GENIUSZ W METRZE

Joshua Bell (fot. Chris Lee)

W waszyngtońskim metrze usiadł pewien człowiek i zaczął grać na skrzypcach. Był mroźny styczniowy poranek. W ciągu około 45 minut zagrał 6 utworów Bacha. Szacuje się, że w tym czasie, 1.100 ludzi przeszło przez stację metra udając się do pracy. Po upływie trzech minut pewien pan w średnim wieku zauważył, że gra jakiś muzyk. Zwolnił kroku i zatrzymał się na parę sekund, po czym pośpiesznie ruszył dalej, aby nie zakłócić swego harmonogramu dnia. Minutę później skrzypek otrzymał pierwszego dolara: jakaś kobieta rzuciła mu go do futerału i poszła sobie dalej, nie zatrzymując się. Kilka minut później jakiś człowiek oparł się o ścianę, aby posłuchać gry, ale zaraz potem spojrzał na zegarek i odszedł. Najwyraźniej był już spóźniony do pracy. Osobą, która poświęciła skrzypkowi najwięcej uwagi, był 3-letni chłopczyk. Jego matka kazała mu się pośpieszyć, ale chłopczyk zatrzymał się, aby jeszcze spojrzeć na skrzypka. W końcu popchnęła go mocno; chłopiec ruszył z miejsca, ale cały czas odwracał głowę. Takie samo zachowanie powtarzało się u kilkunastu innych dzieci. Wszyscy rodzice, bez wyjątku, kazali im iść dalej.

Podczas 45 minut gry tylko 6 osób zatrzymało się na chwilę. Około 20 dało mu pieniądze, potem jednak odeszło, nie zwalniając kroku. Zebrał 32 dolary. Kiedy przestał grać i zapadła cisza, nikt tego nie zauważył. Nie było oklasków, ani żadnych słów uznania. Nikt nie wiedział, że owym skrzypkiem był Joshua Bell, jeden z najbardziej utalentowanych muzyków świata. Zagrał właśnie kilka najtrudniejszych utworów, jakie kiedykolwiek zostały skomponowane, na skrzypcach wartych 3,5 milionów dolarów. Dwa dni wcześniej, wszystkie bilety na koncert Joshua Belli w Bostonie zostały wyprzedane. Średnia cena biletu wynosiła 100 dolarów.

To jest prawdziwa historia. Joshua Bell, grający incognito na stacji metra, brał udział w eksperymencie społecznym zorganizowanym przez Washington Post. Eksperyment dotyczył percepcji, gustu i ludzkich priorytetów. Pytania brzmiały:
Czy w zwykłym otoczeniu i o niesprzyjającej godzinie potrafimy ujrzeć piękno? Czy potrafimy dostrzec talent w nieoczekiwanym miejscu? A może przestajemy je doceniać?

* * *

Na powyższą notkę trafiłem przypadkowo w sieci. Uderzyła mnie. Jeszcze wczoraj miałem okazję być w nowojorskiej MoMie, czyli Muzeum Sztuki Współczesnej (Museum of Modern Art), gdzie musiałem przepychać się wśród nieprzebranych tłumów, podziwiających (ponoć) zgromadzone tam dzieła sztuki, wśród których było sporo takich, na które nikt by nie zwrócił uwagi (może z wyjątkiem psa z kulawą nogą, który by to obsikał), gdyby nie były namaszczone wyborem do owego modernistycznego sanktuarium. Ale magia miejsca działa. Podobnie jak zbiorowa (auto)sugestia – w ludzkich głowach, w których moderna i post-moderna nieźle namieszały. Rytuał współczesnej konsumpcji pseudo-artystycznych bibelotów „robiących” za sztukę wysoką. Albo za niską. Albo za byle jaką. Tak więc snują się tłumy wśród różnych śmieci, drutów, prętów, bohomazów i wszelkiego innego badziewia, robiąc „dobrą” (koneserską?) minę do „złej” (snobistycznej?) gry, często ledwo maskując konsternację. Ale tak trzeba, bo przecież wpierw się stało godzinę – lub dłużej – po bilety, następnie kilkanaście minut na zdanie swoich toreb i płaszczów do przechowalni, później jeszcze kwadrans po audio guide, (wyróżnia się także tasiemcowa kolejka do kas w muzealnym sklepie, gdzie dość wielkim popytem cieszą się różne garnuszki, zakładki, klocki, ołówki… oczywiście z wyeksponowanym napisem MoMa). Choć później i tak się nic z tego wszystkiego zwykle nie pamięta.

* * *

A wracając do genialnego skrzypka grającego w metrze, na którego sztukę nikt nie zwraca większej uwagi, pędząc za swoimi sprawami: niestety, nie wystawia nam to dobrego świadectwa. Zachowujemy się stadnie – zachwycamy się jak na komendę, podoba się nam to, co się nam wmawia, że ma się podobać. Bardzo często popularny odbiór sztuki „nie-masowej” to jest jedna wielka gra pozorów. Choć niekoniecznie jest to związane ze snobizmem. Dochodzi do tego pośpiech – właśnie to gonienie nie wiadomo za czym, podczas gdy prawdziwe piękno przemija obok nas niezauważone.

* * *

PS. Niezwykle ciekawy artykuł dotyczący tego zdarzenia można przeczytać TUTAJ, na stronie Washington Post – gazety, która cały eksperyment zorganizowała.

PS2. Zainteresowanych tematem zapraszam także do przeczytania artykułów pt. „KONCEPT W SZTUCE WSPÓŁCZESNEJ – PRZYKŁADY” oraz „OBRAŻALSKIE UCZUCIA albo o smaku (i sensie) prowokacji”.

