czyli o stosunkach Europejczyków z Indianami raz jeszcze

Dyskusja pod wpisem „Bitwa nad Little Bighorn” przypomniała mi tekst jaki swego czasu napisałem, dotyczący stosunków Indian Ameryki Północnej z europejskimi kolonizatorami. Przytoczyłem go w poprzednim wpisie TUTAJ. Teraz chciałbym zamieścić jego drugą część, komplementarną wobec tamtego, zawierającą wypowiedzi samych Indian, wykaz przyczyn tamtego stanu rzeczy, jak również refleksje oraz wnioski, jakie wynikają ze sposobu, w jaki Europejczycy traktowali podrzędnych w ich mniemaniu ludzi na kolonizowanym przez siebie kontynencie. (Artykuł opublikowany został w „Dzienniku Chicagowskim”, 20 grudnia, 1996 r.)

*
Indianie byli ludźmi myślącymi i czującymi – wbrew intencjom w postrzeganiu ich przez białych jako „dzikusów”. Tragiczny los w Ameryce uczynił z nich naród cierpiący. Chciałbym założyć, że mimo niewiarygodnego zniekształcenia obrazu Indian przez kulturę masową i media popularne, wiemy jak naprawdę wyglądały dzieje stosunków białych z tubylcami. Jeżeli się mylę, to wypada mi tylko tych, których ów problem zainteresuje, odesłać do książki Dee Browna „Bury My Heart at Wounded Knee„, będącej pasjonująco napisaną historią Indian Ameryki Północnej. Z niej to właśnie pochodzą zacytowane poniżej autentyczne wypowiedzi rdzennych Amerykanów (tłumaczenie własne).
JESTEM GŁOSEM MOICH LUDZI…
„Gdzie są dzisiaj Indianie Pequot? Gdzie są Narragansett, Mohikanie, Pokanoket i wiele innych wielkich plemion naszego narodu? Zniknęły wskutek zachłanności, skąpstwa i opresji białego człowieka; zniknęły tak, jak znika śnieg od letniego słońca.
Czy możemy pozwolić, by zniszczono nas bez walki; opuścić nasze domy, nasz kraj dany nam przez Wielkiego Ducha? Porzucić groby naszych zmarłych i wszystko, co jest nam drogie i święte? Będziemy krzyczeć: nigdy! nigdy!”Tecumseh z plemienia Shawnee
„Nie chcieliśmy wyrządzić białemu człowiekowi krzywdy, nigdy nie mieliśmy takiego zamiaru… Chcieliśmy być przyjaciółmi białego człowieka… Bizonów ubywa coraz szybciej. Antylop, których kilka lat temu było wiele, teraz jest bardzo mało. Kiedy te zwierzęta wyginą, będziemy głodni i przyjdziemy do fortu. Wasi młodzi ludzie nie powinni do nas strzelać, a jednak, kiedy nas widzą, strzelają, a my strzelamy do nich.”
Tankahaska
„Jestem tylko jednym człowiekiem, ale jestem głosem wielu moich ludzi. Mówię to, co jest w ich sercach. Nie chcę więcej wojny. Chcę być człowiekiem. Odmówiliście nam praw, jakie mają biali ludzie. Moja skóra jest czerwona, moje serce jest takie samo jak serce białego człowieka, ale jestem Modokiem. Nie boję się umrzeć. Nie dam się rzucić na skały. Kiedy będę umierał, moi wrogowie będą pode mną. Wasi ludzie napadli nas, kiedy spaliśmy nad Zagubioną Rzeką. Przypędziliście nas do tych skał jak zranione sarny…”
Kintpush z plemienia Modok
„Słyszałem, że chcecie nas umieścić w rezerwacie blisko gór. Nie chcę się tam osiedlać. Kocham wędrówkę po prerii. Tutaj czuję się wolny i szczęśliwy. Kiedy się osiedlamy, robimy się bladzi i umieramy. Położyłem obok siebie lancę, łuk i tarczę, a mimo to czuję się bezpieczny w waszej obecności. Powiedziałem wam prawdę. Niczego nie ukrywam, ale nie wiem, jak jest naprawdę z komisarzami. Czy są tak samo otwarci, jak ja? Dawno temu ta ziemia należała do naszych ojców, ale kiedy podchodzę do rzeki, widzę żołnierskie obozy na jej brzegach. Żołnierze ścinają nasze drzewa, zabijają nasze bizony i kiedy to widzę, serce mi pęka. Jest mi przykro… Czy biały człowiek stał się dzieckiem, by bezmyślnie zabijać i nie jeść? Kiedy czerwoni ludzie polują na zwierzynę, robią to tylko po to, by nie głodować.”
