Korczak Ziółkowski i jego – największa na świecie – rzeźba Szalonego Konia w Dakocie Południowej.
Pisząc o tym człowieku i jego nadludzkim przedsięwzięciu można bezwiednie ugrząźć w patosie. Bowiem rzeczywiście wymiar jego wizji, marzenia i czynu był w samej swej istocie monumentalny. Wzniosłość potrafi by zaraźliwa. To właśnie decyduje o wielkości człowieka: jego życie staje się dziełem sztuki, nierozerwalne z celem; pasja i oddanie przenika każdą jego tkankę – unikając przy tym fanatyzmu i naiwnego idealizmu. Sen o wielkości przekuwany w czyn przestaje być mrzonką wielkości urojonej.
A jednak przeczuwamy, że prawdziwa wielkość człowieka może się urzeczywistnić tylko w jego umyśle – wielkością ducha, serca i idei. Zacytujmy Korczaka Ziółkowskiego: “Kiedy legendy umierają, kończą się marzenia; kiedy kończą się marzenia, nie ma już wielkości”.
Czarne Wzgórza w Południowej Dakocie, gdzie urzeczywistnia się sen Ziółkowskiego, pozostają dla Indian ziemią świętą. Rzeźba Szalonego Konia czyni to miejsce jeszcze bardziej szczególnym, nie tylko dla pierwszych mieszkańców Ameryki, ale i dla wszystkich, którzy na własnej “górze swojego życia” chcą zostawić po sobie jakiś ślad.*
POLSKI SIEROTA
Przygoda Korczaka Ziółkowskiego mogła się przydarzyć tylko w Ameryce. On sam mówił: “Co za honor dla małego polskiego chłopca, sieroty z Bostonu, być poproszonym przez indiańskich wodzów, aby opowiedzieć historię ich rasy. Co za honor! Tylko w Ameryce człowiek może rzeźbić górę”.
Korczak Ziółkowski jest już teraz człowiekiem legendarnym. Człowiekiem legendą dla Amerykanów, dla Polaków i dla Indian. O nim i o jego nadludzkim przedsięwzięciu, które jedną z gór Dakoty zamienia w wodza Siuksów, słyszało miliony ludzi na całym świecie.
Szczególnie przypadek Korczaka winien poruszyć Polaków. Mimo, że urodził się on już na ziemi amerykańskiej, jego dziadkowie przybyli tu znad Wisły. Wprawdzie rodzice Korczaka zginęli w wypadku, kiedy miał on zaledwie rok, to jednak jego polska – romantyczna a zarazem szlachetna – natura była w nim ciągle obecna i dawała o sobie znać przez całe życie. Polski romantyzm, honor i upór – ta domieszka szaleństwa i wiary, która może przenosić góry. W życiu Korczaka to ostatnie urzeczywistniło się niemal dosłownie – za jego przyczyn góra naprawdę się poruszyła.SUBTELNOŚĆ I SIŁA
Jeszcze jako niemowlę Korczak Ziółkowski został odcięty od swoich polskich korzeni. Od pierwszego roku życia wychowywał się w rodzinach zastępczych i sierocińcach, szczególnie okrutnie traktowany przez pewnych Irlandczyków. O tamtym okresie swego życia nie chce mówić. Wspomina tylko, że był on okropny – źle go traktowano, bito i zmuszano do pracy niczym niewolnika. Nic więc dziwnego, że jego niezależna natura jak najszybciej chciała się wyzwolić od tego jarzma. W wieku 16 lat Korczak zaczyna właściwie samodzielne życie. Ima się różnych zajęć – od prasowacza spodni po odźwiernego w kinie. Kończy szkołę średnią i podejmuje pracę w bostońskiej stoczni. Przez następne 6 lat poznaje tajniki ciesielki i stolarstwa, wykazując od razu niezwykły talent rzeźbiarski, dzięki któremu tak wcześnie ujawniły się cechy stylu Ziółkowskiego, widoczne w całej jego późniejszej twórczości: połączenie artystycznego smaku i subtelnością z męską siłą, solidnością i zdecydowaniem.
Dostrzeżono prace młodego chłopca, znalazło się nawet kilku możnych i wpływowych protektorów. Na dodatek jeden z nich wyczulił go na jego polskie pochodzenie, budząc w nim poczucie pewnej solidarności z polskim narodem i ze swoimi przodkami. (Dlatego też rzeźbiarz obrał obie imię Korczak, wywodzące się – jak to odkrył – od herbu rodziny Ziółkowskich). To nie przypadek więc, że pierwszą rzeźbą z marmuru, która przyniosła mu uznanie i sławę, było popiersie wielkiego polskiego męża stanu i genialnego pianisty Ignacego Paderewskiego. W 1939 r. dzieło to zdobyło w publicznym głosowaniu pierwszą nagrodę na Targach Światowych w Nowym Jorku. Samouk, który w swoim życiu nie wziął ani jednej godziny nauki w tym kierunku, który nie ukończył żadnych wielkich szkół i uniwersytetów, znalazł uznanie zarówno wśród koneserów, jak i laików.
Jeszcze w tym samym 1939 r., Korczak znalazł się na Czarnych Wzgórzach. Jednak nie śnił mu się jeszcze wówczas wielki jak góra Szalony Koń. Pracował bowiem jako asystent Gutzona Borgluma przy rzeźbieniu w skale słynnych dzisiaj głów prezydentów, zaledwie 17 mil od miejsca, w którym 10 lat później zacznie tworzyć swoje własne dzieło. Trzeba dodać, że Korczak z Borglumem pracował krótko, bo niespełna jeden sezon. Powodem były ciągłe nieporozumienia z synem Borgluma, Lincolnem.LIST STOJĄCEGO NIEDŹWIEDZIA
Po powrocie na Wschód Korczak otrzymał list ze stron, które dopiero co opuścił. Otóż wódz Siuksów Henry Standing Bear zapraszał Ziółkowskiego do siebie zapytując, czy nie byłby on zainteresowany wyrzeźbieniem w górze posągu Szalonego Konia, legendarnego wodza Indian, który wraz z Sitting Bullem przewodził powstaniem Siuksów w latach 70-tych ubiegłego wieku i zasłynął w pamiętnej bitwie pod Little Bighorn, kiedy to Indianie wycięli w pień cały oddział kawalerii amerykańskiej dowodzonej przez generała Custera. Henry Standing Bear pisał wówczas do Ziółkowskiego: “Wszyscy moi bracia wodzowie i ja, chcemy, by Biały Człowiek dowiedział się, że i Czerwonoskórzy Ludzie mieli swoich bohaterów”.
