MASOWY CZŁOWIEK ZBUNTOWANY (José Ortega y Gasset – „Bunt mas”)

RZECZ O „BUNCIE MAS”  ORTEGI Y GASSETA

 

1. Dobrze jest czasem sięgnąć po klasykę.
Choćby tylko po to, by się dowiedzieć, czym ona jest naprawdę – jaką niesie treść, ile jest teraz warta, czy przystaje do naszych czasów…
Bowiem zbyt często nasza wiedza przypomina jakiś bryk – coś tam o czymś wiemy (ale nie do końca), ktoś tam o tym coś napisał (a my na tym dość bezmyślnie się opieramy), znamy jakieś chwytne hasło, (które wyjęte z kontekstu nabiera innego znaczenia, niż miało pierwotnie – tak jak to jest np. z „religią – opium dla mas” Marksa, czy z „biczem na kobiety” Nietzschego… etc.)
Pod tym względem wszyscy jesteśmy dyletantami.

2. Od czego wychodzi Ortega Y Gasset pisząc swój słynny esej o „buncie mas”?
Otóż od statystyki.
I już tutaj powinniśmy zachować czujny sceptycyzm, bo statystyka, oprócz tego, że może ujawnić prawdę o rzeczywistości, to równie dobrze może tę rzeczywistość fałszować.
Czy np. to, że w ciągu 114 lat (od 1800 roku do 1914) ludność świata ze 180 mln. wzrosła do 460 mln. uprawnia kogokolwiek do potraktowania ludzkości jako rozrastającej się „masy”?
(Cóż w ogóle mówią te liczby, skoro nie ma tu rozróżnienia przyrostu ludności na poszczególne kontynenty, cywilizacje, kultury… ani uwzględnienia sytuacji społeczno-politycznej w jakiej ten przyrost  naturalny się odbywa?)

Ponadto, czy tłok, jaki spotyka Ortega y Gasset w kinie, w tramwaju, na ulicach upoważnia go do wydawania kategorycznych sądów o tłumie, jako tworze amorficznym, niezindywidualizowanym, masowym?
Czy nie jest to po prostu uleganie iluzji wobec niemocy uchwycenia fenomenu, jakim jest poszczególna ludzka istota (w tłumie) i zamiast tego tworzenie jakiejś zbiorowej abstrakcji?

3. Chwali się Ortegę y Gasseta za przenikliwość wręcz proroczą – bo przecież przewidział on tryumf „człowieka masowego”, tudzież wskazał na grozę jaką niesie ze sobą omnipotencja nowoczesnego państwa i rodzący się totalitaryzm. Jednakże wiele jego uwag sformułowanych jest w taki sposób, że można je odnieść zarówno do sytuacji Europy w okresie między wojnami (Ortega y Gasset pisał swoją „La rebelión de las masas” w latach 20-tych XX wieku), do powojnia, jak i do czasów nam współczesnych.
Tu rodzi się pytanie: czy owa „kompatybilność” jest rzeczywiście dowodem na socjologiczno-historyczną przenikliwość, czy też po prostu świadczy o ogólnym i uniwersalnym charakterze tez autora, które da się zastosować do różnych okresów historii nowożytnej ?

4. Czym wg Ortegi y Gasseta jest „człowiek masowy” oraz sama „masa”?
Najlepiej będzie, jeśli oddamy głos jemu samemu:
„Masy możemy zdefiniować jako zjawisko psychologiczne, nie musi to być koniecznie tłum złożony z indywidualnych jednostek.”
„Masy to ‚ludzie przeciętni’. W ten sposób to, co było jedynie ilością, tłumem, nabiera znaczenia jakościowego; staje się wspólną społeczną nijakością. Masy to zbiór ludzi nie wyróżniających się niczym od innych, będących jedynie powtórzeniem typu biologicznego”.
„W diagram psychologiczny współczesnego człowieka masowego możemy więc wpisać dwie podstawowe cechy: swobodną ekspansję życiowych żądań i potrzeb, szczególnie w odniesieniu do własnej osoby, oraz silnie zakorzeniony brak poczucia wdzięczności dla tych, którzy owo wygodne życie umożliwili. Obie cechy są charakterystyczne dla psychiki rozpuszczonego dziecka”.
Jednym słowem, człowiek masowy to taki „zepsuty paniczyk”, którego cechuje również „skłonność do czynienia z zabawy i sportu głównej sprężyny życia; pielęgnacja własnego ciała, dbałość o urodę i strój; brak romantyzmu w stosunkach z kobietami; zabawianie się z intelektualistami z odczuwaniem w głębi duszy pogardy dla nich.” Tak naprawdę nie interesuje go nic, poza własnym dobrobytem.

Człowiek masowy to oczywiście niekoniecznie tylko ktoś przynależący do klasy robotniczej, proletariatu, plebsu… Może być on ównież naukowcem lub specjalistą; może wywodzić się zarówno z tzw. inteligencji, arystokracji, jak i burżuazji, czyli właściwie ze wszystkich warstw i klas społecznych.

Ortega y Gasset nie szczędzi nikogo:
„Prototypem człowieka masowego jest współczesny człowiek nauki. (…) Sama nauka – rdzeń cywilizacji – przemienia go w człowieka masowego, a więc czyni z niego prymitywa, współczesnego barbarzyńcę.”
O tzw. „specjaliście” zaś pisze: „Wobec polityki, sztuki, obyczajów społecznych i towarzyskich, a także wobec innych nauk przyjmuje postawę najgłupszego prymitywa; ale robi to z przekonaniem i pewnością siebie.”(…) „Każdy, kto chce, może zauważyć, jak głupio dziś myślą i postępują w takich sprawach jak polityka, sztuka, religia (…) ‚ludzie nauki’ i oczywiście, za ich przykładem, lekarze, inżynierowie, finansiści, nauczyciele, itp. (…) Oni to symbolizują obecnie imperium mas, które z nich w znacznej mierze się składa, a ich barbarzyństwo jest najbardziej bezpośrednią przyczyną demoralizacji Europy.”
„Nie są to głowy otwarte; stąd też bierze się ich notoryczna tępota i niezaradność.”

Dostaje się również politykom i to tym z najwyższej półki: „Na ogół polityk, i to sławny polityk, dlatego właśnie jest politykiem, że jest tępy.” Summa zaś może brzmieć tak: „Współczesny człowiek masowy jest faktycznie prymitywem, który bocznymi drzwiami wśliznął się na starą i szacowną scenę cywilizacji”.

I na koniec zdanie, które może nas jednak wpędzić w pewną konsternację: „Obecnie wszyscy to tylko masa”.
Zdanie, które na domiar złego Ortega y Gasset doprawia następującą konkluzją: „Taka właśnie jest straszliwa prawda o naszych czasach, przedstawiona brutalnie i bez osłonek”.

Jeśli chodzi o mnie, to również zgadzam się z tym, że jest to prawda straszliwa, ale nie dlatego, że ludzie nagle stali się „masą”, lecz dlatego, że właśnie za „masę” zaczęto ich uważać – i jak „masę” traktować.

5. Nie lubię kiedy ludzi określa się mianem „masa”.
Zważmy, że robiły to wszystkie państwa totalitarne, a konkretnie – przywódcy tych państw, którzy – wszyscy jak jeden – byli autokratami, dyktatorami i tyranami przepełnionym pogardą dla „mas”. Może właśnie dlatego byli jednocześnie tak skutecznymi „zamordystami”?
Hitler i Goebbels żywcem w swoich propagandowych tyradach cytowali np. Le Bona, który zanalizował zachowanie się ludzi „w masie”; podobnie zresztą jak Mussolini, który „Psychologię tłumu” tegoż autora trzymał nawet ponoć na nocnej szafce przy łóżku.

Czy to świadczy o tym, że Le Bon się mylił?
Nie, wręcz przeciwnie – często miał rację, (choć jego podejście do „tłumu” było jednak tendencyjne,  zabarwione ideologią i  pełne uprzedzeń.)
Tu chodzi jednak o coś innego, a mianowicie o humanitarny stosunek do społeczeństwa – o postrzeganie ludzkiej zbiorowości w całym jej zróżnicowaniu i złożoności, nie jako „masy”, a jako zbioru ludzkich indywidualności. W przeciwnym razie możemy mieć do czynienia z instrumentalnym traktowaniem nie tylko jednostki, ale i całego społeczeństwa: socjotechnika zamienia się wtedy w jedną wielką manipulację.

