszystkim jest niezwykle ważny bo dokumentuje narodziny historycznego potwora (ale to akurat jest wbrew intencji jego twórczyni, która była przekonana, że „dokumentuje” narodziny pół-boga, Wybawcy i Zbawiciela Wielkich Niemiec.) Czyli film ten jest dokumentem niejako „z drugiej odsłony”, „nieintencjonalnym” – on dokumentuje iluzję, której uległa sama „dokumentalistka”. Dzięki niemu możemy widzieć jak na dłoni, gdzie mogą doprowadzić rządy autorytarne, skupienie władzy w rękach jednego człowieka, zaczadzenie „jedynie słuszną” ideologią, bezwględna eliminacja przeciwników, bezkrytyczna wiara w przywódcę, obdarzanie go mitycznymi atrybutami bóstwa… etc. Ale akurat nie to Leni Riefenstahl chciała nam przekazać. Ona chciała nam przekazać coś wręcz przeciwnego – mianowicie to, że to co przed chwilą wymieniłem prowadzi do czegoś wielkiego i dobrego. I co? Nie mamy tego brać pod uwagę, tylko zachwycać się jej artyzmem, doskonałością wizji i technicznymi sztuczkami, oraz wpływem jaki wywarła na innych reżyserów? Jak bez etycznej oceny możemy wykazać, jak nikczemnemu systemowi się oddała, jak złym ludziom poświęciła oswój (niewątpliwie wielki) talent?
Naturalnie, że z jej rozwiązań filmowych się korzysta, że z jej pomysłów czerpią najbardziej znani reżyserzy współczesnego kina, ale przecież ważne jest to, komu i czemu te (zainspirowane jej twórczością) filmy służą, jaki jest ich charakter? „Gwiezdne wojny”, (w których Lucas dosłownie cytuje całe sekwencje z „Triumfu woli”) nie są przecież budowaniem potęgi faszystowskiego autorytaryzmu, a zwykłą rozrywką ze szlachetnym w końcu (choć cokolwiek naiwnym) przesłaniem; reklama sprzętu sportowego wykorzystująca pomysły Riefenstahl jest reklamą sprzętu sportowego, a nie gloryfikacją najlepszej aryjskiej rasy; czerpiący z technicznych chwytów Leni specjalista od PR, wygładzający i kreujący image swojego klienta startującego w wyborach w państwie demokratycznym, nie zajmuje się lansowaniem dyktatora, tylko polityka… etc.
Innymi słowy: można skwapliwie korzystać z dzieł Leni Riefenstahl (w sensie pomysłów realizatorskich, formalnych, artystycznych), a jednocześnie mieć zupełnie krytyczny stosunek do treści i „wartości” jakie ona w tych dziełach lansowała.
Nie tylko można, ale i należy.
6 października, 2010 o 8:01 am
Logosie
Jak rozumiem proponujesz do tematu totalitarnych artystycznych odkryć (Tryumf woli) podchodzić intencjonalnie. Innymi słowy możemy korzystać ze środków wyrazu wypracowanych przez Leni Riefenstahl jeśli działamy w zbożnym celu – na przykład jeśli chcemy przeżywać w kinie emocje, totalnie sprzedawać gumę do żucia albo wybrać sobie polityka liberalnego pałającego miłością do swego elektoratu. Jednym słowem nie chodzi o metody, ale o intencje. Przyznam, że to upraszcza ocenę nie tylko totalnych przekazów filmowych ale i innych metod budzących kontrowersje, jak np tortury, kara śmierci, deportacje, czystki etniczne, karabin kałasznikowa, bomba atomowa, cenzura czy inne wynalazki człowieka.
Na pewno takie podejście pozwala spokojniej żyć ludziom we współczesnej Polsce, co wyczuwam w dyskusji.
Pozdrawiam
6 października, 2010 o 8:37 am
Kartko, to nie ma nic wspólnego z intencjami (patrz jakie intencje mieli naziści i sama Riefenstahl – a co z tego wyszło).
Tu chodzi o właściwe proporcje i fakty.
Reklama gumy do żucia jest czymś innym niż namawianie do tortur czy ich usprawiedliwianie. Zachęta do kupienia sprzętu sportowego jest czymś innym, niż handel bronią. Nie gubmy zdrowego rozsądku.
