RZECZ O „BUNCIE MAS” ORTEGI Y GASSETA
1. Dobrze jest czasem sięgnąć po klasykę.
Choćby tylko po to, by się dowiedzieć, czym ona jest naprawdę – jaką niesie treść, ile jest teraz warta, czy przystaje do naszych czasów…
Bowiem zbyt często nasza wiedza przypomina jakiś bryk – coś tam o czymś wiemy (ale nie do końca), ktoś tam o tym coś napisał (a my na tym dość bezmyślnie się opieramy), znamy jakieś chwytne hasło, (które wyjęte z kontekstu nabiera innego znaczenia, niż miało pierwotnie – tak jak to jest np. z „religią – opium dla mas” Marksa, czy z „biczem na kobiety” Nietzschego… etc.)
Pod tym względem wszyscy jesteśmy dyletantami.2. Od czego wychodzi Ortega Y Gasset pisząc swój słynny esej o „buncie mas”?
Otóż od statystyki.
I już tutaj powinniśmy zachować czujny sceptycyzm, bo statystyka, oprócz tego, że może ujawnić prawdę o rzeczywistości, to równie dobrze może tę rzeczywistość fałszować.
Czy np. to, że w ciągu 114 lat (od 1800 roku do 1914) ludność świata ze 180 mln. wzrosła do 460 mln. uprawnia kogokolwiek do potraktowania ludzkości jako rozrastającej się „masy”?
(Cóż w ogóle mówią te liczby, skoro nie ma tu rozróżnienia przyrostu ludności na poszczególne kontynenty, cywilizacje, kultury… ani uwzględnienia sytuacji społeczno-politycznej w jakiej ten przyrost naturalny się odbywa?)Ponadto, czy tłok, jaki spotyka Ortega y Gasset w kinie, w tramwaju, na ulicach upoważnia go do wydawania kategorycznych sądów o tłumie, jako tworze amorficznym, niezindywidualizowanym, masowym?
Czy nie jest to po prostu uleganie iluzji wobec niemocy uchwycenia fenomenu, jakim jest poszczególna ludzka istota (w tłumie) i zamiast tego tworzenie jakiejś zbiorowej abstrakcji?3. Chwali się Ortegę y Gasseta za przenikliwość wręcz proroczą – bo przecież przewidział on tryumf „człowieka masowego”, tudzież wskazał na grozę jaką niesie ze sobą omnipotencja nowoczesnego państwa i rodzący się totalitaryzm. Jednakże wiele jego uwag sformułowanych jest w taki sposób, że można je odnieść zarówno do sytuacji Europy w okresie między wojnami (Ortega y Gasset pisał swoją „La rebelión de las masas” w latach 20-tych XX wieku), do powojnia, jak i do czasów nam współczesnych.
Tu rodzi się pytanie: czy owa „kompatybilność” jest rzeczywiście dowodem na socjologiczno-historyczną przenikliwość, czy też po prostu świadczy o ogólnym i uniwersalnym charakterze tez autora, które da się zastosować do różnych okresów historii nowożytnej ?
4. Czym wg Ortegi y Gasseta jest „człowiek masowy” oraz sama „masa”?
Najlepiej będzie, jeśli oddamy głos jemu samemu:
„Masy możemy zdefiniować jako zjawisko psychologiczne, nie musi to być koniecznie tłum złożony z indywidualnych jednostek.”
„Masy to ‚ludzie przeciętni’. W ten sposób to, co było jedynie ilością, tłumem, nabiera znaczenia jakościowego; staje się wspólną społeczną nijakością. Masy to zbiór ludzi nie wyróżniających się niczym od innych, będących jedynie powtórzeniem typu biologicznego”.
„W diagram psychologiczny współczesnego człowieka masowego możemy więc wpisać dwie podstawowe cechy: swobodną ekspansję życiowych żądań i potrzeb, szczególnie w odniesieniu do własnej osoby, oraz silnie zakorzeniony brak poczucia wdzięczności dla tych, którzy owo wygodne życie umożliwili. Obie cechy są charakterystyczne dla psychiki rozpuszczonego dziecka”.
Jednym słowem, człowiek masowy to taki „zepsuty paniczyk”, którego cechuje również „skłonność do czynienia z zabawy i sportu głównej sprężyny życia; pielęgnacja własnego ciała, dbałość o urodę i strój; brak romantyzmu w stosunkach z kobietami; zabawianie się z intelektualistami z odczuwaniem w głębi duszy pogardy dla nich.” Tak naprawdę nie interesuje go nic, poza własnym dobrobytem.Człowiek masowy to oczywiście niekoniecznie tylko ktoś przynależący do klasy robotniczej, proletariatu, plebsu… Może być on ównież naukowcem lub specjalistą; może wywodzić się zarówno z tzw. inteligencji, arystokracji, jak i burżuazji, czyli właściwie ze wszystkich warstw i klas społecznych.
Ortega y Gasset nie szczędzi nikogo:
„Prototypem człowieka masowego jest współczesny człowiek nauki. (…) Sama nauka – rdzeń cywilizacji – przemienia go w człowieka masowego, a więc czyni z niego prymitywa, współczesnego barbarzyńcę.”
O tzw. „specjaliście” zaś pisze: „Wobec polityki, sztuki, obyczajów społecznych i towarzyskich, a także wobec innych nauk przyjmuje postawę najgłupszego prymitywa; ale robi to z przekonaniem i pewnością siebie.”(…) „Każdy, kto chce, może zauważyć, jak głupio dziś myślą i postępują w takich sprawach jak polityka, sztuka, religia (…) ‚ludzie nauki’ i oczywiście, za ich przykładem, lekarze, inżynierowie, finansiści, nauczyciele, itp. (…) Oni to symbolizują obecnie imperium mas, które z nich w znacznej mierze się składa, a ich barbarzyństwo jest najbardziej bezpośrednią przyczyną demoralizacji Europy.”
