CYWILIZOWANI I „DZICY”, czyli o stosunkach Europejczyków z Indianami

Niespodziewana dyskusja pod wpisem „Bitwa nad Little Bighorn” przypomniała mi artykuł jaki opublikowałem swego czasu w prasie polonijnej („Dziennik Chicagowski”, 13 grudnia 1996), dotyczący stosunków Indian Ameryki Północnej z europejskimi kolonizatorami. Odżył temat, który nigdy nie był mi obojętny. Przy okazji mogłem skonstatować, że nadal – mimo humanitarnego dorobku ostatnich dekad – żywe są wśród nas resentymenty, które powielają rasizm i szowinizm, jakie przez wieki obecne były w obrębie nowożytnej cywilizacji Zachodu.

*

indianin w pióropuszuCzytam właśnie „Historię Stanów Zjednoczonych” pod redakcją naukową Andrzeja Bartnickiego z Uniwersytetu Warszawskiego i Donalda T. Critchlowa z Uniwersytetu Saint Louis. Rozdział o Indianach i Europejczykach w brytyjskiej Ameryce Północnej autorstwa Michała J. Rozbickiego. Myślę, że warto podzielić się z Czytelnikami kilkoma faktami, które tam znalazłem, jak również refleksjami, jakie ta lektura we mnie wzbudziła.

*

1. AMERYKA BEZ INDIAN?

W opracowaniach naukowych zajmujących się historią brytyjskich kolonii w Ameryce, jeszcze 20 lat lat temu niemal całkowicie pomijano Indian. Zaledwie jedna praca na sto publikowanych, zajmowała się rodowitymi Amerykanami, jakimi przecież są Indianie. Poza tym, zazwyczaj pisano o wojnach, a więc tubylcy postrzegani byli tylko jako zawada na drodze rozwoju cywilizacji białych.
Zaś, jeśli już była o Indianach mowa, to opisywani byli oni przeraźliwie stereotypowo, bez uwzględnienia bogactwa i różnorodności ich kultur. Dopiero od niedawna historycy zaczęli zadawać jakże proste, ale zarazem jakże uderzające pytanie: Jak wyglądałaby historia brytyjskich kolonii w Ameryce bez Indian?
Nie sposób tego nie zauważyć, że ignorowanie Indian wynikało głównie z europocentrycznego nastawienia badaczy. Ów europocentryzm jest zakorzeniony bardzo głęboko i od stuleci wyznaczał stosunek, jaki mieli pierwsi odsadnicy do tubylców. Przede wszystkim, przekonani oni byli o bezwzględnej wyższości cywilizacji europejskiej nad jakąkolwiek inną. Swój świat „cywilizowany” przeciwstawiali niecywilizowanemu (ta dychotomia istniała już od czasów starożytnych), czyli „dzikiemu”, „barbarzyńskiemu”.
Rozbudowana została specjalna „idea dzikości” w Ameryce, która wyznaczała, regulowała i motywowała stosunek kolonistów do Indian. W wersji najbardziej prymitywnej oczerniała ich, przedstawiając jako ludożerców, „istoty o twarzach psów, ciałach bez głów, czy stopach z piętami do przodu”… etc. Wersja bardziej zracjonalizowana również sugerowała, że Indianie żyli w stanie podobnym zwierzętom, jako że nie nosili ubrań, nie zakładali miast (co było nieprawdą), no i oczywiście nie znali religii chrześcijańskiej. Nawet Deklaracja Niepodległości – do dzisiaj stawiana za wzór praw jednostki i obywatela – mówi o „bezlitosnych indiańskich dzikich”, wyłączając ich w ten sposób z korzystania z praw dla białych.

2. ZMIENNI BIALI

W XVIII wieku – zwłaszcza wśród ludzi wykształconych, bardziej uwrażliwionych humanistycznie, posiadających szersze horyzonty myślenia i zainteresowania – wyrażano się także przychylnie o Indianach, widząc w nich symbol oświeceniowej wiary w naturalne dobro człowieka i przyrody, często niestety kreując przy tym jeszcze jeden mit (idea tzw. noble savageJean-Jacques Rousseau), równie odległy od rzeczywistości, co mity indiańską rasę szkalujące. Jednakże zwracało to uwagę na tę ludzką stronę „innego”, doszukując się w nim cech pozytywnych. Poglądy szanujące Indian były jednak wyjątkiem. Te, niekiedy wzniosłe i ogólnie tolerancyjne postawy były w jaskrawej sprzeczności z postawą przeciętnego kolonisty, którego stosunek do Indian kształtowany był przez konkretną rzeczywistość i praktyczną walkę interesów. Nie był więc zbyt wysublimowany i zmieniał się często, w zależności od warunków.
Na początku kolonizacji, kiedy biali potrzebowali od tubylców żywności (bez tej pomocy by nie przeżyli) i później, kiedy z nimi handlowano (głównie skórami i futrem), Indianie byli w ich oczach sprzymierzeńcami. Ten okres był jednak bardzo krótki i trwał zaledwie kilkadziesiąt lat, na początku XVII wieku. Później, kiedy zaostrzyły się konflikty (chodziło przede wszystkim o zagarnianie przez coraz bardziej licznych białych ziemi), Indianin stawał się przeszkodą, wrogiem.

3. KRADZIEŻ

Zdarzały się w (nota bene purytańskiej) Nowej Anglii przypadki zabierania Indianom zapasów żywności (w zimie), okradania grobów Indiańskich. Łapano Indian i sprzedawano jako niewolników. Stosowano siłę, by zdobyć dobra należące do Indian. Nie uwzględniono praw tubylców do własności. Nie było mowy o stosowaniu równego prawa dla Indian i dla białych. Liczono przy tym, że uda się tubylców nie tylko podporządkować, ale i zmusić do pracy dla kolonistów. Indianie mieli jednak inna naturę – mniej uległą niż Murzyni – a jako tacy nie nadawali się na niewolników.

4. SERIA TRAGICZNYCH EPIZODÓW

Wirginia.
W 1622 roku Indianie, w odwecie za zabjstwo wodza indiańskiego Powhatana, napadli na Jamestown, zabijając trzecią część mieszkańców, czyli 350 osób. Wybuchła panika, a zarazem i nienawiść. Odpowiednie usprawiedliwienie dla eliminacji Indian, która zresztą rozpoczęła się już wcześniej, było już tylko formalnością.
Deklaracja ogłoszona przez Kompanię Wirginii, była typowa i głosiła:
„Skoro nasze ręce, dotąd związane szlachetnością i sprawiedliwością, zostały obecnie uwolnione przez zdradziecki napad dzikich, który ten węzeł nie tylko rozwiązał, co przeciął, to my, którzy dotąd posiadaliśmy tylko ziemie, które dla nich były jedynie nieużytkami, nabyte były w sposób poważający ich satysfakcję, możemy obecnie, zgodnie z prawem wojennym i prawami narodów, dokonać inwazji kraju i zniszczyć tych, co pragnęli zniszczyć nas.”
W krótkim czasie zabito kilkuset Indian. Przekroczono granicę i osiągnięto punkt, od którego, jak się wydawało, nie było już odwrotu.
W 1644 roku, Indianie pod wodzą Opecancenough’a wszczęli powstanie w Wirginii, zabijając ok. 500 Anglików (z ogólnej liczby 8 tysięcy). 90-letni wódz wzięty został jednak do niewoli i zamordowany strzałem w plecy przez strażnika. Indianie, pozbawieni przywódcy, poddali się.

Nowa Anglia.
Rok 1637. Zabity został kapitan angielskiego statku. Podejrzewano o to Indian z plemienia Pequot, (zamieszkującego tereny, na które ostrzyli sobie apetyt Anglicy). Wchodząc w przymierze z wrogim Pequotom plemieniem Narragansett, koloniści wysłali przeciw nim ekspedycję karną z instrukcjami, by zabić wszystkich mężczyzn, spalić osadę i zniszczyć pola uprawne.
Indianie uciekli z wioski, którą Anglicy następnie spalili.
Wkrótce Pequotowie zaatakowali fort Saybrook, zabijając 9 kolonistów. Na odwet nie trzeba było długo czekać. Anglicy zmobilizowali jeszcze mocniejszy oddział (wraz z Narragansettami) i 5 czerwca 1637 roku dokonali jednej z największych masakr w dziejach angielsko-indiańskich konfliktów. Okrążyli najpierw dużą warowną osadę Pequotów i podpalili ją. Ponad pół tysiąca Indian spłonęło, a tych, którzy chcieli uciec przed płomieniami, wyłapano i wymordowano. Okrucieństwo kolonistów wzbudziło zdumienie nawet wśród członków sprzymierzonego plemienia Narragansett, którzy uważali, że nie powinno się zabijać wroga w tak niehonorowy sposób. Jeden z dowódców angielskich, kapitan Underhill, tak zanotował:
„Wielu spłonęło w forcie, zarówno mężczyzn, jak i kobit i dzieci. Inni, zmuszeni do jej opuszczenia, wychodzili w pojedynczych grupach po dwudziestu lub trzydziestu, które nasi żołnierze przywitali ostrzami szabli. Padali mężczyźni, kobiety, dzieci: a ci, którym udało się uciec od nas, wpadali w ręce Indian, którzy stali na tyłach za nami. Mówi się, że w forcie było około 400 dusz, a nawet pięciu z nich nie udało się uciec… Można się zapytać, dlaczego byliśmy tak gwałtowni (jak niektórzy mówią). Czy chrześcijanie nie powinni mieć więcej litości i współczucia? Odwołuję was do wojny Dawida… Czasami pismo stwierdza, że kobiety i dzieci muszą zginąć wraz z ich rodzicami… Słowo Boże oświeciło nas wystarczająco w kwestii naszego postępowania.”
Profesor Rozbicki pisze: „W Massachusetts purytanie świętowali zwycięstwo, a jeden z ich dowódców wezwał do modłów za ‚wysłanie tego dnia 600 dusz do piekła’. Gubernator Bradford przyznał, że był to wprawdzie ‚straszliwy widok, oglądać ich smażących się w płomieniach oraz strumienie krwi wygaszające ogień’, ale konkludował, iż była to ‚słodka ofiara dla zwycięstwa, za które dziękowaliśmy Bogu.’
Z pomocą plemienia Narragansett Anglikom udało się w następnych miesiącach wyciszyć resztę pozostających przy życiu Indian Pequot. Między innymi otoczono duży ich obóz położony na bagnach w Connecticut, w którym zamieszkiwało blisko 80 wojowników oraz około 200 kobiet i dzieci. Na 30 mężczyznach, którzy się poddali, Anglicy dokonali egzekucji, a kobiety i dzieci zostały sprzedane jako niewolnicy. Doprowadzono w ten sposób do całkowitego niemal zniszczenia tego plemienia. (…) Z wydarzeń tych obie strony wyciągnęły  liczne wnioski. Anglicy zaakceptowali metodę eksterminacji jako najskuteczniejszą, nauczyli się także wykorzystywać antagonizmy między poszczególnymi plemionami indiańskimi do swoich celów, a przede wszystkim do zdobywania nowych terenów.”
Także Indianie zrozumieli, że tylko jednocząc swe siły z różnymi plemionami, mogą skuteczniej stawić czoła kolonistom. W 1675 roku doszło do kolejnych starć. Drobne incydenty prowadziły do poważniejszych rozlewów krwi. Anglicy zawiązali sojusz z plemionami Massachusetts i Cennecticut przeciw Indianom Wampanoag i – już niepotrzebnym im, a zawadzającym jedynie – Narragansettom.
Początkowo Indianie, dzięki swoim sprzysiężeniom, odnosili pewne sukcesy. Jednak w 1675 roku doszło do najbardziej okrutnego epizodu wojny. Anglicy, kierujący się starą strategią, otoczyli obóz Narragasettów i wymordowali około 500 osób, w tym głównie kobiety, dzieci i starców, jako że wojowniczy zdołali wcześniej salwować się ucieczką. Niemniej jednak w ręce Anglików dostał się wódz Canochet wraz z grupą wojowników, na których dokonano wkrótce egzekucji. Wodza zgładzono publicznie, rozrywając jego ciało końmi, a następnie ćwiartując. W tym samym roku Anglicy kilkakrotnie napadali na obozy Indian. W jednym przypadku zabijając ponad 100 kobiet, dzieci i starców; w innym zaś – 126 kobiet i dzieci oraz 26 wojowników.
Systematycznie doprowadzono do eksterminacji prawie wszystkich Indian Nowej Anglii, do czego walnie przyczyniły się choroby zakaźne. Wodza Indian Wampanoag, którego Anglicy nazwali „królem Filipem”, wzięto do niewoli i zabito, a jego głowę zatknięto na pal, gdzie straszyła wszystkich przez kilka lat.

Wirginia raz jeszcze oraz Maryland.
W połowie XVII wieku Anglicy zawarli przymierze z silnym plemieniem Susquehanna, zaopatrując ich w broń palną. Indianie ci stanowić mieli bufor przeciw zagrożeniu ze strony licznych i agresywnych Irokezów. Przez 20 lat było to skuteczne, jednak wskutek walk i chorób Susquehanni osłabli ma tyle, że przestali się liczyć. Wtedy Anglicy weszli w przymierze z Irokezami, czyniąc ich ponadto zwierzchnikami nad Susquehennami, swoimi niedawnymi sojusznikami.
W latach 1654-1675 stale dochodziło do śmiertelnych incydentów. Indianie prowadzili aktywną partyzantkę. W 1675 roku milicja Wirginii i Marylandu otoczyła fort indiański. Przywódcy wezwali wodzów do pokojowych rozmów, gwarantując im bezpieczeństwo. Kiedy rokowania nie przyniosły oczekiwanych dlań rezultatów, pięciu wodzów pozbawiono życia ciosami w głowę. Mimo tego Indianie nie poddali się i przez wiele tygodni bronili fortu. W końcu zdołali zeń zbiec. W obawie przed odwetem Indian za ten jawnie zdradziecki podstęp Anglików, zorganizowano coś w rodzaju pokazowego procesu winowajców zabójstwa indiańskich wodzów. Wszystkich jednak uniewinniono lub skazano na symboliczną grzywnę. Oczywiście, osadnicy byli przeciwni uznania kapitana milicji winnym śmierci Indian. Mało tego – uznali, że należy go skazać za to, że pozwolił zbiec pozostałym.
Tym samym skończyły się wszelkie skrupuły i odtąd atakowano już wszystkich Indian bez wyjątku – sprzymierzonych czy niesprzymierzonych, przyjaźnie nastawionych, czy też wrogo – było to bez większego znaczenia. Tym bardziej, że potrzebowano nowych terenów pod uprawę i osiedlanie.