Rzeczywistość wokół nas ma również tę właściwość, że może się zmieniać w zależności od tego jak (i za pomocą jakich instrumentów) my ją postrzegamy i badamy (co ciekawe, ze zjawiskiem tym można się również spotkać w naukach tzw. „ścisłych” – vide: zasada nieoznaczoności Heisenberga).
Ludzie bardzo często zachowują się niczym lustro: odbijają swoim zachowaniem to, jak się ich traktuje, jak pojmuje, jaki się ma do nich stosunek…
Z takich samych ludzi składały się więc tłumy wiwatujące na cześć Hitlera, jak i tłumy zebrane na Placu Św. Piotra, by oddać hołd zmarłemu Janowi Pawłowi II.

6. Na czym wg Ortegi y Gasseta polega „bunt mas”?
Otóż na tym, że „masy” ośmielają się we współczesnej mu Europie sięgać po władzę, jakby posiadanie przez nich tej władzy rozumiało się samo przez się. Pisze on np., że „masy zhardziały w stosunku do mniejszości; nie są im posłuszne, nie naśladują ich ani nie szanują; raczej wprost przeciwnie, odsuwają je na bok i zajmują ich miejsce”.
„Dla chwili obecnej charakterystyczne jest to, że umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnym i banalnym, i do narzucania tych cech wszystkim innym.”
„Człowiek masowy czując się pospolitym, żąda, by pospolitość była prawem i odmawia uznania jakichkolwiek nadrzędnych wobec siebie instancji.”

Mamy tu po prostu do czynienia z arogancją:
„Człowiek, który przypisuje sobie prawo posiadania własnego zdania na jakiś temat, nie zadając sobie uprzednio trudu, by go przemyśleć, jest doskonałym przykładem owego niezmiennego i absurdalnego sposobu bycia człowiekiem, który nazwałem ‚zbuntowaną masą’ „.
Otóż właśnie dlatego „dzisiejszy świat wszedł w okres poważnej demoralizacji, której jednym z objawów jest nieokiełznany bunt mas, a która bierze swój początek z demoralizacji Europy.”

7. Jakkolwiek wszystkie te wywody Ortegi y Gasseta na temat właściwości, cech i dążeń człowieka masowego, tudzież przejmowania przezeń władzy, nie wyglądałyby przekonująco i sugestywnie, to moim zdaniem nie jest jednak prawdą iż „masa” może przejąć władzę, a tym bardziej błędne jest założenie, że może ona rządzić. Jeśli już – to jest to władza i rządy podobne tym, jakie panują w pędzącym stadzie bydła, czyli coś, co jest impulsywne, okazyjne, chwilowe, instynktowne, żywiołowe, bezmyślne… jak np. zrywy rewolucyjne (dajmy na to zburzenie Bastylii, atak „tłuszczy” na Pałac Zimowy, czy pogromy „kryształowej nocy” w Niemczech).
W żadnym jednak razie podobne zachowania nie mogą konstytuować państwa, ani nawet egzekwować władzy.
Nawet jeśli przejmuje rządy ktoś, kto sam wywodzi się ze „stada” (np. plebejscy: Mussolini, Hitler, Stalin, Mao…) to w momencie, kiedy już ma on władzę w swoich rękach, z owego stada się wyodrębnia, dystansuje doń, a nawet wobec niego alienuje – przestaje tym sposobem zachowywać się stadnie (i choćby dlatego możliwy jest „kult jednostki”, stąd się też biorą partyjne „elity”), choć nadal ludzi, nad którymi zyskał władzę, traktuje on zazwyczaj jako „stado” (przy czym, należy podkreślić, że stwierdzenie to odnosi się do dyktatorów)..

Podobnie zresztą sprawy się mają w ustrojach, które nie są totalitarne, a liberalno-demokratyczne: „masa” może mieć złudzenie, że bierze udział w rządach, ale tak naprawdę władzę sprawuje elita rządowa (wraz z całą podległą jej – albo i nie – biurokracją i aparatem przemocy), nawet jeśli została ona wybrana spośród „masy”.
„Masa”, co najwyżej, może być mocą przyzwalającą (nota bene prawdą jest, że tylko wtedy państwo ma na tyle sił, by na dłuższą metę utrzymać istniejący ustrój, polityczne dążenia i ogólne status quo, jeśli ma na to przyzwolenie większości.)

Człowiek, który zdobywa władzę zmienia się diametralnie, bo zmienia się jego pozycja z podrzędnej na nadrzędną, inicjatywa i plan staje w jego gestii (jego wola może się zamienić w prawo), a tym samym przestaje być on częścią „bezwładnej” i „bezwolnej” „masy”.
Tego właśnie wydaje się nie brać pod uwagę Ortega y Gasset.

8. Język „Buntu mas” jest niezwykle sugestywny, Ortega y Gasset patrzy na współczesną sobie Europę przenikliwie i głęboko, analizuje i diagnozuje tak, że – jak podejrzewam – tym, którzy go wówczas czytali i rozumieli, cierpła ze strachu skóra a na głowie jeżył się włos. A i tak, to co się wkrótce zaczęło dziać, przerosło wszelkie wyobrażenia.

Wprawdzie nie podzielam jego metodologii, stosunku do „mas”, tzn. podchodzenia do grupy ludzkiej w sposób hurtowy, bez indywidualnego rozróżnienia, czyli traktowania społeczeństwa en bloc – właśnie jako „masy”, to jednak chylę czoła przed jego trafną dalekowzrocznością, jeśli chodzi np. o wskazanie największego zagrożenia ówczesnej Europy, jakim było rodzące się państwo totalitarne (i związane z tym przeradzanie się nacjonalizmu w faszyzm oraz uznanie przemocy i gwałtu za prima ratio funkcjonowania takiego państwa – wg Ortegi y Gasseta było to nic innego jak Magna Charta barbarzyństwa). I chodziło tu zarówno o faszyzm, (który Ortega y Gasset znał wówczas jedynie z dokonań Mussoliniego), jak i komunizm.

Jak mogę nie czuć szacunku i podziwu do człowieka, który – w 1929 roku! – pisze coś takiego:
„Bolszewizm i faszyzm są dwoma ‚nowymi’ w polityce wynalazkami, które odkryto w Europie i na jej krańcach. Stanowią one wyraźny przykład istotnego regresu. (…) To typowe ruchy ludzi masowych, kierowane przez ludzi poślednich, ponadczasowych, pozbawionych pamięci i ‚świadomości historycznej’, przybierają od początku formy przestarzałe, zupełnie jakby pojawiwszy się obecnie, należały zarazem do dawno wymarłej fauny.”
„Przekształcenie czegoś, co w samej swojej istocie jest zbrodnicze i niezdrowe, w coś zdrowego i normalnego, jest rzeczą niemożliwą, dlatego też jednostka stara się raczej dostosować do zastanej niezdrowej sytuacji, utożsamiając się w pełni z ową zbrodnią czy nieprawidłowością.”
„Rosyjski komunizm jest nie do strawienia dla Europejczyków, którzy w ciągu całych dziejów włożyli tyle zapału i wysiłku w sprawę indywidualizmu”.
I na koniec zdanie, które warte jest wprost czołobitnego chapeau bas:
„Niemniej – jeszcze raz to powtarzam – wydaje mi się rzeczą wielce prawdopodobną, że w najbliższych latach Europa zacznie entuzjazmować się komunizmem.”

Ortega y Gasset już wówczas (czyli jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy) wiedział czym pachnie faszyzm. Ponadto, nie tylko, że nie dał się otumanić komunizmowi, ale i przewidział wysiew tych wszystkich zachwyconych bolszewikami „użytecznych idiotów”, który wkrótce miał nastąpić wśród zachodnio-europejskich „elit” i „intelektualistów”.

*  *  *

(ilustracje: Zdzisław Beksiński)

Komentarzy 27 to “MASOWY CZŁOWIEK ZBUNTOWANY (José Ortega y Gasset – „Bunt mas”)”

  1. Logos Amicus Says:

    UWAGA: Tekst „MASOWY CZŁOWIEK ZBUNTOWANY” o książce Ortegy Y Gasseta był już – jak może niektórzy z Was pamiętają – opublikowany na moim poprzednim blogu BRAIN GRAFFITI. Z pewnych względów postanowiłem przenieść stamtąd kilka wpisów tutaj. Powyższy artykuł jest właśnie jednym z nich. Myśłę, że warto również załączyć do niego komentarze, jakie się wówczas pojawiły, co też niniejszym czynię (pozwalając sobie przy okazji na urozmaicenie ich kilkoma ilustracjami).

