MIŁOŚĆ, BÓG I KAPITALIZM – „OBCE CIAŁO” ZANUSSIEGO

.

Wśród filmów 50 Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Chicago, znalazł się również najnowszy obraz Krzysztofa Zanussiego pt. „Obce ciało”. Do Wietrznego Miasta trafił także z tej okazji sam reżyser, z którym można się było spotkać po projekcji filmu w szczelnie wypełnionej widzami sali. Czy weteran kina polskiego, jakim bez wątpienia jest Zanussi, dotrzymuje kroku zmieniającej się – nie tylko w naszym kraju – rzeczywistości, rezonując w swojej twórczości najbardziej palącymi kwestiami współczesnego świata?

.

Co zrobić z "wonością absolutną"?  (Agnieszka Grochowska w "Obcym ciele" Zanussiego)

Co zrobić z „wolnością absolutną”? (Agnieszka Grochowska w „Obcym ciele” Krzysztofa Zanussiego)

.

„Obce ciało” Krzysztofa Zanussiego próbuje się znaleźć we współczesnym świecie (wliczając w to świat kina) ale czy kolejny moralitet jaki wychodzi spod ręki słynnego polskiego reżysera – uznanego i z poważnym dorobkiem – dowodzi, że ta próba się udaje? Mam co do tego pewne wątpliwości.

kapitalizm jak bestie Babilonu?

Muszę zaznaczyć, że w sporze między prowokującym – bo wskazującym na ważność etyki w życiu człowieka i społeczeństwa – twórcą a tymi, którzy na samo słowo „moralność” dostają gęsiej skórki i wyszydzają każdego, kto opowiada się za pewnymi (zwłaszcza tradycyjnymi, judeo-chrześcijańskimi) wartościami, jestem po stronie Zanussiego. I choć enuncjację, jaką poczynił w wywiadzie dla włoskiego pisma katolickiego „Avvenire”, o tym, że jego film został zablokowany w Polsce przez „skrajne skrzydło feminizmu”, traktuję z przymrużeniem oka, jako przesadzoną, to jednak uznaję ważkość kwestii, jakie stara się podnieść w swoim najnowszym dziele reżyser, zwracając uwagę na niebezpieczeństwo ulegania siłom, które spychają człowieka na dalszy plan, podważają jego kulturową tożsamość (opartą choćby na tradycji czy religii), propagując swego rodzaju korporacyjny amoralizm: „Dzisiaj żyjemy w społeczeństwie zasadniczo pogańskim, jak w czasach antycznych. Kapitalizm początkowo miał także ludzkie oblicze, dzisiaj stracił je całkowicie. Nabrał nieludzkiego oblicza. Obecnie wielkie koncerny międzynarodowe pożerają ludzi, jak to czyniły wielkie bestie Babilonu. To nie do przyjęcia, to ogromne niebezpieczeństwo. Trzeba jednak zgodzić się co do tego, co uważamy za wartość nadrzędną: zysk czy człowieka?” – stwierdził we wspomnianym wywiadzie Zanussi, zaznaczając przy tym, że według niego jest możliwe pogodzenie praw ekonomicznych z etyką chrześcijańską.

Korporacyjny, bezwzględny amoralizm to jedno, a zachowanie wiary w mocno zlaicyzowanym świecie – to drugie. W „Obcym ciele” konfrontowane są dwie zasadnicze ludzkie postawy: ta, która wynika z wiary – czyli z wierności zasadom moralnym mającym swoje źródło w religii – z tą, która odrzuca tzw. „wartości tradycyjne” w imię tzw. „wolności absolutnej”, co sprowadza się zwykle do kierowania się w swoim postępowaniu skrajnym egoizmem.

Zanussi buduje swój film wokół tego konfliktu, przedstawiając parę dwojga młodych ludzi: Kasia (Agata Buzek) poznaje we Włoszech Angela (Riccardo Leonelli), który podobnie jak ona jest wierzącym i praktykującym katolikiem. Młodzi zakochują się w sobie, jednak Kasia postanawia swoje życie poświęcić czemuś, co według niej jest od tej miłości ważniejsze (miłość do Boga, powołanie) i wstępuje do klasztoru. Angelo jedzie za dziewczyną do Polski mając nadzieję, że w ciągu roku, jaki dzieli ją od ślubów zakonnych, zmieni ona zdanie i miłość ziemska zwycięży nad tą niebiańską. Szczęśliwym (?) trafem dostaje w naszym kraju pracę w pewnej międzynarodowej korporacji, dzięki czemu jego pobyt w Polsce staje się jeszcze bardziej sensowny (zapewniając mu taki drobiazg, jak utrzymanie) – umożliwia mu też przebywanie w pobliżu klasztoru, w którym znajduje się Kasia. Niestety, w pracy Angelo zmuszony jest obcować ze swoją szefową Kris (Agnieszka Grochowska), która okazuje się być wyzbytą wszelkich skrupułów „suką” (szkoda, że w języku polskim słowo to ma nieco inny – bardziej prostacki i wulgarny – wydźwięk, niż popularna – ale jakże adekwatna – w świecie anglosaskim bitch), jak również z jej przyjaciółką Mirą (Monika Rosati), reprezentującą podobny rodzaj kobiecości, by nie napisać – pardon my French – kurewskości. Obie panie postanawiają przetestować, czy też wręcz „złamać” cnotliwego nomen omen Angela – rozdziewiczyć go, skorumpować i skłonić do innych, równie niecnych, postępków.

zderzenie ciał obcych

Wprawdzie (domniemany?) konflikt sumienia ludzi „zaprzedających się” korporacyjnym układom, wynikający z konieczności poświęcenia pewnych zasad moralnych w imię kariery i zysku, nie jest według mnie konfliktem na miarę tragedii antycznej, ani nawet faustowskim „dealem” – będąc w rzeczywistości zaledwie (?) uleganiem jakże ludzkiej i powszechnej skłonności do oportunizmu i konformizmu – to jednak koncept Zanussiego, by zderzyć ze sobą pewne siły, które wpływają obecnie na formowanie się (zmianę) tożsamości nie tylko polskiej, ale i europejskiej w kontekście wartości chrześcijańskich, na których bądź co bądź – choćby tylko deklaratywnie – opiera się cywilizacja zachodnia, był obiecujący. Niestety, sposób egzekucji tego dylematu przez reżysera zaowocował filmem, który wydał mi się elaboratem sztucznym, nieprzekonywującym, dopuszczającym się schematyczności, niewiarygodności i ulegającym zbyt daleko idącym uproszczeniom. Innymi słowy, to co widziałem na ekranie, to nie było życie – to był ekstrakt pewnych idei, tez, koncepcji zamieniony w obraz, ale w taki sposób, który nigdy mi nie pozwolił na to, by zapomnieć o tym, że oglądam kino (czyli swego rodzaju maszynerię) – że na ekranie widzę aktorów, a nie prawdziwych ludzi (a z prawdziwą sztuką kina mamy do czynienia wtedy, kiedy oglądając film zapominamy o tym, że jesteśmy w kinie, bowiem przenosi on nas do świata, jaki – pozostając sztucznie wygenerowanym – budzi w nas autentyczne uczucia i empatię, dzięki czemu odnosimy wrażenie, iż obcujemy z czymś prawdziwym w rzeczywistości, którą zaczynamy utożsamiać z tą, w jakiej żyjemy naprawdę).

Konflikt między zmysłami a wiarą? Jaka miłość zwycięży?

Konflikt między zmysłami a wiarą?

Według mnie słabym elementem filmu było zarówno to, co wiązało zakochaną parę z chrześcijaństwem (trudno było nam uwierzyć w mocną wiarę bezbarwnego i słabego dramaturgicznie Angelo; wiele do życzenia pozostawiała także motywacja Kasi, w którą, nota bene, nie wierzył nawet jej ojciec), jak i związek dwóch kobiet-bohaterek z wielkim biznesem (niestety, ani przez chwilę nie odniosłem wrażenia, iż grana przez Agnieszkę Grochowską Kris jest szefową firmy – gdyż praktycznie cały czas ekranowy wypełniały jej knowania i manipulacja otaczającymi ją ludźmi, głownie za pomocą traktowanego instrumentalnie seksu). Czyli nie funkcjonowało już właściwie to, co miało być kluczowe, jeśli chodzi o oś dramaturgiczną całej historii, stanowiąc fundament konfliktu etycznego między dwoma różnymi światami: wiary i niewiary, idealizmu i cynizmu, duchowości i bezduszności, altruizmu i egoizmu, przyzwoitości i nikczemności, wartości wyższych i hedonistycznej próżności… etc.

feminizm jak cholesterol?

