*
Dionizje, bacchanalia, orgie, karnawał… zmysły spuszczone z postronka, zwierzę rozprawia się w człowieku z rozumem. Rozsądek gubi się w rozpętanej chuci. Wyzwolenie z norm – nakazów i zakazów – poczucie archetypicznej wolności, szał powrotu do świata niczym nie skrępowanych instynktów. Moment oddania się siłom popędu – mocy, która kreowała nas – w naszej nieświadomości – przez miliony lat.
Ekstaza łączenia się z Ponadczasowym, Nieogarniętym, Bezkresnym i Niepojętym.
Powrót do Boga, czy też do Diabła?
A może do tego samego Źródła, gdzie boskość i diabelskość wirują razem w kosmicznym Tańcu Stworzenia i Wiecznego Powrotu?
Poczucie w trzewiach – podbrzuszu, łonie i jądrach – tam gdzie poczyna się nowe życie; gdzie krew zaczyna krążyć szybciej i pulsować w żyłach – to krwawe wino gotujące się w naczyniu płodności.
Płomień, który podsyca, trawi i oczyszcza.
Pożądamy, łakniemy i gasimy pragnienie. Spalamy się i odradzamy.
Wieczność chwili – chwila Wieczności. W Jednym.* * *
Motyw bachanalii przewijał się w malarstwie europejskim przez wszystkie epoki. Przy czym, istotna była nie tylko jego treść, ale i estetyczne możliwości jakie ów temat dostarczał twórcom. Każdy z nich mógł bowiem zaadoptować bachanalia do ekspresji swojego stylu, osobowości – własnej artystycznej koncepcji.
*
1. Guilio Romano ( „Bacchanalia”. Fresk z Palazzo Ducale w Mantui.)
Sztuka Renesansu pod pretekstem humanizmu popularyzowała także rysy pogańskie, czerpiąc pełnymi garściami z kultur starożytnych, przed-chrześcijańskich. Tym samym tworzył się klimat, w którym Europa mogła dążyć wprost do Oświecenia. Korzystał z tego również Romantyzm. Swoje apogeum zaś neopoganizm znalazł w dionizyjskim nietzscheaniźmie.
*
2. Andrea Mantegna ( „Bachanalie z Sylenem” ).
Mantegna, skądinąd wirtuoz perspektywy, tu, w swych „Bachanaliach z Sylenem”, prezentuje nam kompozycję dość płaską, szeregową. Ale już ten jego „ponuryzm” widoczny jest doskonale – nawet z tak kipiącego siłami witalnymi wydarzenia, jakim było święto boga wina i płodności, Mantegna robi w tym sztychu paradę udramatyzowanych smutasów.
Aż trudo uwierzyć, że ten tłusty i obrzydliwy Sylen był kompanem i nauczycielem Dionizosa. Największy pijak w mitologii, był ponoć także największym mędrcem. Może więc jednak Mantegna jest jednym z tych niewielu interpretatorów bachanalii, który trafia w ich ciemne jądro?
*
3. Nicolas Poussin ( „Bachanalie przed statuą Pana” ).
Poussin, największy klasyk XVII wiecznej Francji, zapatrzony w antyk, przesiąknięty już kartezjanizmem, ale na swój sposób… zesztywaniały. Wystudiowana do granic sztuczności kompozycja, każda postać staje się modelowa – klasyczny ideał piękna ulega w obrazach Poussina pewnemu skostnieniu. Mit zostaje poddany tutaj nadmiernej intelektualizacji, która okazuje się dla niego zabójcza.
*
4. Tycjan ( „Bachanalia Andrian” ).
Płótno to przypomina nieco Poussina, ale wielki Wenecjanin idzie tu o wiele dalej, niż spętany klasycyzmem Francuz Mikołaj. Przede wszystkim „rozpuszcza” swoje postacie, które mają w tej przestrzeni na tyle swobody, że wchodzą w dość spontaniczne między sobą relacje – czego efektem jest większa naturalność kompozycji. Z jednym wyjątkiem: goła laska przeciągająca się w prawym dolnym rogu płótna. Trochę ni przypiął, ni przyłatał… Może to rodzaj haraczu, jaki spłacał Tycjan modnemu w jego czasie, leżącemu aktowi kobiecemu, z którego tak dumna była wenecka szkółka?
*
5. Pablo Picasso ( „Bachanalia” – wedle Tycjana).
Szkoda, że nie możemy zobaczyć tego obrazu w całej jego okazałości. Dopiero wtedy bowiem moglibyśmy docenić twórczy wysiłek Picassa, który po dekompozycji dzieła Tycjana dokonuje syntezy – scala swoją wizję za pomocą własnego języka, wychwytuje ten z pozoru bezładny kalejdoskop kształtów i barw, zamieniając go w coś monumentalnego, ale i żywego zarazem.
Obraz ten przypomina mi słynną „Guernicę”, z tym, że „Guernica” była orgią destrukcji, zaś „Bachanalie” są orgią witalności.
Lubię Picassa z tysiąca różnych powodów (choć niektóre jego płótna wydają mi się po prostu szkaradne). Będąc jednym z największych artystów współczesnych (jeśli nie największym), nie zanegował całego dziedzictwa malarstwa europejskiego (jak uczyniło to – często z dezynwoltury, a czasami i ze zwykłego lenistwa – wielu zarozumialców sztuki współczesnej), lecz dokonał swoistej transforamacji tego malarstwa, przenosząc je w naszą epokę i nadając mu inne znaczenie. (Warto przypomnieć, że spod ręki Picassa wyszło np. 58 różnych wersji „Dworek” Velazqueza, także ponad 50 wariacji na temat „Śniadania na trawie” Maneta). Picasso nie odrzucił sztuki swoich mistrzów – ale się z nią zmierzył. W efekcie udowodnił, że jest im co najmnij równy.
*
6. Peter Paul Rubens ( „Bacchanalia” ).
Mój faworyt. Któż inny, jak nie Rubens ze swoim ekstatycznym rozbuchaniem koloru i kompozycji nadaje się na najlepszego bachanalistę?
Warto zwrócić uwagę, jak jego podejście do tematu jest oryginalne i niebanalne: nie spotkamy tu frywolnej orgietki (zabawiających się winem, śpiewem i kobietami) drobnych pijaczków. Są natomiast masywne, diablopodobne, parzystokopytne opoje – rozsadzane przez siły bynajmniej nie wegetatywne. Bujnie ucieleśnione macierzyństwo, niczym weneryczny relikt z Willendorfu; nieokiełznana włochata samczość – doprowadzająca do orgazmu samice mocne i namiętne; zatrważająca zaś samiczki płoche, słabe i bojaźliwe (bo zarówno jednym, jak i drugim kojarząca się z diabelskością).
Genialna kompozycja: jedno wielkie – organiczne wręcz! – kłębowisko upoj(o)nej, kipiącej, przelewającej się elan vitale.
*
7. Henryk Siemiradzki ( „Bachanalie” ).
W obrazie Siemiradzkiego widzimy już tę XIX-wieczną mgiełkę dekadencji, ale jest również lekkość, całkiem znośna zresztą. Pan Henryk bez większych ceregieli przerzucał się z tamatów biblijnych na orgiastyczny antyk, ale robił to z pełnym kolorystycznym i kompozycyjnym wdziękiem, który nawet na jego „Pochodnie Nerona” pozwala nam patrzeć, jak na barwne bukoliki.
Oglądając zaś te „Bachanalie” nie mogę się oprzeć wrażeniu, że są one takie… swojskie, niemalże kresowe – mimo dziwnych strojów panieniek i rozrywających je, uwieńczonych laurowych zielskiem, hulaszczych brodaczy.
*
8. Kazimierz Sichulski ( „Bachanalia” ).
Podejrzewam, iż Sichulski nieźle się tym obrazkiem bawił. Uwalony w czte… sorry – w trzy d… Bacchus jest tu bardziej jowialną karykaturą pijanicy, uśmiechającym się błogo satyrem, niźli samym winnym bóstwem, który ma zagrzewać do orgii. Wygląda na to, że bardziej go pociągały targane przez osły beczki wina i ich zawartość, niż ten dziewczęcy tercet (i jego zawartość).
Radosna, jasna paleta akwareli nadaje obrazkowi lekkości i rumieńców wdzięcznej, bezpretensjonalnej bagateli.
