
Sowiecki sołdat do wyzwolonych Żydów: „Nie idźcie na Wschód. Tam was nienawidzą.” („Lista Schindlera”)
*
UWAGA: Poniższa recenzja filmu Stevena Spielberga napisana została w styczniu 1994 roku, wkrótce po światowej premierze tego filmu w Stanach Zjednoczonych. W wersji skróconej opublikowała ją „POLITYKA” (Nr 6 z 5 lutego 1994 r.) pod tytułem „Kamera w piekle”. (Zachowuję oryginalny tekst i śródtytuły.)
*
WSTRZĄSAJĄCY HIT
Wszyscy wydają się być zszokowani. Steven Spielberg, człowiek uważany dotychczas za głównego eskapistę Hollywoodu, reżyser bajecznie spektakularnych widowisk, autor czystego kina przygody i dziecięco-spontanicznej zabawy; twórca najbardziej kasowych filmów w historii kina („Szczęki”, „Indiana Jones”, „ET”, „Park Jurajski”) tworzy obraz zajmujący się jednym z największych koszmarów naszej rzeczywistości: Holocaustem, zbrodnią Hitlera, hańbą Europy XX wieku. Trzygodzinne, epickie widowisko bez efektów specjalnych, nakręconej na taśmie czarno-białej, starające się ująć studium „ciemnej strony” człowieka w artystyczną formę, ale zarazem nie pozbawić go realizmu i tchnienia autentycznego horroru.
Takie były intencje. A jakie rezultaty?OBNAŻONE SERCE MISTRZA
Mimo, że specjalna premiera „Listy Schindlera” odbyła się dopiero w połowie ubiegłego miesiąca, a do szerszego rozpowszechniania film skierowany został zaledwie tydzień temu, to już zdążył się on znaleźć na pierwszym miejscu wielu wykazów „najlepszych filmów roku” ogłoszonych przez prominentnych amerykańskich krytyków. Recenzje były entuzjastyczne i jednomyślne w uznaniu „Listy Schindlera” wręcz za arcydzieło – za tzw. „natychmiastową klasyką”.
Oto zachwycone czołówki największych amerykańskich gazet: „Spielberg bez iluzji. Hollywoodzki król fantazji wkłada całe serce w swój najnowszy film”, „Steven Spielberg święci Ducha Humanizmu”, „Arcydzieło! Krzyk Pasji! Wielki Dramat! Monumentalny Tryumf”… „Byłem wstrząśnięty i rozbity” – wyznaje powściągliwy zazwyczaj Gene Siskel i dodaje: „nawet kiedy oglądałem film po raz drugi, nie mogłem powstrzymać łez”. Wtóruje mu drugi, najbardziej znany krytyk Ameryki, Roger Ebert: „W swoim filmie Spielberg rozważa przygniatający fakt Holocaustu z mocą wielką, ale tak cichą i skrytą, że jego ręka nigdy nie jest widoczna, choć serce jest obnażone zawsze”.BUNT „WIECZNEGO CHŁOPCA”
Wunderkind kina hollywoodzkiego mierzy się z koszmarem Holocaustu (Steven Spielberg i Liam Neeson na planie filmowym „Listy Schindlera”)
„Lista Schindlera” ma być dla Spielberga pewnego rodzaju odreagowaniem. Przez lata uważano go za reżysera zajmującego się emocjami, marzeniami, tęsknotami dzieciństwa; za takiego „dużego chłopca”, któremu pozwalano się bawić potężnymi zabawkami, a ten – z wdzięczności – wymyślał imponujące, bajeczne historie, przelewał je na ekran, dostarczając beztroskiej zabawy milionowej rzeszy widzów. Widzów płacących za owe przyjemności: cztery czołowe filmy reżysera zarobiły na całym świecie blisko 3 miliardy dolarów!
Spielberg próbował już wcześniej zatrzeć swój image „wiecznego dziecka” reżyserując m.in. „Kolor purpury” (1985) – feminizująca sagę murzyńską i „Imperium Słońca” (1987), gdzie zamierzał utracić swoją „dziecięcą niewinność” przyglądając się wojnie (nota bene również oczami chłopca). Próby spaliły jednak na panewce, tonąc w słodkim technikolorze, przyduszone zwałami sentymentalizmu.
Dopiero realizując „Listę Schindlera” Spielberg mógł się poczuć „poważnym” twórcą: „Po raz pierwszy pozwoliłem części własnego ‚ja’ – tej, której używam w życiu z moimi dziećmi, żoną, przyjaciółmi – przeniknąć do filmu. To pierwszy obraz, w którym angażuję własną prawdziwą osobowość, by przekazać pewną ideę, przesłanie, temat…”
Tak więc dopiero „Lista Schindlera” ma ujawnić jego serce i duszę, radykalnie zmienić publiczne wyobrażenie jego persony.SCHMUEL WSTYDZI SIĘ JARMUŁKI
Po raz pierwszy o Schindlerze usłyszał Spielberg w 1982 roku, w czasie szalonej popularności „ET”. W Nowym Jorku ukazała się recenzja książki „Schindler Ark” autorstwa zamieszkałego w Australii Thomasa Keneally’ego, który otrzymał za nią prestiżową brytyjską Nagrodę Bookera. Jednak wtedy – jak sam mówi – nie czuł się jeszcze na siłach, by zekranizować historię Oscara Schindlera, Austriaka o niemieckim rodowodzie, członka partii nazistowskiej i katolika, fabrykanta, który zatrudniając podczas okupacji w swojej krakowskiej fabryce naczyń emaliowanych ponad 1000 Żydów, uratował im de facto życie.
Przypominano mu jednak o niej ciągle, jakby chciano przy okazji pogłębić w nim poczucie żydowskiej tożsamości, do której od samego dzieciństwa nie był skory się przyznawać: „Zawsze chciałem się zasymilować, być zaakceptowany, stać się anonimowym członkiem amerykańskiej większości. Nie chciałem wcale należeć do ‚plemienia wybranego’.” Buntował się, gdy rodzice chcieli mu założyć jarmułkę. Kiedy dziadek przywoływał go jego hebrajskim imieniem „Schmuel, Schmuel!”, ten – grając w piłkę z kolegami – udawał, że nie słyszy. Najchętniej zapomniałby o swoich dziadkach pochodzących z Odessy i z południowej Polski. Może więc „lista Schindlera” ma być także pewnym zadośćuczynieniem za ten grzech wyparcia?Z PARKU JURAJSKIEGO DO OŚWIĘCIMIA
Ostateczna decyzja zapadła ponoć w czasie, kiedy robił barokową fantazję „Hook” traktująca o nowych przygodach Petera Pana, bajkowego chłopca, który… nie chciał nigdy dorosnąć. Wyglądało to na kolejne pogrążenie się Spielberga w fantastyczno-infantylnym sosie. I wtedy powiedział: „basta!” Powiadomił o swojej decyzji wytwórnię „Universal”. Tam, producenci, zapoznawszy się ze scenariuszem, powiedzieli mu, że lepiej by zrobił, gdyby złożył donację na Muzeum Holocaustu, niż marnował pieniądze studia. Kiedy jednak sprezentował im – po raz kolejny zresztą – filmowy hit Wszech-czasów pt. „Parki Jurajski”, przestali oponować. Podejrzewam, że wiedząc o tych dodatkowych $850 mln., które już wkrótce miał zarobić film o dinozaurach, zgodzili by się na każdą ekstrawagancje swojego „wunderkinda”.