* * *

Komentarzy 48 to “GENIUSZ W METRZE”

  1. Torlin Says:

    Absolutnie się z Tobą nie zgadzam. Ludzie reagują na piękno, ale nie w niedoczasie. Konduktor pociągu nie zachwyca się krajobrazami za oknem, sprzątacz Luwru nie ogląda obrazów da Vinci, sprzedawca lodów na korcie nie podziwia Sereny Williams, a ginekolog nie podziwia kształtów kobiety. Gdyby Bell grał na ulicy wyłączonej z ruchu, wieczorem, to byłaby inna sytuacja. A to był poranek i zaspani ludzie lecieli do pracy. Też bym się nie zatrzymał.

    • Logos Amicus Says:

      A co to znaczy „niedoczas”?

      „Konduktor pociągu nie zachwyca się krajobrazami za oknem, sprzątacz Luwru nie ogląda obrazów da Vinci, sprzedawca lodów na korcie nie podziwia Sereny Williams, a ginekolog nie podziwia kształtów kobiety.”

      A skąd o tym wiesz, Torlinie? Spotkałem też wrażliwych na pejzażowe piękno konduktorów. I sprzątaczki, którym nie jest obojętne piękno obrazów Leonarda da Vinci. :)

      Również uważam, że gdyby Bell grał na ulicy w innym czasie i innym miejscu, to reakcja ludzi byłaby inna. Ale eksperymentu dokonano w takich okolicznościach celowo. Swoją drogą, Bell grał przed wejściem do metra, w osłoniętym miejscu o stosunkowo dobrej akustyce. Ci, którzy wyjeżdżali ruchomymi schodami na powierzchnię mieli dostatecznie dużo czasu, by posłuchać jego muzyki i docenić jej wyjątkowość. Ale byli w trybikach kieratu swojego powszedniego, który nie pozwalał im na jakąkolwiek swobodę – i niestandardowe reakcje.

  2. Jula :) Says:

    Ja bym się zatrzymała. Ba zatrzymuje się nawet i na polskiej ulicy , jak słyszę wyszkolonego muzyka, gdy gra.
    :D
    Choć nie wiedziałabym, że to gra geniusz .
    Piekno dostrzegaja nieliczni. Niektórym „słoń nadepmął na ucho” ;) i nie słyszą . Gdyby chodzilili tamtędy wyszkoleni muzycy , z penością by się zatrzymali. Słyszeliby , że tak może tylko grać geniusz.
    Pozostali, ci nieliczni czuli piekno -głównie dzieci , jeszcze bardzo wrażliwe . Pozostali dorośli ,generalnie nie czuja już piekna zapędzeni w swoim ryglu .
    Zresztą , kto chodzi do filcharmonii , jaki procent społeczności i z tego część, bo tak wypada , bo tego wymaga ich ranga w społeczności ( niewrażliwi snobi).
    W TVP,oglądałam program, czy to ,że telewizja zaniża poziom, to -cena osiągnięcia zysku, braku wyczulenia ludzi na piekno?.. choć dzieci je posiadaja , czyli co ?.. Wciągnięci w kierat życia , przestalismy czuć , słyszeć i widzieć. Jesteśmy zmanipulowani w imię czyjegoś zysku i oszczędności kosztów ?… :(

    • Logos Amicus Says:

      Wygląda na to, że to, co ma się ludziom podobać, musi być niejako zatwierdzone przez jakąś instytucję: czy to popularny program telewizyjny, czy też właśnie muzeum, operę, filharmonię, wystawę… Generalnie rzecz biorąc, większość ludzi odbierając sztukę (zwłaszcza masową, ale też i tą „elitarną”) ma tylko złudzenie tego, że myślą samodzielnie, a tak naprawdę poddają się jedynie modzie, sugestii, snobizmowi, pozie… I co ciekawe: często zaczyna to nabierać znamion autentyzmu.

  3. Roma Says:

    Logos Amicus, nie wiem, czy takie szerokie i często spotykane generalizacje są dobre i co mają na celu? Czy nie poprawienie samopoczucia osoby „tej właśnie wrażliwej, znającej się na pięknie, potrafiącej go dostrzegać”?
    Nie tworzę sobie takich kontrastów w głowie, nie czuję się lepsza, bo akurat mam, zdobyłam, wykształcenie w tym kierunku i o sztuce prawdopodobnie wiem więcej, niż przeciętny członek naszego społeczeństwa. I co z tego? Czy to mnie uprawnia do chylenia głowy przed kulturą wysoką, a pogardzanie niską? Obydwie tworzą kontekst kultury, bez jednej nie byłoby drugiej, a obydwie w demokratycznej przestrzeni XXI wieku tworzą ciekawe znaczenia i interpretacje…

    Zapewne nie rozpoznałabym sławnego skrzypka w metrze, i zapewne również nie doceniłabym, tak jak na to zasługuje, jego wykonania, myśląc że to student dorabiający sobie do stypendium. A w MoMie pewnie spodobałoby mi się, bo lubię sztukę współczesną, i nie nazwałabym u siebie tego snobizmem, a jeśli tak to dosyć zdrowym, jak wszelki snobizm na wiedzę i kulturę. To chyba niegroźne zjawisko?
    Nie potrafię zrozumieć również przeciwników sztuki współczesnej, zagorzale broniących klasyki i nazywających instalacje czy inne działania artystyczne: bohomazami np. To dosyć obraźliwe, pogardliwe i chyba niegodne człowieka kultury o szerokich horyzontach, jakimi są zapewne Twoje horyzonty, Logosie. Chyba poniosły Cię emocje :-) Pozdrawiam serdecznie!