Obie Karoliny.
Na terenach tych rozprawa z Indianami odbyła się nico później, niż na północy, bo w pierwszych dekadach XVIII wieku, ale przebiegała bardzo podobnie. Poszczególne plemiona indiańskie wykorzystywano w przetargach – czy to z innymi Indianami, czy to z Francuzami lub Hiszpanami. Przymierza szybko się kończyły, kiedy już były zbędne i dochodziło wtedy do krwawych rozpraw, w których ginęły setki Indian i kolonistów. Liczebność niektórych plemion została zredukowana do kilkudziesięciu osób. Nic dziwnego, skoro dyrektywy białych brzmiały następująco: „zniszczyć całkowicie osady i fizycznie zlikwidować Indian”.

Georgia i Pensylwania.
Stany te były wyjątkami. W Georgii dbano o dobre stosunki z Indianami, dzięki czemu zdołano uniknąć wojen. Podobnie było w Pensylwanii, rządzonej przez pacyfistycznie nastawionych Kwakrów. Dość skutecznie unikano konfliktów szanując godność Indian, dotrzymując umów i nie zagarniając, a wykupując od nich ziemię. Niestety, obraz popsuli nieco nowi osadnicy, których można obarczyć winą za kilka gwałtownych starć (masakra Indian Conestoga w 1763 roku).

5. NIE TYLKO WOJNY

Należy sobie jednak zdawać sprawę z tego, że do wyginięcia Indian Wschodniego Wybrzeża przyczyniły się nie tyle wojny (choć o nich, ze zrozumiałych względów historycznych, mówi się najwięcej), co głównie choroby, które zostały przywleczone na kontynent amerykański przez Europejczyków, a na które tubylcy nie byli uodpornieni. Tymi chorobami zakaźnymi były najczęściej tyfus, grypa, ospa i dyzenteria. Wskutek epidemii wyginęły niemal całkowicie liczne plemiona zamieszkujące Florydę. W Nowej Anglii, do połowy XVIII wieku zmarło z powodu chorób prawie 80% populacji Indian (w niektórych plemionach choroby spowodowały śmierć niemal wszystkich jego członków). Ospa wyniszczyła też połowę licznego plemienia Cherokee.
Specyfika przenoszenia tych chorób nie wymagała kontaktu osobistego między ludźmi. Wymieniano towary. Zarazki były przenoszone szczególnie przez koce i czajniki. Odbywało się to bez aktywnego, świadomego udziału kolonistów (choć i od tego zdarzały się wyjątki).

6. WZAJEMNE WPŁYWY KULTUROWE

Wpływ Anglików, czy też – ujmując rzecz ogólnie – białych, na kulturę Indian był ogromny. Gdybyśmy chcieli zachować ton tragiczny i ironiczny zarazem, to moglibyśmy uznać, że wpływ ten był ogromny, ale polegał głównie na tym, że kultura indiańska została wskutek tego zetknięcia prawie że unicestwiona. Innymi słowy: największy wpływ polegał na tym, że kultury Indian uległy prawie całkowitej destrukcji. (Proces ten postępuje zresztą do dzisiaj.) Jeśli zaś chodzi o tych, którzy przeżyli, to w sferze kultury materialnej przejęli oni od Anglików wiele narzędzi i sprzętów, jak również broń palną, czy też np. alkohol, na który Indianie reagowali bardzo gwałtownie – był on dla nich szczególnie wyniszczający. Warto też wspomnieć tu o koniach, których Indianie wcześniej nie znali. Zwierzęta te wywarły szczególnie duży wpływ na styl życia Indian Wielkich Równin.
Jeśli zaś chodzi o działalność misyjną (tak ważną na zachodnich obrzeżach Ameryki Północnej), to nie miała ona większego znaczenia w stosunkach białych a Indianami na terenach wschodnich brytyjskich kolonii w Ameryce. (Choć, oczywiście, niektóre grupy tubylców przyjmowały tu chrześcijaństwo.)
Natomiast wpływ kultury indiańskiej na angielską en bloc był niewielki (pominąwszy fakt zapoznania się Europejczyków z uprawami ziemniaków, kukurydzy czy tytoniu).
Jednakże, dość ochoczo Anglicy przyjmowali od Indian niektóre metody, które wcześniej uważali za barbarzyńskie, jak np. skalpowanie, czy pewne rodzaje tortur (także partyzanckie metody prowadzenia wojny). Władze kolonialne płaciły swego czasu za skalpy „wrogich” Indian, ustalając nawet (makabryczny w swej istocie) cennik na tego rodzaju „usługi”. I tak np. za skalpy mężczyzn od lat 12 płacono 100 funtów, ale za skalp dziecka od 10 do 12 lat, już tylko 10 funtów.

7. „BIALI” INDIANIE

Bardzo ciekawy był fenomen tzw. „białych” Indian, czyli Europejczyków, którzy asymilowali się żyjąc wśród tubylców. Wśród pozostałych kolonistów wzbudzali oburzenie i nazywani byli zdrajcami.
Na początku byli to handlarze i traperzy, którzy zmuszeni byli przez dłuższy czas przebywać na pustkowiach wśród Indian. Żenili się więc z Indiankami, mieli z nimi dzieci. Niestety, nie okazywali się zbyt dobrymi „ambasadorami” kultury angielskiej, będąc zwykle tzw. wyrzutkami społecznymi (skazańcy, awanturnicy, uciekinierzy…). Byli wszak i tacy, którzy świadomie wybierali życie wśród Indian. Jednakże najciekawszy – jeśli nie fascynujący – jest przypadek tych, którzy zostali przez Indian porwani i przez nich zaadoptowani. Co zdumiewa najbardziej, to fakt, że odmawiali oni powrotu do świata białych, kiedy pojawiała się taka możliwość.
Profesor Rozbicki stara się ten fenomen wyjaśnić następująco: „Atrakcyjność życia wśród Indian obejmowała, jak się wydaje, kilka aspektów ich kultury: łagodne i troskliwe traktowanie dzieci (bez kar cielesnych, które były na porządku dziennym wśród białych), oraz kobiet (do małżeństw z reguły nie przymuszano), dalej: kultywowanie  poczucia godności, lojalności, troska o wspólne dobro całej społeczności.”

Pozwolę sobie w tym miejscy przytoczyć jakże intrygujące spostrzeżenie samego Benjamina Franklina, wybitnego męża stanu, filozofa i naukowca, jednego z najwybitniejszych umysłów swojej epoki. Radziłbym kilkakrotnie przeczytać – i zapamiętać – ten cytat zwłaszcza tym, którzy bezkrytycznie przekonani są o wyższości wywodzącej się z Europy cywilizacji nad kulturą „dzikich”.
Oto słowa Franklina: „Gdy dziecko indiańskie, które zostało wychowane wśród nas, nauczone naszego języka i przyuczone do naszych zwyczajów, uda się w odwiedziny do swoich krewnych i pobędzie nieco z Indianami, to w żaden sposób nie da mu się już wyperswadować, aby powróciło… A gdy osoby białe, obojga płci, pojmane zostaną przez Indian i zamieszkują wśród nich przez pewien czas, to choćby zostały wykupione przez przyjaciół i traktowane przez nich z największą troskliwością, aby skłonić ich do pozostania wśród Anglików, w krótkim czasie zniechęcają się do naszego sposobu życia oraz do wysiłków i starań do tego potrzebnych, i przy pierwszej okazji uciekają do lasów, skąd nie sposób już ich odzyskać.”
Doprawdy, warto się nad tą wypowiedzią jednego z autorów Deklaracji Niepodległości zastanowić.

8. KONIEC

Do XIX wieku Indianie zamieszkujący wybrzeże atlantyckie zostali praktycznie wyniszczeni lub wyginęli od chorób, a ich niedobitki przestały się liczyć.
Wnioski wkrótce.

cdn

Indianie Prerii Badlands

*

APENDYKS

Czytając przekłady poetyckie Czesława Miłosza natrafiłem niedawno na tekst pt. „Biali i Indianie pogranicza”, który – jak się okazuje – współbrzmi z tematem poruszonym w powyższym artykule.
Miłosz pisze: „W 1766 r. ukazała się w Londynie anonimowa sztuka satyryczna „Ponteach: or the Savages of America” wyjaśniając przyczyny wojny wypowiedzianej przez Zjednoczone Narody indiańskie pod wodzą Pontiaka kolonizatorom”,  a następnie przedstawia swoje tłumaczenie, zaznaczając, że było ono dlań pewnego rodzaju wyzwaniem, ze względu na specyfikę owego dialogu wierszem. Przedstawiam tu niewielki fragment tego XVIII-wiecznego utworu.

Scena pierwsza ma miejsce na stacji handlu futrami.Wchodzą M. Dole i Murphey, kupcy oraz dwaj służący.

M DOLE
Cóż, Murphey, szczęścia, widzę, chcesz próbować
Tutaj wśród dzikich, w tej bezludnej puszczy?

MURPHEY
Tak, byle tylko zarobić na życie.
(…)

M DOLE
A czy cokolwiek wiesz o takim handlu?
Czy znasz zasady na jakich się wspiera?
(…)

MURPHEY
Nie znam waszego indiańskiego handlu.
Ale nauczę się chętnie od ciebie.
Bo wiem, że lata już w nim praktykujesz.

M DOLE
(…)
A co tam wieziesz dla Indian na sprzedaż?

MURPHEY
Mam rum i koce, pasy, proch i dzwonki,
I takie które zwykle cenią.

M DOLE
To bardzo dobrze. To dobre towary.
A teraz powiem, co jest najważniejsze,
Co warte trudu, żeby tu przyjechać,
Nasza naczelna zasada jest taka,
że nie jest zbrodnią oszukiwać Indian.

Alfred Jacob Miller, "Traperzy i Indianie"

Alfred Jacob Miller, „Traperzy i Indianie”

MURPHEY
Jak to? Nie grzech oszukać Indianina?
Czy to nie ludzie? Czy nie mają prawa
Sprawiedliwości zaznać, tak jak my,
Chociaż są dzicy w swoich obyczajach?

M DOLE
No, skoro tak jest, to już nic nie powiem.
Toż to esencja naszego zawodu,
na niej opiera się nadzieja zysku.
Nikt, kto nią wzgardził, nie zdobył bogactwa
I nie zdobędzie, tu, w indiańskim handlu.
(…)

Tysiąc okazji ciągle się nastręcza,
Żeby wyzyskać ich (Indian) wielka ciemnotę.
Największa jednak maszyna to rum.
Do niego sypię trochę ciemnych proszków
I tak rozdaję dzikim szczodrą ręką.
Kiedy się spiją, są rześcy i dzielni
I chwalą mnie, że nie jestem skąpy.
Wtedy już mogę praktykować sztuki,
Zaczynam handel i daję rum z wodą,
Gardła im płoną, radzi się ochłodzić.
Futra i skóry idą do mnie w zamian.
Ważę uczciwie, choć mam taką wagę,
Że za dotknięciem zamienia trzy funty
Na jeden funt. Czego ci biedacy,
I miar, i wag zupełnie nieświadomi,
Wcale nie widzą. Ale oto oni.
Zobaczysz zaraz, jak to my robimy.
Jack, czyś zaprawił rum, jak powiedziałem?
(…)

Tutaj następuje opis procederu upijania Indian, oszukiwania na wadze i wciskania im ogólnej ciemnoty. A po odejściu Indian – ledwie z częścią należnego im towaru – kupcy nie mogą się nachwalić własnej przemyślności. Rozpiera ich wręcz duma z życiowej mądrości.

* * *

Scena druga przedstawia puszczę.
Wchodzą Orsbourn i Honnyman, dwaj myśliwi.
Narzekają mocno na to, że nic nie upolowali, i oczywiście całą winę zwalają na Indian:

HONNYMAN
To ci diabelscy Indianie nam łapią
Całą zwierzynę. Jelenia, niedźwiedzia,
Wszystko wystraszą, co biega w lasach,
Albo sztuczkami swymi zaczarują.
Anglik nie strzeli ni jednego razu,
A oni wrócą z ładunkami futer.
Żeby ich piekło prędzej wytępiło,
Tych łotrów, bydło, tę czarną zarazę,
Tych nędznych pogan, te dzikie zwierzęta,
Co tylko smrodzą chrześcijańskie powietrze.
Trzeba ich tępić jak innego zwierza.

ORSBOURN
Tak chciałbym aby prawo pozwalało
Polować na ten gatunek dziczyzny.
Ani jednego dnia bym nie opuścił,
Póki choć jeden biega tutaj w lesie.
(…)
Ulżyłbym sobie, gdybym mógł rozwalać
Ich malowane łby i puścić juchę.
Tak nienawidzę nawet ich widoku.
Zjadłbym z ochotą serce Indianina.
(…)

W dalszej części myśliwi, zaczaiwszy się w lesie, zabijają dwóch Indian niosących futra. Uszczęśliwieni są nie tylko wielkim łupem, ale i tym, że udało im się to zrobić za pomocą jednego strzału (tym sposobem zaoszczędzili nawet na prochu i ołowiu).

* * *

Powiązane artykuły: „Sumienie Zachodu” i „Indiański Holocaust?”.

*

Komentarzy 108 to “CYWILIZOWANI I „DZICY”, czyli o stosunkach Europejczyków z Indianami”

  1. Torlin Says:

    Ja nie chcę wyjść na człowieka nieczułego, obojętnego na niedolę ludzką, ale to powracanie non-stop po latach do tragedii Indian jest dla mnie taką antyamerykańskością. Jakbyście byli przyzwoici, to oddalibyście tę ziemię z powrotem Indianom. Tymczasem cały świat tak wyglądał, przypomnijcie sobie, co Hiszpanie wyrabiali w Ameryce Poludniowej, Mongołowie w Bagdadzie, Krzyżowcy w Jerozolimie. A Pismo Święte”? Jak zdobyto Jerycho, to wszystkich zabito. Jak zdobyto miasto Aj, to wszystkich mieszkańców wymordowano. Jakoś na ten temat nikt nic nie mówi, tylko ciągle o Indianach.

    • Logos Amicus Says:

      Znowu Torlinie mnie rozbrajasz, bo:

      – ja nie wracam „non-stop” do tragedii Indian
      – przypominanie o stosunkach Indian z kolonistami nie jest anty-amerykańskością (tak jak pisanie np. o niemieckiej okupacji nie jest anty-niemieckością)
      – ja nie pisałem nic o konieczności oddania ziem Indianom, (bo to byłoby przyzwoitością)
      – nie cały świat tak wyglądał (zdarzało się ludziom żyć spokojnie i nie mordować się)
      – namawiasz, abyśmy przypomnieli sobie, „co Hiszpanie wyrabiali w Ameryce Poludniowej, Mongołowie w Bagdadzie, Krzyżowcy w Jerozolimie…” – ale gdybym tak zrobił, to pewnie byś napisał, że znowu „non-stop” wracam „po latach” do tych wydarzeń, a przecież… itd.
      – Owszem, na temat wojen krzyżowych, tego „co wyrabiali Hiszpanie w Ameryce Południowej”, najazdów Mogołów… itp. mówi się. I dobrze. Podobnie dobrze jest, jeśli ktoś wraca do historii europejskiego podboju Ameryki Północnej.

