.
.
Tyle się ostatnio działo wokół, że nawet nie miałem czasu, by napisać jakieś sprawozdanie ze spotkania autorskiego, które odbyło się kilka tygodni temu, a dokładnie 29 września w chicagowskim Muzeum Polskim w Ameryce.
Cóż, nie wypada się chwalić, ale muszę wyjawić prawdę, więc napiszę, że to co się zdarzyło tego sobotniego wieczoru przerosło wszelkie moje oczekiwania. Mimo konkurencyjnych imprez, które w tym samym czasie odbywały się w Chicago, wielka sala główna Muzeum wypełniła się dość szczelnie, bo przybyło ponad 120 osób, co – jak na spotkanie autorskie z kimś, kto nie ma wyrobionego medialnie „nazwiska” – może być chyba sporym zaskoczeniem, a dla mnie satysfakcją i sukcesem.
Od początku wszystko mi sprzyjało (kiedy – w jakże napiętym harmonogramie wydarzeń organizowanych przez Muzeum – udało się nam znaleźć termin, bardzo dogodny na dodatek, sama pani dyrektor tej placówki stwierdziła, że pomagają mi dobre duchy). Również to, że dyrektor wykonawcza MPA Małgorzata Kot zgodziła się – i mogła – poprowadzić to spotkanie, było dla mnie szczęśliwym trafem, gdyż w tym samym czasie przedstawicieli Muzeum zaproszono na ważną dla tej instytucji uroczystość, która pod auspicjami UNESCO odbywała się w Paryżu.
Szczęściem, czas dla mnie znalazł także mój długoletni znajomy (z którym nota bene podzielamy wspólną pasję do kina) a mianowicie znany chicagowski krytyk filmowy Zbigniew Banaś. Tak się złożyło, że między wyjazdami na festiwale przebywał w tym czasie w Wietrznym Mieście i mógł być nie tylko moderatorem, ale i spiritus movens tego wydarzenia.Impreza zaczęła się rozkręcać na taką skalę, że w pewnym momencie zacząłem się obawiać, że to wszystko mnie przerośnie, lecz byłem już tak wciągnięty w tę machinę, że nie było odwrotu. I wypadało przygotować wszystko jak najlepiej. Zacząłem więc działać nawet wbrew swojej naturze, bo nie jestem raczej człowiekiem, który pcha się na afisz, lubi światła reflektorów, bryluje w radiowym czy telewizyjnym studio… a tu trzeba było jakoś to wydarzenie rozreklamować, wyjść z nim do ludzi. Koniec końców wystąpiłem w kilku najważniejszych polonijnych rozgłośniach radiowych, nagrałem niemal półgodzinny wywiad dla telewizji Polvision, przeprosiłem się z kilkoma gazetami, które oprócz informującej zajawki zamieszczały (nieodpłatnie) pół-stronicowe ogłoszenia reklamujące spotkanie… Nie byłoby to wszystko możliwe bez pomocy i wsparcia wielu osób, za co jestem im bardzo wdzięczny. Właściwie, osoby, które mnie zawiodły (tudzież zabolało ich wydanie moich książek) można policzyć na palcach jednej ręki (przy okazji był to test na to, kto mi dobrze życzy, jaki kto ma do mnie stosunek, kto zawiści, albo komu – że się tak brzydko wyrażę – „zwisam”). Zdecydowana większość potraktowała mnie bardzo przychylnie i życzliwie, co mnie dość mocno podbudowało (a było mi to jednak potrzebne, gdyż były momenty, że zaczynałem wątpić w sens tego wszystkiego). Mimo to niemal za każdym razem musiałem pokonywać pewien opór, bo ludzie bywają jednak dość ostrożni, zwłaszcza gdy nie wiedzą za dobrze z kim mają do czynienia i o co facetowi tak naprawdę chodzi.