Spielberg skończył „Park Jurajski” przed czasem, by załapać się jeszcze na polską zimę. Wcześniej już jeździł do Krakowa, by wybrać plenery i przygotować produkcję, ale zdjęcia rozpoczęły się dopiero w styczniu 1993 roku i trwały 3 miesiące. Niemal cały materiał zrealizowano w Krakowie i okolicach. Akcja przenosi się także do Płaszowa i Oświęcimia. Nastawiałem się więc trochę na krakowskie plenery, wędrówkę w znane sobie kąty. Jednak ostatnią rzeczą jaką chciał nam ukazać Spielberg, była uroda miasta. Reżyser potraktował lokalizację jako przedsionek piekieł – i trudno ukryć, że takim piekłem były tamte strony dla ofiar nazistowskiego terroru.
„CHUJOWA GÓRKA” KOSZMARU
Film Spielberga pełen jest scen wstrząsających. Obozowa apokalipsa, masowy exodus, pacyfikacja, getta, palenie zwłok na „Chujowej Górce” (zachowuję oryginalna pisownię z kadru); natychmiastowe egzekucje, sadystyczny komendant obozu w Płaszowie, który na poranna rozgrzewkę ustrzeliwuje sobie z balkonu swojego mieszkania kilku więźniów…

Kolizja: kino popularne vs. historyczny koszmar ludobójstwa (Raplh Fiennes jako Amon Goeth – psychopatyczny komendant obozu koncentracyjnego strzelający do więźniów z balkonu własnego mieszkania)
*
Rozumiem szok Amerykanów rozpieszczanych dotychczas rozrywkową iluzją, komercyjna zabawką. Wielu z nich po raz pierwszy patrzy na czarny koszmar tamtych okrutnych czasów. Bowiem, jeśli już przedstawia się im na ekranie wojnę, to zwykle w postaci komedii, farsy, paraboli lub musicalu. Nic dziwnego, że zamierzony przez Spielberga naturalizm w ukazywaniu mordu, robi na widzach piorunujące wrażenie. Siedząca przede mną amerykańska nastolatka dziesiątki razy westchnęła podczas projekcji: „Oh! God!” Nie wątpię, że tego rodzaju film potrzebny jest w tutejszych kinach. Zbrodnie, które ukazuje, warto mieć ciągle w świadomości, mimo że boleśnie czasem ja uwierają. I jest jeszcze lepiej, kiedy firmuje go twórca o taki statusie w (pop)kulturze amerykańskiej, jak Spielberg. Miałem to wszystko na uwadze, rozumiałem intencje twórców, ale pewne aspekty filmu trudno było mi zaakceptować. Napiszę wprost: mój sprzeciw dotyczył obecnych w filmie Spielberga zafałszowań i manipulacji (zdaję sobie sprawę z wymowy tych słów, ale niestety, tak odbierałem obecne w filmie „mijania się z prawdą”, które moim zdaniem są czymś niedopuszczalnym i nie mogą być usprawiedliwione „poetycką licencją” twórcy opisującym tak szczególny i newralgiczny okres w naszej niedawnej historii, obejmujący masową zagładę i ludobójstwo).
Uderzyła mnie więc arbitralność Spielberga. To nieprawda, że niewidoczna jest tam jego „ręka”. Reżyser wszystko trzyma w garści mocno – jego kontrola nad obrazem jest totalna. W związku z tym rzeczywistość, którą on kreuje, odarta jest z przypadkowości, swobody, a przez to – z autentyzmu. To prawda, że temat domagał się kręcenia na taśmie czarno-białej, lecz zdjęcia Janusza Kamińskiego zdradzają niestety czasem estetyczną pretensjonalność: obraz – dzięki sztucznie wygenerowanemu oświetleniu – przestaje być tajemniczy, staje się dziwaczny. Spielberg twierdzi, że przygotowując się do kręcenia „Listy”, przejrzał setki dokumentów tamtego czasu. To może tłumaczyć sposób w jaki traktuje on w swoim filmie ludzi, którzy wskutek tego przypominają niekiedy jakieś graficzne znaki. Holocaust ulega tu estetyzacji. Mnogość epizodów, postaci, przyczynia się do zagęszczenia filmu. Odnosimy w końcu wrażenie, iż Spielberg traktuje wszystko instrumentalnie. Dochodzi tu do paradoksalnego odwrócenia sytuacji: to kwestia czy dialog tworzy postać, a nie odwrotnie.
SYBARYTA, SPEKULANT I BOHATER
Wojna, okupacja i życie w luksusie. Wyrachowany oportunista czy przejęty współczuciem wybawca? Jakim człowiekiem był naprawdę Oscar Schindler?
Paradoksem, który zafascynował Spielberga był fakt, że 1300 Żydów uniknęło zagłady za sprawą nazistowskiego spekulanta – industrialisty, a nie kogoś, kto zadeklarował się jako sługa ludzkości (jak np. Raul Wallenberg).
Pierwotne motywacje Schindlera były jednoznaczne. Zatrudnił w swojej fabryce Żydów, gdyż stanowili tańszą siłę roboczą niż Polacy (ponadto ich zarobki szły bezpośrednio w ręce niemieckiej administracji). Wyrabiał sobie układy wśród oficerów SS i gestapo – uczestnicząc razem z nimi w pijatykach i hulankach. Przekupywał ich sutymi łapówkami. Był typowym hedonistą, bon-vivantem, lubował się w luksusie i dobrych trunkach, otaczał wianuszkiem pięknych kobiet. Był okres, kiedy pod jednym dachem trzymał żonę i kochankę, romansując jednocześnie na boku z esesmanką. (Nic dziwnego, że Emilia Schindler jeszcze po wojnie wyzywała swojego byłego męża od „dziwkarzy”.) Czy Spielberg prezentuje nam swojego bohatera z tej strony? Otóż nie za bardzo. Są niby jakieś sugestie, ale Schindler nie jawi się nam jako człowiek z krwi i kości. Dość szybko natomiast staje się na ekranie postacią bez mała mityczną. Trudno jest dostrzec w nim rozbuchanego sybarytę, którym go było czuć w Krakowie na kilometr. Spielberg – purytanin – niczym ów chłopiec od ET i Piotrusia Pana, wzbrania się przed ukazaniem lubieżnej i kabotyńskiej strony osobowości Schindlera – choć co parę minut zmusza nas do oglądania ludzkich czaszek roztrzaskiwanych przez hitlerowskie kule. Trochę dziwna to powściągliwość i niedopełnienie.