      Zdziwił mnie Twój komentarz, tym bardziej, że napisany został przez człowieka, który – jak sam deklaruje – interesuje się historią.

      • Torlin Says:

        Logosie!
        Ale przyznasz, że o eksterminacji różnych ludów mówi się, ale nie w takiej intesywności, jak o Indianach. Czytałeś, co wyrabiali Arabowie z Murzynami? Chyba tylko u mnie w blogu. A cały świat potępia białego człowieka, że wywoził Murzynów do Nowego Świata. Nie wywoził? Wywoził. I zachowywał się podle. Ale czytałeś coś o Arabach? Widzisz wystąpienia w Kongresie na ten temat? Artykuły prasowe?
        Nie mają nic do rzeczy moje zainteresowanie historią, i świetnie wiesz, że tak jest. Ja jestem przeciwnikiem – jak to powiedzieć, żeby nikogo nie obrazić – takiego lewicowego dążenia do sprawiedliwości i zadośćuczynienia, z podtekstem czysto politycznym, aby przy okazji dokopać komuś nielubianemu.
        O najazdach Mongołów mówi się? Gdzie? W pismach, które czyta garstka czytelników! Już prędzej się przeczyta o Jerychu, bo można przy okazji dokopać Izraelowi.
        Chodzi mi o to, że cały opisywany i filmowany dramat Indian ma podtekst czysto polityczny, właśnie antyamerykański. Logosie, nie bierz to do siebie, Ty tylko relacjonujesz filmy, ale przy okazji poddajesz się temu trendowi. Bo o tragedii Indian jest filmów mnóstwo, a o tragedii Murzynów w krajach arabskich nie ma nic. I w ten sposób niechcący idziesz na pasku politykierów. Proszę, nie gniewaj się za te slowa i nie obrażaj się, naprawdę nie chcę Cię obrazić.

        • Logos Amicus Says:

          Ja się Torlinie nie gniewam na Ciebie, ale Twoje wypowiedzi mnie rozbrajają.
          Pokrótce, komentując Twoje słowa:

          „Ale przyznasz, że o eksterminacji różnych ludów mówi się, ale nie w takiej intensywności, jak o Indianach.”

          – Bardziej intensywnie (niż o Indianach) mówi się o eksterminacji Żydów. Poza tym, nigdzie indziej nie doszło do tak intensywnej eksterminacji ludów i ich kultur, jak w Ameryce

          „Czytałeś, co wyrabiali Arabowie z Murzynami? Chyba tylko u mnie w blogu.”

          – Czytałem, i nie u Ciebie na blogu

          „Ale czytałeś coś o Arabach? Widzisz wystąpienia w Kongresie na ten temat?

          – Kongres amerykański zajmuje się przede wszystkim sprawami amerykańskimi. Trudno się dziwić, że nie będzie się zajmował Murzynami, którymi handlowali Arabowie w zeszłych stuleciach. Ale nie powinno dziwić to, że niekiedy ktoś wystąpi w sprawie Indian (nota bene zdarza się to bardzo rzadko) czy Czarnych – obywateli Stanów Zjednoczonych, nawiązując do tego, co działo się na terenach obecnych Stanów Zjednoczonych w przeszłości.

          „Ja jestem przeciwnikiem (…) takiego lewicowego dążenia do sprawiedliwości i zadośćuczynienia, z podtekstem czysto politycznym, aby przy okazji dokopać komuś nielubianemu.”

          – W moim artykule nie ma żadnych podtekstów politycznych, nikomu nie chcę dokopać i nie jest on lewicowy (czy jeżeli ktoś współczuje tym, którzy w przeszłości byli krzywdzeni, to musi być lewicowcem? No dobrze, to w takim razie jestem „lewicowcem”. Swoją drogą ciekawy temat podniosłeś: lewicowość a sprawa Indian Ameryki Północnej w XVII i XVIII wieku ;)

          „Ty tylko relacjonujesz filmy, ale przy okazji poddajesz się temu trendowi.”

          – Tym zdaniem Torlinie wyraźnie przesadziłeś. Wskaż mi w moim tekście choć jedno słowo, gdzie odwołuję się do jakiegokolwiek filmu. Czy naprawdę czytałeś – ze zrozumieniem – to co napisałem? Korzystałem z opracowań naukowych, uniwersyteckich. Nic nie wspominam o filmach, które Indian oczywiście mitologizują (nota bene najpierw przedstawiano ich w kinie jako okrutnych „dzikusów”, później niemal jak świętych i szlachetnych wojowników – obie wersje mocno odbiegające od rzeczywistości).
          Artykuł swój pisałem w oparciu o materiały historyczne, a nie o filmową mitologię.

  2. akwamaryna Says:

    Logosie, jestem przeciwna odbieraniu człowiekowi praw takich, które bez wątpienia mu się należą. Sprawa Indian jest bezdyskusyjna, zabrano, zniszczono a „resztki” ogrodzono. To, że dzikusami ich nazywano obrazuje ich zachowanie, które bez wątpienia ich odróżnia. Choć przyznam, że kiedy my jesteśmy na wojennej ścieżce „dzikość” i nam się udziela…
    Pozdrawiam:)

    • Logos Amicus Says:

      „To, że dzikusami ich nazywano obrazuje ich zachowanie, które bez wątpienia ich odróżnia.”

      Ale „obrazuje” ich zachowanie tylko w naszych oczach – a konkretnie: w oczach europejskich kolonizatorów, którzy się z Indianami stykali.
      Określanie Indian słowem „dziki” (zdecydowanie pejoratywnym) miało kilka zastosowań. Przede wszystkim ustalało hierarchię (my jesteśmy ludźmi cywilizowanymi oni są „dzicy” – więc nie można/nie mus się wobec nich stosować naszych cywilizacyjnych norm kulturowych, bo w rzeczywistości to nie są ludzie). Nazywanie Indian „dzikimi” nie tylko ich poniżało i degradowało, ale i dehumanizowało. (Stary trik naszej – i nie tylko naszej – cywilizacji: wróg nie jest człowiekiem, więc można go oszukiwać, niewolić i mordować. To przy okazji ucisza sumienie – pod warunkiem, że się to sumienie jeszcze ma.)
      Poza tym, Indianin był „dziki”, bo nie rozumiano jego kultury, obyczajowości i zachowania.

      • akwamaryna Says:

        Tak zgodzę się, dokładnie tak. To ich kultura, ich mentalność, ich sposób bycia… oceniana przez pryzmat naszej kultury, naszego myślenia dostały taką etykietę. Za swą inność zostali odrzuceni, i żeby tylko…

      • tania Says:

        To normalne. Każdy, kto tylko może nazwać innego „dzikim” od razu czuje się uprawniony do wynoszenia siebie na piedestał „kulturalnie i moralnie” wyższego. My wskazujemy na „Ruską hołotę…” ale i myśmy zapewne wyrzynali lub krzewili coś ogniem i żelazem. Wszyscy… okazja czyni bowiem nie tylko złodzieja ale i mordercę. Taka prawda.
        A o wyższości cywilizacyjnej, która nie jest tożsama z „kulturalną”… lepiej nie rozprawiać.

  3. Hana Says:

    Gorąco polecam te stronę. To ona tak właściwie otwarła mi oczy na to jak wygląda życie Indian teraz….. czytałam z zapartym tchem. Polecam „ścieżka życia Indian Ameryki Północnej”

    http://alicja.id.uw.edu.pl/podroze/

    Pozdrawiam

    • Logos Amicus Says:

      Niezwykle ciekawa strona utworzona przez ciekawą kobietę ciekawą kobietę.
      Pozwolę sobie tutaj przytoczyć mały fragment ze wstępu:

      Wiedza o „współczesnym” Indianinie i jego problemach zwłaszcza wśród mieszkańców innych kontynentów jest szczątkowa. Polityka państw obu Ameryk wobec narodów tubylczych jest często tematem tabu. Istnieje potężna luka prasowa i telewizyjna w przedstawianiu życia dzisiejszych Indian. W Polsce nieprzerwanie panują stereotypy „Winnetou” wyniesione z powieści Karola Maya, czy takich filmów jsk: „Tańczący z wilkami” lub „Szalony Koń”. Widać pewne skrajności w przejściu z wizerunku okrutnego Indianina – dzikusa i barbarzyńcy, tworzonego przez filmy o dzikim Zachodzie w latach sześćdziesiątych, do bohaterskiego Indianina – postaci romantycznej, żyjącej zgodnie z naturą, kreowanego przez media lat dziewięćdziesiątych.

      Zmieniające się losy Indian, a zwłaszcza współczesna walka o przetrwanie, są tematem wartym bardziej szczegółowego poznania. Problemy, uwzględnione w poniższej pracy, są problemami wielu narodów, a zwłaszcza mniejszych grup etnicznych. Walka Indian, to walka nie tylko o ziemię i własne prawa, ale jest to walka z globalizacją, walka o utrzymanie tożsamości narodowej, kultury, tradycji i języka. Jest to również wojna o podstawowe prawo człowieka – prawo do życia.

      Zakres informacji ukazujących się w Polsce, dotyczących dzisiejszych aspektów życia Indian są ograniczone. Do tej pory wydano zaledwie kilka prac polskich autorów tj. „Indianie Ameryki Północnej” Jerzego Gąssowskigo, czy „Wigwamy, rezerwaty, slumsy” opracowania Ewy Nowickiej i Izabeli Rusinowej, oraz kilka tłumaczeń amerykańskich badaczy3. Ukazuje się tylko jeden ogólnopolski magazyn dotyczący problematyki tubylczej „Tawacin” i kilka gazetek lokalnych np. „Wabeno”. Zupełnym przeciwieństwem jest rynek amerykański, gdzie wydrukowano setki opracowań i książek o tej tematyce. Mimo to znajomość problemów Indian w społeczeństwie amerykańskim jest równie mała jak w Polsce.

      Całość TUTAJ.

  4. Simply Says:

    Rysuje się tu bardzo ciekawy paradoks : mianowicie wychodzi na to, że młodzieżowa, indiańska literatura naiwna i RFN owskie westerny, zrobiły o wiele więcej dobrego w sprawie Indian, niż złego. Indianin – nie ważne, że w wizerunku skrajnie uproszczonym – zaistniał mocno w kulturze masowej, dzięki takim powieściom, z którymi ma się kontakt w dzieciństwie, kiedy pewne wzorce szalenie działają na wyobraźnię. Wielu spośrod tych, którzy jako dojrzali ludzie zaczęli poważnie interesowac się dziejami i kulturą Indian i zgłębiac wiedzę na ten temat, wywiodło swą pasję od tych młodzieńczych fascynacji. Oczywiście z czasem wchodząc na nieporównywalny poziom poznawczy, ale ziarno zasiał Karl May i J.F.Cooper. O zagładzie innych fascynujących społeczności ( jak np.australijskich Aborygenów ) też i dla tego cisza , bo nie stała sie ona pożywką dla twórczości wprowadzającej ją do pop kulturowego krwiobiegu na skalę dającą szeroki odbiór. A szkoda, bo to też niezwykła kultura, Aborygenów wyrezali doszczętnie, w większym stopniu, niż Indian – wiadomo, jacy to dżentelmeni kolonizowali Australię i Oceanię. W literaturze, to się ostał jeno Maorys Queequeg u Hermana Melville’a.

    Pani napisała: ,,Widać pewne skrajności w przejściu z wizerunku okrutnego Indianina – dzikusa i barbarzyńcy, tworzonego przez filmy o dzikim Zachodzie w latach sześćdziesiątych, do bohaterskiego Indianina – postaci romantycznej, żyjącej zgodnie z naturą, kreowanego przez media lat dziewięćdziesiątych”.
    To bzdura.

    • Logos Amicus Says:

      Jest dokładnie tak jak piszesz (mam na myśli pierwszy akapit Twojego komentarza). Ja nie przeczę, że moją przychylność wobec Indian zaczęły kształtować w dzieciństwie przygodowe powieści Karola Maya, J.F. Coopera, filmy o „Winnetou” czy „Cochisie”, które z tzw. rzeczywistością niewiele miały wspólnego, ale za to kształtowały jednak pewien rodzaj wrażliwości u dziecka, wpływającą w mniejszym lub większym stopniu na całe jego dorosłe życie i ewolucję poglądów – i w końcu na tzw. tożsamość czy też osobowość, charakter dorosłego już człowieka.
      Do tych lektur dorzuciłbym jeszcze choćby – bardziej lub mniej realistyczne – książki Szklarskiego, Wernica, Szczepańskiej, czy wreszcie Arkadego Fiedlera.
      Oczywiście z wiekiem przychodziły weryfikacje, większa zdolność odróżnienia realiów od fikcji, odrzucenie baśni i fantazji, bardziej świadomy wybór źródeł historycznego poznania… etc. (Krytycznych wobec Indian przesłanek można się było już doszukać w książkach Mayne Reida, czy – bardziej realistycznych – u Faulknera.)
      Trzeba jednak pamiętać, że mówimy tu o kulturze popularnej, literaturze, ikonografii, mitologii… To jest zupełnie odrębny temat i ja nie o tym chciałem tu pisać. Mówmy o historii i o próbach dotarcia do faktów – do rzeczywistego obrazu życia Pogranicza i stosunków jakie istniały między rdzennymi mieszkańcami Ameryki Północnej a europejskimi kolonistami.

      Prawdą jest również, że tzw. kwestia indiańska miała o wiele lepszy PR w kulturze i ikonografii Zachodu, niż choćby wspomniani przez Ciebie Aborygeni, czy też ludy Azji czy Afryki. Ze zrozumiałych chyba względów: Ameryka rosła w siłę, stawała się globalnym mocarstwem, była przedmiotem zainteresowania całego świata; z Ameryką najliczniej i najsilniej – nie tyle może politycznie, co kulturowo – byliśmy też związani my, Europejczycy… etc.)

      Już od samego początku zetknięcia się europejskich kolonizatorów z Indianami nastąpiła duża polaryzacja stosunku Europejczyków do Indian, w której też bardzo mocno mieszały się mity i wyobrażenia z rzeczywistością. Zapoczątkował to zresztą nie kto inny, jak sam (trzeźwy skądinąd) Montaigne, idealizując postać Indianina w swoich „Próbach”; również wspomniany przeze mnie J.J. Rousseau, także Chamfort, czy Chateaubriand.
      Wspominam tu o literaturze, ale jednak te literackie postawy przekładały się także na różnicę stosunku do Indiach w rzeczywistych kontaktach z nimi. Upraszczając: jedni ich nienawidzili, drudzy byli im przychylni, jedni widzieli w nich ludzi, inni dzikusów i zwierzęta… etc. Godny uwagi w tym kontekście jest ten XVIII wieczny utwór przetłumaczony przez Miłosza (załączony przeze mnie w formie apendyksu do wpisu powyżej): dowodzi on bowiem, że już od najwcześniejszych czasów zdawano sobie w Europie (i w Ameryce) z etycznego wymiaru podboju Ameryki i stosunków z tubylcami, i że już wówczas dysponowano wystarczającymi przesłankami, by dokonać wyboru: usunąć, wyniszczyć, spacyfikować Indian i ich kulturę stosując do tego celu wszelkie możliwe, najbardziej nawet okrutne i drastyczne środki, czy też starać się szanować ich jako pełnoprawnych ludzi i robić wszystko, by koegzystować z nimi w pokojowy sposób.
      Niestety, wydaje mi się, że mimo tego iż można było wybrać inaczej, w praktyce zdecydowano się (może było coś w tym z dziejowego fatum?) na to pierwsze – z opłakanym dla plemion indiańskich skutkiem.