„Nie są to głowy otwarte; stąd też bierze się ich notoryczna tępota i niezaradność.”Dostaje się również politykom i to tym z najwyższej półki: „Na ogół polityk, i to sławny polityk, dlatego właśnie jest politykiem, że jest tępy.” Summa zaś może brzmieć tak: „Współczesny człowiek masowy jest faktycznie prymitywem, który bocznymi drzwiami wśliznął się na starą i szacowną scenę cywilizacji”.
I na koniec zdanie, które może nas jednak wpędzić w pewną konsternację: „Obecnie wszyscy to tylko masa”.
Zdanie, które na domiar złego Ortega y Gasset doprawia następującą konkluzją: „Taka właśnie jest straszliwa prawda o naszych czasach, przedstawiona brutalnie i bez osłonek”.Jeśli chodzi o mnie, to również zgadzam się z tym, że jest to prawda straszliwa, ale nie dlatego, że ludzie nagle stali się „masą”, lecz dlatego, że właśnie za „masę” zaczęto ich uważać – i jak „masę” traktować.
5. Nie lubię kiedy ludzi określa się mianem „masa”.
Zważmy, że robiły to wszystkie państwa totalitarne, a konkretnie – przywódcy tych państw, którzy – wszyscy jak jeden – byli autokratami, dyktatorami i tyranami przepełnionym pogardą dla „mas”. Może właśnie dlatego byli jednocześnie tak skutecznymi „zamordystami”?
Hitler i Goebbels żywcem w swoich propagandowych tyradach cytowali np. Le Bona, który zanalizował zachowanie się ludzi „w masie”; podobnie zresztą jak Mussolini, który „Psychologię tłumu” tegoż autora trzymał nawet ponoć na nocnej szafce przy łóżku.Czy to świadczy o tym, że Le Bon się mylił?
Nie, wręcz przeciwnie – często miał rację, (choć jego podejście do „tłumu” było jednak tendencyjne, zabarwione ideologią i pełne uprzedzeń.)
Tu chodzi jednak o coś innego, a mianowicie o humanitarny stosunek do społeczeństwa – o postrzeganie ludzkiej zbiorowości w całym jej zróżnicowaniu i złożoności, nie jako „masy”, a jako zbioru ludzkich indywidualności. W przeciwnym razie możemy mieć do czynienia z instrumentalnym traktowaniem nie tylko jednostki, ale i całego społeczeństwa: socjotechnika zamienia się wtedy w jedną wielką manipulację.Rzeczywistość wokół nas ma również tę właściwość, że może się zmieniać w zależności od tego jak (i za pomocą jakich instrumentów) my ją postrzegamy i badamy (co ciekawe, ze zjawiskiem tym można się również spotkać w naukach tzw. „ścisłych” – vide: zasada nieoznaczoności Heisenberga).
Ludzie bardzo często zachowują się niczym lustro: odbijają swoim zachowaniem to, jak się ich traktuje, jak pojmuje, jaki się ma do nich stosunek…
Z takich samych ludzi składały się więc tłumy wiwatujące na cześć Hitlera, jak i tłumy zebrane na Placu Św. Piotra, by oddać hołd zmarłemu Janowi Pawłowi II.
6. Na czym wg Ortegi y Gasseta polega „bunt mas”?
Otóż na tym, że „masy” ośmielają się we współczesnej mu Europie sięgać po władzę, jakby posiadanie przez nich tej władzy rozumiało się samo przez się. Pisze on np., że „masy zhardziały w stosunku do mniejszości; nie są im posłuszne, nie naśladują ich ani nie szanują; raczej wprost przeciwnie, odsuwają je na bok i zajmują ich miejsce”.
„Dla chwili obecnej charakterystyczne jest to, że umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnym i banalnym, i do narzucania tych cech wszystkim innym.”
„Człowiek masowy czując się pospolitym, żąda, by pospolitość była prawem i odmawia uznania jakichkolwiek nadrzędnych wobec siebie instancji.”Mamy tu po prostu do czynienia z arogancją:
„Człowiek, który przypisuje sobie prawo posiadania własnego zdania na jakiś temat, nie zadając sobie uprzednio trudu, by go przemyśleć, jest doskonałym przykładem owego niezmiennego i absurdalnego sposobu bycia człowiekiem, który nazwałem ‚zbuntowaną masą’ „.
Otóż właśnie dlatego „dzisiejszy świat wszedł w okres poważnej demoralizacji, której jednym z objawów jest nieokiełznany bunt mas, a która bierze swój początek z demoralizacji Europy.”7. Jakkolwiek wszystkie te wywody Ortegi y Gasseta na temat właściwości, cech i dążeń człowieka masowego, tudzież przejmowania przezeń władzy, nie wyglądałyby przekonująco i sugestywnie, to moim zdaniem nie jest jednak prawdą iż „masa” może przejąć władzę, a tym bardziej błędne jest założenie, że może ona rządzić. Jeśli już – to jest to władza i rządy podobne tym, jakie panują w pędzącym stadzie bydła, czyli coś, co jest impulsywne, okazyjne, chwilowe, instynktowne, żywiołowe, bezmyślne… jak np. zrywy rewolucyjne (dajmy na to zburzenie Bastylii, atak „tłuszczy” na Pałac Zimowy, czy pogromy „kryształowej nocy” w Niemczech).