Satanta, wódz plemienia Kiowa
„Biali opowiadają tylko jedną stronę. Opowiadają to, co ich zadowala, co jest im bardziej wygodne. Opowiadają, a większość z tego nie jest prawdą. Tylko najlepsze swoje uczynki, tylko najgorsze uczynki Indian – to mówi biały człowiek.”
Żółty Wilk z plemienia Nez Perces
„Kiedy ludzie chcą zabić bydło, gnają go dotąd, aż zapędzą do zagrody i wtedy je zarzynają. Tak było z nami… Moje dzieci zostały wytępione, moi bracia zabici…”
Stojący Niedźwiedź z plemienia Ponca
„Powiedziałem oficerowi, że to jest bardzo zły interes – że to bardzo złe, by komisarz wydał taki rozkaz. Mówiłem, że to bardzo źle, że nie powinniśmy walczyć, ponieważ jesteśmy braćmi, ale oficer powiedział, że to bez różnicy; że Amerykanie będą walczyć nawet gdyby narodzili się z jednej matki.”
Nicoagat z plemienia Ute
„Nie było dla nas nadziei na ziemi i wydawało się, że Bóg o nas zapomniał. Niektórzy mówili, że widzieli Syna Bożego, inni go nie widzieli. Jeśli by przyszedł, uczyniłby wielkie rzeczy, tak jak to robił przedtem. Wątpiliśmy w to, ponieważ nie widzieliśmy ani Jego, ani Jego uczynków. Ludzie nic nie wiedzieli, o nic już nie dbali, ale garnęli się do nadziei. Krzyczeli do Niego, jak szaleni – o Łaskę. Chwycili się obietnicy, którą, jak im powiedziano, On poczynił.”
Czerwona Chmura, wódz plemienia Oglala (Lakota)
„Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak wiele się skończyło. Kiedy patrzę teraz w przeszłość z tego wysokiego wzgórza mojej starości, ciągle widzę zmasakrowane kobiety i dzieci, leżące jedne na drugich, albo rozrzucone nad krętym wąwozem. Widzę tak jasno, jak widziały to moje młode oczy. I widzę, że coś jeszcze umarło wtedy, w krwawym błocie i zostało pogrzebane przez śnieżną zamieć. Umarło tam ludzkie marzenie. A było to piękne marzenie… Pień narodu został złamany i porozrzucany. Nie ma już rdzenia, a święte drzewo jest martwe.”
Czarny Jeleń (o masakrze pod Wounded Knee)
BIAŁA RASA PANÓW (O KRÓTKIEJ PAMIĘCI)
Chciałbym teraz powrócić do wydanej niedawno, 5-cio tomowej pracy zbiorowej naukowców uniwersytetów polskich i amerykańskich, a mianowicie do „Historii Stanów Zjednoczonych”, z której zaczerpnąłem większość informacji pisząc poprzedni tekst („Cywilizowani i ‚dzicy'”).
Rozdział o Indianach i Europejczykach w brytyjskiej Ameryce Północnej. Część ta poprzedzona jest rozdziałem o systemie niewolniczych brytyjskich kolonii, napisanym przez Irminę Wawrzyczek. Połączenie to nie jest oczywiście przypadkowe. Bowiem zarówno losy Indian, jak i Murzynów, miały w tamtym czasie pewne analogie, a główna wynikała z poczucia przez Europejczyków kulturowo-cywilizacyjnej wyższości, które to (samozwańcze) wywyższenie determinowało i usprawiedliwiało w oczach białych ich hegemonistyczną politykę wobec czarno- i czerwono-skórych ludzi, co oznaczało także wyzysk ekonomiczny tychże (niewolnictwo), jak również zawłaszczanie prawem pięści i kaduka indiańskiej ziemi.
