
Zbigniew Banaś
ZBIGNIEW BANAŚ: Fantastyczne jest to twoje zdjęcie z Czesławem Niemenem z Deer Field z 1991 roku, kiedy siedzicie i rozmawiacie, bo w pewien sposób jest to obraz świata, który już nie istnieje. Mówię zarówno o XX wieku, który jest za nami; o tym, że Niemena z nami już nie ma; o tym, że wszyscy jesteśmy już dużo starsi… Świat się zmienił, my się zmieniliśmy. Jak postrzegasz ten zmieniający się świat i zmieniające się w nim wartości?
STANISŁAW BŁASZCZYNA: Ten świat tak teraz pędzi, że ja mam problemy, żeby jakoś ogarnąć to, co się dzieje. Nie wiem, czy ktokolwiek z nas wie, co się dzieje. Ten pędzący coraz bardziej świat porywa nas ze sobą i my w tym kołowrocie – chcąc nie chcąc – bierzemy udział. I bardzo często się przy tym zatracamy. Nie mamy czasu dla siebie; nie mamy czasu dla tych rzeczy, które cenimy; nie mamy czasu na to, żeby się wyciszyć, poddać refleksji… Te media, ten Internet, ta wirtualna rzeczywistość nas porywa i gdzieś razem z tym wszystkim pędzimy. Chodzi więc o to, żeby się zatrzymać, żeby nie dać się bombardować tymi informacjami – najczęściej bez znaczenia. Trzeba się wyciszyć, pozwolić sobie na moment refleksji. I może wtedy dotrze do nas to, co rzeczywiście jest najważniejsze.
Z.B.: Ale w moim pytaniu był taki podtekst związany z tym, że zarówno ty i ja, jak i Czesław Niemen, Agnieszka Holland, Krzysztof Zanussi… to są osoby, które wyrosły na bazie wartości wieku XX-go i być może wiele z tych rzeczy, o których my rozmawiamy teraz, to jest pewnego rodzaju przeszłość, jaką staramy się zatrzymać w zapiskach, w rozmowach, artykułach… Grube książki w świecie zdominowanym przez Internet i elektronikę też są pewnego rodzaju – pozornie przynajmniej – anachronizmem. Chciałbym, żebyś powiedział na ile według ciebie to wszystko, co możemy wyczytać w tych książkach, stanowi pewną próbę zatrzymania czasu, który w sposób nieunikniony nieustannie idzie naprzód.

Stanisław Błaszczyna
S.B.: Myślę, że czasami warto zatrzymać coś z tego, co nam w głowie czy sercu powstaje. Te książki to taka moja tego próba. Według mnie bardzo ważna jest tradycja – kanony, które tworzy kultura przez wieki. Dlatego ja nie lubię w zasadzie rewolucji; nie lubię kontestatorów (mimo, że sam kiedyś uważałem się za takiego), którzy wychodzą i mówią, że wszystko, co było do tej pory jest nic nie warte i dopiero oni będą teraz tworzyć coś, co jest naprawdę warte. Sądzę, że bardzo ważne jest to co powstało wcześniej, bo przecież tworzymy pewną ciągłość kulturową – kanony, wartości, które wypada nam respektować. Mimo, że kultura jest taką sferą mityczną, to nie możemy tego co w jej ramach powstało lekceważyć i odrzucać, bo to jest dla nas pewien punkt zaczepienia i orientacji – dzięki temu istnieje właśnie ta ciągłość kulturowa, a my możemy się w tym wszystkim odnaleźć. Kiedy rozmawiamy, próbujemy się porozumieć, to właśnie odnosimy się do tych wartości i kanonów, które nas przecież ukształtowały i w których się wychowaliśmy, któryśmy się przejęli – nawet jeśli teraz próbujemy stworzyć nowe. To dlatego znajomość kultury – tego co było wcześniej – jest taka ważna. A jest to właśnie utrwalone w… już nie mówię o moich książkach, ale np. w dziełach gigantów literatury i myśli człowieka, jak choćby Lew Tołstoj, czy nawet Nietzsche…
Z.B.: Ale czy te kanony są na wymarciu? Czy kultura jest na wymarciu? Bo kiedy piszesz o sztuce współczesnej to bardzo często przekazujesz swoje przemyślenia o tym, ile jest w niej kiczu i brzydoty. Tymi najnowszymi formami „instagramowo-różnymi” w ogóle się nie zajmujesz, a zatem może wszyscy ci, którzy podpisują się pod tym, pod czym i ty się podpisujesz, coraz bardziej należą do świata przemijającego?