W żadnym jednak razie podobne zachowania nie mogą konstytuować państwa, ani nawet egzekwować władzy.
Nawet jeśli przejmuje rządy ktoś, kto sam wywodzi się ze „stada” (np. plebejscy: Mussolini, Hitler, Stalin, Mao…) to w momencie, kiedy już ma on władzę w swoich rękach, z owego stada się wyodrębnia, dystansuje doń, a nawet wobec niego alienuje – przestaje tym sposobem zachowywać się stadnie (i choćby dlatego możliwy jest „kult jednostki”, stąd się też biorą partyjne „elity”), choć nadal ludzi, nad którymi zyskał władzę, traktuje on zazwyczaj jako „stado” (przy czym, należy podkreślić, że stwierdzenie to odnosi się do dyktatorów)..Podobnie zresztą sprawy się mają w ustrojach, które nie są totalitarne, a liberalno-demokratyczne: „masa” może mieć złudzenie, że bierze udział w rządach, ale tak naprawdę władzę sprawuje elita rządowa (wraz z całą podległą jej – albo i nie – biurokracją i aparatem przemocy), nawet jeśli została ona wybrana spośród „masy”.
„Masa”, co najwyżej, może być mocą przyzwalającą (nota bene prawdą jest, że tylko wtedy państwo ma na tyle sił, by na dłuższą metę utrzymać istniejący ustrój, polityczne dążenia i ogólne status quo, jeśli ma na to przyzwolenie większości.)Człowiek, który zdobywa władzę zmienia się diametralnie, bo zmienia się jego pozycja z podrzędnej na nadrzędną, inicjatywa i plan staje w jego gestii (jego wola może się zamienić w prawo), a tym samym przestaje być on częścią „bezwładnej” i „bezwolnej” „masy”.
Tego właśnie wydaje się nie brać pod uwagę Ortega y Gasset.
8. Język „Buntu mas” jest niezwykle sugestywny, Ortega y Gasset patrzy na współczesną sobie Europę przenikliwie i głęboko, analizuje i diagnozuje tak, że – jak podejrzewam – tym, którzy go wówczas czytali i rozumieli, cierpła ze strachu skóra a na głowie jeżył się włos. A i tak, to co się wkrótce zaczęło dziać, przerosło wszelkie wyobrażenia.
Wprawdzie nie podzielam jego metodologii, stosunku do „mas”, tzn. podchodzenia do grupy ludzkiej w sposób hurtowy, bez indywidualnego rozróżnienia, czyli traktowania społeczeństwa en bloc – właśnie jako „masy”, to jednak chylę czoła przed jego trafną dalekowzrocznością, jeśli chodzi np. o wskazanie największego zagrożenia ówczesnej Europy, jakim było rodzące się państwo totalitarne (i związane z tym przeradzanie się nacjonalizmu w faszyzm oraz uznanie przemocy i gwałtu za prima ratio funkcjonowania takiego państwa – wg Ortegi y Gasseta było to nic innego jak Magna Charta barbarzyństwa). I chodziło tu zarówno o faszyzm, (który Ortega y Gasset znał wówczas jedynie z dokonań Mussoliniego), jak i komunizm.
Jak mogę nie czuć szacunku i podziwu do człowieka, który – w 1929 roku! – pisze coś takiego:
„Bolszewizm i faszyzm są dwoma ‚nowymi’ w polityce wynalazkami, które odkryto w Europie i na jej krańcach. Stanowią one wyraźny przykład istotnego regresu. (…) To typowe ruchy ludzi masowych, kierowane przez ludzi poślednich, ponadczasowych, pozbawionych pamięci i ‚świadomości historycznej’, przybierają od początku formy przestarzałe, zupełnie jakby pojawiwszy się obecnie, należały zarazem do dawno wymarłej fauny.”
„Przekształcenie czegoś, co w samej swojej istocie jest zbrodnicze i niezdrowe, w coś zdrowego i normalnego, jest rzeczą niemożliwą, dlatego też jednostka stara się raczej dostosować do zastanej niezdrowej sytuacji, utożsamiając się w pełni z ową zbrodnią czy nieprawidłowością.”
„Rosyjski komunizm jest nie do strawienia dla Europejczyków, którzy w ciągu całych dziejów włożyli tyle zapału i wysiłku w sprawę indywidualizmu”.
I na koniec zdanie, które warte jest wprost czołobitnego chapeau bas:
„Niemniej – jeszcze raz to powtarzam – wydaje mi się rzeczą wielce prawdopodobną, że w najbliższych latach Europa zacznie entuzjazmować się komunizmem.”Ortega y Gasset już wówczas (czyli jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy) wiedział czym pachnie faszyzm. Ponadto, nie tylko, że nie dał się otumanić komunizmowi, ale i przewidział wysiew tych wszystkich zachwyconych bolszewikami „użytecznych idiotów”, który wkrótce miał nastąpić wśród zachodnio-europejskich „elit” i „intelektualistów”.
* * *
(ilustracje: Zdzisław Beksiński)
21 lipca, 2010 o 8:10 am
UWAGA: Tekst „MASOWY CZŁOWIEK ZBUNTOWANY” o książce Ortegy Y Gasseta był już – jak może niektórzy z Was pamiętają – opublikowany na moim poprzednim blogu BRAIN GRAFFITI. Z pewnych względów postanowiłem przenieść stamtąd kilka wpisów tutaj. Powyższy artykuł jest właśnie jednym z nich. Myśłę, że warto również załączyć do niego komentarze, jakie się wówczas pojawiły, co też niniejszym czynię (pozwalając sobie przy okazji na urozmaicenie ich kilkoma ilustracjami).