Kiedy czytałem te rozdziały, uświadomiłem sobie po raz kolejny pewną dwoistość, a nawet troistość podejścia reprezentantów współczesnego Zachodu do tamtych faktów, które – jak by się wydawało – miały miejsce w zamierzchłej przeszłości, przez co ów dystans epokowy mógłby ewentualnie usprawiedliwiać dzisiejsze zobojętnienie i umywanie rąk w przeświadczeniu, że to nie nasz problem, nie nasza wina, nie nasze czasy, a nawet nie nasi przodkowie.
A jednak, jeśli tylko popatrzymy na niewolnictwo i eksterminację Indian poprzez pryzmat kryteriów bardziej uniwersalnych – np. z etycznego punktu widzenia człowieka identyfikującego się z cywilizacją chrześcijańską (którą, bądź co bądź, jest cywilizacja zachodnia) i jej dziedzictwem – to nie sposób jest uniknąć pewnych refleksji i wniosków.NIEUCHRONNOŚĆ, ZADOŚĆUCZYNIENIE I PRZEMILCZANIE
Na czym więc polega troistość podejścia do problemu rdzennych Amerykanów, czyli Indian?
Po pierwsze: uznanie nieuchronności europejskiej ekspansji kulturowo-terytorialnej w czasach kolonialnych, i później, w dobie kształtowania się młodego, niepodległego już państwa amerykańskiego, czyli Stanów Zjednoczonych.
Po drugie: próba zadośćuczynienia niewątpliwej krzywdzie moralnej jakiej doznali wskutek ekspansji białych Indianie, które to zadośćuczynienie objawia się do dzisiaj w różnych formach. Na przykład, poprzez uromantycznianie i idealizowanie kultury indiańskiej (począwszy od pierwszych opisów XVII-wiecznych, poprzez książki J. F. Coopera i Karola Maya, po filmy hollywoodzkie, wśród których sztandarowym przykładem takiego mitologizującego uromantyczniania jest dość świeży jeszcze, celuloidowy fresk pop-kulturowy Kevina Costnera „Tańczący z wilkami”, albo też, nie mniej popularna, disneyowska fantazja animowana „Pocahontas” – nota bene oba przypadki są równie dziecinne, acz szlachetne w swoich intencjach.
Pomijam tu gesty i politykę – dawną i dzisiejszą – rządu federalnego wobec rdzennych Amerykanów, gdyż to osobny, a zarazem rozległy, temat. Z podobnych względów, nie rozwijam nawet wątku o czysto komercyjnej eksploatacji indiańskiej legendy w turystyce na terenie całej Ameryki, która to (często wręcz bezczelna) eksploatacja, więcej ma moim zdaniem wspólnego z tandetnym i płytkim kiczem, niźli z autentyczną eksploracją i próbą zachowania ocalałych jeszcze elementów indiańskiej kultury.I wreszcie po trzecie: ignorowanie, milczenie i obojętność przejawiana nawet w środowiskach badaczy historycznych tamtej epoki.
PRZEDAWNIENIE I SUMIENIE
Czy można mówić o czymś takim jak chrześcijańskie sumienie cywilizacji Zachodu? Jak by nie było, cywilizacja ta uznawana jest za cywilizację chrześcijańską. Ale czy taką jest naprawdę, czy tylko nominalnie? I czy ma sumienie? Jeśli tak, to czy nie jest ono tylko udziałem tych nielicznych – ludzi myślących i czujących, bardziej uwrażliwionych etycznie, świadomych pewnej cywilizacyjnej ciągłości i ewolucji kulturowej Zachodu? Tej garstki „sprawiedliwych”?