*
Tutaj odstąpię od naszej rozmowy na spotkaniu, bo moja odpowiedź, jakiej wtedy udzieliłem, była właściwie nie na temat – tak to widzę teraz. Być może przyczynił się do tego stres – presja jaką czułem wypowiadając się przed licznym audytorium; być może w tamtej chwili te pytania mnie po prostu przerosły, więc jakakolwiek odpowiedź byłaby w takiej sytuacji nie tylko niepełna, ale i wymijająca. Jednakże to, o co zapytał Zbyszek Banaś, jest i było dla mnie na tyle istotne, że sam niejednokrotnie się nad tym zastanawiałem. Mimo wszystko pozwolę sobie teraz na poczynienie kliku – odnoszących się do tego tematu – uwag.
*

Ciągłość kulturowa a kontestacja
Czy kultura jest na wymarciu?
Cóż, ludzka kultura wymrze dopiero wraz z wymarciem gatunku Homo sapiens, bo jest ona jego nieodzowną, niejako przyrodzoną i charakteryzującą go cechą. Wprawdzie wiemy, że w historii ludzkości wymarło wiele kultur a nawet cywilizacji, ale były one ograniczone do pewnego regionu, państwa, społeczności – miały zasięg lokalny, a nie globalny. Tak więc, aby spróbować odpowiedzieć na pytanie postawione w pierwszym zdaniu, musimy się umówić, co rozumiemy w nim przez „kulturę”.
Zbigniew Banaś miał zapewne na myśli kulturę, w której wyrośliśmy, która nas ukształtowała i w której nadal funkcjonujemy – czyli kulturę Zachodu, która nota bene ma obecnie największy wpływ na ludzkość w skali globalnej (takiego wpływu nie mają kultury orientalne czy afrykańskie, o pomniejszych nie wspominając).
Czy chcemy tego czy nie, cały świat się homogenizuje, a tym samym homogenizuje się ludzka kultura, mimo oporów stawianych przez różne uwarunkowania polityczne – w tym przez nacjonalizmy czy religie. Wszystko jednak wskazuje na to, że w przyszłości cała ludzkość będzie zdominowana przez kulturę uniwersalną, która będzie – poprzez swoje wartości, paradygmaty, normy i formy – kształtować i określać całą ludzką cywilizację en bloc.
Lecz nie wybiegajmy aż tak daleko w przyszłość i skoncentrujmy się na tym, co dzieje się z naszą kulturą obecnie.
Jedyną rzeczą, która się nie zmienia na świecie jest sama zmiana. Wszystko płynie, wszystko się zmienia… Nieuchronną tego konsekwencją jest przemijanie, odchodzenie w przeszłość. Tak więc, wraz ze zmianą (przemianą) kulturową, przemijają (tracą swój wpływ i znaczenie) pewne jej elementy. Chodzi jednak o to, aby w tym procesie zachować pewną ciągłość (o której wspomniałem na spotkaniu), pozwalającą nam na wzajemne porozumienie się. A to jest możliwe tylko wtedy, kiedy znamy i respektujemy pewne istniejące już wartości kulturowe (w tym również normy, zasady i kanony) – czyli to, co powstało wcześniej. Bo to jest ten język, bez znajomości którego cały nasz świat zmieniłby się w jedną ogromną wieżę Babel, ogarniętą semantycznym chaosem i zdominowaną przez bełkot.
Ale, ale… czy taką chaotyczną i zdominowaną przez bełkot wieżą Babel nie jest obecnie Internet?
*
Każde pokolenie ma tendencje to tego, by uważać to, co było wcześniej, za lepsze od tego co jest teraz. To dlatego mówi się: stare dobre czasy. Czy rzeczywiście jednak są powody, by tęsknić za wiekiem XX – wiekiem totalitaryzmów, dwóch szalejących wojen światowych, masowego ludobójstwa i obozów zagłady? W porównaniu z tamtym czasem (o mizerii wieków dawniejszych nie wspominając), to w czym żyjemy dzisiaj, wygląda na prawdziwą sielankę.
Czy jednak nie mamy żadnych powodów do niepokojów i zmartwień?
