WROGOWIE LUDU – KILLING FIELDS REVISITED

Nuon Chea, najbliższy współpracownik Pol Pota, o niemal dwóch milionach ofiar komunistycznego reżimu Czerwonych Khmerów w Kambodży: wszystkiemu są winni Wietnamczycy i Amerykanie (w kadrze z Thetem Sambathem, współtwórcą filmu dokumentalnego „Wrogowie ludu”)

W chicagowskiej siedzibie Towarzystwa Sztuki, można było obejrzeć niedawno jeden z najważniejszych i najbardziej wstrząsających dokumentów ostatnich lat – film „Wrogowie ludu”, traktujący o zbrodniach kambodżańskiego reżimu Pol Pota i Czerwonych Khmerów.

PYTANIA BANALNE

Zawsze, w obliczu ludobójstwa, zawisa nad nami to pytanie: Dlaczego? Jak to było możliwe? Jakim sposobem człowiek mógł się dopuścić tak niewyobrażalnych zbrodni?
Zwykle jednak większość z nas nie chce sobie zaprzątać tym głowy i – chcąc uniknąć konieczności, a może nawet sposobności zadawania (sobie i innym) takich pytań – wypiera ze swojej świadomości niewygodne fakty. Zasłania się więc brutalną rzeczywistość kurtyną nieświadomości,obojętności, niepamięci, ignorancji i niewiedzy.
Jednakże, prędzej czy później, owe pytania w nas się pojawiają i – chcąc nie chcąc – musimy sobie dawać z nimi radę. Także  próbować znaleźć na nie odpowiedzi.
Czy będzie to ponowna konstatacja o banalności zła? O tej wiecznie obecnej w człowieku ciemnej stronie? O przyrodzonej ludzkiej naturze skłonności do gwałtu, przemocy i destrukcji? O zgubnej sile popędów i instynktów? O machiawelicznym dążeniu do władzy i kontroli nad innymi ludźmi? O braku skuteczności, nie tylko świeckiej etyki, ale i świętych kodeksów? O fiasku naszych wzniosłych ideałów i pięknych humanistycznych deklaracji?

 Takie oto myśli trywialne przyszły mi do głowy kiedy oglądałem dokumentalny film Theta Sambatha i Roba Lemkina „Wrogowie Ludu”, którego jednak banalnym żadną miarą uznać już nie można.
Również dlatego, że postawione przed chwilą pytania nie są banalne dla twórców filmu, a zwłaszcza dla Theta Sambatha, którego ojciec i brat zostali zamordowani na kambodżańskich killing fields przez siepaczy Czerwonych Khmerów. Stracił on wówczas także matkę, która zmarła przy porodzie, zmuszona wcześniej do poślubienia jednego z członków milicji, zabójców jej męża.

Wspomnienia zabójcy: „(Pewnego dnia) poderżnąłem tak dużo gardeł, że zaczęła mnie od tego boleć ręka. Wtedy przerzuciłem się na dźganie w szyję.”

POWRÓT NA POLA ŚMIERCI

Jest to film wyjątkowy pod wieloma względami.
Thet Sambath, dziennikarz z Phnom Penh, poświęcił mu ponad 10 lat swojego życia, kręcąc go w czasie wolnym od pracy zawodowej.
Po raz pierwszy słyszymy w nim jak na temat masowego ludobójstwa, jakie miało miejsce w Kambodży w latach 1976 – 79, wypowiadają się sami mordercy: ci, którzy zabijali ludzi własnoręcznie, jak również człowiek będący drugim po Pol Pocie najważniejszym twórcą i funkcjonariuszem reżimu Czerwonych Khmerów (chodzi o ministra Nuon Chea, zwanego także Bratem nr 2), który całą tę potworną ludobójczą maszynerię wprowadził w ruch.

Sambath nie szuka zemsty, on chce poznać prawdę. Robi to w sposób zdumiewający: jeździ do kambodżańskich wiosek, szuka świadków tamtych wydarzeń, a wśród nich – samych zabójców. (Porównuje to do poszukiwania „igły w oceanie”, bo cały kraj ogarnęła przecież mgła powszechnej amnezji, zwłaszcza wśród tych, co w zbrodni brali udział bezpośredni.) Znajduje ich i… stara się z nimi zaprzyjaźnić, zdobyć ich zaufanie i sprowokować do zwierzeń i konfesji. A trwa to latami! Lecz w końcu mu się to udaje. Nawet Nuon Chea – z którym Thet, mimo niezwykle sekretnej i powściągliwej natury Chea, nawiązuje nie pozbawioną autentyzmu i szczerości międzypokoleniową relację – po trzech latach zaczyna mówić (przed kamerą) o zabijaniu.

O PODRZYNANIU GARDEŁ I PICIU ŻÓŁCI

Na polach śmierci

Sambath, spotykając się ze swoimi „bohaterami” zachowuje wielki spokój i opanowanie, nieustannie się uśmiecha, jest miły, sprawia wrażenie człowieka delikatnego i ciepłego i – co ciekawe – postawa ta nie wydaje nam się  być udawana ani fałszywa. (Ale czy nie jest jednak podstępna?)
Zapewne, w sposób niemal szokujący, kontrastuje z obrazowymi i drastycznymi opisami zbrodni, które przywołują w obecności kamery Sambatha jego nowi znajomi. Jeden z nich demonstruje nawet sposób w jaki powalał ludzi na ziemię, przygniatał ich nogą, chwytał za głowy i podcinał gardła „tak, aby nie krzyczeli”: „[Pewnego razu] poderżnąłem tak dużo  gardeł, że zaczęła mnie od tego boleć ręka. Wtedy przerzuciłem się na dźganie w szyję.” Inny wspomina zaś o wyrywaniu z ludzkich zwłok woreczka żółciowego i wypijaniu jego zawartości, która podobno miała chronić przed chorobami.
Oto zaś innym razem, kiedy Sambath wraz ze swoimi towarzyszami siedzi przy sielsko-wiejskiej drodze niczym na pikniku, przechodzi obok nich starsza kobieta i zagadnięta o miejsca gdzie znajdują się masowe groby ofiar, wskazuje na znajdujące się tuż obok pole ryżowe, mówiąc: „tu leżało wiele z tych trupów, a jak się rozkładały, to wydawały taki dźwięk, jakby się gotowały – coś jak pękające bąble”.

WINNI – NIEWINNI

Jednak tym, co najbardziej mnie zdumiało podczas oglądania filmu Sambatha, było to, że ja nie tylko nie zapałałem nienawiścią, ale zacząłem ukazanym w nim mordercom… współczuć. Czy też raczej… wzbudzili  oni we mnie pewien rodzaj żalu. Zobaczyłem w nich bowiem zwykłych, normalnych ludzi, jacy zostali dość bezwłasnowolnie uwikłani w okoliczności, które następnie uczyniły z nich morderców.
Dziwne?
Ale czyż nie dziwniejsze było zachowanie Theta, który rzeczywiście i po ludzku się do nich zbliżył? A kiedy aresztowano Nuona Chea i helikopter zabierał go, by odstawić przed oblicze trybunału, który miał go osądzić, Sambath wyznał: „Nie mogę powiedzieć, że był on dobrym człowiekiem, ale czuję teraz wielki smutek”.

Thet Sambath nagrywa wyznania Brata nr 2

Myślę że jest to bardzo charakterystyczna i w sumie niezwykle rzadko spotykana w filmach tego rodzaju cecha: pewne fatalistyczne wyciszenie, brak jakiejkolwiek chęci konfrontacji, nieobecność radykalnych stwierdzeń, zupełnie wyzbycie się nienawistnych resentymentów…
Tak, jak już wspomniałem: Sambath nie szukał zemsty ale zrozumienia co rzeczywiście było przyczyną tego, że jedni (zwyczajni) ludzie zaczęli mordować drugich ludzi – równie zwyczajnych i niewinnych, często swoich sąsiadów.