      PS. A dlaczego sądzisz, że Pani napisała bzdurę? (Skoro rzuca się takie mocne oskarżenie, to wg mnie należy go uzasadnić.)
      Ja także – skoro nawiązujemy do pop-kultury – zauważyłem to, że we wcześniejszych filmach hollywoodzkich Indian przedstawiano z jak najgorszej strony, a pewna ich rehabilitacja zaczęła dopiero postępować gdzieś tak na przełomie lat 60-tych i70-tych, od anty-westernów, swoje apogeum uromantycznienia osiągając w latach 90-tych ubiegłego wieku i na początku naszego (w takich choćby produkcjach, jak „Tańczący z wilkami”, „Ostatni Mohikanin”, „Pocahontas”…)
      Ty widzisz to inaczej?

  5. Simply Says:

    Tak, wspomniana idea ,,noble savage’a” powstała w głowach europejskich oświeceniowych myślicieli, stając się toposem literackim ( Dafoe, Melville ) – jej wpływ na postępowanie kolonizatorów był bliski zeru. Dużo im bliżej było do chłopaków od sędziego Holdena z ,, Bloody Meridian”. Indianie też rezali ostro, to była wojna totalna.

    Do lat 50-tych, Indianie w westernach funkcjonowali na podobnej zasadzie, jak rekin w ,,Szczękach” , a ukazywano ich, jako skrajnie destruktywną, a przede wszystkim amorficzną, odindywidualizowaną masę.
    Do nielicznych wyjątków należy ,,Fort Apache” Johna Forda, reżysera, który z filmu na film zmieniał do nich nastawienie, do końca swej kariery balansując pomiędzy przychylnością, a ostrym indianożerstwem.
    W tym filmie w zakamuflowany sposób pokazano ( w bardzo złym świetle ) postac gen. Custera i klęskę nad LBH. Strona indiańska ma tu status drugoplanowy, ale z respektem ukazano jej racje, co na tamte czasy było dośc przełomowe.

    Zaprezentowanie Indian ,,z ludzką twarzą” – jako, pozytywnych, głównych bohaterów ( co ważne, grywanych przzez popularnych, białych aktorów ) zaczęło się z początkiem lat 50-tych i trwa przez kolejne dekady aż do teraz. Dlatego napisałem, że bzdurą jest, jakoby to miał byc jakiś drastyczny przeskok, jak cytowana pani to widzi.
    (oczywiście dawny model nie zanikł i również funkcjonuje nadal) Tytuły o których mowa, to np. ,,Złamana Strzała” Davesa, ,, Ostatnia Walka Apacza” Aldricha, czy ,, Bezkresne Niebo” Hawksa – obrazy infantylne i przeidealizowane, ale w tamtym modelu Hollywood nic bardziej radykalnego nie miało szans powstac.

    Zielone światło dla obrazów prawdziwie demaskatorskich w tym temacie zapala dopiero kontrkultura lat 60 – kodeks Haysa poszedł się walic, zmienił się system produkcji a nade wszystko zaczęto wymiatac spod dywanu ciemną stronę własnej historii, jako oręż w kontestowaniu wojny wietnamskiej. Holocaust Indian idealnie się do tego nadawał – w ,, Niebieskim Żołnierzu” Ralpha Nelsona pokazano z detalami masakrę nad Sand Creek, a w ,,Małym Wielkim Człowieku” rzeż nad Washita. W tym ostatnim – imo najlepszym filmie indiańskim ever – mamy w ogole ogromne, przebogate spektrum indiańskiej obyczajowości. Indianin stał sie pociągający dla hipisującego , długowłosego, wykoralikowanego kolesia , czy kolesiówy – odrzucenie komfortu systemu na rzecz ucieczki w prymityw znalazło odbicie w takich pozycjach, jak ,, Jeremiah Johnson” Pollacka, .,, Człowiek w Dziczy” Sarafiana”, czy cykl Człowieka Zwanego Koniem.; historiach outsiderów żyjacych wśrod Indian A przede wszystkim skończyły sie czasy, kiedy Czerwonoskórych grywali Anthony Quinn, Burt Lancaster, Charlton Heston, a nawet Rock Hudson (LOL ). Tylko Bronson się jeszcze uchował – a tak, od lat 70-tych pojawiają sie rdzenni indiańscy i do tego zajebiści aktorzy i to w ich kreacjach od tej pory będziemy Indian oglądali. Staną sie prawdziwymi gwiazdami kina , a duma z ich sukcesów będzie udzialem jeśli nie całej nacji, to na pewno współplemieńcow. Dwaj najwięksi indiańscy gwiazdorzy lat 70-tych, to Will Sampson ( Wódz Szczota z ,,Lotu…”, ,,Crazy Horse z ,, Białego Bizona” ) i wiekowy, obdzrzony kapitalną vis comica Chief Dan George (,,Mały wielki Człowiek” ,, Wyjęty Spod Prawa Josey Wales” ). Potem kolejno pojawiali się Graham Greene, Wes Studi, Russell Means i Gary Farmer – ich kariery, to pochodna konkretnego procesu, podobnie, jak bez ,, Małego Wielkiego Człowieka” i ,, Jeremiaha Johnsona” – filmów z początku lat 70-tych – nie byłoby ,, Tańczącego z Wilkami”.
    To wszystko jest ewolucją, a nie ,,skrajnością w przejściu”.
    Jeszcze parę tytułów by tu pasowalo przytoczyc, ale juz mi sie nie chce.

    Ps. Dla mnie najwartościowszy film o indianach to taki, gdzie oglądamy świat ich oczami.Kiedy w ,, Truposzu” Jarmusha , Nobody ( Gary Farmer )opatrzył ranę Williama Blake’a ( Johnny Depp ), ten zasnął jak zabity, a rano wstał zdrowy i rześki , jak pasikonik. Zaczął coś tam dowcipkowac, na co Nobody z kamienną twarzą zapytał:
    – Czy chociaż zabiłeś czlowieka, który cię zabił?
    Wtedy poczułem ciary na plecach i już wiedzialem, ze oglądam arcydzieło.

    • Logos Amicus Says:

      Wydaje mi się, że my również ulegamy złudzeniu, iż Indianie z kolonistami bez przerwy walczyli i się nawzajem wyrzynali. To pewnie dlatego, że do naszej świadomości (wiadomości) docierają zazwyczaj te ekstrema: wojny, bitwy, egzekucje, darcie kotów i skalpów… A przecież były też całe lata w miarę pokojowego współistnienia – to zależało również od rejonu (w moim tekście wspominam taką dość łagodną koegzystencję Indian i kwakrów w Pensylwanii i Georgii). Jednak chyba najbardziej – w perspektywie historycznej – liczą się te punkty graniczne – zwroty „akcji”, nagłe zmiany stosunków, wybuchy konfliktów… bo to one w końcu decydują o tym, w jakim kierunku dryfuje „duch czasu” – gdzie to wszystko zdąża, jakie są konkluzje i finał. W ostatecznym rozrachunku liczy się kulturowy bilans – a ten dla Indian Ameryki Północnej jest katastrofalny.

      Widzę, że przy okazji „poleciałeś” tematem indiańskim przez amerykańskie kino. Jestem pod wrażeniem Twojej wiedzy w tym temacie. Przypomniałeś mi tym samym pozycje, które i dla mnie były dość istotne w mojej ewolucji postrzegania „kwestii indiańskiej” – przynajmniej w perspektywie kina.
      Bardzo trafnie wypunktowałeś wpływ kontrkultury młodzieżowej końca lat 60-tych na postrzeganie (czy też ukazywanie) Indian w filmie (w końcu te wszystkie para-indiańskie koraliki, piórka i frędzle hippisów o czymś świadczyły – choćby o kojarzeniu etosu wolnościowego z indiańskim przywiązaniem do wolności i niesubordynacją wobec federalnej represji).

      Także i mnie – w perspektywie czasu – najbardziej odpowiada ów surowy naturalizm, widoczny choćby we wspomnianym przez Ciebie świetnym „Małym Wielkim Człowieku” Penna – ta krew, ten pot i to mięso – kawał prawdziwego życia na „dzikim”, nie przerobionym jeszcze przez cywilizacyjny magiel, Zachodzie. No, ale mówimy tu o kinie.

      Trochę mnie ruszyła ta „bzdura”, którą zarzuciłeś wiadomej Pani. Ona, wg mnie, nie tyle miała na myśli „skokową” drastyczność przejścia z wizerunku Indianina dzikusa do Indianina szlachetnego, co „skrajność w przejściu” od jednego wizerunku do drugiego – na przestrzeni lat. Ale masz rację że to (pojawianie się Indian z ludzką twarzą) zaczęło się jednak wcześniej niż w latach 60-tych (ja o tym nie wspomniałem, bo jednak nie utkwiło tak to w mojej pamięci, jak przykłady z lat 60-tych właśnie).
      Ale to w sumie ciekawa ewolucja: przecież w kinie przedwojennym (filmy nieme w to wliczając) Indianin w filmach Hollywoodu przedstawiany był bez mała tak jak – nie przymierzając – Żyd w kinematografii faszystowskich Niemiec. No i do czego w końcu doszło – to widać choćby w „Tańczącym z wilkami” ;)

      * * *

  6. Onibe Says:

    czyta się to przerażająco, ale – w gruncie rzeczy – czego oczekiwać od przedstawicieli świata, który uznał za stosowne wysłanie krucjaty dziecięcej przeciwko innym niewiernym, nie wspominając już o tym, że któraś krucjata w Starym Świecie skonczyła się zniszczeniem jednego z największych mocarstw chrześcijańskich. Biali ludzie przywieźli do Nowego Świata nie tylko proch i choroby, ale i nową filozofię życia. Filozofię szybkiego życia: odpadki ludzkie gnały na Dziki Zachód aby tam wzbogacić się w ciągu kilku lat albo miesięcy. Odpadki ludzkie kolonizowały interior kontynentu, stawiając fundamenty pod cywilizację, która starannie uprzątnęła brudy pod dywan. Swoją drogą, to bardzo angielskie: kiedy my, Polacy, wysyłaliśmy do wojska własną elitę (choćby w czasach kampanii napoleońskich) oni wyławiali „ochotników” z rynsztoka, z więzień, kamieniołomów, spod stryczka. Dawali muszkiet w dłoń i kazali zabijać. Niskim kosztem zdobywali świat. Masakra indian to jakiś tylko okruch będący konsekwencją wielopoziomowej filozofii europejskiej…

    • Logos Amicus Says:

      Krucjata dziecięca była jakimś ponurym żartem historii. O wiele bardziej nikczemne były wyprawy krzyżowców – rycerzy, czy też raczej łupieżców – rozbójników, którzy pod płaszczykiem chrześcijaństwa wybierali się za morze, by grabić i zabijać pod pretekstem obrony jedynie słusznej wiary.

      Piszesz o obyczajach angielskich w podboju świata. Sama idea podboju zakłada eliminację oraz eksploatację tych, którzy staja temu na drodze. Pod względem etycznym żadną miarą nie można tego usprawiedliwić, bo już z definicji niejako jest to łotrostwem i złoczyństwem. Jeżeli się z tym godzimy albo usprawiedliwiamy (nawet po cichu) mówiąc np. o jakiejś „konieczności dziejowej”, to tym samy poświadczamy, że niestety i w nas ten element łotrostwa drzemie – nie ma się co oszukiwać.

      Może i z naszego (europejskiego) punktu widzenia wynika, że to, czego doświadczyli Indianie wskutek europejskiej inwazji na kontynent amerykański, to był jakiś „okruch”, to jednak z perspektywy rdzennych Amerykanów ów „okruch” był całkiem sporych rozmiarów, skoro niemal doszczętnie spowodował zagładę ich kultury i redukcję ich populacji do ok 10% stanu pierwotnego.

      To prawda: czego się można spodziewać, skoro – jaki piszesz – „odpadki” są forpocztą cywilizacji? Ale z drugiej strony, to były silne „odpadki”, a jeszcze silniejsi byli ci, którzy podporządkowali te hordy obszarpańców zdobywających tzw. ‚Dziki Zachód” do własnych interesów: to właśnie „biznes” i żądza zysku transplantowały cywilizację europejską na nowe grunta.
      Ale żeby nie przesadzać: nie tylko „odpadki” kolonizowały Amerykę.

      • Onibe Says:

        w temacie odpadków można jeszcze wspomnieć – jako paradoks – Australię, kontynent więzienny, którego ludność poszła jednak w inną stronę niż reszta świata. Przynajmniej w skali ogólnej.

        nikczemność jest wbudowana w naszą kulturę i chyba stanowi podstawę mocarstwowości. Zauważ, że dotyczy to także indiańskich cywilizacji – te najsilniejsze również dławiły sąsiadów i nie odżegnywały się od najsroższych okrucieństw!

        • Logos Amicus Says:

          Oczywiście, niektóre plemiona indiańskie prowadziły między sobą wojny totalne – nastawione nie tylko na zagarnięcie obcego terytorium, ale i likwidację zamieszkujących go ludzi. Ale były również plemiona nastawione pokojowo, egzystujące obok siebie przez tysiące lat, współpracujące ze sobą. Czyli jednak można i tak.

          Ja nie wierzę w to, że przy pewnym wysiłku i odpowiednim nastawieniu, jak również wykazując dobrą wolę, nie można unieszkodliwić wbudowanej w nas (jak się wydaje) genetycznie skłonności do gwałtu i przemocy. Myślę jednak, że jest to w dużej części kwestią dokonywania wyborów.

          Pytanie: czy rzeczywiście tzw. „mocarstwowość” to jakieś wielkie dobrodziejstwo dla ludzi tworzących owe „mocarstwa”? Czy ta mocarstwowość – i pęd do ekspansji – nie wynika przypadkiem ze zwykłej chciwości i zaborczości (na pewno nie wynika z walki o przetrwanie, która cechowała np. wojny ludów pierwotnych). Zazwyczaj tzw. „mocarstwa” chciały ugryźć więcej, niż mogły połknąć. Podbijały obce obszary i niewoliły zamieszkujących je ludzi, bo chciały ich wykorzystać i eksploatować. To właśnie świadczy o chciwości, o pożądliwości wzbogacenia się… bez żadnego umiaru. A ileż można w tym życiu zjeść?

          Jedno z przysłów indiańskich mówi: „Mądrość – to żebyśmy łowili po naszej stronie jeziora, wy po waszej stronie jeziora, a w środku nikt.”