Domyślam się, że w założeniu autorskim Zanussiego, Kris i Mira miały być przedstawicielkami postępu, nowego „porządku”, kapitalizmu bez ludzkiej twarzy (jakim ponoć staje się globalny korporacjonizm), w którym dążenie do osiągnięcia egoistycznych celów przestaje się opierać na jakiejkolwiek etyce, przy jednoczesnym odrzuceniu jakichkolwiek wzajemnych zobowiązań, przyzwoitości, uczciwości, miłosierdzia, empatii, altruizmu – tego, co kojarzone jest z ludzkim sercem i sumieniem. Trochę więc zdziwiło mnie to, że dyskusja na temat filmu zaczęła się toczyć wokół feminizmu, a miało to miejsce parę lat temu w momencie odrzucenia projektu Zanussiego przez tzw. komisją ekspercką Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, w reakcji na co nasz zasłużony reżyser podniósł larum, że jest atakowany przez owo słynne już „radykalne skrzydło polskiego feminizmu” (czy miał tu na myśli Dorotę Kędzierzawską i Małgorzatę Szumowską? – bo przecież nie Agnieszkę Holland, która była za przyjęciem jego filmu do realizacji, ani tym bardziej Filipa Bajona, Andrzeja Jakimowskiego czy Macieja Wojtyszkę, którzy także znaleźli się w tej komisji, a których raczej trudno zaliczyć w poczet polskich feministek). Tak czy owak sam Zanussi położył nacisk na feminizm, powtarzając przy różnych okazjach (także podczas spotkania po projekcji filmu na Festiwalu w Chicago, co słyszałem na własne uszy) swoją „złotą myśl” o tym, że feminizm jest jak cholesterol: „… bywa dobry i zły. Jestem więc za tym dobrym feminizmem, który kazał paniom domagać się praw wyborczych, możliwości kształcenia, równości płac itd… Ale przeciw temu złemu, który ma je uczynić identycznymi jak mężczyźni – w karierowiczostwie, bezwzględności, wulgarności. Przecież dzisiaj to powszechne schamienie, traktowane jest jako przejaw emancypacji, wulgarny język używany przez kobiety jako triumf feminizmu, a moim zdaniem to akurat wielka przegrana. W Polsce feminizm jest spóźniony. Obserwuję losy kobiet, które uwierzyły, że w walce o karierę, w pazerności na władzę, pieniądze, mają być jeszcze gorsze od mężczyzn. Ten feminizm walczy o zrównanie szans nie w prawach, co jest słuszne, ale w bestialstwie. Na szczęście kobiety są na to mniej podatne, ale kobiety biznesu czy władzy czasem mogą budzić grozę. Nie chcę czynić żadnego despektu słusznym i szlachetnym feministkom. Jestem z nimi tam, gdzie chodzi o równe prawa, tam trzeba walczyć. Ale jest taki nurt skrajnego feminizmu, który głosi, że kobiety mają być takie jak mężczyźni, a mężczyźni tacy jak kobiety. Uważam, że jest on szkodliwy, gdyż zaciera granice między płciami.”

Ponoć prof. Magdalena Środa, czołowa polska feministka, zareagowała śmiechem na pytanie o działalność „skrajnego skrzydła feminizmu”: „Po pierwsze, takiego feminizmu w ogóle u nas nie ma. Mówienie o nim to jest jak sen o złych ludach. Widocznie Zanussi dołączył do Macierewicza z problemami psychicznymi. (…) Dziwię się, że Zanussi w ogóle mówi o feministkach w kontekście najnowszego filmu, bo nie słyszałam, by ktokolwiek protestował. Żadna feministka nie widziała scenariusza tego filmu i zapewniam, że nikt się nie interesuje twórczością tego reżysera. To jest widocznie nadęty starszy pan, który chce się za wszelką cenę wypromować, dlatego mówi o jakimś lobbingu ‚skrajnego skrzydła feminizmu’, które nie istnieje.”

ciężar właściwy

Pomijając złośliwości wymieniane przy tej okazji przez adwersarzy, jestem gotów przyznać rację tym, którzy zarzucają Zanussiemu pewną manipulację (być może wymyślona ona została przez niego na użytek medialny w celu wyprowadzenia dyskusji o filmie na szersze forum, nadania jej pewnego światopoglądowej ostrości i dramatyzmu), ale mimo wszystko solidaryzuję się z reżyserem, bowiem podzielam jego poglądy na skrajny feminizm, tudzież obawy wynikające z zagrożenia europejskiej tożsamości przez cyniczny, amoralny, bezwzględny korporacjonizm, dla którego zysk stał się bogiem, a wydajność ekonomiczna ważniejsza od jakiegokolwiek humanitaryzmu.
Wprawdzie Zanussi podkreśla, że on robi film, ale już to, co ten film będzie oznaczał, zależy od samego widza, to jednak zdradza swoje intencje i mówi nawet o przesłaniu, jakie ma „Obce ciało”: „I najważniejsze, co pokazuję w filmie, to fakt, że mentalność korporacyjna, jest nie do pogodzenia z całą tradycja judeo-chrześcijańską. I jak łatwo – wywalczywszy sobie wreszcie wolność polityczną, sprzedajemy ją na rzecz nowej władzy jaką stałą się korporacja, z jej przemożną potrzebą bogacenia się. To jest tak naprawdę przesłanie tego filmu.”
Wydaje się, że przyłapaliśmy tutaj twórcę na sprzeczności: z jednej strony bowiem uznaje on, że prawa ekonomii nie muszą być sprzeczne z etyką chrześcijańską, z drugiej zaś wskazuje na to, że nie da się jej pogodzić z „mentalnością korporacyjną”. Jednakże, moim zdaniem, jest to sprzeczność pozorna, która zwraca nam uwagę na to, że „mentalność” korporacyjna wcale nie musi być mentalnością pozbawioną etyki, by kierować się prawami panującymi w ekonomii. Czym innym są te prawa (domena ekonomii), czym innym moralność (domena etyki) – każde zachowanie cywilizowanego człowieka (również ekonomisty czy korporacjonisty) powinno się stosować do przyjętego (zaakceptowanego cywilizacyjnie) systemu etycznego, według którego dobro powszechne i sam człowiek (również ten „zwykły” – common man) są ważniejsze niż ekonomiczny zysk i imperatyw bogacenia się za wszelką cenę. (W tym kontekście atakowanie Zanussiego jako tego, który jest po stronie „prawicowców” jest pewną niedorzecznością, bo przecież mamy tu do czynienia z postulatem typowo „lewicowym”.)

Ale przecież „Obce ciało” nie jest filmem politycznym, nie jest też filmem atakującym feminizm – według mnie to, co się zaczęło dziać wokół obrazu Zanussiego jest sporem wywołanym sztucznie. Ale to prawda, że pojawienie się „Obcego ciała” na ekranach można potraktować jako pretekst do dyskusji nad zmianami współczesnego świata i europejskiej tożsamości, miejscem Boga w przestrzeni publicznej i w życiu samych ludzi, związku etyki z ekonomią… etc. Tylko czy „Obce ciało” Zanussiego zdolne jest udźwignąć ciężar tych kwestii?

6.9/10

greydot

Miłość (niebiańska?) Boga silniejsza od miłości (ziemskiej) do mężczyzny?   (Agata Buzek w "Obcym ciele")

Miłość (niebiańska?) do Boga silniejsza od miłości (ziemskiej) do mężczyzny? (Agata Buzek w „Obcym ciele”)

.

Komentarzy 71 to “MIŁOŚĆ, BÓG I KAPITALIZM – „OBCE CIAŁO” ZANUSSIEGO”

  1. Jula :D Says:

    „…zysk stał się bogiem, a wydajność ekonomiczna ważniejsza od jakiegokolwiek humanitaryzmu.”
    I powiedz to właścicielom firm będącym w „upadku”. To jest jak słynne powiedzenie Hamleta „Być albo nie być”. A człowiek?… Jest tylko odczłowieczonym kosztem firmy. :( Dlatego giną ludzie w polskich kopalniach, bo muszą być oszczędności itd…
    Ach ta ekonomia i zysk.
    Na temat wiary się nie wypowiadam, bo raczej mnie osobiście kojarzy się z feudalizmem i z ogromną dotacja od państwa na duszyczki, no i z taca.

    Czy na Festiwalu jest wyświetlany film pt. „Bogowie”? To biografia naszego kardiochirurga Religi. Świetny T. Kot.

    Odnośnie jeszcze „feministek” moje zdanie jest takie, zanim kobiety uzyskały byt w przestrzeni publicznej, najwcześniej na antypodach, to i tak musiały harować, by utrzymać rodzinę za połowę pensji mężczyzny w fabrykach, często wykonując tę sama pracę.
    Ja chamstwa nie znoszę, obojętnie kto jest, czy kobieta czy mężczyzna. Jednym słowem, chamstwo nie rozróżnia płci.
    Pozdrawiam! :D
    PS. Zanussi jest dla mnie jakiś taki mdły w swej twórczości. Tam chodziło chyba o aktorkę Weronikę Rosati. Podobno nawet gra w amerykańskich serialach. ;)

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Ja jestem za równouprawnieniem płci, ale nie zrównaniem. Moim zdaniem dobrze się stało, że kobiety (w świecie zachodnim) wywalczyły sobie równe prawa (choć nadal są czasami i pod pewnymi względami dyskryminowane) – dlatego ich pozycja jest zupełnie inna, niż np. w świecie arabskim, gdzie kobiety nadal podporządkowane są prawom stworzonym przez mężczyzn, ograniczającym ich swobodę.
      Ale irytuje mnie ten „wojujący” feminizm – wydaje mi się taki… niekobiecy ;)

      Mnie wiara – ani nawet religia – nie kojarzy się z feudalizmem. Moim zdaniem należy rozróżniać wiarę, a nawet religię, od instytucji, które je reprezentują (czy też zawłaszczają, uzurpując sobie rządy dusz).

      Film „Bogowie” nie jest wyświetlany na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym (który jest w trakcie trwania), natomiast będzie go można obejrzeć na nadchodzącym (listopad) Festiwalu Filmu Polskiego w Ameryce (nota bene organizatorzy wybrali go na otwarcie Festiwalu).

      • Jula :D Says:

        „Mnie wiara ani religia nie kojarzą się z feudalizmem. Moim zdaniem należy rozróżniać wiarę, a nawet religię, od instytucji, które je reprezentują (czy też zawłaszczają, uzurpując sobie rządy dusz).”
        Tak, tylko że każda wiara jest zinstytucjonalizowana, dlatego trwa. W takiej czy innej formie i od zawsze, pośrednikami do boga są kapłani i od zawsze oszukują i czerpią „zysk” od wyznawców ;) tak w czasach starożytnych; Egipt, państwa Helleńskie, czy starożytny Rzym, czy z czasów przedchrześcijańskich pogańskich.
        Współczesna cywilizacja europejska to nie tylko spadek po kulturze śródziemnomorskiej ale i tej barbarzyńskiej. Czcimy boga chrześcijańskiego w miejsce bożków pogańskich, daty zostały umiejętnie dopasowane..