Korczak łamał się z decyzją. W międzyczasie wstąpił do wojska, walczył w artylerii amerykańskiej na frontach II wojny światowej, kilkakrotnie był ranny, dosłużył się nawet stopnia sierżanta… Jednak nawet w wojsku nie zaprzestał rzeźbienia. To właśnie przeżycia wojenne sprawiły, że Korczak Ziółkowski zdecydował się przyjąć zaproszenie Siuksów. Przez dwa lata studiował kulturę i historię Indian, wraz z indiańskimi wodzami wybrał odpowiednią górę, na której w roku 1949 odpalono pierwszy ładunek dynamitu. Ziółkowski miał wówczas 40 lat i zaczynał właściwie swoje drugie życie. Jednak wtedy nie spodziewał się jeszcze, że już do końca swoich dni zostanie na Czarnych Wzgórzach i następne 35 lat poświęci bez reszty pracy nad pomnikiem Szalonego Konia – największym przedsięwzięciem rzeźbiarskim, jakiego podjął się do tej pory człowiek.TYTAN, MRÓWKA I GOSPODARZ
Początki Crazy Horse Memorial były skromne, żmudne i ciężkie. Korczak wykupił za swoje pieniądze działkę i licencję górniczą, która dawała mu prawo do zajęcia się Thunderhead Mountain, jak nazwał tę górę. Jednak aż dwa lata trwały przygotowania do podjęcia właściwej pracy nad rzeźbą. Korczak musiał wcześniej wyrąbać las, zrobić drogę, skonstruować specjalne schody na szczyt, doprowadzić elektryczność i wodę, zbudować dom i studio…
Przez pierwsze siedem miesięcy mieszkał w wojskowym namiocie. Kiedy więc wreszcie można było zacząć rzeźbić górę, Korczakowe fundusze były na wyczerpaniu. W kieszeni zostało mu raptem 174 dolary.Właśnie to było zawsze głównym problemem w pracy Ziółkowskiego: finanse. Jednak należy zaznaczyć, że było tak głównie z powodu honorowej polityki, jaką sam przyjął od początku. Wierzył mianowicie w ideę tzw. free enterprise, która zakładała, że ani jednego dolara nie weźmie z pieniędzy podatników. Dlatego też m.in. dwukrotnie odrzucił 10 mln. dolarów, które rząd federalny gotów był przeznaczyć na realizacje projektu. Fundusze miano zbierać prywatnym sumptem – z dobrowolnych datków i biletów wstępu. Jednak warto też dodać, iż Korczak był zdecydowanie przeciwny, aby powstający pomnik traktować jako turystyczny wabik i kuriozum. To dlatego zawsze musiano się wykłócać z nim, by zgodził się np. podnieść opłatę za wstęp na teren obiektu. Wielu ludzi miało więc wejście darmowe, w tym wszyscy Indianie. Każdy traktowany był, niczym gość w domu.
Jeśli ktoś sądzi, że pomysł Indian i zajęcie Ziółkowskiego było jakąś szaleńczą fanaberią, jakimś wymysłem, który pozwalał rzeźbiarzowi uciec od świata i życia pełnego obowiązków, to głęboko się myli. Korczak przez te 35 lat pracy nad Szalonym Koniem udowodnił, że jest człowiekiem żelaznej woli, niesłychanie konsekwentnym i upartym. Przez cały czas pracował ciężko jak wół i uparcie jak mrówka. A przy tym wszystkim wykazywał niezwykłą inżynierską inwencję i zaradność dobrego gospodarza. Mimo, że samo zmaganie z górą wymagało nadludzkiego wysiłku, Ziółkowski sam starał się zarobić nie tylko na swoje utrzymanie – i utrzymanie licznej rodziny – ale i na dofinansowanie własnego projektu.
Zaczął więc hodować bydło i świnie, wybudował nowoczesną mleczarnie i tartak. Sam konstruował i naprawiał maszyny, przyjmował też inne zlecenia rzeźbiarskie i stolarskie.No i – last but not the least – założył rodzinę. Poślubił młodszą o 18 lat Ruth, swoją długoletni asystentkę i miał z nią aż … 10 dzieci! Płodny niesłychanie był więc Korczak pod wieloma względami. Niektóre ze swych dzieci sam odbierał przy porodzie. Specjalnie dla nich założono też szkołę. Tak więc Korczak, oprócz tego, że był wizjonerem, był także człowiekiem z krwi i kości, mężem i ojcem – prawdziwym family man. Wprawdzie podkreślał, że u niego na pierwszym miejscu jest góra, na drugim Ruth, a na trzecim dzieci, to w jego sercu nie było wcale takiej hierarchii. Z tym samym uczuciem oddawał je po równo wszystkim. Jego wady – porywczość, wybuchowość, szorstkość – bladły wobec jego zalet. Za te zalety podziwiali go wszyscy – Indianie, żona, dzisięcioro dzieci i tysiące innych ludzi.

Model rzeźby Szalonego Konia. W tle: góra Thunderhead, na której urzeczywistnia się wizja Korczaka Ziółkowskiego.