Sambath też nikogo właściwie nie oskarża, choć stara się dociec, gdzie – i na czym polegała – geneza tej zbrodni. On nawet nie szuka winnych – chce jedynie wiedzieć, kto podjął decyzję o zabijaniu, na jakim szczeblu ona zapadła i w jakich okolicznościach.
I co się okazuje?
Jak zwykle w takich sytuacjach: nikt nie jest winny – wszyscy wypełniali jedynie rozkazy, bo gdyby wykonania rozkazów odmówili, to sami zostaliby zabici. Wina zostaje rozmyta w jakimś bezosobowym partyjnym aparacie, Jednak, jak się okazało, wystarczyła jedna decyzja Pol Pota i jego świty, a masowe mordy w Kambodży ustały, jak ręką odjął. [1]*

JUŻ NIGDY NIE ZOBACZĘ WSCHODU SŁOŃCA JAKO CZŁOWIEK

Thet Sambath wiele lat czekał z wyjawieniem Nuonowi Chea, w jaki sposób zginęła jego rodzina. Okłamał go mówiąc, że jego rodzice zmarli w latach 80-tych. Jak (pewnie słusznie) uważał, gdyby Chea się o tym się dowiedział, to Thet nigdy by nie wyciągnął od niego zwierzeń i przyznania się do tego, że to właśnie on, wraz z Pol Potem, zadecydowali o rozpoczęciu etnicznych czystek: „gdybym okazał tym ludziom litość, mój kraj byłby stracony” – powiedział przy tej okazji, dodając, że ich rząd z założenia miał być „czysty, pokojowy, o jasnym spojrzeniu”. Zaczęli jednak od fizycznej eliminacji „wrogów ludu”.
Wcześniej Thet nie omieszkał jednak pokazać Nuonowi filmu z nagraną egzekucją Sadama Hussajna, którą ten skomentował następująco: „To straszne, że w ten sposób skończył prawdziwy patriota. Ale on i tak jest zwycięzcą”. A kiedy zaprosił do domu Chea dwóch wspomnianych już ludzi, którzy dokonywali masowych egzekucji własnymi rękami, ten ich zaczął pocieszać, że walczyli po właściwiej stronie i że wg nauk Buddy, nie można ponosić winy za czyn, którego intencją było co innego, niż to, co się stało.

Lecz Thet w końcu musiał powiedzieć Chea prawdę. I fragment filmu ukazujący moment, w jakim to robi, należy do najbardziej poruszających i zapadających nam w pamięć obrazów.

A skoro mowa o buddyzmie. Jeden z występujących we „Wrogach ludu” zabójców uznaje się za buddystę. Wierzy w reinkarnację. Wie, że będzie musiał przejść wiele bolesnych wcieleń, zanim ponownie odrodzi się w ludzkiej postaci. Tak naprawdę, to on już teraz nie uważa się za członka ludzkie wspólnoty, zwierzając się nam przed kamerą: „Już nigdy nie zobaczę wschodu słońca jako człowiek”.
I właśnie w takiej chwili widzimy w nim prawdziwe człowieczeństwo.

*  *  *

[1]* PRZYPIS: odrębnym tematem jest tu amerykańskie uwikłanie się w relacje z reżimem Czerwonych Khmerów. Już w 1975 roku, Henry Kissinger, podczas swojej wizyty w Tajlandii, powiedział do tamtejszego ministra spraw zagranicznych: „You should also tell the Cambodians that we will be friends with them. They are murderous thugs, but we won’t let that stand in our way. We are prepared to improve relations with them.” („Powinniście też powiedzieć tym w Kambodży, że będziemy ich przyjaciółmi. To są morderczy bandyci, ale my i tak nie pozwolimy, aby to stanęło na naszej drodze. Jesteśmy gotowi, by poprawić nasze relacje z nimi.”) Źródło: „Cambodian Genocide Program” (publikacja Uniwersytetu Yale).
Niestety, nawet po 1979 roku, kiedy już wiedziano wszem i wobec o krwawej łaźni jaką urządzili Khmerowie swoim rodakom  (anihilując  blisko czwartą część całej populacji Kambodży), amerykańskie poparcie dla „morderczych bandytów” wcale nie ustało (choć nie było już takie oficjalne).

Tym, którzy zainteresowani są amerykańską polityką w Indochinach w latach 70-tych (z uwzględnieniem morderczych ataków lotnictwa USA na Kambodżę, w których poniosło śmierć ok. 600 tys. ludzi, a które de facto umożliwiły przejęcie władzy przez Czerwonych Khmerów w 1974 r.), polecam artykuł Z. M. Kowalewskiego pt. „Czas Czerwonych Khmerów”, jaki ukazał się w polskiej edycji „Le Monde Diplomatique” w 2010 roku.

ANEKS

Nie tak dawno trafiłem na – nazwijmy to – ciekawą stronę występującą pod szyldem „Trzeci Świat”. Jej autorami (autorem?) jest „organizacja trzecioświatowego maoizmu”, mianująca siebie także jako „Organizacja Czerwonej Gwardii”. W pierwszej chwili pomyślałem, że jest to jakaś kolejna kuriozalna stronka (jakich w internecie jest wiele), ale nie…  pomijając  ewidentne oderwanie od rzeczywistości obsługujących tę witrynę „polskich trzecioświatowych maoistów”, znaleźć tam można naprawdę wiele interesujących materiałów, które mają jednak dużą wartość historyczną i archiwalną.
W związku z podjętym przeze mnie w tym wpisie tematem, chciałbym przedstawić fragmenty kilku artykułów nawiązujących do Czerwonych Khmerów. Pozostawię ich do oceny tym, których to zainteresuje – powstrzymując się tu od własnego komentarza.

W walce o świetlaną przyszłość – młodzi bojownicy Czerwonych Khmerów

*

1. Cytaty z artykułu pt. „Korzenie intelektualne i ideologiczne ruchu Czerwonych Khmerów”.

Organizacja Czerwonej Gwardii: „Przedstawiamy niezwykle interesujący tekst omawiający ideologię jednej z najbardziej fascynujących organizacji rewolucyjnych XX wieku – Komunistycznej Partii Kampuczy, znanej szerzej jako Czerwoni Khmerzy. Po obaleniu rządów KPK w Demokratycznej Kampuczy przez rewizjonistów wietnamskich partia ta była szkalowana i oczerniana przez rewizjonistów i pierwszoświatowców, wymyślających brednie o „ludobójstwie”, czy „totalitaryzmie”. Mit „pól śmierci” zaciemnia prawdziwy obraz i historię ruchu Czerwonych Khmerów, utrudniając poważnym badaczom dotarcie do prawdy. Dla Organizacji Czerwonej Gwardii historia Rewolucji Kampuczańskiej jest tym bardziej interesująca, że często Pol Pota i jego towarzyszy oskarża się o maoizm. Prawda jest jednak bardziej złożona, czego można dowiedzieć się z tekstu Adama Jelonka. OCG krytycznie ocenia Czerwonych Khmerów, nie ze względu na Tuol Sleng, czy pola śmierci, ale ze względu na ich ultralewicowe odchylenie, które doprowadziło do rewizji marksizmu-leninizmu” – pisze „redakcja” OCG, a następnie przestawia tekst Jelonka, z którego pozwolę sobie wyłuskać parę cytatów:

„Większość elementów radykalnej rewolucji Czerwonych Khmerów znajduje bowiem swe odniesienia w dokonaniach rewolucji chińskiej. Na konferencji prasowej w Pekinie w drugiej połowie 1977 roku Pol Pot po raz pierwszy potwierdził wczesne związki między rozwojem ruchu rewolucyjnego w Kampuczy, a myślą Mao: “W 1957 roku założyliśmy komitet… zdecydowaliśmy, że parlamentarna droga wiedzie donikąd. Czerpaliśmy… szczególnie z prac towarzysza Mao Tse-tunga, doświadczeń chińskiej rewolucji, odgrywającej niezwykle doniosłą rolę w tym okresie.”
(…)

Mao i Pol Pot (w tle)

Potwierdzenie wpływów myśli Mao znalazło swój wyraz w innych publicznych wystąpieniach. Jesienią 1977 roku Pol Pot oświadczył: “W walce rewolucyjnej w naszym kraju, w sposób twórczy i z powodzeniem wcielaliśmy w życie myśl Mao Tse-tunga od chwili gdy nie dysponowaliśmy niczym, prócz gołych rąk, po 17 kwietnia 1975”.
(…)
„Zrozumienie celów maoistowskiej idei wielkiego skoku i rewolucji kulturalnej rzuca więcej światła na związki doktrynalne z przywódcami Demokratycznej Kampuczy. Idee maoistowskie sprowadzały się do pragnienia przekształcenia chłopstwa w nowoczesnych producentów, oddanych dla idei kolektywizmu. Mao uznawał konieczność realizacji trzech etapów rewolucji:
1. Likwidacji starej elity wiejskiej i właścicieli ziemskich dzięki realizacji programu reformy rolnej;
2. Zlikwidowania chłopskiego przywiązania do własnej ziemi i własności prywatnej przez ustalenie własności kooperatywnej;
3. Masowej restrukturyzacji organizacji pracy, która dokonać się miała dzięki procesowi budowy komun ludowych.”

2. Fragmenty artykułu pt. „Recenzja książki Malcolma Caldwella „Bogactwo niektórych narodów”.

OCG: „Malcolm Caldwell był jednym z kilku mieszkańców Zachodu, którzy kiedykolwiek odwiedzili Kambodżę w trakcie władzy Czerwonych Khmerów.(…) napisał kilka wartych uwagi książek i artykułów. Opublikowana w roku 1977, rok przed jego śmiercią, „Bogactwo niektórych narodów” była ostatnią książką, którą napisał.
(…) Caldwell ma całkowitą rację mówiąc, że jedyną drogą do rozwoju Trzeciego Świata jest walka zbrojna.(…) Śmierć Mao i powrót Deng Xiaopinga były tylko ostatnimi gwoździami do trumny. Wietnamski socjalizm z kolei był od samego początku martwy, wskutek wpływów rewizjonizmu i radzieckiego socjalimperializmu. W tamtym okresie, gdy po heroicznych walkach przeciwko ludobójczemu imperializmowi amerykańskiego, socjalizm zanikał na całym świecie, wydawało się, że Czerwoni Khmerzy przeprowadzają radykalną wersję rewolucji socjalistycznej. W 1977 nadzieje Caldwella, podobnie jak wielu innych, ulokowane zostały w pozornie radykalnych propozycjach społecznych Czerwonych Khmerów. Jednak, jak się okazało po ujawnieniu ich błędów w wyniku wietnamskiej agresji i okupacji ich kraju, nadzieje te były chybione. Pomimo, że Caldwell mylił się chwaląc domniemany „sukces” Kampuczy, miał on jednak rację wskazując, że drogą do rozwoju jest walka zbrojna i socjalizm. Dzisiaj jest to droga globalnej wojny ludowej, prowadzonej przez trzecioświatowy maoizm.”

Pol Pot – Brat Nr 1

3. Fragmenty artykułu „Kampuczańskie doświadczenie”.

OCG: Publikujemy tekst, który zrywa z mitem Demokratycznej Kampuczy stworzonym przez imperialistów i trockistów. Tekst jest szczególny, ponieważ jego autor, Ezrom Mokgakala był w Demokratycznej Kampuczy w roku 1978 i na własne oczy widział osiągnięcia rewolucyjnego rządu. Jego słowa powinny być wzięte na poważnie, w przeciwieństwie do kłamstw rozpowszechnianych przez wrogów rewolucji. Podpiera je jego rewolucyjny autorytet. Ezrom Mokgakala był członkiem Komitetu Centralnego Panafrykańskiego Kongresu Azanii, i członkiem Wysokiego Dowództwa Azańskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, która do dzisiaj toczy walkę o wyrwanie Południowej Afryki z łańcucha kapitalistycznego. (…) Poniższy tekst po raz pierwszy opublikowano w czasopiśmie Ikwezi z 11 marca 1979 roku.

Cytaty z „dzieła” Ezroma Mokgakali:

– „Z tej historii można wynieść dwie główne lekcje. Pierwsza jest taka, że lud Kampuczy jest ludem heroicznym, który walczył i pokonał lokalnych i zagranicznych ciemiężycieli, czasami walcząć gołymi rękami. Z tej lekcji możemy wywnioskować, że są oni naprawdę odważnym ludem, który zasługuje na zachwyt i pomoc wszystkich prawdziwych rewolucjonistów. Drugą lekcją jest fakt, że pomimo ich bohaterstwa, ich poświęcenia długo nie przynosiły rezultatów.”

„Poprawna linia polityczna wyrasta z samego ludu, nie może być kopiowana z innych krajów” powiedział Towarzysz Hong, przywódca Kampuczańskiego Komitetu Przyjaźni z innymi krajami. „Poprawna linia polityczna zapewni, że zwycięstwo ludu nie zostanie zdradzone” dokończył.
Towarzysz Hong położył nacisk na fakt, że „po poprawnym zrozumieniu lekcji z historii kampuczańskiego ludu, przywódcy rewolucyjnego ludu Kampuczy zrozumieli, że lud będzie zwalczał wroga aż do końca, pomimo jego brutalności.”

Odkurzanie czaszek wydobytych z masowego grobu na terenach obozu tortur Cheung Ek, gdzie trafiały ofiary terroru Czerwonych Khmerów

– (Pierwszy Zjazd Komunistycznej Partii Kampuczy) „zadecydował, by rozpocząć organizowanie chłopstwa w celu obalenia ciemiężycieli i zdobycia władzy politycznej. Wszystkie kadry partii zostały przeszkolone w celu wprowadzenia tej rewolucji w życie w najbardziej zdeterminowany i stanowczy sposób poprzez życie wśród chłopstwa i nie oczekiwaniu na żadne zagraniczne rady, które miałyby dotyczyć tego zadania. Mieli polegać całkowicie na pomysłowości i kreatywności mas. Droga do walki zbrojnej została wytyczona.”

– „MOBILIZUJĄC CHŁOPSTWO. Partia rozpoczęła dokładne badania kwestii chłopskiej. Kadry Partii zostały wysłane na wieś by żyć pośród chłopów w celu zrozumienia rzeczywistości ich egzystencji. (…) Ze względu na tą nędzną egzystencję, słabe zdrowie i wykształcenie, chłopi stali się twardym jądrem, oparciem Narodowo-Demokratycznej Rewolucji. Ze względu na strategiczne znaczenie tej klasy, Komitet Centralny Komunistycznej Partii Kampuczy zadecydował by przenieść się na wieś, blisko chłopstwa. W ciągu roku 90% członków Komitetu Centralnego znalazło się na wsi.”