–
Obraz George’a Grosza „Dla Oskara Panizza” (ilustruje stronę tytułową książki).
21 lipca, 2010 o 9:45 am
Czytałam tę pracę i pod wieloma względami się z nią zgadzam, chociażby w zmianach jakim podlega jednostka pod wpływem władzy. Czasy, w których przyszło nam żyć są o tyle jednak ciekawsze, że jeśli raz dojrzy się ową warstwę „kłamstw, manipulacji i dominacji jednych grup nad drugimi” wówczas widać jak na dłoni jedną, niekończącą się walkę (pozwól, że użyję dość metafizycznego określenia): dobra ze złem. In i Yang, etc… Trudno jest jednak stać zawsze po swojej stronie, kiedy codziennie atakują nas zewsząd sprzeczne informacje i żeby nie utonąć w tej pozbawionej logiki masie, trzeba iść z samym sobą na ustępstwa a to niestety zawsze kończy się spłyceniem naszych postaci, utratą szacunku dla samego siebie. Tylko, że nie da się ani stać w miejscu na dłuższą metę, ani stale biec za innymi.
Ech… Niekończący się dylemat natury egzystencjalnej.
Pozdrawiam serdecznie :)
21 lipca, 2010 o 11:10 am
Pytanie: czy aby nie utonąć w „masie”, musimy iść z samym sobą na ustępstwa? Może dzieje się odwrotnie: toniemy właśnie wtedy, kiedy idziemy na te ustępstwa (bo – ulegając prawu mimikry – upodabniamy się do tłumu, z tym tłumem się zlewamy)?
21 lipca, 2010 o 11:25 am
Niedoskonale działające ustroje demokratyczne, to efekt tego, że nad ekonomią zaczęła dominować polityka. Równość jak najbardziej istnieje, tylko każdemu zdaje się że takowa musi opierać się na braku różnic, a jest właśnie odwrotnie. Jedyny wymóg to odpowiednie proporcje tych różnic.
Ja mimo wszystko sądzę, że nie ma indywidualizmu i nie ma masy.
21 lipca, 2010 o 12:51 pm
Nad ekonomią zaczęła – oprócz polityki – dominować zachłanność i irracjonalna, bezczelna spekulacja. W pewnym sensie wielkie systemy korporacyjne i finansowe nabierają cech systemów totalitarnych (nie tylko poprzez swoją globalizację, również wskutek sposobu w jaki traktują człowieka – czyli instrumentalnie, przedmiotowo, ahumanitatrnie, lekceważąc jego prawa i potrzeby).
Nie ma indywidualizmu o tyle, że każdy człowiek jest uwikłany w stosunki społeczne, funkcjonowanie państwa i kultury, zdeterminowany genetycznym podporządkowaniem się prawom swojego gatunku… etc.
(Totalne zaprzeczenie indywidualizmu równałoby się zaprzeczeniu istnienia wolnej woli.)
Nie ma masy o tyle, że społeczności ludzkie (tłum) składają się z poszczególnych osobników, indywiduów… (jeśli już tak nieelegancko nazywać człowieka).
Jednakże faktem jest, iż na każdego człowieka wywiera wpływ bycie w tłumie, stąd wrażenie, że tłum jest rodzajem „organizmu” o specyficznych właściwościach. I rzeczywiście tak jest, dlatego badania nad zachowaniem się tłumu (i nad jego cechami) mają swój sens i uzasadnienie.
26 lipca, 2010 o 3:34 am
1. Po pierwsze – wspaniale dobrane ilustracje Beksińskiego! Widzę, że w komentarzach pojawiło się też zdjęcie prac Abakonowicz – to zabawne, niedawno byłam na jej wystawie i też mi gdzieś tam Ortega y Gasset się przewinął z tyłu głowy. W każdym razie, Logosie, jesteś mistrzem oprawy graficznej i chętnie bym Cię zatrudniła w takim charakterze ;)
2. „Tu rodzi się pytanie: czy owa „kompatybilność” jest rzeczywiście dowodem na socjologiczno-historyczną przenikliwość, czy też po prostu świadczy o ogólnym i uniwersalnym charakterze tez autora, które da się zastosować do różnych okresów historii nowożytnej ?”
Nie widzę sprzeczności w tym zdaniu, przenikliwość i uniwersalizm często idą w parze i dzieło, które tu przedstawiasz, jest tego najlepszym dowodem. Podzielam natomiast Twoją nieufność jeśli chodzi o statystyki.
3. „Człowiek, który przypisuje sobie prawo posiadania własnego zdania na jakiś temat, nie zadając sobie uprzednio trudu, by go przemyśleć, jest doskonałym przykładem owego niezmiennego i absurdalnego sposobu bycia człowiekiem, który nazwałem ‘zbuntowaną masą’ „.
To jest coś, co mnie drażni najbardziej, w wielu osobach, postrzeganych nawet zupełnie jednostkowo. Tych ekspertów od wszystkiego, którzy mają zdanie na każdy temat, często kształtując je w opozycji do interlokutora, na poczekaniu wyjmując argumenty jak królika z kapelusza. Dlatego czasem pozwalam sobie nie wypowiadać się w Twoich notkach, mimo że najczęściej czytam każdą z dużą uwagą :)
Pozdrawiam serdecznie!
czara
26 lipca, 2010 o 9:31 am
Ad 1. Cała zasługa po stronie Beksińskiego :)
Ad 2. „… przenikliwość i uniwersalizm często idą w parze”. No tak, ale jeśli coś jest uniwersalne, to już nie trzeba wielkiej przenikliwości, aby na to wpaść ;)
Jednak w tym kontekście zgadzam się z Tobą: Y Gasset pisze o pewnych uniwersaliach, pozostając przy tym przenikliwym.
