„POWRÓT” – rzecz nie tylko o hipokryzji

.

Obca wśród „swoich” (Kadr z filmu „Powrót” Magdaleny Łazarkiewicz)

.

Tekst ten piszę na gorąco, zaraz po obejrzeniu najnowszego filmu Magdaleny Łazarkiewicz na Festiwalu Filmu Polskiego w Chicago, co pewnie będzie miało swoje zarówno dobre, jak i złe strony.
Dobre, gdyż według mnie pierwsze wrażenie liczy się najbardziej – a to jest jeszcze ciepłe (może nawet gorące), jak również autentyczne tudzież nie zepsute jeszcze zbytnio racjonalną deliberacją.
Złe, ponieważ moje ewentualne pomyłki – i naturalny w takich sytuacjach subiektywizm – mogą wystawić ten tekst (będący bardziej zapiskiem tego, jak odebrałem pewne aspekty filmu i jak je zobaczyłem w kinie, niż recenzją) na krytykę jego powierzchowności (której jednak będę się starał uniknąć) czy też przyczynkarskiego pisania ad hoc (które mimo to będzie chciało dotknąć sedna filmu).

Na początek muszę wyznać, że „Powrót” Łazarkiewicz dotknął mnie bardziej niż „Kler” Smarzowskiego – w tym sensie, że przejąłem się bardziej problemami etycznymi, jakie oba te filmy podejmują, nawiązując poniekąd do podobnej tematyki, którą jest kwestia ludzkiego zachowania się – oraz dokonywania wyborów – w pewnej przestrzeni społecznej, gdzie obowiązują normy i zakazy moralne (tutaj, w obu przypadkach: autoryzowane i sankcjonowane przez kościół katolicki, jak również uznawane za chrześcijańskie).
Przy czym, nie stało się tak bynajmniej dlatego, że nieśpieszny, stonowany i subtelny styl zastosowany przez Magdę Łazarkiewicz odpowiada mi bardziej, niż zdecydowany, mocny, wyrazisty, „męski” i gwałtowny sposób reżyserowania Wojciecha Smarzowskiego, który – jak sam przyznał – lubi „trąbić siekierą”, bo przecież obok kina „powolnego” (slow) lubię również rozbuchane filmowe fajerwerki w stylu np. ostatniego „Mad Maxa” (do czego przekonało mnie kiedyś kino chociażby Felliniego). Nie, tym razem poszło o coś innego: uważam, że jeżeli chodzi o spójność stylistyczną, to dzieło Łazarkiewicz bije na głowę obraz Smarzowskiego – to po pierwsze; po drugie zaś (i to jest dla mnie chyba ważniejsze), „Powrót”, mimo swojej minimalistycznej formy, bardziej kompleksowo ujmuje ludzką naturę i głębiej w nią wnika, niż trącący karykaturą i pastiszem, zrobiony mimo wszystko „pod publikę” (to tłumaczy zresztą frekwencyjny szał, jakiego byliśmy świadkiem w polskich kinach) oraz koniunkturalny politycznie „Kler”, który moim zdaniem był pod pewnymi względami filmem nieuczciwym, co wynikało z wrogości Smarzowskiego do Kościoła oraz jego stosunku do religii, uznawanej przez niego za przesąd i zabobon. (To – wobec deklarowanego przez niego ateizmu – nie powinno chyba dziwić, choć przecież od inteligenta obeznajmionego ze znaczeniem religii w ludzkiej kulturze i psychice, jak również mającego świadomość, że kultura ta nie może obyć się bez mitu, wymagać można czegoś więcej).
Ale zostawmy „Kler” Smarzowskiego, któremu i tak poświęciłem zbyt dużo miejsca i zajmijmy się obrazem Magdy Łazarkiewicz, który był dla mnie znacznie ciekawszym doświadczeniem – i to nie tylko psychologicznym oraz poznawczym, ale również estetycznym.
Bo w moich oczach forma tego filmu była nieskazitelna. Dawno nie widziałem filmu, w którym by wszystko tak świetnie „zagrało” – począwszy od jego strony wizualnej (kadry, które w dużej mierze historię „Powrotu” opowiadały), muzycznej (dźwięki dozowane dokładnie w takiej mierze, jak tego wymagały obraz i narracja); przez dość ascetyczne dialogi i zaskakująco dojrzałe aktorstwo (świetny pomysł reżyserki, by zatrudnić aktorów „nieopatrzonych” i „nieogranych”); po wątek fabularny, który był bardziej uniwersalną opowieścią o ludzkiej naturze, niż anegdotą ograniczoną do jakichś polityczno-społecznych lokalizmów (co na dodatek mogłoby psuć krew widzowi).