„Trzeba pamiętać, że przeprowadzanie Rewolucji Ludowo-Demokratycznej oznacza dla uciskanych i wyzyskiwanych mas nowe, lepsze życie. (…) Od samego początku Komunistyczna Partia Kampuczy była tajną organizacją, ponieważ reakcyjny reżim zabronił istnienia partii komunistycznych w kraju i wszczął brutalną kampanię przeciwko tej idei. Eliminowano wszystkich znanych komunistów poprzez morderstwa i siano strach wśród ludu poprzez kłamliwą propagandę. Na przykład rozsiano plotkę, że komuniści używają sierpa by łapać ludzi za kark, a młota by rozbić im głowy. Ponieważ przeciwdziałanie tej propagandzie byłoby zbyt kosztowne, zdecydowano zignorować ją i działać w sekrecie pośród ludu. Komitet Centralny zbudował Zjednoczony Front Narodowy, który z sukcesem doprowadził lud do ostatecznego zwycięstwa.”

Kości ofiar Czerwonych Khmerów zgromadzone w Muzeum Ludobójstwa w Phnom Penh


Komentarze 34 to “WROGOWIE LUDU – KILLING FIELDS REVISITED”

  1. Bibliomisiek Says:

    Trzecie zdjęcie to oczywiście kadr z filmu i Haing S. Ngor :)

    • Logos Amicus Says:

      Tak, to Haing S. Ngor, lekarz z Kambodży, któremu udało się „pola śmierci” przeżyć (ukrył przed Khmerami swoje wykształcenie a nawet pozbył się swoich okularów – gdyby bowiem wyszło na jaw, że jest „inteligentem”, niewątpliwie zostałby przez nich zgładzony).
      W 1979 roku uciekł do Tajlandii, skąd wyemigrował wkrótce do Stanów Zjednoczonych. Tam zaangażowano go do jednej z głównych ról w filmie Rolanda Joffé „Killing Fields”, za którą nota bene dostał Oscara i Złoty Glob.
      Zapewne o tym wszystkim wiesz, więc podaję te fakty dla tych, którym nie były one znane ;)

  2. Kartka z podróży Says:

    Dziwne Logosie, że niezależnie od siebie napisaliśmy dziś podobną myśl. Ty w recenzji filmu o Czerwonych Khmerach i Kambodży napisałeś –
    „Jednak tym, co najbardziej mnie zdumiało podczas oglądania filmu Sambatha, było to, że ja nie tylko nie zapałałem nienawiścią, ale zacząłem ukazanym w nim mordercom… współczuć. Czy też raczej… wzbudzili oni we mnie pewien rodzaj żalu. Zobaczyłem w nich bowiem zwykłych, normalnych ludzi, jacy zostali dość bezwłasnowolnie uwikłani w okoliczności, które następnie uczyniły z nich morderców.”

    A ja w tekście retrospektywnym dotyczącym okresu stanu wojennego w kraju i zamieszek napisałem –
    „W okresie gdy „państwo – ojciec” masakrowało na ulicach ludzi skrajnie nienawidziłem facetów, którzy pałami zaprowadzali porządek. Ale po ponad 20 latach przyszło mi mieszkać na wsi z której między innymi do zomo wcielano chłopaków. Wieś była hermetyczna, nierozgarnięci ludzie przyzwyczajeni od małego do przemocy i drylu, więc całe pokolenia szły do specyficznych służb strzegących tzw „bezpieczeństwa państwa”. Mimo że moi wiejscy znajomi nie chwalili się wspomnieniami ze służby, po pewnym czasie zorientowałem się, że nasze losy ćwierć wieku wcześniej krzyżowały się na tych samych ulicach. Z psychologicznego punktu widzenia sytuacja była ciekawa, bo ja lubiłem tych facetów. „Lubiłem” to złe określenie – po prostu współczułem im, rozczulali mnie, bo wóda i ciężka praca na roli, w lesie, zrobiła z dawnych „psów państwa” – moich rówieśników – wraki ludzkie. Pamiętam, że tym obrzmiałym od chlania i schorowanym facetom w owym czasie jedyną radość z życia dawało wypite ukradkiem, daleko od oczu dominujących nad nimi kobiet, pół litra wódki. Pamiętam też, że gdy pewnego jesiennego wieczoru piliśmy grzejąc dłonie nad ogniskiem z palonych opon spytałem jednego z nich, dość zrezygnowanego – „a nie żałujesz, że tak słabo biłeś robotników na wybrzeżu?”. A on czknął i odpowiedział – „kurwa, żałuję…”. A potem się porzygał… .Nie wiem czemu to – „kurwa, żałuję…” i symboliczna scena wyrzygania swego zmarnowanego życia zwykle przypomina mi się gdy patrzę na obrazy pałujących demonstrantów facetów w mundurach.”
    Pozdrawiam

    • Logos Amicus Says:

      Kartku, wiesz że po pijaku różne rzeczy się wygaduje ;)
      Może on, „kurwa”, żałował czego innego? Może nie dosłyszał? Albo miał już jakieś zwidy? Może był już w stadium, w którym plecie się trzy po trzy?

      Ale zbieżność tych fragmentów jest dość uderzająca. Czy jednak dziwna? O przemocy słyszymy niemal codziennie z różnych mediów, na przemoc reagujemy emocjonalnie – przemoc jest po prostu jednym ze stałych elementów świata, w którym żyjemy.
      No i jeszcze – zarówno dla Ciebie, jak i dla mnie – jest to temat ważny, istotny… taka sprawa, z którą się mierzymy chyba od dziecka.

      A co do zwierzeń tych morderców, którzy opowiadali jak zabijali ludzi trzydzieści kilka lat wcześniej?
      Czy ciągle są tymi samymi ludźmi? Czy cokolwiek z tej tragedii zrozumieli? Czy gdyby nadarzyła się podobna okazja, podobne okoliczności i presja – to czy znowu nie mordowaliby tak samo?

  3. Torlin Says:

    To był straszny okres dla Kambodży. A ci współcześnie udowadniający, że to wszystko zmowa przeciw Pol Potowi… Cóż. Świat cały jest pełen ludzi udowadniających, że wszystkiemu są winni Żydzi, inni udowadniają, że Amerykanie, Rosjanie, wielkie koncerny, banki, lewica (niepotrzebne skreślić). Nie wiem, czy to jest sens ich cytować!

    • Logos Amicus Says:

      Torlinie, mnie nie tyle interesuje szukanie winnych, co odkrywanie mechanizmów prowadzących do ludobójstwa.
      Coraz bardziej skłaniam się ku poglądowi, że jest tym to, co mamy – jako ludzki gatunek – w genach: z jednej strony – dążenie do dominacji nad innymi (walka o władzę); z drugiej – instynkt samozachowawczy, który tutaj przejawia się w nie sprzeciwianiu się dokonującej się obok zbrodni (co jest de facto wynikającym głownie ze strachu przyzwoleniem na mord), gdyż sprzeciw taki mógłby pociągnąć zagładę nas samych (stąd np. „normalne” życie toczące się po sąsiedzku obozów masowej zagłady, getta czy właśnie pól śmierci).

      • Torlin Says:

        A jak Ty sobie to wyobrażasz, że ludzie mieszkający obok pól śmierci pójdą i poproszą, aby Niemcy tego nie robili? I to nazywasz instynktem samozachowawczym? Bo ja to nazwałbym próbą samobójczą. Sprzeciw czynny jest wtedy coś wart, gdy ma jakiekolwiek szanse na zwycięstwo. A tak pozostaje opór bierny, który nie uniemożliwia normalnego życia.

        • Logos Amicus Says:

          Nie zrozumiałeś mnie, Torlinie.
          Właśnie to, że ludzie starają się obok „pól śmierci” (getta, obozu zagłady) żyć normalnie, wynika z instynktu samozachowawczego (napisałem to w swoim komentarzu wyraźnie).