Ad 3. Sądzę, że każdy człowiek ma prawo do posiadania własnego zdania i to również w sprawach, w których nie jest ekspertem.
Uważam jednak, że kluczowe są tutaj te oto słowa autora: „Człowiek, który przypisuje sobie prawo posiadania własnego zdania na jakiś temat, nie zadając sobie uprzednio trudu, by go przemyśleć” (to, wg Y Gasseta, „człowiek masowy”).
Ortega Y Gasset ma tutaj na uwadze człowieka bezmyślnego, czyli takiego który poddaje się „owczemu pędowi”, ulega stereotypom i obiegowym opiniom, kieruje się impulsem, popędem i instynktem – takiego, któremu po prostu nie chce się (albo który nie jest w stanie) samodzielnie myśleć, (choć oczywiście nie jest on zbyt skory, aby się do tego przyznać).
Z tego typu człowiekiem mamy do czynienia choćby w kulturze tzw. „masowej”. Również na niwie politycznej, gdzie rozpolitykowany „człowiek masowy” ulega zbiorowemu amokowi bezkrytycznego opowiadania się za taką a nie inną partią – uważając przy tym, że jego wybór jest jedynie słuszny, mądry i prawdziwy (i naturalnie – niezależny). (Ach te złudzenia społeczeństw liberalno-demokratycznych :) )
Zaś komentowanie na blogu dotyka innej nieco sprawy.
Nigdy nie ukrywałem, że zależy mi tu najbardziej na wymianie zdań i opinii na tematy, które (tak uważam) są istotne dla każdego człowieka – to takie humanistyczne universalia. Wszyscy możemy to robić, pod warunkiem, że … (i tu pójdźmy za postulatem Y Gasseta) zdobędziemy się na wysiłek myślenia. Ale i na odwagę wyartykułowania własnej opinii (bo tylko wtedy ten nasz wysiłek może być widoczny ;) ).
Oczywiście, że będzie to wszystko na naszą miarę, niedoskonałe, związane z naszymi ograniczeniami i słabostkami, naszą omylnością, skłonnością do czynienia błędów, gaf, nie wolne czasami od głupoty, (którą, niestety, obarczony jest – w większym lub mniejszym stopniu – każdy człowiek).
Co nas jednak usprawiedliwia?
Otóż właśnie ów wysiłek myślenia, do którego zachęcam w każdym moim wpisie :)
28 lipca, 2010 o 1:09 pm
Bardzo – extra – dobry blog. Jestem pod wrażeniem.
29 lipca, 2010 o 9:01 am
„Bunt mas” jest esejem trudnym do jednoznacznej oceny. Ortega y Gasset, jako skrajny liberał, jest całkowicie przeciwko egalitaryzmowi, który czyni, jego zdaniem, społeczeństwo nijakim. Tytułowe „masy” to ludzie przeciętni, nie chcący żadnych zmian, przeciwni jakiejkolwiek idei postępu czy próbie samodoskonalenia. Gasset, moim zdaniem, odmawia ludziom prawa do decydowania o sobie. Kto nas upoważnia do oceny tego, co jest wartościowe, a co nie? Kiedyś istniały kanony literackie, muzyczne, które każda osoba aspirująca do miana bycia inteligentem powinna znać. Dziś wszystko podlega ciągłym zmianom… Nie twierdzę, że postępująca wulgaryzacja kultury jest dobra, jednak nie mogę zgodzić się z tezą Gasseta, że masy powinny wyrazić zgodę na rządzenie sobą przez stojącą wyżej intelektualnie mniejszość.
Gasset twierdzi: „Dla chwili obecnej charakterystyczne jest to, że umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnym i banalnym i do narzucania tych cech wszystkim innym”.
Współcześnie (praca Gasseta pochodzi z 1929 r.) nastąpił zwrot ku indywidualności i każdy marzy o byciu kimś wyjątkowym, a banalność jest ostatnią rzeczą, z jaką chcemy być kojarzeni!
29 lipca, 2010 o 10:21 am
Trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś, kto jest całkowicie przeciwko egalitaryzmowi, może być jednocześnie skrajnym liberałem.
Elitaryzm, wg mnie, w gruncie rzeczy stoi w opozycji do liberalizmu (mimo, że elitaryści mogą deklarować coś wręcz przeciwnego).
Nie wydaje mi się również, by Gasset odmawiał ludziom prawa do decydowania o sobie. On tylko krytykuje pewne postawy i wybory dokonywane przez ludzi.
PS. Marzenie o byciu kimś wyjątkowym oznacza najczęściej marzenie o wyniesieniu się ponad tłum, (czyli ponad ludzką „masę”) – pragnienie doznania swoich „15 minut sławy”.
Ludzie – w swojej masie – są banalni, a mimo to każdy – w swojej indywidualności – jest jednak wyjątkowy.
29 lipca, 2010 o 4:11 pm
W wielu dziedzinach życia obowiązuje gust człowieka masowego, to jego podnietom miały służyć reality show. Internet, redukując ograniczenia przestrzenne, przyczynił się do rozwoju kultu prędkości. Zachłyśnięcie się tempem życia widoczne jest nawet w technice kręcenia teledysków na przyspieszonej klatce.
