NAPOLEON – epika i płycizny

.

Napoleon – geniusz czy potwór? (Joaquin Phoenix jako Cesarz Francuzów w filmie Ridley’a Scotta „Napoleon”)

.

       Wydaje mi się, że po kimś, kto porównuje Napoleona do Hitlera (a tak robił reżyser filmu Ridley Scott), nie można się spodziewać, by oddał sprawiedliwość historycznej prawdzie i w sposób wiarygodny ukazał na ekranie jedną z najbardziej niezwykłych postaci w historii ludzkiej cywilizacji, jaką bez wątpienia był Napoleon Bonaparte. Z drugiej strony, po kimś, kto nakręcił takie filmy, jak np. „Alien”, „Blade Runner”, „Gladiator”, „Black Hawk Dawn” czy „Thelma & Louise” można się spodziewać znakomitego kina rozrywkowego, atrakcyjnej formy i zajmującej opowieści z pełnokrwistymi, pełnowymiarowymi postaciami. (Na świeżo mam też w pamięci ostatni film Scotta, jakim był „The Last Duel” – nie tak zamaszysty, jak „Napoleon” ale według mnie bardzo dobry i świadczący o tym, że ten 86-letni twórca nadal jest w niezłej formie). Czy te wszystkie przewidywania spełniły się w najnowszym filmie reżysera?
Gdybym na to pytanie miał odpowiedzieć w wielkim skrócie, to brzmiałoby to następująco: i tak i nie (z czego spróbuję się wytłumaczyć w tej recenzji).

       Napoleon, tak jak przedstawia go Scott na ekranie (a co za tym idzie – tak jak gra go Joaquin Phoenix), to pozbawiona charyzmy figura tudzież gbur, którego zachowanie graniczy niekiedy ze śmiesznością i groteską. Jest on bardziej oportunistą, niż sprawcą. Także człowiekiem, którego enigma wynika bardziej z dziwnych relacji z innymi ludźmi, niż z głębi złożonego charakteru, inteligencji i refleksyjności. Nic z tego, co widzimy na ekranie nie jest w stanie wytłumaczyć zarówno szalonej popularności Napoleona wśród Francuzów, uwielbienia i ślepego poświęcenia ze strony jego żołnierzy, jak i jego kompetencji w roli tyrana i despoty podbijającego inne kraje i tworzącego imperium. Nie ma w tym filmowym Napoleonie jakiejś głębszej treści i ciężkości, która by tłumaczyła to, że z jednej strony stał się on postacią wręcz mityczną – podziwianą (i to do tej pory) przez miliony ludzi na całym świecie (wliczając w to niektórych historyków) – z drugiej zaś obiektem szalonych kontrowersji, czasem wręcz idiosynkrazji, prowadzącej choćby do wspomnianego już wcześniej zrównywania go z Hitlerem.

       Sądzę, że za to charakterologiczne niedookreślenie i rozchwianie można winić przede wszystkim scenariusz (David Scarpa), ale i niezdecydowanie samego Phoenix’a, którego kreacja jest niespójna, mało konsekwentna i zbyt „rozbiegana” (odnosiłem wrażenie, iż co chwilę Joaquin gra kogoś innego). Oczywiście sam Ridley Scott też nie jest w tym bez winy. Moim zdaniem próba ukazania Napoleona w sposób bardziej humorystyczny – a przy tym „odbrązawiający” – nie wypaliła, bo zamiast tego otrzymaliśmy tylko jakąś bliską dziwaczności niezręczność. Nie, tak nie zachowuje się człowiek posiadający największą władzę w Europie, utożsamiający się z Francją, cesarz, przed którym drżą narody – nawet wtedy, kiedy jest sam na sam ze swoją żoną, czy rodziną (wtf is goin’ on – pomyślałem, oglądając scenę obiadu, w której wisienką na torcie osobliwości było wyznanie naszego bohatera: „to Przeznaczenie doprowadziło mnie do tego jagnięcego kotleta”, choć od biedy uznać to można za żart). Podobnie było z wcześniejszą sceną, gdzie podczas próby zamachu na Dyrektoriat, Napoleon zostaje przegoniony ze zgromadzenia Rady Pięciuset, turla się po schodach, by później – cały roztrzęsiony (bardziej śmieszny, niż nieśmieszny) – być doprowadzonym do porządku przez swojego brata (notabene i de facto to właściwie jemu, a nie Napoleonowi, zawdzięcza się powodzenie tego coup d’état). Czy tak zachowuje się generał i ktoś, kto za chwilę ma się stać Pierwszym Konsulem, a niedługo później Cesarzem Francuzów, imperatorem i naczelnym dowódcą całej armii? Nie, mając taką galaretowatość w swoim charakterze, nie dochodzi się do takich pozycji. (Chociaż sam już nie wiem: możliwe, że to ja się mylę, bo nie wyobrażam sobie, by człowiek tego formatu, co Napoleon, zachowywał się jak dupek i tchórz.)
I może jeszcze jedno: trochę niezręcznie jest mi to pisać, ale Phoenix jest po prostu za stary do tej roli, co razi zwłaszcza w pierwszej połowie filmu. W czasie oblężenia Tulonu Napoleon miał zaledwie 24 lata, a na ekranie widzimy zasapanego 50-latka (w takim właśnie wieku jest Phoenix). Jego Bonaparte sprawia tu wrażenie, jakby już był po przegranej bitwie pod Waterloo. Nie lepiej jest w scenie, kiedy Napoleon po raz pierwszy spotyka Józefinę (Vanessa Kirby) – ma on wówczas 26 lat, ona 32, a i tak wygląda o wiele młodziej od swojego przyszłego męża.