Przede wszystkim film znakomicie rozwijał się fabularnie – zrazu bardzo powściągliwie, nieśpiesznie, subtelnie – przygotowując grunt pod dramatyczną opowieść, która stopniowo do nas docierała i w końcu nami porządnie wstrząsnęła. To wielka sztuka stworzyć coś, w czym stonowanie i niuansowość kończy się takim szokiem.

Odrzucona (Sandra Drzymalska)

Historia dziewczyny, która po kilku latach nieobecności, wraca do domu, gdzie musi się mierzyć zarówno z niechęcią własnej rodziny, jak i z ostracyzmem małomiasteczkowej społeczności (wszyscy wiedzą, że na Zachodzie „zatrudniona” była jako prostytutka w burdelu), wydaje się prosta, może nawet banalna, jednak po jakimś czasie dociera do nas jej tragizm, a razem z nim wręcz epicki wymiar tego, co w rzeczywistości dzieje się w relacjach ludzi pojawiających się przed nami na ekranie. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że skala tego dramatu – mimo wątku zajmującego się z pozoru zwyczajnymi ludźmi i osadzonego w jakiejś pipidówie – w końcu zaczyna przypominać ciężar antycznej tragedii, gdzie człowiek dręczony jest przez siły wyższe i silniejsze od niego, jak również poddawany cierpieniu, które trudno znieść.

Tak więc, to nie tylko opowieść o ludzkich słabościach i hipokryzji, ale i o niemożności ucieczki przed naszą La Condition Humain, która jest taka sama na wszystkich kontynentach – we wszystkich religiach, narodach i społecznościach – bez względu na Opatrzność (czy też jej brak) różnych bóstw i bogów, jakich stworzył człowiek, i jacy, być może, stworzyli człowieka.
Mimo swego uniwersalizmu, film jest mocno osadzony w środowisku, gdzie dominuje religia katolicka. Wszystko co się w nim dzieje, dzieje się wśród ludzi, którzy są chrześcijanami – a to ustawia ich zachowanie i dokonywane przez nich wybory (tutaj zresztą pojawia się dylemat, na ile te wybory są suwerenne i świadome) w konkretnej perspektywie światopoglądowej i etycznej. Krzyż jaki pojawia się w wielu scenach (moim zdaniem zbyt często) służy właśnie wyraźnemu określeniu takiej, a nie innej kulturowej przestrzeni, w jakiej umieszczeni są ukazani na ekranie ludzie. Nie jestem jednak pewien czy ów zabieg stosowany jest bardziej po to, by zwiększyć dramaturgiczne napięcie, czy też po to, by denuncjować katolicką istotę hipokryzji i zakłamania, w jakich żyje nie tylko rodzina głównej bohaterki, ale i cała małomiasteczkowa społeczność, której owa rodzina jest częścią.
Jest jednak coś, co mi w filmie nieco przeszkadza, a co uświadomiłem sobie post factum mojego doświadczenia w kinie. Otóż pewne motywy filmu wydają mi się niezbyt realistyczne. (Tutaj ostrzegam przed spojlerami). Mimo świetnej kreacji Agnieszki Warchulskiej (która grała matkę dziewczyny) nie przekonywała mnie jej podwójna natura zakonnicy-kochanki, jak również matki, która z jednej strony nie pozbawiona jest macierzyńskiego instynktu, z drugiej zaś odrzuca swoją córkę i skazuje ją de facto na zatracenie i cierpienie. Jest to po prostu nieludzkie i nie mogę sobie wyobrazić tego, żeby takiego postępowania nie osądzić i nie potępić.
Pewnym nadużyciem wydało mi się również to, że akurat w momencie, kiedy (skądinąd dobry i niegłupi ksiądz) ma odprawić najważniejsze dla chrześcijan nabożeństwo w roku (tutaj związane z rytuałem Paschal Triduum), nachodzi go nie tylko ochota, żeby się w sztok upić, ale również to, żeby się z żoną swojego brata (excuse my French) pieprzyć. Teraz wydaje mi się to nie tylko mało realistyczne, ale i pretensjonalne, niemniej jednak w kinie ta sekwencja zrobiła na mnie odpowiednie wrażenie, podbite wspaniałą sceną wchodzenia ludzi do kościoła, wśród palących się kaganków i zniczy – i przy dźwiękach przejmującej do szpiku kości pieśni.