        Co Ci przeszkadzają feministki? Taka sama organizacja, jak i inne. Człowiek bez względu na płeć ma prawo do godnego życia. Czy legalizuje związek czy nie, to sprawa indywidualna, podział obowiązków dowolny. Ten pracuje kto ma pracę i w domu też podział czynności według umiejętności. Są wspaniali ojcowie i wspaniałe matki, ale bywa też i odwrotnie tj. zwyrodniała matka i ojciec, stad w takiej Polsce nadal domy dziecka przepełnione, choć nie ma sierot wojennych. :)

        Ps. Wszyscy się zachwycają aktorem Tomaszem Kotem, że wspaniale wchodzi w graną przez siebie postać. Tu utrudnienie dodatkowe, bo rodzina Religii żyje. Żona, dzieci i podobno mówili, że bardzo dobrze oddał charakter tego niesamowitego człowieka. Ja mam zamiar pójść na ten film.
        Pozdrawiam!… ;)

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          To nie jest tak, że feministki mi przeszkadzają. Natomiast mam chyba prawo wypowiedzieć się na temat niektórych poglądów głoszonych przez pewne panie pod szyldem feminizmu. Kiedy słyszę np. jak kobieta (w tym przypadku powinno się chyba napisać „kobieta”) mówi, że płód to „pasożyt”, albo, że, na złość katolikom, zrobi sobie skrobankę w Wigilię Bożego Narodzenia (przypadki autentyczne dotycząc osób znanych, „publicznych”), to ulegam naturalnemu odruchowi wymiotnemu i czuję potrzebę wyrażenia tej idiosynkrazji.

        • Jula :D Says:

          No cóż, na pocieszenie dla Ciebie, jeżeli tak mówi że zrobi to, to nie w Polsce – bo to nielegalne.
          Choć przestępstw tego typu w Polsce jest mnóstwo, bo jak to się mówi teoria a rzeczywistość to dwie strony medalu.
          Wbrew zakazom, w Polsce nie przybywa świętych. Inne nie mówią a robią po cichu z pełnym poparciem swoich partnerów seksualnych. Jeszcze inni wyrzucają dzieci do śmietnika, zakopują do beczek, trzymają w lodówce. Dowiadujemy się z nagłaśnianych procesów w mediach. Podobno przed wojną było mnóstwo „znajdek”, chowanych gdzieś po przytułkach.
          Teraz wydawałoby się, że w wieku XXI, przy takim skoku medycyny, przy tylu dostępnych środkach antykoncepcyjnych nawet i dla mężczyzn, jakie są oferowane w cywilizowanym świecie, nie powinno być problemu z niechcianymi dziećmi, a jednak tak nie jest :(

  2. niniwa Says:

    Na tegorocznym festiwalu filmowym powołano kilkuosobowy zespół selekcyjny, który po prostu nie chciał najnowszego dzieła Zanudziego w konkursie. Dla publiki był elegancko brzmiący komunikat „producent wycofał film ze względu na jego nieukończenie”.
    Wcześniej los też nie pieścił tego projektu. Na etapie przyjmowania scenariuszy do produkcji w PISF odrzucono projekt. Reżyser lamentował wniebogłosy, po kilku miesiącach pieniądze się znalazły. Jak wiadomo PISF nie finansuje całości produkcji, tak więc trzeba było szukać inwestorów. Trwało to rok. Zanudzi z goryczą komentował, że ukradziono mu rok życia i winne było środowisko filmowe.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      W końcu pieniądze się znalazły.
      Wcześniej odrzucono scenariusz, bo uznano że jest „przeciętny”. Zalecono go poprawić. Sam Zanussi tak się na ten temat wypowiedział: „Sugestie poprawek były mocno sprzeczne. Jedne dotyczyły złagodzenia postaci głównej bohaterki – feministki, inne z kolei sugerowały, że katolik jest mało rzeczywisty i to nad nim trzeba popracować”

      PS. „Zanudzi” to jest taka mała złośliwość, która wyszła od Kałużyńskiego – ale jemu takie rzeczy się wybaczało, bo to był człowiek bardziej dowcipny, niż złośliwy ;)
      Dla mnie większość filmów Zanussiego nie jest nudna. Zresztą… nuda… jakie to względne. To, co dla jednego człowieka może być zajmujące, interesujące a nawet pasjonujące, drugiemu może wydawać się nudne.
      PS2. To jest trochę dziwne, że instrukcje i polecenia wydają ci, którzy mają znacznie mniejszy dorobek, niż weteran Zanussi – i być może sami uczyli się na jego filmach.

      • co? Says:

        „To jest trochę dziwne, że instrukcje i polecenia wydają ci, którzy mają znacznie mniejszy dorobek, niż weteran Zanussi – i być może sami uczyli się na jego filmach.” – taka jest konstrukcja PISF-u, ktoś musi oceniać, na ładne oczy nikt nie będzie dawał sporych pieniędzy. Zresztą Zanussi napłodził tyle filmów, że spokojnie mógłby dać spokój, zresztą duża ich część jest niemal nie do zobaczenia, kto np. widział jego filmy, które nakręcił w USA? Przydałaby się mu retrospektywa.
        Przy okazji jego narzekań na feministki i lewicę, to właśnie ona go ostatnio odkurzyła w książce wydanej przez Krytykę Polityczną, choć jak czyta się wywiad z nim, to jest w stosunku do tych lewicowych dziennikarzy tak agresywny, że aż ich mi szkoda.

        • Simply Says:

          ,,…kto np. widział jego filmy, które nakręcił w USA?…”

          Ja dawno temu widziałem ,,Catamount Killing” z 74′, który Zanudzi nakręcił w Stanach za pieniądze zachodnioniemieckiego producenta nazwiskiem Manfred Durniok.
          Ekranizacja jednego z klasyków ,czarnego kryminału’ Jamesa Hedleya Chase’a ( No Orchids for Mrs Blandish ).
          Zatarło mi się to dość mocno w pamięci, przypominam sobie tylko, że była to bardzo słaba rzecz, taki kryminał bez napięcia tajemnicy i nastroju, ogólne zdegustowanie bardziej zapamiętałem, niż sam film. Może sobie to tak z czystej ciekawości nawet spróbuję odświeżyć.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          co? – z jednej strony to jest trochę dziwne, że młodsi i z mniejszym dorobkiem twórcy kolaudują „mistrza” i niemalże już „klasyka” polskiego kina, z drugiej to jest – tak jak piszesz – zrozumiałe, bo przecież ktoś to musi robić – np. czynni twórcy współczesnego kina polskiego, i to nawet niezależnie od ich wieku. Decydować powinien poziom scenariusza, a nie jakieś układy, przywileje, ansy… Niestety, nie zawsze tak jest – w świecie polskiego kina także decydują często znajomości – sympatie albo antypatie.
          Po obejrzeniu filmu Zanussiego wydało mi się, że w zarzucie komisji, która nie zaaprobowała początkowo scenariusza, ponieważ (jak przyznał sam reżyser) bohater-katolik jest mało rzeczywisty, było coś na rzeczy.

          Mnie zawsze interesowało to, co mówił i pisał Zanussi (obejrzałem też chyba wszystkie jego filmy) – uważam go za człowieka, który ma coś ciekawego do powiedzenia i mimo pewnej sztywności, to co mówi jest istotne, zajmujące i często frapujące (może nawet bulwersujące).

          Fragment wywiadu Krytyki Politycznej z Zanussim, można przeczytać tutaj: „Zanussi: Osądy moralne muszą istnieć.”
          Teraz nie mam czasu, ale postaram się do niego wrócić i jakoś skomentować.

          Simply – rzeczywiście, Zanussi popełnił coś takiego jak „Catamount Killing” w Stanach Zjednoczonych, 40 lat temu, ale akurat tego filmu nie oglądałem (a jeśli już, to go dokumentnie zapomniałem).
          A jak odbierasz inne jego filmy?

        • co? Says:

          Nie wiem czy ta odpowiedź trafi pod twoje słowa, ale pisze.

          Mam wrażenie, że nie wiesz jak dokładnie działa PISF, reżyser sam wybiera z jedną z dostępnych komisji, która następnie oceni jego projekt (skład jest jawny, więc może wybierać która będzie mu bardziej przychylna). Inna sprawa, że nawet młodzi reżyserzy narzekają na metaforyczność zarzutów, np. młody reżyser Wojcieszek oprócz scenariusza dodał, bo można fragment przyszłego filmu, a co znalazło się w opinii, a to, że aktorki w tym fragmencie są brzydkie, podpisał to Piwowarski. Zanussie może spokojnie upublicznić opinie (nie jest to zabronione), każda jest podpisana nazwiskiem twórcy, jeśli uważał je za krzywdzące można je teraz skonfrontować z filmem. Jedną z zalet PISF-u jest przejrzystość, oczywiście pewną pule środków ma dyrektor, którą może skierować na projekt który jej się podoba, jest to całkowicie arbitralne. W reszcie przypadków rządzą punkty i oceny.

          Zanussi mam wrażenie, że jest już lepszym rozmówcą niż reżyserem, skończył się dla mnie dawno, bo na „Imperatywie”, to ostatni naprawdę ciekawy jego film. Jak będziesz czytał ten fragment, a jest to w nim widoczne jak Zanussi reaguje na niektóre pytania, zbywa je, nie raz mówi tak jakby pod zwykłym zapytaniem krył się haczyk, podstęp, w który chce go wciągnąć lewicowiec.

          A to nowa polska recenzja filmu, złośliwa: http://www.filmweb.pl/reviews/Wci%C4%85%C5%BC+bardziej+obcy-16528

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Nie wiedziałem, że reżyser wybiera sobie komisję, która ma ocenić jego film. Prawdę pisząc, wydaje mi się to jeszcze bardziej kuriozalne od tego, że młodsi o 1 – 2 pokolenia koledzy i koleżanki „po fachu” (czyli – jak by na to nie patrzeć – konkurencja, i to pokoleniowa) mają takie arbitralne uprawnienia.