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2010/07/grosz.jpg
    Obraz George’a Grosza „Dla Oskara Panizza” (ilustruje stronę tytułową książki).

    * * *
    GRYCELA:
    Wydaje mi się, że indywidualizm jest zanikającą cechą. Ludzie sprawiają wrażenie masy bez własnego zdania.
    Nieliczni indywidualiści wybijają się ponad przeciętność, inni – osaczeni, siedzą cichutko, część legnie zdeptana przez pędzący na oślep tłum.
    Ludzie zmieniają się w tłumie aż tak, że nie jestem w stanie rozpoznać w nim dawnej znajomej czy znajomego.

    LOGOSAMICUS: Elu, trudno mi stwierdzić, czy indywidualizm jest cechą zanikającą. Zauważ, że WSZYSCY jesteśmy skłonni właśnie innych uznać za „masę bez własnego zdania”, ale już sami siebie uznajemy za indywidualistów.
    Parafrazując Sartre’a możemy powiedzieć: tłum to inni.

    GRINEVA: Nie lubię tłumów. Faktycznie, często będąc w tłumie, czując się jego składnikiem, miałam odczucie pustej, bezwolnej masy.
    Natomiast grupy, które łączy cel wzniosły: np. sztuka, z której płynie budująca pozytywna energia (chór, orkiestra, taniec, balet, grupy wokalno-instrumentalne etc…) działają tak intensywnie, że nie potrafię czasami opanować swoich emocji.

    LOGOS AMICUS: No właśnie Grineva – są różne rodzaje tłumów. Mamy tłum w filharmonii, mamy tłum na meczu futbolowym, mamy tłum w kościele, mamy tlum na zebraniu partyjnym… etc.
    Ważne jest to, jakie emocje mogą tym tłumem zawładnąć, kto chce przejąć władzę nad tym tłumem (lub choćby nań wpływać), jakie idee tłum opanują…
    Ja także nie przepadam za byciem w tumie, ale jest to niechęć raczej… fizyczna. Po prostu nie lubię być popychany, trącany, deptany – wolę przestrzeń, swobodę i dopływ świeżego powietrza :)
    Kiedy jesteśmy w tłumie to musimy – chcąc nie chcąc – pogodzić się, że jednak stanowimy część tego tłumu. Czasem jest to przyjemne, czasem nie, niekiedy budujące, to znów destruktywne… wszystko zależy od sytuacji i okoliczności.

    GRINEVA: Właśnie chyba z tych powodów, które opisałeś, unikam większych zbiorowisk, które mają jakiś wspólny cel.
    Każdy tłum zieje czymś przeraźliwym. Mam nadzieję, że nie oznacza to z mojej strony braku zrozumienia dla człowieka. Bardziej tłumaczę to w ten sposób, że aby jednostka mogła zachować swoją godność i poszanowanie, musi mieć warunki odosobnienia dla siebie, i miejsce do egzystowania, albo do życia, a jeszcze lepiej – do rozwoju.

    LOGOS AMICUS: Nie każdy tłum zieje czymś przeraźliwym. Bycie w tłumie może także oddziaływać na nas pozytywnie (większość z nas tego doświadczyła: od pokolenia solidarnościowego zrywu i uwielbienia dla Jana Pawła II po uczestnictwo w jakiejś zbiorowej imprezie – choćby w koncercie rockowym czy symfonicznym.)
    Tłum znosi do pewnego stopnia naszą indywidualność – co ma zarówno swoje dobre, jak i złe strony.
    Do tych dobrych należy np. poczucie solidarności, więzi z innymi ludźmi, uniesienia, a nawet euforii… pod warunkiem, że jest to budujące, oparte na pozytywnych emocjach.

    MIZIOL: Wydaje się, że te problemy, które poruszał Jose Ortega y Gasset w swoich esejach dzisiaj stały się dużo bardziej widoczne i odczuwalne. Masy wybierają swoich przedstawicieli, bo tak jest skonstruowana demokracja. Jest to system, w którym władza jest wybierana dzięki populizmowi i demagogii.
    Dzięki takiemu stanowi rzeczy władzy nie sprawują fachowcy, specjaliści od rządzenia, ludzie szlachetni, ludzie z misją, lecz konformiści i oportuniści. Jest to system, w którym poziom (we wszelkich dziedzinach życia) jest zaniżany do poziomu masy. Z jednej strony to przykre i może być dla niektórych nawet bolesne, ale chyba taka jest logika rozwoju świata jako całości.
    Świat jako całość musi się dostosować do poziomu reprezentowanego przez większość społeczeństwa czyli „masy”. Z tym się wiąże wiele pomniejszych problemów jak np. upadek sztuki – o czym Ortega y Gasset też pisał. I dzisiaj te problemy nabrały dużo większej ostrości w porównaniu z jego czasami. Populacja ludzkości zwiększyła się i coraz bardziej skupia się w dużych organizmach organizacyjnych jakimi są miasta. Kiedy idziesz na wsi i spotykasz drugiego człowieka, to nawet nie znając go dajesz w jakiś sposób do zrozumienia, że go widzisz. Pozdrawiasz, kiwasz głową, nawiązujesz kontakt wzrokowy, cokolwiek. Na ulicy Chicago, Warszawy czy Dublina to już niewykonalne. Ludzi jest za dużo i dla każdego z nas reszta zlewa się w jedną, przewalającą się masę, której sami jesteśmy elementem.
    Pozdrawiam z irlandzkiej wsi. My tu ciągle jeszcze jesteśmy jednostkami.

    LOGOS AMICUS: Miziole, mam wątpliwości czy „masy” wybierają dziś swoich przedstawicieli. „Masom” poddaje się teraz zwykle na tacy do wyboru kandydatów, którzy już wcześniej zostali przez kogoś (czyli elity, lobbing, partie, organizacje…) wybrani i „namaszczeni”.
    System ten sprawdzał się w początkach demokracji, ale kiedy struktury państwa (władzy) ulegają skostnieniu (umacnia się choćby kapitalistyczna „beton”, mają miejsce jakieś pozakulisowe porozumienia, tworzą się „elity” korporacyjno-bankowe, media tracą swoją niezależność… etc.) to zachodzi podejrzenie, że ci kandydaci będą wyłaniani spośród tych, którzy będą reprezentować interesy tychże grup właśnie, a nie całej „masy” wyborców.

    Nie wiem czy „świat jako całość musi się dostosować do poziomu reprezentowanego przez większość społeczeństwa” , jak piszesz.
    Ludzie, którzy posiadają rzeczywistą władzę, mają jednak tendencje do podporządkowywania sobie społeczeństwa – a konkretnie do tworzenia warunków, w których będą chronione ich partykularne interesy, a nie interesy „ogółu”, czyli „masy”. (Oczywiście, wmawiając owemu „ogółowi”, że to wszystko robi się dla jego dobra.)
    Kaźda władza korumpuje w tym sensie, że wzmacnia się zwykle jej podmiotowość, przez co staje się ona coraz bardziej „arogancka” w stosunku do ludzi, nad którymi sprawuje władzę. W jakiś sposób więc się alienuje, dążąc przy tym stopniowo do zniesienia jakiejkolwiek (np. społecznej) kontroli nad sobą.
    I to jest niebezpieczne.

    MERLIN: Ortega y Gasset jest nadal aktualny. Stosując jego definicję „człowieka masowego” można dziś analizować np. to, co dzieje się w kulturze „masowej”.
    Ale nie tylko.
    Z „człowiekiem masowym” musi się jednak liczyć nadal polityka, nie wspominając o tym, że całe systemy gospodarcze współczesnego świata opierają się właśnie na konsumpcji, w jakiej bierze udział „człowiek masowy”.
    Jest to więc siła, której nie sposób ignorować.

    LOGOS AMICUS: Merlinie, właśnie ostatni kryzys udowodnił m.in. i to, że nadal „człowieka masowego” można robić „w trąbę”. Inne niebezpieczeństwo: Chiny. Tam cięgle ludzi traktuje się bardziej jako „masę” niż zbiór ludzkich jednostek – indywidualności. I tą masą można będzie kiedyś pokierować tak, że wystąpi ona z brzegów i podtopi nieco nasz glob.