Ja nie podchodzę do „totalitarnych artystycznych odkryć (Tryumf woli)” intencjonalnie. Ja do tego podchodzę racjonalnie, jak do faktów – bo to są fakty.
Gdzież ja to proponuje, aby do „tematu totalitarnych artystycznych odkryć (Tryumf woli) podchodzić intencjonalnie.”? Gdzie i w jakich moich słowach Ty to widzisz?
Moje podejście jest wręcz czymś przeciwnym: ja chciałbym, abyśmy w tym wszystkim wiedzieli to, co naprawdę tam jest, czym naprawdę był ruch nazistowski w Niemczech i system totalitarny, który doprowadził do niebywałych zbrodni, (a któremu wysługiwała się Riefenstahl). Byśmy mieli właśnie wzgląd na FAKTY a nie na intencje .
Takie moje podejście nie ma NIC wspólnego z podejściem „intencjonalnym”!
Piszesz: „Jednym słowem nie chodzi o metody, ale o intencje.”
Nie, nie chodzi o intencje. Każdy z nas wie, że dobrymi i intencjami piekło jest wybrukowane. Tu chodzi o fakty, okoliczności, charakter działania – o to w jakiej rzeczywistości się to odbywa, czemu to służy, czym naprawdę coś jest…
Weźmy np. „metodę” rozcinania skóry skalpelem. Ta sama „metoda” może być zastosowana do poderżnięcia komuś gardła, albo do… wykonania operacji chirurgicznej ratującej komuś życie. (Czy akurat tutaj intencje i charakter działania się nie liczą? Czy możemy to wogóle ze sobą porównywać, tylko dlatego że „metoda” jest taka sama?)
Mam nadzieję, że widzisz różnicę między „Triumfem woli” Riefenstahl a „Gwiezdnymi wojnami” Lucasa?
PS. Czym innym jest jednak „totalny przekaz filmowy” a czym innym „tortury, kara śmierci, deportacje, czystki etniczne, karabin kałasznikowa, bomba atomowa”.
Wg mnie nie można tego ze sobą zestawiać ani porównywać.
Jeszcze raz powtarzam: musimy zachowywać proporcje i widzieć rzeczy w ich właściwym wymiarze.
6 października, 2010 o 11:43 am
Logosie
„Tryumf woli” obejrzałem kilka tygodni temu, nocą w ramach zbierania materiałów do tekstu o Leni Riefestahl. Przyznam, że zrobił na mnie wrażenie. Nie chodzi oczywiście o zjazd norymberski tak efektownie sfilmowany ale o aktualność tego filmu. Byłem zdumiony, że hitlerowski obraz wciąż inspiruje filmowców, propagandystów, speców od marketingu … Ja kadry tego filmu, jego emocje widuję na co dzień w przekazach, którymi mnie – podobnie jak miliony ludzi – się infekuje. Oczywiście scenografia i aktorzy są inni, ale idea trymfującej zborowej woli jest ta sama.
Nawet o trzeciej w nocy, gdy wyłączyłem komputer zastanawiałem się czy telewizja publiczna (samobójczo) nie powinna tego filmu puścić w najlepszym czasie antenowym, bo ta gołym okiem widoczna wspólnota totalitarnego ze współczesnym daje do myślenia. Ale mój pomysł nie ma szans powodzenia, bo po pierwsze polski widz nie potrafiłby się skupić przez dwie godziny na tym filmie, a po drugie nie potrafiłby zauważyć analogii.