          PS. A „opór bierny” podczas niemieckiej okupacji? Co nazywasz „oporem biernym”? Mało koto stawiał „opór bierny”. Wszyscy właściwie pod presją podporządkowywali się okupantowi, a spora część społeczeństwa kolaborowała (to samo dotyczy zresztą polskich Żydów).
          No, ale załóżmy że był „opór bierny”. Czy takiego człowieka „opierającego się biernie” nie jest łatwo wsadzić do bydlęcego wagonu i wysłać do obozu zagłady a następnie zagazować go i spalić w krematorium? Gdyby podczas II wojny światowej wszyscy zaczęli się „biernie opierać”, to Hitler mógłby spokojnie dokończyć swoje obłędne plany eksterminacji „podludzi”.
          Polska pod niemiecką okupacją to nie były skolonizowane przez Anglików Indie Ghandiego.

  4. Kartka z podróży Says:

    A nie odnosisz wrażenia Logosie, że im dłużej szukamy powodów tych tragedii społecznych to tym bardziej widzimy ich prozaiczny w gruncie rzeczy wymiar. Szukamy demonów zła a odkrywamy zwykłych, banalnych ludzi – jakiś facetów z sąsiedztwa. Czasem się zastanawiam czy nie ma prawdy w powiedzeniu, że każdy z nas jest mordercą. By tego diabła uwolnić wystarczą w gruncie rzeczy tylko sprzyjające okoliczności. O ile potrafimy panować np nad epidemiami o tyle wciąż w polityce popełniamy te same błędy. Łatwiej jest ludzi nauczyć myć ręce niż wykazywać podobną roztropność w relacjach społecznych.
    Przyznam, że czasem mnie dobija powtarzalność tych samych politycznych schematów. Wszystko już się przecież zdarzyło, wszystko opisano, przeanalizowano, oceniono, wprowadzono do szkół wbijając wiedzę do łbów młodym pokoleniom a mimo to te tragiczne historie wciąż się powtarzają. Czy nie masz Logosie poczucia traconego czasu gdy o tym piszesz? Pytam tylko dlatego, że ja czasem takie smętne poczucie mam. Jakbym łbem walił w ścianę.
    Pozdrawiam

    • Logos Amicus Says:

      Może nie tyle każdy z nas jest mordercą, co potencjalnym „mordercą” – nawet ktoś taki, komu się wydaje, że muchy by nie skrzywdził.
      I tak, tak… te dociekania źródeł przemocy i ludobójstwa doprowadzają w końcu do wniosku, że jednak nie jest to sprawa jakichś demonicznych sił, diabelskich mocy, tylko dość prostych mechanizmów – chociaż z pozoru wyglądać to może diabelsko i niesłychanie skomplikowanie. (Być może tak się nam wydaje, gdyż sami przed sobą nie chcemy przyznać, że powody są właśnie, tak jak piszesz – w gruncie rzeczy prozaiczne, zwykłe i banalne. Nie chcemy sobie tego uświadomić, bo oznaczałoby to konstatację, że do tych zbrodni są zdolni nie tylko nasi sąsiedzi, ale także nasi bliscy, znajomi, przyjaciele czy wreszcie – my sami.)

      * * *

      Nie Kartko, jeśli piszę o tym co mnie naprawdę w danej chwili zajmuje i interesuje, to nie mam poczucia traconego czasu.
      Nawet jeśli nikogo innego to nie (za)interesuje (albo zainteresuje niewielu), to nie jest to dla mnie powodem tego, by o tym nie pisać.
      Przecież ja nie oczekuję tego, że moje teksty dokonają jakiegoś epokowego odkrycia, zmienią świat na lepsze, dokopią się do jakiejś nieodkrytej jeszcze prawdy, objawią niesłychane mądrości… etc.
      Piszę sobie, poznaję, główkuję… i robię to na swoją własną (ograniczoną przecież – mam tego świadomość) miarę. Odkrywam pewne rzeczy dla siebie, zdobywam przy tym wiedzę i informację. Świat mnie fascynuje w wielu swoich wymiarach i staram się to na swój sposób wyrazić. A jeśli przy tym kogoś to zainteresuje lub zaintryguje, jeśli ktoś się czegoś dzięki temu dowie, jeśli zmusi go to do refleksji, a może nawet do rewizji swoich myślowych przyzwyczajeń i mentalnej rutyny? To dobrze. Jeśli nie? No, cóż, trudno. Szat z tego powodu rwał nie będę ;)
      Poza tym: piszę, bo lubię pisać, bo uważam to za doskonałą gimnastykę dla umysłu, bo porządkuje to wiedzę jaką zdobywam o świecie… etc.
      No i jeszcze – wcale się przecież nie muszę tłumaczyć z tego, co, jak i dlaczego piszę ;)

      Myślę, że uważasz podobnie. Jeśli widzisz to inaczej, to chętnie poznałbym Twoje zdanie.

      PS. No i wyciągnąłeś mnie na dość ryzykowne wyznanie, bo oto okazuje się, że bloga tego prowadzę nie tylko dla jaj :)))

      • Kartka z podróży Says:

        Podobnie Logosie jak Ty do tego podchodzę. Też lubię pisać, jakoś mi to porządkuje myśli i gimnastykuje mózg. Poza tym ćwiczę styl czy raczej warsztat – takie mam ambicje. Piszę wiele – nie tylko na blog, ale i teksty bardziej osobiste, których nie publikuję. Lubię to pisanie. Gdy muszę zrobić przerwę z powodu jakichś zajęć, to mam poczucie niedosytu, czuję niepokój. Trochę mi się pozmieniała percepcja, bo gdy coś zauważam czy mam „iluminację” od razu to zapisuję. W Hiszpanii całe dnie szedłem, więc nauczyłem się pisać teksty „w głowie”. Wieczorem gotowy materiał „z głowy” po prostu przepisywałem do kompa w jakiejś knajpie i nadawałem na blog. Teraz mi się to też przydaje. Tym bardziej, że raczej obserwuję, słucham niż rozmawiam z ludźmi.
        Ale czasem mam poczucie zniechęcenia, np. przy tego typu tematach jaki podjąłeś. Też sporo o tych politycznych tragediach piszę, ale mam wrażenie, że to nie dociera do ludzi. Mówią – „tak, tak, masz rację, fajna historia, to okropne…”. Ale swoje wiedzą. Tak jakby ich to nie dotyczyło. Dlatego wzmacniam podświadomie teksty emocjami i czasem wywołuję tym awantury, bo dotykam jakiś uśpionych w ludziach traum, bolaków. Tak jakbym chciał wstrząsnąć nimi.
        To trudne jest. Czasem mam wątpliwości czy chodzi mi o przekazanie myśli czy po prostu sprawdzenie swojej siły wyrazu. Wydaje mi się, że do czytelników nie dociera wymiar tragedii, bo nie umiem tego po prostu przekazać. Przecież pisząc czuje intensywność dramatu a oni jednak tak tego nie odbierają. Więc nie umiem tego im przekazać. To frustrujące jest.
        Pozdrawiam

  5. jula Says:

    „Może nie tyle każdy z nas jest mordercą, co potencjalnym „mordercą” – nawet ktoś taki, komu się wydaje, że muchy by nie skrzywdził.”