*
9. Auguste Leveque ( „Bacchanalia” )
Na pierwszy rzut oka scenka ta wygląda niczym marzenie erotomana śniącego orgię z udziałem pięknych, modelowych wręcz kobiet, ale po głębszym wejrzeniu dostrzegamy, że płótno to jest manifestacją bardziej kobiecego, niż męskiego erotyzmu. Obraz bowiem dominują kobiety – a właściwie ich ciała. Ukazani tu mężczyźni wyglądają na jakichś takich… zapracowanych w tym swoim pożądaniu – sprawiają wrażenie, jakby byli tylko jakimiś dodatkiem – ledwie instrumentami dostarczającymi kobiecie rozkoszy. Bo to kobiety, ich erotyczna ekstaza i zmysłowe wyuzdanie, są tutaj główną treścią. Zresztą, to właśnie one brały udział pierwotnie w bacchanaliach, dopiero później dopuszczeni do nich zostali mężczyźni. Kobiety pozostały jednak liderkami kultu.
10. Autor (mi) nieznany ( „Bacchanalia” )
A oto sprośność mocno wyrazista choć posunięta dość w latach… mam tu na myśli satyrów, którzy jako żywo wyglądają już na dziadków. Z tym, że dziadków – jak to wyraźnie widać – jurnych. Czyli chuć stara ale jara. Przykład erotyzmu gerontologicznego, a na dodatek szelmowskiego.
Cała orgietka zdaje sie mieć miejsce w jakimś ogrodzie obfitości – tak jakby to pełne erotycznej dezynwoltury towarzystwo zbierało owoce swojego bujnego życia i nie przejmowało się żadnymi dietami i restrykcjami, zwłaszcza obyczajowej przyzwoitości zarezerwowanej dla stłamszonych i wygaszonych już seksualnie frajerów.
Niestety, nie znam autora tej ryciny, choć odnoszę nieodparte wrażenie, że kiedy wykonywał on to swoje bachnaliowe dziełko, był dokładnie w wieku ukazanych w nim satyrów. A jeśli chodzi o styl? Chyba jednak więcej w nim baroku niż dekadencji, więcej ochoczej żywotności i popędu niż znużonego przesytem zblazowania.
*
11. Benjamin Canas ( „Bacanal” ).
Obraz ten zalatuje mi jakimś magicznym surrealizmem, ale jest w nim coś solidnego, opartego na mocnych podstawach. Tłumaczyć to można tym, że Benjamin Canas był również – a może nawet przede wszystkim – architektem.
Dionizyjskie siły witalne wypełniają tu bryłowate ciała Bachusa i jego wielko-udej kobiety, które wszak – mimo swojej atletyczności – zdradzają jakiś podskórny lęk, tak jakby ulegały jednak obcej presji, np. dziwnego, ospowatego księżyca. Mamy wszelako wrażenie, że zarówno przyciąganie ziemskie, jak i muzyka jest po ich stronie.
*
12. Marc Chagall ( „Bacchanalia” ).
Toporność konturów Chagalla jest tu oczywiście zamierzona – mistrz wielkim poetą był a jego skłonność do oniryzmu widoczna jest wszędzie, zwłaszcza w takich – wydawałoby się – infantylnych malowankach. Jest to jednak dziecinność poddana grze nieuświadomionych, niepokojących popędów – tych drzemiących lub skradających się bestyjek seksu.
Bachanalia, niby naiwne, ale jednak nasycone erotyzmem – krwistą czerwienią dionizyjskiego wina, która dominuje słoneczną żółć zwiewnej pogody ducha i pastoralną zieleń zmysłowej przyjemności.
*
13. Miriam Brumer ( „Bacchanalia” ).
Figuratywność bachanalii zastąpiła tu radosna feeria barw tętniącego życiem mikrokosmosu. Z abstrakcji wyłania się pulsujący organizm – przezwyciężony zostaje amorfizm materii.
Czy patrzymy na dionizyjskie źródło?
Czy możliwe jest aby w końcu wyłoniła się z tego apollińska harmonia?
Czy aby na pewno tęsknimy za ładem wobec tak spontanicznej witalności?
*
14. William Bouguereau ( „Bacchanalia” ).
Akademizm zbierał cięgi przez długie dekady, aż wreszcie wrócił do łask, i to nawet wśród autentycznych koneserów sztuki, zmęczonych zagubionym estetycznie modernizmem. Już nie jest takim obciachem przyznawanie się do patrzenia przychylnym okiem na słodkawe i kolorowe dziełka Bouguereau, Gerome’a czy Alma – Tademy, w których doceniono wreszcie mistrzostwo pędzla. Bowiem niewątpliwie, aby namalować takie obrazy, trzeba być w swojej klasie mistrzem.
Jednakże rozumiem doskonale przesłanki XIX wiecznej walki nowej sztuki z akademizmem – a była to walka na śmierć i życie .
Lubię te „Bachanalie” Bouguereau – podoba mi się tu zwiewność, lekkość i atmosfera; świetliste ciała urodziwych nimfetek bałamucących odurzonego już mocno Bachusa (a może one chcą go po prostu umyć? – przed czym on się wzbrania rękami i… kopytami). Taki obrazek to wytchnienie – w momencie kiedy na niego patrzę nie odczuwam potrzeby głębi, doszukiwania się ukrytych znaczeń, odkrywania wyrafinowanego symbolizmu… Wystarcza mi jego powierzchowna „ładność”.
4 lipca, 2010 o 12:57 am
A to moja (nie)skromna i nieporadna wersja Bouguereau’owych „Bachanalii”, czyli dość swobodna wariacja tej kompozycji, w której spodobał mi się układ ciał i ich ruch. Zależało mi na tym, by w tym szkicu to uchwycić – ową dynamiczną zwiewność postaci kobiecych otaczających oddającego się w ich… hm… ręce, podnieconego, choć statycznego, Bachusa.
(Rysunek przeniesiony ze strony głównej wpisu.)
4 lipca, 2010 o 7:08 am
Ani do Boga, ani do Diabła – powrót do natury. Wszak kiedyś pisałam, że w biologicznej segregacji należymy do zwierząt. Niewątpliwie autorzy owych arcydzieł mieli niezłą przyjemność tworzenia. A oglądajacy…oglądania… i…
Dla mnie najwięcej wrażeń wyzwala obraz 13.
Myślę, że bez internetu i innych źródeł rozpusty, owe dzieła były potrzebą człowieczą :)
4 lipca, 2010 o 11:21 pm
„Internet jako źródło rozpusty”… Hm… ciekawy temat :)
5 lipca, 2010 o 7:22 am
:) prawda? „google it” jest juz zapisane w slowniku – jak tak popatrzec na dostepnosc do pornografii jednak internet górą, zdaniem moim oczywiscie, bo jakis socjologicznych badan nie robilam. I tak podchodze to tych „dziel”. Owczesne pornografie. Inaczej jeszcze nie wymyslili. Radzili sobie jak mogli :)
5 lipca, 2010 o 7:31 am
Ja nie widzę w tych obrazach pornografii. Nawet „ówczesnej”.
5 lipca, 2010 o 10:11 am
Powroc do natury ;)
5 lipca, 2010 o 10:15 am
Iwona, przecież dopiero co wróciłem z Yellowstone :)
6 lipca, 2010 o 8:37 am
Widac, ze bylo to dosc dawno, no i „wrociles” :)
4 lipca, 2010 o 11:17 pm
Witaj, widzę po moim niebycie niby niewielkie, a jednak jak dla mnie istotne zmiany na bloogu. Ot choćby kolokwialne słownictwo typu „obciach”, „laska” itd. To zaniża Twój dotychczasowy poziom, sprawia, że bloog analogicznie jak niektóre z płócien o których mówisz liczy na poklask tzw. masówki. A tak w ogóle to te obrazy może są wykonane technicznie po mistrzowsku, ale w większości są kiczowate i drętwe w odbiorze. Seks, a nawet orgietka mają jednak coś wspólnego z erotyką, zmysłowością, szybszym tętnem (choćby się tylko ograniczyło do patrzenia na nie) ;),a te płótna, chyba tylko z wyjątkiem Picasassa są „martwe”.
Jestem lekko zabiegana więc szkoda mi czasu na googlanie, ale o ile pamiętam hedonistyczne upodobania satyra do wina, muzyki, rozkoszy to należałoby stwierdzić, że większość mężczyzn to mitologiczny satyr. Problemem może być broda i nadmiar ciała, więc to jednak jakoś wyklucza młodzieńców z tego grona, ale na pociechę pozostaje im, że wszystko jeszcze przed nimi ;)
Jestem lekko oszołomiona „ruchem” na tym bloogu. Zastanawiam się usilnie gdzie jest Remigiusz, który tak Cię motywował do powrotu i pisania:)
4 lipca, 2010 o 11:27 pm
Velazquez, Rubens, Tycjan, Mantegna, Canas, Chagall… to według Ciebie twórcy dzieł „kiczowatych i drętwych w odbiorze”. No cóż… każdy inaczej odbiera sztukę.