W internecie jest dostępny „Tryumf woli” w językowej wersji rosyjskiej. Zastanawiałem się czy Rosjanom po wojnie tego filmu w kinach nie puszczano podobnie jak „Zwyczajnego faszyzmu” Romma. Ze współczesnego punktu widzenia byłaby to krańcowa perfidia, bo tym samym wzbudzano by nienawiść do totalitaryzmu u ludzi żyjących w równie totalitarnym systemie. Precyzyjnie rzecz biorąc, totalitarny system wzbudzałby nienawiść do totalitarnego systemu opisem samego siebie. bo przecież obrzędowość, masowość, estetyka, bezwzględność obu systemów była porównywalna. Rosjanie czerpiąc z np „Tryumfu woli” niechęć i wstręt do niemieckiego totalitaryzmu musieli traktować np film Riefenstahl intencjonalnie czyli relatywizować – nasz totalitaryzm jest ok. bo my mamy dobre intencje, a niemiecki zbrodniczy, bo oni mieli zbrodnicze intencje. Nasze zjazdy partyjne nie są tym samym co niemieckie zjazdy partyjne. Nasi dokumentaliści, kręcący podobne filmy z partyjnych zjazdów jak zła Riefenstahl są dobrymi ludźmi, bo mają dobre intencje.
Ten relatywizm dotyka również współczesnych. Sprzyja mu też personifikowanie zła. To cholernie wygodne wybrać z powszechnie stosowanej współcześnie estetyki jeden film – prekursorski – z 1934 roku i uznać, że tylko on był zbrodniczy za sprawą cech psychicznych jego reżyserki. Oznacza to, że podobny film nakręcony przez kogoś innego, w innym kraju i czasie nie może budzić sprzeciwu bo nie nakręciła go przecież Riefenstahl. To nie my – to ona! My możemy chodzić z pochodniami po nocy, bo nie jesteśmy przecież Niemcami z Norymbergi. Nas nie kręci Leni Riefestahl. Nas kręcą nasi a oni mają przecież dobre intencje. Polskich filmów a la Leni Riefenstahl jest pełno w zasobach internetu. I nie dotyczą one tylko czasów stalinowskich. Wodzów za pomocą sugestywnego, riefenstahlowskiego obrazu kreowano nawet w ostatnich latach. Wczoraj wkleiłem próbę analizy porównawczej przekazów typu „Tryumf woli” autorstwa Piotra Osęki. Niestety Osęka nie dotknął współczesności – szkoda, bo renesans Riefenstahl jest wart uwagi.
To właśnie starałem się w tej dyskusji przekazać po przeczytaniu komentarzy w duchu – „Och, jakież to było obrzydliwe…. Co za zła kobieta …”
Jak myślę, to mi się nie udało. No ale rozumiem to. Trudno po ponad 70-ciu latach być wyczulonym jeszcze na zapach „Tryumfu woli”. Z psychologicznego punktu widzenia wygodniej uznać te sprawę za zamknięta. Tym bardziej, że autorka tego filmu już nie żyje.
Pozdrawiam
6 października, 2010 o 5:37 pm
Kartko, nasze nieporozumienia brały się pewnie z tego, ze ja nie mogłem chyba zrozumieć Twoich argumentów, bo dla mnie to wyglądało tak, jakbyś chciał za wszelką cenę Leni Riefenstahl bronić. Teraz przedstawiłeś sprawę tak, że trudno mi się z tym nie zgodzić. Tym razem mam wrażenie, jak byśmy byli razem w tym samym „domu”, a przynajmniej na tej samej „płaszczyźnie”.
Mam podobne jak Ty zdanie o współczesności i widzę jak na dłoni codzienną manipulację ludźmi, również tę za pomocą obrazu.
Jestem na to wyczulony, dlatego tak bardzo zależało mi na tym, byśmy dostrzegli to, czym naprawdę była ta propaganda, jaką z takim mistrzostwem i skutecznością stosowała Riefensthal – to Zło które emanowało z jej filmów, (a któremu ona przecież uległa). Bez względu na to, jakimi jesteśmy „grzesznikami”, i jakie by nie były nasze winy, powinniśmy to faszystowskie Zło nazwać po imieniu, a nie relatywizować i rozwadniać, mówiąc, że postawę Riefenstahl „można zrozumieć” i sugerować aby dać sobie spokój z jej potępianiem, bo przecież… „któż z nas jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem”.
Podobnie jak Ty, ja także nie uznaję tej sprawy za zamkniętą. Stąd moje zainteresowanie tym tematem, tudzież postacią i twórczością samej Leni Riefenstahl, będące niejako przedłużeniem mojego zainteresowania systemami totalitarnymi i tym wszystkim, co doprowadziło do katastrofy całą cywilizację europejską XX wieku.