Magdalena Łazarkiewicz po projekcji swojego filmu na Festiwalu w Chicago (nota bene przyjętego oklaskami, jak chyba żaden film tego przeglądu), zaznaczyła, że nie chciała w nim nikogo osądzać. Muszę się przyznać, że za każdym razem, kiedy słyszę coś takiego z ust twórcy (literata, scenarzysty czy reżysera), nie za bardzo temu dowierzam, bo trąci mi to mimo wszystko pewną hipokryzją. Otóż wydaje mi się, że to właśnie moralna wrażliwość powoduje, że kręci się taki a nie inny film, pisze się taką a nie inną książkę – i te utwory, tak naprawdę, są bardziej lub mniej ukrytym moralitetem. I takim moralitetem jest bez wątpienia „Powrót”, którego rdzeniem jest właśnie niemożność sprostania etycznemu kodeksowi, jaki obowiązuje w środowisku ukazanych w tym filmie ludzi – czy to przez wygórowane wymogi tegoż kodeksu, czy też przez zwykłą ludzką słabość, moralną niechlujność, pożądliwość, bylejakość, zaniechanie, wyparcie, fasadowość, zakłamanie… W takim przypadku hipokryzja, będąca przecież dramatycznym jądrem filmu Łazarkiewicz, wynika bardziej z ludzkiej ułomności niż nikczemności – i ogólnie: jest przywarą uniwersalną osobników Homo sapiens, a nie tylko specjalnością katolików (mam nadzieję, że tego ostatniego nie sugerowali twórcy filmu).
Lecz ja rozumiem tę deklarację reżyserki, która starała się zachować pewną neutralność w ukazywaniu swoich bohaterów, nie osądzając ich wprost i co ważniejsze: nie sugerując żadnego osądu widzowi, (który i tak – nie czarujmy się – osądzi bohaterów po swojemu, bo widz – a ogólnie człowiek – już tak ma, że jest chodzącym sędzią innych ludzi). Myślę, że Łazarkiewicz się to udało, bo w jej filmie nie ma cienia „reżyserskiego” moralizatorstwa, które by wskazywało palcem (czy też raczej kamerą) winnego.

„Powrót” to chyba najlepszy film w dorobku Magdaleny Łazarkiewicz. A jest ona przecież twórczynią doświadczoną, która zdolności reżyserskie zaprezentowała już w swoim pamiętnym debiucie fabularnym, jakim był „Ostatni dzwonek” z 1989 roku. Jest to również – w moich oczach – jeden z najlepszych filmów, jakie widziałem ostatnimi laty.
Nie dzieje się dobrze w świecie kina, kiedy tak znakomite obrazy przemykają się gdzieś jego obrzeżami, tylko dlatego, że nie mają dostatecznie rozkręconej promocji (czego najczęstszą przyczyną jest prozaiczny brak pieniędzy), w przeciwieństwie do innych filmów, za którymi stoi już wielka mamona, dzięki czemu trafiają one do świadomości bez porównania większej liczby widzów – czy na to zasługują, czy nie – czasami wywołując wręcz frekwencyjną biegunkę, a nawet wzmożone zachwyty krytyków (jak to było ostatnio w przypadku choćby „Kleru” czy „Zimnej wojny”).