4 lipca, 2010 o 11:39 pm
Fakt, z którym tylko głupiec by się kłócił ;)
PS Zauważ łaskawie, że mówię o odbiorze emocjonalnym, techniki „nie tykam”
4 lipca, 2010 o 11:47 pm
Winą za brak „odbioru emocjonalnego” nie można winić wymienionych tu malarzy, których mistrzowska klasa jest powszechnie uznana i to nie tylko przez historyków sztuki. Bardziej odpowiedzialny za to jest indyferentyzm odbiorcy, stopień zainteresowania malarstwem, wrażliwość (albo też brak wrażliwości), tzw. gust… etc.
Ponadto, jeśli ktoś np. odbiera jakieś dzieło „drętwo”, to przyczyną może być także to, że sam jest w tej sytuacji percepcyjnej „drętwy”.
„Twój (…) blog analogicznie jak niektóre z płócien o których mówisz liczy na poklask tzw. masówki”.
Bardzo trafne spostrzeżenie. Właśnie na tym zależy mi najbardziej – na poklasku masówki ;) Dobre sobie.
5 lipca, 2010 o 1:11 am
– po pierwsze: nie wypowiadam się o całości twórczości wyszczególnionych przez Ciebie malarzy, a zaledwie o jej fragmentarycznym wycinku, w odniesieniu do zamieszczonych na Twoim blogów obrazów,
– po drugie: jak juz zaznaczyłam, jest to moje subiektywne odczucie i kto wie ile jest prawdy w tym, co o nim piszesz (Ty raczej nie mozesz sie w tym temacie wiarygodnie wypowiadać),
– po trzecie: dzieki za podarowanie mi usmiechu na dzień dobry, bo rozbawiłes mnie komentarzem, ktory jako żywo skojarzył mi sie z dowcipem o blondynce.
Puk, puk! Kto tam? – pyta blondynka. To ja. To ja? – powtarza jak echo za glosem zza drzwi zdiwiona blondynka, kierując ku sobie palec wskazujacy :)
Zachowaleś się podobnie jak ona ironizując moja wypowiedź, gdy tym czasem to Ty w swoich komentarzach do zamieszczonych obrazów piszesz wypowiadając sie z naleznym im namaszczeniem : laska, obciach, itp. Rzeczywiście wlasciwe slowa do tej miary malarzy ;)
PS. Subiektywność nie wyklucza indyferentyzmu, a indyferentyzm subiektywizmu.
A co do do gdybania o analogicznej percepcyjnej sytuacji to nie ośmieliłabym się do takiego gdybania o partnerze bo musiałabym wówczas szczerze odpowiedzieć na pytanie dlaczego tak on na mnie nie działa, a to mogłby mu sprawić przykrość. Nie cierpię takich sytuacji :)
5 lipca, 2010 o 6:56 pm
Nigdzie nie jest powiedziane, że do „tej miary malarzy” należy podchodzić na klęczkach (zwłaszcza, że zajmują się tu oni tematem dość frywolnym, by nie napisać wyuzdanym i „nieprzyzwoitym”).
Użyłem kolokwializmów (a wiesz, że robię to rzadko), bo akurat uznałem, że można ich tutaj – i w tym kontekście – użyć.
Piszesz: „Ty raczej nie mozesz sie w tym temacie wiarygodnie wypowiadać”.
A dlaczego nie?
Zresztą, nie za bardzo rozumiem do czego to odnosisz.
5 lipca, 2010 o 2:59 pm
Nie lubię rozpusty, ani rozpustników, ale życie jest rozpustne i rozpasane jak na tych obrazach i mam na myśli naturę, nie samych ludzi konkretnie.
Podoba mi się pana szkic i „Bachanalie” Bouguereau jest z tych wszystkich scen, najbardziej romantyczna, jasna. Kojarzy mi się, to uwodzenie z filmem „Fortepian” . Tamten mężczyzna, przypomina mi nieco tego rogatego Bachusa i sama scena jakoś mi się kojarzy, choć postaci kobiecych jest znacznie więcej, to magia podobna :)
Trochę się wczytałam w komentarze powyżej i myślę, że to dobrze czasem dotrzeć do masowego, zwyczajnego, a nawet prostego odbiorcy, choćby po to, żeby uwrażliwić go na to, na co być może nigdy nie zwróciłby uwagi. Pomóc mu rozwinąć skrzydła, wzlecieć odrobinę wyżej.
Cóż jest warte pisanie w sieci, jeśli brak właściwego odbiorcy, czytelnika o intelekcie, zbliżonym do publikowanych treści ?
Trzeba, zadać sobie pytanie, czy pisać tu, czy może gdzieś indziej, tam, gdzie jest być może nasze właściwe, najwłaściwsze miejsce?
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za pozytywną inspirację:)
5 lipca, 2010 o 7:36 pm
Wbrew pozorom te obrazy nie mają za temat rozpusty, choć zachowanie ukazanych na nich ludzi wydaje się rozpustne.
Moim zdaniem, mówiąc o istocie, specyfice – tym „jądrze” bachanalii, nie można ich redukować tylko li do pofolgowania własnej chuci, lubieżności, napadu jakiegoś sprośnego szału… To coś więcej jak zwierzęcy seks, dekadencka orgia, a nawet więcej jak ludzka erotyka – to zagłębienie się w przestrzeni mitycznej (nie bez kozery głównym bohaterem i prowodyrem jest tu postać mityczna Bachus, który uosabia archetypiczny obraz odwiecznej siły popędowej i (pro)kreacyjnej, wypełnionej energią, potencją, animuszem, spontanicznością, nieskrępowaniem i żywotnością.
PS. Aviko, pisząc tu i publikując nie robie tego z myślą o konkretnym odbiorcy. Zajmuję się tym, co mnie interesuje, a czasem i pasjonuje. Bardziej zależy mi na odbiorze jakościowym, niż ilościowym. Odpisując więc Sarnie, że „najbardziej mi zależy” na „poklasku masówki”, pisałem to oczywiście z przekąsem i ironią, bo tak naprawdę to wogóle mi na tym nie zależy i oczywiście na to nie liczę, bo byłoby to po prostu nie tylko naiwną dziecinadą, ale i złudzeniem.
Piszę tutaj o tematach, które raczej nie znajdują się w sferze zainteresowań tzw. „masowego” odbiorcy – z czego naturalnie zdaję sobie sprawę. Co oczywiście nie oznacza, że ja takim „masowym” czytelnikiem pogardzam i że puszę się obrastając w piórka ze świadomością przynależności do jakiejś tam „elity”.
Jednym słowem: staram sie pisać dość prosto i zrozumiale, podejmując przy tym nawet skomplikowane i trudne zagadnienia.
Czy mi się to udaje?
Nie mnie to oceniać :)
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam
6 lipca, 2010 o 3:19 am
Logosie, zaprzeczasz, jakoby te obrazy mialy za temat wylacznie rozpuste, folgowanie wlasnej chuci (Twoje okreslenie). A gdyby mialy – to byloby cos niewlasciwego? Co jest niestosownego w rozpuscie, w zwierzecym seksie, dekadenckich orgiach?
6 lipca, 2010 o 7:23 am
Tak, zaprzeczam, że te obrazy mają za temat wyłącznie rozpustę, folgowanie własnej chuci., bo nie mają. Gdyż znaczenie bachanalii jest głębsze niż to (a przekonać się o tym można wchodząc nieco głębiej w temat, w jego warstwę kulturową, mitologiczną).
„A gdyby mialy – to byłoby coś niewłaściwego?”
A to już jest Twoja supozycja (ja nigdzie nie poddaję tego zjawiska ocenie moralnej).
„Co jest niestosownego w rozpuscie, w zwierzęcym seksie, dekadenckich orgiach?”
Ponownie: nie oceniam bachanalii pod względem etycznym, stosowności czy też niestosowności…
Ale to mogłoby dać do myślenia: zdecydowana większość ludzi uważa rozpustę, zwierzęcy seks (w wykonaniu ludzi, oczywiście), dekadenckie orgie za niestosowne. Nie uważasz? Zwłaszcza jeśli miałyby się one nagle odbyć w miejscu publicznym, np. na Polach Elizejskich, na trawniku przed Białym Domem, czy na placu przed Royal Albert Hall (i zapewne również i Ty uznałabyś takie zachowanie za niestosowne).