    No a te słynne doświadczenia na uniwersytecie wśród studentów, gdzie jedni tylko grali role katów a inni jeńców.
    I co się okazało?…. Tak się wczuli w role i jedni i drudzy, że musiano zaprzestać eksperymentu !….
    Zresztą tymi oprawcami byli podobno na tych najniższych szczeblach naprawdę normalni ludzie. (wśród pań , byłe nauczycielki, fryzjerki gospodynie domowe. ..)
    Nabór był poprzez gazetę , a że było bezrobocie to ludzie się pchali do pracy dobrze płatnej , warunkiem był wiek i zdrowie . potem mieli zorganizowany kurs i pozostali ci u których wykryto i te predyspozycje. :(
    Tj. posłuszeństwo i sadyzm. !!!
    A była Jugosławia, toż ta walka , gdzie zmieszano i ideologie i religie poróżniła sąsiadów a nawet rodziny-więzy krwi!!!
    Mąż zabijał żonę , sąsiad sąsiada.!!!
    :(

    • Logos Amicus Says:

      Jula, trafne skojarzenie ze słynnym eksperymentem Zimbardo sprzed 40 lat. Z tym, że tam nie było „katów” ani „jeńców”, tylko „strażnicy” i „więźniowie”.
      To był ważny eksperyment i powiedział wiele na temat „wczuwania się” ludzi w swoje społeczne role – zmiany zachowania (a nawet osobowości) pod wpływem zmieniających się okoliczności i warunków zewnętrznych.
      Ale tek eksperyment był także bardzo kontrowersyjny i miał swoich krytyków, którzy kwestionowali pewne jego założenia i wnioski.

      PS. „Mąż zabijał żonę”
      No widzisz, Jula, do jakiego stanu może niekiedy żona doprowadzić swojego męża? ;)

  6. czara Says:

    Logosie, nie oszczędziłeś nam nawet najbardziej drastycznych szczegółów, uff…
    W zeszłym roku na festiwalu Afrykamera w Polsce widziałam film realizatorki z Rwandy, oczywiście o Hutu i Tutsi. Też straciła rodziców podczas tych wydarzeń i też jej film jest bardzo refleksyjny, bez nienawiści, skupiony na dążeniu do odkrycia, skąd nagle dwa ludy żyjące ramię w ramię, często w mieszanych małżeństwach, stały się sobie tak wrogie i odrażające. Przejmujące były wywiady z katami (ale niewielu zgodziło się mówić) bo przejmująca jest banalność zła. Tak jak napisał Kartka – „Szukamy demonów zła a odkrywamy zwykłych, banalnych ludzi – jakiś facetów z sąsiedztwa”. I pewnie cząstkę nas samych?

    • Logos Amicus Says:

      „…nie oszczędziłeś nam nawet najbardziej drastycznych szczegółów, uff…”

      Ja, czy raczej twórcy dokumentu?
      Trudno nie pisząc o masowym ludobójstwie, nie pisać o sprawach drastycznych. Podejrzewam, że nawet w tym filmie, który wspominasz, mimo, że był on „bardzo refleksyjny”, również przebijała się drastyczność tamtych okrutnych wydarzeń w Rwandzie. (Bo jakże można to ukryć? I czy poddając się „refleksji” na ten temat, można zachować komfort „nie drastyczności”?)

  7. z_pasji_świata Says:

    Z Pasji Świata:

    „Gdyby więcej osób było świadomych tego, co wydarzyło się na Ukrainie w latach 30-tych, w Kambodży w latach 70-tych, czy w Rwandzie w latach 90-tych, bylibyśmy lepsi.

    CHOEUNG EK

    Do Choeung Ek jedzie się dziś z centrum Phnom Penh około 20 minut. Mija się półotwarte sklepiki, domy, zakurzone boczne drogi, a potem pola ryżowe. Przy wejściu można zjeść ryż z warzywami, a obok jest szkoła, z której dobiegają radosne odgłosy bawiących się dzieci. Dalej, za murem, rozpościera się jakby piękny ogród – z bujną roślinnością, drzewami i cieniem, którego nie uświadczysz nigdzie indziej o tej porze dnia. Są malownicze sadzawki i porośnięte trawą płytkie niecki. Znajduje się tu 129 masowych grobów, a Cheoung Ek jest jednym z 216 miejsc egzekucji rozrzuconych po całej Kambodży, nazywanych Polami Śmierci.

    MASOWE EGZEKUCJE

    Droga do zagłady wyglądała zawsze podobnie. Najpierw było więzienie, takie jak straszne S-21 w Phnom Penh i nieludzkie tortury. Ci, którzy przeżyli, pakowani byli na ciężarówki i wywożeni na miejsce egzekucji, zawsze daleko od wiosek, zawsze w ukryciu. W Choeung Ek był to stary chiński cmentarz. Z głośników puszczano głośną muzykę, która zagłuszała krzyki ofiar i odgłosy zbrodni.

    SZKODA KUL

    Zabijano narzędziami rolniczymi, kijami, motykami, widłami, albo podrzynano gardła ostrymi jak piła liśćmi palmowymi z kolcami. Mordowanie kulami z karabinu byłoby zbyt drogie. Młodzi wykonawcy rozkazów niewiele rozumieli, nie wiedzieli w imię czego zabijają, nie znali się ani na polityce, ani na ideologii – byli narzędziami. Co jakiś czas po skończonej egzekucji i oni byli mordowani, a na ich miejsce przychodzili nowi. Masowe groby opryskiwano potem chemikaliami, żeby zatrzeć ślady zbrodni i zneutralizować zapach rozkładających się ciał.

    GROBY

    Spacerując po Polu Śmierci Choeung Ek obcuje się z obłędem. Na ziemi leżą strzępki ubrań i kości – zęby, żuchwy i piszczele. Jest też drzewo, o które oprawcy rozbijali główki niemowląt. Dzieci też zabijali, bo Czerwoni Khmerzy uważali, że lepiej zabić 10 niewinnych, niż jednego winnego pozostawić przy życiu. Poza tym bali się zemsty, bo gdyby dziecko dorosło i dowiedziało się kiedyś, kto zabił jego rodzinę, chciałoby potem samo wymierzyć sprawiedliwość.

    CZY WIEMY?

    Pola Śmierci można porównać tylko do Auschwitz. Ale o ile o hitlerowskich obozach koncentracyjnych ktoś jeszcze pamięta, o ludobójstwie Czerwonych Khmerów, masakrach w Ruandzie i współczesnych obozach w Korei Północnej jakoś się nie wie. Pogooglujcie jeszcze trochę i podzielcie się wiedzą z innymi.”

    WIĘCEJ:

    http://pasjaswiata.pl/ludobojstwo-w-kambodzy-jak-czerwoni-kmerzy-wymordowali-2-miliony-ludzi/

    Pozdrawiam

    • Logos Amicus Says:

      „Gdyby więcej osób było świadomych tego, co wydarzyło się na Ukrainie w latach 30-tych, w Kambodży w latach 70-tych, czy w Rwandzie w latach 90-tych, bylibyśmy lepsi.”

      Być może. Tylko w jaki sposób ta świadomość mogłaby się przełożyć na to, że „bylibyśmy lepsi”?

      To muzeum ludobójstwa w Phnom Penh wzbudza pewne moje wątpliwości. Bo kiedy widzę te góry kości i czaszek składowanych w czymś w rodzaju baraku na wolnym powietrzu, kiedy czytam, że na polu śmierci walają się „strzępki ubrań i kości – żeby, żuchwy i piszczele”. albo patrzę na zdjęcie eksponowanej tam mapy utworzonej przez ludzkie czaszki – to odruchowo myślę o braku poszanowania dla ludzkich zwłok. Ale to jest odruch kogoś wychowanego w tradycji kultury europejskiej, która trochę inaczej podchodzi do traktowania ludzkich zwłok, niż kultury azjatyckie (np. dla buddystów tybetańskich martwe ciało jest już tylko martwym ciałem nie mającym już żadnego związku z człowiekiem, którego świadomość – czy też dusza – wypełniała to ciało za życia).