Wśród filmów, jakie udało mi się obejrzeć na ostatnim Festiwalu Filmu Polskiego w Ameryce, zaskoczyły mnie zwłaszcza dwa – właśnie „Powrót” Magdy Łazarkiewicz oraz najnowszy film Agnieszki Smoczyńskiej „Fuga”. Tak się złożyło, że mają one ze sobą wiele wspólnego: oba są znakomite, prowadzone w podobnie powściągliwym, subtelnym i zniuansowanym stylu – oszczędne w środki wyrazu a zarazem mocne, no i – last but not the least – opowiadają bardzo podobne historie kobiet (w jakiś sposób zmaltretowanych, lecz mimo to zachowujących nie tylko swoją kobiecość, ale i godność), które pojawiają się nagle w swoim środowisku „znikąd” i muszą walczyć o własną pozycję i tożsamość. Warto zaznaczyć, że są to filmy zrobione przez kobiety (w szerszym, nie tylko reżyserskim sensie), ale nie tylko dla kobiet – i wcale nie w feministycznym tonie. Tym, co je łączy jest więc nie tylko kobieca wrażliwość i solidarność, ale i wyczulenie na los człowieka w jego relacji z innymi ludźmi – i to bez względu na płeć czy seksualność.

*  *  *

Co się kryje za fasadą życia rodzinnego?

Komentarzy 15 to “„POWRÓT” – rzecz nie tylko o hipokryzji”

  1. Aga Sarrafin Says:

    Podoba mi się określenie:
    „moralna niechlujność”.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      A ja żałuję, że ten film ma tak bardzo ograniczoną widownię. Na mnie zrobił wielkie wrażenie. podobnie jak „Fuga” – też kino, które zasługuje na większa uwagę, mimo że jest kameralne i bez fajerwerków. Ale co zrobić – bez odpowiedniej promocji (która zwykle wymaga ogromnych środków), nic już się w obecnej miałkiej pop-kulturze nie przebije. A „Powrót” to film, który bardzo porusza wrażliwego i otwartego widza – takiego uważnego, a nie podatnego na komercyjno-reklamiarskie rozbuchanie. Oklaski, które usłyszałem po projekcji filmu na Festiwalu, są tego dowodem, a ponadto można je chyba uznać za najlepszą recenzję „Powrotu”.

    • Aga Sarrafin Says:

      Staszku, czy myślisz, że powtórzą? Żadnego z nich nie obejrzałam.
      Twoje recenzje w bardzo ciekawy sposób opowiadają o filmach. Podoba mi się dogłębność ale i czytelność Twoich przemyśleń.

      Przydałby się iście polski klub filmowy w mieście. Te pojedyncze projekcje są jak zając na miedzy.

      • Stanisław Błaszczyna Says:

        Dziękuję. Cieszę się, że Cię nie odstraszyła długość tych recenzji ;) (Lecz ka nigdy nie pisałem pod jakiś narzucony mi limit słów – o wielkości tekstu decydowało to, co chciałem w nim powiedzieć).

        A co do klubu filmowego w Chicago, to od lat prowadzi taki DKF Zbyszek Banaś, i z tego co wiem, z początkiem przyszłego roku wznowi on swoją działalność.

      • Aga Sarrafin Says:

        Wiem, czasami tam chodziłam, Zbyszek to prawdziwy krasomówca.
        Chodzi mi bardziej o typowe kino polskie. Tak wiele filmów obejrzałabym na dużym ekranie. Zwłaszcza starszych.