        • Onibe Says:

          masz wiele racji pisząc o zbędności owej mocarstwowości. Ale niestety, czy da się komuś powiedzieć, że zjadł zbyt wiele? Ilu znasz ludzi żyjących 5% poniżej poziomu na który ich stać? A ilu znasz takich, którzy starają się żyć 100% powyżej? To dotyczy i ludzi i państw. Wydaje się nam, że pędząc do przodu stajemy się lepsi. A prawda jest taka, że dobre pieczywo jest równie dobre w ustach biedaka i milionera…

          Polska jest przykładem państwa, które nikomu nie chciało zrobić krzywdy. Niezbyt się nam to opłaciło, bo to działa tak, że jeśli nie konsumujesz, to jesteś konsumowany. Lepiej więc mieć już to całe mocarstwo, ale nie nadużywać. O ile to możliwe, bo de facto mocarstwowość polega na nadużywaniu cierpliwości reszty świata. I prowadzi do reakcji stosownych.

        • Red Heart Says:

          „Kiedy wycięte zostanie ostatnie drzewo, ostatnia rzeka zostanie zatruta i zginie ostatnia ryba – odkryjemy, że nie można jeść pieniędzy”.

          Myślę, że ten cytat dobrze podsumowuje naturę ludzką (oczywiście z wyjątkami).

        • Logos Amicus Says:

          @ Onibe – Sny o potędze najczęściej kończą się przebudzeniem z ręką w nocniku.

          PS. Jestem skłonny by stwierdzić, że często dobre pieczywo jest lepsze w ustach biedaka niż milionera.

        • Onibe Says:

          ale to ciągle to samo pieczywo ;-)

          sny się kończą pobudkami, niestety… ;-)

        • Logos Amicus Says:

          @ Onibe: „Polska jest przykładem państwa, które nikomu nie chciało zrobić krzywdy.”

          A moja kuzynka dzisiaj na swojej stronie napisała:

          „Czyli co? Czyli to jednak Polacy byli źli w czasie II wojny, a Niemcy zagubieni? Holokaust to nasz pomysł, obozy też. Bijcie się w pierś, Polacy antysemici. Dobrzy Niemcy przez was ginęli.
          Młodzi ludzie nie będą już tego weryfikować.
          Znowu wszystko przez nas. Zło i zarazy. Wszystko.
          I to jest coraz częstsze. To patrzenie z tej „drugiej” perspektywy w filmach, serialach, artykulikach. Zamiast prawdy, wychodzi cyrk.
          Ja proponuję, żebyśmy się w końcu do wszystkiego przyznali.”

          No i jak to jest naprawdę z nami Polakami? ;)

        • Onibe Says:

          ironia ironią, ale faktem jest, że to nas zawsze w tyłek kopali bo byliśmy słabi. Pamiętasz, jak szlachta usprawiedliwiała niechęć do silnego wojska? A ile razy silne wojsko było (dawno, dawno temu) to też patrzyliśmy poza granice i się łokciami rozpychaliśmy. Tak źle i tak niedobrze. Ale holokaust to akurat nie nasza wina… chyba, że winą jest słabość ;-)

        • Logos Amicus Says:

          Tak, wielokrotnie byliśmy w tyłek kopani, ale nie jestem pewien, czy działo się to bardziej z tej przyczyny, że mieliśmy słabe wojsko, czy po prostu dlatego, że nie umieliśmy się sami dobrze rządzić ani zadbać gospodarczo o nasze państwo. Tak więc, to nie była tylko sprawa militarna.

        • Onibe Says:

          to chyba jest system naczyń połączonych – jedno wynika z drugiego, czasami trudno stwierdzić co jest jajo, a co kura…

        • Logos Amicus Says:

          No właśnie, czy jajo to już kura?
          Bo jeśli chodzi o kurę, to do tej pory mi się wydawało, że już jajem nie jest… no chyba, że zaczniemy sobie z niej te jaja robić ;) (A pora teraz jakby po temu odpowiednia :) )

        • Onibe Says:

          ach, prima aprilis już wkrótce, niemal zapomniałem ;-). A mówiąc poważnie: wydaje mi się, że po pierwsze umiejętność (lub szczęście) identyfikacji przyczyn i skutków oraz – po drugie – umiejętność identyfikacji sytuacji, w której w ogóle można jednoznacznie określić przyczyny i skutki, jest podstawą do odpowiednio głębokiego postrzegania historii czy polityki. Myślę też, że wielu osobom to umyka. Ilekroć słucham gardłujących polityków to mam świadomość, że (w myśl zasady: im głebiej w las…) są gdzieś na pustyni i nawet nie wiedzą w którą stronę do najbliższego lasu, ale zarazem brak im świadomości tego braku.

          Hmm… chyba zaczynam pisać nieco od rzeczy, a jest dopiero wtorek… ;-)

        • Logos Amicus Says:

          Nie jestem pewien czy możliwe jest jednoznaczne określenie przez nas przyczyn i skutków. Zbyt wiele danych, czynników, współrzędnych… Możemy się jedynie do tego zbliżyć (odwołując się np. do rachunku prawdopodobieństwa). Nie wszystko od nas zależy, a nawet gdyby tak było, to człowiek jest jednak nieprzewidywalny.
          Z przeszłością (historią) jest chyba jeszcze gorzej, bo ona coraz bardziej się jednak zaciera.

          PS. A mnie bardziej od prima aprilis, chodziło o jaja malowane, czyli o pisanki ;)

        • Onibe Says:

          pisanki… kolejna rzecz która mi umknęła ;-)

          nie mamy oczywiście możliwości poznania wszystkich faktów. Na ogół nawet nie staramy się, tylko fortyfikujemy się na określonej pozycji i bronimy jej za wszelką cenę. Niestety…

      • Simply Says:

        Żołnierz jest po to, żeby zabijac. Anglicy, to jedni z najlepszych żołnierzy w historii – tak Lord Wellington, jak ci obszarpańcy i goscie z SAS.
        Ja osobiście czuję inkryminowany powyżej ,, element łotrostwa” w sobie. Nie wypieram się tego. Rzecz w tym, żeby umiec go skanalizowac.

        • Logos Amicus Says:

          „Żołnierz jest po to, żeby zabijac.”

          Dlatego nigdy nie chciałem być żołnierzem.
          Niestety, łotrostwo skanalizowane nadal pozostaje łotrostwem.

          Przy okazji polecam Ci mój artykuł:

          https://wizjalokalna.wordpress.com/2011/09/30/czas-przemocy/

          Masz rację, 99% żołnierzy – szeregowców zamienianych jest właśnie w maszyny do zabijania. Wskutek „bojowego” treningu, który jest klasycznym praniem mózgu i tresurą, by jak najskuteczniej poddawać się rozkazom. Jakoś nigdy mnie to nie pociągało, by iść w ten sposób na smyczy polityków i „władców” realizujących swoje interesy – jak to najczęściej się zdarzało. Pomysły bardzo często szalone i idiotyczne. No i właśnie – łotrowskie.

        • Maciej Says:

          No, no no… Zostałem obrażony. 99% żołnierzy to maszyny do zabijania? To jest rasistowska wypowiedź. I bardzo szowinistyczna. Oooooo w mordę… . Ale jakby co do czego przyszło to prośba do wojska żeby d…y broniło nadstawiając swoją. A ja nieraz myślałem jaki ja jestem głupi studiując archeologię i na co ona mi się w wojsku przyda. Twoje idiotyczne widzenie wojska jako tresury i prania mózgu jest nie dośc, że bardzo ograniczone to i bardzo subiektywne delikatnie mówiąc. Mamy konstytucję i wolnośc wyboru czy pojedziemy do Afganu czy nie i żaden przełożony ani polityk nie może mi wydac takiego rozkazu. A twoje wyobrażenie o wojsku to są bzdety wyssane z małego palca u nogi.

        • Logos Amicus Says:

          Pisząc o 99% żołnierzy przerobionych w maszyny do zabijania, miałem na myśli tzw. „mięso armatnie”, w jakie zwykle zamieniani się ludzie służący w wojsku podczas wielkich kampanii i bitew – w warunkach bojowych (ot, choćby takie Verdun czy Stalingrad). Powinienem to uściślić.
          To nie jest tak, że ja nie dostrzegam człowieka pod żołnierskim mundurem. Współczuję tym chłopakom, których wysyła się na bezsensowne wojny, mieszając im wcześniej w głowach (poddając ich właśnie tresurze), wykorzystując ich naiwność i często zwykłą biedę. Zdecydowana większość z nich dopiero na wojnie uświadamia sobie to, w co się wpakowała, ale wtedy już jest za późno. Więc zabijają jak maszyny, albo załamują się – albo jedno i drugie. I w większości wracają do domu (jeśli akurat nie zostaną zabici) jako psychiczne (a często i fizyczne) wraki. Taka jest prawda.

        • Logos Amicus Says:

          Może tylko jeszcze zacytuję – nie kogo innego, jak samego “naczelnego psychiatrę” wojska polskiego, płk. dr. med. Jana Wilka, który podczas wywiadu udzielonego “Polityce”, powiedział:

          Wilk: “(Żołnierz) musi więc mieć specyficzne cechy osobowości, które występują w niektórych rodzajach psychopatii lub socjopatii.”

          „Polityka”: Jakie to cechy?

          Wilk: “Obniżony lęk przed śmiercią, zdolność do użycia siły, w tym zabijania z pełną świadomością, umiejętność bezwzględnego podporządkowania się rozkazom (…). Żołnierz jest przeznaczony do tego, żeby jak najbardziej precyzyjnie zabijać i samemu nie dać się zabić. (…)“

          „Polityka”: Więc przygotowanie do zawodu polega na skrzywieniu psychiki kandydata?

          Wilk: “W psychiatrii nazywa się to PSYCHOPATYZACJĄ zawodową albo społecznie użyteczną” (podkreślenie własne).

    • takajedna Says:

      „Odpadki ludzkie kolonizowały interior kontynentu, stawiając fundamenty pod cywilizację, która starannie uprzątnęła brudy pod dywan. Swoją drogą, to bardzo angielskie”http://johngaltspeakin.wordpress.com/2013/02/17/masowe-ludobojstwo-dzieci-mohawk-dokonane-przez-krolowa-wielkiej-brytanii-i-watykan-odkryte-w-kanadzie/

      • Logos Amicus Says:

        Wy to bierzecie na poważnie?
        Przecież to jeden z tych nawiedzonych tekstów napisanych przez ludzi o chorobliwej wyobraźni i podnieconych jakąś paranoiczną manią.
        Jest tam ziarno prawdy, ale to należy widzieć we właściwych proporcjach. I umieć dostrzec jak ten tekst jest w rzeczywistości zmanipulowany. (Królowa angielska Elżbieta wzięła osobisty udział w rytualnym zabójstwie 10 indiańskich dzieci?! Ratzinger krył masowe ludobójstwo dzieci w Kanadzie?! Jak można wierzyć w takie bzdury?)

        • takajedna Says:

          Dla mnie istotne jest owo „ziarno prawdy” i staram się je oddzielić od plew. Świadomość jego istnienia jako „faktu” nie pozwala mi napisać o ludziach dochodzących prawdy , że mają chorą wyobraźnię i podniecają się paranoiczną manią. Dobrze, że tacy są. Sprawdziłam – Międzynarodowy Trybunał d/s Zbrodni Kościoła i Państwa działa w 15 krajach, jest legalnie powołanym Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości o charakterze karnym, powstał na bazie prawa anglosaskiego, gdzie każda grupa sędziów i obywateli ma prawo powołać trybunał do ścigania szczególnie odrażających zbrodni, jest to legalna, umocowana prawnie organizacja międzynarodowa zajmująca się ściganiem zbrodni przeciwko ludzkości.
          Faktem bezspornym jest, że zbrodnia została popełniona i zarówno rząd kanadyjski, jak i głowa Kościoła katolickiego Benedykt XVI przyznały, że w szkołach z internatem popełniono zbrodnie. „Premier Stephen Harper oficjalnie przeprosił za ludobójstwo i nadużycia w stosunku do rdzennych mieszkańców Kanady” – tyle, że nikt do niedawna nie ścigał winnych, bo wówczas poszkodowani mogliby dochodzić olbrzymich odszkodowań. Teraz się to zmieniło, znaleźli się ludzie którzy szukają „prawdy” i ją upubliczniają. To na ile się mylą (o ile się mylą) w swoich sądach nie zmienia faktu, że sama zbrodnia miała miejsce.
          Znalazłam w Internecie info, że „ostatecznym werdyktem Międzynarodowego Trybunału d/s Zbrodni Kościoła i Państwa jest skazanie m.in. Josepha Ratzingera, Królową Elżbietę II i premiera Kanady – Stephena Harpera na 25 lat pozbawienia wolności oraz konfiskatę mienia. W przypadku papieża konfiskata miała dotyczyć dóbr Watykanu, dlatego papież abdykował Wyrok uprawomocnił się 4 marca 2013 roku. Jest to wyrok sądu na mocy orzeczenia Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości (MTS) z siedzibą w Brukseli nr. 022513-001. Winni odpowiadają za zbrodnie przeciwko ludzkości, tj. ludobójstwa (ponad 50 000 ludności indiańskiej zostało wymordowanej w Kanadzie, w tym głównie dzieci, tylko dlatego że nie byli Chrześcijanami), ukrywanie i tuszowanie zbrodni. Tymczasem Benedykt XVI poprosił prezydenta Włoch o immunitet przed wyrokiem trybunału i ‚ukrywa się’ w Castel Gandolfo”
          Wyczytałam również, że póki co Trybunał wydaje wyroki, ale ma małe możliwości egzekwowania kar, jednak pozostaje jeszcze wydźwięk etyczny i opinia publiczna, które rządzą się swoimi prawami.

          Ludzie piastujący najwyższe urzędy w państwie mogą nawet nie dotknąć czubkiem własnego palca ani jednego człowieka i mogą być winni śmierci milionów. Czy tego chcesz czy nie, Elisabeth Windsor odpowiada za to, co działo się za jej rządów. Broniąc jej w sposób jaki to czynisz – to tak jakbyś chciał powiedzieć, że gdyby Hitler przeżył wojnę to ludzie którzy przywiedliby go przed Trybunał w Norymberdze mieli chorą wyobraźnię, bo prawdopodobnie on osobiście nie zbił choćby jednego człowieka (nie wiem czy nie zabił).

        • Logos Amicus Says:

          Tak, ale dla mnie sposób w jaki owo „ziarno prawdy” jest pokazywane (i wykorzystywane do snucia spiskowych teorii) jest ważne. Bo sposób ten może właśnie zniweczyć prawdę, być po prostu kompromitacją.

          Np. pisanie coś takiego: „Elisabeth Windsor (królowa angielska), była świadoma, wydawała rozkazy oraz brała udział w systematycznym programie ludobójstwa, rytualnych tortur oraz zabójstw w szkołach prowadzonych przez Kościół Anglii i Watykan.” jest po prostu bzdurą, która psuje właśnie dociekanie tej prawdy. Albo że Benedykt XVI musiał uciekać przed jakimś tam samozwańczym Trybunałem, który go skazał za popełnione przez siebie zbrodnie ludobójstwa w Kanadzie.