Wielce wątpliwa jest wobec tego wszystkiego ewolucja postawy Schindlera i jego motywacji. Ponoć walczył pod koniec wojny o swoich pracowników jak lew, pewną ich partię wyciągając nawet z samego Oświęcimia. Spielberg każe nam wierzyć, że odezwało się w nim ludzkie współczucie, dopiero wtedy dotarła do niego prawda o całym hitlerowskim planie, i że się ta prawdą przejął. Zrujnował się w końcu, wydając majątek na łapówki i przenosząc całą fabrykę na czeskie Morawy – byle tylko uratować swoich „Schindlerjuden”, jak po wojnie zwykło się nazywać Żydów z listy Schindlera.
A może Schindler nie tyle przejął się „ostatecznym rozwiązaniem”, co przeczuł wynik wojny i Żydzi mogliby stanowić jego alibi, uchronić go od stryczka?I jeszcze rzecz z pozoru drobna, ale symptomatyczna: fabryka Schindlera produkująca początkowo wyroby emaliowane, wraz ze zwiększającym się zapotrzebowaniem frontu przestawiła się na produkcje amunicji. Dość to niewygodny fakt dla idealistyczno-heroicznego przesłania filmu. Jak sobie z owym fantem radzi Spielberg? Otóż każe nam wierzyć, że wszystkie (dosłownie: wszystkie!) kule, pociski, miny były bublami – świadomi Żydzi sabotowali robotę. Mało tego, Schindler nie tylko o tym wiedział, ale i aprobował: „Gwarantuję, że ta amunicja nie zrobi nikomu krzywdy” – mówi pewny siebie i zadowolony, wzbudzając tym entuzjazm wśród widzów.
Bardzo autentyczne.

Na „listę Schindlera” można się było dostać za łapówkę – ale tego, z oczywistych względów, z filmu Spielberga się nie dowiemy. (Liam Neeson i Ben Kingsley jako Izaak Stern, księgowy Schindlera, ustalają listę – w rzeczywistości Schindler nie brał w tym udziału.)
ŁZY I SACHARYNA
Kompromitująca „Listę” jest moim zdaniem niesłychana scena finałowa, zupełnie niewiarygodna – nie wspominając już o tym, że i ona jest fikcyjna. I niestety, wg mnie, swoją ckliwością godną niewybrednego hollywoodzkiego melodramatu, dokumentnie niwecząca dające się wcześniej zauważyć w filmie rysy realistyczne.
Oto widzimy jak Schindler zwija manele i gotuje się do ucieczki przed zbliżającym się sowieckim frontem. Otoczony jest przez żegnającą go, łkającą rzeszę swoich pracowników – niewolników (jego fabryka była de facto obozem jenieckim). Nadużywając teatralnych gestów, wskazuje trzęsącą się ręką na samochód i mówi drżącym głosem: „A przecież i za niego można było kupić życie paru ludzi” – i patrząc na złotą obrączkę na swoim palcu: „Także za to – życie dwóch ludzi”.
A jaka była rzeczywistość?
Jego pożegnanie z załogą nie roztkliwiło tych ludzi. Ono postawiło im włosy na głowie. Pod koniec wojny Schindler jeździł po Generalnej Guberni jak opętany, z walizką wypchaną pieniędzmi, z kieszeniami pełnymi brylantów, prowadząc podejrzane interesy, chcąc uratować ze swojego majątku co się da. Tracił jednak kontrolę nad wszystkim. Kiedy uciekał z fabryki, jego samochód zawalony był biżuterią i złotem, (które zresztą wkrótce mu rozkradziono). Doprawdy, wobec tego wszystkiego, trudno uwierzyć w rozczulonego Schindlera, „ojca i matkę” Żydom, „nawróconego Szawła”, „Skałę i Wieżę Humanizmu”.I jeszcze sama lista.
Również scena, w której Schindler dyktuje zarządcy swojej fabryki Izaakowi Sternowi nazwiska Żydów, jacy powinni znaleźć się na liście, nie miała w rzeczywistości miejsca. Gwoli ścisłości listy nie stworzył Schindler, tylko jego współpracownicy, którzy na dodatek brali łapówki od Żydów chcących znaleźć się na liście. Kto nie miał czym zapłacić nie był na niej umieszczany (co wówczas było praktycznie równoznaczne z tym, że taki człowiek trafiał w końcu do gazu).Jeszcze przed premierą filmu czytałem w jednej z amerykańskich gazet wywiad z człowiekiem, który miał być pierwotnie autorem scenariusza do „Listy Schindlera”. Pisarz, były żurnalista, (którego nazwiska niestety nie pomnę) wyznał, że zrezygnował ze współpracy ze Spielbergiem, bo nie pozwoliła mu na to jego – jak to sam określił – nakazująca wierność faktom dziennikarska etyka. Po prostu uznał, że rozbrat Spielberga z tym jak było naprawdę, idzie za daleko. Zwróciło to moją uwagę i bez wątpienia przyczyniło się do tego, że do filmu Spielberga podszedłem z większą ostrożnością i bardziej krytycznie.

Przywoływanie przeszłości na ekran – w filmie nie brak spielbergowskiej dynamiki i mistrzowskiego opanowania medium kina
NIEZGODA NA MIT
Czego nie można powiedzieć o tych wszystkich, którzy film Spielberga przyjęli wręcz entuzjastycznie. Do tej pory nie natrafiłem w mediach na choćby jedno zdanie krytyczne. Wszystkie recenzje, jakie czytałem, były w jednoznacznym tonie: Spielberg stworzył arcydzieło! – prawdę o Duchu Humanizmu!
Ciekaw jestem jak film zostanie odebrany w Polsce, czyli w kraju, w którym o realiach tamtej wojny wie się znacznie więcej, niż Ameryce. Poza tym Polacy bywają niezwykle czuli na to, jak przedstawia się ich rolę w stosunkach z Żydami – zwłaszcza jeśli robią to sami Żydzi. Obawiam się, że oglądając „Listę” niektórzy mogą odnieść wrażenie, iż w okupowanej Polsce ofiarami nazistów byli tylko i wyłącznie Żydzi – podobnie tylko Żydów mordowano w Oświęcimiu czy w innych obozach masowej zagłady, które w prasie amerykańskiej (i nie tylko) na dodatek nazywane są „polskimi obozami koncentracyjnymi”. I rzeczywiście: w filmie Spielberga polskie komendy w obozach brzmią głośniej (Niemka tylko powtarza za Polką, która pełni funkcje kapo i wydaje rozkazy). Jednak Polacy pojawiają się w filmie dość sporadycznie, właściwie tylko po to, by zbluzgać Żydów i zademonstrować wobec nich swoją nienawiść (są to jednak momenty, które wszak przy odrobinie dobrej woli potraktować można jako wypadki przy reżyserskiej pracy).