Indianka z plemienia Hupa (fot. E.S. Curtis)
A cała reszta? Jest obojętna, albo owe szczątki obecnego w niej chrześcijańskiego sumienia tłumi, skwapliwie unikając wyciągania pewnych wniosków z zachowania się swych braci „chrześcijan” w przeszłości, które to zachowania stały w jaskrawej sprzeczności z tzw. duchem chrześcijaństwa. Dlatego też są wypierane. Wniosków, które skądinąd mogą wydać się banalne (ewolucjoniście, pragmatykowi, cynikowi, realiście…?), iż w rzeczywistym świecie, w sytuacji konfliktowej i konfrontacyjnej, wygrywa ten, kto jest silniejszy, bardziej agresywny, ekspansywny. Wygrywa to, co jest skuteczniejsze (a skuteczność może być pochodną różnorodnych zachowań, wśród których nie brakuje często podstępu, zdrady, fałszu, przebiegłości….). Bezsilna jest wtedy racja, nie liczy się prawo, wyparowuje gdzieś sprawiedliwość, okazując się często wydrwioną mrzonką.
Ten przyrodniczo-ewolucyjno-historiozoficzny amoralizm nie nadaje się więc za bardzo do oficjalnych anonsów, toteż podobnych stwierdzeń explicite raczej się unika. Są one bowiem jakby ustawione pod włos naszego ludzkiego wyczucia kultury i respektu dla niej, burząc przy tym budowany przez nas system etyczny, bez którego jednak trudno wyobrazić sobie funkcjonowanie jakiegokolwiek społeczeństwa.
Bardzo ciekawym zjawiskiem w tym wszystkim jest fakt, że nawet ci historycy, którzy uznają niesprawiedliwość, a nawet nikczemność praktyki niewolnictwa czy tępienia Indian na kontynencie amerykańskim w czasach kolonialnych i później, podczas ekspansji terytorialnej Stanów Zjednoczonych, starają się usprawiedliwiać tamtą epokę i jej ludzi, pisząc o specyfice ówczesnej mentalności, przeróżnych uwarunkowaniach społecznych i dziejowych, którym musiano się wtedy podporządkować. Przytaczany jest do znudzenia argument (podobnie jak w przypadku Inkwizycji i wypraw krzyżowych), że nie można dzisiejszych miarek przykładać do tamtej rzeczywistości – inny jest już bowiem sposób myślenia obecnie, a inny był wówczas. Po prostu: inne były czasy.
Lecz można się jednak zapytać naiwnie: dlaczego? Od kiedy zabicie tubylca przestawało być usprawiedliwione dziejowo, a stawało się zbrodnią? Od 1784 roku, a może od 1864? I jeśli ktoś uważał się za chrześcijanina (a lwia część kolonistów i tych, którzy dokonywali podbojów, uważała się za chrześcijan), to czy w ich czasach nauki Chrystusa były inne? Czyżby zmieniły się w międzyczasie zapisy na Mojżeszowych Kamiennych Tablicach? Jakie są więc przesłanki, by usprawiedliwiać nikczemności i zbrodnie, jakich ci ludzie wówczas się dopuszczali? A może nie były to żadne nikczemności i zbrodnie – tylko znak czasu?RELATYWIZM – DIALEKTYKA I LAWIROWANIE
A propos prób usprawiedliwiania zachowań realiami epoki. Zwróćmy uwagę na to, co pisze Irmina Wawrzyczek: „Stosując język dwudziestowiecznych praw człowieka, kolonialnej kultury anglo-amerykańskiej nie można nazwać inaczej, jak wyzyskiem, tyranią, okrucieństwem, segregacją i dyskryminację. Takie podejście prowadziłoby jednak do zniekształcenia obrazu życia w systemie niewolniczym, widzianego oczami ówczesnych ludzi. Właściwy obraz może natomiast przybliżyć znajomość struktur siedemnasto- i osiemnastowiecznego społeczeństwa hierarchicznego i panujące w tych strukturach relacje międzyludzkie. Otóż ustrój społeczeństwa hierarchicznego nie zakładał równości między ludźmi, ponieważ – według słów bostońskiego kupca Johna Saffina, wypowiedzianych w 1701 roku – Bóg stworzył ‚niektórych maluczkimi i pogardzanymi; niektórych monarchami, królami, książętami, gubernatorami, panami i rozkazodawcami; innych, by byli poddanymi i by im rozkazywano’. Jeszcze innych przeznaczył, ‚by urodzili się niewolnikami i pozostali nimi do końca życia'”.