          Nie odnoszę wrażenia, że Zanussi „skończył się”, choć rzeczywiście jego ostatnie filmy nie mają takiej nośności, jak te, które tworzył w latach 70-tych ubiegłego wieku. Ale niektóre z ich oglądało mi się nieźle: nie wydawało mi się, że – oglądając je – obcuję z jakąś katastrofą ;)

          Poleconą przez Ciebię recenzję przeczytałem. No tak – złośliwa. Ale, między Bogiem a prawdą, nie pozbawiona jest ta złośliwość swoich racji. Obawiam się, że po ukazaniu się tego filmu w szerszej dystrybucji kinowej, krytycznych, a nawet zjadliwych recenzji, będzie więcej.

        • co? Says:

          Przeczytałem już ok. 5 recenzji jego filmu, w większości pojawiają się te same zarzuty, żadna nie była pozytywna. O najciekawszą pokusił się Socha, wpisał jego film w szerszy kontekst: http://www.dwutygodnik.com/artykul/5506-oblezona-twierdza-zanussiego.html

          Cóż, nie wiem co więcej napisać o dotacjach, sam nie mam pomysłu, jak miały być sprawiedliwie przyznawane. Bardzo starają się, żeby wszystko było bardzo przejrzyste. Choć i tak największy kłopotem staje się nie to czy dadzą pieniądze, ale czy uda się znaleźć drugą połówkę, co jest, jak patrzę, nawet trudniejsze. Są też reżyserzy, którzy zebrali fundusze, ale nieporadnie nimi operowali i w końcu film nie doczekał się ukończenia np. „Historia ‚Roja'”. Reżyser przekroczył budżet (i nie przesyłał tzw. faktur z wydatkami do PISF-u), a później zaczął płakać i mówić, że mu film blokują.

          Użyłem określenia „skończył się”, bo od „Imperatywu” nie jest w stanie zaproponować czegoś nowego, odkrywczego, bo kiedyś to można było powiedzieć o jego filmach. Tak sobie myślę, że tym filmem Zanussi poszedł za podpowiedzią Kałużyńskiego, który proponował mu, żeby zatytułował, któryś z filmów „Ejakulacja”.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Recenzja ciekawie napisana, rozumiem argumenty, jakie przedstawia autor.
          Pozwolę sobie na zacytowanie tutaj fragmentu tego tekstu:

          Chyba bezpowrotnie odeszły czasy, kiedy zachwycony „Iluminacją” Andrzej Kijowski pisał: „Dawno lub nigdy nie widziałem filmu o tym stopniu identyfikacji publiczności z bohaterem”. W „Obcym ciele” z nikim i niczym nie można się identyfikować. Zanussi stracił kontakt z rzeczywistością, swoją wiedzę o niej opiera już chyba tylko na plotkach, z których konstruuje pełne uproszczeń obrazy, niekiedy tak kuriozalne, że aż zawstydzające.
          (…)
          W zasadzie litanię: „kiedyś-teraz” można by ciągnąć jeszcze długo, pozostańmy może jednak przy jeszcze jednej różnicy. Co się zmieniło na niekorzyść w kinie Zanussiego, to poziom zanurzenia w życiu. Kiedyś jego bohaterowie doświadczali go w różnych przejawach, mimo że nie wiedzieli tak naprawdę co z nim zrobić. Dzisiaj taplają się co najwyżej w retorycznym kisielu, impregnowani na wszystko to, co przychodzi do nich z zewnątrz. Przez to też kryzys wiary Angela w żaden sposób nie może tu wybrzmieć. Pozostaje kolejnym liczmanem.
          (…)

          Wszystko jest OK, ale jednak nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że „Zanussi swoją wiedzę o rzeczywistości opiera na plotkach”. Jakoś mi to zgrzyta z ewidentną przecież erudycją Zanussiego.

  3. 5000lib Says:

    Przyglądając się temu co tu napisałeś, zniechęciłeś mnie skutecznie do pójścia na ten film. Tyle o obrazie. Swojego czasu Telewizja Polska realizowała taki cykl: „Rozmowy poszczególne” twórca, czy też jak kto woli Artysta/Artystka wybiera sobie interlokutora/lokutorkę. Pośród przeprowadzonych rozmów jest także ta przeprowadzona przez Jerzego Sosnowskiego, właśnie, z Krzysztofem Zanussim. I zwróciłam uwagę nie tyle na postać znanego reżysera, co dziennikarza, i jako taki polecam.
    Dobrego dnia.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Nie było moją intencją zniechęcanie kogokolwiek do obejrzenia tego filmu. Wręcz przeciwnie, uważam, że z „Obcym ciałem” Zanussiego warto się zapoznać – i wyrobić sobie własną o nim opinię.
      Tak więc, pisanie w tym kontekście „tyle o obrazie”, (którego nota bene się nie widziało) jest chyba pewnym nieporozumieniem ;)

      Zgadzam się, Jerzy Sosnowski to frapujący dziennikarz (link do jego bloga znajduje się w mojej zakładce „BLOGOSFERA”), również i mnie jest bliskie pole jego zainteresowań.
      W internecie można znaleźć rozmowę Sosnowskiego z Zanussim, ale nie jest to ta, o której wspominasz, bo przeprowadzona nie w ramach „Rozmów poszczególnych”, a z okazji spotkania na tzw. „Dziedzińcu Pogan” i projekcji dawnego filmu Zanussiego („Iluminacja”) tamże (rozmowa z reżyserem zaczyna się gdzieś tak w 10 minucie nagrania):

      • 5000lib Says:

        W gwoli ścisłości, napisałam „tyle o obrazie”, bo cóż mam napisać, skoro go (jeszcze) nie widziałam? Tyle ludzi wypowiada się na tematy, na których się nie zna, na temat płyt, których nie słuchało, i obrazów, których nie widziało, że ja nie czuję przymusu.
        Wiem, że nie było Twoją intencją mnie zniechęcać, ale cóż, nie napiszę, że mnie zachęciłeś, skoro tak nie było. Chcę trochę odczekać zanim zobaczę, by podejść bez nastawienia.
        A co do dziennikarstwa pana Sosnowskiego, to temat oddzielny. Bardzo cenię sposób prowadzenia, przygotowanie się, rzetelność, Szacunek dla Słuchacza/Słuchaczki, długo by pisać. Za link dziękuję. Mam nadzieję, że nieporozumienia, czy też przesady, w tym kontekście nie widzisz. :)
        Dobrego dnia.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Chodzi mi o to, że nie można wyrabiać sobie opinii o jakimś filmie, (którego się nie widziało) tylko na podstawie recenzji, którą się przeczytało (mam tu także na myśli ewentualne „zniechęcenie” do filmu).
          Myślę, że nie muszę przypominać, że to co napisałem o „Obcym ciele” jest tylko i wyłącznie moim zdaniem. Z tego co wiem, nikt jeszcze w Polsce tego filmu solidnie nie zrecenzował. Na to pewnie trzeba poczekać do jego premiery, która zapowiadana jest bodajże na początek grudnia.
          Sam jestem ciekaw odbioru „Obcego ciała” w kraju, ale niestety, widzę nad tym obrazem czarne chmury. Nie życzę źle Zanussiemu, ale pewnie mu się za ten film dostanie – i to z różnych stron. Lecz, jako że życzę reżyserowi dobrze, to chciałbym się mylić.

        • 5000lib Says:

          To w gwoli doprecyzowania.
          Zgadzam się w zupełności z tym, że: „nie można wyrabiać sobie opinii o jakimś filmie, (którego się nie widziało) tylko na podstawie recenzji, którą się przeczytało (mam tu także na myśli ewentualne „zniechęcenie” do filmu)”.
          Niech będzie mój błąd. Źle się wyraziłam, rzuciłam okiem na Twoją recenzję, i żeby się nie zasugerować, nie pójdę od razu na film, i to tyczy się zniechęcenia do zobaczenia filmu od razu. A nie zobaczyć w ogóle. Może moje zniechęcenie ma też źródło w tym, że, co widać szczególnie po tym po jakie książki sięgam, np nie rzucam się na nowości. Książki szczególnie stały się obecnie produktem marketingowym.
          Co do filmu, często wybieram kina studyjne. Myślisz, że Twórca nie bierze pod uwagę tego, że może zostać skrytykowany (z wielu stron)?

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Oczywiście, że każdy twórca musi brać pod uwagę to, że zostanie skrytykowany – jeżeli wystawia swoje dzieło na widok publiczny. (Trzeba być bardzo zadufanym w sobie – i w wartości tego, co się stworzyło – by spodziewać się tylko samych pochwał, żadnej negatywnej krytyki.)
          Zaś Zanussi może być pewny, że będzie skrytykowany – tak zresztą było z wszystkimi jego filmami (zawsze jego twórczość była przyjmowana przez publiczność ambiwalentnie), zwłaszcza z tymi ostatnimi. W „Obcym ciele” dochodzi jeszcze wspomniana już kontrowersja „feministyczna”. Na dodatek Zanussi kojarzony jest z obozem „konserwatywnym”, katolickim – a to dodatkowy asumpt do ataków na niego (zważywszy na trwającą obecnie wojnę polsko-polską o tzw. „wartości”, między tradycjonalistami a liberałami – z grubsza biorąc).
          Ja tylko żałuję, że Zanussi (moim zdaniem) nie nakręcił filmu mocniejszego i lepszego, który mógłby się bronić swoją klasą przed krytyką, która niewątpliwie czeka reżysera z powodów poza-filmowych: ideologicznych, światopoglądowych, politycznych…

        • 5000lib Says:

          Zgadzam się z Twoją optyką, z ust mi to wyjąłeś, choć nie wiem, czy to, o czym piszesz jest wojną, czy zaledwie bitewką.
          Co do ostatniego akapitu ustosunkuję się gdy zobaczę film.
          PS. Nie wszyscy katolicy popierają K. Zanussiego, on mówi o tym, że to przez to, że nie wpisuje się on w ich dyskurs, nie bierze udziału w akcjach, kampaniach etc.