    • Logos Amicus Says:

      To prawda, pisząc swoje uwagi generalizowałem, ale jednak wskazywałem na pewien mechanizm percepcji sztuki, który odnosi się do większości ludzi.
      Nie wynoszę się ponad innych, nigdy nikogo nie krytykuję aby poczuć się lepiej. Wprost przeciwnie: często boleję nad tym, że nie mogę napisać o czymś pozytywnie i z aprobatą.
      Doceniam znaczenie tzw. „dobrego”, „zdrowego” snobizmu.
      Nie znoszę natomiast tego, że ludźmi się manipuluje, przez co zachowują się oni – przepraszam za to nieeleganckie wyrażenie – jak stado baranów. To jest poważna sprawa – i dotycząca nie tylko marginalnego w sumie zjawiska, jakim jest sztuka współczesna – bo ten fakt niejednokrotnie doprowadził w naszej historii do cywilizacyjnych wręcz katastrof.

      ***

      A dlaczego to nie mogę nazwać niektórych „dzieł artystycznych” bohomazami?
      Czy artystów i ich twórczość mamy traktować jak święte krowy? Czy są oni „nietykalni”? Zwłaszcza, że wielu z nich raczej nie przebiera w środkach, prowokując i obrażając przy tym całą masę ludzi?

      Jeśli np. taki Ai Weiwei robi cykl fotografii, na których wystawia swój środkowy palec nie tylko Białemu Domowi czy placowi Tienamen, ale i Bazylice Św. Piotra czy meczetom, to czy ja mam padać przed tymi zdjęciami plackiem w rewerencji, bo Ai Weiwei wielkim artystą jest i postawił się chińskim władzom? Tę jego postawę polityczną i cywilną odwagę bardzo szanuję, ale jego pomysł z gestem „Fuck-Off” w stosunku do wszelkich symboli kulturowych (zarówno politycznych jak i religijnych) różnych cywilizacji uważam za wulgarny i w sumie prostacki. Oddzielam w tym przypadku osobę samego artysty od jego sztuki, o której mam prawo wyrazić swoją opinię.

  4. czara Says:

    Czytając już jakiś czas temu o tym „eksperymencie” nasunęło mi się jedno. Szkoda, że nie można było zbadać, ilu z tych pędzących ludzi w mroźny poranek, choć nie mogło się zatrzymać nawet minutę (bo trudno wytłumaczyć szefowi, że akurat w drodze do pracy zatrzymało nas piękno), zachwyciło się w pędzie i jak długo wsiadając do metra lub autobusu rozkoszowało się jeszcze dźwiękami… Trochę dystansu w podejściu do takiego typu „badań”.
    ***
    A co Ty robiłeś w MoMie, Logosie? Domyślam się, że ktoś z Twoimi renesansowymi kryteriami sztuki musi czuć się tam nie na miejscu. Sztuka przecież co najmniej od czasów Duchampa przestała mieć za ambicję odtwarzania piękna i nie sądzę, żeby tego tam szukali widzowie. Raczej tego, co artysta chce im powiedzieć o sobie, o świecie i o nich samych i w jaki sposób to robi. A artyści mówią do tych, którzy chcą słuchać. Nie trzeba się zżymać na to, czego się nie rozumie…

    • Logos Amicus Says:

      Czaro Droga, moje kryteria sztuki nie są renesansowe. Staram się poznawać tzw. sztukę współczesną – są w niej zjawiska i twórcy, których cenię. Może rzeczywiście jestem zbyt ograniczony umysłowo, by to wszystko ogarnąć i zrozumieć, ale poświęcam swoją uwagę i czas, jeśli coś mnie zaintryguje.
      Co ja robiłem w MoMie?
      Spędziłem tam około 5 godzin oglądając wystawy. I była to chyba moja piąta wizyta w tym muzeum.

      Mój wpis jest pewną prowokacją, która jednak wskazuje na nasz stadny sposób reagowania na pewne zjawiska w sztuce. Jest w MoMie wiele dzieł sztuki, które lubię i cenię. Ale są i takie, które moim zdaniem są nieporozumieniem i marnowaniem muzealnej przestrzeni. To te ostatnie miałem na uwadze, pisząc tę krytyczną uwagę.

  5. palanee Says:

    Ja zgadzam się częściowo – bo również, jeśli tylko mam chwilę, nigdzie się nie spieszę (a przecież nie zawsze jest to uwarunkowane od nas – praca, spotkania biznesowe – spóźnimy się i nie ma później za co dać tych kilku dolarów artyście docieniają jego wysiłek), zatrzymuję się i oglądam ulicznych artystów: czy to grajków, muzyków czy tancerzy. Jednak kiedy goni mnie czas, niestety, ale nie rozglądam się za występami, nie szukam piękna, bo nie mam czasu na jego podziwianie. I myślę, że ma tak wiele osób, które nawet odrobine są wyczulone na piękno. Więc nic dziwnego, że w niesprzyjających warunkach, ludzie nie myślą o otaczającym pięknie a o przytłaczających problemach i obowiązkach.

    Natomiast zgadzam się co do tego, że miejsce ma duży wpływ na nasz gust. I czasem ma się wrażenie, że galerie na siłę promują artystów niby z niszy, a mimo to miernych, którzy nie mają nic do powiedzenia. Kiedy byłam na Nocy Muzeów w Łodzi miałam okazję „podziwiać” obrazy, które dla mnie nic nie znaczyły i nic nie pokazywały, a mimo to wiele osób, tzw. „znawców sztuki” zatrzymywało się i dyskutowało nad ich interpretacją. Gdyby jednak zobaczyli obraz poza galerią stwierdziliby za pewne, że jest to „dzieło” przedszkolaka. Wtedy podążamy najczęściej jak stado, byleby nie wyjść na osobę nieobeznaną z kulturą.