Dalej Wawrzyczek pisze: „Wprowadzenie Murzynów do tak pojmowanego porządku społecznego nie było więc sprzeczne ze światopoglądem kolonistów. Skuteczność niewolnictwa zadecydowała o jego prymacie wśród systemów pracy. Wiara w hierarchię społeczną, podbudowaną rasizmem, ułatwiła bezkolizyjne wprowadzenie niewolników do systemu kultury. Już jako trwały jej element, niewolnictwo przedłużało siłę i żywotność tradycyjnego porządku społecznego.”Według mnie, przyjęcie tej optyki może prowadzić do jeszcze jednego – nieuchronnego jak się wydaje – wniosku: nasze oceny moralne są uwarunkowane kulturowo-historycznym momentem, zależą od usytuowania w dziejach.
Tak więc: relatywizm. Dodajmy: relatywizm moralny. Etyka, jako nauka, również podlega zmianom i ewolucji. W takim razie, czy dodatkowo nie wynika stąd jeszcze jeden wniosek o znaczeniu kapitalnym: że nie ma w naszej realności „stosowanej” czegoś takiego, jak wartości absolutne, czyste, bezwzględne?
Nic więc dziwnego, że człowiek chcący zawsze czuć grunt pod nogami, chciał się przed takową dialektyką i relatywizacją bronić, przywodząc w sukurs dogmaty, czy też, bardzo często, wzbraniając sobie i innym swobodnego myślenia, a tym samym wyciągania (oczywistych?) wniosków i wyrażania ich wprost. Nigdy jednak nie było to skuteczne.
Jeśli więc ktoś chce usprawiedliwiać pewne błędy Kościoła (a przecież nawet sam Jan Paweł II zalecił wspaniałomyślnie zrobienie rachunku sumienia kierowanemu przez siebie Kościołowi), uwarunkowaniami historycznymi i osadzeniem w specyfice epoki, to powinien wiedzieć, że poświadcza tym samym moralny relatywizm. A to jakoby miała być główna przewina Jakobinów i odium Wielkiej Rewolucji Francuskiej, od której ponoć datuje się inicjacja piekła nowożytnego relatywizmu.ZYSK USPRAWIEDLIWIA WSZYSTKO?
Powiedzmy więc sobie otwarcie: pragmatyzm, życiowa praktyka, chęć zysku, chciwość, walka o przetrwanie, powszechny interes społeczny, gwarancja dobrobytu dla uprzywilejowanych, maksymalizacja wyzysku siły roboczej, ekonomia i przemysł – to wszystko w różnych proporcjach, determinowało stosunek białych do Murzynów i Indian, usprawiedliwiając system, (a przynajmniej okazywało się w ostatecznym rozrachunku decydujące).
Ponadto, korzyści płynące z niewolnictwa i eliminowania Indian, skutecznie zagłuszały chrześcijańskie sumienie, zarówno plantatorów z Południa, jak i tych bardziej scentralizowanych mieszkańców Nowej Anglii i innych kolonii Północy. Zresztą, koloniści ci, jak łatwo się domyśleć, potrafili świetnie wyćwiczyć się w ekwilibrystyce interpretacji Pisma Świętego, nawet tam znajdując (podobnie jak w Biblii), usprawiedliwienie dla swojej postawy. Pamiętajmy przy tym, że Północ i Południe były religijnie gorliwe, więc owo chrześcijańskie sumienie było (a raczej powinno być) tam obecne.