    LARIX: Poprzez tłum stajesz się zintegrowany z całym światem – nie odczuwasz pustki, nawet jeżeli jesteś w nim bezimienny, i również ten tłum dla ciebie, w jakiś sposób, jest bezimienny.
    A to, co on jest w stanie uczynić – to jest prawo każdej jednostki w tym tłumie i lidera, który potrafi nim zawładnąć. Dobrze czy źle -w takim globalnym poznaniu zawsze wychodzi, że każde zło, które poprzez to zaistniało, prędzej czy później zostaje w ten czy inny sposób obalone.
    Kiedy wchodzę do bezimiennego tłumu, to w jakiś sposób oszukuję swoją samotność.

    LOGOS AMICUS: Larix, bycie w tłumie może także oddziaływać na nas pozytywnie. Mogę tutaj powtórzyć to, co napisałem już wcześniej:
    Tłum znosi do pewnego stopnia naszą indywidualność – co ma zarówno swoje dobre, jak i złe strony.
    Dobre: poczucie solidarności, więzi z innymi ludźmi, uniesienia, a nawet euforii – jeśli to jest budujące, oparte na pozytywnych emocjach.
    Złe: jeśli mechanizmy te wyzwalają w nas wrogość, nienawiść – czyli są destrukcyjne, oparte na emocjach negatywnych.
    I jest to prawda: zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku możemy poprzez uczestnictwo w tłumie „oszukać” własną samotność.

    LARIX: Nawiązując do Twojego wpisu skojarzyłam ze sobą prace Z. Beksińskiego, które teraz umieściłeś na swoim blogu, z również podobnymi tematycznie rzeźbami Magdaleny Abakanowicz -chociażby poznańskie „Nierozpoznani”.
    Człowiek w tłumie innych ludzi. Obecność w przestrzeni cywilizacji świata i tym co za tą obecnością się kryje – ludzki los, czas wędrówki przez życie. Godność, poczucie osamotnienia, ale i siły wynikającej z bliskości tłumu. Niebezpieczeństwa jakie za sobą niesie ludzka zbiorowość.
    Również podobne mam skojarzenia odnośnie prac Beksińskiego i Jana Lebenstaina, kiedy odszedł od cyklu Figur Osiowych w stronę Bestiariuszy. Zawładnęła nim wtedy zupełnie problematyka egzystencji człowieka – życie, śmierć,cierpienie. Jednostka w tłumie, a ludzka masa – coś co czasem niszczy, zniekształca, pozbawia człowieczeństwa i – tak jak piszesz – zdarza się, że tłum ,,domaga się prawa do bycia przeciętnym, banalnym,,.
    Czesław Miłosz pisze o pracach J. Lebenstaina: ,,jego ludobestie są jakby odpowiedzią na demonizm czający się w materii,i w świecie ludzkim. Demonizm wielkiego miasta znajduje u niego wyraz w niby-ludziach, niby-zwierzętach, siedzących w kinach albo na stacjach metra,w sprzężeniu seksu ze szkieletem w konwentyklach prostytutek,,.
    Trafne do Twojego wpisu będzie i takie słowo samego J. Lebenstaina ,,Jesteśmy trochę więcej szkieletami niż na co dzień myślimy, między życiem a śmiercią,,

    LOGOS AMICUS: Parę osób napisało tutaj z aprobatą o moim pomyśle zilustrowania tego wpisu obrazami Beksińskiego. A ja się wcześniej zastanawiałem czy tak zrobić, bo właśnie ta ludzka „masa” (tłum) jaką on na nich ukazywał, za bardzo przypominał jakieś ossuarium – szkieletowisko.
    Bo po prawdzie nie chciałem, aby to wszystko pogrążyło się w jakichś zbyt mrocznych, przypominających hekatombę, barwach i kształtach, (choć przecież tak zostały w końcu potraktowane przez faszym i komunizm ludzkie „masy” – jako „nawóz historii”… stąd te góry trupów, które puszczano z dymem krematoriów, spychano spychaczami do masowych grobów, skazywano na śmierć głodową…)
    W końcu jednak uznałem, że Beksiński nie jest jeszcze tak bardzo ostentacyjny w tej swojej eschatologii, a jego wizje mogą być reprezentacją każdej „masy”.

    PS. Zgadzam się – Abakanowicz bardzo dobrze koresponduje z Beksińskim w ukazywaniu ludzkiej anonimowości w tłumie, ale już Lebanstein przedstawia koszmar ludzkiego animalizmu (zezwierzęcenia) bardziej indywidualnie.

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2010/07/tkmag49ccc18a1f113.jpg
    Tłum Magdaleny Abakanowicz

    GEORGE ELIOT: Masa podobna jest do żyznej gleby, która od czasu do czasu wydaje na świat jednostki ponadprzeciętne. Ale cóż znaczą one bez poparcia tejże masy i czy aż tak od niej są niezależne? Czy w pojedynkę można tworzyć historię lub realizować naukowe odkrycia?
    Ortega y Gasset w swoim eseju utylizuje ludzką indywidualność na skale masową, przerabia na surowiec wtórny do produkcji jakieś tam masy – prawie, że plastycznej, ciekłej i bezwolnej. To tak, jakby się czuł nadczłowiekiem, ale, o dziwo, nadczłowiekiem humanistycznym. Gardzi szarą w jego mniemaniu masą, a jednocześnie próbuje ją chronić i ostrzegać.

    LOGOS AMICUS: George Eliot, czytając „Bunt mas” nie odniosłem wrażenia, iż Ortega y Gasset „gardzi” masą (choć dość ostentacyjnie pojęciem „masy” i „człowieka masowego” się posługuje).
    On jest bardziej historyczno-politycznym analitykiem, rodzjem socjologicznego prorokiem, póbuje ostrzegać przed nadchodzącym wielkimi krokami totalitaryzmem. Jednakże on sam nie „utylizuje” ludzkiej indywidualności, wprost przeciwnie: ukazuje, jak taką indywidualność w jego czasach zaczęto utylizować.
    Wg mnie cała krytyka „masowego” społeczeństwa wyrosła u Ortegi y Gasseta z jego przywiązania do elitaryzmu – i niezgody na ekspansję oraz panowanie przeciętności, banalności, bezmyślności (tudzież uzurpowania sobie przez to wszystko prawa do dominacji zarówno jeśli chodzi o kulturę, jak i samą historię).

    SALINA: Próbuję zrozumieć poglądy Gasseta opierając się tylko na Twoim zdaniu Amicusie, nie czytałam bowiem jego „Buntu mas” (ani niczego innego). Jeśli są rezultatem gniewnych dociekań nad rosnącą w tamtych czasach popularnością idei bolszewickich i faszystowskich – to zbytnio mnie nie dziwią. Choć i w takim przypadku widziałabym więcej goryczy w jego osądach niż intelektualnej przenikliwości. Czas między wojnami to dla mnie nieustanna powszechna szarpanina między niepewnościami, przeczuciami, lękami, przepowiedniami… Nic dziwnego, że inteligentny i wrażliwy człowiek próbował się w tym znaleźć, w miarę przytomnie rozważyć, przemyśleć.
    Gdyby jednak Gasset pisał to co pisał z innych pobudek, np. z powodu naukowych ambicji – byłby dla mnie kompletnie nie do strawienia :) Sam brak rozróżnienia „mas” od „człowieka masowego” czyni jego rozważania niezrozumiałymi. I byłabym skłonna dopatrywać się w nim pychy i ignorancji.

    LOGOS AMICUS: Salino, Ortega y Gasset jest jednak wg mnie „intelektualnie” przenikliwy, mimo tych swoich wahań i niekonsekwencji, które wynikały po prostu z trudności jakie stwarza zarówno analiza socjologiczna, jak i przewidywanie przyszłości historycznej społeczeństwa. Mimo wszystko jednak, udało mu się to, moim zdaniem, doskonale. Ponadto, jak się okazuje, wiele jego spostrzeżeń do dzisiaj zachowało swoją aktualność.