6 lipca, 2010 o 7:50 am
Chyba sie nie rozumiemy. Podkreslasz, ze te obrazy nie maja za temat rozpusty, a esencje bacchanaliow, ktora znam (nie z doswiadczenia, byc moze niestety). Otoz ja sie wlasnie tej ESENCJI nie moge dopatrzec, moim zdaniem na obrazach widac (z nielicznymi wyjatkami) wylacznie wstep do orgii, pragnienie rozpusty przy zachowaniu kontroli. Wiem, jakie jest znaczenie bacchanaliow, uwazam, ze tego tu nie widac.
Owszem, wiekszosc ludzi zapewne uznalaby zwierzecy seks i dekadenckie orgie za cos niestosownego. Ja sie do owej wiekszosci ludzi nie zaliczam i pozwol, ze to ostatnie, co zdradze na temat mojego stanowiska w tej sprawie.
6 lipca, 2010 o 8:27 am
Zaprzeczam, jakoby te obrazy mialy za temat wyłącznie rozpustę.
„… to ostatnie, co zdradze na temat mojego stanowiska w tej sprawie”.
Czyżby autocenzura? ;)
6 lipca, 2010 o 1:22 pm
Mozesz to uznac za autocenzure :)
5 lipca, 2010 o 3:45 pm
Nie podobaja mi sie te obrazy, choc temat wdzieczny. Widze w wiekszosci przemozne pragnienie dobrej zabawy, zatracenia sie, ale samego zatracenia nie widze u nikogo poza Levequem (chyba tak poprawnie odmienia sie jego nazwisko). Podobnie jak Sarna u wiekszosci postaci widze dretwe pozy, patrzac zas na obraz Leveque’a widze ruch, taniec, szalenstwo i sile gestow. Innym nie udalo sie przekazac dzikosci.
Sam koncept bacchanalii jest bardzo ciekawy, a ja wlasnie z Guciem czytam na glos (tzn. ja czytam, a on slucha – mamy taka „swiecka tradycje” czytania ksiazek na glos) „The Secret History” Donny Tartt (powiesc, ktora po raz pierwszy czytalam w liceum i do ktorej chcialam powrocic), gdzie wszystko kreci sie wokol rezultatu bacchanalii…
5 lipca, 2010 o 4:45 pm
Piszesz Chihiro, że nie podobają Ci się te obrazy. Kwestia gustu, (o którym zresztą, jak najbardziej można dyskutować ;) )
Ja nie dobierałem ich na zasadzie tego, co mi się podoba, lecz raczej pod kątem różnorodności i specyfiki ujęcia tematu. Tak więc, jedne obrazy podobają mi się bardziej, inne zaś mniej.
Bez wątpienia arcydziełem dla mnie jest płótno Rubensa, o którym nota bene można całą książkę napisać. Ciekawy jest Canas, niezwykły Brumer, ładny Bouguereau, malowniczy Siemiradzki, ciepły Sichulski, mistrzowski (przynajmniej kolorystycznie) Velazquez…
Nie mogę się zgodzić, że większość postaci ukazanych na tych obrazach jest drętwa. Ja nie odnoszę takiego wrażenia, z wyjątkiem, być możę, Pussina i nieco Tycjana.
Moim zdaniem jesteś niesprawiedliwa wobec tych płócień pakując ich do jednego worka z etykietką: „be”.
A może jednak, wbrew temu co piszesz o jego „wdzięczności”, nie podoba Ci się sam temat (to by również tłumaczyło Twoje odrzucenie tych obrazów en bloc ;) )
6 lipca, 2010 o 3:26 am
Nie podobaja mi sie te obrazy dlatego, ze – jak napisalam – uwazam, iz ich autorom nie udalo sie pokazac dzikosci i szalu uniesienia. Odnosze wrazenie, ze postaci przedstawione maja nad soba kontrole. Nie pakuje wszystkich do jednego worka, po prostu podales kilkanascie obrazow, ktore moim zdaniem nie sa udane.
I na pewno absolutnie nie mozna tu stosowac nadinterpretacji, ze sam temat mi sie nie podoba. Podoba, i to bardzo :)
Faktem jest jednak, ze nie gustuje generalnie ani w malarstwie Rubensa, ani Siemiradzkiego, Poussina czy Tycjana, ani takze Picassa czy Chagalla (choc niektore obrazy Chagalla uznaje za ciekawe i kolorystycznie przemawiaja do mnie). Wyznaje kompletnie inną estetyke, inni artysci sa mi bliscy, na pewno nie ci, ktorych obrazy tu pokazales. Nie ma to zwiazku z tematem, ale bardziej z techniką i klimatem.
6 lipca, 2010 o 9:25 am
Twierdzisz, że to co widzimy to nie orgia i rozpusta, to coś więcej i jednocześnie piszesz , że „Bacchus jest tu bardziej jowialną karykaturą pijanicy, uśmiechającym się błogo satyrem, niźli samym winnym bóstwem, który ma zagrzewać do orgii.” Czyli jednak bóstwo zagrzewające do orgii?
Piszesz, że uosobieniem jądra bachanalii jest Bachus, który „uosabia archetypiczny obraz odwiecznej siły popędowej i (pro)kreacyjnej, wypełnionej energią, potencją, animuszem, spontanicznością, nieskrępowaniem i żywotnością” . Tymczasem elementem wspólnym dla prawie wszystkich tych płócien jest pojemnik na trunek: butelka, dzban, etc, więc to chyba ów trunek jest uosobieniem jądra bachanalii ;) Odwieczna prawda o trunku: dodawanie sobie animuszu , spontan, nieskrępowanie. Z tym popędem po trunku to ja bym jednak poważnie pogdybała, bo czasami trunek sprawia, że z satyra pozostaje tylko satyra :)
Jak już uzgodniliśmy, każdy odbiera sztukę po swojemu. Lubię Rubensa, za jego kolory, rozpasanie i łagodną kreskę, ale próbuję zrozumieć Twój męski punkt widzenia, wychwycić ową kipiącą witalność i jakoś nie potrafię. Te rozdęte, nieforemne ciała wyglądają jak chore, są odpychające. Ucieleśnienie macierzyństwa sprawia wrażenie ucieleśnienia upojenia alkoholowego. W jednym się z Tobą zgadzam w 100% . To nie są „drobni pijaczkowie”, to zaawansowani opoje. O niebo więcej witalności znajduję u Leveque. Ów charakterystyczny dla kobiety uśmiech, zmysłowe kocie przeciągnięcie ciała w dreszczu rozkoszy …
Wygląda na to, że więcej takich jak ja a-społecznych osobników się tu ujawniło;). Zastanawiające jak wiele wspólnego w sposobie postrzegania mam właśnie z Chihiro (którą notabene pozwalam sobie niniejszym pozdrowić).
6 lipca, 2010 o 5:10 pm
Twierdzę, że to co widzimy, to nie tylko orgia i rozpusta.
Głębsze znaczenie tego, co także reprezsentują bacchanalia, starałem się wyrazić w tekście rozpoczynającym ten wpis.
Jeśli zaś chodzi o same obrazy – to towarzyszące im opisy są jedynie moimi subiektywnymi interpretacjami, (z którymi nie każdy musi się zgadzać).
Nie widzę nic dziwnego w tym, że na większości z tych obrazów widać „pojemnik na trunek”. Wszak Bachus był również bogiem wina, a nieodłącznym elementem bacchanalii było alkoholowe upojenie. Oczywiście, nieodłącznym elementem był również seks… do momentu, kiedy towarzystwo było jeszcze w stanie go uprawiać :)
Proponuje, by się jednak nieco bliżej przyjrzeć tym obrazom. Wtedy można dostrzec jak bardzo się one od siebie różnią. (Na pewno inny byłby ich odbiór, gdyby można je było zobaczyć w oryginale, i z bliska.)
No i jeszcze ten Rubens.
Ja w swojej interpretacji jego obrazu piszę wyraźnie o odpychającym entuorage’u tego płótna:
„Są natomiast masywne, diablopodobne, parzystokopytne opoje – rozsadzane przez siły bynajmniej nie wegetatywne. Bujnie ucieleśnione macierzyństwo, niczym weneryczny relikt z Willendorfu; nieokiełznana włochata samczość – doprowadzająca do orgazmu samice mocne i namiętne; zatrważająca zaś samiczki płoche, słabe i bojaźliwe (bo zarówno jednym, jak i drugim kojarząca się z diabelskością).”
Zważ także, że ja nie napisałem, że ta kobieta karmiąca jest ucieleśnieniem macierzyństwa, tylko „bujnie ucieleśnionym macierzyństwem”. A to jest jednak różnica.