    • Logos Amicus Says:

      To co piszesz w pierwszej części komentarza jest oczywiste i zrozumiałe. Mimo to warto sobie czasami uświadomić ten schemat naszego postępowania, który zamienia nas niekiedy w coś w rodzaju nieczułej i niedostrzegającej niczego poza czubkiem swojego nosa maszyny (o ile maszyna może mieć nos ;) )

      Identyfikuję się również z tym, co piszesz dalej: generalnie ludzie (w swojej masie) nie znają się na sztuce. Dlatego dość łatwo można im wmówić różne rzeczy, manipulując w ten sposób ich zachowaniem (a nawet odczuwaniem).
      I bynajmniej nie piszę tego z wygórowanej pozycji „znawcy sztuki”, za którego się nie uważam (jestem bardziej jej amatorem), choć poświęcam sztuce sporo czasu i swojego zainteresowania. Mimo wszystko jest ona dość ważnym elementem mojego życia. Stąd pewnie moje zaangażowanie – przejęcie się tym tematem.

  6. Onibe Says:

    kulturoznawcy wskazują z uporem na gatekeeperów, bramkarzy – selekcjonerów, którzy na różnych poziomach decydują co jest dobre a co nie. Kultura nie ma charakteru anarchicznego, jest scentralizowana ale nie poprzez biurokratyczne decyzje, ale przez głęboko wbudowaną w ludzką psychikę potrzebę uzyskiwania potwierdzenia od „fachowców” że to co się lubi jest dobre. Galerie to miejsca „bramkowe”, podobnie filharmonie. Co się tam pojawi zyskuje status.

    • Logos Amicus Says:

      Niestety – zyskuje „status” często bez względu na swoją rzeczywistą wartość artystyczną.
      Kultura nie może mieć charakteru anarchicznego (byłby to oksymoron), ale niestety sztuka jakiś czas temu nabrała cech anarchistycznych (bo skoro wszystko jest dozwolone i wszystko może być sztuką… etc.) – normy i kanony w sztuce przestały działać, przestały cokolwiek znaczyć. Tym sposobem pojęcie sztuki straciło swój sens.

      • Onibe Says:

        wąż zjada własny ogon, niestety. Ja we współczesnych trendach nie widzę anarchii, raczej rewolucję, bowiem nawet nowe „normy” i „kanony” nie są zapisem chaosu, ale po prostu starymi normami i kanonami tyle, że zdewastowanymi, odwróconymi, wypaczonymi. Nowe trendy mają nowych papieży, więc zamiast anarchii mamy rewolucję: detronizację starych i intronizację nowych.

        • Logos Amicus Says:

          Ja nie pisałem, że szuka nowoczesna jest anarchią, ale że nabrała cech anarchistycznych. Zresztą, czysta anarchia jest czymś niemożliwym – jest abstrakcją, utopią, rojeniem, złudzeniem… Bowiem nawet najbardziej zagorzali anarchiści mieli swoich „papieży” i podporządkowywali się – chcąc nie chcąc – jakimś regułom (choćby miałby to być brak reguł ;))
          Miałem na myśli właśnie owo – jak piszesz – zdewastowanie, odwrócenie, wypaczenie…
          Rewolucja? Zgadzam się. Ale rewolucja mająca zbyt wielu „wodzów” też przypomina anarchię: szarpaninę w różne strony – wydzieranie dla siebie jakiejś przestrzeni, możliwości manewru. Siłą rzeczy dawny porządek musi być w końcu zastąpiony przez nowy, także jeśli chodzi o artystyczną twórczość. Bo sztuka nie może jednak istnieć bez formy (dotyczy to nawet sztuki abstrakcyjnej), która jest warunkiem zarówno kreacji jak i percepcji.

        • Onibe Says:

          racja, słusznie piszesz. Właściwie to zgadzamy się praktycznie w pełni… ;-)

  7. Jo Says:

    Eksperyment przypomina wersję z ariami operowymi na targowisku we Włoszech, ale i tamto miejsce i naród bardziej trafiony…trudno się nie zgodzić z głosami, że jednak metro to nie najlpeszy wybór – także ze względu na zagłuszające nadjeżdżające pociągi…a piękno można dostrzec wszędzie, choć każdy ma inną wrażliwość i inne kanony…

    • Logos Amicus Says:

      Pociągi muzyki Bella nie zagłuszały: grał on przy wejściu do metra, w zakrytym pomieszczeniu o dość dobrej akustyce.
      Podejrzewam, że arie operowe (zwłaszcza te wykonywane przez profesjonalistów) na włoskim targowisku spotkałyby się ze znacznie większym „wzięciem” i uwagą ;)
      A różnice społeczne, narodowościowe? Zgoda – te również należałoby wziąć pod uwagę.

  8. Marcus Says:

    Sam Joshua Bell stwierdził: „Bardziej zaszokowała mnie obojętność ludzi niż sama propozycja przeprowadzenia takiego eksperymentu […] Podczas koncertu, gdy na widowni ktoś kichnie lub komuś zadzwoni telefon, strasznie mnie to irytuje. Ale tutaj, moje oczekiwania szybko zostały stłamszone. Zacząłem doceniać każde spojrzenie rzucone w moim kierunku, każde, choćby najmniejsze, oznaki zainteresowania. Byłem naprawdę wdzięczny osobom, które wrzuciły do futerału banknot, zamiast monet.”

    • Logos Amicus Says:

      I to powiedział człowiek, który zarabia miliony ;)

      Swoją drogą Joshua wzbudził moją sympatię tym, że zgodził się na ten eksperyment (i naraził na niebezpieczeństwo swojego bezcennego, ukochanego Stradivariusa za $3.5 mln. wystawiając go na działanie metrowego powietrza ;))

  9. ZygmuntMolikEWA Says:

    http://www.youtube.com/watch?v=laGT9IB2bFo&feature=related – washington post opublikował tę wiadomość w IV 07 i zdążyła już ona zostać szeroko skomentowana, w tym na blogach.