        • Roma Says:

          Nawet jeśli się nie widziało filmu, to sam temat – i poruszone tam kwestie – może skłaniać do dyskusji. Sama jednak nie czują się w tej chwili na siłach, by coś do niej wnieść :)))
          Pozdrawiam serdecznie,
          R.

          Ps. Mała uwaga polonistki: nie pisze się „w gwoli”, tylko „gwoli”.

        • 5000lib Says:

          tak, za szybko wysłałam, a nie mam możliwości edycji komentarza nie na swoim blogu, tak więc błąd zostanie, o ile Stanisław się nad nim nie zlituje. Pozdrawiam.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Nie będę poprawiał, nic się nie stało – ludzka rzecz się pomylić ;)
          I każdy z nas powinien uczuć się na swoich (jak również na cudzych) błędach.
          Amen ;)

        • 5000lib Says:

          Zapamiętam. :) Zwłaszcza na cudzych, nie starczy nam życia, żeby popełniać we własnym życiu, nawet, tylko te ortograficzne.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Możemy się uczyć na swoich i na cudzych błędach, a i tak będziemy się mylić do końca życia, bo możliwych pomyłek jest bez liku.

          C’est la vie
          i taki jest człowiek

  4. Tess Says:

    A, jeszcze nie zaszkodzi zobaczyć i posłuchać tego:

    Jak i tego:

    Pozdrawiam

  5. Daga Says:

    Jestem bardzo ciekawa tego filmu, bo porusza ciekawy dla mnie temat. Zmiany tożsamościowe we współczesnym świecie to coś, o czym się dużo mówi – ale to dobrze. Kwestia feminizmu, który wyszedł – jak mówisz – przy okazji, interesuje mnie już znacznie mniej.
    W Polsce przekonamy się chyba dopiero w grudniu jak to wszystko wyszło. Pozostaje czekać ;)

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Mnie zastanawia również przy tej okazji i to: czy ta zmiana tożsamości odbywa się niejako samoistnie (jesteśmy jakby częścią pewnej struktury, która za nas „decyduje” i której jesteśmy, chcąc nie chcąc, podporządkowani), czy też posiadamy, jako indywidualni, poszczególni ludzie, wpływ na charakter i zasięg tych zmian. Wolałbym wierzyć w to ostatnie (bo wtedy człowiek jest podmiotem), niż w to pierwsze (bo wtedy człowiek jest tylko przedmiotem – instrumentem jakiegoś mechanizmu, który go przerasta, i na który de facto nie ma wpływu).
      No ale to jest głęboki problem filozoficzny, który pewnie do końca życia pozostanie dla mnie nierozwiązalny. (Podobnie jak sprawa determinizmu, wolnej woli, autonomii człowieka, granic jego wolności…)

  6. observer Says:

    Wolność czy aby nie przeceniana i wybujała wartość bez pokrycia jest?
    Jak łatwo i na skróty przyjmuje się decyzje innych ludzi, jeśli ich pojęcie wolności zdecydowanie ma inny wymiar, odbiegające od standardowego schematu. A to przecież też jest ich prawo do wolności wyboru.

    Ta rozbuchana na wiele sposobów wolność w świecie cywilnym doprowadza np. do takich wyborów jak bycie aktywista państwa islamskiego. Tak wychowany na wolności bez granic człowiek dziwnym trafem wybiera ściśle nakreślone reguły, schemat bycia, specyficzny rytuał życia, drastyczne odejście od wolności dotychczasowej na rzecz podporządkowania się grupie. Co to oznacza? Oznacza to, że szeroka wolność jest przereklamowana, bo oznacza totalną samotność. Samotność fizyczna i duchową. Samotność w rodzinie, w grupie, w społeczeństwie i co gorsza w aktualnych kościelnych społecznościach. Bo wszyscy w ramach posiadanego szerokiego pasma do wolności stronią od oddania cząstki swojej wolności na rzecz życia drugiego człowieka. Ta wolność na różne sposoby okazuje się być ściemą przeciwko np. więzom, bliskości, prawdziwym uczuciom. Wystarczy przyjrzeć się powodom zmian w życiu np. ekstremistów islamskich. Generalnie to drastycznie samotni w wolności ludzie.

    Każdy obecnie w ramach tzw. wolności dokonuje wyboru lub przynajmniej tkwi w takim stanie swojej świadomości, że ma wolność, tylko musi pójść, pojechać, coś zrobić lub załatwić, ale generalnie ma wolność i może nic nie robić, bo ma wolność wyboru. Jak ze wszystkim, każdy nadmiar lub pozór prowadzi do przesytu. Umiar we wszystkim najlepszy. W aspekcie życia do wolności i wolnych wyborów też, a może w szczególności. I tak młodzi wybierają życie klasztorne, aby zasmakować tego prawa wyboru i swojej wolności na dość ekstremalny sposób dla swoich bliskich. Ale nie to jest istotne.
    Istota tego wolnego wyboru, jeśli ma podłoże nie lękowe np. przed samotnością, ale świadomego wyboru to jest cool wolność. Jeśli taki sposób daje i da poczucie zadowolenia, spełnienia i wolności autentycznej.
    Zdecydowanie gorzej, gdy ten rodzaj wolnego wyboru przyniesie niezadowolenie, rozczarowanie i z powodu zaniechania prawdziwego wolnego wyboru czyli zwrotu i powrotu do „cywila”, ktoś staje się nieszczęśliwym duchownym rodzaju żeńskiego lub męskiego w stanie, który nie powinien kojarzyć się z nieszczęściem, ale z poczuciem błogiej wolności, bo duchowej.
    I tego trzeba wszystkim duchownym życzyć. I przestać dziwić się, że są osoby odważne i ta ich odwaga działa na różne sposoby. Zarówno w podjęciu wyboru wejścia do duchownego życia oraz wyjścia z niego skoro zorientują się, że ta wolność nie jest tą wolnością dla nich. Rolą otoczenia, prawdziwej rodziny, znajomych jest ich w tym wszystkim wspierać fizycznie i duchowo.

  7. Onibe Says:

    Z tego co piszesz, to Zanussiemu zabrakło cierpliwości i pomysłu na opowiedzenie historii. Samo zderzenie dwóch odmiennych postaw życiowych to trochę za mało, zwłaszcza jeśli trzy czwarte bohaterów i antybohaterów to dwuwymiarowe szkice. Szkoda.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Nie pisz „szkoda” zanim sam nie obejrzysz tego filmu ;)

      Szkoda, że nie odniosłeś się do problematyki, o której wspomniałem w moim wpisie.
      Myślę, że można to zrobić nie znając filmu Zanussiego ;)

      • Onibe Says:

        racja, racja… uprzedzam fakty ;-)

        Problematyka, paradoksalnie, nie wydała mi się ciekawa. A raczej inaczej: ciekawa, ale dobrze obgadana. Trudno mi tutaj dodać coś więcej od siebie. Subiektywnie mógłbym określić siebie jak postać z kultowego cytatu Flauberta: wiecznie luzakiem pragnąc być, nieustannie obarczam się wszelkimi ciężarami życia człeka odpowiedzialnego ;-).
        Świat idealny widziałbym następująco: w kwestii seksu wolność pełna i absolutna (połączona z poprawioną dostępnością, hehe). W kwestii odpowiedzialności za swoje czyny: brak jakiejkolwiek wolności.
        Kapitalizm nie przeszkadza w byciu człowiekiem odpowiedzialnym – to kwestia wyboru. Wyboru, który czasami jest łatwiejszy, a czasami trudniejszy, jednak z własnego doświadczenia wiem, że daje się ograniczać „straty”. Znam niestety mnóstwo ludzi, których bawi duża odpowiedzialność za innych i rozumieją ją opacznie: jako przyzwolenie na manipulowanie, gnojenie itd.

        Zanussi – z tego co przeczytałem – stworzył postaci „ubiegunowione”, rozdzielona przepaścią absolutną. Świat jest bardziej szary. Przerysowane postaci pomagają uwidocznić problem, ale zarazem go ośmieszają, metkują tagiem „historii teatralnych”. Diabeł jest jednak żywy i tkwi w detalach. W drobnych pęknięciach pomiędzy ludźmi, którzy zdają się być bardzo do siebie podobni, zdają się wyznawać podobne zasady. A jednak, czynią sobie na przekór.

        Sorki za rwaną narrację, coś dzisiaj nie potrafię złożyć do kupy kilku wyrazów ;-P

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Dla mnie problematyka, którą poruszył Zanussi w swoim filmie jest ciekawa. Piszesz, że jest ona „dobrze obgadana”. Może jednak „zagadana”? ;) Wyczuwam w tym pewne zniecierpliwienie, które być może ma związek z niechęcią przed moralizatorstwem (a Zanussiemu zarzuca się np. to, że „z genealoga moralności zmienił się w moralizatora”). Poza tym, wydaje mi się, że zdecydowanie nie po drodze Ci z obozem, z którego zwykle wychodzą podobnego rodzaju moralne upomnienia ;) – stąd ta niechęć.

          Marzy Ci się wolność absolutna w kwestii seksu? Przecież to jest najbardziej chyba stabuizowana dziedzina ludzkiej aktywności ;) I zawsze ograniczona wolnością i prawami, jakie powinien posiadać drugi człowiek (partner seksualny). Moim zdaniem „wolność absolutna” – w każdej kwestii, nie tylko seksu – jest mrzonką.

          Oczywiście, że można być kapitalistą i zachować „ludzką” twarz. Do tego, aby być skutecznym biznesowo i ekonomicznie, wcale nie musi się być sukinsynem (to jest jeden z kapitalistycznych mitów).