KAMIENNY JEŹDZIEC
Postać Szalonego Konia wybrali Indianie, natomiast wyczarowanie jej ze skały powierzyli Korczakowi. Ten wyrzeźbił na samym początku model, który przedstawiał Indianina na koniu. Długowłosy jeździec o monumentalnych rysach wyciągniętą ręką wskazuje ponad głowami narowistego konia. Jest w tym zawarta pewna anegdota. Podobno kiedy tułającego się ze swymi współplemieńcami i odmawiającego zamknięcia w rezerwacie Szalonego Konia zapytano ironicznie gdzie jest jego ziemia, ten wskazał palcem przed siebie i powiedział: “Moja ziemia jest tam, gdzie pochowani są moi przodkowie”. To właśnie ten moment został utrwalony przez Korczaka. Początkowo rzeźba miała powstać ze szczytu góry. Korczak planował jej wysokość na 30 m. Później doszedł do wniosku, że jednak Szalony Koń powinien być wyrzeźbiony z całej góry, co powiększało rzeźbę 6-krotnie. Sama twarz byłaby więc wielkości uprzednio planowanego posągu.
Skala na jaką porwał się Ziółkowski jest niesłychana. Podajmy tylko kilka wymiarów: wysokość całej rzeźby ok. 170 m., długość ponad 190 m. Wyciągnięte ramię będzie miało prawie 80 m., (czyli niemal tyle co futbolowy stadion). Zdoła się na nim pomieścić 4 tysiące ludzi. Pomiędzy ramieniem Indianina a szyją konia będzie przestrzeń, w której mógłby się zmieścić kilkupiętrowy budynek, zaś w samym nozdrzu konia można by postawić 5-cio apartamentowy dom.JEDNO ŻYCIE TO ZA MAŁO
Praca nad Szalonym Koniem była tytaniczna i zdawać by się mogło – syzyfowa. W każdym razie przerastała możliwości i długość życia jednego człowieka. W niczym nie przypominała konwencjonalnej pracy rzeźbiarza. Samym drogom i ich naprawie, całej tej – można tak nazwać – infrastrukturze – poświęcił Korczak niemal połowę czasu. Odstrzeliwanie za pomocą dynamitu samego zarysu głowy do poziomu ramienia, zajęło mu niemal całą dekadę. Następne 10 lat poświęcił Korczak na pozbycie się nadmiaru granitu znad głowy konia. W międzyczasie Korczak łamał sobie żebra, kości rąk i nóg, z krzyża parokrotnie wyskoczyły mu dyski, przeżył dwa ataki serca, nabawił się artretyzmu i głuchoty… Nie złamało to jednak jego determinacji, ducha, ani nawet nie pozbawiło siły fizycznej.
Ziółkowski już na samym początku zdał sobie sprawę, że jedno życie jest za krótkie, by doczekać ukończenia rzeźby. Zmarł w 1982 r. mając 73 lata. Zdążył do tego czasu odstrzelić prawie 7 mln. ton skały (na tym właściwie polegała jego “rzeźbiarka”). Nie wystarczyło to jednak, by z góry wyłonił się choć zarys całej rzeźby. Przez następne lata malowało się więc np. kontury końskiego łba, by oglądający łatwiej mogli wyobrazić sobie ostateczny kształt posągu. Pod koniec lat 90-tych wykończono twarz Indianina i goście, którzy przybywali pod pomnik w tamtym czasie, widzieli jak góra zmienia się wprost na ich oczach. Jednak najprawdopodobniej dopiero ci, którzy przybędą na Czarne Wzgórza gdzieś w połowie XXI w., będą mogli zobaczyć pomnik gotowy, w pełnej okazałości.
Korczak, wiedząc iż nie dokończy rzeźby, przygotował odpowiednio swoją żonę Ruth (przed śmiercią Korczaka wyrysowali dokładne plany, na których opierać się miały dalsze prace), jak również 10 sowich dzieci, które wyrosły w cieniu góry Thunderhead i w większości przejęły pasję ojca. Nie tylko dla nich stał się on wzorem i bohaterem. Do dzisiaj tysiące ludzi z przykładu tego niezwykłego człowieka czerpie natchnienie, moc i wytrwałość dla własnych wysiłków i zamierzeń. Bowiem, jak mówił sam Korczak: “Każdy człowiek ma swoją górę. Ja rzeźbię swoją.”
HOŁD INDIAŃSKIEJ KULTURZE
Crazy Horse Memorial to nie tylko gigantyczna rzeźba rodząca – podobnie jak w przypadku Mt. Rushmore – podejrzenia o megalomanię. Tym, co zjednało Korczakowi i jego przedsięwzięciu szerokie rzesze ludzi, jak również w końcu przychylność władz stanowych i federalnych, był humanitarny wymiar projektu. U podnóża góry powstać ma bowiem cały kompleks poświęcony kulturze indiańskiej, złożony m.in. z Muzeum Indian Ameryki Północnej, Uniwersytetu i Centrum Szkolenia Medycznego dla Indian.
Nie trzeba podkreślać, jak specjalnym człowiekiem stał się Korczak dla Indian. Co ciekawe, sprawa Indiańska nie leżała mu jeszcze tak bardzo na sercu, gdy rozpoczynał pracę nad rzeźbą. Prawdziwa solidarność i uznanie, szacunek i przyjaźń dla nich przyszły później. Na początku było tylko zlecenie wodza Stojącego Niedźwiedzia, które rzeźbiarz zobowiązał się wykonać. Być może nawet z przekory, i po to, by udowodnić tym ludziom od prezydenckich głów na pobliskiej Mt. Rushmore, że i on potrafi rzeźbić górę.