Gasset przewidział nawet tezy Fukuyamy, pisząc, że wiara w osiągnięcie najwyższego stopnia rozwoju społecznego nie jest niczym nowym w historii.
29 lipca, 2010 o 8:27 pm
Gust człowieka masowego obowiązuje w przestrzeni komercyjnej. Wynika to z prostej zasady maksymalizacji zysku. Dotyczy to więc również kultury masowej – filmu, muzuki, sztuki… tego wszystkiego, co ma zarobić pieniądze.
Sprawą otwartą pozostaje wieczny dylemat: w jakim stopniu ów „gust człowieka masowego” (można to nazwać bardziej elegancko „gustem publiczności”), może być kształtowany przez media, artystów, producentów – czyli przez twórców kultury masowej; a na ile jest on „niereformowalny”, czyli zdeterminowany specyficznymi cechami występującymi u wielu ludzi „masowych”, jak np. niewybredność, prostactwo, upodobanie kiczu i pospolitości, lenistwo w myśleniu, uleganie stereotypom,, kulturalna gnuśność, konsumpcyjny schematyzm… etc.
30 lipca, 2010 o 8:34 am
Rzeczowy sposób argumentacji Gasseta i świetny styl sprawiają, że czytelnikowi chce się wierzyć w tę przerażającą wizję dyktatury mas, że wizualizuje sobie nacisk zalewu nijakości na jego własny niezwykły intelekt. Kiedy autor pisze o zjawisku aglomeracji, czyli „pełności”, przepełnieniu miejsc dotąd pustych szarym tłumem, niemalże czujemy na swoich plecach nacisk tysięcy takich samych ludzi, czujemy zaduch przepełnionych kin, dworców, ulic, sklepów. Równie niezwykłym wpływem, jaki udało się wywrzeć pisarzowi, jest magiczne wprost podreperowanie samooceny u potencjalnego odbiorcy książki. Żadna, absolutnie żadna osoba, z jaką dane mi było rozmawiać po lekturze „Buntu mas”, nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że sama jest częścią elity, chociaż nierzadko jej jedynym większym dokonaniem intelektualnym było zapoznanie się z treścią rzeczonego (gdzież ta pokora, chciałoby się zapytać, gdzie przekonanie o własnej niedoskonałości i dalekiej drodze do ideału?).
Przy tak trzeźwym sposobie uzasadniania byłabym chyba jednak niesprawiedliwa, gdybym zarzuciła Ortedze manipulację czytelnikiem. Może to bazowanie na potrzebie silnych kontrastów i uproszczeń potencjalnego odbiorcy sprawia, że tylu ludzi wierzy, iż absolutnie każdego człowieka da się zaszufladkować pod hasłem „elitarny” bądź „masowy”; że umysły są przeciętne albo nie; że rozrywki i sposób życia mogą być tylko skrajnie wysokie bądź skrajnie niskie i nie ma żadnych warstw pośrednich. Może to być też kwestia autentycznie urzekającego stylu, który obrazuje przykładowy fragment:
„Prawda jest taka, że przy pomocy janczarów nie sprawuje się rządów. Talleyrand tak kiedyś powiedział do Napoleona: »Bagnetami można wszystko załatwić, Sire, ale do jednego się nie nadają – nie można na nich usiąść«. A rządzenie to nie jest gwałtowne wymuszanie władzy, lecz jej spokojnie sprawowanie. Czyli, krótko mówiąc: sprawować rządy to znaczy usiąść. Tron, krzesło edyla, niebieska ława, fotel ministerialny, stolec. Wbrew naiwnym, obiegowym sądom rządzenie to nie tyle sprawa pięści, co pośladków”.
Kolejną diagnozą dotyczącą współczesnego człowieka masowego jest porównanie jego psychiki do psychiki rozpieszczonego dziecka. Traktuje on cywilizację i jej wygody jako coś całkiem naturalnego, wręcz domaga się prawa do realizacji swoich potrzeb. Wysunięta została przy tym teza, że po raz pierwszy w historii zaistniała taka łatwość w rozwiązywaniu problemów ekonomicznych oraz że nie istnieje warstwa pod tym względem uprzywilejowana. Można przy tej idealizacji odnieść wrażenie, że książka była pisana w jakimś kompletnie innym świecie, ewentualnie przyjąć, że obecny zanik stabilizacji ekonomicznej przeciętnego człowieka i miliony żyjące poniżej minimum socjalnego to kwestia jakiejś propagandy tworzonej przez demokratyczno-masowy spisek.
30 lipca, 2010 o 10:59 am
No właśnie, mało kto uświadamia sobie to, że ten sam człowiek może przejawiać zarówno cechy, które plasują go w obrębie elity, jaki takie, które potwierdzają, że jest człowiekiem masowym.
Jednak, opisując społeczeństwo, siłą rzeczy zmuszeni jesteśmy dokonywać pewnych klasyfikacji, ougólnień, dzielenia ludzi na grupy wyróżniające się jakąś statystyczną normą czy wielkością.
I jak najbardziej: wszyscy – zapoznając się z podobnymi klasyfikacjami – mamy tendencje do identyfikowania się z tymi, których umieszczono w lepszej „szufladce” :)
Na pewno nie chcemy być uważani za część składową masy, choć dość ochoczo szafujemy takim określeniem wobec innych (nadmieniłem o tej skłonności wcześniej, parafrazując Sartre’a, że… „tłum to inni”.)