A… i nie zgadzam się jeszcze z jednym. Mianowicie z tym, że kreska Rubensa jest „delikatna”. Nie, ona jest gwałtowna, zdecydowana, zamaszysta, mocna, konkretna…
* * *

Ależ oczywiście, że Bacchus, oprócz tego, że był bogiem urodzaju, popędu płciowego i płodności, był także jednym wielkim bukłakiem na wino :)
A jego skórka – nie tyle za młodu, co już za oseskostwa – przesiąkła trunkiem, co doskonale, moim zdaniem, przedstawił Guido Reni:
–
Guido Reni („Pijący Bachus”)
7 lipca, 2010 o 6:12 pm
Przeczytałam tekst jeszcze raz, tym razem uważniej i muszę przyznać Ci rację.
No ba! na pewno byłoby lepiej móc zobaczyć te obrazy w realu, ale … ;) Może nawet w tym tkwi przyczyna różnicy interpretacji Twojej i blogowiczów. Chropowata faktura farby, ślad prowadzenia pędzla, gra światła, nawet rama obrazu tworzą klimat, a w okienku bloga widzimy fragment nijakiej, bo „kredowej kartki kalendarza”.
Z ta kreską Rubensa nie zrozumiałeś mnie. Ja nie użyłam zwrotu delikatna, a łagodna. Łagodna mimo że zdecydowana i zamaszysta. Chciałam powiedzieć, że lubię linię o niekanciastych konturach, ciągłą, a nie przerywaną i ostrą. Linia Rubensa jest również łagodna z tego względu, że rozmywa ją gra światła.
PS Muszę przyznać, że Miziol ma zawsze oryginalne i ciekawe komentarze. Zauważyłam, że zwraca uwagę na aspekty, które umykają uwadze innych. Poza tym to męski rodzyn w gronie komentujących więc dobrze jest móc poznać męski punkt widzenia.
pozdrawiam
7 lipca, 2010 o 8:11 pm
Jestem gotów zgodzić się z tym, że kreska Rubensa jest miejscami łagodna, choć może jednak lepiej byłoby ją nazwać… miękką. Poza tym kreska kojarzy się raczej z linią prostą, lub zbliżoną do prostej. Natomiast Rubens nie używa prawie wogóle form kanciastych, prostolinijnych – tylko zaokrąglonych, obłych (i nie dotyczy to jedynie owych słynnych „rubensowskich kształtów”), często nawet dość fantazyjnie „zakręconych”.
Dawniej Rubens wydawał mi się przesadnie wybujały, trochę taki gruboskórny, może nawet lekko „prostacki” i „dosłowny”, nacechowany barwnym przesytem i nadużywający przerośniętej nieco formy. Ale kiedy przyjrzałem się mu bliżej – wlaśnie „na żywo”, w wielu galerich – to tę jego obfitość zaakceptowałem a nawet polubiłem i obecnie jest on jednym z moich najbardziej ulubionych malarzy. To był zresztą człowiek, którego rozsadzała energia życiowa (nie znam wśród malarzy kogoś, kto by mu w tym dorównywał – aby się o tym przekonać wystarczy, choć z grubsza, zapoznać się z jego biografią). I to wszystko przekładało się na jego malarstwo – ten cały bujny witalizm.
I jeszcze jedno. Dla mnie jest on przykładem malarza, którego obrazy zdecydowanie zyskują, kiedy się je widzi bezpośrednio. A nie ze wszystkimi artystami pędzla tak bywa. Np. Velazquez, którego zawsze bardzo lubiłem (znając go jedynie z reprodukcji), sporo u mnie stracił, kiedy go zobaczyłem z bliska w madryckim Prado (galeria ta posiada największy zbiór „velaquezów” na świecie, podobnie zresztą jak obrazów Goyi).
Ale o tym to można pisać i pisać… ;)
PS. Chwalisz Miziola za bycie „męskim rodzynem”, dzięki czemu możesz poznać „męski punkt widzenia”. A ja to co? :) Twoim zdaniem nie reprezentuję „męskiego punktu widzenia”? :)
7 lipca, 2010 o 11:48 pm
W pierwszej chwili napisałam „miękka”, by za chwilę poprawić na „łagodna” :) Jestem kompletnym dyletantem w dziedzinie światowego malarstwa. Moje komentarze to mój sposób widzenia. Mam swoje ulubione obrazy ale nie mam swojego szczególnie ulubionego malarza.
O Tobie jako „męskim rodzynie” nie wspomniałam, bo sądziłam że to oczywiste ;), a poza tym pisałam o komentujących, a Ty tu jesteś „gospodarz”
6 lipca, 2010 o 9:27 am
Dosyć znaczący wydaje się być fakt, że takie bachanalia odbywają się tylko w tzw. „ubranych” społecznościach, gdzie na codzień ciało jest zasłoniete. W plemionach, które nie używaja odzieży i „utensylia” są cały czas obnażone, sprawy seksu są traktowane bardzo prywatnie i bez tak wielkich emocji jak w naszej kulturze. Myślę, że sporo tutaj wplywu mediow, dla których nagość i seks są jeszcze jednym sposobem przyciągnięcia uwagi potencjalnych odbiorców. Współczesne wideoklipy bardzo często ocierają się o granice pornografii. Szczegolnie, jeśli kawałek (muzyczny) niezbyt „ambitny”. Tego się nie słucha, tylko ogląda.
Epatowanie seksem to rzecz jasna domena kobiet. Ciało jest ich potężną bronią, z której robią doskonały użytek.
Dlatego też ten goły facet na obrazie Leveque’a jest trochę nijaki. On jest tam mniej ważny. Goły mężczyzna nie jest dla kobiety obiektem pożądania. Ubrany w drogi garnitur od Armaniego – jak najbardziej.
6 lipca, 2010 o 1:24 pm
„Goły mężczyzna nie jest dla kobiety obiektem pożądania. Ubrany w drogi garnitur od Armaniego – jak najbardziej”
Hmm, zależy dla jakiej kobiety.
Myślę sobie, że mężczyźni raczej obserwują niż zdobywają kobiety – są zdobywani poprzez kobiece zaloty. Istotą piękna o jakim tu mowa, jest mowa ciała, i gdyby mężczyna na tym obrazie emanował widzialnym oddziaływaniem na zmysły zadziałałby na mnie. Śmiem powiedzieć, że faceci często są „bezpłciowi”, są nijacy i dopiero zachowanie kobiet ich uaktywnia. Zastanawiam się, czy to jest odwieczna prawidłowość czy kłam? Dlaczego mężczynom nie wypada kobiety doprowadzić do szału kusząc ją swoją nagością?
Dlaczego nie ma tu rozebranych, pieknie namalowanych panów? Też by mnie rozgrzało.
6 lipca, 2010 o 2:42 pm
Niedawno przeprowadzono badania, które wykazały, że częstotliwość osiągania orgazmu przez kobiety jest wprost zależna od stanu konta ich partnerów :)
To by tłumaczyło miziole Twoje odniesienie kobiecego pożądania do garnituru od Armaniego.
Orchi, seksualności kobiet i mężczyzn różnią się jednak od siebie dość znacznie. Ponadto, te różnice istnieją także w obrębie płci – każda kobieta i każdy mężczyzna reaguje na bodźce seksualne inaczej – indywidualnie, czyli po swojemu.
Ogólnie rzecz biorąc świat, w którym żyjemy wykreowany został głównie przez mężczyzn, więc dominuje w nim męskie podejście do seksu. Mężczyźni ciągle mają większą władzę na świecie od kobiet, posiadają większą ilość bogactw, więc to głównie do nich kieruje się wszelkie seksualne przynęty – jak np. reklamy, czy też inne wytwory kultury, które szukają mecenasa wśród posiadających władzę i pieniądze mężczyzn.
I jeszcze jedno Orchi: to chyba ironia, ale jeśli chodzi o malarstwo, to mężczyzn – tak jak chciałabyś ich widzieć (czyli oddziałujących na Ciebie swoją nagością) – malowali w zasadzie tylko homoseksualiści – Michał Anioł, da Vinci, Caravaggio… ;)
6 lipca, 2010 o 4:05 pm
Polecam „Płeć mózgu”. Autora nie wspomnę. Tam jest wszystko wyłożone jak na patelni.