Nazwa Niemcy pada w całym filmie tylko raz (pod koniec, kiedy Schindler mówi o podpisaniu kapitulacji). Cały czas są natomiast tylko „SS-mani”. W tym miejscu można się zastanawiać, czy aby unikanie używania słowa Niemcy i zastępowanie ich takimi, dość abstrakcyjnymi, określeniami jak „gestapo”, „hitlerowcy”, „naziści”… nie tworzy swego rodzaju eufemistycznej zasłony dymnej, pozwalającej na nienazwanie czegoś po imieniu?
To dobrze, że amerykańskie kino (przeważnie rozrywkowe) chce wracać do momentów w naszej historii, które żadną miarą rozrywkowe nie są. Użycie do tego celu medium typowo ludycznego (a głównie takiego rodzaju medium jest kino), nikogo jednak nie może zwolnić od odpowiedzialności, ostrożności, wyważenia… tym bardziej jeśli weźmie się pod uwagę jego nośność i wpływ na tzw. masową wyobraźnię, która ma tendencje do tego, by to co pojawia się na ekranie, uznawać za coś bardziej realnego, niż otaczającą nas rzeczywistość (dotyczy to również wydarzeń historycznych).Mój problem z filmem Spielberga wziął się niewątpliwie z niezgody na mitologizację, jakiej poddał on postać Schindlera i jego postawę podczas okupacji. Zdaję sobie sprawę jak ważne są mity dla naszej kultury, tudzież dla naszego wysiłku usadowienia się i zadomowienia w świecie, który nie zawsze jest nam przyjazny. Kiedy jednak sięga się po tematy tak ważne i wyjątkowe jak ludobójstwo, warto jest zachować trzeźwość, właściwy ton i umiarkowanie – o zgodności z historycznymi faktami nie wspominając.
* * *
POST SCRIPTUM
Muszę przyznać, że nie byłem świadomy, jaka to burza rozpęta się w polskiej (a zwłaszcza polonijnej) prasie i mediach, wkrótce po opublikowaniu tej recenzji, która przez jednych uznana została za obronę „dobrego imienia” Polaków (co oczywiście nie było moją intencją), przez innych zaś za antysemicki napad na bogu ducha winnego Spielberga i denuncjację wpływów żydowskiego lobby w Ameryce i to w kategoriach syjonistycznego spisku (a to nie było moją intencją tym bardziej). W swojej naiwności zapomniałem o przestrodze jaką kiedyś dał wszystkim bodajże Kazimierz Wierzyński, pisząc że poruszanie tematów polsko-żydowskich jest niczym wchodzenie na pole minowe przypominające łączkę, na której pasą się zacietrzewione osły i barany. I że można przez to wylecieć w powietrze.
Po moim artykule, w „POLITYCE” rozpętała się awantura, skutkiem której było kilka innych tekstów dotyczącej zarówno Schindlera, jak i stosunków polsko-żydowskich podczas niemieckiej okupacji. W rezultacie redaktorem naczelnym tego pisma przestał być Jan Bijak, a zastąpił go Jerzy Baczyński.
Osobną historią są perturbacje jakich wkrótce doświadczyłem w Chicago, dając się wciągnąć w dyskusję jaka rozpętała się między dwoma obozami, w których naturalnie nie zabrakło zacietrzewionych osłów i baranów… po obu zresztą stronach. (Najgorsze jest to, że i ja takiego osła mogłem wówczas przypominać ;))
4 sierpnia, 2011 o 12:07 am
Nie wiem dlaczego, ale są filmy, których ja nie daję rady obejrzeć. Nie przeszedłem ani przez „Listę”, ani przez „Pianistę”, ani przez „Katyń”.
4 sierpnia, 2011 o 5:47 pm
To trochę szkoda ;)
PS. No i trochę mam też wątpliwości Torlinie, czy przez te 7 minut jakie upłynęły od czasu opublikowania mojego tekstu w internecie, zdołałeś go przeczytać :)
(Przepraszam… nie 7 minut a 6 – wliczając to czas, jaki Ci zajęło napisanie tego komentarza ;) )
5 sierpnia, 2011 o 12:39 am
Odpowiedź będzie dwustopniowa. Po pierwsze mam umiejętność szybkiego czytania, teraz sprawdziłem – przeczytałem Twój tekst w 2 i pół minuty, czytając linijka po linijce, jak Pan Bóg przykazał. Moja metoda czytania tekstu szybko to 2 linijki razem w prawo i trzecia wstecz, przydają się treningi z młodości.
Poziom drugi – naprawdę przeczytałem połowę i stwierdziłem, że co ja mogę napisać na temat filmu, którego nie widziałem. Wolałem napisać to, co napisałem.
5 sierpnia, 2011 o 7:06 am
„…przeczytałem Twój tekst w 2 i pół minuty”
Imponujące! ;)
„…naprawdę przeczytałem połowę”
No to się już trochę gubię :)
5 sierpnia, 2011 o 3:19 pm
Proste jak kłębek drutu kolczastego. Przed napisaniem odpowiedzi na spokojnie przeczytałem cały tekst i zmierzyłem „długość czasową”. Pierwotnie przeczytałem tylko połowę.
5 sierpnia, 2011 o 4:40 pm
Torlinie, czy Ty naprawdę chcesz powiedzieć, że kłębek drutu kolczastego jest prosty? :)
6 sierpnia, 2011 o 3:40 am
Po przejechaniu walcem drogowym – tak :D
6 sierpnia, 2011 o 8:22 am
Po przejechaniu walcem, kłębek drutu kolczastego nie robi się prosty, tylko plaskaty ;)
Torlinie, czy Ty aby nie tracisz kontaktu z rzeczywistością? ;)))
4 sierpnia, 2011 o 1:46 am
Miejmy nadzieję, ze po tej publikacji nie przestaniesz być redaktorem własnego bloga ;-)
A serio – tak, bardzo trafna i przenikliwa analiza. W „Liście Schindlera”, zwłaszcza za drugim i trzecim oglądem, razi mnie narracja podszyta szantażem emocjonalnym, sentymentalizmem, którego Spielberg się nigdy chyba nie wyzbył (może najbardziej udało mu się to w „Monachium”). Stąd idealizacja Schindlera – przekraczająca, jak słusznie zauważasz, dopuszczalny poziom licentia poetica – i wiele scen oczywiście chwytających za gardło, bo jakże mogła by nie chwytać historia np. dziewczynki w czerwonym płaszczyku?
Można przypuszczać „z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością”, że Polański nie cofnąłby się przed pokazaniem niechlubnych zachowań niemieckiego przedsiębiorcy. Poza tym byłby dużo bardziej powściągliwy i nie okrasiłby wszystkiego wyciskaczem łez (poza wspomnianymi przez Ciebie dorzucam jeszcze ostatnią scenę – kładzenia kamieni na grobie). Dlatego wyżej od „Listy” cenię „Pianistę”, który mimo swoich słabości wygrywa właśnie bardziej beznamiętnym, lakonicznym tonem (i choć też ma momenty zgoła nie-po-polańsku sentymentalne, to jednak w O WIELE mniejszym stopniu i o wiele ich mniej mniej). Ktoś – nie pamiętam kto – napisał, że u Polańskiego z pryszniców nie poleciałaby woda, i to chyba najkrócej ujmuje istotę rzeczy. Koniec końców z filmu Spielberga największe wrażenie robi Ralph Fiennes w przerażającej ale powściągliwej aktorsko kreacji Amona Goetha,
A wspomniany przez Ciebie były dziennikarz rezygnujący ze współpracy ze Spielbergiem to Kurt Luedtke, najbardziej znany jako laureat Oscara za scenariusz „Pożegnania z Afryką”. Pozdrawiam serdecznie.