Masz rację – ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo to wszystko jest aktualne (dlatego np. mogą kręcić nosem: po co się tym zajmować? Po co do tego wracać? Czy nie ma przyjemniejszych tematów?… etc.)
I idą np. oglądać jakiś kretyński program telewizyjny, jakiś tasiemcowy serial, łykać to wszystko, co podsuwają im skorumpowane, zmanipulowane media.
A nawet jeśli tego nie robią, to np wąchają kwiatki albo pieką sobie szarlotkę.
Ja to wszystko rozumiem (sam nawet bardzo lubię kwiaty i nawet czasem je wącham ;) ), jest czas na kwiatki czy szarlotkę ale i powinien się znaleźć czas na to, aby przyglądnąć się bliżej temu wszystkiemu, co chce nami rządzić (czy raczej tym, którzy chcą nami rządzić). Także mechanizmom, które w przeszłości pozwoliły na zniewolenie całych narodów i w konsekwencji doprowadziły do ludobójstwa i mordów na niebywałą skalę.
To nie działo się na jakiejś obcej planecie i w jakiejś strasznie odległej epoce.
To wszystko działo się tu i… zaledwie wczoraj.
I niestety, może się powtórzyć… i to już jutro.
Pozdrawiam
i dziękuję Ci bardzo za tę dyskusję.
7 października, 2010 o 5:09 am
Amicusie, jeżeli „pieką sobie szarlotkę” to rzeczywiście jak nic należą im się gromy. Egoiści, hedoniści, etc :) No, ale co zrobić z tymi, którzy pieką szarlotkę dla innych? Jak widzisz wystarczy do szarlotki przpisać zaimek zwrotny, a zmieni zupelnie wydźwięk wypowiedzi. Może z Leni sprawa ma sie podobnie. Bo gdyby kręciła te filmy „sobie”, a muzom nie byłoby tego całego moralnego dylematu.
pozdrawiam (szkoda, ze nie znad szarlotki;) )
4 października, 2010 o 5:15 pm
Myślę, że istota problemu została trafnie ujęta w słowach Amicusa:
Jeśli już coś pozytywnego mogę powiedzieć o Leni to dla mnie była utalentowanym potworem.
5 października, 2010 o 2:10 pm
Hmm, w pewnym sensie ważne jest jak zdobył praktykę lekarz, i jakie jest jego zachowanie.
Bo ja nie mam pewności czy lekarz będzie uczciwy wobec mnie, nie znam jego wiedzy i zdolności, nie wiem czy mnie prawidłowo zdiagnozuje i zacznie właściwie leczyć, czy zwyczajowo oleje. :(
U nas w Polsce pacjenci nie mają informacji, jak się bronić przed nieuczciwymi lekarzami. Właściwie nie jest to dopracowane prawnie. No i pielęgniarki, co lekarz nie popsuje, to pielęgniarka może. Sam byłam świadkiem, nie wiem czy z przemęczenia, czy z braku wiedzy ?… błędów, jakie popełniały pielęgniarki i bez żadnych reperkusji, bo rodzinom, nawet do głowy nie przyszło, że mogą zaskarżyć szpital. Większość, stwierdziła, „taka wola Boża” :(
Ps.
Pisarz może sobie „fikcje” pisać i w amoku, i po dragach i po wódce, i etc… Może wyjdzie wtedy jakieś arcydzieło. ;)
Natomiast ludzie, których zawody są ściśle związane, czy wręcz wpływają na życie innych ludzi już takimi „dwulicowcami” nie powinni być !…
Oczywiście, to jest moje zdanie :D
5 października, 2010 o 3:10 pm
Leni kłamała.
Ona nie kręciła reportaży. Ona tworzyła inny świat.
Ten widziany nie na ekranie toczyłby się swoim torem bez Leni.
Zachwyt Leni być może miał składnik erotyczny. Ale według mnie jej intuicja podpowiedziała jej: „On tak jak ja nie jest spętany sumieniem.”
Leni i Hitler zmuszają nas potomnych do zdefiniowania na nowo człowieczeństwa. Piszę to po odebraniu wiadomości o stwierdzeniu biskupa kościoła rzymskiego: „Dzieci poczęte in vitro nie mają duszy.”