Przygotowanie całego spotkania to była niezła harówka. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, ile logistycznego zachodu wymaga organizacja takiej imprezy, które niby jest występem gadających głów, więc nie ma nic prostszego jak zaświecić światło, ustawić krzesła, stół, mikrofony i sobie porozmawiać. Jakże byłem naiwny, gdyż dopiero od środka widać, że to wszystko nie jest takie proste, bo dograć trzeba całe mnóstwo innych rzeczy: od takich drobiazgów jak zamówienie obrusów i zakup kwiatków, ustawienia ekranu i projektora; przez druk zaproszeń, plansz i plakatów (o kosztach imprezy nie wypada mi tu pisać, ale może tylko wspomnę, iż samej tylko drukarni trzeba było zapłacić grubo ponad tysiąc dolarów), po catering, a nawet znalezienie miejsca, gdzie można schłodzić białe wino (czerwone też było)… etc. etc… Gdyby nie pomoc pracowników Muzeum (a zwłaszcza Krystyny Grell) – i naturalnie mojej żony – to zginąłbym w całym tym zgiełku marnie. A tak wszystko poszło jak z płatka i spotkanie rozpoczęło się tylko z niewielkim, a kontrolowanym poślizgiem (mimo, że ludzie – jadąc do Muzeum, które położone jest blisko downtown – utykali na dobrą godzinę w korkach).Nie będę się rozpisywał o samym przebiegu spotkania (to oficjalne, czyli nasz rozmowa i prezentacja fragmentów książek, trwało ponad dwie godziny, potem przez kilka kwadransów podpisywałem książki, zaś bankiet przeciągnął się do późnych godzin nocnych), bo najprawdopodobniej w jednym z następnych wpisów zamieszczę fragmenty relacji prasy polonijnej, która – zwłaszcza w jednym przypadku – dość wiernie opisała tę Noc w Muzeum. Wspomnę tylko, że dwie godziny przed mikrofonem i przy stoliku przeleciało mi jak z bicza strzelił (zatraciłem niemal zupełnie poczucie mijającego czasu), z całej rozmowy pamiętam jedynie kilka zdań (byłem pod takim stresem – czy też na takim rauszu – że moja pamięć, mimo że byłem świadomy co się dzieje i o czym się mówi, niewiele z tego rejestrowała). Dobrze więc, że całość została nagrana i sfilmowana (przez Kingę i Kubę Łuczkiewiczów z Road 28 Production), więc kiedyś pewnie się temu przyglądnę i sobie tego posłucham. Na szczęście – jak mi powiedziano – zbyt wielkich głupot nie plotłem, a gros audytorium słuchała wszystkiego z zainteresowaniem i to do samego końca.
Zresztą, ja sam często odwracałem głowę w kierunku znanej chicagowskiej aktorki Julitty Mroczkowskiej, która tak znakomicie czytała fragmenty moich książek, że momentami nie dowierzałem, że to ja je napisałem.Jest wiele innych rzeczy, o których chciałbym tutaj napisać, ale nie chcę, aby ta relacja przerodziła się w jakiś elaborat, więc wspomnę jeszcze tylko o scenerii w jakiej spotkanie się odbywało. Otóż nie mogłem sobie wymarzyć lepszej. Sala Główna Muzeum jest imponująca – jej aparycja nie przytłacza – mimo przestronności zachować w niej można pewną kameralność; jest zarazem nobliwa i lekka; niebieskie przepierzenia, na których wiszą olejne obrazy, stanowią malownicze tło; na ścianach wiszą olbrzymie płótna Kossaka i Batowskiego – ze swoim batalistycznym rozmachem wprowadzają nawet pewien element… heroizmu, tradycji i patriotyzmu, tyle że ich oddalenie i odpowiednie oświetlenie sprawia, że oddziaływanie tychże płócien nie jest jednak zbyt nachalne.
Zresztą, co tu dużo pisać. Myślę, że na załączonych zdjęciach (a fotografów – i to profesjonalistów – było wielu) jest to wszystko widoczne.
Jeszcze jedna wynikła dla mnie korzyść z tego spotkania. Otóż dzięki niemu poznałem realnie kilkanaście osób, które do tej pory znałem tylko wirtualnie. Bowiem nie ma to jak uścisnąć czyjąś dłoń lub dać komuś „huga”, popatrzeć prosto w oczy, uśmiechnąć się – poczuć kogoś fizycznie, w bezpośrednim kontakcie… Wtedy wirtualny awatar i zjawa z Internetu, zamienia się w człowieka z krwi i kości.
Welcome to the real world!