4 sierpnia, 2011 o 5:46 pm
O ile dobrze sobie przypominam, ja nie byłem zbytnio zachwycony „Pianistą” Polańskiego. Raziła mnie nieco jego… fasadowość i pewna (realizacyjna) sztuczność (ostatnim dobrym filmem Polańskiego był wg mnie „Chinatown” – uważam więc, że Polański jednak trochę się zmarnował, bo miał zadatki na to, by zostać reżyserem naprawdę wybitnym).
Ale, oczywiście, nikomu nie mogę mieć za złe tego, że mu się „Pianista” spodobał ;)
PS. Dziękuję za przypomnienie nazwiska Kurta Luedtkego :)
(Twoja widza o filmie jest imponująca – podobnie zaskoczyłeś mnie z identyfikacją Hainga S. Knora z „Pól śmierci”.)
Właściwie nie wiem dlaczego nazwisko to zapomniałem, tym bardziej, że wywiad z Luedtkem – w którym mówił o przyczynie zerwania współpracy ze Spielbergiem – sam przetłumaczyłem i opublikowałem swego czasu w jednej z polonijnych gazet.)
Pozdrawiam
4 sierpnia, 2011 o 1:52 pm
Baaardzo ciekawy tekst ;-))
4 sierpnia, 2011 o 5:48 pm
A co najbardziej Was zaciekawiło?
6 sierpnia, 2011 o 6:43 am
po pierwsze: sam warsztat pisarski Autora artykułu ;-). Lubimy tak napisane arty – jest tutaj i kawałek solidnej wiedzy i płynna narracja. Tak się powinno pisać, więc – zasłużone – ukłony…
po drugie: wspominasz wiele ciekawych aspektów problemu, z których nie zdawaliśmy sobie sprawy. Z nas dwojga ja (męska połówka onibe) teoretycznie powinienem bić się w pierś, bowiem historia to moja pasja, a drugą wojnę światową badałem w miarę wnikliwie (jak na amatora)… ale prawdą jest, że człowiek uczy się całe życie ;-)
interesujący jest ten fragment o łapówkach za życie – na tyle, na ile znamy rzeczywistość, jest to sprawa oczywista. Skoro łapówki płaci się przy banalniejszych sprawach, czemu nie w takiej sytuacji? Wbrew mainstreamowym przekonaniom, oraz wbrew przekonaniom niszowym wiemy, że Żydzi nie są ani narodem bezwzględnie złym, ani bezwzględnie dobrym – to ludzie, jak inni. Cwani, wyrachowani jak trzeba, chciwi… Czemu mieliby być inni? Nie wzięli się wszak z księżyca, prawda?
6 sierpnia, 2011 o 8:12 am
Być może napiszę teraz coś bulwersującego, ale trudno.
Otóż muszę przyznać, że kiedy niedawno wyszły (bardziej wyraźnie) na światło dzienne owe rewelacje Grossa o Polakach, którzy „szabrowali” groby (czy też zbiorowe mogiły) pomordowanych przez Niemców Żydów – że przekopywano je w poszukiwaniu złota i innych kosztowności – to ja wcale tym ludziom nie miałem tego za złe (a tym bardziej wzbraniałbym się nazywania ich „cmentarnymi hienami”). Oni nie robili tego bynajmniej z chciwości – oni robili to, bo chcieli po prostu przetrwać, a zamordowanym i tak życia nie mogli zwrócić – ani też nie mogli zwrócić im godności ludzkich istot, z jakiej ich odarto. Złoto i kosztowności potrzebne były żywym, a nie zmarłym.
I nie bulwersuje mnie także fakt, że za to, aby się znaleźć na „liście Schindlera” żądano zapłaty (lub nazywając rzecz mniej eufemistycznie – łapówki).
Natomiast już obojętnie nie mogę przejść obok faktu, że jeśli ktoś nie miał czym zapłacić to nie dostawał się na listę, co de facto było równoznaczne z wyrokiem śmierci.
A przecież, gdyby rzeczywiście kierowano się przy tworzeniu tych list tylko „dobrym sercem”, bezwarunkową chęcią uratowania tym ludziom życia (a tak przedstawia sprawy Spielberg robiąc z Schindlera czy z Izaaka Sterna Wielkich i Szlachetnych Humanistów), to także tych biednych Żydów wciągnięto by na listę, nawet jeśli nie mieli oni niczego, oprócz życia.
PS. Ale ja nie chcę jednak niczego przesądzać, bo wszystkich faktów po prostu nie znamy.
Skłonny jestem jednak podejrzewać, że wielu ludzi trafiło na listę bez płacenia tym, którzy tę listę tworzyli.
Ale i tutaj motywy mogły być dwuznaczne, bo przecież fabryka czerpała materialne korzyści z tego, że wykorzystywano w niej niewolniczą pracę „Schindlerjuden”.
4 sierpnia, 2011 o 4:41 pm
Tak, LA, tekst bardzo ciekawy, a najlepsze jest post scriptum.
Tekst jest jak zwykle, co znaczy że teksty od nastu już lat takie są. Mnie się podoba to wieczne stawianie pytania.
Strasznie wpierałeś mu przed laty tę pupę i tą pupą dorabiałeś mu gębę. Dziś też byś tak zrecenzował? Czy dziś przygotowanie artyleryjskie bombardowałoby mnie chłopięctwem szpilberga? ;)
A miał szpilberg nakręcić prawdę? Albo miał obowiązek, należało, powinien był itd?
„Kiedy jednak sięga się po tematy tak ważne i wyjątkowe jak ludobójstwo, warto jest zachować trzeźwość, właściwy ton i umiarkowanie – o zgodności z historycznymi faktami nie wspominając”-piszesz na koniec. I masz jak zwykle rację. Tylko jak to zrobić, żeby i trzeźwość i ton i umiarkowanie było zgodne i jednakie. Tak mi się skojarzyło, że Przesłuchanie bugajskiego waśkowski (jeśli dobrze pamiętam i jeszcze dobrze zapamiętałem nazwisko) chlastał za to, że żołnierze, co jandę po kazamatach ciągali, mieli otoki nie tego koloru.