          Bywa tak, że ktoś uważa się za odpowiedzialnego za innych ludzi – ale tylko po to, by mieć nad nimi władzę. Stąd czasami wyrasta manipulacja, podporządkowywanie sobie innych a nawet, jak piszesz „gnojenie”, (które ja wolałbym nazywać poniżaniem, pozbawianiem kogoś ludzkiej godności…)

          W postaciach Zanussiego można się doszukać pewnych pęknięć. Zanussi jest jednak twórcą, który niuansuje i wysubtelnia psychologicznie swoje postaci, jednak w tym przypadku jest to mało przekonywujące – stąd wrażenie pewnej „kartonowości” tych postaci – które bardziej niestety przypominają jakieś figury z tezą, niż człowieka z krwi i kości (przynajmniej ja to tak odbieram).

        • Onibe Says:

          faktycznie, nie po drodze mi z obozem, który nijako na sztandarach niesie coś, co moim zdaniem jest kwestią ciszy własnego sumienia ;-). Bo ja sobie wolność, o której wspomniałem wywalczyłem. Mogę napisać: byłem tam ;-). I mocą suwerennej decyzji z owej wolności nie korzystam. Tak jak piszesz, wolność absolutna to wolność krzywdząca innych – mnie jednak cały czas chodzi o wolność w ramach pewnych ograniczeń samoistnie narzuconych. Mimo wszystko jestem konserwatystą i lubię pewną… nazwijmy to… estetykę.

          Notabene, uważam że współcześnie ludzkość uwikłała się w dyskurs na temat seksualnej wierności i rozwiązłości, bez szans na dopłynięcie do brzegu. Mylą nam się kwestie drugorzędne z pierwszorzędnymi – tak jak w polityce. Sam fakt, że ów dyskurs Zanussi przetwarza w mocno biegunowy układ fabularny o czymś świadczy: dominuje potrzeba czarno-białego ujmowania rzeczywistości, podciągania szarości pod czerń lub biel.

          Kapitalizm… temat na osobną dyskusję. Zasadniczo zapominamy o tym, że kapitalizm to po prostu strategia rynkowa polegająca na kumulacji kapitału. Brzmi to przerażająco jeśli człowiek słowo kapitał zna tylko z pamiętników Wielkich Czerwonych, jednak w gruncie rzeczy kumulacja kapitału oznacza po prostu uzyskanie pewnej sprawności w zarządzaniu zasobami. Np. upłynnianie starych zapasów, redukowanie kosztów itd. Temat głęboki. I ciekawy. Ale nie na tutaj ;-)

        • Tess Says:

          Myślę, że przyczynkiem do dyskujsi o filmie może też być fragment recenzji:

          „Postaci są tu naszkicowane grubą kreską, więc mamy wrażenie obcowania nie z żywymi ludźmi, a z głosicielami pewnych prawd. Angelo (tak, to imię również jest znaczące, o czym musimy być zapewnieni w dialogach) jest kryształowo czystym i nieprzekupnym idealistą. Kasi ziemska miłość nie jest w stanie odwieść od pójścia za głosem powołania. Kris jest cyniczna nawet w stosunkach z najbliższymi. Owszem, reżyser wyposaża swoich bohaterów w dylematy, ale są to dylematy wyartykułowane jak w akademickich dysertacjach i podparte zbyt nachalnymi metaforami – awaria prądu w mieście pojawia się w momencie, gdy bohater pogrąża się w mrokach wątpliwości dotyczących wiary. Nie są to przecież kwestie nieważne, ale sposób obrazowania zaproponowany przez Zanussiego jest jednak zbyt czarno-biały.”

          Autorką jest Alicja Sterna, a całość można przeczytać tutaj:
          http://m.onet.pl/rozrywka/film/recenzje,6xb3d

          Pozdrawiam

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Onibe: „Sam fakt, że ów dyskurs Zanussi przetwarza w mocno biegunowy układ fabularny o czymś świadczy: dominuje potrzeba czarno-białego ujmowania rzeczywistości, podciągania szarości pod czerń lub biel.”

          Ja myślę, że zasadniczość i pryncypialność Zanussiego świadczy właśnie o czymś zupełnie przeciwnym: że w postmodernistycznej współczesności wszystko się rozmyło, zszarzało, zrelatywizowało… i Zanussi – przyjmując taką a nie inną postawę – jak gdyby stara się temu przeciwdziałać, sprzeciwić, zaradzić…
          Ale to prawda, że mimo iż Zanussi „uruchamia” ten dyskurs, to sam nie jest neutralny – bo nawet jeśli nie artykułuje tego (w filmie) wprost (robi to ewidentnie w wywiadach), to wiemy, po której stronie on się opowiada – i to opowiada wyraźnie. Stąd najprawdopodobniej to wrażenie biegunowości – postawy jego bohaterów (w „Obcym ciele”) są jednak dość mocno spolaryzowane, a przez to zbyt płaskie, czarno-białe.

          Tess – to co przed chwilą napisałem w odpowiedzi na komentarz Onibe, świadczy o tym, że podzielam w dużej części to, co jest zawarte w recenzji, na którą zwracasz uwagę.

        • Onibe Says:

          z tą postmoderną to niezupełnie tak. Owszem, nie dyskutuję, że relatywizacja wszystkiego jest faktem, ale zarazem przy tej okazji niejako odmawia się słuszności w relatywizowaniu zjawisk, które powinny być rozumiane jako relatywne. Po prostu są rzeczy czarne i białe, są też szare. Nie należy relatywizować działań SSmanów, ale ludzi szukających swojej drogi w miłości już można pobłogosławić jeśli błądzą ;-)

          Sam fakt opowiedzenia się po konkretnej stronie nie może przeszkadzać – kino wszak rzadko kiedy stara się pozostać bezstronnym dostawcą obiektywnej wiedzy. Wręcz przeciwnie: obraz kinowy (także książka, plakat itd) jest z założenia subiektywny. I bywa też często (na ogół?) próbą jakiejś manipulacji. Wszak kino to władza, a władza włada, prawda?

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Zgoda: nie ma czegoś takiego, jak „obiektywizm” w kinie.
          Nawet zwykły montaż, jak się bardzo chce, to można nazwać „manipulacją” – z tym, że jest to „manipulacja” artystyczna, bez której nie można byłoby uzyskać pożądanego efektu. (I im lepsza ta „manipulacja”, tym lepszy efekt – ergo: tym lepszy artysta.) Właściwie, całą sztukę można nazwać „manipulacją” (zanika wtedy pejoratywny wydźwięk tego określenia).

        • Onibe Says:

          no jasne, sztuka to manipulacja. Każda dyskusja służy przecież przekonywaniu innych a nie siebie ;-P

  8. miziol Says:

    Wygląda na to, że Zanussi im starszy tym nachalniej i z coraz mniejszym wdziękiem próbuje przekonać innych do swojej wizji świata. Być może jest to nie tylko związane z jego wiekiem ale także z oceną potencjalnego odbiorcy tego filmu. Kino mainstreamowe nieuchronnie zmierza z powrotem do punktu, w którym Laurel i Hardy byli gwiazdami.
    Pozdrawiam

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Może problem z Zanussim polega też na tym, że jako twórca posiadający wyraźnie elitarny charakter – elitarny w sposobie myślenia (intelektualizm), wypowiadania się (erudycja), smaku (estetyczna wybredność) – zdradza on (zwłaszcza po odzyskaniu przez Polskę suwerenności) skłonność, by trafić ze swoim przesłaniem do „masowego widza” (vel „ludu”) – a przynajmniej takie można odnieść wrażenie ze względu na tematykę i dobór środków jakie zaczął on od jakiegoś czasu stosować, robiąc swoje filmy.

      • miziol Says:

        Uważam, że problem Zanussiego jest dość oczywisty. On ma ten sam problem co kościół katolicki, (którego on jest, excuse le mot – członkiem), który z jednej strony namawia wiernych do życia w/g nauk swego patrona, a z drugiej prawie od samego początku swego istnienia całą swą działalnością sprzeniewierza się tym naukom.
        Zanussi miał swego rodzaju handicap za komuny, bo wtedy kościół się zwalczało i wystarczyło trochę zawoalowanych aluzji i ludzie już odbierali to pozytywnie, jako odważną, nonkonformistyczna postawę. Teraz trzeba być naprawdę odważnym, żeby komuś przyłożyć, a już szczególnie w branży filmowej. Dlatego generalnie mamy we współczesnym kinie to, co mamy – ciepłe kluchy albo jakieś bzdury.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Nie za bardzo rozumiem porównanie problemu Zanussiego do problemu kościoła katolickiego w kontekście „namawiania wiernych do życia wg nauk Jezusa Chrystusa” a w praktyce sprzeniewierzania się tym naukom.

          Moim zdaniem istnieją (również i w Polsce) reżyserzy, którzy nie boją się komuś przyłożyć (np. Smarzowski). Zresztą, czy dobre kino wymaga tego, aby komuś „dokładało”?

          Nie mogę się zgodzić z tym, że we współczesnym kinie mamy tylko „ciepłe kluchy albo jakieś bzdury”. Mógłbym wymienić teraz dziesiątki filmów, które nie są ani jednym, ani drugim (ot, choćby ostatni film Iñárritu „Birdman”, który wg mnie jest genialny).

  9. Simply Says:

    ,,..elitarny w sposobie myślenia (intelektualizm), wypowiadania się (erudycja), smaku (estetyczna wybredność)…”

    To ma jakiś sens w odniesieniu do tego, co on mówi czy pisze, moim zdaniem czasami rzeczywiście ciekawie i mądrze, abstrahując od tego, czy się z nim zgadam czy nie. Ale to wszystko ulatnia się błyskawicznie, jak tylko staje za kamerą. W jego filmach żadnej erudycji się nie dopatrzyłem (poznawczo, to tam jest bieda, a tasiemcowatych wykładów ex cathedra, jak w ,,Iluminacji”, nie biorę pod uwagę, bo to pod program edukacyjny podpada, nie pod kino).