Dla indiańskich wodzów zaś ówczesne motywacje Ziółkowskiego były nieistotne, choć pod względem charakteru pokrywały się z ich własnymi. Dla nich ważne było to, by pokazać światu, że Indianie nie dzikusy i też swoich bohaterów mają. Zapewne wielu z nich bolało to – i nie mogło znieść tego – że na ich świętych Czarnych Wzgórzach wyrzeźbiono podobizny wodzów Białego Człowieka – tych, którzy uosabiali dawną opresję, wrogów, morderców…
Niezręczny to obecnie temat i nic dziwnego, że nie eksponowany, i to zarówno przez większość Indian, jak i Jankesów. Tylko od czasu do czasu, takie incydenty, jak w Alcatraz, czy w 1973 r. na miejscu masakry pod Wounded Knee z 1890 r., uświadamiają nam, że zadra ciągle tkwi w indiańskich duszach.Tak więc, Korczak Ziółkowski stał się wyznawcą, reprezentantem i protektorem kultury Indian. Przyjrzał się im uważniej, bez uprzedzeń, nabrał szacunku dla ich kultury i dziedzictwa. Przy czym zawsze podkreślał, że nie jest żadnym “Indian Lover” – żadnym tam indianofilem. Wszystko to emanowało z niego w sposób naturalny.
W mądrości indiańskich wodzów dostrzegł tę samą mądrość, która wcześniej uderzyła go w traktatach Arystotelesa. Uświadomił też innym ludziom, że każda rasa, plemię, naród ma prawo do tego, by eksponować i kultywować to, co w nich najlepsze, najszlachetniejsze – z czego mogą czerpać dumę i poczucie godności. Każdy ma do tego prawo, na przekór krążącym stereotypom, degradujących innych ludzi do poziomu prymitywów, dzikusów i barbarzyńców.
Zrozumiał to Ziółkowski i przejął się tym tak, że 35 lat swojego życia poświęcił katorżniczej pracy i wytrwał przy swej górze do końca swych dni. A mógł przecież prowadzić lekkie i wystawne życie uznanego rzeźbiarza, artysty, przyjmować atrakcyjne zlecenia od bogaczy, produkować drogie meble, dłutkować i cyzelować małe cacka w przytulnej pracowni. Zamiast tego zamienił się dobrowolnie w galernika zmagającego się z górą, z niepogodą, z niechęcią innych, z wszelkimi przeciwnościami; wysadzającego przez dziesiątki lat miliony ton skały, pokaleczonego, połamanego, głuchego…
Kiedy Korczak Ziółkowski wziął stronę Czerwonych Braci, kosztowało go to wiele. Wśród mieszkańców okolicznego miasteczka Custer (nazwanego tak na cześć niefortunnego generała spod Little Bighorn), wzniecił on rasowe resentymenty i dawną wrogość do Indian, rodem jeszcze z pionierskich czasów. Pewnej nocy zakradł się ktoś do pracowni i potłukł młotkiem jego posągi. Jeszcze wiele lat po tym incydencie, można było pod górą Thunderhead zobaczyć zniszczone popiersia i twarze z obtłuczonymi nosami. Szkody długo nie naprawiano. Zapewne słusznie – uwidoczniono tym symbol i przestrogę przed ślepą nienawiścią i wandalizmem.PIASKI CZASU
Przemijanie, ludzka krzątanina – złudzenie, że pozostanie po nas jakiś trwały ślad… W wiecznie ruchomych piaskach czasu?
Albert Camus wyznał kiedyś, że żyje po to, by zostawić na ziemi bliznę. Jeden z przyjaciół Janusza Głowackiego, autora “Antygony w Nowym Jorku”, powiedział mu, że różnica między nimi polega na tym, iż on koło grobu chodzi, a Głowacki biega.
Bez wątpienia dzieła przedłużają – jeśli nie życie, to pamięć o twórcy. Jakaś cząstka Leonarda da Vinci została w uśmiechu Mony Lisy; ziarno trwogi, bólu i szaleństwa Van Gogha nadal tkwi w jego płótnach; odbicie mądrości Tołstoja czy Balzaka do dzisiaj możemy znaleźć w ich książkach; pytania Bergmana nadal padają w jego filmach; piękno Bazyliki św. Piotra uderza po wiekach…
Wszystko to zostało zaklęte w materii.
Na jak długo?
Bernardo Bertolucci, reżyser zarówno “Ostatniego tanga w Paryżu”, jak i “Ostatniego Cesarza”, nie ukrywa fatalizmu, jeśli chodzi o trwałość swoich filmów. Mówi, że dla niego wszystko mogłoby zniknąć i dodaje, że jego stosunek do filmów – nie tylko do własnych – jest podobny do tego, jaki miał mnich z “Małego Buddy”, który robił wspaniałe rysunki kolorowym piaskiem: “talent, pasja, godziny pracy – a nagle zawieje wiatr i wszystko znika”.Jesteśmy skazani na to, by komunikować się w świecie materialnym i w materii wyrażać nasze sny, przekazywać je innym. Jednak często wielu z nas dochodzi do tego, że prawdziwą i niewzruszoną wartość może mieć dla nas właśnie to, co kryje się za materią. Jest to jeden z największych paradoksów ludzkości: chcemy, aby to, co jest najbardziej ulotne, okazało się czymś najbardziej trwałym i niewzruszonym. Na tym chcemy budować opoki – w tym szukamy oparcia.
Ile w tym rozpaczy i desperacji? Ile nadziei, ile tęsknoty, ile prawdy…?
Kamienne tablice dawno rozsypały się w proch, jednak przecież nie na kamieniu opierała się ich trwałość.Góra Korczaka Ziółkowskiego to nie tylko granit, który przeobraża się się w pomnik jeźdźca na koniu. To wykuta w skale idea. Idea szlachetności, wielkości człowieka – jego dumy, honoru, wytrwałości, dyscyplinie i pracowitości (wartości, które we współczesnym świecie stały się niemodne a nawet cokolwiek wstydliwe). Tak odbierają ją teraz rzesze ludzi, którzy przybywają na Czarne Wzgórza. Świadczą także o tym tysiące listów, które przychodziły na ręce rzeźbiarza, a później – po jego śmierci – docierały do żony i rodziny Korczaka. Wśród nadawców znalazł się i papież, i prezydenci, i zwykli ludzie. W jednym z takich listów ktoś napisał: ”Swoją energią i swoją wizją oświecał on ludzkość i uczynił świat nieco lepszym miejscem, wartym tego, by jakiś czas tutaj pożyć.”