          Prawdą jest istnienie całego sytemu tych szkół dzieci indiańskich w Kanadzie (istnieje wiele filmów dokumentalnych na ten temat), prawdą jest że był to system opresyjny, że tysiące dzieci zmarło (przeważnie na gruźlicę, ale też i inne choroby), że warunki w tych szkołach panowały okropne i że zdarzały się przypadki używania wobec tych dzieci przemocy, zarówno fizycznej, jak i seksualnej (jak to przeważnie dzieje się w tego typu zamkniętych internatach). Ale to nie było tak, że dokonywano tam jakichś masowych egzekucji tych dzieci i wrzucano ich do zbiorowych mogił (nota bene znaleziono jeden grób, w którym najprawdopodobniej znajdują się zwłoki kilkorga dzieci); ani tym bardziej, że kierował tym ludobójstwem Watykan, kościół anglikański i – osobiście! – królowa angielska. Takie stwierdzenia właśnie kompromitują tych, którzy je głoszą i chcą dociec „prawdy” (ale oni, w rzeczywistości, żadnej prawdy już nie dochodzą, bo ją – w ich mniemaniu – znają i oczywiście wszystko już wiedzą najlepiej.)

          To jest swoją drogą niesłychane, jak (inteligentni skądinąd) ludzie, dają sobą – swoimi myślami i emocjami – manipulować i dawać się nabijać w butelkę, tudzież wierzyć w różne nonsensy i przywidzenia innych.

        • takajedna Says:

          Widzę, że naniosłeś stosowną korektę personalną w poprzednim komentarzu :)

          Głowa Kościoła Katolickiego i rząd państwa potwierdziły odrażającą zbrodnię, Premier przeprosił za LUDOBÓJSTWO, a Ty wbrew im samym upierasz się przy gruźlicy i innych chorobach. Ponad 50.000 dzieci będących pod opieką instytucji powołanej przez rząd federalny umiera, bo chorują i nie ma na tę chorobę lekarstwa (?) Co zastanawiające choroba atakuje tylko dzieci w szkołach dla Indian? W kwietniu 2000 r. Federalne Ministerstwo Zdrowia przyznało się, że wykorzystywano dzieci indiańskie z czterech szkół, w tym z Port Alberni, do eksperymentów medycznych w latach 1940-1950. W celu zbadania efektów ubocznych nie podawano im żadnych witamin ani nie stosowano leczenia stomatologicznego” – wypisz wymaluj dr Mengele. Szok! – takie rzeczy działy się w czasach równoległych do czasu pracy Trybunału w Norymberdze osądzającego największych zbrodniarzy nazistowskich (1945-46) w którym oskarżycielami byli przedstawiciele państw i instytucji, które w spr. dzieci kanadyjskich Indian są tacy sami jak ci naziści.

          Tu nie chodzi o podatność na manipulowanie, a o chęć dowiedzenia się jak było. Ty już wiesz, nie masz żadnych wątpliwości, ja mam.

        • Logos Amicus Says:

          Właśnie dlatego, że nie wiem (i wątpię), staram się dociekać jak było w rzeczywistości i nie ulegać propagandzie (ani napędzanym chorobliwą wyobraźnią przypuszczeniom) żadnej ze stron. Często już po używanym języku i sformułowaniach można wywnioskować o wiarygodności przytaczanych „faktów”. Wtedy należy się mieć na baczności w dawaniu wiary tym różnym rewelacjom.
          Skąd np. wzięto tę okrągłą sumę 50 tysięcy dzieci? Wszystkie wymordowano i wrzucono do wspólnych mogił, które dopiero teraz jakieś geo-skany wykrywają? I że o tym wszystkim Benedykt XVI nie tylko wiedział, ale i tym kierował? I że królowa brytyjska sama (własnoręcznie) brała udział w jakichś rytuałach, w których kazała dzieciom całować swoje stopy, by następnie ich zamordować? To właśnie są te bzdury, o których mówię. Kompromitują tylko tych, którzy to rozgłaszają i utrudniają dojście do prawdy.

          PS. Napisałem wpierw „premier Kanady” ale to była pomyłka, bo chodziło mi oczywiście o brytyjska królową (więc dokonałem tej korekty w moim komentarzu).

        • takajedna Says:

          Na tym polega oddzielanie ziarna od plew, nie przypisuj tylko sobie tej umiejętności, a przynajmniej jej uświadomionej potrzeby. Sposób w jaki formułujesz swoje wypowiedzi jest „atakiem” dyskredytującym cokolwiek niechwalebnego zostało powiedziane w temacie zawartości człowieczeństwa w człowieku w przedmiotowej sprawie. Nie sposób przytoczyć na takim forum jak blog wielu źródeł informacji i ich samych, ale jest ich masa w internecie i możesz dowiedzieć się z nich jak oszacowano liczbę ponad 50 tyś. dzieci, gdzie odkryto masowe groby. Nie twierdzę, że wszystkie są wiarygodne, ale część bazuje na urzędowych statystykach:
          – „W Kanadzie w drugiej połowie XX w. istniało ponad 130 specjalnych szkół z internatem, w większości katolickich. W ciągu ponad 100 lat przez tego rodzaju szkoły przeszło ok. 150 tys. dzieci indiańskich. Ostatnie siedem szkół działało jeszcze w 1993 r.,” (jeśli umarło, co trzecie dziecko to jakie panowały tam warunki?)
          – ” W 1946 r. dzieci indiańskie ze szkół z internatem – za zgodą władz kościelnych i rządowych – zaczęto wykorzystywać do eksperymentów medycznych prowadzonych przez CIA, w ramach tajnej operacji „Paperclip” („Spinacz”). Po zakończeniu II wojny światowej amerykańskie służby specjalne przerzuciły do USA nazistowskich naukowców (z których większość powinna być skazana za zbrodnie przeciwko ludzkości), by kontynuowali badania nad rozwojem broni biologicznej i chemicznej. Eksperymenty na dzieciach trwały do 1970 r.
          – liczba ponad 50 tyś dzieci została oszacowana i udokumentowana w trakcie prac Międzynarodowego Trybunału d/s Zbrodni Kościoła i Państwa i nie wiem dlaczego bardziej wiarygodne dla mnie ma być Twoje przekonanie, że jest lipna od faktycznych ustaleń poważnej instytucji. Swoją drogą skoro te dzieci nie umarły, to gdzie są, że ich nie ma?
          – proces postępowań odszkodowawczych trwa od niedawna, a już liczba złożonych wniosków przekroczyła 10 tyś, gdzie rząd wziął na siebie koszty procesów i wypłat odszkodowań, co świadczy, że nie spiera się z faktami
          – Papieżowi oberwało się rykoszetem, bo choć osobiście nie miał z tą zbrodnią nic wspólnego, to jednak już jako Papież napisał list do biskupa Ameryki Północnej (tylko nie pytaj się czy go widziałam na własne oczy ;), nakazując tuszowanie skandali dotyczących molestowania seksualnego przez księży w jego diecezjach, a to jest traktowane na równi z bezpośrednim zaangażowaniem w ukrywanie tych przestępstw na dzieciach. Zakładam, że skoro taki argument był roztrząsany przez Trybunał, to taki dokument musi istnieć.
          – Ach ta Elizabeth – odrzuć to, co Cię razi jako kłamstwo, całą tę otoczkę z rytualnym mordem i inne tym podobne, a zostanie odpowiedzialność za to, co się działo na jej folwarku pod jej rządami – wystarczy by bać się zasnąć.

          Swoją drogą wszystko kategorycznie negujesz z uwagi na brak okazania Ci dowodów, a tymczasem sam niczym nie dysponujesz na potwierdzenie swojej wiedzy.

          PS wiem, że nie uznajesz na swoim blogu wycieczek adpersonalnych, przed czym sam się nie ustrzegłeś powyżej względem mojej osoby, byłoby miło gdybyś przestrzegał zasad.

        • Logos Amicus Says:

          „…liczba ponad 50 tyś dzieci została oszacowana i udokumentowana w trakcie prac Międzynarodowego Trybunału d/s Zbrodni Kościoła i Państwa”

          Chciałbym zobaczyć te dowody (że dzieci zostały zamordowane, jak twierdzi cały ten „Trybunał”). I że istnieją masowe groby tych zamordowanych dzieci.
          Ja nie przeczę, że nie mam na ten temat dostatecznej wiedzy (chcę więc sprawdzonych informacji i dowodów). Jeśli ktoś takimi dowodami dysponuje, niech je przedstawi.

          Posłuchałem sobie z ciekawości tego pana (Kevin Annett), który powołał ten „Trybunał”. Wydaje mi się, że jest typowym manipulatorem, opanowanym przez swoją obsesję, maniakalnie nienawidzącym Kościół (nota bene to były ksiądz) i instytucji państwowych (czego źródło leży najprawdopodobniej także i w tym, że rozwiódł się ze swoją żoną i utracił prawa rodzicielskie do swoich dzieci – za co oczywiście obwinia Kościół, który ponoć się do tego przyczynił i wziął stronę jego żony). A jeśli nie jest wariatem, to jest po prostu hochsztaplerem.
          Pan Annett, przewodniczący „Trybunału”, twierdzi np. że śmiertelność w kanadyjskich szkołach była większa niż w hitlerowskich obozach śmierci (sic!). Skazuje papieża na 25 lat i żąda konfiskaty całego majątku Kościoła. Chce usunąć królową angielską z jej tronu, a premiera Kanady pozbawić jego urzędu – też na mocy wyroku swojego „Trybunału”.
          Jak można takiego gościa traktować poważnie? Wiadomo, że ludzie zawiązują przeróżne paranoiczne stowarzyszenia i przedziwne organizacje – wariatów i manipulatorów, niestety, na całym świecie nie brakuje. Niektórzy zrobią dosłownie wszystko, by zwrócić na siebie uwagę.

          O czym my tu w ogóle piszemy! Przypomina mi to jakiś ponury kabaret.
          Sam swoim oczom nie wierzę :)

        • Logos Amicus Says:

          Tu jest strona poświęcona Kevinowi Annettowi i jego matactwom (cały ten „Trybunał”) składa się najprawdopodobniej z jednej jedynej (jego) osoby.

          http://stopkevinannett.wordpress.com/category/kevin-annett/

          Oto mała próbka, w której autor pisze o ITCCS (czyli naszym sławetnym „Trybunale”):

          „TCCS claims to be an organization…yet has no members listed other than Kevin Annett (the secretary).

          ITCCS has claimed to have started a ‘Trial’ back in 2010 and again in 2012 – neither were based on ‘common-law’ procedure and the latest has no legal standing to enforce any ‘ruling’ because it has failed to conduct itself according to any recognized legal proceedings. ITCCS claims to have 50 odd ‘citizen jurors’ but has not actually tried a case or allowed a case to be tried in a court of law. The evidence, it seems is a few old clips from Unrepentant and some witness testimonies taken in the last couple of years. There are no documents, no ‘Exhibits’, no cross-examinations of the defendants… It is by all accounts a Kangaroo court.

          Kevin’s focus has shifted from bringing home the bodies of 50,000 dead children to reaping the benefits of the seized assets of the Vatican. Never before has the acronym ‘ITTCS’ generated so much internet buzz and heated debate.”

        • takajedna Says:

          Daj znak jak Twój komentarz osiągnie ostateczną, pożądaną formę nie wymagającą kolejnych korekt – może wówczas będę miała uczciwą szansę na adekwatną do komentarza odpowiedź i może jeszcze coś w temacie napiszę – ostatecznie lubię obserwować jak mężczyzna traci nad sobą kontrolę ;)
          miłego dnia

  7. Simply Says:

    Wyobraż sobie, że ja też nie chciałem. O mały włos mnie kiedyś nie wzięli do ,,syfu”. Ale to cała historia.

    ,,Niestety, łotrostwo skanalizowane nadal pozostaje łotrostwem. ”
    Nie bądż mentorem. Własnej natury nie oszukasz, ale mocna świadomośc pozwala ja kontrolowac z korzyscią tak dla ciebie, jak i dla innych. Ale to wymaga pracy i czujnosci. Jestes łotrem, ale po co wszyscy mają o tym wiedziec.
    Ps. ..i tak niektórzy sie dowiedzą, ty minimalizujesz, w miarę możliwosci.
    ,…kto mówi o zwycięstwach
    przetrwac… oto wszystko…”
    Rilke

    • Logos Amicus Says:

      Elementy (zalążki) łotrostwa (zła) są w każdym człowieku. To jest tak oczywiste, że aż trywialne. Ale jest coś takiego jak ogólny bilans: dlatego mówimy, że jeden człowiek jest lepszy od drugiego. (Może to w dzisiejszych czasach – które lansują tezę, że bycie draniem i cynikiem jest cool – wydawać się dziwne, ale ja uważam, że np. św. Franciszek i Jan Paweł II był lepszym człowiekiem od doktora Mengele i Hitlera; że lepszym człowiekiem jest lekarz, który ratuje ludziom życie, niż seryjny morderca… etc.) Ot, takie trywializmy gwoli przypomnienia tym, którzy skłonni są twierdzić, że nie można dzielić ludzi na dobrych i złych.

      „Własnej natury nie oszukasz, ale mocna świadomośc pozwala ja kontrolowac z korzyscią tak dla ciebie, jak i dla innych. Ale to wymaga pracy i czujności.”

      No właśnie. Dlatego ja staram się dociec tego, jak uwalnia się w człowieku zło (łotrostwo) i jak można temu przeciwdziałać. Stąd taka moja postawa, a nie inna – stąd takie moje poglądy a nie inne (co m.in. objawia się w tym, co piszę). Stąd staram się minimalizować „łotrostwo” we mnie. Niektórzy się w nim (często z rozkoszą) pławią. Ludzie jednak – mimo że do siebie podobni – są jednak bardzo od siebie różni.

  8. Simply Says:

    No nieee… te komunały z porównywaniem Św. Franciszka do Hitlera, to mogłes sobie odpuścic. Co Ty masz z tym mentorstwem, przecież to jest komiczne, wybacz szczerośc.
    Mnie akurat fascynuje zło, i mam jego bardzo silną swiadomośc, tak w historii, w ludziach, jak i w sobie.
    Ale nie boje sie utraty kontroli. Chyba mam manichejskie widzenie swiata. Musi byc równowaga, przede wszystkim w tobie. Ale ktos może to postrzegac zupełnie inaczej i także miec słuszną rację.
    ,, Ludzie jednak – mimo że do siebie podobni – są jednak bardzo od siebie różni”.
    True

    • Logos Amicus Says:

      ” te komunały z porównywaniem Św. Franciszka do Hitlera, to mogłeś sobie odpuścić.”