Czy dziedziczymy animalizm, nie wiedząc o tym?
5 października, 2010 o 5:27 pm
„On tak jak ja nie jest spętany sumieniem”…
Jakże inaczej to brzmi od „on tak jak ja jest pozbawiony sumienia” – prawda?
5 października, 2010 o 5:13 pm
To ja może zacytuję to, co o Riefenstahl napisał w swoim artykule Cezary Gmyz:
6 października, 2010 o 8:13 am
Zachowało się kilka fotografii, przedstawiających Leni Riefenstahl w momencie tych tragicznych wydarzeń w Końskie, kiedy była świadkiem masakry, jaką urządzili tam Niemcy na obywatelach tego miasteczka. Widać na nich twarz przerażonej kobiety.
Nie wypada nam tu wątpić w szczerość tej reakcji.
–
Widząc to, możemy odczuć ludzki odruch współczucia. I pomyśleć, że przecież tak reagujący człowiek nie możę być jakimś nieludzkim potworem.
Jednakże prawie natychmiast rodzi się refleksja: czy to, co zobaczyła Riefenstahl w Końskie, było dla niej wstrząsem, dzięki któremu zrewidowała swoje wyobrażenie o faszyzmie i hitlerowcach?
Niestety, nic na to nie wskazuje.
Zaledwie trzy tygodnie później Riefenstahl jedzie do Warszawy, by filmować paradę zwycięstwa niemieckiego wojska.
Rok po kampanii wrześniowej, kiedy w sierpniu 1940 roku Hitler wkracza do Paryża, Riefenstahl pisze do niego wiernopoddańczy, egzaltowany list:
W czasie trwania wojny ucieka od jej rzeczywistości w góry, gdzie kręci swój kolejny film „Tiefland”. Ale i tam nie jest wolna od wikłania się w konsekwencje polityki „ostatecznego rozwiązania”, polegającej na eliminacji ras „gorszych jakościowo”, czyli po prostu „podludzi”. Z obozu koncentracyjnego wypożycza na swoje realizacyjne potrzeby Cyganów, oczekujących na transport do obozów zagłady. Po ukończeniu zdjęć z ich udziałem, odsyła się ich z powrotem za kolczaste druty.
Oto fotografia przedstawiająca Riefenstahl w momencie selekcji cygańskich więźniów na potrzeby swojego filmu:
Riefenstahl dokonująca selekcji cygańskich statystów (więźniów niemieckiego obozu koncentracyjnego) do swojego filmu. 1942 r.
6 października, 2010 o 5:40 pm
Czyż wolno, by artysta nie brał odpowiedzialności za to, co czyni? Czyż może on zachowywać się na wzór polityków, którzy zawsze odpowiedzialność przenoszą na kogoś innego? Z pewnością nie. Czyż wolno artyście pozostawać niewzruszonym, gdy opinia wytyka mu ewidentne naruszenie owej zasady odpowiedzialności za czyny? Nie. A jednak w sztuce równie łatwo o naruszenie kodeksu moralnego, co w innych dyscyplinach życia. Film czy fotografia nie należy tu do wyjątków. Zarówno film jak i fotografia nie są neutralne w tym sensie, że żadne nie może być wolne od problematyki wartościowania. Zależność jest tutaj dwustronna – zarówno wartości wpływają na sztukę, jak i sztuka wpływa na wartości.
Historia udowodniła jak potężną siłą propagandową może być odpowiednio ukazany obraz. W obecnej chwili manipuluje się ludźmi poprzez przekaz reklamowy, zdjęcie reporterskie, obraz, graffitti… Właściwie każdy przekaz wizualny może stać się narzędziem propagandy i manipulacji. A zwykłym ludziom coraz trudniej się bronić, gdyż metody manipulacji stają się coraz subtelniejsze. Właśnie dlatego, bez względu na to, jaki artysta ma cel, zawsze powinien brać pod uwagę aspekt wpływania na odbiorcę i sposób, w jaki ten wpływ się dokona.
Nigdy nie wolno zapominać o kontekście obrazów, króre stworzyła Riefenstahl i konsekwencjach, jakie za sobą pociągnęły. Odżegnywanie się od ponoszenia odpowiedzialności za tego typu przekazy uważam za niewybaczalne, a taką metodę przyjęła Leni Riefenstahl.