    Logosie, tak więc też słyszałam, tylko że ja (swoim zwyczajem) uśmiechnęłam się szeroko.
    Czyż to nie kaowiec z Rejsie stwierdził, że lubimy to co znamy? Codziennie mijamy grających i śpiewających, to ‚zwyczajny’ krajobraz dużego miasta. Prawie nie reagujemy, jeśli nie znamy. A kto zna Bacha? :-)
    Mając stosowną, wieloletnią praktykę oczywiście natychmiast wiem kto z zadania wywiązuje się znakomicie i jeśli ekshibicja jest tego warta zatrzymam się na pewno.
    Sądząc z przytoczonej przez Marcusa wypowiedzi, tego typu doświadczenie jest dużo cenniejsze dla samego artysty niż dla słuchaczy. I dobrze, warto czasem zstąpić z Olimpu.
    I na koniec, nieczęsto już dziś prezentowane, a pokonywane z łatwością tempa, a także bajeczne, miękkie legata. „Lato” z „Czterech pór roku”, to już na pewno każdy zna :

    • Logos Amicus Says:

      Przede wszystkim dziękuję za „Cztery pory roku” Vivaldiego, które – mimo przeraźliwej ich eksploatacji w popkulturze i zbanalizowania, nic nie straciły ze swojego piękna.

      Tak, to jest sprawa sprzed kilku lat ale jakoś umknęła mojej uwadze. Na ten tekścik trafiłem dzisiaj w internecie i dość spontanicznie (na dobre i na złe ;) postanowiłem zrobić go tematem mojego kolejnego wpisu. Bo tak jakoś skojarzyło mi się to z moją wizytą w MoMie i z tym, co tam zastałem. A może doszło jeszcze do tego moje zmęczenie tłumem?

      PS. Oby szeroki uśmiech jak najczęściej gościł na Twojej twarzy :)

  10. JMG Says:

    ostatnio też zamieściłam link odsyłający do tej „sprawy”, pisałam podobnie jak ty. i jeden głos skutecznie mnie otrzeźwił. ano, nie ma czasu na zatrzymywanie się nawet przy najlepszych muzykach, bo jednak gonienie jest, wbrew temu, co się nam wydaje, uzasadnione. napisałam mi to koleżanka z paryża. chodzi o to, że przy metrze często ma tam mnóstwo zdolnych ludzi grających na instrumentach, śpiewających. ale ona, choć z wykształceniem muzycznym i wrażliwością, wybiera niespóźnienie się na metro i pociąg, i znowu pociąg, i oglądanie własnego synka, którego widzi jakieś 2 godziny w ciągu dnia. bo pracuje. myślę, że tak to już jest i tak to już będzie.

  11. studiokreacja Says:

    Prawda jest taka, że rozwój duchowy nie idzie w parze z rozwojem umysłowym, cała nasza cywilizacja sprawia, że to wszystko co nas otacza nabiera zupełnie innego znaczenia.

  12. Krzysztof Says:

    Logosie,
    z dużej chmury mały deszcz, tak bym to nazwał. Dobrze się składa, że napisałeś o sztuce, bo można przywołać tutaj Oscara Wilde’a i jego poglądy (życie naśladuje sztukę, sztuka naśladuje życie), Gombrowicza, którego Ferydurke w swój przewrotny sposób mówi o sztuce (próba określenia formy).
    Temat sztuki to tak rozległy temat, że można potraktować Twój tekst jako prowokacje do dyskusji (?) :) Mówisz dużo o „uznaniowości” (w tym kontekście sztuki nowej, klasycznej itd.), która to de facto dotyczy wszystkich sfer w życiu.
    Zejdę na bardziej przyziemne stwierdzenia i posłuże się jedną obserwacją i truizmem. Zarzucją Tobie Logosie „renesanowość” widzenia sztuki, a ja myśle – wbrew dzisiejszym utyskiwaniom – że kanon (w sztuce) służy(ł) właśnie do tego, aby dyskutować o jakiś dziełach, bo tylko w dyskusji, w ciągłym mówieniu można sobie wyrobić wrażliwość na sztukę. Oczywiśćie, druga strona medalu to „wpływy” drugiej osoby, ale bez tych też w sumie byśmy nic nie znaczyli (w sensie kulturowym). A truizmem niech będzie fakt, że do sztuki wymagana jest cierpliwość.

    Jeśli szef zna Joshua Bella, to na pewno nie mielibyśmy poroblemu z wytłumaczeniem spóźnienia w pracy, o tyle jego przełożony nie musi go już znać i tutaj powstaje kłopot ;)

    No właśnie, mogłaby istnieć jakaś sztuka bez człowieka? Chyba nie…

    • Logos Amicus Says:

      Wracam do tych kanonów sztuki z uporem maniaka bo zdaję sobie sprawę, że właśnie one stanowią punkt odniesienia, bez którego wszelka dyskusja o sztuce jest niemożliwa (bo samo pojęcie sztuki traci wtedy swój sens). A generalnie rzecz biorąc we współczesnej sztuce dotychczasowe kanony (normy) zostały zniesione (lub rozbite) w imię (moim zdaniem fałszywie rozumianej) wolności artystycznej. Tym sposobem wolność zamieniła się w dowolność a to z kolei w pewien rodzaj rozwolnienia (dzięki czemu do galerii i muzeów zaczęło trafiać dosłownie wszystko: począwszy od muszli klozetowej, przez wszelkiego rodzaju śmieci i złom, po zupełnie nieczytelne bohomazy (lub zgoła puste płótna). Osobną działkę stanowi cała masa niedorzecznych instalacji lub jednorazowych pomysłów tak często banalnych, że aż rozbrajających.