      To nie są komunały, bo znam takich, którzy gotowi są bardziej podziwiać Hitlera niż Jana Pawła II (mnóstwo ich zresztą).
      Poza tym, użyłem tego skrajnego porównania, ponieważ wydawało mi się, że nie bierzesz pod uwagę tej oczywistej prawdy, że jedni ludzie są jednak lepsi od drugich.

  9. Simply Says:

    Spoko git. Zaliczyłeś mnie widocznie do tych ludzi. I coś jeszcze Ci się , jak piszesz wydawało.
    A moge wiedziec, na jakiej podstawie?

  10. Simply Says:

    Jasne, że mogę. Rozmawiajac ze mną przytoczyłeś coś takiego ( nie musiałeś, bo to jest argumentacja dla debila, albo dla dziecka ), potem uzasadniłeś, że stąd te teksty, bo znasz mnóstwo tego pokroju ludzi, a zatem, reasumując, czuję się ich adresatem. Żebys mnie żle nie zrozumiał ; ja sie nie czuję obrażony ( tylko cioty się obrażają), jestem tylko ciekaw, skąd takie podejscie własnie do mnie.

    • Logos Amicus Says:

      Problem w tym, że w pewnym momencie wszystko zacząłeś brać do siebie (napisałeś np.:„Ja osobiście czuję inkryminowany powyżej ‚element łotrostwa’ w sobie”) – a i wobec mnie zacząłeś używać argumentów ad personam.
      A przecież naszym tematem jest (powinna być) kolonizacja Ameryki Północnej i stosunków między Europejczykami a Indianami.

      Napisałeś również: „Jesteś łotrem, ale po co wszyscy mają o tym wiedzieć… i tak niektórzy się dowiedzą, ty minimalizujesz, w miarę możliwości.”
      Rozumiem, że piszesz o mnie :)

  11. Simply Says:

    Niee, to ostatnie to napisałem o sobie i tylko o sobie.. Staram się używac dużej litery wobec interlokutora, tu napisałem z małej, żeby własnie było to jasne. Nie znam Cię i nie mam, podstaw sądzic , kiedy z Ciebie wylezie zło i na ile – żadnych argumentów ad personam wobec Ciebie nie używałem ( nie licząc dezaprobaty co do tych porównań ).
    Te dygresje wcale nie są wbrew pozorom tak odległe od tematu.
    Nie widzę nic zdroznego w przyznaniu sie do świadomosci zła w sobie. Dużo gorzej odebrałem czyjes pierdolenie, że myśmy wysyłali samą elitę, a Anglicy tylko szmaciarzy, i że my nigdy nikomu nie zrobiliśmy nic złego.

    ,,..wydawało mi się, że nie bierzesz pod uwagę tej oczywistej prawdy, że jedni ludzie są jednak lepsi od drugich…” – co to miało znaczyc?

    • Logos Amicus Says:

      Myślę, że różnice między nami (a właściwie między tym, co piszemy) biorę się też i z tego, że Ty – jak sam piszesz – jesteś złem zafascynowany, a we mnie wywołuje ono, po prostu, coś w rodzaju obrzydzenia.

  12. Simply Says:

    Nieładnie, że zbanowałeś Macieja. A jak mowa o ludziach, ktorzy idą do wojska, to jest tez masa takich, którzy lubią zabijac , często to są kompletne świry…. a często tacy, którzy muszą sobie z pewną mroczną stroną siebie jakoś poradzic i tu się najlepiej realizują. Oni też są potrzebni, żołnierz to też umiejętnośc totalnej koordynacji w zespole i tacy ludzie świetnie to potrafią. A to nie jest domena każdego, jak leci. Uważam, że ich też należy szanowac, ja przynajmniej szanuję.

    • Logos Amicus Says:

      Nikogo nie zbanowałem (czasem WordPress pakuje do spamu kogo popadnie), a nawet odpowiedziałem, mimo że komentarz był obraźliwy i napisany w tonie, który raczej rzadko gości na mojej stronie. Odpowiedziałem, bo chciałem uściślić coś, co napisałem we wcześniejszym komentarzu.
      Tam jest również zdanie nawiązujące do mojego stosunku do żołnierzy: „To nie jest tak, że ja nie dostrzegam człowieka pod żołnierskim mundurem (współczuję tym chłopakom, których wysyła się na bezsensowne wojny, mieszając im wcześniej w głowach, poddając ich właśnie tresurze, wykorzystując ich naiwność i często zwykłą biedę.”

      A jeśli ktoś idzie do wojska, bo – jak sam piszesz – lubi zabijać, ewentualnie dlatego, że jest kompletnym świrem, to trudno żeby się spotkał z moim szacunkiem.

      • Maciej Says:

        Owszem, jest obraźliwy. A co byś poczuł dowiadując się, że jesteś psychopatą czującym dreszczyk rozkoszy podczas zgrywania muszki ze szczerbinką? I to od człowieka, który wojsko widział tylko na filmie. A pan ppłk Wilk niech zmieni obiekt zainteresowań bo znam wielu chłopaków po Iraku czy Afganistanie i niewiele się zmienili a już na pewno nie zostali psychopatami ani socjopatami. Faktem jest, że żołnierz jest szkolony do zabijania (fachowo nazywa się to eliminacja przeciwnika, ale ja nie owijam g…. w papierek) na różne sposoby i szkodzenia przeciwnikowi w różnoraki sposób. Tylko w tej chwili sito psychologów i psychiatrów raczej nie przepuści dewianta do armii. Po co nam drugi Bjervik na terenie jakiejś jednostki? Wojna to poważna sprawa i powinni w niej uczestniczyc ludzie, którzy wiedzą co robią, a nie nadpobudliwi, agresywni psychopaci.

        • Red Heart Says:

          „Powinni w niej uczestniczyc ludzie, którzy wiedzą co robią, a nie nadpobudliwi, agresywni psychopaci”.
          Co tu trzeba wiedzieć? Najemnik czy żołnierz – bez różnicy. Pierwsi i drudzy dostają karabin do ręki i zabijają kogo im wskażą. Naprawdę nigdy nie zrozumiem tych żołnierzy co pchają się np. do Afganistanu. Ale najbardziej mnie śmieszy, jak ktoś próbuje powiedzieć coś złego na naszego żołnierza. Ludzie nie mogą zrozumieć, że taki osobnik jedzie mordować za pieniądze i zna ryzyko tej roboty.

        • Maciej Says:

          A ja, mimo, że jestem żołnierzem i do Afganu się nie pcham, popieram ich wyjazdy. Napoleon powiedział kiedyś, że armia która nie walczyła 10 lat, to g….o nie armia. Więc niech jadą, zbierają doświadczenie bojowe, bo a nuż może się przydać w przyszłości. Gadasz jak pacyfista, który wierzy, że wojen już nie będzie. Oby. Jednak gdyby wybuchła to kto będzie ciebie bronił? Ruska agencja ochrony?

        • Logos Amicus Says:

          Walczyć 1o lat! Co za koszmar! Ta mądrość mogła wyjść tylko z ust takiego zagorzałego militarysty, jakim był Napoleon, obsesjonat wojny i podbojów. A jak on – ze swoimi „mądrościami” – skończył, to wszystkim wiadomo. (Nie wspominając o tysiącach żołnierzy, którzy zginęli realizując jego obłąkańcze i megalomańskie kampanie.)

        • Arek Says:

          „…armia która nie walczyła 10 lat, to g….o nie armia”

          Z czego wynika, że 99% armii na świecie to „g…o” a nie armia ;)
          Może więc jakoś ten świat rozruszać (co najmniej na 10 lat) – żeby armia była armią?

        • Maciej Says:

          Nie chodzi o 10 lat walki tylko o 10 lat bez walki. Co do Napoleona to ile on wypowiedział wojen, że go tak szkalujesz? Logos i Red Heart co byście zrobili gdyby wojenka zawitała w nasze granice? Pewnie ucieklibyście daleko jeszcze przed rozpoczęciem działań.

          Jesteście takimi miłośnikami Indian a nie zauważacie, że to byli wojownicy od urodzenia, okrutnie traktujący swoich wrogów i sąsiadów. Nie wypowiadali wojen tylko napadali znienacka, najlepiej na słabszych żeby nie było strat, robili rzeź i znikali. U nich nie było czasu pokoju tylko czas permanentnej wojny jak nie z jednymi to z drugimi.

        • Logos Amicus Says:

          Macieju, jak zachowywali się Indianie, a jak biali – o tym będziesz mógł przeczytać wkrótce na mojej stronie. Będziesz to mógł potraktować jako odpowiedź Tobie.

        • Maciej Says:

          Nadal nie rozumiesz jakie różnice kulturowe dzieliły białych od Indian. Tu gdzie biały musiał się napracowac żeby uzyskac szacunek i bogactwo, Indianin to ukradł lub przywłaszczył siłą. Dla nas złodziej jest kimś godnym pogardy, dla Indian to człowiek godny szacunku i podziwu, bo wkradł się do czyjegoś domu i ukradł konia lub strzelbę. Dla nich wykazał się umiejętnościami godnymi szanowanego członka społeczności indiańskiej.

        • Logos Amicus Says:

          Powtarzasz to samo w kółko Macieju (i tak już chyba zostanie: obawiam się, że pewne rzeczy nigdy do Ciebie nie dotrą – dlatego, niestety, uważam dyskusję z Tobą za bezcelową).

          Ja myślę, że to Ty nie rozumiesz (nie wiesz), co naprawdę zaszło między Indianami a białymi – i jakie były przyczyny tego, że cywilizacja i plemiona Indian uległy zniszczeniu.

        • Maciej Says:

          „Powtarzasz to samo w kółko Macieju (i tak już chyba zostanie: obawiam się, że pewne rzeczy nigdy do Ciebie nie dotrą – dlatego, niestety, uważam dyskusję z Tobą za bezcelową).
          Ja myślę, że to Ty nie rozumiesz (nie wiesz), co naprawdę zaszło między Indianami a białymi – i jakie były przyczyny tego, że cywilizacja i plemiona Indian uległy zniszczeniu.”

          Pewnie, że powtarzam. Innych faktów nie ma. Jeżeli myślisz, że jestem ograniczony i nie lubię Indian, to sobie myśl.
          Faktem jest, że Kolumb odkrył po raz któryś z rzędu, Amerykę. Przybywali tam wszyscy, którym źle było w Europie, lub włóczykije szukający wrażeń a kolonialiści wyciągali zysk ze wszystkiego co można było sprzedać korzystnie na Starym Kontynencie. XIX wiek, to potężny boom na obie Ameryki. Przybywali Irlandczycy bo mieli głód, Włosi i Niemcy bo mieli za ciasno, Polacy, bo górale mieli żal a ogólnie biedę i wiele innych nacji, dla których obie Ameryki to ziemia obiecana była i wolność.
          Wschodnie wybrzeże było już zajęte, więc całe towarzystwo pchało się na zachód nazwany później dzikim. Tam na zachód od Missisipi napotkali Indian, różnych od tych dotychczas widzianych. Śmiałych i zuchwałych wojowników, zdolnych dla zdobycia sławy i bogactwa do wszystkiego, nawet najgorszej zbrodni. I tu następuje zderzenie cywilizacji europejskiej z kulturami Indian prerii. Nie cywilizacją indiańską a ludami łowiecko- zbierackimi, które społecznie nie wyszły poza etap plemienno- klanowy.
          Zderzenie było przerażające dla białych, bo nie byli to szkoleni od dziecka do zabijania wojownicy tylko chłopi, rzemieślnicy i handlarze oraz ich rodziny, wychowani w kulturze europejskiej, gdzie jeszcze za kradzież w Anglii karano stryczkiem lub zesłaniem do Australii.
          Naprzeciwko byli Indianie preriowi, nie posiadający stałych osiedli, włóczący się tam gdzie wzrok prowadzi i za czyn chwalebny uważający kradzież konia lub bydła a atak na farmera to zyskanie cennych przedmiotów.
          Jakoś nikt nie zwrócił uwagi, że ataki Indian były bardzo podobne do najazdów tatarskich i obie nacje podobnie skończyły. Tak Tatarzy jak i Indianie zostali pochłonięci poprzez ludy bardziej rozwinięte.
          Proszę już któryś raz z rzędu o wskazanie tworu społecznego (związek plemion, państwo, cywilizacja) plemion prerii i dotąd nie mam odpowiedzi.

        • Red Heart Says:

          @Maciej
          Z tego co właśnie napisałeś wnioskuje jak blade masz pojęcie o Indianach. Założę się, że Ty słysząc Indianin myślisz tylko o półnagim, wymalowanym wojowniku na koniu z łukiem w ręce. Mam rację?

        • Maciej Says:

          No jasne. Dalej uważacie mnie za idiotę i za kretyna tylko dlatego, że przedstawiam swoje racje.

  13. Red Heart Says:

    @Maciej
    „Tam na zachód od Missisipi napotkali Indian, różnych od tych dotychczas widzianych. Śmiałych i zuchwałych wojowników, zdolnych dla zdobycia sławy i bogactwa do wszystkiego, nawet najgorszej zbrodni.”
    Już tutaj pokazujesz swoją niewiedzę na temat Indian. Jakie najgorsze zbrodnie!? Zdaje się, że nie słyszałeś o tym, że Indianin prerii otrzymywał najwyższe odznaczenie za dotknięcie wroga reką lub wkradnięcie się do obozu wroga i ukradnięcie koni. Ciągle też zapominasz o tym kto był najeźdźcą, więc przypominam – biali. Biali, którzy siłą zagarniali ich ojczyste ziemie. Nie wiem czy naprawdę tak trudno to zrozumieć. Najpierw zapoznaj się porządnie z tematem, później dyskutuj.

    • Maciej Says:

      Noooo. Zaliczenie ciosu na wrogu, zdobycie jego broni lub konia a także zdobycie skalpu mężczyzny, kobiety lub dziecka. Bo to osłabiało siły przeciwnika. Wiadomo, kobieta nie urodzi już przyszłych mścicieli a dzieciak nie podrośnie i nie zabije w czasie jakiejś wyprawy szanowanego wojownika z wrogiego plemienia. Wystarczy przypomniec wioskę nad Crow Creek w Południowej Dakocie, w której około 1325 roku zostało zmasakrowanych ponad 400 mieszkańców od niemowlaka do starca, łącznie ze skalpowaniem i okaleczaniem.
      Dakotowie też aniołkami nie byli. Podbicie Mandanów czy Hidatsa lub wymordowanie wsi Wron pod nieobecnośc wojowników świadczy o praktycznym podejściu do sprawy wojen na prerii. Nie mówię już o najazdach na Paunisów w latach 1839- 1847. Nieźle ich wtedy wykasowali. Był to jeden z powodów dlaczego tak chętnie Paunisi i inne małe plemiona pracowali dla US Army. Szukali zemsty na mordercach ich bliskich. Ponca, Omaha, Osage, Missouri, Otosi, Szoszoni, to plemiona wręcz eksterminowane przez Dakotów i Szejenów.