Orchi, nagi mężczyzna może kobietę co najwyżej doprowadzić do rechotu. I to nie chodzi o to, że jemu nie wypada. On po prostu nie ma tu nic do gadania. Orgazm kobiety zależy prawie wyłącznie od niej samej, co zapewne doskonale wiesz. Mężczyzna może ewentualnie się do niego trochę przyczynić, ale jak wskazują badania,przeważnie mu się nie udaje.
Cóż, c’est la vie.
6 lipca, 2010 o 5:13 pm
Heh, kobietom nie wolno było malować :(
Dodam jeszcze – cóż pierwiastek kobiety w mężczyznach umożliwił pokazanie umysłu kobiecego światu.
Ponadto, jest faktem iż kobiety zostały wytresowane i zblokowane zmysłowo. Można na nie działać tylko wytrychem słownym lub wybitną gra wstępną, poruszając jej zmysły wewnętrzne jakimi są wyobraźnia, pamięć, uczucia, zdolności do tworzenia wewnętrznych obrazów…etc.
Cóż jesteśmy wyrafinowane, ale to nie zmienia faktu, że na mnie działa jednak mowa ciała mężczyzny, muszę czuć się chciana, pożądana i nie potrzeba tu żadnych słów, jeśli meżczyna jest nagi :P-
Jestem zwierzątkiem. Potrzebowałam na to kilkunastu lat, by wyzwolić się z tresury. Nie żałuję
6 lipca, 2010 o 5:20 pm
„Heh, kobietom nie wolno było malować”
To prawda, że w pierwszych wiekach malarstwa sztylugowego spotykało się bardzo mało kobiet – malarek, które zdobyłyby męskie uznanie. Choć oczywiście od tej reguły są wyjątki, a najsłynniejszym z nich jest naprawdę znakomita Artemisia Gentileschi. Tyle, że ona raczej nie przepadała za gloryfikacją męskiego ciała (miała zresztą po temu ważne i zrozumiałe powody), więc kiedy zabierała się za odmalowanie mężczyzny na płótnie, to wychodziło jej coś takiego:

–
Artemisia Gentileschi ( „Judyta obcinająca głowę Holofernesowi” )
6 lipca, 2010 o 5:36 pm
Jestem ciekawa jakie wrażenie zrobiłby na uczestnikach dawnych Dionizji teraźniejsze wybuchy karnawałowego szału. Z pewnością chuć tu większa :).
Logosie, mamy się czuć pokrzywdzone? Nasz świat jest patriarchalny, jak najbardziej (co mnie irytuje), ale natura dała kobietom niebywałe fory. W porównaniu z mężczyznami mamy żelazne zdrowie, tak fizyczne, jak psychiczne (z fizjologii – kobiety mają sprawniejszą sieć połączeń miedzy półkulami mózgowymi, stąd przetwarzają jednocześnie więcej informacji wizualnych, smakowych, dźwiękowych…) A taki, chociażby testosteron, doprowadza mężczyzn do autodestrukcji.
Wtrącę jeszcze do komentarza Miziola. Polecam książkę „Anatomia miłości”, która przeuroczo przedstawia różne sztuczki naszych płci, zmierzające do utrwalenia swoich „naturalnych” racji; jest to swoista wojna o przetrwanie kobiet i mężczyzn, którzy nie umieją przecież żyć bez siebie ;).
6 lipca, 2010 o 7:16 pm
Wspomniałaś Kadarko „teraźniejsze wybuchy karnawałowego szału” a mnie natychmiast przed oczami stanęły sceny, jakie widziałem w czasie największego karnawału na świecie, jaki odbywa się oczywiście w Rio de Janeiro.
(Część z nich utrwaliłem na zdjęciach, które można zobaczyć na moim blogu fotograficznym Światowid:
KARNAWAŁ W RIO )
Znaleźć się w Rio w czasie karnawału to tak, jakby przenieść się w inny wymiar rzeczywistości.
Dionizje, czy też bacchanalia to ledwie mityczne preludia do tego frenetycznego szaleństwa, jakie ogarnia każdego roku brazylijskie Rio de Janeiro – bez wątpienia jedno z najbardziej ekscytujących, kolorowych i chyba jednak najpiękniej położone miasto na świecie.
Carrus navalis.
Wprawdzie nie jest to moja estetyka, ani też atelier z mojego romansu; na codzień raczej nie przejawiam jakichś szczególnie orgiastycznych skłonności – lecz jednak dałem się na ten czas uwieść tamtej atmosferze.
Kilka z rzędu nieprzespanych nocy potrafi wciągnąć w rodzaj transu. Nie odczuwa się wtedy zmęczenia. Zmysły wyostrzają apetyt na nowe doznania, rozsądek gdzieś się chowa, rozum zawiesza, a odprawiające się wokół dionizyjskie drama wprawiają człowieka w pewien rodzaj narkotycznego odurzenia.


Nigdy nie zapomnę spaceru plażą Copacabana po powrocie z Sambodromo. Za chwilę miało świtać, lecz noc nie gasła jeszcze wśród rozedrganych kolorowych świateł, przepełniona szumem Oceanu, ciepłym pożądaniem i zmysłowymi spojrzeniami rozbudzonych kochanków.
Tych wybranych i tych przypadkowych…
* * *
–
–
–
Sceny z Karnawału w Rio. (Zdjęcia własne.)
7 lipca, 2010 o 4:52 am
Swiat wprawdzie przez setki lat zyl w patriarchacie, ale to sie zmienia, przynajmniej w USA. Przeczytalam wlasnie fascynujacy (i dlugi!) artykul w amerykanskim magazynie „The Atlantic” pod wielce znaczacym tytulem: „The End of Men”. Daje do myslenia, polecam:
http://www.theatlantic.com/magazine/archive/2010/07/the-end-of-men/8135/
7 lipca, 2010 o 7:50 am
Dziękuję za ciekawy link. Przeczytałem fragmenty tego artykułu, lecz aby się wypowiedzieć na temat tego, co też chce nam przekazać jego autorka, musiałbym przeczytać cały. Co też postaram się uczynić, kiedy tylko czas mi na to pozwoli.
PS. Ciekawa jest również dyskusja jaka się pod tym tekstem wywiązała.
9 lipca, 2010 o 3:33 pm
Jedyne co mi sie podoba u Rubensa, to nowoczesne podejscie do sprawy. Satyr w wersji damskiej, toż to spory krok (kopyto?) w stronę równouprawnienia ;).
9 lipca, 2010 o 4:42 pm
Największy wysyp damskich satyrów w malarstwie miał miejsce w baroku, choć rokoko też nie było pod tym względem gorsze. Rubens zresztą nie był pierwszy. Oto jak kilkadziesiąt lat przed nim widział kobietę-satyra Caracci:


–
Agostino Caracci ( „Le Satire et sa Femme” ) (XVI w.)
–
Trochę bardziej niewinnie przedstawił Satyrkę (?) dwa wieki później Clodion (a wygląda to na plon ukazanych powyżej harców ;) ):
–
Clodion („Female Satyr Carrying Two Putti”)
10 lipca, 2010 o 5:07 pm
Logosie, już pisałam, ale muszę powtórzyć – dziękuję za tę ciekawą notkę. Masz dużą wiedzę o sztuce i powinieneś się nią dzielić jak najczęściej – bardzo inspirujący tekst. Jestem pod wrażeniem Twojej erudycji w tej dziedzinie.
Nie zgorszyłam się, ale za to rozbawił mnie Twój nowy soczysty język! Tak, Tycjan faktycznie malował takie gołe laski, ostatnio przeczytałam, że taka Wenus z Urbino była dziełem prawie pornograficznym, przeznaczonym do powieszenia w sypialniu jakiegoś bogatego Wenecjanina. Podoba mi się też to, że zamieściłeś swój rysunek, bardzo lubię Twoją kreskę, Twoje rysunki rozszerzają spektrum bloga i wprowadzają w niego inny aspekt twórczości. Tak zdecydowanie proszę więcej tekstów (razem z obrazkami;) o sztuce!
Co do obrazów, najbardziej podoba mi się Picasso, Chagall i Brumer, uwielbiam taką kolorystykę i brak dosłowności, szał kresek, barw, wirowanie… Pozostałe to też na pewno wielka sztuka, ale starzy paskudni satyrzy obłapiający młode laski, że tak sobie i ja pozwolę na kolokwializmy, to nie moja bajka. Nie jestem też fanką tego dzieła Rubensa – te otyłe postaci i dwuznaczne macierzyństwo, brr…
Pozdrawiam bardzo serdecznie!
10 lipca, 2010 o 5:29 pm
Chcę zauważyć, że są także młode laski obłapujące „starych paskudnych satyrów” (?)