Nastąpiła więc szczególna relatywizacje norm kulturowych, co – jak by nie patrzeć – prowadziło do dominacji jednych ludzi kosztem degradacji i dehumanizacji drugich.
Dlaczego nie możemy teraz w ten sposób o tym mówić? Jeśli nie możemy – jak pisze Wawrzyczek – stosować naszego obecnego języka praw człowieka, które uznaliśmy za słuszne (bo posługując się nim nie zrozumiemy tamtych „realiów”), to jakim językiem mamy się posługiwać? Siedemnastowiecznym? Osiemnastowiecznym? Przecież – siłą rzeczy – patrzymy na świat i historię z naszej współczesnej perspektywy, mając taką świadomość a nie inną, respektując takie, a nie inne, normy etyczne… Czy mamy to wszystko zignorować i o wszystkim zapomnieć? Na jakiej więc podstawie możemy oprzeć nasze interpretacje, sądy i oceny, skoro sami tej podstawy się pozbywamy, odrzucając perspektywę punktu, w którym – dzięki rozwojowi i ewolucji naszej cywilizacji – teraz się znaleźliśmy?CZY MOŻNA BYŁO INACZEJ?
Moim zdaniem można. Zawsze można inaczej, wbrew deterministycznemu poglądowi, że wisi nad nami jakieś niedające się uniknąć fatum. Bez wiary w to, że mamy zdolność dokonywania wyborów i że od naszej woli zależeć może bieg wydarzeń, wszelka nasza działalność staje się podobna do podrygów poruszanych przez deterministyczne sznurki bezwolnych marionetek. Ponadto, gdyby tak było, wszystkie nasze systemy etyczne przestałyby mieć jakikolwiek sens (bo skoro nie dysponujemy wolną wolą, to nie jesteśmy w stanie dokonać wyboru między dobrem a złem, a nasze systemy moralne są bezużyteczne).
Jeśli chodzi o stosunki z Indianami, to przykłady w Pensylwanii i Georgii (głównie za sprawą kwakrów) udowadniają, że możliwa była jednak pokojowa koegzystencja Indian i białych. Wystarczyło szanować ich godność, dotrzymywać umów i taktować ich jak bliźnich, a nie jak zawadzające okazy tubylczej fauny. Można było zgodzić się co do podziału ziemi i żyć w dobrosąsiedzkich stosunkach, nie wyrzynają się nawzajem.
Wierzę w to, że zarówno z Indianami, jak i Murzynami można było postępować inaczej i nie plamić sobie (rzekomo?) chrześcijańskiej duszy. Można było podążyć inną drogą, nie rezygnując przy tym z cywilizacyjnego postępu, a nawet ekspansji, której (najprawdopodobniej) nie można było powstrzymać.
Śmiem twierdzić (jakkolwiek naiwnie by to nie zabrzmiało) że – przy całym respekcie dla praw ekonomii i trzeźwych prawideł społecznego rozwoju – nie można pozwalać, by jakiekolwiek reguły, systemy i ideologie stawały się ważniejsze od samego człowieka, zaczynając dominować nad jego życiem, godnością, sprawiedliwością i wolnością. (A do czego prowadzi postępowanie przeciwne, pokazały nie tak dawno przypadki europejskich totalitaryzmów, które obróciły w ruinę pół Europy i pozbawiły życia milionów ludzi).
Wydaje mi się, że poszanowanie człowieczeństwa – w innych i w nas samych – winno być naszym najważniejszym humanistycznym imperatywem, kształtującym i definiującym ludzką cywilizację. Dopóki tego nie osiągniemy, dopóty staczać się będziemy co jakiś czas w otchłań wojennego zamętu, wyzysku, nędzy, zbrodni, ludobójstwa i szaleństwa zachłannej „pańskiej” chełpliwości w rodzaju „dzisiaj należą do nas Niemcy, a jutro cały świat!”
Przesadzam? Oby…

Powiązane artykuły: „Cywilizowani i Dzicy, czyli o stosunkach Europejczyków z Indianami” i „Indiański Holocaust”.

*