      • Red Heart Says:

        To czemu nie wspomnisz o obrzędach Paunisów w którcyh składali ofiary z młodych kobiet porywanych min. Dakotom. Też mogę powiedzieć, że święci nie byli. Ale Ty nie rozumiesz jednej podstawowej rzeczy. Indianie mieli całkiem inne spojrzenie na śmierć, religie itd. To co dla Ciebie dzisiaj wydaje się największą zbrodnią, dla nich było chlebem powszednim. Zrozum to wreszcie.

        • Red Heart Says:

          Tak prz okazji to Mohikanie też przyłączyli się do kolonistów podczas powstania Sassacusa. Mam Ci przypomnieć co na tym zyskali? Apacze też byli przewodnikami w armii USA. Też nieciekawie skonczyli.
          Piszesz jak to Dakoci i Szejenowie eksterminowali Paunisów kompletnie nie uwzględniając drugiej strony. Takie wybiórcze traktowanie historii jest dla mnie bez sensu.

  14. Simply Says:

    1325 ? WTF ?!

    • Maciej Says:

      Ależ, to ja twierdzę, że to wy traktujecie historię wybiórczo idealizując wojowników Wielkich Równin. Dopisując im nieistniejące cywilizacje czy inne twory społeczne. Twierdząc, że Indianin jest wyłącznie wojownikiem z konieczności obrony ojcowizny i rodziny. Dając pojęcie europejskiego honoru i prawości, które to obyczaje były dla nich niezrozumiałe. Jak myślicie, dlaczego tak wiele plemion miało w nazwach własnych słowo LUDZIE? Bo się uważali za jedynych ludzi na świecie a reszta to bydło. Coś jak naród wybrany. Tylko tak uważało co drugie plemię. Simply, o co chodzi ze skrótem. Nie lubię skrótowania. Wyjaśnij.

      • Red Heart Says:

        Nigdy nie powiedziałem, że wojownik Wielkich Równin jest wojownikiem z konieczności. Jest tego uczony od dziecka. Ale zrozum, że tak jak już CI pisałem dla nich pojęcie życia i śmierci było całkowicie inne od „naszych” Dla nich zabicie kogoś, powiedzmy sobie szczerze było niczym. Życie ludzkie potrafili poświęcić nie tylko w obronie innych, ale bardzo czesto z bardzo „głupich” dla nas przyczyn. I uwierz mi ja niczego nie idealizuje. Daleki jestem od tego. Mówię jak było, a to, że Ty chcesz za wszelką cenę przedstawić Indian jako barbarzyńców, to nie moja wina. Na koniec powtórzę CI raz jeszcze: jeśli będziesz oceniał Indian według swojego systemu wartości każdy Indianin okaże się „złym” Indianinem. Mam nadzieję, że w końcu to zrozumiesz. Dla Ciebie wszystko jest takie oczywiste. Widzisz ofiary składane z kobiet, dzieci, obcinanie rąk przez Dakotów itd. i już wszystkich osądziłeś. Ale osądziłeś po swojemu.
        Dlatego Indianie są dla Ciebie bez małą barbarzyńcami. To co dla Ciebie jest oczywiste, dla nich było niezrozumiałe i na odwrót. Poza tym, to właśnie chrześcijanie mają na sumieniu przykłady ludobójstwa, o jakich Indianie nawet nie śnili.

  15. Simply Says:

    @Maciej. Napisałes o jakiejś masakrze w Dakocie z r. 1325, chyba pomyliłeś daty. WTF = What The Fuck, czyli O Chuj Chodzi ?

    • Logos Amicus Says:

      Nie życzę sobie takiego słownictwa na moim blogu.
      Nigdy go tu nie było – i nie będzie.
      (Ktoś tu chyba pomylił sobie fora.)

    • Maciej Says:

      http://en.wikipedia.org/wiki/Crow_Creek_massacre
      Tak będzie najprościej, he,he, WTF, dobre Simply, dobre…
      Teraz na poważnie. Nigdy na tym forum nie starałem się przedstawic indian jako barbarzyńców i totalnych zabójców. Cały czas mówiłem o różnicach kultury europejskiej i kultur prerii. To Logos zarzucał mi rasizm i szowinizm gdy pisałem a Ty Red pisząc swój ostatni post potwierdzasz to co ja cały czas twierdzę. Że Indianie postępowali według swoich zasad niezrozumiałych dla białych i dlatego byli traktowani jako dzikusy. Zresztą byli bardzo wyrachowani o czym świadczą opisy żądań darów dla wodzów plemon i społeczności plemienia. Żywnośc, broń i amunicja były na pierwszym miejscu. Konie sobie już ukradli.

      • Red Heart Says:

        „Żywność, broń i amunicja były na pierwszym miejscu”. To mieli umierać z głodu i odpuścić sobie możliwość obrony przed białymi? Skoro biali odebrali im praktycznie wszystko to logiczne, że się tego domagali.

        • Red Heart Says:

          Przy okazji, to wydaje mi się, że Ty jednak, nawet po tylu latach dalej nie akceptujesz odrębności Indian i uważasz ich za dzikusów. Mam nadzieję, że się mylę.

        • Maciej Says:

          No cóż, jak napisałeś wydaje ci się. Tylko wydaje. A że Europejczycy odebrali im ich terytoria, taki bieg historii. Nie zmienimy tego, ale próbujmy rozsądnie przejrzeć wszystkie aspekty historii Indian Równin – jeźdźców, wojowników, myśliwych….

  16. Red Heart Says:

    @Maciej
    „Próbujmy rozsądnie przejrzeć wszystkie aspekty historii Indian Równin – jeźdźców, wojowników, myśliwych”….
    Co masz na myśli pisząc „rozsądnie” ?

    • Maciej Says:

      Bez krzyków, hałasów, inwektyw. Rzeczowa dyskusja, jak byli widziani Indianie wtedy, ich zwyczaje wojenne tak różne od naszych i ogólne różnice, które spowodowały w wiekach XVI – XIX nazywanie Indian Dzikimi, Dzikusami czy Czerwonoskórymi Diabłami. Ale większośc została już na ten temat powiedziana. Dotyczy wyłącznie Wielkich Równin.

      • Red Heart Says:

        To co według Ciebie tutaj padło „nierozsądnego” o Indianach ? Za wszelką cenę próbujesz usprawiedliwiać białych przed wytępieniem Indian, ale tak średnio Ci to wychodzi :) Przyjmuj w końcu do wiadomości, że chodziło tylko im o wzbogacenie się na Indianach i w zasadzie to się im udało. Największym paradoksem tego wszystkiego jest fakt, że to ci cywilizowani biali zachowywali się jak barbarzyńcy, zabierając innemu wszystko co było dla niego najcenniejsze.

        • ron Says:

          Czyli cywilizacja równa się tu zachłanności.
          I nic nie ma wspólnego ze sprawiedliwością.

          Ładnej cywilizacji żeśmy się dochowali.

  17. opolczykpl Says:

    Piękny pomnik wybudował Indianom słowami Franklin:

    “Gdy dziecko indiańskie, które zostało wychowane wśród nas, nauczone naszego języka i przyuczone do naszych zwyczajów, uda się w odwiedziny do swoich krewnych i pobędzie nieco z Indianami, to w żaden sposób nie da mu się już wyperswadować, aby powróciło… A gdy osoby białe, obojga płci, pojmane zostaną przez Indian i zamieszkują wśród nich przez pewien czas, to choćby zostały wykupione przez przyjaciół i traktowane przez nich z największą troskliwością, aby skłonić ich do pozostania wśród Anglików, w krótkim czasie zniechęcają się do naszego sposobu życia oraz do wysiłków i starań do tego potrzebnych, i przy pierwszej okazji uciekają do lasów, skąd nie sposób już ich odzyskać.”

    Bardziej zrozumiałe staje się to w połączeniu z wypowiedzią profesora Rozbickiego:
    “Atrakcyjność życia wśród Indian obejmowała, jak się wydaje, kilka aspektów ich kultury: łagodne i troskliwe traktowanie dzieci (bez kar cielesnych, które były na porządku dziennym wśród białych), oraz kobiet (do małżeństw z reguły nie przymuszano), dalej: kultywowanie poczucia godności, lojalności, troska o wspólne dobro całej społeczności.”

    Gdy to czytam, mam przed oczami Słowiańszczyznę – kultywowanie poczucia godności, lojalności, troska o wspólne dobro całej społeczności.

    Nie mam wątpliwości, że duchowo Indianie to nasi bracia.

    • Logos Amicus Says:

      Niestety, zdarza się coś takiego jak bratobójstwo.

      • Red Heart Says:

        Czytam jeszcze raz ten artykuł i znalazłem (chyba) błąd. Mianowicie Indianie zabili ponad 350 osadników w Jamestown ale w 1622 r. a nie w 1633. Stało się to pod wodzą Openchacanoug (nigdy nie moge zapamiętać tej pisowni), kiedy Powhatan już nie żył (zmarł w 1621). Jestem wielkim obrońcą Indian Ameryki Północnej, ale nigdy nie przeinaczam historii.

        • Logos Amicus Says:

          To prawda. Do masakry tej doszło w 1622 roku.Ta inna data w moim tekście to zwykły błąd – właściwie w niczym nie zmienia historycznej wymowy tamtych wydarzeń. (Zmienię tę datę na właściwą.)
          Dziękuję za zwrócenie na to uwagi.

  18. Sigil of Scream Says:

    Bardzo dobrze, że pojawił się ten temat. Uważam, że wciąż mówi się o tym za mało, a nam, białym, wciąż brakuje świadomości w tej kwestii. Najczęstszą reakcją jest: „Nie czuje się winny, bo to się działo dawno, to nie byli moi przodkowie, nie moja sprawa etc…” Ale to jest nasza sprawa i jesteśmy za to odpowiedzialni, jako członkowie kultury Zachodu. Indian mordowali ludzie z Europy, wykształceni w oparciu o ten sam zestaw zasad: chrześcijańskie „wartości”, wyższość białego człowieka, zachwyt własną cywilizacją i kompleks Europejczyków. Wszystko to buduje świadomość kolonizatorów – która także dzisiaj jest właściwa większości i którą akceptuje się niejako „naturalnie”. Nie trzeba szukać daleko by się o tym przekonać – wystarczy spojrzeć na podejście Europejczyków do Trzeciego Świata i sposób w jaki realizowana jest tak zwana pomoc humanitarna. Wystarczy zwrócić uwagę na to, że wszyscy żyjemy z krwi i potu ludów, które zepchnęliśmy do poziomu barbarzyństwa. Rozejrzyjcie się jak często używacie technologii, żywności i innych rzeczy wyprodukowanych w krajach Trzeciego Świata?
    Tego, co się stało z Indianami nie da się już naprawić. Ale można zrobić wiele, by zmienić naszą świadomość. Uszanować przeszłość i mówić o niej bez upiększeń. Zmienić podejście i jednak przyjąć na siebie część odpowiedzialności. Jest wiele sposobów na mądre wspieranie mniejszości, jak choćby taki drobiazg, jak kupowanie na rynku Far Trade.
    Wierzę, że każda zmiana świadomości zmienia świat wkoło nas. Więc może warto przestać uciekać przed tym jak dzieci. Bo nasi przodkowie są martwi i nie mają nawet możliwości nic zmienić. My zaś żyjemy i możemy działać.

    • Logos Amicus Says:

      Ja również wierzę w to, że poprzez zmianę świadomości ludzi, można wiele na świecie zmienić. W końcu to my sami tworzymy rzeczywistość kulturową, w której żyjemy. Oczywiście są potęgi (finansjera, korporacje, polityczne układy), które wydają się wszystkich nas przytłaczać, (a których, jak się wydaje, nie można „ruszyć”), ale wiadomo jak to jest z „potęgami” – dziś są, jutro ich może nie być. A do ich upadku (przekształcenia) może doprowadzić zwykły efekt motyla – czyli uświadomienie sobie pewnych rzeczy przez zwykłych, „szeregowych” ludzi.

      • Sigil of Scream Says:

        Owe potęgi ustanawiane są przez ludzi i dzięki ludziom upadną. Tzw. „szarzy ludzie” wybierają swą szarość, oddając odpowiedzialność za świat i siebie w ręce innych. Lecz tak naprawdę każdy z nas ma władzę i moc by zmieniać świat. Należy sobie tylko to uświadomić i zacząć wykorzystywać w jakiś konstruktywnych celach.

  19. rolka Says:

    Do przysłowii indiańskich dorzucić można jeszcze kilka innych:

    – Nie osądzaj człowieka, dopóki nie pochodzisz w jego mokasynach przez dwa obroty księżyca.

    – Dobry wojownik jest marnym zwiadowcą.

    – Kiedy mężczyzna jest mądry jak wąż, może pozwolić sobie na bycie nieszkodliwym jak gołąb.

    – Strzeż się mężczyzny, który milczy i psa, który nie szczeka.

    – Naszym pierwszym nauczycielem jest własne serce.

    – Kiedy się urodziłeś płakałeś a świat się uradował. Żyj swoim życiem a kiedy umrzesz świat zapłacze a ty się uradujesz.

    – Nie pozwól by wczoraj zabierało Ci dużo z dzisiaj.

    – Słuchaj, bo inaczej twój język uczyni cię głuchym.

  20. INDIAŃSKI HOLOCAUST? | WIZJA LOKALNA Says:

    […] które opublikowałem swego czasu w prasie polonijnej. Stanowiły one dwa ostatnie moje wpisy: Cywilizowani i “dzicy” oraz Sumienie Zachodu. Napisałem je 17 temu i sam byłem ciekaw, jak też sprawdzą się one […]

  21. SUMIENIE ZACHODU | WIZJA LOKALNA Says:

    […] Dyskusja pod wpisem “Bitwa nad Little Bighorn” przypomniała mi tekst jaki swego czasu napisałem, dotyczący stosunków Indian Ameryki Północnej z europejskimi kolonizatorami. Przytoczyłem go w poprzednim wpisie. Teraz chciałbym zamieścić jego drugą część, komplementarną wobec tamtego, zawierającą […]

  22. Stary Słowiański Porządek Świata | blog polski Says:

    […] wprowadzenie do tematu przytoczę pewną wypowiedź Benjamina Franklina ze strony “Wizja lokalna” […]

  23. Stary Słowiański Porządek Świata | Wiara Przyrodzona Says:

    […] wprowadzenie do tematu przytoczę pewną wypowiedź Benjamina Franklina ze strony „Wizja lokalna” : “Gdy dziecko indiańskie, które zostało wychowane wśród nas, nauczone naszego języka i […]

  24. O ludobójstwie Indian na marginesie Dnia Dziękczynienia… – blog polski Says:

    […] konkludował, iż była to ‚słodka ofiara dla zwycięstwa, za które dziękowaliśmy Bogu.’ https://wizjalokalna.wordpress.com/2013/03/23/cywilizowani-i-dzicy-czyli-o-stosunkach-europejczykow-… . Ta oczywista i rzeczywista masakra/rzeź/ludobójstwo dokonane na Pekotach nie doczekało się […]


Co o tym myślisz?