Napoleońskie wojny pochłonęły życie 3 mln. ludzi – jaki jest koszt manii wielkości, żądzy władzy i imperialnych ambicji? W filmie nie ma tego dylematu, co najwyżej statystyka.

.

       Istnieją dwie szkoły w podejściu do historycznej ścisłości w filmie. Pierwszą da się określić, jako „I don’t give a damn” – czyli: to nie jest istotne, jeśli przeinaczy się w filmie kilka faktów, wstawi do niego coś, co nie miało miejsca, ewentualnie usunie coś, co się naprawdę zdarzyło. W końcu to tylko film, (który rządzi się swoimi prawami) a nie naukowa rozprawa historyczna, skąd właściwie należy czerpać historyczną wiedzę. Druga zaś, to: „Look what they’ve done!”, czyli: takie dezynwolturowe potraktowanie historii to zniewaga dla historycznej prawdy i kreowanie fałszywej narracji. Bo przecież 99.99% ludzi nie czerpie wiedzy historycznej z rzetelnych książek i źródłowych dokumentów, a właśnie z tworów pop-kulturowych, takich jak filmy. (Można to uznać za akceptację umysłowego lenistwa i tolerowania ignorancji, ale nic na to nie można poradzić, zwłaszcza, że ludzie bardziej oczekują rozrywki, niż poszerzenia swojej wiedzy – wolą się bawić, niż myśleć.)
Tak więc, obie szkoły mają swoje argumenty, choć bardziej praktyczna wydaje się pierwsza, więc zwykle ona jest stosowana w pop-kulturze, często usprawiedliwiana przez licentia poetica.

      Niestety (stety?) jestem człowiekiem dociekliwym, więc przed wybraniem się do kina na film Scotta, przypomniałem sobie biografię Napoleona i tło historyczne epoki, w której on żył. Obejrzałem kilka filmów dokumentalnych, przeczytałem kilkanaście artykułów. Przy okazji jeszcze bardziej uświadomiłem sobie, jak różna może być – nawet w tego rodzaju pracach – interpretacja historii i faktów w zależności nie tylko od perspektywy, jaką się przyjmie, ale i osobistego stosunku twórców filmu dokumentalnego, czy autorów książek, do danej postaci historycznej (nie mogłem np. ścierpieć, jak bardzo stronnicza i wybielająca Napoleona była biograficzna seria wyprodukowana przez BBC).
Zapewne miało to wszystko wpływ na mój odbiór filmu Scotta, ale na szczęście pewne nieścisłości historyczne, jakie w nim wyłapałem, nie zepsuły mi (tak bardzo) projekcji, chociaż nie mogłem się powstrzymać od żachnięcia, kiedy zobaczyłem na ekranie, jak artyleria Napoleona ostrzeliwuje piramidy w Egipcie, co oczywiście było – nomen omen – piramidalną bzdurą, nie tylko dlatego, że nic takiego w egipskiej kompanii się nie wydarzyło, ale i dlatego, że francuscy kanonierzy nie byli aż takimi pudlarzami, ani też wandalami, którzy zabytki niszczą – częściej je po prostu okradali. Myślę, że strzelanie do piramid znalazło się w filmie Scotta tylko dlatego, że wyglądało efektownie na wielkim ekranie.
Nie, podobne rzeczy nie zepsuły mi jednak przyjemności oglądania „Napoleona”. Natomiast tym, co zepsuło mi tę przyjemność, była nieadekwatność ukazania najważniejszej postaci w tym filmie, o czym już pisałem wcześniej.

Egotyzm wyniesiony do imperialnej rangi? Auto-koronacja jako sprzeciw wobec monarchistycznej hegemonii w Europie? Czy możliwe jest zrozumienie człowieka, którego postępowanie i postawa pełne były sprzeczności i przeciwstawnych impulsów?

.