      Piszesz, że zarzucają mi „renesansowość”. No właśnie, to co jeszcze nie tak dawno byłoby powodem do chluby, teraz staje się zarzutem. Czy ja się mam wstydzić otwarcia na człowieka, zamiłowania do piękna i harmonii, szacunku dla mistrzostwa, skłonności do ustalenia (i respektowania) pewnych kanonów estetycznych, respektu dla klasyki… etc. ?
      Ale przecież moje postrzeganie sztuki nie jest tylko „renesansowe”, bo doceniam także znaczenie w niej np. brzydoty, spontaniczności, poszukiwanie nowych dróg… Równie dobrze mogę się zachwycać harmonijną i doskonałą kreską Rafaela, co ekspresyjnie drapieżnym szkicem Egona Schielego, albo delikatnym sfumato Leonarda i prowokacyjną kontrastowością płócien Maneta, Degasa czy Tulouse-Lautreca… Jednym z najbardziej cenionych przeze mnie malarzy malarzy jest np.Van Gogh – artysta raczej odległy od klasycznego zrównoważenia, a przecież człowiek będący artystą par excellence. A przy tym wielkim humanistą.

      Czy sztuka może istnieć bez człowieka?
      Pojęcie sztuki z konieczności zawężamy do naszego ludzkiego świata. Sztuka jest elementem kultury, której twórcą jest właśnie człowiek. Poza naszym światem, czyli bez ludzkiej perspektywy – sztuka przestaje istnieć (bo nie ma wtedy ani twórcy ani odbiorcy). No chyba że weźmiemy pod uwagę perspektywę boską ;)

  13. Cane Says:

    Od czasu do czasu zatrzymuję się przy budynkach i podziwiam ich fasady, zarówno tych wyremontowanych i jak i tych będących w mizernym stanie technicznym. Często we wnękach znajdują się rzeźby lub płaskorzeźby. Kiedyś podszedł do mnie jakiś pan i zapytał mnie na co się patrzę, odpowiedziałem że na fasadę, elewację budynku. Na to on odparł, że to tylko ściana.
    A historię skrzypka pamiętam z mediów. Wrażliwość ludzka ulega degradacji, ale myślę że do pewnego poziomu, po przekroczeniu którego zacznie się odradzać.

    • Logos Amicus Says:

      Dobrze, że nie musiałeś pędzić wtedy do pracy ;)

      Istotne jest to, abyśmy umieli postrzegać otaczający nas świat w sposób bardziej świadomy i uważny – wyłapywać z niego to, co może być dla nas interesujące – co może nas zachwycić, zaintrygować, zainspirować… I nie zawsze musi to być piękno, harmonia i dobro ;)

      I rzeczywiście: wrażliwość ludzka ulega fluktuacji. Dobrze by jednak było aby nie stępiła się permanentnie.

  14. miziol Says:

    Ja bym jednak dyskutowal z toba Amicusie. Kazda rzecz moze byc sztuka, nawet puste plotno, bo ma swoja strukture, kolor, napiecie itd. Wszystko zalezy od tego jak bardzo jestesmy nastawieni na percepcje czegokolwiek jako sztuki wlasnie. Pusta szklanka, obserwowana przez dluzszy czas, moze wywolac tak samo wiele emocji jak np. obraz Matejki. A jesli chodzi o Joshue Bella grajacego w metrze, to jako akcja marketingowa z cala pewnoscia byl to sukces, ale jako eksperyment? Wniosek jest tylko taki, ze ludzie w metrze sie spiesza. Zeby to stwierdzic nie potrzeba znanego muzyka ani skrzypiec za kilka milionow dolarow. To widac golym okiem.

    • Logos Amicus Says:

      No tak miziole, ale Ty piszesz o pewnym mechanizmie psychologicznym człowieka (dotyczącym percepcji rzeczywistości), który wg mnie niekoniecznie musi mieć cokolwiek wspólnego ze sztuką. Równie dobrze możesz postawić kropkę na pustej kartce papieru i próbować wprowadzić się w trans, w którym zacząłbyś się ową kropką zachwycać, uznając ją za arcydzieło. Moim zdaniem, to nie jest sztuka – bo nie wszystko jest sztuką. Tutaj nasze opinie się rozchodzą.

      Zresztą, mogę tu przytoczyć fragment tego, co kiedyś napisałem a co porusza dokładnie kwestię, którą podniosłeś w swoim komentarzu:

      „Zdaję sobie sprawę z tego, że można godzinami wpatrywać się np. w akwarium, w wodę, w drzewo, w mur, cegłówkę, w jeden punkt, plamkę albo – dajmy na to – w białe cyferki namalowane (ledwie widocznie) na białym płótnie. I wymyślać sobie Bóg wie co… Bynajmniej nie uważam, że samo w sobie jest to czymś złym (w końcu uznać to można za jeden z rodzajów medytacji), jednak sprawy zaczynają wyglądać inaczej, kiedy taką sytuację rozpatrzymy w kontekście odbioru sztuki. Bo według mnie natrafiamy tu na jeden z zasadniczych problemów związanych z percepcją “dzieł” sztuki współczesnej, którym są: nadinterpretacja, swoista nadbudowa myśli, przydawanie znaczenia czemuś, co znaczenia nie ma (albo ma znaczenie zupełnie inne). I czyni się tak bez względu na to, czym w rzeczywistości dany obiekt (sztuki?) jest, jaką ma treść, czy też wartość artystyczną (którą i tak ustala się dziś dowolnie i arbitralnie – bo uniwersalne kryteria wartościowania sztuki uleciały wraz z postmodernizmem i przestały istnieć). Dla mnie jednak ciągle czymś najważniejszym pozostaje samo dzieło sztuki, a nie to co wokół niego się nawarstwia. (Czyli w samym dziele sztuki nadal szukam punktu zaczepienia, a nie w ezoteryce tego, co ktoś sobie o nim pomyśli.) Uważam, że weryfikacja znaczeniowa jest możliwa tylko wtedy, jeśli odniesiemy się do dzieła, a nie do jego interpretacji i wartości naddanej. Oczywiście, że o – dajmy na to – czarnej kropce na białym tle można spisać tomy. Ale w tym tumulcie znaczeń i asocjacji sama czarna kropka przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie – równie dobrze mogłoby jej w ogóle nie być, a my nadal podniecalibyśmy się tym, co byśmy sobie o tej kropce pomyśleli. Zresztą, zamiast kropki mogłoby być cokolwiek innego – tak więc, jeśli uznamy, że wszystko jest sztuką, to samo pojęcie sztuki przestaje mieć sens. I tym oto sposobem wszyscy znaleźliśmy się (a raczej zagubili) w kropce.