Niestety, nasza współczesna cywilizacja stoi przez olbrzymim wyzwaniem, jakie stwarza gwałtowny rozwój technologii informatycznej (komputeryzacja, automatyzacja, sztuczna inteligencja, algorytmizacja… etc.), biotechnologii (manipulacje genetyczne, hybrydyzacja biologiczno-cybernetyczna, interfejs, genetyczne „ulepszanie” człowieka…); musimy się również mierzyć ze zmianą klimatyczną, degradacją ekologiczną, zagrożeniem nuklearnym, przeludnieniem… Ponadto, wygląda na to, że wszystkie dotychczasowe społeczno-ideowe narracje, które do tej pory organizowały, cementowały i napędzały ludzką cywilizację (jak np. feudalizm, komunizm, faszyzm) straciły na znaczeniu, czy wręcz zbankrutowały i raczej nie ma do nich powrotu (w tej formie w jakiej przez jakiś czas funkcjonowały). Co gorsza, kryzys – a może nawet i wyczerpanie – przeżywa narracja, jaka wydawała się zwyciężyć wszystkie dotychczasowe, a nawet stanowić „koniec historii”, czyli demokracja liberalna, która de facto umożliwia teraz coraz większą monopolizację świata – skupianie coraz większej władzy, środków i bogactwa w rękach nielicznej grupy ludzi.
Wziąwszy to wszystko pod uwagę, można sobie uświadomić, że stoimy na progu zmian, które zadecydują nie tylko o tym, jak będzie wyglądała nasza cywilizacja (w tym i kultura), ale i o tym, czy w ogóle gatunek ludzki przetrwa.
Może to zabrzmi cokolwiek anachronicznie i pretensjonalnie, ale w tym procesie przemian chodzi o to, aby przetrwała… ludzka dusza.
Innymi słowy, warto dbać właśnie o kulturę, która określa naszą humanistyczną tożsamość, opartą na wartościach stworzonych i przyjętych przez ludzi w przeszłości.
Oczywiście w swojej historii człowiek wyznawał różne wartości, jednak z czasem wypracowany został kodeks moralny, który uwzględniał dobro każdego człowieka, jako autonomicznej i równoprawnej jednostki, określał well-being jak największej ludzkiej grupy (a w najogólniejszym znaczeniu: całej ludzkości); miał na względzie ludzką solidarność, respektował wolność, równość i sprawiedliwość; uznawał prawo każdego człowieka do godnego życia i dążenia do szczęścia; zmierzał do minimalizacji cierpienia, szerzył empatię, a nawet miłosierdzie.
Zauważmy jak w tym wszystkim człowiek zbliżał się do pojęcia miłości jako najwyższej wartości (nie tylko jednostkowej, ale i powszechnej), która nadawała sens jego istnieniu.
To prawda, że wymienieni przez Zbyszka Banasia twórcy są (byli) „wytworami” XX wieku. Banaś stwierdził nawet dobitnie, że my (on, ja, Zanussi, Holland…) nadal żyjemy w XX wieku. Poniekąd jest to prawda, gdyż zostaliśmy właśnie w tym wieku mentalnie i światopoglądowo ukształtowani – i ciągle też się do niego (a konkretnie do tego, co wówczas stworzono, sfilmowano, napisano) odnosimy i wracamy. Dla mnie osobiście XX wiek był niejako lustrem, w którym odbijało się – na ogromną skalę! – zarówno to co jest w człowieku najgorsze, jak i najlepsze.
Przerażony wojnami światowymi i ludobójstwem (mimo, że sam nie byłem ich świadkiem, to jednak szok jakiego doświadczyłem w zetknięciu się z faktami, które je ukazywały, naznaczył mnie na całe życie) starałem się dociec genezy tych zbrodni oraz totalitaryzmów (zarówno faszystowskiego, jak i komunistycznego), szukając odpowiedzi m.in. w książkach takich pisarzy i myślicieli, jak np. Camus, Miłosz, Herling-Grudziński, Sołżenicyn… Była też lektura tego, co w paryskiej „Kulturze” wydawał Giedroyć; był Gombrowicz, Lem, Mrożek, Kołakowski… Wszystko to są ludzie XX wieku, którzy – paradoksalnie! – w czarnych czasach zamętu, kłamstwa, agresji, zniewolenia i masowych mordów, starali się określić ludzką duszę – zachować godność i wartości, które mogłyby człowieka zrehabilitować a nawet zbawić. Czy możemy – w tych naszych idyllicznych ponoć czasach – pozwolić sobie na to, żeby to wszystko przeminęło, żebyśmy o tym zapomnieli?