Z góry Thunderhead wyłania się z wolna pomnik Szalonego Konia. U jego stóp powstanie zapewne kiedyś centrum kultury indiańskiej, dające tym ludziom zadośćuczynienie i hołdujące ich najlepszym wartościom.Gdzieś tam, u podnóża góry spoczywają też doczesne szczątki Korczaka, a napis na grobie głosi: “Storyteller in Stone”. Jego duch jest jednak stale obecny wśród ludzi. Duch człowieka, który “opowiadał w kamieniu” – duch człowieka, którego sen i opowieść będzie trwała jak góra i skała.
A może jeszcze trwalsza? Może nieśmiertelna jak idee, których nie imają się przecież zęby czasu?

Tekst jest częścią cyklu „Krajobrazy, ludzie, zdarzenia – wędrówki po Ameryce” publikowanego na łamach prasy polonijnej w latach 90-tych („Dziennik Chicagowski”, „Dziennik Związkowy”). Inne artykuły tego cyklu przeczytać można TUTAJ.

20 września, 2012 o 2:24 am
Niesamowita historia i niesamowity tekst. Jestem bogatsza o jedną ludzką pasjonującą biografię. Z drugiej strony, mam mieszane uczucia. Przeraża mnie trochę te amerykańska gigantomania, the bigger the better. Nie napiszę nic o niszczeniu natury, bo cóż, choć to mi się kołacze na myśli, to przypominają mi się posągi Moaiów z Wysp Wielkanocnych i to jest raczej dobre skojarzenie…
Czekam z niecierpliwością na następny odcinek!
20 września, 2012 o 4:02 pm
Mnie osobiście Korczak Ziółkowski do swojego pomysłu przekonał. A zadecydowała chyba cała ta otoczka wokół tego pomnika – jeśli wszystko zrealizuje się do końca, to Crazy Horse Memorial będzie nie tylko największą rzeźbą na świecie, ale i ważnym ośrodkiem prezerwacji i krzewienia dziedzictwa kultury rdzennych Amerykanów, czyli Indian (już właściwie czymś takim jest).
23 września, 2012 o 8:14 am
Ja nie mówię, że jestem na nie, ale mam mieszane po prostu mieszane uczucia. Co do rdzennych Amerykanów, to jestem za promowaniem i chronieniem ich kultury. Czytając ostatnio Twoje wpisy, mam wrażenie, że wpisujesz się w ten nurt.
23 września, 2012 o 8:32 am
Jestem za chronieniem jakiejkolwiek kultury, która ulega niszczeniu wskutek jakiejś zaborczej inwazji z zewnątrz. Jestem za pokojowym i twórczym współistnieniem kulturowo-etnicznej różnorodności :)
23 września, 2012 o 10:03 am
O rety… pięknie. To brzmi jak jakiś manifest. Manifest Logosa Amicusa. Manifest Wizji Lokalnej. Nieźle, czyź nie?
23 września, 2012 o 10:52 am
Powinienem jeszcze dodać: AMEN ;)
20 września, 2012 o 3:36 am
Niezwykłe jest to, że rodzą się takie talenty i determinacje. Kamieniste ścieżki życia od kolebki, katorżnicze – wyznawane zasady, wszystko to zdaje się sprzyjać trzymaniu się obranej drogi.
Czy więc elitarne szkoły, chronione osiedla i poklask, są w życiu niezbędne?
Gdy przypominam sobie o tak skonstruowanych charakterach i woli wydaję się sobie pyłkiem we wszechświecie.
Co nie znaczy, że zamierzam przestać pylić :)
20 września, 2012 o 4:05 pm
Nie wydaje mi się, aby „elitarne szkoły, chronione osiedla i poklask” były w życiu niezbędne do tego, by dopiąć swego – czyli zrealizować swoje ambicje, plany i marzenia. Aprobata i doping się przydaje, ale najważniejsza jest chyba własna determinacja, ambicja, praca, inwencja, cel, konsekwencja… Takie tam drobiazgi :)
Człowiek w skali Kosmosu może i jest pyłkiem, ale w skali bardziej ludzkiej – na miarę naszego ludzkiego świata – jest już stworzeniem całkiem sporym i mającym swoją wagę ;)
20 września, 2012 o 6:00 am
Interesujacy tekst, przeczytałam z przyjemnością juz teraz wiem czemu podoba mi się zestawienie ulotności z wiecznością :-) Pomyslałam też o piramidach, kolosie z Rodos i latarni morskiej na Faros czyli 7 cudów starożytnego swiata, też w starozytności artysci tworzyli monstrualnej wielkosci rzeźby.
Myslę że pełna treść rzeźby Szalonego Konia nie jest na pokaz, pod maską posagu skrywa głos który mowi do tych którzy chcą słuchać.
20 września, 2012 o 4:08 pm
Wieczność i ulotność… tak, pojęcia te w ludzkim świecie się splatają a nawet na swój sposób łączą.
A dążenie człowieka do wielkości i chęć zawładnięcia materią towarzyszy ludzkiej cywilizacji od lat. Czy jednak zawsze jest to porywanie się z motyką na księżyc? Może próba stawienia czoła siłom i wielkościom, które nas przerastają?
21 września, 2012 o 10:36 am
Pewno że przerastają – to jest to zetknięcie chwili życia jaka dana została nam ludziom z trwaniem skał. Wiem, wiem erozja:-))
Szymborską mi to przypomniało i jej wiersz „Rozmowa z kamieniem”.