Twiedziła, że żałuje iż spotkała Hitlera. Ma się jednak wrażenie, że ten żal dotyczy raczej tego, że załamała się jej kariera, niż tego, że służyła Hitlerowi. Na pytanie, czyż nie była świadoma wpływu, jaki ten film wywrze na ludzi, odpowiada, że nie. Twierdzi, że to jest obraz dotyczący wydarzenia a nie polityki, że nie miała pojęcia o tym, czego dotyczy ideologia Hitlera. Skąd zatem taka głębia obrazu, skąd to wyczucie chwili, skąd maestria w kręceniu zdjęć? Przypadek? Nie sądzę. Żeby zrobić takie obrazy, trzeba wiele wiedzieć na temat, którego dotyczą.
W filmie „Potęga obrazu” powiedziała, że nie może brać odpowiedzialności za Hitlera. Ale twierdzi też, że nie czuje się odpowiedzialna za swoje dzieło; pracowała na zlecenie, wykonywała obowiązki.
Skąd to znamy?… Jak wiele osób w codziennym życiu pochodzi zupełnie bezrefleksyjnie do tego, co robią? Ileż ludzi wykonuje swoje obowiązki bez zastanowienia, jaki skutek przyniosą jego działania?
Leni Riefenstahl uciekła przed odpowiedzialnością w świat fotografii. Uciekła do Afryki, pod wodę, fotografować to, co nie ma związku z ludźmi. Zdjęcia roślin i zwierząt są bardziej neutralne, trudno oskarżyć fotografa o nieczyste intencje. Podwodne fotografie to swego rodzaju terapia, która ma pomóc udźwignąć bagaż, jakim została obarczona. Czy nie jest jednak za ciężki? I czy my jesteśmy w stanie dźwigać bagaż, jakim obarczają nas artyści?
6 października, 2010 o 10:47 pm
„Triumf woli” jest filmem na wskroś politycznym i jako taki był kręcony.
7 października, 2010 o 2:52 am
Problem współpracy artystów ze swym ‚mecenatem’ jest absolutnie uniwersalny. Dotyczy każdego rodzaju sztuki i każdych czasów. Sztuka z władzą flirtowała wszędzie. Nie tylko nazizm wypracował specyficzny styl narracji. Rewolucja proletariacka u Sowietów również. Ten sam sposób pokazywania potęgi człowieka: siły, zdrowia i determinacji. Socrealizm.
Sztuka z władzą flirtuje i teraz, również w demokratycznych czasach, również we współczesnej Polsce. Mechanizmy są może nieco bardziej złożone niż w totalitaryzmie, ale wciąż przejrzyste dla świadomego obserwatora.
Miłosz w Umyśle zniewolonym, przybliżył się znacząco do objaśnienia motywacji uwikłanego artysty. Warto przeczytać, polecam.
Dzieło sztuki jest w pewien sposób transcendentne. Jeśli genialne, to dotyka samego jądra człowieczeństwa. Uniwersalnego jądra. A że sam artysta jest mendą jako człowiek, wcale jego dzieła nie unicestwia, nawet dzieła nie deprecjonuje choćby częściowo. Nietzsche doskonale wyjaśnia dlaczego. Stawianie znaków równości między estetyką a etyką jest nieuprawnione.
7 października, 2010 o 9:46 am
Niestety, wszystko wskazuje na to, że zbrodnicze ideologie także do tego „jądra człowieczeństwa” należą, mimo, że sami nazywamy je „nieludzkimi”.
„A że sam artysta jest mendą jako człowiek, wcale jego dzieła nie unicestwia, nawet dzieła nie deprecjonuje choćby częściowo.”
Ale też dzieło, nawet najbardziej genialne, nie może sprawić, że nagle artysta, który jest mendą, tą mendą być przestaje.
Zresztą, to nie zawsze jest tak, że jego „mendowatość’ do „genialnego dzieła” nigdy nie przenika. Bardzo często, niestety, przenika – bo jednak „dzieło” jest w pewnym sensie częścią samego twórcy.