  8. Stracone dzie... Says:

    […] Nie będę ukrywać że zainspirował mnie post o filmie który znalazłam dziś przeglądając jeden z lepszych blogów w sieci o tematyce filmowej i dokumentalnej. Film „Wrogowie ludu” bardzo ciekawy dokument o […]

    • Logos Amicus Says:

      Dzięki powyższemu ping-backowi, czy jak tam się nazywa zawiadomienie o zamieszczeniu linka na czyjejś stronie, zaglądnąłem na blog Avicci gdzie natrafiłem na bardzo ciekawy artykuł o omawianym tu filmie dokumentalnym „Wrogowie ludu”.

      Pozwolę sobie zamieścić poniżej kilka jego fragmentów:

      „Kilka słów refleksji osobistych na szybko skreślonych, po obejrzeniu filmu. Film poruszył mnie do głębi, szczególnie polecam.
      (…)
      Kambodża jest mi w jakiś sposób szczególnie bliska, choć jak to piszę to mnie śmiech bierze z tej mojej deklaracji, a jednak, coś mnie tam wtedy poruszyło, na tyle mocno, żeby nie zapomnieć. Byłam w Kambodży kilka razy, przebywałam, i nocowałam w tamtejszych wioskach, z zaciekawieniem przyglądałam się polom ryżowym i ludziom pracującym znużonym po szyje w żołto-brązowej wodzie, rozmawiałam z nimi, piłam i jadłam, spoglądałam w ich wychudzone twarze i obserwowałam serdeczne szczerbate uśmiechy starców przycupniętych przy otworach imitujących drzwi w chatkach na palach i zaglądałam ciekawie w ich piękne czarne oczy.
      Ale nie myślałam wtedy o wojnie, o polach śmierci, o ludziach którzy tam leżą przykryci warstwą mułu, o minach, nie czułam się tam źle, czy niebezpiecznie. Choć byli tacy co pytali; – nie boisz się tam latać ? Nie, nie bałam się i pewnie jeszcze nie raz tam polecę, bo polubiłam ten kra, ludzi i mam tam kilka spraw do załatwienia.
      (…)
      Aż trudno mi dziś uwierzyć, że ci serdeczni ludzie goszczący nas w wioskach, zapraszający mnie, gdy zabłądziłam pod swój dach ze szczerym uśmiechem na twarzy, siedzący przy swych chatach i przy drogach, popadli w taki obłęd przemocy wobec siebie, swoich współplemieńców, a nawet bliskich z rodziny.
      (…)
      Materiał jest przede wszystkim dokumentem o losach khmerskich zbrodniarzy , ale i prywatnym żalem dorosłego dziecka, które zakrada się do złego wujka do jego chaty, i próbuje podpatrzeć życie człowieka, który w przeszłości wyrządził tyle zła. A trochę z ciekawości; jak też wygląda prawdziwy ludobójca, co czuje, jak się zachowuje, co je, co pije, czy ma ludzkie odruchy, czy ma kogoś bliskiego, kto pomimo tego co robił, kocha go i akceptuje? Dociec kim u licha był ten zły człowiek i czym takim szczególnym różnił się od innych ludzi, od jego zamordowanego ojca i od niego samego.
      (…)
      Powstał piękny, poruszający i wzruszający dokument.
      Film pozwalający na szczere zwierzenia, na naturalną kolej spraw i mimikę twarzy, dający szansę zbrodniarzom na uczłowieczenie się. Kiedy to oglądałam, pojawiało się we mnie pytanie; czy w zasadzie ten zbrodniarz i jego zbrodnia, nie zastąpiły Sambathowi, nie podmieniły mu, rodziny. Jego matkę po zabójstwie męża, zmuszono żeby wyszła za Czerwonego Khmera, ale nie wypowiada się o ojczymie źle, że go katował, albo matkę. Więc musiał poszukać sprawców, gdzie indziej i znalazł. A także prawdziwie po mistrzowsku doprowadził historię swojego dzieciństwa do „szczęśliwego” finału.
      (…)
      W jego konkretnym przypadku dobrze się stało, że odbył tę swoją tragiczną podróż „sentymentalną’ do przeszłości, zmierzył się z demonami zła, a w rezultacie pomogło mu to powrócić do teraźniejszości, do żony i dzieci, które przecież na niego bezustannie wyczekiwały.
      (…)
      Właśnie ta historia z odległego zakątka świata, a w zasadzie program który przez dziesięć lat realizował główny bohater i twórca tego dokumentu, jest taka wyjątkowa, bo dialog ze sobą prowadzą, kat i ofiara. Rozmawiają bez wrogości, jak dobrzy znajomi, prowadzą długoletnią rozmowę, która jak się zdaje po obejrzeniu filmu, dla żadnej ze stron, nie jest łatwa.
      (…)
      Musiał go wpierw oswoić jak papugę, albo dzikie zwierzę. A to oswajanie, nie powiem, trwało, och trwało. Jak dowiadujemy się z końcówki filmu, bohater czuje wyraźną ulgę z otrzymanych przeprosin, a nawet więcej, odczuwa żal za aresztowanym zbrodniarzem, z którym spędził przecież na rozmowach, przeszło dziesięć lat swojego życia, zanim skłonił go do jakichkolwiek zwierzeń ( podziwiać za cierpliwość, taką cierpliwość może mieć tylko skrzywdzone dzieciństwo).
      (…)
      …powstał naprawdę, bardzo dobry dokument o zrozumieniu ludzkiej natury.
      Każdy człowiek w jakimś stopniu zdolny jest do zabójstwa innego człowieka, dlatego właśnie, tak bardzo ciekawi go, a zarazem przeraża i intryguje w sobie i w innych, ta druga mroczna nieprzewidywalna i zaskakująco straszna strona osobowości, nieujawniona, ale czy w każdej chwili, nie gotowa do akcji.
      Po wielokroć zastanawiamy się, słuchając takich relacji o zbrodniach ludobójstwa, czy i my zdolni bylibyśmy zabić drugiego człowieka, ba, wielu ludzi i to niemalże hurtem jak w Kambodży czy w Europie podczas II wojny światowej ?
      Pewnie że tak, każdy z nas w odpowiednich do tego okolicznościach byłby zdolny do popełnienia zbrodni na drugim człowieku, ale nie każdy z nas byłby zdolny, do popełnienia zbrodni z zamiarem okrucieństwa i z tak zwaną złą intencją?”

      Do przeczytania całości zapraszam TUTAJ.

      * * *

      Ciekawe, bo blog Avicci zainteresował mnie właśnie wtedy, kiedy trafiłem tam na materiał, który opisywał jej doświadczenia ze spotkania z kambodżańskimi dziećmi. Tekst ten (mający tytuł „W cieniu Angkor Wat”) poruszył mnie na równi z zamieszczonymi tam zdjęciami, z których kilka pozwolę sobie tu przedstawić:

      https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2011/06/dzieci-kambodzy2_foto_avicca.jpg

      https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2011/06/dzieci-kambodzy_foto_avicca.jpg

      https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2011/06/dzieci-kambodzy1_foto_avicca.jpg

      Photo: Avicca

      Więcej zdjęć dzieci Kambodży, jak również tekst „W cieniu Angkor Wat” znajduje się TUTAJ.