Pochłonięci coraz bardziej przez wirtualną rzeczywistość, oddając się niepohamowanej konsumpcji, bawiąc się i używając, narkotyzując i znieczulając; oglądając pieski, kotki i dzimdziusie na Fejsbuczku, obrazkując się bezmyślnie oraz mizdrząc w Instagramie, uciekając od jakiejkolwiek głębszej myśli i refleksji… z attention span kurczącym się do karłowatych rozmiarów… skłóceni przez politykę (która zbyt często odbiera nam rozum); bezkrytyczni w sprawach ważnych, hiper-krytyczni w bzdurkach… zalani przez informacyjny junk, ogłupiani przez fake news i rozmamływani przez popkulturę… manipulowani przez algorytmy, komercję i reklamy… itp, itd…
Tak oto dajemy się zhakować nie tylko przez Internet, ale także przez różnej maści handlarzy, wpadając w korporacyjny kołowrót, poddając się dominacji najsilniejszych graczy. Stajemy się niewolnikiem ekonomiczno-bankowych schematów wyznaczonych przez współczesny kapitalizm tudzież łudzimy się, że nadal żyjemy w demokracji.
Kto więc urządza nam świat? Czy na pewno jesteśmy to my sami?
Wobec tego wszystkiego musimy poszerzyć pole naszej świadomości – żyć bardziej uważnie – sięgając po to, co stworzyli przed nami mądrzejsi od nas i bardziej doświadczeni ludzie.
*

Spotkanie autorskie w Muzeum Polskim w Ameryce. Na zdjęciu (od lewej): Stanisław Błaszczyna i Zbigniew Banaś.
.
Na koniec podsumowanie, czyli próba konkretnych acz skrótowych odpowiedzi na zadane pytania.
– P: Czy kultura jest na wymarciu?
– O: Nie jest. Na wymarciu są tylko pewne jej elementy, jak również ci, którzy tę kulturę tworzyli. Lecz oni w pewnym sensie nadal żyją w tym, co nam pozostawili i z czego możemy cały czas korzystać.
Ogólnie: kultura współczesna nie wymiera, ale ulega ciągłej przemianie.
– P: Czy kanony są na wymarciu?
– O: Kanony jako takie nie mogą „wymrzeć” (tak jak nie może „wymrzeć” sztuka Renesansu, zasady rysunku klasycznego albo muzycznej harmonii, czy też arcydzieła pozostawione nam przez mistrzów z przeszłości). Natomiast mogą być te kanony odrzucone, lekceważone, nie stosowane… Najgorszą sytuacją jest taka, w której nie respektuje się żadnych kanonów – czyli kiedy wszystko można, kiedy wszystko jest równoprawne, kiedy nie ma żadnej hierarchii a wartości przyjmowane są dowolnie, tylko przez czyjeś widzimisię. Podobna, postmodernistyczna dezynwoltura ogarnęła np. duże obszary sztuki współczesnej – dlatego wygląda ona tak, jak wygląda. Kanony są niczym język, dzięki któremu możemy się porozumieć, i dzięki któremu możemy poznać, jak również ocenić to, co ma jakąś wartość. Mało tego: bez przyjętych kanonów pojęcie sztuki traci swój sens. (Nie ma sztuki, kiedy sztuką może być wszystko). Jak do tej pory, dość skutecznie opiera się temu np. kino, teatr i literatura – mimo pewnych ekscesów, które stanowią wszak margines.
Ogólnie: kanony same w sobie nie wymierają (bo mogą być nadal używane). I powstają ciągle nowe, poszerzając w pewnym sensie kulturowe spectrum.
– P: Czy ludzie, o których mówimy, należą do świata przemijającego?
– O: To co istnieje przemija. Dotyczy to zwłaszcza ludzi – twórców kultury. Czyli ci, których działa podziwialiśmy i których twórczość nas ukształtowała – a którzy stale od nas odchodzą, czy też już ich pośród nas nie ma – naturalną koleją rzeczy należą do świata przemijającego. Ale jednocześnie jest to świat, który jeszcze całkiem nie przeminął. I nie przeminie, dopóki my żyjemy – i dopóki będzie istniało to, co ci ludzie stworzyli. I dopóki będziemy do tego wracać.
Ogólnie: świat przemija – zmienia się – ale nie przestaje (jak na razie) istnieć.
A tego, jaka będzie przyszłość, nie wie nikt.
* * *