    CHIHIRO: Mam dokładnie to samo wydanie na półce :)
    Podczas lektury (było to już dobre kilka lat temu, a Ty mi książkę świetnie przypomniałeś, dziękuje) odniosłam wrażenie, i utrzymuje się ono, że Ortega y Gasset był wielkim mizantropem. Nie oszczędzil nikogo.
    Podobnie jak Tobie, mnie też nie podoba się patrzenie na ludzi jako na szarą masę, nie wyróżniającą nikogo.
    Nie znam sie (jeszcze, mam nadzieje!) na filozofii politycznej, ale wydaje mi się, że wielu polityków ma zamiar po dojściu do władzy reprezentować ‘masy’ (nawet jeśli nie określają ogółu społeczeństwa jako masa). Tymczasem dochodzi do rozbieżności poglądów, potrzeb, priorytetow między konkretnymi grupami, klasami społecznymi i same przykłady niedoskonale działających ustrojów demokratycznych dowodzą, że coś takiego jak ‘masa’ nie istnieje. Problemem chyba stało się to, że ludzie domagają się równości we wszystkim – oczywiście prawa człowieka należą się wszystkim, ale nie łudźmy się, że istnieje równość na świecie. Tej nie bylo, nie ma i najprawdopodobniej nie będzie.
    Inna kwestia jest też ta, że ludzie domagają sie uznania swojej niewyjątkowości. Zewsząd (a najlepiej widać to w reklamach) słychać nawoływania do większego poczucia własnej wartości, do ‘domagania się tego, co się nam należy’, te wszystkie L’orealowe “Jesteś tego warta” skutkują tym, że każdy czuje się wyjątkowy, wyjątkowy w swej niewyjątkowości.
    Mam wrażenie, że modne wrecz jest kręcenie filmów o ‘zwykłych’ ludziach, pisanie książek o ‘antybohaterach’, nawet w gwiazdkach filmowych szukanie objawów ‘zwykłości’ (od cellulitu po kupowanie kawy w Starbucksie). Nie mogę zapomnieć wycieczki szkolnej, jaką widziałam w Waszyngtonie – każdy uczeń miał na sobie koszulkę z neonowym napisem: “Why be ordinary when you can be extraordinary?”… I tu trzeba sobie zadać pytanie, czy każdy z nas jest wyjątkowy? A jeśli tak, to czy ta wyjątkowość nie traci na znaczeniu?

    PS. Przepraszam za nieco chaotyczny wywód. Gdybym chciała ułożyć to wszystko w lepszą strukturę, powstałby dłuuugi wpis – a ostatnio zauważyłam potrzebę popracowania nad moim analitycznym sposobem argumentowania i klarownością wypowiedzi.
    Pozdrawiam ciepło :)

    LOGOS AMICUS: Nie jestem pewien czy Ortega Y Gassert był mizantropem, a tym bardziej “wielkim”. Bowiem zbyt mało wiem o nim jako o człowieku. Ale w pewnym sensie ten jego esej świadczy o nim. Kiedy więc czytałem “Bunt mas”, to oczywiście zauważałem to jego krytyczne nastawienie do pewnych ludzkich cech, skłonności czy zachowań, które mogłyby świadczyć o mizantropii.
    Z drugiej jednak strony, przeczy temu jego autentyczne zaangażowanie po stronie – nazwę to ogólnie i w uproszczeniu – humanizmu. I ta postawa dobrze o nim świadczy.
    Koniec końców, uwzględniał on dobro człowieka.

    Podoba mi się ta Twoja konstatacja, że ludzie mają skłonność do tego, aby czuć się “wyjątkowymi w swojej niewyjątkowości”.
    Co ciekawe, nawet bycie w tłumie wzmacnia owo poczucie bycia kimś wyjątkowym, bo przecież jest się w “wyjątkowym” tłumie, tzn. w tłumie mającym pewien szczególny cel, aspirację, odczuwającym coś specjalnego… – chodzi tu jednak o tłum “aktywny”, okazjonalny, “eventowy”.
    Czym innym jest jednak tłum – nazwę go tutaj – zwykłym, “powszednim”. To taki, który widzimy codziennie np. na ulicach wielkich miast. W takim tłumie można się już “zgubić”, zatracić – zachować swoją anonimowość, nie tracąc jednak poczucia własnej wyjątkowości, która wszak w takim środowisku staje się na wskroś niewyjątkowa.

    Tak, sporo pisze się książek (i kręci filmów) o tzw. przeciętnym, “średnim” człowieu – Everymanie (Jedermannie). Jednakże, moim zaniem, autorzy takich utworów (bardziej lub mniej świadomie) czynią z takiego człowieka kogoś (mimo wszystko) wyjątkowego, szczególnego. Prwadę mówiąc, gdyby było inaczej, to by się pewnie nim nie zajęli :)

    Ja zresztą uważam, że każdy człowiek jest kimś wyjątkowym.

    * * *

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2010/07/joseortegaygasset.jpg

    JOSÉ ORTEGA Y GASSET: „Zdziwienie, zaskoczenie to początek zrozumienia. To specyficzny i ekskluzywny sport i luksus intelektualistów. Dlatego też charakterystycznym dla nich gestem jest patrzenie na świat rozszerzonymi ze zdziwienia źrenicami. Cały otaczający nas świat jest dziwny i cudowny, jeśli nań spojrzeć szeroko otwartymi oczami. To właśnie, uleganie radosnemu zdziwieniu, jest rozkoszą dla futbolisty niedostępną, natomiast dzięki niej intelektualista idzie przez życie pogrążony w nie kończącym się, wizjonerskim upojeniu, którego oznaką zewnętrzną jest zdziwienie widoczne w oczach. Dlatego też dla starożytnych symbolem Minerwy była sowa, ptak, którego oczy są zawsze szeroko otwarte, jak gdyby w niemym zdziwieniu.”

  2. Anhelli Says:

    Czytałam tę pracę i pod wieloma względami się z nią zgadzam, chociażby w zmianach jakim podlega jednostka pod wpływem władzy. Czasy, w których przyszło nam żyć są o tyle jednak ciekawsze, że jeśli raz dojrzy się ową warstwę „kłamstw, manipulacji i dominacji jednych grup nad drugimi” wówczas widać jak na dłoni jedną, niekończącą się walkę (pozwól, że użyję dość metafizycznego określenia): dobra ze złem. In i Yang, etc… Trudno jest jednak stać zawsze po swojej stronie, kiedy codziennie atakują nas zewsząd sprzeczne informacje i żeby nie utonąć w tej pozbawionej logiki masie, trzeba iść z samym sobą na ustępstwa a to niestety zawsze kończy się spłyceniem naszych postaci, utratą szacunku dla samego siebie. Tylko, że nie da się ani stać w miejscu na dłuższą metę, ani stale biec za innymi.
    Ech… Niekończący się dylemat natury egzystencjalnej.

    Pozdrawiam serdecznie :)

    • Logos Amicus Says:

      Pytanie: czy aby nie utonąć w „masie”, musimy iść z samym sobą na ustępstwa? Może dzieje się odwrotnie: toniemy właśnie wtedy, kiedy idziemy na te ustępstwa (bo – ulegając prawu mimikry – upodabniamy się do tłumu, z tym tłumem się zlewamy)?

  3. KrzysztofUW Says:

    Niedoskonale działające ustroje demokratyczne, to efekt tego, że nad ekonomią zaczęła dominować polityka. Równość jak najbardziej istnieje, tylko każdemu zdaje się że takowa musi opierać się na braku różnic, a jest właśnie odwrotnie. Jedyny wymóg to odpowiednie proporcje tych różnic.
    Ja mimo wszystko sądzę, że nie ma indywidualizmu i nie ma masy.

    • Logos Amicus Says:

      Nad ekonomią zaczęła – oprócz polityki – dominować zachłanność i irracjonalna, bezczelna spekulacja. W pewnym sensie wielkie systemy korporacyjne i finansowe nabierają cech systemów totalitarnych (nie tylko poprzez swoją globalizację, również wskutek sposobu w jaki traktują człowieka – czyli instrumentalnie, przedmiotowo, ahumanitatrnie, lekceważąc jego prawa i potrzeby).

      Nie ma indywidualizmu o tyle, że każdy człowiek jest uwikłany w stosunki społeczne, funkcjonowanie państwa i kultury, zdeterminowany genetycznym podporządkowaniem się prawom swojego gatunku… etc.
      (Totalne zaprzeczenie indywidualizmu równałoby się zaprzeczeniu istnienia wolnej woli.)