    Intelektualizm z filmów Zanussiego jest sękaty i oderwany od życia, tak jak większość jego bohaterów; gros sytuacji, jakie pokazuje, jest tak wydumanych, że leżą i kwiczą, tak pod względem realizmu ( sensu largo ) jak też ( chyba nawet bardziej ) jako wannabe alegoryczne zilustrowanie stawianych tez.

    Co do ,,smaku i estetycznej wybredności” w tych jego burych, quasi telewizyjnych, ślamazarnych produkcjach, to nie wiem, w jakich jednostkach dałoby się je zmierzyć, ale na pewno z przedrostkiem – nano.
    Jedyny film Zanussiego, który mi się podobał, to ,,Barwy ochronne”.
    Próbowałem nawet ostatnio obejrzeć ,,Constans” – nie dało się, w połowie skapitulowałem.
    Zanussi to jest pralka w butach, a nie filmowiec.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Rozumiem większość argumentów, które podajesz. Nie zgodziłbym się jednak z tym, ze obrazy Zanussiego są „bure” (żeby było ciekawiej, to określenie pasuje bardziej do wczesnych filmów Zanussiego – które nota bene uważane są za najlepsze w dorobku reżysera – gdzie owa „burość” mogła wynikać choćby z „burości” PRL-u, o chromatyce samej taśmy filmowej nie wspominając).
      A określanie estetyki Zanussiego, jako „nano” jest już chyba złośliwością.

      Ja właściwie nigdy nie cierpiałem oglądając filmy Zanussiego (w tym wymieniony przez Ciebie „Constans”), choć ich pewną sztywność (tutaj być może mamy do czynienia jakby z „przełożeniem” osobowości/temperamentu/charakteru reżysera na jego filmy) wyczuwałem chyba zawsze.

      • Simply Says:

        To ,,przełożenie” sięga dalej, niż filmy. Jak studiował filozofię, to ożenił się z osobą o twarzy Hegla skrzyżowanego z Schopenhauerem.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          A skąd Ty to wiesz?

          PS. Szukając jakiejś wiadomości o żonie (żonach?) Zanussiego, natrafiłem na wywiad z nim, gdzie Zanussi mówi coś takiego (załączam też pytania):

          – To przez niego (ojca) stale nosi pan krawat?

          KRZYSZTOF ZANUSSI: Zastanawiam się, dlaczego jestem takim sztywniakiem, zwłaszcza że żona tego nie znosi. Przypuszczam, że zaczęło się to w szkole średniej. Byłem dryblasem, a mowy nie było, by kupić dziecku nowe ubranie, bo była nędza. Donaszałem ubrania ojca i wyglądałem jak strach na wróble.
          (…)

          – Pan jest skromny czy pyszałkowaty?

          KRZYSZTOF ZANUSSI: Chciałbym być skromny, pyszałkowaty już jestem. To przykre wyznanie. Walczę o to wściekle.
          (…)

          – Od lat żyje pan bardzo intensywnie. Czy to sposób, żeby od czegoś uciec?

          KRZYSZTOF ZANUSSI: Cały czas uciekam przed ostatecznością. Mocno boję się śmierci. Może to wyniosłem z dzieciństwa, kiedy byłem świadkiem okropieństw. Dzisiejszy świat – jak śpiewał Marek Grechuta – bardzo sobie dokazuje. A każde liźnięcie narkotyku, alkoholu, jakieś rozsypanie się wewnętrzne jest niebezpieczne. Strasznie łatwo o przewrotkę. Łatwo wybrać zły zawód, źle się pobrać, wdać się w jakiś toksyczny związek. I potem przychodzi przegrane życie.

          – Pan nie popełnia błędów?

          KRZYSZTOF ZANUSSI: Muszę się pogodzić, że je robię. Ale nigdy sobie na nie nie pozwalam. Bardzo łatwo się rozwalić w życiu.

          – Nie ma pan zaufania do siebie?

          KRZYSZTOF ZANUSSI: Nie. Ja w człowieka nie wierzę. Wydaje mi się, że wierzę w Boga, w człowieka w żadnym wypadku. A już najmniej w siebie.
          (…)

          Całość:
          http://www.kobieta.pl/gwiazdy/wywiady/zobacz/artykul/krzysztof-zanussi/

          PS2. Wydaje mi się, że Zanussi jest znacznie ciekawszym człowiekiem, niż wyobrażenie jakie ma większość ludzi, znająca go tylko z wystąpień publicznych – do czego być może przyczynia się owa „sztywność” reżysera.

        • Simply Says:

          Skąd wiem ? Widziałem zdjęcia. Wpisz: Elżbieta Zanussi, potem Hegel i Schopenhauer i … komparatystyka prawdę Ci powie.
          To przerażające, jak można być takim bucem na stare lata … on to by chyba chciał mieć w mieszkaniu figurę Ducha Świętego naturalnej wielkości.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          A na jakiej podstawie wysnuwasz wniosek, że Zanussi jest „bucem na stare lata”?
          Dlatego, że ma żonę, której fizjonomia Ci się nie podoba?
          I po jakiego zbója ta komparatystyka?

          Wiesz… robienie takich aluzji (nie dziwiłbym się 14-letniemu wyrostkowi) co do wyglądu starszej kobiety (a i nazywanie Zanussiego „bucem”) wydaje mi się nie tylko chamskie, ale po prostu – co jest jeszcze gorsze – prymitywne.
          Jednakże, jeśli taki Twój styl… no cóż.
          Ale, ale… kto to powiedział, że styl to człowiek?

  10. barbaragorak Says:

    Żyjemy w epoce „każdy dla siebie”, gdzie tak mało jest miejsca dla wspólnego spędzania czasu, w epoce bezwstydu i wulgarności, gdzie nie ma już tabu w imię szeroko pojmowanej wolności. Skutkiem czego czujemy się przeraźliwie samotni, słabi, niepewni, zastraszeni, pozbawieni tej siły duchowej dającej mocne oparcie. Tylko respektowanie i przestrzeganie własnego, wewnętrznego prawa moralnego, które przecież każdy z nas posiada, a co za tym idzie szacunek dla samego siebie i dla drugiego człowieka, daje wolność prawdziwą. I jak mówi prof. Bartoszewski „…warto być przyzwoitym…”.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Zgadzam się. Wydaje się nam, że uzyskaliśmy wolność, a w rzeczywistości poddajemy się innym rodzajom zniewolenia.

      „Przyzwoitość” to obecnie bardzo wstydliwe określenie – częściej bywa tak, że ludzie bardziej wstydzą się przyzwoitości, niż nikczemności. Innymi słowy: wolą jak postrzega się ich jako s…kinsynów, niż jako dobrego człowieka. (Zazwyczaj zło imponuje ludziom bardziej, niż dobro – a już na pewno większość z ludzi odczuwa przed nim większy respekt, niż przed dobrem.)

  11. Marcus Says:

    10 Questions for Krzysztof Zanussi

    (Trzeba wejść na stronę Youtube by obejrzeć film z Zanussim – i usłyszeć jego nienaganny inglisz ;) )

  12. miziol Says:

    Chyba zastosowalem zbyt zaawansowany skrot myslowy i juz mi sie nie bardzo chce to rozwijac. Dobre kino bez „dokladania” tez oczywiscie isnieje, ale wydaje mi sie, ze z dobrym kinem mamy m.in wtedy do czynienia gdy tworcy zajmuja jakas zdecydowana postawe albo przynajmniej wyczerpujaco ilustruja rozne opinie w jakiejs sprawie. Pomijam tutaj oczywoscie kino stricte propagandowe, ktore rzeczywiscie zajmuje postawe calkowicie jednoznaczna :-).

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Miziole, to że tego skrótu myślowego nie bardzo chce Ci się rozwijać, nie jest dla mnie żadnym wytłumaczeniem (takiego usprawiedliwienia nie przyjmuję, bo nie pochwalam na moim blogu umysłowego lenistwa ;) )

      Czy kino jest tylko wtedy dobre, kiedy jego twórcy zajmują jakąś zdecydowaną postawę? Nad tym by się można zastanowić. Ale to wymagałoby zdefiniowania tego, co uznamy za „zdecydowaną postawę”. Jeśli mamy tu na myśli „zdecydowanie” artystyczne (w sensie mistrzowskiego opanowania sztuki kina, zrobienia dokładnie takiego filmu, jaki chciało się zrobić…) to mogę się z Twoja tezą zgodzić. Bo przecież „zdecydowana postawa” twórcy w sensie lansowania jakiejś konkretnej tezy, przesłania, ideologii… wcale nie musi gwarantować tego, że jego film będzie dobry, (Często taka jednoznaczność i „zdecydowanie” działa na niekorzyść filmu – bo właśnie, jak wspomniałeś, staje się swego rodzaju propagandą. Niejednoznaczność zazwyczaj działa na korzyść dzieła/sztuki.)).

  13. Simply Says:

    Przez te jego wypowiedzi, które przytoczyłeś… on jest człowiekiem spełnionym, który bardzo wiele w życiu osiągnął i od początku kariery filmowej nie miał jakichś problemów, dramatycznych zakrętów, był na świeczniku we wszystkich kolejnych układach, jest zamożny, sławny… i co ma do przekazania; że nie wierzy w człowieka, ze jest sztywniakiem , bo miał trudne dzieciństwo, zaleca jakiś kwietyzm i straszy, jakby się tych narkotyków i alkoholu nalizał, niczym Hunter Thompson, wierzy w Boga ale boi się śmierci, nie wierzy w siebie, ale jest pyszałkowaty… może jestem prymitywny, ale dla mnie to jest egocentryczna bucówa, w dodatku wyprana z minimum wdzięku, a nie głos wybitnego człowieka, artysty…
    Ja jestem ciekaw, czy on mając tak mocną w polskim kinie pozycję pomógł kiedyś w starcie jakimś debiutantom.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Hola, hola… Ja napisałem, że to co powiedziałeś o aparycji żony Zanussiego (jak również nazwanie reżysera „bucem”) jest wg mnie chamstwem i czymś prymitywnym, a nie że Ty jesteś chamem i człowiekiem prymitywnym (bo to jednak – wbrew pozorom – i nie zawsze – to samo).