A co będzie dalej, to zobaczymy.* * *
‚
APENDIX
Jako dodatek zamieszczam tutaj wpis, jaki ukazał się na mojej stronie Facebookowej po spotkaniu:
Serdecznie dziękuję Muzeum Polskiemu w Ameryce za gościnę i wspaniały wieczór. Dziękuję również wszystkim gościom za tak liczne przybycie. Wdzięczny jestem bardzo prowadzącym spotkanie Pani Dyrektor MPA Małgorzacie Kot, oraz Zbigniewowi Banasiowi za jakże interesującą rozmowę, jak również osobie szczególnej tego wieczoru – Pani Julittcie Mroczkowskiej Brecher, która wspaniale przeczytała fragmenty moich książek. Osobne podziękowania należą się Kindze oraz Kubie Łuczkiewiczom, którzy całość sfilmowali i nagrali, jak również Panu Prezesowi MPA Richardowi Owsianemu oraz pracownikom Muzeum Polskiego w Ameryce – paniom Barbarze Kożuchowskiej, Iwonie Bożek, Krystynie Grell… Dzięki wielkie!
Chciałbym również serdecznie podziękować polonijnym mediom za wielkie wsparcie w organizacji mojego spotkania. Jestem wszystkim ogromnie wdzięczny. Naprawdę byłem zbudowany tym, jak przychylnie potraktowali mnie niemal wszyscy, do których zwróciłem się o rozpropagowanie tego wydarzenia. Wiele zawdzięczam tutaj Zbyszkowi Banasiowi. Pozytywnie przyjęła moją propozycję Pani Kamila Dworska dzięki czemu wraz z Panią Małgorzatą Ptaszyńską nagraliśmy wywiad dla Polvision oraz audycję w polskim radio 1030 am. Z Jackiem Zielińskim porozmawialiśmy sobie po przyjacielsku w radiu WPNA FM (tę rozmowę cenię sobie szczególnie bo to było ujeżdżanie naszego wspólnego konika, jakim jest kino). Kilkakrotnie zaproszono mnie do radia polski FM, gdzie parę razy spotkałem się z sympatyczną Beatą Kociołek. Szczególnie serdecznego przyjęcia (wraz z pysznymi pączkami) doznałem w studio (i saloniku) Radia Deon, gdzie z otwartymi ramionami i mikrofonem przywitali mnie Marta Kędzior, Arkadiusz Stachnik i Sławomir Budzik. Z Markiem Bobrem porozmawialiśmy chyba najdłużej w Radio Polonia 2000 – i zostaliśmy tam nie tylko nagrani, ale również sfilmowani (przy okazji dziękuję Beacie Chrobak).
Szczególnie jestem wdzięczny polonijnej prasie, która bezinteresownie – i nieodpłatnie – zamieszczała pół-stronicowe reklamy mojego spotkania autorskiego. Tutaj dziękuję zwłaszcza Pani Alicji Otap, redaktorce naczelnej Dziennika Związkowego i ponownie Markowi Boberowi, redaktorowi naczelnemu Kuriera. Sam nie wiem, komu zawdzięczam ogłoszenie wieczoru w Monitorze. W promocję wydarzenia zaangażował się również Edward Dusza (Gwiazda Polarna) oraz Sylwester Skóra (Dziękuję Panom serdecznie – a Edwardowi, weteranowi polonijnego pisarstwa, zdrowia w tym trudnym dla niego momencie życia życzę).
Tak à propos książek – bardzo przychylnie przyjęli mnie w swoich progach Pani Bożena z księgarni Quo Vadis, Pani Agata Szymczyk z księgarni Polonia oraz Pan Zbigniew Kruczalak z D&Z House of Books. (Przy okazji mogę wspomnieć, że moje książki – a nie zostało już ich w Chicago zbyt wiele – można nabyć w tych właśnie księgarniach).
No i – last but not the least – serdecznie dziękuję Andrzejowi Baraniakowi za bardzo dobre relacje prasowe ze spotkania, jak również fotografom: Julicie Siegel, Lesławowi Flisowi, Dariuszowi Lachowskiemu, Darkowi Kuczborskiemu i Pawłowi Szubzdzie za utrwalenie całego wydarzenia na znakomitych zdjęciach, do których dorzucili się także uczestnicy spotkania, jak np. Anna Ejsmont, czy Anna Zimny.
Ogromnie się cieszę, że całe spotkanie sfilmowali i nagrali (również nieodpłatnie – sorry, że to podkreślam) Kinga i Kuba Łuczkiewicz z Road 28 Productions.
Składam Dzięki Jarkowi Maculewiczowi, który skontaktował mnie ze znaną wśród chicagowskich miłośników teatru aktorką Julittą Mroczkowską, która jakże sugestywnie i wymownie przeczytała fragmenty moich książek.