      Nie ma masy o tyle, że społeczności ludzkie (tłum) składają się z poszczególnych osobników, indywiduów… (jeśli już tak nieelegancko nazywać człowieka).
      Jednakże faktem jest, iż na każdego człowieka wywiera wpływ bycie w tłumie, stąd wrażenie, że tłum jest rodzajem „organizmu” o specyficznych właściwościach. I rzeczywiście tak jest, dlatego badania nad zachowaniem się tłumu (i nad jego cechami) mają swój sens i uzasadnienie.

  4. czara Says:

    1. Po pierwsze – wspaniale dobrane ilustracje Beksińskiego! Widzę, że w komentarzach pojawiło się też zdjęcie prac Abakonowicz – to zabawne, niedawno byłam na jej wystawie i też mi gdzieś tam Ortega y Gasset się przewinął z tyłu głowy. W każdym razie, Logosie, jesteś mistrzem oprawy graficznej i chętnie bym Cię zatrudniła w takim charakterze ;)

    2. „Tu rodzi się pytanie: czy owa „kompatybilność” jest rzeczywiście dowodem na socjologiczno-historyczną przenikliwość, czy też po prostu świadczy o ogólnym i uniwersalnym charakterze tez autora, które da się zastosować do różnych okresów historii nowożytnej ?”
    Nie widzę sprzeczności w tym zdaniu, przenikliwość i uniwersalizm często idą w parze i dzieło, które tu przedstawiasz, jest tego najlepszym dowodem. Podzielam natomiast Twoją nieufność jeśli chodzi o statystyki.

    3. „Człowiek, który przypisuje sobie prawo posiadania własnego zdania na jakiś temat, nie zadając sobie uprzednio trudu, by go przemyśleć, jest doskonałym przykładem owego niezmiennego i absurdalnego sposobu bycia człowiekiem, który nazwałem ‘zbuntowaną masą’ „.
    To jest coś, co mnie drażni najbardziej, w wielu osobach, postrzeganych nawet zupełnie jednostkowo. Tych ekspertów od wszystkiego, którzy mają zdanie na każdy temat, często kształtując je w opozycji do interlokutora, na poczekaniu wyjmując argumenty jak królika z kapelusza. Dlatego czasem pozwalam sobie nie wypowiadać się w Twoich notkach, mimo że najczęściej czytam każdą z dużą uwagą :)
    Pozdrawiam serdecznie!
    czara

    • Logos Amicus Says:

      Ad 1. Cała zasługa po stronie Beksińskiego :)

      Ad 2. „… przenikliwość i uniwersalizm często idą w parze”. No tak, ale jeśli coś jest uniwersalne, to już nie trzeba wielkiej przenikliwości, aby na to wpaść ;)
      Jednak w tym kontekście zgadzam się z Tobą: Y Gasset pisze o pewnych uniwersaliach, pozostając przy tym przenikliwym.

      Ad 3. Sądzę, że każdy człowiek ma prawo do posiadania własnego zdania i to również w sprawach, w których nie jest ekspertem.
      Uważam jednak, że kluczowe są tutaj te oto słowa autora: „Człowiek, który przypisuje sobie prawo posiadania własnego zdania na jakiś temat, nie zadając sobie uprzednio trudu, by go przemyśleć” (to, wg Y Gasseta, „człowiek masowy”).
      Ortega Y Gasset ma tutaj na uwadze człowieka bezmyślnego, czyli takiego który poddaje się „owczemu pędowi”, ulega stereotypom i obiegowym opiniom, kieruje się impulsem, popędem i instynktem – takiego, któremu po prostu nie chce się (albo który nie jest w stanie) samodzielnie myśleć, (choć oczywiście nie jest on zbyt skory, aby się do tego przyznać).
      Z tego typu człowiekiem mamy do czynienia choćby w kulturze tzw. „masowej”. Również na niwie politycznej, gdzie rozpolitykowany „człowiek masowy” ulega zbiorowemu amokowi bezkrytycznego opowiadania się za taką a nie inną partią – uważając przy tym, że jego wybór jest jedynie słuszny, mądry i prawdziwy (i naturalnie – niezależny). (Ach te złudzenia społeczeństw liberalno-demokratycznych :) )

      Zaś komentowanie na blogu dotyka innej nieco sprawy.
      Nigdy nie ukrywałem, że zależy mi tu najbardziej na wymianie zdań i opinii na tematy, które (tak uważam) są istotne dla każdego człowieka – to takie humanistyczne universalia. Wszyscy możemy to robić, pod warunkiem, że … (i tu pójdźmy za postulatem Y Gasseta) zdobędziemy się na wysiłek myślenia. Ale i na odwagę wyartykułowania własnej opinii (bo tylko wtedy ten nasz wysiłek może być widoczny ;) ).
      Oczywiście, że będzie to wszystko na naszą miarę, niedoskonałe, związane z naszymi ograniczeniami i słabostkami, naszą omylnością, skłonnością do czynienia błędów, gaf, nie wolne czasami od głupoty, (którą, niestety, obarczony jest – w większym lub mniejszym stopniu – każdy człowiek).
      Co nas jednak usprawiedliwia?
      Otóż właśnie ów wysiłek myślenia, do którego zachęcam w każdym moim wpisie :)

  5. jansie Says:

    Bardzo – extra – dobry blog. Jestem pod wrażeniem.

  6. erendira Says:

    „Bunt mas” jest esejem trudnym do jednoznacznej oceny. Ortega y Gasset, jako skrajny liberał, jest całkowicie przeciwko egalitaryzmowi, który czyni, jego zdaniem, społeczeństwo nijakim. Tytułowe „masy” to ludzie przeciętni, nie chcący żadnych zmian, przeciwni jakiejkolwiek idei postępu czy próbie samodoskonalenia. Gasset, moim zdaniem, odmawia ludziom prawa do decydowania o sobie. Kto nas upoważnia do oceny tego, co jest wartościowe, a co nie? Kiedyś istniały kanony literackie, muzyczne, które każda osoba aspirująca do miana bycia inteligentem powinna znać. Dziś wszystko podlega ciągłym zmianom… Nie twierdzę, że postępująca wulgaryzacja kultury jest dobra, jednak nie mogę zgodzić się z tezą Gasseta, że masy powinny wyrazić zgodę na rządzenie sobą przez stojącą wyżej intelektualnie mniejszość.
    Gasset twierdzi: „Dla chwili obecnej charakterystyczne jest to, że umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnym i banalnym i do narzucania tych cech wszystkim innym”.
    Współcześnie (praca Gasseta pochodzi z 1929 r.) nastąpił zwrot ku indywidualności i każdy marzy o byciu kimś wyjątkowym, a banalność jest ostatnią rzeczą, z jaką chcemy być kojarzeni!

    • Logos Amicus Says:

      Trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś, kto jest całkowicie przeciwko egalitaryzmowi, może być jednocześnie skrajnym liberałem.
      Elitaryzm, wg mnie, w gruncie rzeczy stoi w opozycji do liberalizmu (mimo, że elitaryści mogą deklarować coś wręcz przeciwnego).
      Nie wydaje mi się również, by Gasset odmawiał ludziom prawa do decydowania o sobie. On tylko krytykuje pewne postawy i wybory dokonywane przez ludzi.

      PS. Marzenie o byciu kimś wyjątkowym oznacza najczęściej marzenie o wyniesieniu się ponad tłum, (czyli ponad ludzką „masę”) – pragnienie doznania swoich „15 minut sławy”.
      Ludzie – w swojej masie – są banalni, a mimo to każdy – w swojej indywidualności – jest jednak wyjątkowy.

  7. kralle Says:

    W wielu dziedzinach życia obowiązuje gust człowieka masowego, to jego podnietom miały służyć reality show. Internet, redukując ograniczenia przestrzenne, przyczynił się do rozwoju kultu prędkości. Zachłyśnięcie się tempem życia widoczne jest nawet w technice kręcenia teledysków na przyspieszonej klatce.
    Gasset przewidział nawet tezy Fukuyamy, pisząc, że wiara w osiągnięcie najwyższego stopnia rozwoju społecznego nie jest niczym nowym w historii.