      Wybrałeś z wywiadu same rodzynki, które pasowały do Twojego zakalcowatego ciasta. Ale dlaczego nie odniosłeś się np. do takiego oto fragmentu?:

      – Zaprasza pan do siebie ludzi z całego świata. Dlaczego?

      KRZYSZTOF ZANUSSI: W latach studenckich przejechałem całą Europę autostopem. Wiele osób mi pomogło, spotkałem się z ogromną życzliwością. Mam w sobie poczucie zobowiązania. Dlatego, gdy teraz spotykam młodych Ukraińców albo Kazachów, zapraszam ich do siebie. Wiem, że jeżeli wyślę im zaproszenie, to ich zmobilizuje do wyjazdu.

      – Gdzie pan ich poznaje?

      KRZYSZTOF ZANUSSI: Jeżdżę po świecie, uczę studentów, czasem mam publiczne spotkania czy wykłady. Jeżeli ktoś z publiczności zada mi ciekawe pytanie, bardzo często daję wizytówkę. I mówię: „Do mnie można przyjechać. Jeżeli pan uwierzy, to pan przyjedzie”. Przyjeżdżają po dwóch, trzech. Mam księgę z wpisami po chińsku, kazachsku, w językach hinduskich. Żona gotuje im jedzenie, ci ludzie uczestniczą w naszym życiu. Często nie wiedzą, co się robi za granicą. Wtedy organizuję im życie albo proponuję zabawę swego autorstwa: program walizka. Mówię: „Jest pan moim bagażem”. Walizka daje się prowadzić. Robię to szczególnie po to, żeby ludzie przezwyciężyli głupią nieśmiałość.
      (…)

      To jednak o czymś świadczy – i na pewno nie o „bucówie” reżysera.

  14. Simply Says:

    Nie czytałem całości. Odniosłem się do tego, co sam – odtąd dotąd – wyselekcjonowałeś na blogu.
    Żony żadnymi epitetami nie obrzucałem, a do Hegla i Schopenhauera jest faktycznie podobna, co ja na to poradzę.
    Szczerze, to nie chce mi się już o nim rozmawiać. Niech sobie będzie, jaki jest. Nasze drogi się nie przecinają. Nie lubię jego kina, ani jego osobowości i to się nie zmieni, więc nie chcę sobie nim dłużej zaprzątać głowy.
    Jak poprzednio wspomniałem, zdarzało mi się natrafić na interesujące wypowiedzi Zanussiego. A do mojego zakalca nie musiałem niczego wybierać, bo mi cały wór tych rodzynków sam podsunąłeś.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      No wybacz, ale porównanie czyjejś fizjonomii – a zwłaszcza kobiety – z facjatą Hegla czy Schopenhauera nie uważasz za złośliwy afront? ;)

      Niestety, muszę Cię zmartwić: Zanussi nie znika jeszcze z łamów mojego bloga.
      Ale skoro uważasz, że stać go na interesujące wypowiedzi, to może i ten najnowszy wpis Cię zainteresuje?

  15. midi Says:

    Chciałabym dowiedzieć się więcej o tym, jak p. Zanussi podejmował swoje decyzje odnośnie studiów i znalezienia swojej życiowej drogi, jakie rozterki mu towarzyszyły i dlaczego w końcu wybrał tak a nie inaczej i posmakował tych trzech niby różnych, a niby w jakimś stopniu podobnych do siebie dziedzin. Czytałam trochę wywiadów i szukałam info, ale w wielu jest tylko krótka wzmianka o studiach, bez wdawania się w szczegóły. Wiem, że p. Zanussi prowadzi często wykłady dla młodych i chętnie z nimi rozmawia, dlatego wnioskuję, że może kiedyś opowiadał coś więcej o tym okresie swojego życia. Swoją drogą byłoby ciekawie, gdyby wypowiedział się kiedyś, jakie wnioski wysnuł z tych swoich młodzieńczych poszukiwań i jak na nie patrzy teraz ze swojej dojrzałej perspektywy, co radzi młodym ludziom przy dokonywaniu wyborów.

  16. STRASZNA GODZINA PRAWDY z Krzysztofem Zanussim | WIZJA LOKALNA Says:

    […] Powiązany wpis: MIŁOŚĆ, BÓG I KAPITALIZM – „OBCE CIAŁO” ZANUSSIEGO […]

  17. film.org Says:

    Pomysł zestawienia ze sobą dwóch potężnych organizacji opartych na zupełnie innych fundamentach ideologicznych jest intrygujący, ale i niebezpieczny, bo narażony na zbytnie uproszczenia oraz tani fatalizm. Niestety, Zanussi wpada w tę pułapkę. Zdecydowanie przeszarżowana postać Kris, której brakuje jedynie rogów oraz czarcich kopytek, mówi w zasadzie wszystko o podejściu twórcy do dumy kapitalizmu, międzynarodowego molocha. Korporacja jest dla niego bezwzględnie zła, kościół (czy ogólnie rzecz biorąc punkty wiary, ponieważ w filmie znajdą się również klasztory, cerkwie i pomieszczenia wykorzystywane przez grupy modlitewne) dobry. W kilku punktach twórca usiłuje wprowadzić pewne niedomówienia, szczególnie w kontekście związanym z wiarą. W przeważającej mierze są to jednak niestety rozważania najbardziej banalnego sortu, pojawiające się w filmie ot tak, aby podkoloryzować pewną z góry przyjętą tezę. W życiu nie popłaca ani zbytni cynizm, ani zbytni idealizm. Należy szukać złotego środka i porzucić ślepy galop w jednym z wybranych kierunków. Podczas szybkiego biegu łatwo się bowiem zagubić, tak jak główni bohaterowie Obcego ciała.
    Nowy film Zanussiego naszkicowano zdecydowanie zbyt grubą kreską. Brak mu subtelności, gry niedopowiedzeń oraz aluzji. O pewnych sprawach powinno mówić się delikatnie i wrażliwie, w przypadku Obcego ciała Zanussi najwyraźniej o tym zapomniał.

  18. kamil Says:

    „Obce ciało” zaczyna się od sceny, w której para zakochanych (Kasia i Angelo) jadą na rowerach. Przed nimi rozjazd – mogą zjechać na plażę albo pojechać dróżką w górę. Wybierają rowerową wspinaczkę. Kasia z trudem pedałuje, ale w końcu udaje im się dotrzeć na wzgórze. Zsiadają, kładą rowery na poboczu drogi i po długich schodach schodzą na plażę, zamiast znaleźć się tam kilka minut wcześniej, jadąc ścieżką wprost tam prowadzącą. I ta scena świetnie podsumowuje cały ten film. Jest po prostu bez sensu – logika zostaje tu złożona na ołtarzu wyższych wartości. I tak jest co chwila: już w następnej scenie Kasia pakuje się na balkonie, a potem idzie z zapiętą walizką do mieszkania i tak dalej, i tak dalej.

    Krzysztof Zanussi stworzył dzieło filmowe, które rozwala system. System tworzenia logicznych opowieści i sensownych filmów. Cofamy się w tej opowieści o kilkaset lat rozwoju kultury. Jak przed wiekami – tu nie ma bohaterów, są alegorie. Każda z postaci prezentuje sobą jakąś postawę – jest naiwny przybysz, dobra, uczciwa dziewczyna, zła królowa, która jest równocześnie złą pasierbicą, jest nawet pies, który nie chce szynki z ręki złego człowieka. To przecież prawie jak w „Gwiezdnych Wojnach” – to nie postacie, to po prostu archetypy. Właśnie, mamy tu bowiem do czynienia z przypowieścią. Dialogi są naiwne i górnolotne, rzeczywistość potraktowana umownie – w wielkim mieście jest jeden wiadukt; gdy potrzeba, natychmiast pojawia się niezbędny rekwizyt – jak np. mały dywanik w kącie gabinetu.

    Zanussi nie do końca był pewien konwencji swego moralitetu, więc co kilkanaście minut wypuszcza się na teren kina gatunkowego: mamy tu sekwencje z kina grozy (morderstwo przez hipnozę), musicalu (acz, żeby było „wyrafinowaniej”, pan śpiewa arię operową), erotyki sado-maso (niestety w wersji „od lat 12”), kina sztuk walki (sekwencja w więziennej celi), a nawet kina samochodowego – co prawda z tych na poziomie efektów wizualnych Eda Wooda, ale zawsze. Chodzi mi o ujęcie, w którym kamera nie nadąża za jadącym ekskluzywnym samochodem, zza kadru słychać brzdęk i potem kamera dogania samochód, który stoi rozbity (oczywiście już inny egzemplarz, bo tamtego szkoda).

    To film tak zły, że zęby bolą. Chyba że oglądać go z dużym luzem, to wtedy boli brzuch. Ze śmiechu. I tak go właśnie polecam – jako świetny materiał do popularnych filmowych drinking games. Wiecie, o co chodzi? Gdy w filmie co chwila pojawia się jakiś charakterystyczny element (np. Chuck Norris kopie z półobrotu albo Jim Carrey robi głupią minę), należy wznieść kielichy, szklanice czy w czym tam macie coś do picia. W „Obcym ciele” można tak robić np. za każdym razem, gdy Agnieszka Grochowska roześmieje się w sposób nienaturalny albo gdy scena zawiera błędy formalne (np. prawie wypity drink znowu magicznie się uzupełni), albo gdy Weronika Rosati uśmiecha się znacząco (czytaj: lubieżnie). Jestem pewien, że mało kto przy tej grze dotrwa przytomny do końca seansu.

    Kiedyś, nie przeczę, Krzysztof Zanussi kręcił filmy dobre i mądre. Dziś, idąc w ślady „Reicha” Władysława Pasikowskiego czy „Służb specjalnych” Patryka Vegi, nakręcił niezamierzoną autoparodię swych najlepszych dzieł.


Co o tym myślisz?