A czy gdyby owe laski obłapywali młodzi przystojni satyrzy, to byłoby to już OK? :)
10 lipca, 2010 o 6:00 pm
ad 1 – o pigułkach gwałtu nie słyszałeś? ;)
ad 2 – nie wiem, może to świetny temat na następny „malarski” wpis? :)
10 lipca, 2010 o 6:38 pm
ad 1 – a co mają pigułki gwałtu do obłapywania przez młode laski starych satyrów?
Sugerujesz, że jeśli młoda laska obłapuje starego satyra to tylko dlatego, że jest pod działaniem pigułki gwałtu?
A o sponsoringu to Pani nie słyszała?
Albo o… miłości nie znającej różnicy wieku? :)
ad 2 – tylko nie jestem pewien czy tacy młodzi przystojni satyrzy istnieją. Choćby tylko na malarskich płótnach :)
Hm… A może jednak… ale w rzeźbie?

Czy np. za przystojnego uznałabyś tego? :)
–
Edme Bouchardon, „Faune endormi” (zbiory Luwru, zdjęcie własne)
11 lipca, 2010 o 12:26 pm
WOW!
11 lipca, 2010 o 12:55 pm
Tak, uważam że trzeba chyba coś zażyć, napić sie, czy zwariować żeby obmacywać starego satyra….brrr….brrrr… ;)
Ten w kamieniu, hhhm, widać młody, przystojny, umięśniony, brzuch mu nie zwisa, co trzeba ma i to na swoim miejscu, ale jakiś taki mało męski w tej pozie…
6 marca, 2012 o 9:05 pm
Hot as hell :-)
12 lipca, 2010 o 3:25 pm
Miziole, Kadarko, możecie polecać, ale zarówno „Płeć mózgu” jak i „Anatomia miłości” są nieosiągalne. W Polsce zeszły całe nakłady już dawno temu i póki co nie ma ich wznowień. Pozostaje poszukać po znajomych, ale w ten upał jakoś się nie chce:)
macham
12 lipca, 2010 o 3:57 pm
Temat ten chyba nie po raz pierwszy w tych stronach gości, prawda Amicusie? Nie dziwię się – teraz te upały, noce tak gorące i słowiki spać nie dają, negliże, plaże i szał ciał :)
No ale wypowiadasz się poprzez obrazy – nie zdawałam sobie sprawy, że tak wielu wybitnych artystów ten temat z takim zapałem drążyło, nawet Mantegna, on mnie szczególnie zdziwił.
Prawdę mówiąc znacząca większość mnie nie zachwyca – nie przepadam za kompozycjami „zatłoczonymi”. Z niechęcią patrzę na ten bałagan, na ciała tłuste bez finezji, bez wdzięku spiętrzone, na mnogość kolorów i kierunków.
W. Bouguerau może być :) Jakoś ucywilizował, poskromił nadmiar namiętności, zawęził gamę kolorystyczną, podkreślił piekno okolicy, dodał lekkość, świeżość, radość zgrabnych panienek – są w tym jakieś czary pogańskie, magia młodości, witalności. Tak, wiem, takie malowanie trąci myszką i nic nowego już nie wnosi – ale jest miłe dla oka, przynajmniej mojego :)
Inaczej patrzę na M. Chagalla, P. Picassa, M. Brumer – widzę urokliwe obrazy, bardzo dekoracyjne, bez spoconej dosłowności, za to nieco tajemnicze, zachęcające do zamyśleń i domysłów :)
Tak czy siak, to interesujące zobaczyć takie zestawienie, taką rozmaitość rozwiązań tego samego zagadnienia – domniemywam, że samo wyszukiwanie było dla Ciebie przyjemnością, tak jak dla nas, Twoich czytelników, korzystanie „z gotowego” :)
Ukłony :)
12 lipca, 2010 o 9:28 pm
Tak się zastanawiam czytając te wszystkie Wasze krytyczne komentarze, na ile nie podobają się Wam same obrazy, a na ile nie podoba się Wam ich temat. Może podświadomie, zamiast dezaprobaty dla amoralnego charakteru bachanalii (bo przecież jesteśmy tolerancyjni i bezpruderyjni), dezaprobuje się ich malarską egzekucję (czyli wykonanie)? Może dzieje się tak dlatego, iż bardziej chcemy aby widziano nas jako krytyków bardziej odnoszących się do estetyki, niż etyki – czyli bardziej jako estetów niż moralizatorów :)
W tym co piszesz Salino, wyczuwam także pewne zadziwienie tym, że „tak wielu wybitnych artystów” zajęło się bachanaliami, (w domyśle: jakby nie mieli innych, bardziej poważnych i przyzwoitrzych tematów :) )
* * *


Salino, mnie Mantegna tak bardzo nie zdziwił tym, że zajął się bachanaliami, mimo że jego najsłynniejszym obrazem jest „Opłakiwanie Chrystusa”:
–
–
–
Mantegna jednak dosyć często sięgał po tematy mityczne, a jednocześnie dość osobliwe, by nie napisać dziwaczne (przypomniała mi się jego „Bitwa morskich bogów”, o której pisał nawet w swoich „Żywotach” Vasari).
Zresztą, jest jeszcze inna, dość dobrze znana, wykonana przez Mantegnę wersja bachanalii:
–
–
–
I ta wersja (powyżej) ukazuje jeszcze bardziej drętwe, wręcz smętne bachanalie (zauważmy, że w tym „święcie”-„orgii” nie ma żadnych kobiet, a zamiast tego są sami zblazowani mężczyźni, czy też raczej… postaci męsko-podobne. Na domiar złego, po bruku walają się jakieś spite amorki, a całość sprawia wrażenie mocno depresyjne i dekadenckie.
* * *

Tak więc Mantegna mnie raczej nie zdziwił jako bachanalista, natomiast bardzo zdziwił mnie w tej roli Giovanni Bellini, którego do tej pory znałem jako malarza zajmującego się tematami nader świątobliwymi.
A oto, podczas mojej ostatniej (mającej miejsce parę miesięcy temu) wizyty w waszyngtońskiej Galerii Narodowej, nagle pojawiło się przede mną olbrzymie płótno pt. „Uczta bogów”, które okazało się być właśnie dziełem (głównie) Belliniego:
–
–
–
I muszę przyznać, że raczej nie powaliło mnie na kolana, mimo, że Bellini mi się podoba (mogę się pochwalić, że posiadam kopię jego obrazu „Madonna z dzieciątkiem i żołnierzami”, wykonaną nie przez byle kogo, bo samego Władysława Czachórskiego w Wenecji w 1873 r.)
Bellini był znakomitym portrecistą, jednak tutaj – moim zdaniem – „zawalił” na całej linii, przynajmniej jeśli chodzi o oddanie „ducha” bachanalii, jak również samą, zbytnio wg mnie wystudiowaną kompozycję. Ponadto, bardziej przypomina mi to stypę, niż święto pełne witalnej energii i rozkoszowanie się zmysłami. (Może Belliniego tłumaczy tu wiek: bowiem malował on ten obraz mając już ponad 80 lat, czyli jako… mocno już starszawy pan, by nie napisać – starzec.)
Ciekawostką jest (i to wyjaśnia owo tajemnicze „głównie”, którego użyłem pisząc o autorstwie „Uczty bogów”), że krajobraz na tym płótnie przemalował całkowicie sam Tycjan (aby lepiej współgrał on z jego własnymi płótnami, które zawisły obok dzieła Belliniego w zamku księcia Ferrary). Nie jestem jednak pewien czy aby cały obraz na tym zyskał. Chyba nie.
PS. Dziekuję za wnikliwy komentarz :)

–
Bellini, Tycjan – „Uczta bogów”, fragment.
(Zbiory Galerii Narodowej w Waszyngtonie, zdjęcie własne.)
15 lipca, 2010 o 10:20 pm
Piszesz o sztuce, a także o interpretacji malarskiej tematu mitycznego widzianego oczami i wyobraźnią artystów. Każdy z nich w swojej artystycznej wyobraźni, wrażliwości, a jednocześnie i własnego temperamentu postrzega ten temat nieco odmiennie. Stąd, jak zawsze, sztuka wywołuje tyle emocji i dyskusji.
Lubię erotyzm w sztuce, taki nieskrępowany i nie ograniczony narzuconym schematem powściągliwości a jednocześnie tzw. norm pseudo – przyzwoitości. Prawdziwa sztuka nigdy nie jest pornografią. A kiedy się nią staje, wszystko wypacza i nadaje temu wymiar banału. Sztuka to siła, ekspresja, w jakiś sposób gwałtowność emocji. Obraz powinien żyć, powinien skupiać na sobie uwagę.