Nie odniosłem wrażenia, że książka Y Gasseta pisana była „w jakimś innym świecie”. Wprost przeciwnie. To jest ciągle „nasz” świat – stąd ciągła aktualność idei Y Gasseta.
Choć zgodziłbym się z tym, iż nieuprawnione było twierdzenie autora, że żadna z poprzednich epok nie była tak wyjątkowa, jak ta, w której aktualnie żyje on sam. Moim zdaniem wyjątkowa jest każda (bez wyjątku ;) ) epoka, czyli, innymi słowy: każda epoka jest specyficzna i niepowtarzalna.
Heraklitejski postulat o zmienności (i przemijalności) wszystkiego obowiązuje nas nadal i obowiązywać będzie zawsze. (W odróżnieniu od nietzscheańskiej idei „wiecznego powrotu”, która, moim zdaniem, bardziej poetycka jest, niźli realistyczna.)
1 sierpnia, 2010 o 9:00 am
Zdarzało się i zdarza nadal, że obraz elit tworzy się po to, by w te elity uderzyć. Są one często obiektem nie tylko podziwu i zazdrości, ale i zawiści. Człowiek masowy dobiera się tym „elitom” do skóry, kąsa i nadgryza, wystawia je na obstrzał, rojąc sobie przy tym czasem odstrzał.
Nominacji „elit” (w sensie negatywnym) używa się także w walce politycznej – stąd „wykształciuchy”, pogardliwe określenia typu „yntelygęt”, jajogłowy, „profesorek”… itd.
Ale z drugiej strony jest też przesadna nobilitacja, brak krytycyzmu, stadne przejmowanie przez człowieka masowego pseudo-intelektualnych wydzielin tych, którzy elitą się mienią i myślą że wszystkie rozumy pozjadali.
4 sierpnia, 2010 o 3:42 pm
A propos elit.
Nie tak dawno napisałem w jednym z komentarzy:
Nie chciałbym jednak dostarczać tym samym wody na młyn wszelkim „anty-elitarystom” ani też popierać istniejącą wobec elitaryzmu niejaką wrogość, podszytą często zwykłym prostactwem i pospolitą zawiścią (a taka też, niestety, istnieje).
Nie o to mi chodzi, by krytykować (czy też odrzucić) elitaryzm en bloc.
Uważam, że elita (rozumiana przeze mnie jako zbiór ludzi pod pewnymi względami wybitnych) jest potrzebna i że należy zapewnić jej szczególne warunki rozwoju (co powinno leżeć w interesie samego społeczeństwa).
Jestem po prostu przeciwko tworzeniu się na polu kultury zwalczających się obozów, patrzących na siebie z nieufnością i pogardą, tudzież z poczuciem wyższości czy cierpiących kompleksy (na jedno zresztą wychodzi).
Zbyt często operujemy stereotypami, które budują sztuczne podziały. Dobrze byłoby, gdybyśmy starali się tego unikać.
31 lipca, 2010 o 6:00 am
A mnie bardzo podobają się słowa Ortegi Y Gasseta, które widnieją pod jego zdjęciem.
Gdyby nie to jego zadziwione patrzenie na świat, pewnie nigdy nie powstałaby ta jego książka, ani nie pisałby on o nim z taką przenikliwością. Ważna jest uwaga: „Cały otaczający nas świat jest dziwny i cudowny, jeśli nań spojrzeć szeroko otwartymi oczami.”
Ważny tekst.
31 lipca, 2010 o 11:33 pm
Mnie również bardzo się podobają. Dlatego też zdecydowałem się jej tutaj przytoczyć, mimo, że nie wiążą się ścisle (ani wprost) z treścią „Buntu mas”. (Mówią jednakże wiele o samym autorze i jego sposobie widzenia świata).
16 września, 2010 o 2:30 pm
A co z Gassetowską ,,autentyczną mniejszością”? Czy istnieją jeszcze takie ,,elity”, nonkonformiści, o których Ortega pisze, że łączy ich jedynie to, że nie zgadzają się z tłumem? Myślę, że tak, chociaż rozproszeni i zepchnięci na margines, są trudni do wypatrzenia w ogromie masy. Wydaje się również, że chociaż w pewien sposób napiętnowani (przecież nie są jak wszyscy, a to grzech), to wciąż pozostają pod stałą obserwacją przemysłu kulturowego, ponieważ, jako twórczy, mogą być dla niego źródłem pomysłów (oczywiście najpierw przefiltrowanych, by nadawały się dla ogółu) na nowe produkty. Są to też ludzie w pewnym sensie ,,zacofani”, wciąż wyznają autentyczne wartości, a nie tylko ich namiastkę, i naprawdę się nimi kierują. Dla nich ważniejsze będzie zobaczyć prawdziwą Mona Lisę, a nie jej kolejną reprodukcję, ubrać się elegancko, jak dandys, a nie założyć wytarte (w tym sezonie najmodniejsze) jeansy, które noszą wszyscy, przejść się do filharmonii, zamiast ,,siedzieć na chacie”, przeczytać książkę, zamiast obejrzeć kolejną kultową telenowelę. Takich ludzi jest coraz mniej, ale to dzięki nim możemy mieć nadzieję, że prawdziwe wartości przetrwają.
16 września, 2010 o 5:33 pm
Ale czym tak naprawdę są „prawdziwe wartości”?
Ja się obawiam ludzi, którzy twierdzą, że doskonale wiedzą czym owe „prawdziwe wartości”
są.
Nie jestem też pewien, czy wyznacznik „nie zgadzania się z tłumem” jest w pełni adekwatnym wzynacznikiem elitarnej supremacji „autentycznej mniejszości”.