Wspaniałym ludziom opiekującym się Muzeum Polskim w Ameryce dziękowałem już przy innych okazjach wielokrotnie, ale jeszcze raz mogę tutaj wyrazić swoją im wdzięczność.
*
Miałem o tym nie pisać, ale opróżniana właśnie trzecia lampka białego wina (które jakoś ostatnio lepiej mi służy niż czerwone) ośmieliła mnie, by wspomnieć o małej łyżce dziegciu w tej ogromnej beczce miodu. Otóż właściwie tylko jedna osoba – bardzo zresztą znana słuchaczom polskiego radia i nota bene do tej pory dość przeze mnie lubiana – odmówiła mi, bym mógł coś o moim spotkaniu autorskim powiedzieć na antenie. A właściwie nie odmówiła mi, a postawiła takie warunki (jeżeli miałbym wystąpić w jej audycji, to za 7-minutowy wywiad musiałbym zapłacić 1000 – słownie: tysiąc – dolarów), że poszło mi w pięty. Gdybym bym w gorszym nastroju, to bym się załamał, a tak ten warunek mnie po prostu rozbawił. Odpisałem więc grzecznie – i zgodnie z prawdą – że nie stać mnie na to, żeby zapłacić tysiąc dolarów za 7-minutowy wywiad; że ja na wydaniu tych książek nic nie zarabiam (bo taka jest prawda); że myślałem, iż polonijne radio promuje również polska kulturę, a ja mogę urozmaicić jej program (tym bardziej, że ta pani dysponuje rozległym czasem antenowym); no i w końcu, że spotkanie autorskie w Muzeum nie ma charakteru komercyjnego; i wreszcie – że nie wszystko w życiu robi się dla pieniędzy. Amen.
Przepraszam za ten elaborat, ale… in vino veritas.
*
Jestem szczęśliwy, że to spotkanie się tak bardzo udało. Dziękuję wszystkim, którzy poświęcili swój czas, by w nim uczestniczyć, bo – jak pisała Simone Weil – „uwaga to najrzadsza i najczystsza forma hojności”.
Thank you! Love you!
* * *
W związku z pytaniami o dostępność moich książek w Stanach Zjednoczonych informuję, że można je nabyć w polonijnych księgarniach, takich jak: D&Z House of Books, Polonia Bookstore oraz Quo Vadis Bookstore; zaś jeśli chodzi o Polskę, to pisząc na adres: giedlar@sbcglobal.net
.
.
Autorami poniższych zdjęć są: Anna Błaszczyna, Anna Ejsmont, Magdalena Huk, Anna Zimny, Julita Siegel, Andrzej Baraniak, Darek Kuczborski, Lesław Flis, Dariusz Lachowski (www.dariusz.us) i Paweł Szubzda + anonim.
.
28 października, 2018 o 3:27 am
Piękna oprawa dla spotkania autorskiego. Rzeczywiście lepszej trudno sobie wymarzyć. A frekwencja ogromna.
Dzięki za podanie namiaru gdzie można nabyć książki. A że na książkach się nie zarabia (nie mając wyrobionego nazwiska to wiem doskonale, ktoś z rodziny wydał książkę, do której wydania sporo dopłacił, ale satysfakcji z wydania miał tak dużo, że było to chyba jedno z najważniejszych i najszczęśliwszych wydarzeń w jego życiu).
Gratuluję dzieła i odwagi, bo skoro piszesz, że nie jesteś (nie byłeś) osobą medialną to trzeba było jej sporo. Ciekawa jestem jakie
28 października, 2018 o 11:40 am
Bo są w życiu sprawy ważniejsze, niż pieniądze (i wcale nie chodzi mi tutaj o vanity ;) )
To byłoby okropne, gdybyśmy wszystko w tym życiu mieli robić za pieniądza i za wszystko domagać się zapłaty.
Dla mnie ważne jest to, że tzw. dorobek „pisarski” (sorry za tę szumną nazwę), został utrwalony – i niejako nobilitowany – przez te książki. Coś tam po człowieku zostanie (choć przecież wiem, jak i to jest złudne ;) )
Nie wiem, może rzeczywiście to wszystko wymagało odwagi, ale już tak byłem przez tę rozkręcająca się machinę wciągniety, że nie chyba nie było odwrotu. Bo był wóz, albo przewóz.