      • Stanisław Błaszczyna Says:

        Ja też bardzo lubię oglądać filmy na dużym ekranie. Żałuję, że nie ma w Chicago takiego miejsca, gdzie można byłoby obejrzeć – nawet w małym gronie – filmów polskich, zarówno starszych, jak i tych najnowszych. Sprowadzane są jedynie te, na których można zarobić (przy czym nie mam tutaj na myśli filmów festiwalowych, tylko tych wyświetlanych np. w kinie Pickwick w Park Ridge, co ma czysto komercyjny charakter).
        Gdyby nie Festiwal Filmu Polskiego w Ameryce, to nie byłoby chyba szans na obejrzenie tutaj w kinie takich filmów „niekomercyjnych”, jak np. „Powrót” czy „Fuga”.

      • Aga Sarrafin Says:

        Wraca chrapka na butiki.

        Wiem, że koszty praw są bardzo wysokie – pewnie to jest powodem.

  2. Magdalena Łazarkiewicz Says:

    Ciekawa recenzja naszego filmu.Nie ze wszystkimi jej watkami się zgadzam (np z posadzeniem Smarzowskiego o koniunkturalizm w opisie kościoła w filmie KLER,który bardzo cenię).
    Nie ma też w moim filmie sceny “pieprzenia się”matki z księdzem pod prysznicem,jest za to scena,w której ona go cuci. Niemniej tekst jest ciekawy i dosyć wnikliwie analizuje nasz film.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Nie tyle posądziłem Smarzowskiego o koniunkturalizm, co chciałem wyrazić to, że ataki na kościół katolicki w Polsce (a temu faktowi nie można zaprzeczyć) mają koniunkturalny (bo polityczny) charakter i „Kler” – chcąc nie chcąc – wpisuje się w tę koniunkturę, która zresztą w Polsce występowała – w różnych nasileniach – zawsze; tak jak zawsze Kościół polski miał swoich wrogów, poczynając od zaborców, przez niemieckich nazistów i komunistycznych zelotów, po tych, którzy kościoła nienawidzą dzisiaj (dowodów na to nie brakuje, wystarczy spojrzeć na wypowiedzi w Internecie, czy zachowania w stylu takiego choćby Urbana, który rzucał hostię na podłogę z zawołaniem „Duda, aport”).

      Może niezbyt fortunnie użyłem słowa „pieprzyć się” (i nie napisałem, że oni akurat „pieprzyli się” pod prysznicem), ale w filmie widoczna jest wyraźna aluzja do tego, że matka dziewczyny i ksiądz (będący na dodatek jej szwagrem) uprawiali właśnie tego dnia seks (ona jest w negliżu, on – pijany w sztok i nagi pod prysznicem).

      A nawiązując do spraw pobocznych, to ubolewam nad stanem obecnej „debaty politycznej” w Polsce, w której nie ma żadnego dialogu, jest za to ślepe oskarżanie się wzajemne i obrzucanie kalumniami (dotyczy to niestety obu stron). Z taką wzajemną pogardą nie spotykałem się nawet w czasach PRL-u, w których przyszło mi dorastać. Jest to w pewnym sensie tragiczne.

      Jeśli chodzi o mnie, to nigdy w swoim życiu nie byłem związany z żadną partią, ani z żadnym ugrupowaniem politycznym, bo zdaję sobie sprawę z tego, jakie to miałoby konsekwencje dla mojej psychiki i mojego myślenia. Niestety, dobrze wiem, jak funkcjonuje ludzki mózg „podpięty” – zazwyczaj bezkrytycznie – pod jakąś ideologię, układ interesów (także towarzyski), „jedynie słuszną” opcję polityczną, religijną czy światopoglądową (to dlatego często odnoszą wrażenie, że polityka rozum ludziom odbiera i dotyczy to również osób skądinąd bardzo inteligentnych). Tych raz przyjętych poglądów (i przeświadczeń) często nie są w stanie zmienić u człowieka nawet fakty. U podłoża tego leży sposób, w jaki człowiek wyewoluował – jako istota społeczna, a nazywając to mniej elegancko – stadna i plemienna (znowu: dotyczy to obu stron, choć przecież żaden obóz się do tego nie tylko nie przyzna, ale i sobie tego nie uświadomi). Ja mam tego świadomość i pewnie dlatego staram się zachować dystans, nie dając się wciągnąć w te spory, które najczęściej przybierają formę podszytych wrogością połajanek i wzajemnego oskarżania się o najgorsze rzeczy.