Fragm.:
LA zauważ że kamień filozoficzny to też miał być kamień a nie eliksir czy proszek czy mikstura.
Mam jedno pytanie: jak wygląda w chwili obecnej sytucja Indian w rezerwatach?
21 września, 2012 o 1:25 pm
My tak naprawdę nie rozmawiamy z kamieniami, tylko z tym sensem i znaczeniem, jakie w te kamienie próbujemy tchnąć – i za pomocą kamieni wyrazić (chodzi mi nie tylko o rzeźby, posągi bóstw, a także wszelkie talizmany, klejnoty…)
A obecna sytuacja Indian w rezerwatach to osobny temat, który zresztą trudno skwitować w kilku zdaniach.
Ogólnie? – nie jest wesoło. Panuje tam duże bezrobocie (spora część mieszkających w rezerwatach ludzi żyje na państwowych zasiłkach), problemem też jest alkoholizm, a nawet… otyłość – i związane z tym wszystkim problemy zdrowotne. Większość Indian to niestety ludzie biedni, mieszkający w warunkach przypominających najbardziej ubogie kraje świata.
Chociaż,istnieją także społeczności indiańskie, które starają się to wszystko przezwyciężyć, kultywują swoje tradycje ale adaptując się przy tym do życia w nowych, amerykańskich warunkach.
20 września, 2012 o 6:13 am
to się nazywa „pomnik trwalszy nad spiż”. Imponujące przedsięwzięcie, zadziwiające połączenie głębokiej, czysto fizycznej siły z działaniem, które zmienia kształt Ziemi. Dosłownie.
Ale 10 milionów mógł przyjąć. Zaskakujący gest.
20 września, 2012 o 4:12 pm
Czysto fizyczna siła łączyła się w Korczaku Ziółkowskim z siłą duchową. To dlatego pewnie jego dzieło robi na nas tak wielkie wrażenie – to nie tylko wielkość materialna, ale i… jakieś promieniowanie wielkiego ducha :)
10 milionów dolarów od amerykańskiego rządu mógł przyjąć, ale nie chciał się jednak od nikogo uzależniać – nawet poprzez wdzięczność. Dawniej powiedziano by o kimś takim: „honorowy gość”.
24 września, 2012 o 6:40 am
honor nie honor, przyjęcie pieniędzy zarobionych uczciwie honoru nie ujmuje, ale każdy ma własny patent na honor ;-)
16 października, 2012 o 1:26 am
tu rzeczywiscie bardziej chodzilo (przynajmniej Korczakowi) o uzaleznienie od dajacego pieniadze… zawsze w jakims sensie… a on chcial byc wolny od tego, by mu pozniej nie zarzucano, ze wzial pieniadze podatnikow… wierzyl – jak to podkresla w filmie wyswietlanym od lat w audytorium w CHM (ktore tez trzeba bylo sfinansowac) – we free enterprize… i wolna wole odwiedzajacych i darczyncow… cala komercja wziela sie od poczatku stad, ze 1/ musial z czegos zyc, jesli nie dostawal pieniedzy za prace od Indian 2/ musial sam finansowac projekt…. a wiertla i dynamit, ze o pracy dzieci, ktore w koncu tez musialy jakies szkoly pokonczyc, nie wspomne… Czasami wiec na boku rzezbil tego i owego goscia, po to, by dostac 1000 albo 150.000 dolarow…. na powyzsze cele… Wyrzezbil oprocz Paderewskiego rowniez Kennedego… zadna praca nie hanbi :) aaa swoja droga ciekawe jest ze z tych rzezb marmurowych robil pozniej odlewy brazowe i to szlo na aukcje/darowizny… Odlew brazowy „Paderewski – studium niesmiertelnosci” #3 Ruth i Monika Ziolkowskie w 1997 podarowaly Papiezowi Janowi Pawlowi II…
20 września, 2012 o 6:27 pm
Witaj Amicusie. Widzialem w telewizji film o Korczaku i jego rodzinie. Zazdroszcze mu takiego skupienia sie na jednym celu przez wlasciwie cale zycie. To jedna z cech wielkich ludzi. Ja zmieniam cel przynajmniej raz do roku.
No, ale dlatego on pozostanie niesmiertelny, a ja rozplyne sie w czasoprzestrzeni jak poranna mgla, o ktorej nikt nie pamieta po kilku dniach.
20 września, 2012 o 6:49 pm
Wszyscy się rozpłyniemy jak poranna (czy wieczorna) mgła.
Ale gdzie pozostanie pamięć o nas – albo my sami – tego nie wiadomo.
Cóż możemy wiedzieć? – niewiele.
20 września, 2012 o 10:56 pm
Tego to nawet za 200 lat nie skończą.
21 września, 2012 o 8:05 am
Ale co masz na myśli pisząc „tego”?
Jeśli samą rzeźbę – to skąd masz takie wiadomości?
21 września, 2012 o 9:02 am
Tej rzeźby. Nie mam wiadomości, tylko patrzę Logosie, co zostało dotychczas wyrzeźbione. A tu nie tylko chodzi o miliony czy tysiące ton skał, ale i o fundusze.
21 września, 2012 o 9:22 am
Prawdę mówiąc to ja również odnoszę wrażenie, że prace nad tą rzeźbą posuwają się bardzo wolno i chyba jednak nie zostanie ona ukończona w tym stuleciu. Co je spowalnia? Myślę, że brak funduszy – to raz, a dwa – prawdopodobnie także trudności techniczne. Czasami wątpię, czy w ogóle będzie możliwe wykończenie rzeźby w takim kształcie, jak zamyślił ją Korczak Ziółkowski.
Wprawdzie Crazy Horse Memorial odwiedzają miliony ludzi, ale wynikające stąd dochody idą na bieżące potrzeby i utrzymanie całego ośrodka.
A jednak nadal uważam, że to wszystko ma sens – i że tak naprawdę nie chodzi tu tylko o samą gigantyczną rzeźbę tylko o to, co się wokół niej – i za jej pretekstem – dzieje.
21 września, 2012 o 1:11 pm
Też jestem „za”, ale w Twoim komentarzu zabrzmiał stary polski związewk frazeologiczny: „Nie o to chodzi by złapać króliczka, ale by gonić go”.
21 września, 2012 o 1:22 pm
W angielskim z kolei jest powiedzenie następujące: „You gotta chase the rabbit if you want the tail” :)
Co z grubsza można przetłumaczyć jako: jeśli chcesz coś uzyskać, to musisz się o to starać ;)
21 września, 2012 o 8:18 am
Czytałem książkę „Otwarta rana Ameryki” Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm. Autorka między innymi przywołuje utrwalone wersje w różnych książkach – na temat smierci Szalonego Konia (Crazy Horse). Ostatecznie zamordował go – jak pokazuje książka Ziółkowskiej – Indianin, nie biały. I tak było w przepowiedni. Znalazłem w Internecie, że książka ukazała się niedawno w Stanach Zjednoczonych pt. „Open Wounds a Native American Heritage”, między innymi pozytywne recenzje dały pisma indianskie i sami Indianie.
Ziółkowska-Boehm pokazuje także głosy krytyczne na temat idei budowy pomnika, także Indian.
21 września, 2012 o 9:26 am
Tych głosów krytycznych nigdy tu nie brakowało. Każdy ma jakieś swoje racje pod tym względem. Muszę przyznać, że ja na całe to przedsięwzięcie patrzę już teraz nieco inaczej, niż – dajmy na to 15 lat temu, kiedy pisałem ten artykuł – ale nadal mogę się zaliczać do grona zwolenników tego przedsięwzięcia.
21 września, 2012 o 8:35 am
Należy podkreślić, że miejsca tego nie toczy żadna potężna machina reklamowo-marketingowa. Mało o nim słychać w świecie, prawda? Myślę, że kiedy zacznie nabierać konkretnych kształtów, zrobi się bardziej sławne. Tak było po odsłonięciu twarzy w 1998, tak będzie zapewne, kiedy skończą. Czy dane nam będzie dożyć tej chwili? Jedyne co można zrobić teraz to odwiedzać to miejsce podczas podróży po Stanach i dorzucić swoją „cegiełkę” chociażby pod postacią biletu wstępu (9 $, Indianie – bezpłatnie), a przede wszystkim podawać tę historię z ust do ust, z e-maila na e-maila, tak abyśmy my Polacy, byli jej świadomi. Aby ta historia nie przepadła. Aby dzieło życia Korczaka nie poszło na marne.
21 września, 2012 o 9:28 am
No, sporo komercji tam jest, ale pewnie nie ma innego wyjścia – to wszystko musi na siebie zarobić.
22 września, 2012 o 2:26 pm
To właściwie bardziej góra Korczaka-Ziółkowskiego niż Szalonego Konia (wyczytałam z innych źródeł, że wizualnie pomnik przedstawia podobiznę innego Indianina). Sam w tekście poświęcasz więcej uwagi i „zachwytu” twórcy dzieła niż przedmiotowi jego natchnienia.
PS Mimo upływu 15 lat od chwili powstania ww tekstu czyta się go dobrze. Masz dar pisania.
23 września, 2012 o 7:32 am
Pomnik Szalonego Konia to jest właściwie artystyczna wizja Korczaka Ziółkowskiego – jest idealistycznym wyobrażeniem indiańskiego wodza, ma znaczenie symboliczne. I raczej nie powinno się oczekiwać od niego pełnego realizmu. Ale to prawda – autentyczność zdjęcia, które zwykle podaje się jako wizerunek Szalonego Konia, jest kwestionowana (ponoć nie godził się on na to, żeby robić mu zdjęcia, bo to mogłoby ukraść mu jego cień).
Chodzi mi o tą fotografię:
Domniemana podobizna Szalonego Konia
***
Mój artykuł mówi o Korczaku Ziółkowskim i jego rzeźbie – dlatego oczywiście poświęcam mu więcej miejsca, niż samej postaci Szalonego Konia.
Te opublikowane ostatnio na mojej stronie teksty odbiegają od blogowej koncepcji, stylu i tematyki poruszanej przeze mnie dotychczas, ale postanowiłem je tutaj zamieścić gwoli pewnej dokumentacji, choć też i popularyzacji. A były pisane przed laty, w czasie kiedy przez kilka sezonów zajmowałem się organizacją i prowadzeniem wycieczek turystycznych po Ameryce. Miały więc one taki charakter utylitarny – były czymś w rodzaju przygotowywania się do mojej ówczesnej pracy – bo przecież wypadało mi coś o tej Ameryce ludziom opowiedzieć (Zwłaszcza na dłuższych trasach – jak np. ponad 3-tygodniowa tura prowadząca z Los Angeles do Nowego Jorku. Opanowanie żywiołu Kilkudziesięciu osób w jednym autokarze na tak długiej trasie potrafi być pewnym wyzwaniem ;)
24 września, 2012 o 11:38 am
25 września, 2012 o 7:12 am
Ładnie, cholera…
A ten Korczak, Eeleju, to on pomiędzy wysadzaniem i płodzeniem, nie pogrywał przez jakiś czas w zizitop?! :)
15 października, 2012 o 5:15 pm
Czesc Staszku,
Ciesze sie ze opisales ze swoim i swoistym kunsztem historie Korczaka Ziolkowskiego i odrobine Szalonego Konia… Nie zgadzaja mi sie pewne fakty, o ktorych mowi film jaki leci/lecial? w CHMemorial… Wydaje mi sie, ze rzezba Paderewskiego wygral rzeczywiscie konkurs podczas World Expo in NYC, ale chyba w 1933, co bodaj mam na zdjeciu – wlasnie oryginalu jaki znajduje sie w CHM? Byles tam, tak samo wiele razy jak i ja… ale pamiec jest ulotna… wydaje mi sie, ze jednak zrobil to wczesniej… bo potem – wlasnie jeszcze przed wojna – czeladniczyl u Gutzona, a w sumie chyba najbardziej spieral sie z samym Gutzonem… syn chyba byl jeszcze za mlody… a przeciez po latach ozenil sie z Monika Ziolkowski, z ktora… np. zrobili piekna statue Dzikiego Billa Hickoca w Deadwood… Mam na zdjeciu – kiedys to wszystko do celow dokumentalnych obcykalem – list jakim sie Borglum zegna – ie zwalnia Korczaka (letter of fire :)
No i data rozpoczecia – tu jestem na 99% pewny, ze zaczal odstrzeliwac skale w 1948 a nie w 1949…. i to 6.09 co bylo data smierci Szalonego Konia i data urodzin Korczaka… znam tekst, jakim Korczaka uraczyl Standing Bear`a… gdy sie SB dowiedzial, ze Korczak sie urodzil 6.09… najpierw powiedzial, ze chcialby, by to on rzezbil, a pozniej dodal, ze to on i tylko on powinien to zrobic… :) Dokladnie takim tekstem „poczestowalem” Monike Ziolkowski, gdy mialem wizje i projekt, by w 400 lecie przybycia pierwszych 5 Polakow do Jamestown postawic im pomnik… a bylo to jeszcze w 2004-5 na 3-4 lata przed okragla rocznica…
Pisze to na goraco, bo jak mawial prof. Krapiec parafrazujac Hegla… z faktami nie mozna dyskutowac – trzeba je dobrze badac :)
pozdrowienia i uscisk dloni!
a KIEDY SIE SPOTKAMY?
Twoj Amigo de Jura :)
Aaaa i jeszcze mi sie przypomnialo – ponoc Korczak to bylo nazwisko panienskie matki, ktore majac 16 lat znalazl w stosownych ksiegach/archiwach/urzedach… i to wzial jako imie, a po ojcu wlasciwe naywisko rodowe…
Ja o mistrzu Paderewskim mowie moim turystom – tlumaczac na dzisiejszy jezyk – jak o —za przeproszeniem sp Michaelu Jacksonie… taka Paderewski robil furore w czasach wiktorianskich i post wiktorianskich… nb ciekawa historia jest o jego pobycie na Aotearoa… w 1910 r. na 14.7 czyli w 400 rocznice z wlasnych apanazy ufundowal w Krk pomnik Bitwy pod Grunwaldem… zniszczony podczas IIWW przez NN (niemieckich nazistow) :) odnowiony przez Mariana Koniecznego w 70-tych latach
15 października, 2012 o 5:21 pm
tak, pisza, ze w 1939 powstala rzezba Paderewskiego… targi na pewno… rzezba… musze sprawdzic na zdjeciu… ale potwierdzaja pierwszy wystrzal na 3.6 1948… rocznica bitwy pod Little Big Horn – jesli dobrze pamietam… http://en.wikipedia.org/wiki/Korczak_Ziolkowski
15 października, 2012 o 5:24 pm
aaa i zaraz (za 5 dni) bedzie okragla 30 rocznica smierci Korczaka… chyba zadzwonie do Moniki :)
a wypije Twoje zdrowie… bo bym, przegapil…
mam nadzieje, ze Ruth jeszcze zyje… chyba bedzie miec z 90 lat…
ostatnio bylem tam w 2009 i miala sie calkiem OK :)
16 października, 2012 o 4:27 am
Staszku, a nie chcialbys kontrybuowac i zamiescic tego art w SPpl?…
30 rocznica smierci Korczaka, to warto temat szerzej pokazac!
pozdro!
bo
16 października, 2012 o 7:47 am
Dzięki Bogdanie za wszystkie te (tak zaangażowane ;)) uwagi.
Ja ten tekst pisałem wiele lat temu więc wielu szczegółów związanych z historią SK i KZ nie pamiętam.
A jeśli chcesz go zamieścić na stronie Świata Podróży – to proszę bardzo (z Twoimi przypisami, oczywiście ;))
23 października, 2012 o 6:12 am
TVP Kultura wyemitowalo wczoraj wieczorem program „Korczak Ziółkowski Rzeźbiarz Gór” rez. Clare Dawid Francja 2010. Bardzo ciekawe rozwinięcie tematu L.A. Korczak okazał się być mądrym ojcem pozostawiając wolny wybór dzieciom co do kontynuacji jego marzeń, siedmioro z nich kontynuuje pracę nad marzeniem ojca obecnie dołączają też wnuki. Pracę nad ukończeniem pomnikia ocenia się na około 50 lat. Ma też powstać (albo przede wszystkim) Uniwersytet Indian Ameryki Północnej oraz centrum medyczne, kwestie finansowe powoli rozwijają się w dobrym kierunku. Fundacja wspomaga uczniów i studentów z 9 rezerwatów stanowych (2008). Rozpoczynającemu pracę Korczakowi nikt nie wierzył. Indianie – bo uważali, że ich oszuka jak inni biali. Biali – bo żył jak Indianie i ci ostatni mieli tam zawsze wolny wstęp. To rozciagniecie w czasie ma głęboki i złożony sens. Widocznie trzeba stulecia by przywrócić Indianom ich prawowite i właściwe miejsce .
23 października, 2012 o 7:11 am
PS. Monika ( córka Korczaka) bardzo sympatyczne wrażenie sprawia w tym materiale filmowym, podobna do taty :-)
13 marca, 2013 o 2:14 pm
coś pięknego
1 lutego, 2014 o 12:07 am
[…] SZALONY KOŃ […]
30 lipca, 2014 o 7:14 pm
[…] SZALONY KOŃ […]