    • Logos Amicus Says:

      Gust człowieka masowego obowiązuje w przestrzeni komercyjnej. Wynika to z prostej zasady maksymalizacji zysku. Dotyczy to więc również kultury masowej – filmu, muzuki, sztuki… tego wszystkiego, co ma zarobić pieniądze.
      Sprawą otwartą pozostaje wieczny dylemat: w jakim stopniu ów „gust człowieka masowego” (można to nazwać bardziej elegancko „gustem publiczności”), może być kształtowany przez media, artystów, producentów – czyli przez twórców kultury masowej; a na ile jest on „niereformowalny”, czyli zdeterminowany specyficznymi cechami występującymi u wielu ludzi „masowych”, jak np. niewybredność, prostactwo, upodobanie kiczu i pospolitości, lenistwo w myśleniu, uleganie stereotypom,, kulturalna gnuśność, konsumpcyjny schematyzm… etc.

  8. zarin Says:

    Rzeczowy sposób argumentacji Gasseta i świetny styl sprawiają, że czytelnikowi chce się wierzyć w tę przerażającą wizję dyktatury mas, że wizualizuje sobie nacisk zalewu nijakości na jego własny niezwykły intelekt. Kiedy autor pisze o zjawisku aglomeracji, czyli „pełności”, przepełnieniu miejsc dotąd pustych szarym tłumem, niemalże czujemy na swoich plecach nacisk tysięcy takich samych ludzi, czujemy zaduch przepełnionych kin, dworców, ulic, sklepów. Równie niezwykłym wpływem, jaki udało się wywrzeć pisarzowi, jest magiczne wprost podreperowanie samooceny u potencjalnego odbiorcy książki. Żadna, absolutnie żadna osoba, z jaką dane mi było rozmawiać po lekturze „Buntu mas”, nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że sama jest częścią elity, chociaż nierzadko jej jedynym większym dokonaniem intelektualnym było zapoznanie się z treścią rzeczonego (gdzież ta pokora, chciałoby się zapytać, gdzie przekonanie o własnej niedoskonałości i dalekiej drodze do ideału?).
    Przy tak trzeźwym sposobie uzasadniania byłabym chyba jednak niesprawiedliwa, gdybym zarzuciła Ortedze manipulację czytelnikiem. Może to bazowanie na potrzebie silnych kontrastów i uproszczeń potencjalnego odbiorcy sprawia, że tylu ludzi wierzy, iż absolutnie każdego człowieka da się zaszufladkować pod hasłem „elitarny” bądź „masowy”; że umysły są przeciętne albo nie; że rozrywki i sposób życia mogą być tylko skrajnie wysokie bądź skrajnie niskie i nie ma żadnych warstw pośrednich. Może to być też kwestia autentycznie urzekającego stylu, który obrazuje przykładowy fragment:

    „Prawda jest taka, że przy pomocy janczarów nie sprawuje się rządów. Talleyrand tak kiedyś powiedział do Napoleona: »Bagnetami można wszystko załatwić, Sire, ale do jednego się nie nadają – nie można na nich usiąść«. A rządzenie to nie jest gwałtowne wymuszanie władzy, lecz jej spokojnie sprawowanie. Czyli, krótko mówiąc: sprawować rządy to znaczy usiąść. Tron, krzesło edyla, niebieska ława, fotel ministerialny, stolec. Wbrew naiwnym, obiegowym sądom rządzenie to nie tyle sprawa pięści, co pośladków”.

    Kolejną diagnozą dotyczącą współczesnego człowieka masowego jest porównanie jego psychiki do psychiki rozpieszczonego dziecka. Traktuje on cywilizację i jej wygody jako coś całkiem naturalnego, wręcz domaga się prawa do realizacji swoich potrzeb. Wysunięta została przy tym teza, że po raz pierwszy w historii zaistniała taka łatwość w rozwiązywaniu problemów ekonomicznych oraz że nie istnieje warstwa pod tym względem uprzywilejowana. Można przy tej idealizacji odnieść wrażenie, że książka była pisana w jakimś kompletnie innym świecie, ewentualnie przyjąć, że obecny zanik stabilizacji ekonomicznej przeciętnego człowieka i miliony żyjące poniżej minimum socjalnego to kwestia jakiejś propagandy tworzonej przez demokratyczno-masowy spisek.

    • Logos Amicus Says:

      No właśnie, mało kto uświadamia sobie to, że ten sam człowiek może przejawiać zarówno cechy, które plasują go w obrębie elity, jaki takie, które potwierdzają, że jest człowiekiem masowym.
      Jednak, opisując społeczeństwo, siłą rzeczy zmuszeni jesteśmy dokonywać pewnych klasyfikacji, ougólnień, dzielenia ludzi na grupy wyróżniające się jakąś statystyczną normą czy wielkością.

      I jak najbardziej: wszyscy – zapoznając się z podobnymi klasyfikacjami – mamy tendencje do identyfikowania się z tymi, których umieszczono w lepszej „szufladce” :)
      Na pewno nie chcemy być uważani za część składową masy, choć dość ochoczo szafujemy takim określeniem wobec innych (nadmieniłem o tej skłonności wcześniej, parafrazując Sartre’a, że… „tłum to inni”.)

      Nie odniosłem wrażenia, że książka Y Gasseta pisana była „w jakimś innym świecie”. Wprost przeciwnie. To jest ciągle „nasz” świat – stąd ciągła aktualność idei Y Gasseta.
      Choć zgodziłbym się z tym, iż nieuprawnione było twierdzenie autora, że żadna z poprzednich epok nie była tak wyjątkowa, jak ta, w której aktualnie żyje on sam. Moim zdaniem wyjątkowa jest każda (bez wyjątku ;) ) epoka, czyli, innymi słowy: każda epoka jest specyficzna i niepowtarzalna.
      Heraklitejski postulat o zmienności (i przemijalności) wszystkiego obowiązuje nas nadal i obowiązywać będzie zawsze. (W odróżnieniu od nietzscheańskiej idei „wiecznego powrotu”, która, moim zdaniem, bardziej poetycka jest, niźli realistyczna.)

      • zarin Says:

        Zdarzało się i zdarza nadal, że obraz elit tworzy się po to, by w te elity uderzyć. Są one często obiektem nie tylko podziwu i zazdrości, ale i zawiści. Człowiek masowy dobiera się tym „elitom” do skóry, kąsa i nadgryza, wystawia je na obstrzał, rojąc sobie przy tym czasem odstrzał.
        Nominacji „elit” (w sensie negatywnym) używa się także w walce politycznej – stąd „wykształciuchy”, pogardliwe określenia typu „yntelygęt”, jajogłowy, „profesorek”… itd.

        Ale z drugiej strony jest też przesadna nobilitacja, brak krytycyzmu, stadne przejmowanie przez człowieka masowego pseudo-intelektualnych wydzielin tych, którzy elitą się mienią i myślą że wszystkie rozumy pozjadali.

      • Logos Amicus Says:

        A propos elit.
        Nie tak dawno napisałem w jednym z komentarzy:

        Błąd nasz polega na tym, iż zbyt często pozwalamy, by słowo „elita” budziło w nas odruch Pawłowa: ślinimy się, jakby stamtąd rzeczywiście rzucano nam najsmakowitsze kostki. Modlimy się i kierujemy wzrok ku „elitom”, jakby tam był ołtarz prawdziwych i jedynych bogów, a przynajmniej ludzi bogom podobnych.
        Wymądrzamy się podłapując wydzialane przez „elity” idee, jakby tam był prawdziwy zdrój mądrości.
        Jednym zdaniem, traktujemy „elity” bałwochwalczo i często bezkrytycznie, uznajemy je za kulturową śmietankę. Również dlatego, że sami – bardziej lub mniej skrycie – mamy aspirację, by do „elity” się zaliczać.
        (…)
        A tymczasem w elitach (tak mi się wydaje) głupota, pozerstwo, wyrachowanie, małostkowość… i tym podobne ludzkie przywary rozkładają się (statystycznie) podobnie jak w „masach”. Np. twórcy kultury masowej mogą być prawdziwymi artystami, tak jak wśród „elit” zdarzają się beztalencia, hochsztaplerzy i miernoty.

        Nie chciałbym jednak dostarczać tym samym wody na młyn wszelkim „anty-elitarystom” ani też popierać istniejącą wobec elitaryzmu niejaką wrogość, podszytą często zwykłym prostactwem i pospolitą zawiścią (a taka też, niestety, istnieje).
        Nie o to mi chodzi, by krytykować (czy też odrzucić) elitaryzm en bloc.
        Uważam, że elita (rozumiana przeze mnie jako zbiór ludzi pod pewnymi względami wybitnych) jest potrzebna i że należy zapewnić jej szczególne warunki rozwoju (co powinno leżeć w interesie samego społeczeństwa).