PS. Czy Twój komentarz nie wymknął się niedokończony? Bo czego jesteś ciekawa?
1 listopada, 2018 o 3:29 am
Rzeczywiście musiałam wysłać komentarz, zanim skończyłam pisać. Teraz to jestem ciekawa, czego to byłam ciekawa, kiedy pisałam :)
A to, że coś po człowieku pozostanie skojarzyło mi się z początkiem lektury Trzydziestu srebrników Sandora Maraia. „Kto ocali siebie w taki sposób i bez ciała stanie się rzeczywisty, wygra swój proces z doczesnością. Bo ci inni, którzy byli jedynie ciałem i nie przetrwali w czasie – gdzież oni są? Mniej znaczą aniżeli ziarenka lotnego piasku na pustyni. A tego właśnie boją się ludzie. Jeden chce rodziny, żeby nie zginąć w czasie. Inny coś tworzy, jakąś wielką budowlę albo system filozoficzny, albo wiersz trwalszy niż spiż. I ma nadzieję, że dzięki temu zdobędzie tę inną, trwalszą nieprzemijalność”.
Bo też nieraz myślałam sobie, że może kiedyś, jak już przeminę, ktoś przeczyta któryś z moich wpisów i zamyśli się na chwilkę (bo i on tak czuje, albo też czuje zupełnie coś innego) a ja ożyję na chwilkę w tym czyimś zamyśleniu.
1 listopada, 2018 o 6:33 am
A mnie przypomniało się w tej chwili to, co kiedyś napisałem w tekście „Człekozwierzenia”:
Wiem, że to brzmi dość ponuro – coś jakby z Koheleta – ale w ciemnych momentach na dnie tak człowiek niekiedy myśli.
Lecz tego też mnie można być (na szczęście) pewnym. Bo kto wie, czy Wielki Architekt i Programista nie robi sobie jednak back-upu tego, co się w Jego Wszechświecie pojawia? ;)
31 października, 2018 o 10:27 am
Permanentne Gratulacje!
Twój debiut (choćby poczwórny) jest deko spóźniony. Teraz widać, ze trochę minąłeś się z powołaniem. Choć… Colonel Sanders KFC zakładał dość późno, podobnie jak O. Junipero Serra pierwszą z oryginalnych bodaj 13 (na 21) misji kalifornijskich – Ergo masz co robić/pisać /fotografować dalej.
Np. O Mediach
Lub o… turystach ;)
31 października, 2018 o 10:30 am
Mam nadzieję, że nie będę musiał pędzić, by zdążyć przed Panem Bogiem ;)
Każda chwila na tym padole – zarówno łez, jak i śmiechu, zarówno piękna, jak i brzydoty, zarówno nędzy jak i szczęścia… jest bezcenna. To tak trochę patetycznie, żeby nie było, że ciągle dowcipkujemy ;)
31 października, 2018 o 10:31 am
Rzekłbym, ze już zdążyłeś! Twoje refleksje nad przemijającym w wielu aspektach światem zawarte we wszystkich tych książkach będą docenione dopiero za 10-30 lat. Taka „naked true”…
Zasiałeś ziarna, które były do zasiania! Za pół roku nowa wiosna na Półkuli Północnej.
Tym „biznes-reporterem” się nie przejmuj… Mało kto dziś pamięta, jak się nazywał producent, który odmówił Beatelsom wydania pierwszej płyty (podpisania kontraktu). Przemalował potem studio na czarno, bo dotarło do niego ile stracił… Takich trzeba omijać szerokim łukiem – wymrą śmiercią naturalną 😉
31 października, 2018 o 10:33 am
A czy minąłem się z powołaniem? Chyba jednak nie, bo – jak wiesz – właściwie całe moje dorosłe życie robiłem to, co było dla mnie ważne – ergo robiłem to, co chciałem. A że proza życia zmuszała mnie do zawodowych kompromisów? No cóż, z czegoś trzeba żyć. Nie samą poezją, sztuką, pięknem człowiek żyje ;) (Choć częściej mówi się vice versa: nie samym chlebem człowiek żyje ;) Mnie, mimo że bardzo lubię chleb – o innych przysmakach nie wspominając – nigdy on nie wystarczał. Bo chciałem np. wiedzieć dlaczego i po co ja jem ten chleb, i jaki to ma sens dla… Kosmosu ;) )
10-30 lat powiadasz? Tak więc – tryumf post mortem ;)
31 października, 2018 o 10:35 am
Moja myśl dotyczyła tego, że gdybyś ten debiut miał 10-20 lat temu – choć pewnie to Twoje doświadczenie życiowe byłoby mniejsze, Ergo myśl nie tak przemyślana 🙂 – to za 5 czy 6 pozycją 10.000 czytelników czekałoby na Twoje pozycje, jak nie przymierzając dzieci na kolejne pozycje Joan Rowling 😉
I wtedy miałbyś i na chleb i na szyneczkę z tej Twojej twórczości…
Sukces post mortem?