      Niedawno przeczytałem gdzieś następującą opinię: “… nieważne jakich środków użyła artystka, jakie kierowały nią pobudki. Liczy się efekt (w moim wypadku lawina pytań), jaki wywołała.” Dla mnie jednak nadal ważne jest to, jakich artysta używa środków, i jakie są jego pobudki… Nadal ważny jest dla mnie warsztat artysty, jego wiedza, wrażliwość, biegłość, mistrzowskie opanowanie formy, treści jakie chce nam przekazać, jego przesłanie, mądrość, intencje… Jeśli tego nie będziemy cenić (poważać), jeśli to staje się nam obojętne – to tak jak byśmy nie cenili samego artysty, (który to wszystko sobą reprezentuje, który tym wszystkim jest, który przez to wszystko wyraża swoją sztukę… etc.) Wtedy rzeczywiście najważniejszy jest pomysł. I nieistotne nawet staje się to, czy ten pomysł jest banalny, mądry czy głupi – tylko to, jakie reakcje (emocje) w nas wywołał. Tym sposobem, według mnie sztuka przestaje istnieć – zamienia się w koncept, jakiś impuls, psychologiczny gadżet, nowinkę, kuriozum… A my reagujemy jak dzieci (czyli infantylnie), które mają radochę już wtedy, kiedy ktoś zrobi do nich głupią minę, albo kiwnie zabawnie paluszkiem. Tylko czy to będzie świadczyć o naszych genialnych zdolnościach aktorskich? Czy też raczej o potrzebie śmiechu u dziecka, które może się śmiać z byle czego?”

      • Torlin Says:

        Ależ Logosie udawadniasz właśnie, że sam odbiorca tworzy dzielo sztuki.

        • Logos Amicus Says:

          Nie Torlinie, dzieło sztuki tworzy nie odbiorca a jego twórca (no cóż, doszło do tego, że muszę udowadniać to że koń nie jest krową, tylko koniem).
          A przecież tego nie trzeba udowadniać, bo to jest oczywiste. Widzę, że mnie nie zrozumiałeś. Mnie chodzi o coś wręcz przeciwnego: cały czas chcę podkreślić, że przede wszystkim liczy się (najważniejsze jest) samo dzieło sztuki.
          Może przeczytaj uważniej to co napisałem. Np. tutaj:
          „Dla mnie jednak ciągle czymś najważniejszym pozostaje samo dzieło sztuki, a nie to co wokół niego się nawarstwia. (Czyli w samym dziele sztuki nadal szukam punktu zaczepienia, a nie w ezoteryce tego, co ktoś sobie o nim pomyśli.) Uważam, że weryfikacja znaczeniowa jest możliwa tylko wtedy, jeśli odniesiemy się do dzieła, a nie do jego interpretacji i wartości naddanej.”
          Albo tutaj:
          „Niedawno przeczytałem gdzieś następującą opinię: “… nieważne jakich środków użyła artystka, jakie kierowały nią pobudki. Liczy się efekt (w moim wypadku lawina pytań), jaki wywołała.” Dla mnie jednak nadal ważne jest to, jakich artysta używa środków, i jakie są jego pobudki… Nadal ważny jest dla mnie warsztat artysty, jego wiedza, wrażliwość, biegłość, mistrzowskie opanowanie formy, treści jakie chce nam przekazać, jego przesłanie, mądrość, intencje… Jeśli tego nie będziemy cenić (poważać), jeśli to staje się nam obojętne – to tak jak byśmy nie cenili samego artysty, (który to wszystko sobą reprezentuje, który tym wszystkim jest, który przez to wszystko wyraża swoją sztukę… etc.) Wtedy rzeczywiście najważniejszy jest pomysł. I nieistotne nawet staje się to, czy ten pomysł jest banalny, mądry czy głupi – tylko to, jakie reakcje (emocje) w nas wywołał. Tym sposobem, według mnie sztuka przestaje istnieć – zamienia się w koncept, jakiś impuls, psychologiczny gadżet, nowinkę, kuriozum…”

    • sarna Says:

      Miziole, ja bym jednak z Tobą dyskutowała, bo czy jednak „Każda rzecz może być sztuką”?
      Nie tak dawno temu młody, a już cieszący się renomą, polski dyrygent Piotr Rubik stwierdził w programie TV (raz na pół roku oglądam i byłam naocznym świadkiem :) ), że nuty nie są po to by stały w określonym porządku na pięciolinii, lecz by były przez nas nucone, by umiały na nas oddziaływać. Naprawdę sądzisz, że każdy artefakt jest sztuką?