  9. jula Says:

    Mi się wydaje,że pomimo tej całej naszej Judeo-Chrześcijańskiej cywilizacji liczącej sobie ponad 2000 tysiące lat, opierającej się w swoim rozwoju również na walce , czyli na przyzwoleniu zabijania w imię :( , tak naprawdę niczym się nie różnimy od naszych praprzodków, którzy po prostu walczyli li tylko o przetrwanie. Sam napisałeś ,że pojęcie dobra i zła , to czysta abstrakcja. A często CZŁOWIEK stosował , stosuje i będzie filozofię „Kalego” .Bo czym się różni zabicie za pomocą siekiery, kija , kamienia od kulki z pistoletu, karabinu, bomby zwykłej , bomby nuklearnej i etc…
    Ps.
    Gdzieś przeczytałam ,że polscy żołnierze, o czym nie wszyscy w Ameryce wiedzą,że też uczestniczymy w wojnie w Afganistanie , bo należymy do jakiegoś paktu , zabijają dzieci -owinięte w detonatory , które w końcu bronią swojego kraju. Co my tam robimy ?…Co tam robią polscy żołnierze?… Oni tam zabijają , oni są wyszkolonymi mordercami !!! … I w imie czego , oni akurat dla pieniędzy !!!

    • Logos Amicus Says:

      Jula, ja nigdzie nie napisałem, że „pojęcie dobra to czysta abstrakcja”. Napisałem natomiast coś takiego:

      „…we Wszechświecie nie ma czegoś takiego jak dobro czy zło, czyli są to kategorie mające sens jedynie w relacji z kulturą jaką stworzył człowiek (a tym samym są one względne).
      Jednakże nasze człowieczeństwo bierze się właśnie z wykreowanej przez nas kultury. Tak więc, chcąc mienić się człowiekiem, musimy niejako wtopić się w jakąś kulturę (i w niej funkcjonować), przyjmując jednocześnie istniejący w niej system etyczny – jako punkt odniesienia dla naszych sądów, ocen i wartościowania pewnych czynów pod względem moralnym (tak się dzieje nawet jeśli z powszechnie obowiązującym systemem etycznym się nie zgadzamy, albo go odrzucamy). Innymi słowy, należy przyjąć czym jest zło, a czym dobro – i ten wybór wypada nam respektować.”

  10. Wojtek Says:

    Dane mi było ostatnio być w Kambodży, chodzić po Polach Śmierci, rozmawiać z Khmerami i gościć w ich domach.

    Oni już nie do końca są świadomi tego co się wydarzyło – z prostego powodu: zginęli wszyscy, którzy należeli do inteligencji. Przy czym do inteligencji zaliczano ludzi, którzy:
    – mieli jakiekolwiek wykształcenie (choćby klasę podstawówki)
    – znali słowo w obcym języku
    – nosili… okulary

    Najgorsze jest jednak to, że MY też nie pamiętamy.
    Tak samo jak o ludobójstwie Rwandzie i obozach koncentracyjnych w Korei Północnej.

    Relację z Kambodży i informacje o Czerwonych Khmerach spisałem tutaj:
    http://pasjaswiata.pl/ludobojstwo-w-kambodzy-jak-czerwoni-kmerzy-wymordowali-2-miliony-ludzi/

    • Logos Amicus Says:

      Witaj Wojtku,
      nie wiem czy Ci zazdrościć tej wędrówki po polach śmierci. Choć, gdybym był w Kambodży, nie tylko interesowałby mnie Angkor Wat, ale też na pewno szukałbym śladów tych tragicznych wydarzeń z lat 70-tych. Może nawet postarałbym się skontaktować z Thetem Sambathem, który ten dokument nakręcił. Na pewno miałby sporo do powiedzenia – przecież w filmie znalazła się znikoma cząstka tego materiału, który przez te wszytskie lata zgromadził szukając zabójców z szeregów Czerwonych Khmerów.

      PS. Twoje podróże dookoła świata są imponujące (przy okazji polecam Twojego bloga moim gościom – warto tam zajerzeć).
      Pozdrawiam i szerokiej drogi życzę!

      • Wojtek Says:

        Pola śmierci zrobiły na nas takie wrażenie, jak Auschwitz.
        Zbiegiem okoliczności tego samego dnia wieczorem rozmawialiśmy z człowiekiem pracującym w Międzynarodowym Trybunale ds. Czerwonych Khmerów. Nie ma już woli politycznej, żeby tą sprawę kontynuować, sądzić.
        Ale najważniejsza sprawa jest inna – my nie chcemy wiedzieć. To dlatego, że nie mamy świadomości, że ludobójstwa zdarzają się (ciągle) naprawdę – są dla nas mniej więcej tak odległe, jak filmy, nie są realne.
        Ale zdarzają się, niedawno nawet w Europie (Srebrenica – kilkanaście lat temu, kilkaset kilometrów od Polski).

        Dziękuję Ci bardzo za wsparcie. Polecam jeszcze inne ważne historie:
        http://pasjaswiata.pl/tag/wazne-historie/

  11. Perspektywa Międzynarodowa Says:

    Ciekawy artykuł o zbrodniach, ale też o międzynarodowym aspekcie funkcjonowania reżimu Czerwonych Khmerów można przeczytać tutaj: http://perspektywa.wordpress.com/2010/02/15/zbigniew-marcin-kowalewski-czas-czerwonych-khmerow/

  12. Wrogowie ludu – stracone dzieciństwo | Alchemia Logos Says:

    […] Nie będę ukrywać że zainspirował mnie post o filmie który znalazłam dziś przeglądając jeden z lepszych blogów w sieci o tematyce filmowej i dokumentalnej. Film „Wrogowie ludu” bardzo ciekawy dokument o […]

  13. DZIECI KAMBODŻY – kilka słów o fotografowaniu « WIZJA LOKALNA Says:

    […] nawiązuje film dokumentalny “Wrogowie ludu”, o którym pisałem w ubiegłym roku TUTAJ). W ten sposób zabito nie tylko “umysł” Kambodży ale także jego duszę, czego […]

  14. Iza Ziemba Says:

    Chciałbym w tym miejscu zwrócić uwagę na książkę, która jest przejmującym świadectwem uczestnika masowych egzekucji i ludobójstwa reżimu Czerwonych Khmerów w Kambodży.

    „Pola Śmierci”. Lata 1975-1979, Kambodża. W wyniku działań komunistycznych rządów Czerwonych Khmerów dokonuje się eksterminacja ponad 2 milionów mieszkańców. Pola Śmierci to tragiczna historia opowiedziana przez pryzmat losów Hainga
    Ngora, któremu cudem udało się uratować życie. Jego żona zmarła z wygłodzenia, będąc w szóstym miesiącu ciąży.

    Komplet materiałów prasowych można znaleźć pod adresem:

    http://www.wydawnictwofronda.pl/pola-smierci-kambodzanska-odyseja-dokument-materialy-prasowe

    Media prze wiele lat milczały w sprawie masakry w Kambodży (patrz: kwartalnik Fronda nr 62). Wciąż niewiele świat wie o okrucieństwach z tamtych lat. Co tak naprawdę przeżyła tamtejsza ludność? Zachęcamy do czytania i polecania tej książki.

    ftp://prasa:bylejakie@press.wydawnictwofronda.pl/2012-Pola-Smierci/Pola-smierci-vs-Fronda-62.pdf

    W razie pytań – pozostaję do dyspozycji. Istnieje możliwość przesłania papierowego, recenzenckiego egzemplarza
    książki pod wskazany adres.
    W razie zainteresowania – proszę o kontakt.

    Z wyrazami szacunku,
    Izabela Ziemba
    Wydawnictwo Fronda
    505-175-321

  15. Furtian Wacław Says:

    Misjonarstwo w każdej postaci, posługujące się dowolną wiarą lub ideologią (dowolnym światopoglądem) przynosi zawsze te same – zbrodnicze efekty. Skutek jest nieodmiennie ten sam i jest obojętne, czy misję zbawiania świata podejmie fanatyczny lewak, czy np. fanatyczny katolik.

  16. Michal palmowski Says:

    Czemu nigdzie nie ma tego dokumentu do obejrzenia lub ściągnięcia


Co o tym myślisz?