Trudno jest dyskutować z Tobą sprzed tylu lat ale sam powiedz czy dziś
„To dobrze, że amerykańskie kino (przeważnie rozrywkowe) chce wracać do momentów w naszej historii, które żadną miarą rozrywkowe nie są. Użycie do tego celu medium typowo ludycznego (a głównie takiego rodzaju medium jest kino), nikogo jednak nie może zwolnić od odpowiedzialności, ostrożności, wyważenia… tym bardziej jeśli weźmie się pod uwagę jego nośność i wpływ na tzw. masową wyobraźnię, która ma tendencje do tego, by to co pojawia się na ekranie, uznawać za coś bardziej realnego, niż otaczająca nas rzeczywistość (dotyczy to również wydarzeń historycznych)”
byś napisał? Może, patrząc, że po 17 latach baranów i osłów wcale na tej łączce nie ubywa. lepiej miast donacji na muzeum holokałstu, należy nakręcić Listę z fikcyjnym zakończeniem i prócz „Oh God!” nastolatki, rozsypać jej chłopakowi popkorn?
Nie będę zgadywał intencji spilberga, ale za listę ma u mnie dużą wódkę. Więc jeśli go przywieziesz… ;)
Zdrówko
4 sierpnia, 2011 o 5:42 pm
„…tekst bardzo ciekawy, a najlepsze jest post scriptum.”
A jak znam życie to najbardziej Ci się spodobało ostatnie zdanie ;)
Pytasz się, czy dziś tak bym „Listę” zrecenzował.
Ależ oczywiście, że nie! Wypominanie np. Spielbergowi tego, że w dzieciństwie wstydził się swojego żydostwa, uznałbym teraz za coś niskiego – taki chwyt poniżej pasa. W tekście zabrzmiało to tak, jakbym mu to miał za złe (jednak wówczas w jakiś sposób wiązało mi się to z tematyką filmu i dość logicznie wskazywało na chęć zadośćuczynienia tym filmem za grzech dzieciństwa).
Otóż teraz zupełnie nie przykładałbym do tego żadnej wagi. Nie mówiąc już o tym, że mógłbym mu dzisiaj mieć coś takiego za złe. Wprost przeciwnie – to bardzo dobrze świadczy o Spielbergu, że się do tego po latach przyznał.
„A miał szpilberg nakręcić prawdę?” – pytasz
Tak, i dzisiaj twierdzę, że Spielberg – biorąc się za taki temat – miał obowiązek nakręcić prawdę (albo w ogóle nie brać się za ten film). W tym kontekście podoba mi się i szanuję postawę Kurta Luedtkego, który odmówił Spielbergowi, nie chcąc uczestniczyć w czymś, co uznał za niezgodne ze swoją dziennikarską etyką mówienia prawdy, czyli wierności rzeczywistym faktom. Bo tu nie chodzi o wspomniane przez Ciebie „otoki” na czapkach. Tu chodzi o to, że odmówiono niektórym ludziom wpisania ich na listę tylko dlatego, że nie mieli na łapówkę dla Izaaka Sterna (przez co trafili do gazu).
A jednak, mimo wszystko dobrze się stało że Spielberg nakręcił ten film. Nawet z tą jego sentymentalizacją i mitologizacją Schindlera, choć – jak to sobie przypominam – nie mogłem jej za bardzo strawić, kiedy oglądałem film po raz pierwszy.
Na dobrą sprawę chciałbym uwierzyć, że ten film zrobił więcej dobrego niż złego.
Napisawszy to, muszę podkreślić, że jestem bardzo wyczulony na temat ludobójstwa i nie uznaję kompromisów, które jednak moim zdaniem zamulają i zakłamują genezę zbrodni. Bowiem, jesli mamy uniknąć w przyszłości czegoś podobnego, to należy temu spojrzeć prosto w oczy – i nie owijać tego w bawełnę sentymentalizmu i anestezyjnych mitów.
Lubię Spielberga i bardzo go cenię nie tylko za mistrzostwo jakie osiągnął w kręceniu filmów, ale również za tę jego „dziecięcość”, zauroczenie baśniowymi i fantazyjnymi światami – co nieraz pozwalało mu wyczarować z kina prawdziwą magię dotykająca miliony ludzi z całego świata.
Chętnie bym też z nim o tym wszystkim pogadał, a nawet wódkę wypił – oczywiście wódkę, którą bym mu ze szczerego serca postawił :)
PS.
No, tego akapitu też się teraz trochę wstydzę ;)
5 sierpnia, 2011 o 12:48 am
„Nakręcił prawdę” – dwa słowa w wypadku filmów doprowadzające mnie do szału. Tylko po co ja mam pisać na ten temat, jak to było poruszane już kilka- lub kilkanaście razy w tym blogu. Powtórzę, film fabularny jest realizacją wizji reżyserskiej i jest zawsze odwzorowaniem myśli, osądów, kompleksów, mitów, pragnień, wrażliwości reżysera, a nie jest filmem dokumentalnym. Reżyser nie ma obowiązku trzymać się faktów.
5 sierpnia, 2011 o 7:09 am
Jeśli się kręci film o ludobójstwie (Holocauście) to należy trzymać się faktów.
5 sierpnia, 2011 o 8:27 am
realism sucks!
5 sierpnia, 2011 o 3:17 pm
„Jeśli się kręci film o ludobójstwie (Holocauście) to należy trzymać się faktów”.
A dlaczego?
5 sierpnia, 2011 o 4:27 pm
Pytasz się Torlinie, dlaczego?
Choćby dlatego, by się nie kompromitować swoją naiwnością, nieznajomością realiów epoki; nie obrażać tych, którym tamte czasy złamały życie – nie wspominając o tych, których wtedy wymordowano.
Ale powody są znacznie poważniejsze, niż te, które przed chwilą wymieniłem.
Ludobójstwo należy do zbrodni kardynalnych, które nie ulegają przedawnieniu. Jest to więc temat wyjątkowy.
Ponadto, jeśli ktoś twierdzi, że rekonstruuje tamtą rzeczywistość zgodnie z tym „jak naprawdę było”, to trudno się dziwić, że ktoś chce dociec tego, czy rzeczywiście film jest zgodny z tym „jak naprawdę było”. A jeśli nie jest zgodny z faktami, to tym bardziej pretensje do reżysera o to, że mija się z prawdą – ignorując i przeinaczając fakty – są uzasadnione.
Także kultura masowa próbuje „zawłaszczyć” historię. Warto się więc przyjrzeć jak i dlaczego to robi.
I być tego świadomym.
6 sierpnia, 2011 o 3:50 am
Nie chcę cytować całego Twojego komentarza, bo szkoda miejsca. Dla mnie mylisz dwie rzeczy, nieznajomość realiów (lub ich błędne przekazywanie) nijak nie narusza pamięci (pamiętających lub pomordowanych), to jest atmosfera preferowana przez środowiska żydowskie (no mnie nazwać antysyjonistą nie sposób, jestem obrońcą Izraela od początku). Karane jest jedynie negowanie Holocaustu. Naiwność w filmie obraża ludzi, którzy to przeżyli? Nie żartuj.