17 lipca, 2010 o 11:01 am
Erotyzm należy do tego rdzenia ludzkiej natury. Jest jednym jej z najważniejszych komponentów, najmocniej odziaływującym na człowieka.
Nic dziwnego, że odnosi się do niego tak wiele motywów w sztuce (i nie musimy, stwierdzając coś takiego, powoływać się od razu na Freuda i jego panseksualizm).
Erotyzm zajmuje bardzo specyficzną pozycję w naszej kulturze, i chyba nic tak nie obrosło w przeróżne tabu, jak seks własnie.
No, może z wyjątkiem śmierci…
1 listopada, 2010 o 3:56 pm
Kulty falliczne, czyli kulty płodności społeczeństw antycznych, budziły i budzą nadal zainteresowanie. Jakby nie było mają one w świadomości drobnomieszczańskiej i tradycyjnej zgoła posmak skandalu. Jakże bowiem można było wielbić narządy rodne czy czynności prokreacyjne bez cienia wstydu i otaczać jedne i drugie czcią nabożną? To niepojęte; to jakieś zdziczenie, to typowa dla barbarzyńców degeneracja i upadek moralny — powie zapewne wielu niezorientowanych reprezentantów tradycyjnej moralności z jej kultem „umiarkowania” i… przeciętności.
Podczas uroczystości na cześć Bachusa (Bakchos) obnoszono procesjonalnie posągi bóstwa, a na tyrsach zawieszano wizerunki chorych narządów płciowych, by pokazać, iż w ten sposób zostały uleczone. Greccy i rzymscy falloforzy („kapłani orgii”) obnosili fallusy podczas świąt Bachusa (bachanalia), Dionizosa (dionizja); biegli oni przez ulice umazani osadem z wina, z bluszczowymi wiankami na głowie, śpiewając specjalne pieśni poświęcone bóstwu. Falloforowie prawdopodobnie niczym nie różnili się od ityfallorów, którzy podczas procesji albo biegów bachantek przebierali się za faunów oraz za kobiety, udawali pijanych i śpiewali na cześć Bachusa „sprośne” pieśni, czynili nieprzyzwoite gesty. Zupełnie nagie bachantki tańcząc na czele pochodu w rytm muzyki również nie kontrolowały swego zachowania (był to tzw. taniec falliczny): wykonywały w zapamiętaniu gwałtowne „sprośne” ruchy taneczne, wykrzykiwały „sprośne wyrazy”, zaczepiały, nawet uderzały im asystujących. Inne postaci falliczne towarzyszące pochodowi to jadący na ośle Sylen oraz kroczący nago Satyrowie z członkami w stanie erekcji. Hałas, głośna muzyka, tańce, „ekshibicjonizm”, praktykowanie rytualnego seksu, transwestytyzm, homoseksualizm męski i żeński, hamowanie popędu seksualnego iniedopuszczanie do wytrysku nasienia, odurzanie się alkoholem z domieszką substancji narkotycznych (bachantki obnosiły jako świętą roślinę mak!) – wszystko to były (i nadal są!) środki służące osiąganiu ekstazy.
Liberalia, święto na cześć boga Libera, zaczynało się 17 marca i trwało…cały miesiąc. W tym czasie oddawano się wszelkim uciechom i „rozpuście”, śpiewano „sprośne” pieśni, używano plugawych słów. Niemym uczestnikiem tych harców był olbrzymich rozmiarów posąg Fallusa, który damy rzymskie zabierały z jego kaplicy na Kwirynale na specjalnym wozie do świątyni Wenery. Wóz ów był ciągniony przez zwierzęta tradycyjnie uważane za najbardziej płodne, a więc byki lub kozły. Nad powozem rozebrane kobiety niosły baldachim. Z naprzeciwka nadciągał inny orszak z wyobrażeniem waginy. Z dwóch stron wizerunku umieszczano postacie duszków, wskazujące Fallusowi miejsce, w które powinien on ugodzić. W kulminacyjnym momencie uroczystości najbardziej godna matrona wieszała na Fallusie wieniec, symbol kobiecych narządów.
W „Państwie Bożym” Augustyn powiada, że matrona ta „wieńczyła” Fallusa bardziej konkretnie i czyniła to zupełnie publicznie w sposób na jaki nie odważyłaby się najgorsza ladacznica. Inną formą rzymskich kultów fallicznych było święto odmiany Priapa i Fallusa czyli święto bóstwa o nazwie Mutinus Tutinus (Mutunus Tutunus), którego posągu dosiadały młode mężatki lub bezpłodne, aby odbyć z nim publicznie stosunek płciowy.
Istniała koncepcja (tzw. egiptocentryczna) według której kulty falliczne powstały w Egipcie, skąd zostały przeniesione na teren Judei i Grecji (dopatrywano się identyczności między Ozyrysem i Dionizosem), a potem do Persji i Indii.
2 listopada, 2010 o 9:49 am
– Eugene , bardzo ciekawe, oczywiście o tym wszystkim mniej więcej wiedziałam ale taka dawka kultury starożytnej z całego ówczesnego a znanego przez współczesnych świata (basen morza śródziemnego) , to cudo !… Dzięki. :D
– Szkoda, że nie dysponujemy takimi obszernymi informacjami odnośnie obu Ameryk czy całej Azji a nawet i całej Afryki< bo pewne zdobycze cywilizacyjne i kulturowe zostały zniszczone i zaprzepaszczone na zawsze :(
Niemniej pozostały zachowania ludzkie które niektórych współczesnych mogą szokować a może i nie ? :d
2 listopada, 2010 o 4:00 pm
Ludzi to szokuje ponieważ podświadomie wiedzą (przeczuwają), że to wszystko nadal jest w nich samych, tyle że wyparte… przez zmieniającą się kulturę.
Tutaj rodzi się pytanie: do jakiego stopnia obowiązują nas normy moralne przyjęte przez nasze kulturowe status quo (na ustalenie którego nie mieliśmy przecież żadnego wpływu)?
Innymi słowy: co lub kto decyduje o tym, czemu mamy się podporządkować?
Ludzie „omijają” niejako ten problem, uznając, że jest to ustalone metafizycznie przez Siłę Wyższą, Nadprzyrodzoną, Bóstwo. I oczywiście… sami to wszystko ustalają, tyle że głoszą przy tym, iż czynią to w imię (lub z bezpośredniego polecenia) Boga, tym samym nadając temu (a raczej usiłując nadać temu) eschatologiczny, metafizyczny, sakralny wymiar.
Religie (a tym samym normy moralne i obyczajowe) są więc czymś w rodzaju społecznej umowy, konsensusu, który reguluje życie ludzi w społeczeństwie.
To jest w sumie proste, ale zważywszy na powszechność różnych wierzeń (wiar, religii), raczej nie przyjmowane do wiadomości (ani też uświadamiane) przez większość ludzi.
3 listopada, 2010 o 9:36 am
wyglada na to ze tzw ogol potrzebuje nad soba bata, a co najmniej gotowych formulek i zasad, ktorym gotow jest sie podporzadkowac
to sie robi zabawne bo jednoczesnie obowiazuja wszystkich tzw prawa przyrody
stad pelno rozynych kolizji – czasem jest strasznie, a czasem rozrywkowo
24 września, 2011 o 7:33 am
Żądza, którą ani poślubić ani stłumić, spotkanie muzy, gorąca miłość albo wola boża (niepotrzebne skreślić), może przytrafić się każdemu – bez względu na wiek i pozycję – raz, wiele razy lub nigdy w danym życiu. I czy jest to nagroda, wtajemniczenie, wstęp do rozwoju duchowego, splot karmiczny, chemia, pokusa diabła czy płodne plany boga Natury nijak to się ma do naszych celibatów i obietnic „póki śmierć nas nie rozłączy”. Nawet Bóg ojciec nie może wymagać od nas zobowiązań sprzecznych z naturą, którą stworzył, toteż wcale tego od nas nie wymaga.
Więcej:
http://www.ayahuasca.net.pl/artykuly/art_14.html
29 września, 2011 o 5:10 pm
Przyznam, ze im dluzej korzystam z netu to coraz bardziej boli mnie glowa i aby dbac o zdrowie powinnam prawdopodobnie zdecydowanie ograniczyc uzywanie neta. Aczkolwiek niekiedy trafia sie na takie fajne artykuly i ponownie wciagnieta jestem na wiele godzin. Dziekuje autorowi za moj bol glowy ;) Zeby tylko takie byly przyczyny chorob. Do zobaczenie/przeczytania.