      Żyję od wielu lat w Stanach, nie jestem związany w żaden sposób z żadnym układem interesów w kraju (podobnie zresztą jak moja rodziną), i myślę, że daje mi to sporą niezależność opinii i wyrażania sądów, w których kieruję się tylko dobrem mojego rodzinnego kraju (tak, jak ja go pojmuję).

  3. Karolina Fortyn-Gmerek Says:

    „Powrót” to film, którego mimo obecności „Kleru” obawiano się na FPFF w Gdyni.
    A dlaczego?
    Wszyscy, którzy znają projekt „Głęboka woda” Magdy, wiedzą, jak wnikliwie, cierpliwie , uczciwie i bez woalu przedstawia człowieka w starciu z jego „demonami”. Użyłam cudzysłowu, bo często są nimi jego bliscy, którzy ze swoimi nigdy się nie uporali.
    Bardzo czekam na kinową premierę, gdyż miałam szczęście obserwować reżyserkę podczas zdjęć. Każda z postaci, znanych mi ze scenariusza, które na podstawie lektury li tylko można już było ocenić, zmieniała się na moich oczach pod uwagami Magdy, dzięki otwartości chłonących je aktorów.
    Uwielbiam podczas pracy zaangażować się w historie, które opowiadają twórcy. Pamiętam, jak kilka razy zaskoczona swoim wzruszeniem powiedziałam do reżyserki „jak mogłaś mi to zrobić, przecież ja nie chcę mu współczuć, nie chcę go lubić” 😉 Uśmiechnęła się, bo takie jest kino Magdy, każdy z bohaterów ma swoją prawdę.
    Ona ich kocha od pierwszej litery pisanych przez nią scenariuszy ☺️

    • Magdalena Łazarkiewicz Says:

      Dzięki za wspaniałą recenzję i przyjemność współpracy z kimś, kto tak mocno wchodzi w twórczy proces.
      Dziś, po wielu już spotkaniach z widzami w różnych krajach, wiem, że było warto, że nasz film do nich trafia.

      • Stanisław Błaszczyna Says:

        Bardzo się cieszę, że miałem okazję obejrzeć w Chicago tak znakomity film, jak „Powrót”.
        Dziękuję i jeszcze raz gratuluję.
        Z tego co wiem, film ten jeszcze nie trafił do kin w Polsce. Mam nadzieję, że kiedy się tak stanie, to zostanie on przez widzów dobrze przyjęty i doceniony – czego szczerze Pani życzę.
        Pozdrawiam

  4. „FUGA” – w poszukiwaniu straconego „ja” | WIZJA LOKALNA Says:

    […] zaskoczeniu „Powrotem” Magdy Łazarkiewicz na Festiwalu Filmu Polskiego w Chicago, kolejne zaskoczenie: tym razem […]

  5. Tess Says:

    Fragment bardzo ciekawego wywiadu z reżyserką.

    Pytanie: „And the protagonist’s family is very religious: her father is a pilgrimage driver, her mother often volunteers at the church, and uncle Jerzy is the local parish priest.”

    Magdalena Łazarkiewicz: „That’s true, which doesn’t mean that “Powrót” is an anti-Church or anti-religious film. It’s easy to reduce faith to rituals and to ridicule it in this sense. We wanted to avoid such simplifications. That is why we show, for example, the incredible Paschal Triduum ritual called the feast of fire and water. Even many Catholics don’t know about it, and it’s a beautiful holiday. It takes place in the night, on the eve of the Resurrection. The church is dark, and a bonfire is lit outside. Then a procession enters the church with that fire and starts lighting candles, filling the entire building with light. It’s an incredible experience.”

    Całość przeczytać można tutaj:

    http://polishdirectors.com/en/proof-of-hypocrisy/

  6. Joanna Żaja-Maciejewska Says:

    Pięknie i z wyczuciem napisane.
    Bardzo porządkująco.
    Dziękuję


Co o tym myślisz?