        Jestem po prostu przeciwko tworzeniu się na polu kultury zwalczających się obozów, patrzących na siebie z nieufnością i pogardą, tudzież z poczuciem wyższości czy cierpiących kompleksy (na jedno zresztą wychodzi).
        Zbyt często operujemy stereotypami, które budują sztuczne podziały. Dobrze byłoby, gdybyśmy starali się tego unikać.

  9. Miriam Says:

    A mnie bardzo podobają się słowa Ortegi Y Gasseta, które widnieją pod jego zdjęciem.
    Gdyby nie to jego zadziwione patrzenie na świat, pewnie nigdy nie powstałaby ta jego książka, ani nie pisałby on o nim z taką przenikliwością. Ważna jest uwaga: „Cały otaczający nas świat jest dziwny i cudowny, jeśli nań spojrzeć szeroko otwartymi oczami.”

    Ważny tekst.

    • Logos Amicus Says:

      Mnie również bardzo się podobają. Dlatego też zdecydowałem się jej tutaj przytoczyć, mimo, że nie wiążą się ścisle (ani wprost) z treścią „Buntu mas”. (Mówią jednakże wiele o samym autorze i jego sposobie widzenia świata).

  10. fernus Says:

    A co z Gassetowską ,,autentyczną mniejszością”? Czy istnieją jeszcze takie ,,elity”, nonkonformiści, o których Ortega pisze, że łączy ich jedynie to, że nie zgadzają się z tłumem? Myślę, że tak, chociaż rozproszeni i zepchnięci na margines, są trudni do wypatrzenia w ogromie masy. Wydaje się również, że chociaż w pewien sposób napiętnowani (przecież nie są jak wszyscy, a to grzech), to wciąż pozostają pod stałą obserwacją przemysłu kulturowego, ponieważ, jako twórczy, mogą być dla niego źródłem pomysłów (oczywiście najpierw przefiltrowanych, by nadawały się dla ogółu) na nowe produkty. Są to też ludzie w pewnym sensie ,,zacofani”, wciąż wyznają autentyczne wartości, a nie tylko ich namiastkę, i naprawdę się nimi kierują. Dla nich ważniejsze będzie zobaczyć prawdziwą Mona Lisę, a nie jej kolejną reprodukcję, ubrać się elegancko, jak dandys, a nie założyć wytarte (w tym sezonie najmodniejsze) jeansy, które noszą wszyscy, przejść się do filharmonii, zamiast ,,siedzieć na chacie”, przeczytać książkę, zamiast obejrzeć kolejną kultową telenowelę. Takich ludzi jest coraz mniej, ale to dzięki nim możemy mieć nadzieję, że prawdziwe wartości przetrwają.

    • Logos Amicus Says:

      Ale czym tak naprawdę są „prawdziwe wartości”?
      Ja się obawiam ludzi, którzy twierdzą, że doskonale wiedzą czym owe „prawdziwe wartości”
      są.

      Nie jestem też pewien, czy wyznacznik „nie zgadzania się z tłumem” jest w pełni adekwatnym wzynacznikiem elitarnej supremacji „autentycznej mniejszości”.
      Poza tym: czy tłum nigdy nie ma racji?

  11. pawel-kurp Says:

    Czy słusznie „Bunt mas” został uznany za pozycję o wielkim znaczeniu dla humanistyki dwudziestowiecznej? Wydaje się, że tak. Pomimo krytyki niektórych wątków Ortegiańskiej myśli o kulturze – zarzut elitaryzmu, dążenia do wykluczenia maluczkich z udziału w obiegu wartości kulturowych, wszyscy zgodzą się chyba, że Ortega jest ważną postacią w dziedzinie filozoficznej refleksji nad kulturą. Najczęściej cytowane dzieło filozofa otwiera bogaty katalog pozycji analizujących zachowania, wierzenia i duchowość człowieka masowego oraz
    dotyczących samej kultury masowej. Dość wymienić tutaj: „Samotny tłum” D. Riesmana, „Kino i wyobraźnię” i „Ducha czasu” E. Morina, „Mitologie” R. Barthesa, „Kulturę masową” A. Kłoskowskiej, czy wiele innych, późniejszych publikacji.
    Świetna recenzja.

  12. kamil Says:

    Przejawem masowości jest atomizacja, ucieczka we własny zaskorupiały świat.
    Stąd ci którzy na podstawie lektury Ortegi szukają ucieczki przed zjawiskiem masowości w indywidualiźmie ,chyba nie do końca zrozumieli przesłanie.
    Jak wychodzić z tego stanu zdaniem Ortegi?
    Poprzez podejmowanie wysiłków do których nie zmuszają nas okoliczności zewnętrznę. Praca nad sobą ,rozwój proaktywnych mięsni, asceza, samodyscyplina to jest droga ucieczki przed pospolitością.
    Wydaje się, z lektury podobnych dzieł jak choćby Burka, że droga oswobodzenia wiedzie poprzez odkrycie na nowo szacunku do historii, filozofii, zastanowienie się nad sprawami ogólnymi – skąd wział się ten świat, jaki jest sens mojej egzystencji itd…odbudowa Średniowiecznej społeczności opartej na ciałach pośredniczących między jedostką a państwem Lewiatanem, takich jak w pierwszym rzędzie rodzina, potem gmina, czy dobrowolne stowarzyszenia.

  13. dru' Says:

    Zasiadłem zaciekawiony do dzieła Ortegi y Gasseta trochę zaskoczony, że to kolejne wiekopomne dzieło, o którym moi opłacani przez państwo edukatorzy zapomnieli wspomnieć. Profesor Szacki na okładce bardzo niejednoznacznie wyraża się o dziele, najpierw pisząc, że błyskotliwość zastępuje w nim solidne rozumowanie, a potem, że dzieło powinno się stać się punktem odniesienia dla wiedzy społecznej w XX wieku. Po kilku stronach muszę połowicznie (przynajmniej na razie) profesorowi rację przyznać. Rzeczywiście koncepcja społeczeństwa nie zachwyca. Za dużo w tym frustracji, za mało ciężkiej intelektualnej pracy jak dla mnie. Jak na razie jedyna zaleta, to to, że się zgrabnie czyta.
    Do tego fragment, który zmiótł mnie intelektualnie z nóg, godzien zapamiętania: „Niegdyś te szczególnego rodzaju czynności wykonywane były przez mniejszość o odpowiednich kwalifikacjach lub przynajmniej przez mniejszości, które przypisywały sobie posiadanie tych kwalifikacji. Masy nie starały się ingerować w te zagadnienia; były bowiem świadome tego, że chcąc wziąć w nich udział, musiałyby, zgodnie z naturą rzeczy, zdobyć owe szczególne zdolności, a tym samym przestałyby być masą. Znały swą rolę i miejsce w zdrowej dynamice społecznej.” Pojęciowy groch z kapustą, który zaiste ciężko osiągnąć wykorzystując tak mało słów, godzien jak myślę konkretnej notki.
    Ruszam do dalszej lektury i kłaniam się z wyrazami wdzięczności za podrzucenie tak interesującej pozycji.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Zgadzam się ze zdaniem profesora Szackiego, że u Ortegi y Gasseta (czasami/często?) błyskotliwość zastępuje w jego eseju solidne rozumowanie. Dla mnie y Gasset to taki trochę dandys intelektu, których wszak nie brakowało w Europie XX wieku. Wielu „myślicieli” tamtej epoki było bardziej literatami, niż filozofami (o tzw. naukowym podejściu do rzeczywistości nie wspominając). Mnie osobiście to nie przeszkadzało (dlatego np. bardzo lubiłem Camusa).

      O tym intelektualnym „grochu z kapustą” wspomniałem zresztą w moim wpisie o „Buncie mas” (nie wiem, czy do niego dotarłeś, dlatego pozwolę sobie tutaj załączyć link do tekstu „Masowy człowiek zbuntowany”):

      https://wizjalokalna.wordpress.com/2010/07/21/masowy-czlowiek-zbuntowany/

      Cieszę się, że mój ostatni wpis zachęcił Cię do sięgnięcia do książki y Gasseta, która należy do klasyki europejskiej myśli społecznej XX wieku, bez względu na swoje „wady” i zapętlenia. Nadal prowokuje i zmusza do myślenia.


Co o tym myślisz?

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: