GURU, MISTRZ, NAUCZYCIEL, PRZYWÓDCA, PASTERZ, FÜHRER…

Akademia Platońska (mozaika z Pompei)

Czy potrzebujemy nauczycieli, nawet jeśli jesteśmy już ludźmi dorosłymi, ukształtowanymi, dojrzałymi – kiedy już wiemy czego chcemy? (Czy jednak na zawsze jesteśmy już „ustaleni” i zawsze wiemy czego chcemy)? Czy potrzebne są nam autorytety? Czy szukamy jakiejś sankcji dla naszych wyborów (i wzorów myślenia) u ludzi mądrych, wykształconych – przerastających nas wiedzą, roztropnością i doświadczeniem?

*  *  *

Rozważmy przypadek skrajny, który jednak może uwidocznić nam pewne mechanizmy, dzięki którym ludzie podporządkowują się przywódcy – komuś, kto ma nad nimi władzę, (i którą to władzę oni zwykle akceptują).
Chodzi mi tu o posłuszeństwo absolutne, bezwarunkowe, całkowite… O poddanie się, oddanie, uległość… np. taką, jaka występuje we wszelkich zakonach, sektach; wśród urzędników i serwilistów państw autorytarnych; w hierarchicznej strukturze kościelnej; również w religiach i kultach skupiających się wokół swego mędrca, guru, mistrza…

Czy mamy wtedy do czynienia z ucieczką od samego siebie? Czy tym sposobem pozbywamy się własnego „ja”?
Czy oddając naszą wolność, zyskujemy spokój, bezpieczeństwo i wygodę?
Dlaczego jesteśmy gotowi zrezygnować z własnej wolnej woli? Czy nie jest to po prostu jakaś radykalna próba pozbycia się (wielkiego) brzemienia wolności?
Czy komfort w (często dobrowolnej) niewoli więcej jest dla nas wart od niepokoju na wolności? Dlaczego swoboda tak często jest dla nas w rzeczywistości ciężarem?

*  *  *

Myślę, że ludzie, przyjmując nauki Mistrza, nie tyle chcą się pozbywać samych siebie, co zachować siebie, ale wzmocnionego naukami Mistrza. Nawet jeśli jest to związane z tzw. „odrzuceniem”, „pozbyciem się”, czy też zmianą pewnych aspektów własnego „ja”. Tak więc, paradoksalnie, nawet jeśli komuś się wydaje, że porzuca własne „ja”, to robi to z pobudek ego-istycznych.
Zauważmy, że wtedy – tak naprawdę – nie następuje jakaś redukcja „ego” ale wprost przeciwnie: to „ego” podłączane jest niejako pod jeszcze większe EGO Mistrza (nauczyciela, guru, religijnego przywódcy, proroka, führera…). Człowiek nie pozbywa się wtedy swojego „ego”, raczej się ubezwłasnowalnia – cedując swoją wolną wolę na podporządkowanie się Przywódcy, który często staje się Obiektem Kultu.

Można zadać pytanie (tak, jak zrobiła to Porcelanka): „Czy jeśli odrzuca się własne ‚ja’, to można w tym wypadku mówić o zachowaniu siebie?”
Moim zdaniem tak, bo człowiek w każdej chwili (sytuacji) jest sobą – zawsze sobą. Nawet jeśli udaje, przywdziewa maskę, gra, kreuje się na „kogoś innego”, staje się ślepo posłuszny, czy wręcz odrzuca własne „ja”.
Nie ma ucieczki od samego siebie.

*  *  *

W tym wszystkim najbardziej koszmarne wydaje mi się „ślepe” posłuszeństwo. To właśnie ono było powodem… a właściwie umożliwiło te wszystkie zbrodnie, których dopuszczano się w państwach totalitarnych, zarówno faszystowskich, jak i komunistycznych.
Niestety, patrząc na to z drugiej strony, możemy stwierdzić, że zdolność ludzi do podporządkowywania się władzy (autorytetom, politycznym czy też religijnym przywódcom), jest jedną z najważniejszych cech społecznego zachowania się człowieka – wręcz warunkiem, bez którego społeczeństwo nie mogłoby funkcjonować a państwo zaistnieć. To jest ta potężna siła konstytuująca „stadne” życie Homo sapiens.
Dlatego też większość ludzi tworzących społeczeństwo, wydaje się być konformistami i oportunistami. Także uciekać od wolności (co zauważył nie tylko Fromm) – gdzieś pod skrzydła gotowych formuł politycznych i religijnych, bo to jest nie tylko wygodne, ale i – jak się wydaje – konieczne.

*  *  *

Czym się różni „bezgraniczne” zaufanie od „ślepego” posłuszeństwa? W jakim momencie przywódca staje się „führerem”? Czy „krytykować” nie oznacza „mylić krok”, podważać autorytet, kwestionować mądrość guru? Może właśnie dlatego wszystkie „wiary”, sekty, religie, ideologie (cóż, przepraszam, że ustawia się to wszystko w jednym rządku) nie znoszą, tak naprawdę, krytyki? Wszystkie dążą do wzmocnienia swoich fundamentów a każda wątpliwość (oraz krytyka) jest tych fundamentów osłabieniem. Okazuje się, iż najlepszym „budulcem” owych fundamentów jest Fanatyzm (wraz ze swoją siostrą, Ortodoksją). Każdy krytyk jest potencjalnym dysydentem – może skierować myśli do innego obszaru mózgu, gdzie mogą one zdobyć pewną suwerenność. A to jest zagrożeniem dla „prawdy i tylko prawdy” – w obrębie jedynie „prawdziwych” wyznań, religii, wierzeń, ideologii… A Prawda nie znosi Relatywizmu.

*  *  *

Przeciętny człowiek nie jest w stanie stworzyć autonomicznych reguł własnego postępowania – stąd potrzeba szukania Mistrza, Nauczyciela, Drogowskazu… ( jest to niczym innym, jak podporządkowywaniem się kulturowemu status quo). Stąd rycie przykazań (dla wszystkich) na kamiennych tablicach, stąd zapisywanie (obowiązujących) kodeksów na kamiennych kolumnach, stąd księgi ze „świętym” prawem.
I tylko nieliczni mają odwagę (albo są na tyle szaleni) by „przewartościować” obowiązujące dotychczas „wartości” – i próbować zastąpić je własnymi. Niestety, najczęściej trafiają oni na krzyż (lub stos), zakuwa się ich w kajdany, albo zakłada kaftan bezpieczeństwa i zamyka w domu wariatów.
Lecz zdarza się i tak, że niektórzy z nich stają się zarzewiem nowych ruchów społecznych, nowej filozofii, nowej religii… Niekiedy trudno jest odróżnić człowieka obłąkanego od tego, który jest oddany jakiejś misji, lub któremu się wydaje, że wypełnia wolę bogów.

*  *  *

Jean Delville – „‚L’École de Platon” (Musée d’Orsay, Paris. Zdjęcie własne)

*

Komentarze 43 to “GURU, MISTRZ, NAUCZYCIEL, PRZYWÓDCA, PASTERZ, FÜHRER…”

  1. hirundo Says:

    Logosie – toż to prawdziwy koktajl pytań GIGANTÓW!!!
    Mistrz i lider nie chodzą tymi samymi ścieżkami, z innych wywodzą się zakresów mentalnych, społecznych, a tymczasem coś „musimy z nimi teraz zrobić” – idę do Świątyni Dumania, czyli na nordic walking – w pięknych okolicznościach przyrody będę rozmyślać raczej o potrzebie Mistrza, niźli lidera – od zawsze aspołeczna H.

    • Logos Amicus Says:

      Dlaczego Mistrz nie może być Liderem, a Lider – Mistrzem?

      • hirundo Says:

        Już słownikowe definicje bardzo się różnią: Mistrz jest kimś doskonałym w jakiejś dziedzinie, przewyższającym innych umiejętnościami, zdolnościami i biegłością (proszę – zerknij no do lustra :)
        Lider jest przywódcą formacji społecznych takich, jak partie, związki zawodowe, brrr, i nie musi być doskonały – może stosować niecne techniki manipulacyjne, może być nawet miernotą – vide Edek z „Tanga” Mrożka. Prawdziwy lider jest typem biologicznie silnym i wybija się na szczyty z samego dna – vide A. Lepper. Ponieważ taka materia społeczna jest mi niemiła i źle się czuję w pobliżu lidera, to od razu skupiłabym się na Mistrzu, który zazwyczaj taki jest, jakiego szuka dusza, umysł, talent. To są półki, które mnie kręcą.
        Jeśli temat będzie rozwojowy, podszkolę się z Le Bona, Dalajlamy, Ole Nydala, Barbary Skargi, Leszka Kołakowskiego i in., a Ty, Logosie, nie oszukuj, tylko patrz w lustro :)

  2. snoopy Says:

    Myślę Logosie, że to nadużycie stawiać w jednym rzędzie sekty, zakony, Kościół i inne religie, nawet jeśli mówisz o posłuszeństwie. Żaden zakon, czy biskup nie żąda posłuszeństwa bezwarunkowego i całkowitego. Poza tym są jeszcze dwie istotne cechy, które odróżniają np. taki zakon od sekty: wolność i krytycyzm. Do zakonu wstępuje się w sposób wolny i można z niego w wolny sposób wystąpić – nie tak jak w sekcie, która tę wolność ogranicza. Poza tym w zakonach obecny jest krytycyzm wobec przełożonych i ich decyzji. Nie chodzi tu tylko o jakieś narzekanie (chociaż i ono jest), ale i konkretne pytania, dyskusje, uzasadnienia, wreszcie duże poczucie humoru, które pozwala różne napięcia złagodzić lub rozbroić. W sektach jest to nie do pomyślenia.

    A co do sprawy autorytetów: ja osobiście nie widzę nic złego w tym, że człowiek jakieś autorytety sobie obiera. To bardzo rozwija, gdy człowiek wsłuchuje się z uwagą w wypowiedzi mądrych osób. Z czasem pojawia się zaufanie do konkretnych osób, może nawet pewien podziw, chęć podążania w tym kierunku. Ja sam mam kilka takich autorytetów wśród osób, które znam osobiście, ale i wśród pisarzy, myślicieli etc. Zawsze jednak pamiętam o dwóch rzeczach (pisałem o tym kiedyś na swoim blogu): 1) autorytety są zawsze autorytetami dla pewnej części społeczeństwa, a nie dla wszystkich; 2) nigdy nie powtarzać tego, co ktoś przede mną powiedział, tylko dlatego, że to właśnie zostało już przez kogoś powiedziane.

    • hirundo Says:

      Właśnie na stawianiu „w jednym rzędzie” wymienionego przez Ciebie wyżej zestawu polega SIŁA tego tematu – zredagowany po akademicku nie zagrzałby naszych umysłów do ofensywnych przemyśleń. O sektach, zakonach, biskupach itd. wielu z nas(?) ma stereotypowe, leniwe, mniemanie. Logos przykłada „szkło powiększające” do naszych dzisiejszych definicji, a po dyskursie wyjdziemy z garściami pełnymi „niespodzianek”. Ja tam zamierzam się obłowić, – Tobie też tego życzę.

      Może jeszcz tylko cytat, tak a propos:
      „Od dłuższego czasu uważam, że zanik pewnego rodzaju filozofii przynosi szkodę naszemu społeczeństwu. Chodzi o ten rodzaj filozofii, który w VI i V w. p.n.e. uprawiali w Atenach Sokrates i inni filozofowie. O filozofię stosującą metodę dociekań dostępnych dla „każdego” i dla „każdej”, dociekań, z którymi wszyscy mogą się utożsamić, ponownie rozniecając w sobie dziecięcy – ale bynajmniej nie dziecinny – zmysł dziwienia się. O filozofię pełną życia i znaczenia, która często pozostawia w duszach ludzi więcej pytań, niźli mieli na początku, ale niekiedy pozwala im znaleźć przynajmniej cień odpowiedzi. Chodzi o dyskurs filozoficzny, w którym nikt nie jest guru, a ten, kto prowadzi dyskusję, więcej uczy się od innych uczestników niż oni od niego. O typ filozofii, która uznaje fakt, że pytania nieraz odkrywają więcej prawdy o nas i o świecie niż odpowiedzi” – Ch. Phillips.

    • Logos Amicus Says:

      Snoopy, z całym respektem: wolność w zakonie wydaje mi się cokolwiek… dziwną wolnością.
      Jakoś trudno mi sobie wyobrazić tę wolność kogoś „zamkniętego” w celi i w sztywnych regułach zakonu.
      (Czy rzeczywiście uważasz, że ograniczając obszar naszej wolności, nadal pozostajemy wolni, a nawej – jak twierdzą nawet niektórzy – ten obszar wolności poszerzamy? Wg mnie jest to zbyt zawiła znaczeniowa ekwilibrystyka.)

      I jeszcze jedna mała uwaga: zważ, że wszystkie wielkie (obecnie) religie zaczynały jako sekty.
      Czy różnica miedzy sektą a kościołem (grupą wyznaniową) nie jest różnicą głównie ilościową, instytucjonalną, nominalną, umowną, historycznie uwarunkowaną?

      • snoopy Says:

        Ja sądzę, że wolność w większej mierze zależy od wnętrza człowieka niż warunków zewnętrznych w jakich żyje. Zakon z pewnością ogranicza pewną swobodę życiową, ale nie musi ograniczać wolności. Myślę jednak, że tutaj trudno będzie nam dojść do porozumienia.

        Nie sądzę też, że różnica miedzy sektą a Kościołem jest głównie różnicą ilościową etc. To różnica jakościowa (żeby wspomnieć tylko taki „szczegół” jak sekciarskie zamknięcie się grupy i kościelna otwartość na świat zewnętrzny oraz ludzi spoza kręgu wyznaniowego). Nie wyklucza to faktu, że być może niektóre grupy wykazujące początkowo pewne cechy, które dziś skłonni bylibyśmy określić jako sekciarskie, z czasem ewoluowały w kierunku większej powszechności. Prawdą jest też, że i dzisiaj wewnątrz wielkich religii odnaleźć możemy ludzi i grupy o mentalności sekciarskiej.

      • Logos Amicus Says:

        „Ja sądzę, że wolność w większej mierze zależy od wnętrza człowieka niż warunków zewnętrznych w jakich żyje.”

        Mówisz o wolności wewnętrznej, umysłowej, którą np. chce zachować człowiek zniewolny fizycznie -tak, jak to było z ludźmi zesłanymi, zamkniętymi w gułagach, a nawet w nazistowskich obozach koncentracyjnych, czy innych kazamatach.
        I rzeczywiście, niektórym z nich taką wolność udawało się zachować, ale jednak większość temu zniewoleniu uległa – została stłamszona (a częśto i zniszczona) również mentalnie.
        Lecz ja nie o tym piszę.

        Uważam, że warunki zewnętrzne mają jednak decydujący wpływ na poczucie wolności u człowieka (to właśnie dlatego ci, co naprawdę chcieli byc wolni i dla których wolność była jedną z najwyższych wartości, z niewolniczego w swej istocie systemu totalitarnego pragnęli się wyzwolić.)
        Wolność nie ogranicza się jedynie do umysłu. Wolność to swoboda wypowiedzi, dostęp do informacji, możliwość decydowania o sposobie własnego życia, ciągła możliwość dokonywania wyborów… (A tego już nie ma w społecznościach zamkniętych, ograniczonych sztywnym regulaminem, autorytarnych, mocno shierarchizowanych, podległych, zaznaczonych ścisłym rytem… Kto do takiej społeczności decyduje się przystąpić – nawet jeśli czyni to w sposób dobrowolny – znacznie ogranicza, moim zdaniem, obszar swojej wolności. W pewnym sensie, sam się niewoli.)

  3. Hoko Says:

    http://kopalniawiedzy.pl/charyzma-lider-zielonoswiatkowcy-autorytet-kora-przedczolowa-zakret-obreczy-sceptycyzm-czujnosc-Uffe-Schjdt-10247.html

    ;)

    „Uffe Schjødt z Uniwerytetu w Aarhus postanowił zbadać procesy zachodzące w mózgu podczas spotkania z charyzmatyczną osobą. Ustalił, że zmniejsza się wtedy aktywność obszarów odpowiedzialnych za sceptycyzm i czujność (Social Cognitive and Affective Neuroscience).
    W studium wzięli udział zielonoświątkowcy (wyznawcy pentakostalizmu), którzy wierzą, że ludzie zyskują dary w postaci prorokowania, uzdrawiania chorych czy glosolalii, czyli mówienia językami.
    Posługując się funkcjonalnym rezonansem magnetycznym, Duńczycy przeskanowali mózgi 20 zielonoświątkowców i 20 ludzi niewierzących w czasie, gdy odtwarzano im nagrane modlitwy. Badanym powiedziano, że 6 z nich odczytywał niechrześcijanin, 6 zwykły chrześcijanin, a resztę – też 6 – uzdrowiciel. W rzeczywistości wszystkie recytował przeciętny chrześcijanin.
    Tylko u osób wierzących, jeśli uznawały, że mówiący potrafi leczyć, dochodziło do obustronnej deaktywacji przyśrodkowej i grzbietowo-bocznej kory przedczołowej oraz okolic przedniego zakrętu obręczy, które odpowiadają za sceptycyzm i czujność. Niezależna analiza ujawniła, że wyłączenie to pozwalało przewidzieć, jak wierzący ochotnik oceni charyzmę mówcy oraz doświadczenie obecności Boga w czasie modlitwy.
    Aktywność wskazanych rejonów kory zmniejszała się w dużo mniejszym stopniu, jeśli wolontariusze byli przekonani, że słyszą głos chrześcijanina bez specjalnych darów.
    Schjødt podkreśla, że nie wiadomo, czy podobny mechanizm wywierania wpływu dotyczy liderów ruchów innych niż religijne. Niewykluczone jednak, że tak właśnie oddziałują na ludzi autorytety w postaci lekarzy lub polityków.”
    (Autor: Anna Błońska)

  4. Kartka z podróży Says:

    Autorytet, autorytarny – podobnie mi to brzmi.
    Hoko
    Bardzo ciekawe badania
    Pozdrawiam

    • Sarna Says:

      Tylko podobnie brzmi Kartko, stąd ludzie, jak widać ;) błędnie interpretują. A ja właśnie dzisiaj miałam na egzaminie ten termin i na szczęście wiedziałam, co oznacza. Zawsze współczułam tym biedakom podwijającym ogon pod siebie przy „silniejszym” i znęcającym się nad „słabszym”. Żałosne kreatury.
      pozdrawiam

    • hirundo Says:

      Witaj Kartko – przywołałeś termin, który, co spodziewane, prowadzi dociekania o bardzo skomplikowanej potrzebie przewodnictwa w rejony naszego pokolenia oddawnych lęków – wyrośliśmy w systemie autorytarnym i dla nas to bolesne określenie. Blisko jest indoktrynacja, a za nią pełznie pranie mózgu… jeśli nie jesteśmy psychologami, to definiujemy te słowa również poprzez pamięć osobistych doświadczeń. Nigdy nie dostałam bezpośrednio w kość od minionego systemu – nie mam mentalności kombatanckiej, która mi nie imponuje (co stwierdzenie, to temat…). Dorastając jednak w programowym, narzucanym przez system, zakłamaniu, odczuwałam ogromną presję indoktrynacji, która krępowała wolność myślenia (owa opresyjna dla intelektu indoktrynacja drzemie cicho w książkach z czasów PRL, w ówczesnych przekładach literatury światowej – poszperaj Kartko może i we własnej bibliotece, to aż Cię wkurzy ilość!!! Co ciekawe, trudno mi to było dostrzegać wówczas, gdy dzisiaj, wykąpana w swobodzie myślenia, z obrzydzeniem zaglądam do niegdysiejszych słowników np. pisarzy polskich, do encyklopedii – tej granatowej – nie pamiętam już jak się zwała – na której każdy tom tak czekałam w dzieciństwie. Ale miałam mądrego Ojca, który zawsze mi mówił, że należy szukać u źródeł, a nie korzystać ze skrótu encyklopedycznego). Na co dzień przyjaźnię się z Sokratesem, Arystotelesem, Kołakowskim, wielce mi ulubioną Barbarą Skargą.
      Kocham swobodę myślenia i wypowiadania (choć czasami tkwię w sytuacji wołającego na „puszczyni” – to moje połączenie pustyni i puszczy). Trudno mi będzie więc wypowiadać się w sprawach dotyczących innych typów podległości (buntuję się na to słowo, ale nie mam na podorędziu innego) – jak wobec Mistrza i Nauczyciela – w tych sferach pozostawiam sobie jeszcze przyłącza, z wielka nadzieją, że to JA dokonam wyboru i będę czujna jak świstak, by nie dać się zwieść). Poszukiwanie guru, uleganie liderowi, zwątpienie w pasterza (nie jestem owcą) – jakoś w swoim matuzalemowym życiu zaliczyłam i zawsze wychodziłam z dictum „panu już dziękujemy”. Na szczęście nie mam, poza teoretycznym, odniesień do furera (ale lektura wspomnień A. Speera dała mi do myślenia – polecam sobie przypomnieć). Dziękuję LOGOSOWI jak zwykle :)

      • Sarna Says:

        Hirundo, nie próbujesz nam chyba wmówić, że dorastałaś w czasach Piłsudskiego?
        pozdrawiam

      • hirundo Says:

        Sarno, witaj. Odniosłaś wrażenie, że “chcę wmówić” wam moją zgrzybiałą starość? Zaniepokoił Cię mój “matuzalemowy wiek”, jak sądzę. Do metryki podchodzę na luzie, chociaż dla staruszków jestem “dzieckiem”, a dla dzieci “staruszką” :)
        Bardzo lubię metafory. Niektóre z nich wiodą mnie w zaskakujące zakresy znaczeniowe, inne czasami zanadto zwiodą, a bywa, że… zupełnie zawiodą :(
        Wezwany przez Ciebie Dziadek także przejawiał skłonność do metafor, ale nie śmiałabym ich tu przytaczać, bo te najcelniejsze są ostre jak brzytwa. Za to niezmiennie, od tamtych – przedpotopowych – czasów, zwracają uwagę niezmiernie szerokim zakresem znaczeniowym. Tak szerokim, że do dziś budzą respekt. A jakie wrażenie zrobiłby Piłsudski na nas dzisiejszych – w kontekście Logosowego tematu? Zbiorowa pamięć o Nim dryfuje w rejonach mitu i zmyślenia. A w narodzie znów się budzi potrzeba “silnego przywództwa” :[ i już jawi się kandydat, chętny “nas poprowadzić” :[ … nie jestem jeszcze TAKĄ staruszką, żeby mi to było obojętne, chociaż jestem aspołeczna niezwykle – jak Kartka, którą serdecznie pozdrawiam :)

      • Logos Amicus Says:

        Nie wiem, czy zauważyłaś, Sarno, ale Hirundo jest także „rówieśnicą” Sokratesa i Arystotelesa :)

        PS. Mam nadzieję, że Twoja uszczypliwość nie jest zbyt złosliwa (a sądząc po reakcji Hirundo, nie odebrała ona tego w ten sposób – za co jej dziękuję).
        A tak wogóle – wolałbym jednak, abyśmy trzymali się tematu poruszanego we wpisie. Tak chyba będzie lepiej dla nas wszystkich (a zwłaszcza dla meritum ; ) )

      • Sarna Says:

        „Rzeczniku osób uciśnionych przez sarnę”
        1) zauważyłam, ze wyręczasz w odpowiedziach osoby do których się zwracam lub do wypowiedzi których nawiązuję.Więcej wiary w ich intelekt, to nie są osoby ubezwłasnowolnione, potrafią mówić same za siebie i mówią ciekawe rzeczy,
        2) dziwne, że oboje z Hirundo odnieśliście moją rzeczową uwagę do swojego wieku. Ani mi w głowie było podkreślać wiek Hirundo. Wzmianka o wieku miała być dla Was drogowskazem, bo domniemywam, że powodem Waszego świętego oburzenia jest mylne przeświadczenie, że prawidłowo pojmujecie termin „autorytaryzm” stąd przypięliście się do wieku jako uszczypliwości. Może rozsądniej było poczytać zanim rypnęliście komentarze o swoim bolesnym wieku?
        3) Lubię blogi, bo myśli i uwagi innych, dyskusja wiele mnie uczą. Porządkują badź dezorganizują moje spojrzenie na pewne sprawy. Jeśli Hirundo w swoim komentarzu zawarła „błąd” i mówi, że wyrosła w systemie autorytarnym tzn., że myli pojęcia, bo:
        – systemy totalitarne miały tylko pewne cechy autorytaryzmu, ale nim nie były,
        – autorytaryzm łączy się z silną osobowością przywódcy (kultem jednostki), który nie musi być szefem rządu, partii itd. w Polsce ostatnią taka osobowością był J. Piłsudski (stąd oczko do Hirundo Panie Rzeczniku …. i sama zainteresowana w sprawie Pani , co miało was dyskretnie zmitygować do podciągnięcia się w temacie, a zrobiliście wielkie halo ze swojego wieku :) Więcej dystansu do siebie może?
        – dla przykładu za źródłami ( które chyba nie posadzicie o dyskryminachę wiekową) są nimi: J. Piłsudski, A. Pinochet, F Franco, J. Peron
        nie są nimi: J. Stalin, Kim Ir Sen, King Dzong

        PS 1 Ostatnio przytaszczyłam do domu jednego narcyza. Było miło go dostać i wdychać dyskretną woń, a i widok był miły bo to wyjątkowo dorodny okaz, ale jak już go przytaszczyłam pomyślałam ” co ja zrobię z ta jedna sierotą? ” Wstawiłam do przypadkowego naczynka w którym się już pławiły i ukorzeniały roślinki i wyglądał wspaniale. To było jego miejsce, nie potrzebował towarzystwa, potrzebował tła. Prawdziwy narcyz. Po raz pierwszy dotarło do mnie dlaczego go tak nazwano.

        PS 2 Dziwne, że myśl o tym narcyzie naszła mnie w trakcie pisanie tego komentarza. Zastanawiające Panie Rzeczniku ….

  5. Kartka z podróży Says:

    Hirundo
    Myślę, że moje wewnętrzne poczucie niezależności też obudziło sie w tamtych czasach. Okres dojrzewania przechodziłem pod koniec lat 70-tych i bunt nie mial wymiaru politycznego ale raczej obyczajowy – wymierzony w familijne, toksyczne realia drobnomieszczaństwa gierkowskiego. Też w instytucje, bo w szkołę i rodzinę. Później studia i bunt nabrał wymiaru politycznego – był skierowany przeciw panstwu. Skonczyło się to boleśnie stanem wojennym i zamieszkami z których tragiczne sceny wciąż do mnie wracają. Ale wraca też poczucie wolności, ktorego doznawalem na zasnutych gazem ulicach. Potem ten cały ruch kontestacyjny w ktorym chcąc niechcąc tkwiłem, przeniósł się do kościołów a ja się w nich źle czulem. Pamietam, że chyba z dwa razy wybrałem się na wyklady w parafiach i zrozumiałem, że po prostu zamieniam jedna niewolę na drugą – autorytarny, komunistyczny smrodek zamieniam na równie autorytarną katolicką atmosferę. Po prostu duszę się w jakis wspólnotach wymuszających uleglość. Więc nie oglądając się na resztę poszedlem swoją drogą.
    Jasne, że miałem w zyciu autorytety, pracowalem w zespołach, podlegalem hierachii ale to nie była moja egzystencjalna potrzeba tylko wolny wybór – po prostu było mi akurat w danym momencie z nimi po drodze. Schodziliśmy się i rozstawaliśmy.
    Dlatego mam problem z pisaniem o ludziach, którzy dają się podporządkować, oddają się wspólnotom i przywódcom, tęsknią za jakąś autorytarną władzą, bo inaczej nie potrafią żyć. Nie potrafią unieść ciężaru swej wolności, nie chcą poczuć jej słodkiego smaku. Jasne, że rozumiem ich motywacje, ale w głębi duszy chyba nimi pogardzam za tę słabość – bo tak to odbieram. Chyba zresztą oni też pogardzają mną. Często to widzę w ludzkich oczach, gdy szczerze rozmawiam o swoich życiowych wyborach. Taka postawa często ludzi niepokoi, bo zaburza im porządek, ktorego pragną.
    Logos dzisiejszy temat ujmuje z dwóch perspektyw – potrzeb człowieka i potrzeb wspólnoty czy społeczeństwa. Z mojej perspektywy (czlowieka) to wyglada tak jak opisałem wyżej. Ale przyznaję, że gdyby nie „stadność” ludzkich zachowań, nasz gatunek nie zdominowałby życia na ziemi. Tyle, że ja patrzę ze swojej perspektywy. Życie mam jedno i nie zamierzam go poświęcać dla zachowania i powodzenia gatunku. A oddawać się bez reszty – po prostu nie umiem i nie chcę.
    Pozdrawiam serdecznie

    • hirundo Says:

      Nie byłam taka aktywna w tamtych czasach, przygwożdżona macierzyństwem. Ale bardzo obserwowałam jak ludzie ulegali entuzjazmowi, euforii nawet. Bardzo jestem wyczulona na fałsz i gdy tylko gdzieś się snuje, zaraz zwiewam w SIEBIE. Jedyny akt osobistego „heroizmu” bardzo dogłębnie i pouczająco przeżyłam. W stanie wojennym spotykaliśmy się po nocach, gdy nasze niemowlaki dawały wytchnienie. Na tych „nocnych Polaków rozmowach” deklaracje, tromtadracje, pohukiwania były czymś zwykłym. Tylko, że po posiaduchach musieliśmy wrócić do domów, znacząc ślady na grudniowym śniegu. Wiadomo było, że złamanie godziny policyjnej mogło kosztować wysoki mandat. Ja musiałam przechodzić przez ulicę. Kiedyś naładowana deklaracjami o wewnętrznej emigracji i takich tam górnolotnościach wyszłam z grupa gości – wychodzę za bramę, a tu patrol 100 m ode mnie. Spięłam się więc wewnętrznie i z pełnym poczuciem „zagrożenia” ruszyłam przed siebie, a mój Mąż za mną. Czułam się wówczas jak Nike (taka maciupka, ale jednak). Jakież było moje zaskoczenie, gdy dostrzegłam, że największy krzykacz (taki profitent Solidarności i kościołowych darów – krystaliczna prawica) – czmychnął do swego domu (po tamtej stronie ulicy, więc bez groźby, że będzie widziany) – przez tylna furtkę w ogrodzie – wtedy zobaczyłam, że ona tam jest. Od tamtej pory głębiej patrzę w ludzkie oczy, a i tak dałam się kilka razy nabrać. I już raczej w moim realu dziękuję.
      Magiczna godzina 01.01 – dobranoc Kartko

  6. hirundo Says:

    Logosie „czy szukamy jakiejś sankcji dla naszych wyborów” – trochę mi zgrzyta to pytanie, ale postaram się odnieść z mego punktu widzenia. Zawsze miło mi jest, gdy ktoś ważny dla mnie aprobująco i z rozmysłem poprze mój wybór – chociaż (!) powinnam napisać w czasie przeszłym. Moje przyjaźnie z konkretnymi ludźmi rozpinały się zawsze pomiędzy nastolatkami a starcami (im starsi tym bardziej podniecająca znajomość, 90+). Niestety, im bardziej sama zbliżam się do różnych limesów, tym więcej tracę cennych ludzi z mego pobliża – już bodaj wszystkich straciłam, którzy jeszcze chwilę temu mówili do mnie „dziecino” :) W ich oczach odnajdowałam zadowolenie, że oni są spokojni o schedę, o ten kaganek tlący się pod wartościami. Dzisiaj czuję się aż anachronicznie, gdy tłumaczę młodym, jak ważne są jasne wytyczne moralne. Czasami słyszę: „Takiego świata nie ma, o jakim mówisz”. I wówczas cieszę się, że mam dach nad głową, ulubione buty – dosłownie i w przenośni, moje ukochane KSIĄŻKI i wytroszczone osobiście bezpieczeństwo emocjonalne. Jest dobrze i nie szukam już aprobaty u mądrzejszych – co to zresztą znaczy w sprawie mądrości życiowej? Sama staram się jej nabywać, a na innych patrzę jak na współuczestników w życiowym pielgrzymowaniu, z których niektórzy są dalej. Idziemy właściwie równolegle, a KAŻDY tylko i wyłącznie do SIEBIE, przez siebie i… tych niektórych z trasy, w których oczach błysnie przy wyprzedzaniu. Ja wówczas zwalniam lub wręcz się zatrzymuję (ale nie w rozwoju). Staram się złapać wspólny rytm i nie uronić niczego ze szczęścia zaposiadania chcianego towarzystwa.
    …Cudza sankcja, co rozumiem jako aprobatę, jedynie nas uspokaja, co i dobrze, bo łagodzi lęk. Po to siebie nawzajem mamy jako ludzie, by także podtrzymywać się na duchu – ale trzeba mieć fart do ludzi właśnie, bo nasze oczekiwanie sankcji mogą, z każdej pozycji, ustawić niekorzystnie dla nas. Tak mi się skojarzyło: moja gospodyni ze studenckiej stancji pochwaliła mi się zakupionym materiałem na sukienkę. Moja przyjaciółka, tzw. współspaczka, zdębiała, słysząc, jak się zachwycam czymś absolutnie nie w moim guście. Wtedy powiedziałam, że to materiał na sukienkę gospodyni, nie na moją, a gospodyni właśnie potrzebowała sankcji – choć bez takiej ideolo podbudowy. Logosie, ja kombinuję w ten sposób, by nikt nie musiał pieczętować moich decyzji, bo to moje decyzje, choć czasami muszę łykać żabę na osobiste życzenie. Wtedy pocieszam się wspomnieniami z Paryża…, a sankcji nie szukam… tak już mam…

  7. Logos Amicus Says:

    Zdawałem sobie z tego sprawę, że umieszczenie obok siebie – w jednym, niejako zrównującym, rządku – guru, mistrza, nauczyciela, przywódcę, pasterza, fuhrera… może się spotkać z pewnym sprzeciwem, dezaprobatą. Lecz, jeśli była to jakaś prowokacja, to raczej bezwiedna, bo gdy tak przyjrzymy się bliżej tym pojęciom, to przyznać musimy, że jest jednak coś, co je ze sobą łączy. A jest to funkcja organizująca życie społeczne człowieka, którą realizują jednostki wyróżniające się (lub wyróżnione) pod jakimiś względami (lub z jakichś powodów) z grupy. Tym samym są one produktem społecznej hierarchizacji, czymś niezbędnym dla funkcjonowania każdego społeczeństwa.
    Z tego zaś wynikają zarówno dobre (dobroczynne), jak i złe (a niekiedy wręcz tragiczne i żałosne) konsekwencje.

    Oczywiście większość z nas pragnie się widzieć ludźmi niezależnymi, samodzielnie myślącymi, nie ulegającymi społecznej presji podporządkowania się panującej ideologii (partyjnej, religijnej, narodowej czy też państwowej).
    Ale czy tak do końca jesteśmy od tego wszystkiego wolni?

    Dorastając, musieliśmy mieć jakichś wychowawców i nauczycieli – jest to oczywisty wymóg edukacyjny, dzięki któremu możliwe było rozwinięcie się naszego… użyję tu słowa wielkiego, ale jednak adekwatnego – człowieczeństwa. Dopiero później zaczęło się rozstrzygać to, czy w tej zależności od innych pozostawaliśmy nadal, czy też chcieliśmy się spod niej wyzwolić, wyłamać.
    Co o tym decydowało?
    Wiele różnych czynników, zarówno indywidualnych, jak i środowiskowych.

    W dużej mierze identyfikuję się z tym, o czym piszecie – Hirundo i Kartko. Dorastanie w – co tu dużo kryć – kraju „zakłamanym” (mimo, że to słowo zrobiło sie strasznie wyświechtane, to nadal dość trafnie określa tamte realia), dość szybko nastawiło mnie bardzo sceptycznie wobec wszelkich „autorytetów”, bonzów i dygnitarzy, jak i samego systemu oraz instytucji państwowych. Rychło stałem się też krytyczny (i mocno nieufny) wobec naszej polskiej, tradycyjnej, zisntytucjonalizowanej religijności (która przecież i tak była fasadowa, zwyczajowa, płytka i mechaniczno-obrzędowa).
    Koniec końców, zdany byłem właściwie tylko na siebie. Orientacji w świecie zacząłem więc szukać na własną rękę – i na swój własny rachunek. Gdzie? W różnych miejscach, ale wszystkie przynależały do – że się tak wyrażę – przestrzeni kulturowej spoza „oficjalnego obiegu”.
    Wszystko to odbywało się za pomocą literatury, muzyki, filmu, filozofii, sztuki…

    W życiu nie miałem więc żadnych guru, nie poddałem się żadnemu przywódcy (ani tym bardziej fuhrerowi ;) ), nie dałem się pasać żadnym pasterzom, ani wodzić na manowce fałszywym „nauczycielom”.
    Ale już z mistrzami było inaczej: znalazłem bowiem ludzi, których podziwiałem, którzy mieli dla mnie ciężar autorytetu, których szanowałem, u kórych szukałem pewnych wskazówek, a przede wszystkim – wiedzy.
    I tak właściwie zostało mi do dzisiaj ;)

    (Ot i dałem się sprowokować do lekko wywnętrzającego elaboratu :) )

  8. hirundo Says:

    „jesteśmy od tego wszystkiego wolni?” – nie, ale w słuchawkach mniej doskwiera.
    Mamy podobne doświadczenia z Tobą i np. Kartką – Logosie. Cieszę się, że w największej mierze są to doświadczenia ze sfery kultury – balsamu terapeutycznego dla skołatanych. Gdyby były to doświadczenia z podziemia lub z „wojska”, bylibyśmy nudni, że hej!!!
    Bardzo doceniam wywnętrzający (lekko) elaborat (chociaż dużo masz do nadrobienia pewnie). Jestem nocnym skowronkiem, więc milo mi przełożyć Platona Twoimi słowami. Inni słodko śpią – swoja drogą, na moim skądinąd wielkomiejskim osiedlu willowo-niskoblokowym światła gasną około godz. 22-23. Sen jest dobry na wszystko, a czas ucieeeeekaaaaa…….. :)

    • Logos Amicus Says:

      Bez przesady, Hirundo… ja np. nie traktuję kultury jako „balsamu terapeutycznego dla skołatanych” ;)

      A przynajmniej sam nie uważam się za takiego… zbyt „skołatanego” :)

  9. hirundo Says:

    Ach, trochę przesadziłam i teraz się biję w piersi :(

  10. Torlin Says:

    Mnie się wydaje, że wszystko zależy od inteligencji danego człowieka. Kiedy toczy swoje bezrefleksyjne życie przez lata, to albo nikt mu nie jest potrzebny, albo führer lub przywódca sekty.
    Chyba każdemu inteligentnemu człowiekowi potrzebny jest nauczyciel, mistrz, prowadzący i podający.
    Tak mi się wydaje.

    • Logos Amicus Says:

      Torlinie, czy aby na pewno inteligencja jest tutaj decydująca?

      Można być przecież człowiekiem bardzo inteligentnym i ulec „fuhrerowi”, ideologicznemu przywódcy, jakiemuś idolowi (cielcowi, którym np. może być „mamona” lub jakakolwiek ideologia)…
      (Przykładów jest mnóstwo).

      Można – będąc inteligentnym – pozbyć się (de facto) własnej wolności, uciekając po skrzydła jakiegoś guru, bezwzględnie ulec naukom „Mistrza”, poddać się gotowym formułom religijnym (czy politycznym), czy nawet dać się zamknąć w jakiejś zakonnej celi… etc.
      A może to zależy nie tyle od inteligencji, co od czegoś innego?

      • Torlin Says:

        Może niesłusznie użyłem słowa “inteligencja”. Mnie chodziło o rozum, kierowanie swoim życiem, decydowanie. Dajmy na to pierwsze z brzegu przykłady – ja na widok jakichkolwiek nałogowców patrzę z wytrzeszczonymi oczami – “ja się muszę napić” albo “ja muszę zapalić”, albo “muszę się odegrać”. Musisz? A to nie ty o tym decydujesz? Ja czegoś takiego nie znam, ja się i napiję, i sobie zapalę i zagram, ale to ja kieruję swoim życiem, a nie nałogi mną.
        To samo jest z jakimkolwiek führerem, nie wyobrażam sobie, aby jakikolwiek ideolog popatrzył na mnie, a ja bym zapisał się do Hitlerjugend i wybijał Żydom szyby w oknach.

      • Logos Amicus Says:

        Sam widzisz, że nałogi nie mają raczej żadnego związku z poziomem inteligencji człowieka. Podobnie – podatność na jakieś ideologiczne zatrucie, czy autorytarną uległość.
        Ale rozum… już tak. Z tym się zgadzam.
        (Jakże wiele jest jednak rzeczy, które nam mogą „rozum” odebrać ;) )

  11. Jula - grafomanka Says:

    Myślę, że Ty Amicusie wybrałeś życie „outsidera” ;D))) Chyba USA, jak żaden inny kraj daje taką możliwość !. . . ;)
    W każdym innym kraju wybierając taki sposób na życie automatycznie każdy skazuje się na życie poza społeczne.

    GURU, MISTRZ, NAUCZYCIEL, PRZYWÓDCA, PASTERZ, FÜHRER…
    Wszystkich łączy jedno (ja nawet odżegnuje się od czasów w jakim poszczególnym z nich przyszło żyć, bo to też jest istotne i to bardzo – czynniki społeczno -ekonomiczne np. niewolnictwo, feudalizm, kapitalizm, socjalizm etc . . . ) Bo wszystkich łączy jedno słowo (Socjotechnika)
    I nie wiem kiedy dokładnie zostało ono naukowo wyodrębnione i zbadane, bo w praktyce było stosowane już od zamierzchłych czasów, chyba odkąd człowiek zaczął działać w grupach, społecznie, by przerwać – indywidualnie nie miał żadnych szans ! . . .

    A co to słowo oznacza, przytoczę za słownikiem („Słownika Encyklopedyczny Edukacja Obywatelska” Wydawnictwa Europa:

    Socjotechnika, ogół metod, środków i działań praktycznych zmierzających do wywołania pożądanych przemian w postawach lub zachowaniach społecznych, np. oddziaływanie (pozytywne lub negatywne) nauczyciela na uczniów, wpływ reklamy na jednostkowe lub społeczne zachowania konsumpcyjne. Działania socjotechniki stanowią też jeden ze środków walki o władzę, rozwiązywania konfliktów społecznych, komunikacji społecznej itp. Podstawowe metody socjotechniczne to np. perswazja, manipulacja, intensyfikacja lęku. Klasycznym dziełem dotyczącym zastosowania socjotechniki w sprawowaniu władzy jest dzieło N. Machiavellego Książę. W praktyce oddziaływania socjotechniczne kierowane są zarówno na emocje (strach, współczucie, miłość), jak i na intelekt (prezentacja danych statystycznych, powoływanie się na badania i autorytety naukowe).
    Socjotechnika określana jest też jako inżynieria społeczna.”

    Bardzo przepraszam, że przytoczyłam znaczenie w całości, bo wszyscy, którzy tutaj zaglądają uważają się za osoby inteligentne i tak z pewnością jest, ale pomimo to, też dają się pięknie manipulować w życiu, zaraz przykłady ;D)))

    Cytaty z blogu „amatora” .
    – 1. „Niewola wychowuje niewolników. Niewolnicy bywają albo ulegli i posłuszni, albo zbuntowani. Zbuntowani umieją tylko szukać zemsty na swych panach, ale ani walczyć o wolność, ani żyć w wolności nie umieją: pozostają zawsze niewolnikami. W naszym kraju niewola tak długo trwała i tak była ciężka, że wytworzyła liczne zastępy niewolników i uległych i zbuntowanych. Iluż to mieliśmy ludzi, co umieli się tylko kłaniać, tylko szukać łaski, czy to u jednego pana, czy u innego, który na jego miejsce przyszedł! Ilu takich, co się zaprzęgli do służby innemu panu, żeby się zemścić na poprzednim! Ilu wreszcie, którzy nie umieli myśleć o Polsce, tylko o tym, jakby Moskalom zaszkodzić! Wszystko to niewolnicy, mniejsza o to, że w połowie zbuntowani. I jako niewolnicy nie byli zdolni do tworzenia wolnej Polski”. Roman Dmowski – „Polityka polska i odbudowanie państwa”.
    Jakie to prorocze było i ciągle aktualne, patrząc na to co się nadal w Polsce odbywa.

    -2. Z kolei dr Urszula Jarecka, autorka książki „Propaganda wizualna słusznej wojny” pisze, że „(…) taktyką propagandową jest demonizacja wroga, podkreślająca, iż jest on uosobieniem zła, „szatanem”, „antychrystem” itd. Dla tej propagandowej techniki ważny jest kontekst, retoryka – także wizualna – odwołuje się do czytelnych i zrozumiałych wartości, czytelne zatem powinno być określenie tego, co jest święte i czyste. Ważne są tu także powszechnie podzielane źródła lęku, a za tym dopiero idzie dobór „odpowiedniego” demona. (…) Wizerunek Husajna jako kolejnego Hitlera podchwyciła prasa (zarówno poważne, opiniotwórcze dzienniki, jak i tabloidy); zwolennicy wojny widzieli „Hitlera z Bagdadu”, znaleziono analogie z faszystowskim dyktatorem: gazowanie Kurdów, napaść na Kuwejt, zbrojenia. Demonizowanie Saddama Husajna było jednym z tematów ważnych dla retoryki przemówień George’a Busha, seniora (inne tematy to: ropa jako łup, którego pożąda Irak, agresja, prawa człowieka, broń masowego rażenia, zakładnicy. Bush tłumaczył, jak wiele razy dopuszczono się porwań, z jakimi argumentami powiązane są te bezprawne działania wroga).” (str.213-214).

    W wiadomościach telewizyjnych w USA pokazano żołnierzy irackich wyrzucających kuwejckie niemowlęta z inkubatorów. Historię tę spreparowała jedna z amerykańskich firm public relations, którą wynajęła organizacja popierana przez rząd kuwejcki. Jedynym naocznym świadkiem tej makabry była 15 – letnia dziewczynka. Jak się okazało była to córka ambasadora Kuwejtu w USA. Po zbadaniu sprawy przez Johna Martina, reportera nadawanej przez stację ABC audycji „20/20”, okazało się, że cała historia jest wyłącznie wymysłem propagandowym. Jednakże spełniła ona swoją rolę nie tylko jeśli chodzi o wywołanie oburzenia wśród międzynarodowej opinii publicznej, ale także poprzez wpływ na amerykańskich polityków. Prezydent Bush w ciągu 44 dni wspomniał ośmiokrotnie o „inkubatorowych okrucieństwach Irakijczyków”. Siedmiu senatorów podjęło ten temat podczas debaty o wojnie. Decyzja o jej rozpoczęciu przeszła decyzją zaledwie pięciu głosów.

    -3. Chwała tej instytucji za wydanie masy dobrych, ciekawych opracowań i książek, ale zrobiono też wiele zła. Doszło do gier teczkami w celu doraźnych rozgrywek politycznych. Wykreowano obraz „złej” PRL i „dobrej” Solidarności. Nie zgadzam się z taką interpretacją historii. Uważam ją za krzywdzącą dla dokonań wielu ludzi w epoce PRL. Podobnie wybiórczo traktowano Katyń. Rosji ciągle stawiano zarzuty o mord katyński, a tymczasem po cichutku siedziano gdy szło o rzeź na Polakach na Wołyniu dokonaną przez ukraińskich szowinistów.
    Jednakże istnieje inny model patriotyzmu niż lansowany przez opcję solidarnościowo – postpiłsudczykowską. Jest to patriotyzm pracy dnia codziennego. Ciężkiej, żmudnej, pozytywistycznej pracy u podstaw i nie ukrywam, że jest on mi bliższy niż tradycja insurekcyjna a’la POPiS. Wydaje mi się też, że ten model patriotyzmu pozytywistycznego jest bardziej adekwatny do współczesnych nam czasów niż tradycja romantyczno – powstańcza.
    Marzy mi się powstanie w Warszawie muzeum, w którym przedstawiono by ludzi pozytywistycznej pracy. Zarówno tych z czasów zaborów jak Hipolit Cegielski oraz z czasów II RP jak Eugeniusz Kwiatkowski i takie osiągnięcia jak budowa portu w Gdyni itp. I wreszcie niektórych ludzi z PRL, gdzie przedstawiono by sylwetki takich ludzi jak Piotr Zaremba, pierwszego prezydenta Szczecina po II wojnie światowej. Jak prof. Zygmunta Wojciechowskiego założyciela Instytutu Zachodniego w Poznaniu, który wykuwał koncepcje zagospodarowania Ziem Zachodnich po zakończeniu wojny.
    W takim muzeum można by było przedstawić sylwetki i dokonania chociażby takich ludzi jak dr inż. Witold Staniszkis, który był ojcem znanej profesor Jadwigi Staniszkis. Witold Staniszkis choć był antykomunistą, to po wojnie nie poszedł do lasu. Uznał, że nie tą drogą należy kroczyć jeśli kocha się kraj. Pojechał nad Bałtyk i zaangażował się w budowę polskich portów bałtyckich. Miał pod swoim kierownictwem 1400 ludzi. Co prawda łapska stalinizmu i jego dosięgły i ktoś doniósł do UB, że przed wojną był członkiem Ruchu Narodowo – Radykalnego „Falanga” w efekcie czego wylądował w więzieniu dzieląc los wielu ludzi z jego pokolenia. Jednakże do śmierci Staniszkis powtarzał, że PRL był państwem polskim i nie było innego, że ustrój w końcu się zmieni, a państwo i jego dorobek zostanie dla następnych pokoleń.

    Ja tutaj podałam jak ciągle byliśmy, jesteśmy manipulowani, przez tych którzy chcą nami rządzić . :D)))
    Już to któryś współczesny polityk powiedział, „ciemny naród to kupi”.
    Kto z państwa czytał „Faraona”, jak manipulowali ówcześni kapłani ?. . .

    Ja już nie wspomnę dlaczego tak pięknie dajemy się ciągle manipulować przez innych, przez specjalistów !…
    Tym zajmuje się cała rzesza naukowców ;D)

    Pozdrawiam! ;D)))

  12. Kartka z podróży Says:

    Jula – grafomanka
    Napisałaś – „W każdym innym kraju wybierając taki sposób na życie automatycznie każdy skazuje się na życie poza społeczne.”
    Dlaczego użyłaś słowa „skazuje się” przy życiu pozaspołecznym? Czy życie pozaspołeczne jest jakimś wyrokiem? Co to zresztą jest życie pozaspołeczne? Pytam bo Twój tekst adresowany do Logosa mnie również dotyczy – przyznaję że nie jest moją pasją działalność organiczna na rzecz społeczności a kontakty międzyludzkie ograniczam do elementarnych spraw. Co prawda miałem niegdyś okazję kierować zespołami ludzkimi ale jak mi Bóg miły wolałbym krzyż pokutny z kamienia wydłubywać niż się z nimi dalej użerać – zresztą za pomocą socjotechnik bo na nic innego nie reagowali. Ale z drugiej strony nie należę do ascetycznych eremitów. Po prostu plączę się gdzieś na brzegu tej społeczności ograniczając się do jej obserwacji. Dlatego mnie interesuje czemu piszesz „skazuje” skoro nie czuję brzemienia jakiejś kary.
    Pozdrawiam

  13. Jula - grafomanka Says:

    „W każdym innym kraju wybierając taki sposób na życie automatycznie każdy skazuje się na życie poza społeczne.”

    Pisałam tak do Logosa, bo on obecnie się pięknie realizuje we współczesnej „Mekce” – USA bo kraj ten, to cały świat w pigułce wg. mnie ;D
    (Masę moich znajomych tam wyjechało i się tam pięknie realizuje zawodowo, bo w Polsce nie mieli na to szans , bo politykę mieli w tyle. ;)
    Np. „Heliska” po nazwie jej bloga można było odgadnąć jej specjalizację zawodową ;D)) Młoda uczona – miała bloga gdzie wszystko opisywała, nawet były zdjęcia z warunków w pracy na uczelni w Polsce i tam , gdzie ma szanse na piękny rozwój zawodowo – naukowy. W naszym kraju żyła na krawędzi ubóstwa bez perspektyw. :(

    Mając na myśli inne kraje, myślę głównie o krajach europejskich. Bo są to kraje gdzie jednak dominuje ten nurt narodowy, jednolity, gdzie co chwila właśnie na tym tle dochodzi do zamieszek.
    Nawet te kraje, które w okresie prosperity poprzyjmowały masę „pracowników najemnych” w chwilach kryzysu będą się starały przede wszystkim ich pozbyć, najpierw na podstawie innego wyglądu a potem i akcentu :( Bo zawsze będzie się tym obcym, poza daną społecznością,
    „bo większość ludzi tworzących społeczeństwo, wydaje się być konformistami i oportunistami. … bo to jest nie tylko wygodne, ale i – jak się wydaje – konieczne do istnienia państwa” ;)
    „To jest ta potężna siła konstytuująca “stadne” życie Homo sapiens.” – że tak powiem, cytując Amicusa ;D)))

  14. Kartka z podróży Says:

    Jula – grafomanka
    Dziekuję za komentarz
    Pozdrawiam serdecznie

  15. arwen-a Says:

    Chyba sama sobie jestem mistrzem. Ponoć Budda uprzedzał, że jeśli spotka się mistrza należy go zabić. :)))

    Nigdy nie potrafiłam ślepo komuś się powierzyć, zaufać, póść za nim bez głosu krytyki.
    Jakoś nigdy nie obawiałam się sekt. Ponieważ, nie wiem dlaczego, nie potrafie nikogo uznać bezrozumnie za autorytet.
    Mądrze napisane.

    • Logos Amicus Says:

      „Ponoć Budda uprzedzał, że jeśli spotka się mistrza należy go zabić.”

      Ale jeśli jest to mistrz jakiejś wschodniej sztuki walki, to mogą wystąpić niejakie trudności :)

      Witam!

  16. hirundo Says:

    ad Akademia Platona ilustrująca temat, ze wstępu do “Państwa”:
    “Myśli czasem chwieją się jeszcze i dopiero się precyzują. Dla czytelnika duża w tym pobudka do własnego myślenia. Platon nie wykłada z katedry i bardzo rzadko podaje gotowy zbiór twierdzeń, przeważnie myśli głośno i próbuje, wprowadza czytelnika do swego warsztatu pracy myślowej, pokazuje mu roboty dopiero zaczęte i pracuje przy nim jawnie. To bardzo pociąga, zbliża i może działać lepiej niż systematyczny wykład”

  17. iwona Says:

    Przeciętny człowiek nie jest w stanie stworzyć autonomicznych reguł własnego postępowania – stąd potrzeba szukania Mistrza, Nauczyciela, Drogowskazu… ( jest to niczym innym, jak podporządkowywaniem się kulturowemu status quo)(…)

    Bardzo sie mylisz to piszac. Nie moge zrozumiec zalozen jakie mogly pokierowac zeby takie wnioski wysnuc, ale jak najbardziej bardzo przecietny czlowiek ma swoje kodeksy postepowania. Nie trzeba patosu, ksiegi, nasladownictwa by postepowac wg swojego uznania, swojego kodeksu „dobo/zlo’ „tak/nie”. Smiem nawet twierdzic, ze jest to nawet dosc powszechne.

    „I tylko nieliczni mają odwagę (albo są na tyle szaleni) by “przewartościować” obowiązujące dotychczas “wartości” – i próbować zastąpić je własnymi. Niestety, najczęściej trafiają oni na krzyż (lub stos), zakuwa się ich w kajdany, albo zakłada kaftan bezpieczeństwa i zamyka w domu wariatów.”

    z tym to juz mocno przesadziles :) wystarczy spojrzec na mlodziez, i konflikt pokolen, na ewolucje spoleczne. To przecietni ludzie je tworza, nie idole tylko i wylacznie.
    Co do reszty pytan w tym wpisie- mysle, ze gdyby czytal to psycholog/socjolog na wszystkie Twoje pytania odpowiedzial by co do kropki. Ja sie powstrzymam bo przypominaloby to dewagacje podworkowego psychologa.

    • Logos Amicus Says:

      „Bardzo sie mylisz to piszac. Nie moge zrozumiec zalozen jakie mogly pokierowac zeby takie wnioski wysnuc, ale jak najbardziej bardzo przecietny czlowiek ma swoje kodeksy postepowania. Nie trzeba patosu, ksiegi, nasladownictwa by postepowac wg swojego uznania, swojego kodeksu “dobo/zlo’ “tak/nie”. Smiem nawet twierdzic, ze jest to nawet dosc powszechne.”

      Pozwól więc Iwona, że przypomnę Ci Twoje własne słowa, które nie tak dawno napisałaś pod moim wpisem pt. „Współczesne mitologie. (Sława – pożądane utrapienie”) :

      „Ludziska są na tyle głupie, że muszą podążać za jakimś światłem :) a to daje gwiazda!
      Dzięki Madonnie ja zaczęłam chodzić na gym :)”

  18. iwona Says:

    Nie zgadzam sie z „nie moze stworzyc wlasnego kodeksu postepowania” – a nie z brakiem posiadania idola (gwiazdy). Moj kodeks to min wysportowane cialo, i serce jak dzwon – wiec patrze na Madonne, ktora w wieku lat 50 skacze po scenie jak 16 latka. Czyli mozna. Pasuje do mojego planu, i zalozen, da sie. Ja mlodsza tez bede mogla. A glupich nie brak to fakt. Jednak czy przecietni to wszyscy glupi? – uwazam, ze za przecietna , ale czy jestem glupia? Nie uwazam sie za taka. Mam swoj kodeks postepowania. Z idoli korzystam wg swojego uznania, a nie wg uznania idola. Czy teraz bardziej rozumiesz co mialam na mysli?

    • sarna Says:

      Iwona, czasami się z Tobą zgadzam, a czasami mam wątpliwości, ale jestem pewna, ze Twój login należy pisać z wielkiej litery. Jeśli przestaniesz być sobą, bronić własnych wartości i prawd staniesz się tym, co krytykuje Amicus.Ty i jego Kuzynka oraz Salina pozwalacie mi wierzyć, że ludzie mają własny światopogląd i potrafią się nie bać go wyrazić, nawet gdyby gospodarz blooga miał ich blokować w niewygodnych dla niego sytuacjach (tak jak mnie) :)
      Tak trzymaj

      • iwona Says:

        A ja sie wlasnie nie tak dawno zastanawialam co sie z Toba stalo……szkoda wielka ze w taki sposob nie moge czytac Twoich opinii :( Jesli czytasz- Witam!!!!!!!- :) i pozdrawiam! czekam na wiecej spotkan z Toba. Mam nadzieje, ze to nastapi!

  19. sarna Says:

    Amicusie, odbierasz mi głos, albo go modelujesz wg własnego widzi mi się ;), zmieniasz mi barwy, jakbyś odcinał na wzór ” kartki z podróży” ramionka ośmiorniczce …. hym, chcesz mnie unicestwić? wystarczy poprosić, po co te zabiegi?

    • Logos Amicus Says:

      Twoje barwy się zmieniają, ponieważ zmieniłaś swój adres e-mailowy, który podajesz pisząc komentarze (wystarczyło, że usunęłaś kreseczkę miedzy swoim imieniem a nazwiskiem, a z niebieskiej stałaś się różowa – to się dzieje automatycznie).

      Ech, ciągle te teorie spiskowe… :)

  20. iwona Says:

    Mysle, ze wiele bedzie tu odpowiedzi na temat „psychologii” tlumu i mordow :)
    http://www.polityka.pl/nauka/1505544,2,wojna-to-specjalnosc-ludzi.read

  21. halbina Says:

    Mój Mistrz…
    Mój Mistrz jak na mistrza przystało jest człowiekiem niezwykłym, niebanalnym.
    To osoba krystalicznie, nieskalanie, naiwnie – rzec by można – uczciwa, dla której zasady moralne są do tego stopnia ważne, że czasem to aż onieśmiela, a niektórych nawet przeraża. Należy do ginącego gatunku tych, dla których pojęcie etyki zawodowej nie jest tylko hasłem słownikowym. Można by uznać Jego punktualność i obowiązkowość za niegroźne anachronizmy, gdyby nie fakt, iż wymaga nie tylko od siebie, ale i od innych. W ten sposób uparcie reanimuje wartości, które dawno już w wielu środowiskach uznane zostały za umarłe naturalną śmiercią… I taką postawą – o dziwo! – budzi szacunek. Staje się dla otaczających Go ludzi, także tych najmłodszych, autorytetem.

    Mój Mistrz ma charyzmatyczną osobowość, chwilami może ciut despotyczną, choć do niedawna ta Jego nieugięta wola stanowiła dla mnie ostateczny punkt odniesienia. Jest osobą nieprzeciętnie mądrą, nawet nie inteligentną tyle, co właśnie mądrą, dojrzałą myślowo (wśród dzisiejszej inteligencji to nawet pewien ewenement, gdyż inteligencja dzisiejsza jest przede wszystkim „inteligentna”, czasem też wykształcona, choć bywa, że niedouczona…).

    Kiedyś ta mądrość wydawała mi się niebotyczna, nieosiągalna… taka była wyważona, zharmonizowana, uładzona, prosta w swej istocie, że aż niedościgłym wzorcem się zdawała klasycznej mądrości rodem z Horacego… Horacjański w swej istocie był mój Mistrz nie tylko z powodu stoickiej postawy wobec rzeczywistości. Mądrość przydawała mu godności i dostojeństwa… Była w nim zgoda na życie, nie to mało: było w nim życie… Każdym swym gestem realizował zasadę „carpe diem!”. Zarażać potrafił entuzjazmem do pracy, do obowiązków, którego nadaremno poszukiwałbyś u innych. Mistrz stał się profesjonalistą i perfekcjonalistą w każdym calu. Tętniło w nim życie we wszystkich swoich odmianach, które człowiek porami roku nazwał: wiosną, latem, jesienią i zimą… W każdej odmianie cyklu znajdował Mistrz triadę pierwotną: prawdę, piękno i dobro… i zarażał nimi swych uczniów… iście platońską miłością…
    Żył mój Mistrz z pasją i pasją tą obdzielał tych wszystkich, którzy go otaczali, a ja pasjami wręcz uwielbiałam obserwować Go w akcji i chłonęłam… Chłonęłam i widok…, i energię do życia…
    Nade wszystko jednak to, co Mistrza wyróżniło w moich oczach, to owa gotowość do dialogu, gotowość do spotkania z maluczkimi… Sokratejska metoda… i jeszcze czyjaś…(lecz sakralizować Mistrza nie śmiem, choć chyba do niedawna jeszcze grzeszyłam…).
    Mistrz mówił ważne słowa i słuchał słów tak, że i słowa ucznia były ważne.
    Mistrz był ideałem…
    Dążyłam do tego ideału, póki mogłam. Mam pełną świadomość, że Mistrz ideałem pozostanie… niedościgłym…
    Tyle, że dziś mam także świadomość dwóch innych rzeczy, po pierwsze: ideał to mit, a mnie już mit nie wystarcza… po drugie: nie chcę być kopią, klonem swego Mistrza… chcę znaleźć własną drogę… Choć wszystko, co mi uświadomił, na co mnie uwrażliwił, co mi przekazał jest bezcennym darem i nigdy nie zdołam mu się za to odwdzięczyć… Chyba, że sama stanę się komuś Mistrzem i zdolna będę wpłynąć na kształt przyszły z podobną mocą… Może kiedyś…

    Dziś bardzo tęsknię do swojego Mistrza… Tęsknię do czasów fascynacji bezkrytycznej, bo łatwiej było dać się prowadzić, łatwiej było podążać za… Ale powrót do przeszłości nie jest możliwy, wszak, kto nie idzie naprzód, ten się cofa…
    Dziś bardzo tęsknię do swego Mistrza… Tęsknię do spotkania, rozmowy, owego partnerstwa sprzed lat, gdy nie byłam przecież uprawniona, a byłam dopuszczona…

    PS 1.: I jeszcze jedno… Mistrza się kocha, miłuje za dzieło, które swoim życiem tworzy… I tak ma być, bo gdzie zaczyna się miłość, tam mit przekształca się w życie… Ale to miłość często bolesna, miłość pełna cierpienia, zwłaszcza gdy już dojrzała, nieprawdaż, Małgorzato?…

    PS 2.: Rękopisy nie płoną… Elektroniczne listy, niestety, także, nieprawdaż, messer?…

    http://bajorkowo.blog.onet.pl/2,ID66963684,index.html


Co o tym myślisz?