Jest i druga strona medalu, wiecznie będzie nie tak. Wanda Jakubowska przeżyła Auschwitz i kręciła filmy na podstawie własnych wspomnień, a moja ciotka, która przeżyła 4 obozy mówiła, że film jest do niczego, bo tak nie rozdawano chleba, ten barak inaczej stał, Niemiec tak się nie odzywał. Wszystko było źle.
5 sierpnia, 2011 o 2:11 am
Ja również cenię Spielberga za jego fantastyczne filmy ale inne…
Na temat tego filmu się nie wypowiadam , bo nie oglądałam.
Ktoś porównywał ten film do filmu Polańskiego „Pianisty”. ..
Na tym filmie byłam.
Polański też musiał dostosować go na potrzeby (nazwę to ogólnie dystrybucyjne) . :(
Pamiętam,że na blogu R.Grzeli czytałam o Wierze Grant , jest to znana w polskim artystycznym świecie pieśniarka międzywojenna. :)
Napiszę tak , Polka wyznania mojżeszowego . Razem występowali w getcie warszawskim. I wiem ,że w okresie tuż po wojnie było u nich jakieś spięcie na tle tych niewątpliwie traumatycznych przeżyć wojennych.
Szpilman podobno bardzo wrednie wobec niej się zachował. Obydwoje już nie żyją ale po prostu przytaczam ten wątek, że nie wszystko było czarno -białe i raczej w tamtych czasach nie było herosów, to była walka o przetrwanie. …
Ciekawa jestem co tak naprawdę o tej liście, o tym filmie Spielberga sądzi , tak prywatnie ,Polański. Doskonale On te czasy pamięta z autopsji. On tam walczył jako mały chłopiec o przeżycie. :( …
Potem jakimś cudem wyrwany z wojennego Płaszowa , ukrywał się u chłopów na wsi. :(
Przecież on ma tak olbrzymia traumę z czasów wojny ,że jak sam pisał , nie był w stanie nauczyć się j. niemieckiego i raczej w tym kraju nic nie nakręcił .To znaczy w czysto niemieckiej produkcji.
W ogóle nie mógł , nie był w stanie wracać do tamtych czasów.
„Pianista”, to również jakby w jego przypadku , terapia. .. :( Tak myślę. ;)
Podobne przeżycia miał mój ociec, który nie był wyznania mojżeszowego, ale jako mały chłopiec znalazł się na terenie wschodnim , gdzie poza nielicznymi Polakami zamieszkiwali Ukraińcy. Ta sama trauma do końca życia. To samo ukrywanie swojej tożsamości. :(
Ten sam świat nienawiści i wszechobecnej śmierci .
5 sierpnia, 2011 o 9:38 pm
Jula, mnie również, kiedy wyszła na światło dzienne sprawa Wiery Grant, skojarzyło się to wszystko z „Listą Schindlera”. Oto mamy dwóch bohaterów, których się idealizuje i czyni z ich biografii swoistą hagiografię – a już na pewno wystylizowany obraz filmowy.
Mimo wszystko uważam, że w tamtych czasach byli herosi, z tym że nie pozbawieni byli (przy tych wszystkich swoich bohaterskich wyczynach), ludzkich słabości – i dopiero one czyniły z nich pełnego i prawdziwego człowieka. Osobiście wolałbym, aby właśnie w tej pełni o nich opowiadać i kręcić filmy.
6 sierpnia, 2011 o 11:16 am
No właśnie, zawsze w krytycznych momentach, czy to w wojnie, czy to w jakimś kataklizmie niektórzy potrafią być nadal ludzcy, pełni empatii a inni nie. Zresztą to jest nawet odczuwane i teraz, wystarczy lekki kryzys ekonomiczny a już widać te różne zachowania ludzkie , niestety. Bo takie zachowania te wojny wywołują, czyż nie?…
5 sierpnia, 2011 o 7:32 am
Mało jest rzeczy tak irytujących Polaków, jak opowieści o dobrych Niemcach ratujących Żydów w czasie okupacji. Nie wiem właściwie, jak to się stało, że film Lista Schindlera przeszedł przez ekrany tak spokojnie i beztrosko. Być może zobojętnieliśmy już na tyle, żeby nie tracić czasu na ekscytowanie się głupstwami, lub też pokolenie, które oglądało ten film, ma tak niewyrobiony osąd o przeszłości, że przyjęło to, co się tam pokazuje za prawdę objawioną.
Oto Oskar Schindler – cyniczny karierowicz wykorzystujący łapczywość esesmanów na wszelkie dobra – wkrada się w ich łaski i zostaje dyrektorem fabryki w Krakowie Płaszowie. Do pracy przydziela mu się Żydów, którzy robią za darmo, bo i tak będą wszyscy potem zagazowani. Schindler postanawia jednak ocalić część z nich i układa słynną listę na której znajdują się nazwiska ludzi niezbędnych do pracy. Oni mieli ocaleć, nie poszli do komór gazowych.
Kłopot jednak w tym, że to nie Schindler ułożył listę osób, które zostały uratowane z zagłady. Zrobił to młody żydowski chłopak z Polski, Mietek Pemper. To on wraz z dwoma braćmi Stern: Izaakiem i Natanem ułożyli listę osób mających pracować w zarządzanej przez Schindlera fabryce w Brunnlitz.
Mieczysław Pemper już nie żyje ale wydał wspomnienia pod tytułem „Prawdziwa historia listy Schindlera”, w których dokładnie opisał, w jaki sposób uratował ludzi przez śmiercią. Udało mu się to dzięki temu, że znał bardzo dobrze niemiecki i był bezpośrednim podwładnym komendanta obozu w Płaszowie, Amona Goetha.
Spielberg po promocji książki Pempera powiedział, że nie umieścił go w filmie, ponieważ jego losy były zbyt skomplikowane i nie pasowały do fabuły. Dziennikarze nie drążyli tego tematu. Co to znaczy „nie pasowały do fabuły”? A losy Schindlera pasowały? A losy ocalonych rzekomo przez niego Żydów pasowały?
Przecież Schindlerowi było wszystko jedno, kto będzie skręcał pociski w jego niemieckiej fabryce; nie dbał o to, kto będzie na liście i w ogóle żadnej listy nie układał.
W tej sytuacji Spielberg, który jest sprawcą całego zamieszania, potrafi powiedzieć tylko tyle, że życie Pempera nie pasowało do scenariusza? Skoro tak, to warto byłoby zapytać reżysera Spielberga, skąd wziął mu się pomysł na ten film i kto sfinansował produkcję. Schindler już wtedy nie żył, ale żył Mieczysław Pemper – bohater całej historii, prawdziwy bohater. Nie był on jednak Niemcem, tylko polskim Żydem i być może właśnie tu leży przyczyna, dlaczego jego życiorys nie pasował do koncepcji filmu.
5 sierpnia, 2011 o 8:15 am
Ludzie lubią zawsze jak wśród bydlaków znajdzie się jakiś anioł. Wizja świata wojny pełnego dominacji bydlaków i psycholi jest zbyt realistyczna!
5 sierpnia, 2011 o 4:46 pm
„Ludzie lubią zawsze jak wśród bydlaków znajdzie się jakiś anioł. Wizja świata wojny pełnego dominacji bydlaków i psycholi jest zbyt realistyczna!”
I to jest chyba najważniejszy argument usprawiedliwiający sentymentalizm i melodramatyczne wstawki Spielberga: on kreuje mit żeby podnieść ludzi na duchu (zarabiając przy okazji ponad 300 mln. dolarów ;) – mam na myśli wpływy jakie producentom filmu przyniosła „Lista Schindlera”)
5 sierpnia, 2011 o 8:23 am
Ciekawe dlaczego Pemper tak długo czekał ze swoją rewelacją.
Wielka szkoda, że już nigdy się nie dowiemy wersji wydarzeń przedstawionej przez tych, którzy nie trafili na Listę.
5 sierpnia, 2011 o 8:11 am
Spielberg nie wspomina ani słowem o niektórych niezbyt ciekawych fragmentach przeszłości Schindlera—przed wybuchem wojny w 1939 roku przebywał on parokrotnie na terenie Krakowa i Śląska jako szpieg Abwehry. Przypomnijmy również, iż nieżyjący już dziś Stanisław Wincenty Dobrowolski pisał już w 1989 roku, że zasługi Schindlera dla Żydów wyolbrzymiono ponad miarę. Dobrowolski twierdził, że „Schindler mógł jedynie uchronić jedno istnienie kosztem drugiego, że korzystając z pracy niewolniczej Żydów ratował przede wszystkim najbogatszych z nich”. Wielu Żydów z Listy Schindlera”—twierdzi tak jak Mordechaj Wulkan—że ich życie uratowały „przede wszystkim diamenty”. Pamiętając o tym, ile zapłacili Schindlerowi, sprzeciwiają się kreowaniu jego obrazu jako „dobrego nazisty”, który przeżył przełom duchowy i ratował ludzi głównie z dobroci serca. Claude Lanzmann, autor filmu „Sho-ah”, w wywiadzie udzielonym 3 marca 1994 r. telewizji izraelskiej niezwykle ostro zaatakował Stevena Spielberga za przekłamania jego obrazu filmowego.
Na tym tle tym bardziej zdumiewa przebijający z kilku scen filmu Spielberga bardzo zdeformowany obraz stosunków polsko-żydowskich. Na tle „wspaniałego” Niemca Schindlera, Polaków jako naród postrzegamy w filmie tylko poprzez pryzmat ich nienawiści do Żydów. Już w jednej z pierwszych scen widzimy jak Polki obrzucają błotem Żydówki eskortowane do getta. Jakaś młoda Polka, z twarzą pełną złości krzyczy: „Żegnajcie Żydy!, Żegnajcie Żydy!”. W filmie pojawia się też scena z polską dziewczynką wymownie pokazującą ręką stryczek Żydom transportowanym wagonami do Oświęcimia. W samym obozie zagłady z ust strażniczek padają wciąż słowa komend po polsku. Na koniec słyszymy informację, że w Polsce żyje dziś tylko 4 tysiące Żydów, podczas gdy pokolenia Żydów uratowanych przez Schindlera liczą 6 tysięcy osób. Porównanie wyraźnie sugerujące, oto jeden dobry Niemiec uratował tak wielu Żydów, więcej niż wszyscy Polacy razem.
5 sierpnia, 2011 o 10:43 am
Byłby dobry film o wojnie gdyby nakręcić go wg prawdziwej biografii Schindlera i zachować tamte realia społeczne, psychologiczne czyli prawdę o tej historii. W świetle tego co napisałeś Logosie i co zawarte jest w komentarzach Schindler był ciekawym typem. Jego prawdziwa biografia jest dużo bardziej frapująca niż ta propagandowa – filmowa. Myślę, że uratowanie tylu Żydów pod bokiem zajętego ciemnymi interesami i hedonizmem Schindlera uczyniło by ten obraz prawdziwszym. Niestety, zadziałała poprawność polityczna.
Pozdrawiam
Ps. Nie myslałem, że miałeś taki przygody recenzencko – polityczne. No ale jak mawiają „Co nie zabije to wzmocni”.
5 sierpnia, 2011 o 4:57 pm
Zgadzam się z Tobą, Kartko. Ja też wolałbym zobaczyć film, który przedstawiałby Schindlera pełnie, prawdziwie i bez idealizowania (również bez idealizowania tego, co zrobił). No ale wtedy nie odniósłby on takiego sukcesu (zwłaszcza komercyjnego). I byłby dla ludzi bardziej niewygodny (także trudniejszy do przyswojenia).
5 sierpnia, 2011 o 5:09 pm
„Nie idźcie na Wschód. Tam was nienawidzą.”
Co innego na Zachód. Tam zawsze pałali do was miłością.
5 sierpnia, 2011 o 5:33 pm
Oto co o „Liście Schindlera” napisał Claude Lanzmann:
Całość można przeczytać tutaj:
http://www.phil.uu.nl/staff/rob/2007/hum291/lanzmannschindler.shtml
Pozdrawiam
5 sierpnia, 2011 o 10:04 pm
Prawdę mówiąc, nie zgadzam się z Lanzmannem w wielu punktach.
Przede wszystkim nie ośmieliłbym się nazwać filmu Spielberga „kiczowatym melodramatem”. To prawda, ma on wstawki melodramatyczne, ale jednak nie są one kiczowate (rozumiejąc tu kicz jako tandetę).
Nie zgadzam się także z tym, aby stawiać Spielbergowi zarzut taki, że przedstawia Holocaust „oczami Niemca”.
Nie… Spielberg przedstawia Holocaust swoimi oczami – cokolwiek dobrego albo złego miałoby to oznaczać.
Znam tę wypowiedź Lanzmanna od dawna. Zawsze raziło mnie to, że krytykując film Spielberga, tak często wspomina o swoim filmie „Shoah” – przedstawiając go jako (lepszą) alternatywę dla „Listy Schindlera”.
Moim zdaniem trudno te filmy ze sobą porównywać czy nawet zestawiać. Dokument to jednak coś innego niż film fabularny – co nie oznacza, że fabuła, odnosząc się do rzeczywistych wydarzeń (zwłaszcza do tak ważnych jak Holocaust), ma prawo do zupełnej dezynwoltury i rozbratu z rzeczywistością.
12 listopada, 2011 o 12:25 am
[…] Z KAMERĄ W PIEKLE […]
21 stycznia, 2012 o 10:10 am
[…] Z KAMERĄ W PIEKLE […]
18 listopada, 2012 o 11:43 am
[…] Z KAMERĄ W PIEKLE […]
27 kwietnia, 2013 o 12:04 am
[…] Z KAMERĄ W PIEKLE […]
28 marca, 2015 o 5:38 am
[…] Z KAMERĄ W PIEKLE […]
27 stycznia, 2019 o 1:51 pm
[…] Z KAMERĄ W PIEKLE […]