„Stawianie znaków równości między estetyką a etyką jest nieuprawnione.”
Właściwie, to cały mój tekst jest wyrazem tego przekonania.
PS. A „Zniewolony umysł” Miłosza także polecam. Genialna książka – choć to, moim zdaniem, bardziej literatura niż dokument.
7 października, 2010 o 11:44 pm
Ciekawe wypowiedzi na temat Leni padają na trwającym obecnie w Szczecinie Europejskim Festiwalu Filmów Dokumentalnych. Polecam zerknięcie na stroniczki art.info
12 października, 2010 o 12:28 pm
Logosie
Popatrz jak „Tryumf woli” wciąż inspiruje ludzie. To film, który znalazłem w sieci
12 października, 2010 o 2:30 pm
Zewnętrzność tego wszystkiego jest podobna, ale jednak porównywanie Kaczyńskiego do Hitlera jest chyba żartem i niewątpliwie przesadą :) mimo, że obaj byli/są nacjonalistami.
Człowiek, oprócz tego, że jest jednostką indywidualną, jest także istotą społeczną, a każde społeczeństwo potrzebuje lidera, przywódcy. Ważne jednak są przy tym realia,czyli np. struktury państwa i okoliczności, w jakich to podążanie za przywódcą się odbywa.
Przypomnij sobie tłumy gromadzące się wokół papieża. Na pierwszy rzut oka przypominają one tłumy, które wiwatowały Hitlerowi, a przecież absurdem byłoby porównywanie Jana Pawła II do Hitlera.
Żyjesz w kraju, więc pewnie irytują Cię te „stadne” odruchy polskich nacjonalistów, (którzy wolą się wszak nazywać „prawdziwymi” patriotami).
Mnie bardziej niepokoi to co dzieje się z para-militarnym, skoszarowanym, sterowanym „odgórnie” społeczeństwem chińskim (a także północno-koreańskim – które jako żywo przypomina formą struktury faszystowskie).
Moim zdaniem tam znajduje się największe zagrożenie dla cywilizacji zachodniej (na równi z zagrożeniem przez Islam, z jego skłonnością do podporządkowywania się autorytaryzmowi, równą chyba tej faszystowskiej. )
* * *
Tutaj przypomina mi się tekst pt. „Wielkości urojone” , w którym zająłem się podobnym problemem.
Pozwolisz, że przytoczę jego fragment:
12 października, 2010 o 3:32 pm
Logosie
Pamiętam ciekawą dyskusje przy temacie „Wielkości urojone”. A film wkleiłem raczej z uwagi na jego realizatorów niż treść. Ktoś oglądał najwyraźniej „Tryumf woli” i miał takie filmowe skojarzenie – masz rację, że żartobliwe bo i te marsze z pochodniami są groteskowe.
Co do skoszarowanych społeczeństw wschodnich to cieszę się, że są daleko, bo jakakolwiek forma skoszarowania jest mi obrzydliwa. Wiesz, anarchia mnie raczej pociąga …
Pozdrawiam
12 października, 2010 o 5:33 pm
Kartko, żart niesmaczny, ale jakże trafny. Poczucie humoru, które sprawia, że skóra cierpnie.
PS Piękna muzyka (znowu piękno na służbie zła :(? )
22 października, 2010 o 12:37 pm
Ciekawe, mimo że nie o fizyce.
25 października, 2010 o 8:54 pm
Oto fragmenty niezwykle ciekawego artkułu Adama Krzemińskiego pt. „Jasny anioł, mroczny anioł” :
26 października, 2010 o 10:40 pm
Jestesmy atakowani na codzien propaganda identyczna do hitlerowskiej. Mysmy po prostu do niej przywykli i nie zwracamy na nia uwagi. Ale ona jest. Dzisiejsi politycy stosuja dokladnie te same sztuczki i triki socjotechniczne co Goebels. I my za nimi idziemy, jak Niemcy za Hitlerem, bo oni nam obiecuja to samo – dobrobyt.
Trudno tez odmowic Hitlerowi racji w tym, ze ludzie w swej masie sa raczej prymitywni.