      PS Czytałam Twój ostatni post, ale jak zwykle „lecę na nos” i nie mam siły na komentowanie. Jednak jak zwykle dzięki za celne i cenne uwagi i pewną dozę dobrego humoru. Jak zwykle pozostaję pod Twoim wielkim wrażeniem. Buźka :)

  15. miziol Says:

    Ja uwazam, ze z dzielem sztuki mamy do czynienia wtedy kiedy spelnione sa trzy warunki: Tworca, idea i odbiorca. Nie ma oczywiscie przeciwwskazan zeby tworca sam byl jedynym odbiorca, co zreszta ma czesto miejsce ( wiem cos o tym :-)

    • Torlin Says:

      Jednak nie L.A. i Miziole, to nie jest jednaj tak.
      Artysta coś sobie tam programuje w głowie, przelewa to na materiał, kartkę papieru czy błonę (wiem, wiem – dawniej) i wydaje mu się, że tworzy arcydzieło. Czy ja muszę się z tym zgodzić? Otóż nie. I nawet słynny i świetny artysta tworzy gnioty jak Woody Allen.
      Piszesz: „liczy się samo dzieło sztuki”. I któż ocenia klasę tego dzieła? Ja? Ty? Międzynarodowe gremium? Komisja? Skąd wiadomo, że jest to arcydzieło? I co najważniejsze, dla Ciebie to może być arcydzieło, a dla mnie to może być gniot. Nie znoszę Abakanowicz, dla mnie to jest zerowa artyystka – a Ty możesz mieć inne zdanie. To samo mówię o Kieślowskim, którego Ty lubisz.
      Mnie się wydaje, że konflikt między nami powstał na ugorach polszczyzny, która potrafi być niejednoznaczna i mało prezyzyjna („wynajmę mieszkanie”). W tym wypadku piszesz: „dzieło sztuki tworzy nie odbiorca a jego twórca”, Ty zapewne słowo „tworzy” rozumiesz jako czynność fizyczną malowania, pisania czy filmowania, ja zaś słówko „tworzy” rozumiem jako „kreuje” i nie daj Boże, aby sami artyści o tym decydowali.

    • Logos Amicus Says:

      miziole, oczywiscie: mowienie o sztuce ma sens, jesli rozpatrujemy ja w relacji tworca – dzielo – odbiorca.

      Torlinie, oczywiscie: mowienie o sztuce ma sens, jesli przyjmiemy pewne kanony, punkty odniesienia – umowimy sie co do znaczenia pewnych pojec. Dawniej istnialy dosc jasne kryteria, dzieki ktorym ustalano czy cos jest sztuka, czy nie jest. Teraz tego nie ma (Rozbil to modernizm – co samo w sobie nie musialoby byc jeszcze czyms zlym. Zamieszanie powstalo, gdy zniesiono dotychczasowe kanony i kazdy zaczal robic co chce – i wszystko zaczeto uwazac za sztuke. I z takim stanem rzeczy mamy do czynienia do dzisiaj.)

  16. ajar Says:

    Pozwoliłem sobie skopiować Pańską notkę, którą jak rozumiem i Pan wynalazł w czeluściach sieci. Jeśłi naruszyłem czyjeś dobra, prosze mnie o tym poinformować.

  17. orchideaa Says:

    Kazdego dnia a raczej nocy w jednym z najwiekszych miast Niemiec nikt nie zwraca uwagi na bezdomną kobietę, ktora sypia na schodach prowadzących z metra do pociągu podmiejskiego.
    Pytam, co to jest wolność? Czy życie tej kobiety, czy tłumu, który idzie jak stado już niczemu się nie dziwiąc. Ja też nie zrobiłam nic, dlaczego? Uszanowałam jej wolność?

    • Logos Amicus Says:

      Właśnie – dziwimy się, że tłum nie zauważa piękna, a przecież nie zauważa on również czegoś znacznie cenniejszego i ważniejszego: cierpiącego człowieka.

      PS. Nie wydaje mi się, że nie zwracanie uwagi na bezdomnych wynika z naszego poszanowania ich wolności. Ono wynika przede wszystkim z naszej obojętności.

  18. orchideaa Says:

    Nie byłam i nie jestem obojętna, ale lęk przed skutkami moich reakcji na dany fakt powściąga mnie, nie jestem w stanie pomóc tej kobiecie. Powiedz co Ty byś zrobił jako publicysta, by zareagować? Nie sądzę by nikt nie interweniował już w jej sprawie. Policji w Monachium jest dość, sprawdzają bardzo często, dlaczego ona pozostaje na „wolności”?

    • sarna Says:

      Zwyczajnie boisz się wziąć na siebie odpowiedzialność za Nią. Będziesz musiała chodzić po urzędach, pisać pisma, będziesz musiała poświęcić swój czas na nadmiar którego nie narzekasz, może nakarmić i przenocować u siebie, a Ty masz swoje poukładane i pachnące życie …. Nie krytykuję, bynajmniej, sama miewam takie dylematy. Przecież płacisz podatki, opłacasz czyjeś obowiązki i swoje sumienie, skąd więc ten dyskomfort …

  19. fabulitas Says:

    Niedawno byłam na koncercie, gdzie odniosłam przemożne wrażenie, że publiczność bardziej chce się popisać tym, jaką to jest fajną publicznością, niż posłuchać, nota bene rewelacyjnej, muzyki, bo oklaskiwano tam wszystko i nic, a nie do końca reagowano na to, co robią na scenie muzycy. Wot, przyuczenie do kultury.

    [W metrze sama mogłabym się nie zatrzymać – dla mnie to punkt przejściowy, który chcę jak najszybciej opuścić. W ogóle przy muzykach ulicznych staję rzadko, musi utwór czy wykonanie przyciągnąć moją uwagę, a nie jest to łatwe, jeśli gdzieś pędzę-lęcę.]

    • Logos Amicus Says:

      Chodzi chyba o to, aby – będąc zwłaszcza w tłumie – zdobyć się na indywidualny, osobisty odbiór sztuki. Człowiek, poddając się fali tłumu, zachowaniu zbiorowemu, przestaje być sobą, działa niejako na komendę, bezrefleksyjnie, zwyczajowo, odruchowo…

      PS. Może jednak warto czasem zwolnić w tym naszym pędzie i lataniu? ;)


Co o tym myślisz?