Poza tym: czy tłum nigdy nie ma racji?
21 października, 2010 o 4:37 pm
Czy słusznie „Bunt mas” został uznany za pozycję o wielkim znaczeniu dla humanistyki dwudziestowiecznej? Wydaje się, że tak. Pomimo krytyki niektórych wątków Ortegiańskiej myśli o kulturze – zarzut elitaryzmu, dążenia do wykluczenia maluczkich z udziału w obiegu wartości kulturowych, wszyscy zgodzą się chyba, że Ortega jest ważną postacią w dziedzinie filozoficznej refleksji nad kulturą. Najczęściej cytowane dzieło filozofa otwiera bogaty katalog pozycji analizujących zachowania, wierzenia i duchowość człowieka masowego oraz
dotyczących samej kultury masowej. Dość wymienić tutaj: „Samotny tłum” D. Riesmana, „Kino i wyobraźnię” i „Ducha czasu” E. Morina, „Mitologie” R. Barthesa, „Kulturę masową” A. Kłoskowskiej, czy wiele innych, późniejszych publikacji.
Świetna recenzja.
31 grudnia, 2010 o 5:49 pm
Przejawem masowości jest atomizacja, ucieczka we własny zaskorupiały świat.
Stąd ci którzy na podstawie lektury Ortegi szukają ucieczki przed zjawiskiem masowości w indywidualiźmie ,chyba nie do końca zrozumieli przesłanie.
Jak wychodzić z tego stanu zdaniem Ortegi?
Poprzez podejmowanie wysiłków do których nie zmuszają nas okoliczności zewnętrznę. Praca nad sobą ,rozwój proaktywnych mięsni, asceza, samodyscyplina to jest droga ucieczki przed pospolitością.
Wydaje się, z lektury podobnych dzieł jak choćby Burka, że droga oswobodzenia wiedzie poprzez odkrycie na nowo szacunku do historii, filozofii, zastanowienie się nad sprawami ogólnymi – skąd wział się ten świat, jaki jest sens mojej egzystencji itd…odbudowa Średniowiecznej społeczności opartej na ciałach pośredniczących między jedostką a państwem Lewiatanem, takich jak w pierwszym rzędzie rodzina, potem gmina, czy dobrowolne stowarzyszenia.
24 Maj, 2014 o 12:02 am
[…] BUNT MAS […]
12 lipca, 2015 o 7:53 am
[…] BUNT MAS […]
18 lipca, 2015 o 8:56 am
Zasiadłem zaciekawiony do dzieła Ortegi y Gasseta trochę zaskoczony, że to kolejne wiekopomne dzieło, o którym moi opłacani przez państwo edukatorzy zapomnieli wspomnieć. Profesor Szacki na okładce bardzo niejednoznacznie wyraża się o dziele, najpierw pisząc, że błyskotliwość zastępuje w nim solidne rozumowanie, a potem, że dzieło powinno się stać się punktem odniesienia dla wiedzy społecznej w XX wieku. Po kilku stronach muszę połowicznie (przynajmniej na razie) profesorowi rację przyznać. Rzeczywiście koncepcja społeczeństwa nie zachwyca. Za dużo w tym frustracji, za mało ciężkiej intelektualnej pracy jak dla mnie. Jak na razie jedyna zaleta, to to, że się zgrabnie czyta.
Do tego fragment, który zmiótł mnie intelektualnie z nóg, godzien zapamiętania: „Niegdyś te szczególnego rodzaju czynności wykonywane były przez mniejszość o odpowiednich kwalifikacjach lub przynajmniej przez mniejszości, które przypisywały sobie posiadanie tych kwalifikacji. Masy nie starały się ingerować w te zagadnienia; były bowiem świadome tego, że chcąc wziąć w nich udział, musiałyby, zgodnie z naturą rzeczy, zdobyć owe szczególne zdolności, a tym samym przestałyby być masą. Znały swą rolę i miejsce w zdrowej dynamice społecznej.” Pojęciowy groch z kapustą, który zaiste ciężko osiągnąć wykorzystując tak mało słów, godzien jak myślę konkretnej notki.
Ruszam do dalszej lektury i kłaniam się z wyrazami wdzięczności za podrzucenie tak interesującej pozycji.
18 lipca, 2015 o 9:20 am
Zgadzam się ze zdaniem profesora Szackiego, że u Ortegi y Gasseta (czasami/często?) błyskotliwość zastępuje w jego eseju solidne rozumowanie. Dla mnie y Gasset to taki trochę dandys intelektu, których wszak nie brakowało w Europie XX wieku. Wielu „myślicieli” tamtej epoki było bardziej literatami, niż filozofami (o tzw. naukowym podejściu do rzeczywistości nie wspominając). Mnie osobiście to nie przeszkadzało (dlatego np. bardzo lubiłem Camusa).
O tym intelektualnym „grochu z kapustą” wspomniałem zresztą w moim wpisie o „Buncie mas” (nie wiem, czy do niego dotarłeś, dlatego pozwolę sobie tutaj załączyć link do tekstu „Masowy człowiek zbuntowany”):
https://wizjalokalna.wordpress.com/2010/07/21/masowy-czlowiek-zbuntowany/
Cieszę się, że mój ostatni wpis zachęcił Cię do sięgnięcia do książki y Gasseta, która należy do klasyki europejskiej myśli społecznej XX wieku, bez względu na swoje „wady” i zapętlenia. Nadal prowokuje i zmusza do myślenia.
14 grudnia, 2015 o 8:10 am
[…] BUNT MAS […]