Sa w niedawnej historii Polski przyklady politykow, ktorzy robili kariere i zyskiwali duze poparcie, chociaz przecietnie inteligentny czlowiek widzial, ze wszystko co ten polityk mowi i obiecuje to dete bzdury. Ale krzyczal glosno i ludzie CHCIELI wierzyc w te jego bajki. Teraz jestesmy w podobnej sytuacji gospodarczej, jak w czasach Wielkiego Kryzysu i mozemy byc narazeni na powtorke z historii. Jestesmy oczywiscie madrzejsi o wiedze o hitleryzmie i komunizmie, ale wielu z ludzi nigdy nie przezylo tego na wlasnej skorze. Kto wie, czy ludzie zmeczeni walka o byt znowu nie pojda za jakims oszolomem, zeby sie wyrwac z zakletego kola codziennych zmagan z rzeczywistoscia. Moze tym razem winni beda Arabowie, Chinczycy albo jeszcze ktos inny?
Ludzie naprawde wyksztalceni i kulturalni to tylko niewielki procent spoleczenstwa, a i oni sa skolowani klamstwami, ktore leja sie na nas z mediow. Cale szczescie ze jest internet i wiadomosci obiegaja kule ziemska blyskawicznie. I to jest wartosc, ktorej warto bronic. Prawa do informacji i komentowania rzeczywistosci, bo tylko to nas moze uchronic przed kolejnym WODZEM.
Pozdrawiam
26 października, 2010 o 11:59 pm
To co napisałeś o internecie nabiera teraz dodatkowego znaczenia w związku z ujawnieniem przez WickiLeaks kolejnej fury tajnych dokumentów armii amerykańskiej, tym razem związanych z wojną i okupacją Iraku. Ale czy naprawdę to coś zmeni? Ludzie, którzy naprawdę mają władzę i pieniądze, nadal będą robić to co chcą, bo mają także do swojej dyspozycji większość mediów.
Większość społeczeństw jest obecnie sterowana przez swoje rządy (dotyczy to zwłaszcza Chin – rodzącego się na naszych oczach największego mocarstwa na Ziemi).
Właściwie cały świat z wyjątkiem cywilizacji zachodniej, nie ma żadnej tradycji rządów demokratycznych (one się tam po prostu nie sprawdzają), siłą rzeczy więc potrzebują WODZA, czyli władzy autorytarnej.
Zachód wyzwolił się już stosunkowo dawno z hierarchicznych zależności i obciążeń, jakie wymuszał na społeczeństwach zachodnich system władzy panujący w Kościele katolickim; kraje muzułmańskie jednak nadal są pod ogromnym wpływem islamu, który z demokracją ma jeszcze mniej wspólnego niż Kościół.
Tak więc, nad światem cały czas wisi groźba pójścia stada za swoim Fuhrerem.
28 października, 2010 o 8:50 pm
Leni budzi we mnie wiele kontrowersji, jej postępowanie kłóci się z uznawanymi przeze mnie normami moralnymi, a jednocześnie choć nie powinna, fascynuje mnie. Jest uosobieniem tego co cenię: życiowej charyzmy, wielkiej energii i ciekawości świata, barwna, kobieco delikatna i jednocześnie silna, zachłannie „zdecydowana na życie”, a nie tylko trwanie i wegetowanie.
Ma piękne przymioty ciała i ducha, jest 100% liderem, a lider ma wielką władzę.W pewnym momencie lider działa na tłum jak flet na węża, czyni go bezwolnie posłusznym,czaruje i uwodzi. Ryzyko polega na tym, że nie wiadomo jak tę władzę spożytkuje. „Flirt” Leni z faszyzmem jest dla mnie odrażający, a mimo wszystko ta kobieta mnie fascynuje do tego stopnia, że próbuję ją tłumaczyć faktem, że nie nie mogę jej osądzać, bo nie żyłam w tych parszywych czasach terroru i strachu, gdzie więzień obozu zagłady prowadził do komory gazowej swoją rodzinę, która przyjechała tam po nim i nie mógł nic zrobić prócz milczenia, bo choć tak chronił ich do końca przed strachem.
Dlaczego tłumaczę ją, a grzmię na nazistowskie obiekty jej fascynacji? Czyżby flet Leni potrafił mnie uwieść ?