       Drugą największą wadą filmu wydaje mi się jego wyrywkowość i niezborność. Ta jego epickość jest po prostu dziurawa. Według mnie wynika to z tego, że Scott usiłował objąć w swoim filmie niemal całe życie Napoleona, a tym samym skazał się na przeskoki, które pozbawiały narrację płynności i spójności. Rozciągnął materię, z jakiej zbudowany był scenariusz, przez co film stał się cokolwiek płytki, a jego interpretacja historii cienka. Ponadto, częste i raptowne przenoszenie się z pól bitewnych do sypialni wytracały akcję filmu z rytmu, pozbawiając ją dynamiki, a przy okazji wpędzały nas w konsternację, ponieważ ktoś, kto szafuje życiem setek tysięcy ludzi, nagle stawał się głupkiem. Z tego co wiem, intencją twórców filmu było przedstawienie życia Napoleona przez pryzmat jego małżeństwa z Józefiną, ale – choć ta relacja nie pozbawiona była chemii (głównie dzięki kreacji Vanessy Kirby) – to film utknął między czymś personalnym a uniwersalnym, nie penetrując głębiej żadnego z tych aspektów (kolejna płycizna). Tak więc, zasadniczo był to pomysł dobry, gorzej było z jego egzekucją.

       Niestety, im dłużej o tym filmie myślałem, tym więcej jego braków dostrzegałem. Oczywiście nie zamierzam tutaj ich wszystkich wyłuszczać, wspomnę tylko, że niemal zupełnie pominięto w nim to, co w rządach Napoleona nie pozbawione było dobra i wartości – jak np. niezwykle ważny dla Francji (a wkrótce dla całej Europy) kodeks cywilny, który w sposób rewolucyjny zmieniał status zwykłych obywateli i ustalał ich równość wobec prawa. Zlikwidowano żydowskie getta. Napoleon okazał się też dobrym gospodarzem Paryża, zakładając kanalizację, budując mosty i publiczne gmachy, tworząc parki i przyczyniając się do rozwoju kultury, nauki i sztuki. Rozwinęła się prasa (to prawda, że w dużej mierze było to skutkiem wielkiej dbałości Napoleona o własny image i PR).
Koncepcja zamiany ustroju państw europejskich z monarchistycznego na republikański też nie była taka zła, choć właściwie nie udawało się jej wprowadzić w życie przez ponad sto lat. Zdradził ją zresztą sam Napoleon wkładając koronę na własną głowę i obsadzając swoim (niekompetentnym) rodzeństwem trony Europy. Ale jednak ziarno zostało zasiane. On sam ogłosił się wybawcą i oswobodzicielem – tym, który obdarza ludzi wolnością – lecz niestety, w rzeczywistości, i jego dopadła dewiacja tyranii i despotyzmu* (przywrócenie niewolnictwa na Haiti). Bankructwo tego człowieka jest doskonałą ilustracją tezy mówiącej, że to pycha kroczy przed upadkiem.
Szkoda, że w filmie Scotta nie można poczuć ciężaru tych fundamentalnych dla napoleonizmu problemów i zagadnień.

       Na koniec wypada jednak wspomnieć o jego doskonałej, robiącej wielkie wrażenie, wizualnej prezencji na ekranie: warsztatowa perfekcja, produkcyjna solidność, kostiumy, scenografia, batalistyczna choreografia… to wszystko jest świetne i na wielką skalę, przekładając się na spektakularny rozmach. Jeśli na dodatek ma się do dyspozycji takiego mistrza, jakim jest autor fenomenalnych zdjęć Dariusz Wolski, to nic dziwnego, że film na ekranie prezentuje się znakomicie. Lecz niestety, techniczna biegłość, walory estetyczne i widowiskowość nie czynią jeszcze film dobrym, zwłaszcza jeśli ma on wiarygodnie przedstawić człowieka, którego imieniem nazwana została cała epoka.

6.5/10

* Napoleon: „Uświadomiłem sobie to, że ludzie nie rodzą się po to, aby być wolnymi. Wolność jest potrzebą, jaką czuje tylko nieliczny rodzaj ludzi, których natura obdarzyła szlachetnym umysłem, ale nie ludzkie masy.”

* * *

Addendą do tego tekstu niech będą słowa, które napisał sam Napoleon, będąc jeszcze młodym człowiekiem. Myślę, że jeśli ktoś chciałby poddać analizie psychologicznej jego postać i charakter – jego impulsy, kompleksy, zachowanie i motywacje – to mogłyby one być znaczącym punktem wyjścia dla tejże analizy: „Zawsze samotny między ludźmi – pisał przyszły Cesarz Francji – wróciłem do domu i poddając się cały wielkiej sile mojej melancholii, zagłębiłem się w myślach o śmierci. Co z taką pasją pcha mnie do samozagłady? Bez wątpienia jest to świadomość, że nie ma dla mnie miejsca na tym świecie.”