Zwykle tak- ale zobacz jak 2400 lat po śmierci świat czyta Arystotelesa. uznany za klasyka jakoś 300 lat po śmierci…
A i Mickiewicz… dobrze, ze znany był w środowisku z Wieczorków poetyckich…
Chyba teraz dostaniesz kolumnę w jakimś boskim medium ChicagoSkim 🙂
I Twojego bloga któraś Gazeta będzie drukować 😉
Choć gazety papierowe tez już są na wymarciu ;/
31 października, 2018 o 10:37 am
Ty mnie chyba dokumentnie chcesz zepsuć: Arystoteles, Mickiewicz, Leonardo… a teraz ja ;)
A co do gazet i książek? Chyba jednak dalej będą istnieć w tej formie, jaką my lubimy, czyli dotykowo-zapachowej ;)
A atencja? Sam wiesz – przychodzi wtedy, kiedy ktoś/coś powie ludziom, że warto na to coś zwrócić uwagę (sankcja kulturowa – stworzenie i afirmacja sensu). No bo jak to było np. z (moim ukochanym) Van Goghiem? ;) Za życia wariat, bidak, pacykarz i pijak. a teraz: półkilometrowe kolejki przed jego muzeum w Amsterdamie.
A oprócz tego powiedzmy sobie szczerze, że zawsze trzeba pokonać pewien opór, bo ludzie przed nowym sensem i wartością się bronią. Inercja ludzkiego Weltanschauung, jak również ludzkie kompleksy – odniesienie do swojego (czasem ubodzonego) Ego – z tym wszystkim trzeba się zmierzyć.
O zwykłej ludzkiej obojętności czy nawet zawiści nie wspominając ;)
31 października, 2018 o 10:40 am
Nawet taki John L. czy Paul McC. miał swojego Briana E. 😉
31 października, 2018 o 10:41 am
No i do Arystotelesa, Mickiewicza i Mistrza Leonarda dołączyli Lennon i McCartney.
Całkiem niezłe i ciekawe towarzystwo :)
31 października, 2018 o 10:43 am
GRATULACJE ! Sursum Corda !!!
31 października, 2018 o 10:45 am
Sursum Corda! Właśnie, kto jeszcze teraz tak woła? Chyba już tylko nasze pokolenie… A przecież młode pokolenia też posiadają serca ;)
31 października, 2018 o 10:47 am
Stasiu gratuluję . Cała Polska i Polonia poza granicami może być z ciebie bardzo dumna.
A swoją droga jakoś jeszcze nie udało mu się dotrzeć do twoich książek Ale mam nadzieję że je niedługo zdobędę.
Życzę wszystkiego najlepszego! Powodzenia i tak trzymaj!
31 października, 2018 o 10:48 am
Dziękuję Halinko :) Duma dumą, ale że udało mi się wydać te książki (co byłoby niemożliwe bez pomocy wielu osób) – jak również fakt, ze dzięki temu to, co chciałem przekazać innym, do wielu ludzi trafiło – to wszystko cieszy. Pozdrawiam
PS A do moich książek w Stanach dotrzeć można łatwo. Np. tutaj:
http://www.polonia.com/-PODROZE-ZAPISKI-ARTYKULY-LEKTURY…
31 października, 2018 o 10:49 am
Dzięki Stasiu, właśnie wysłałam e-mail do księgarni w Chicago ale zaraz skorzystam z twoich informacji i mam nadzieje ze będę szczęśliwą posiadaczką tych książek.
Pozdrawiam 😘
31 października, 2018 o 10:50 am
Prawdę mówiąc, to już niewiele tych kompletów zostało w Chicago. Ale w Polonia Bookstore jeszcze jest parę.
31 października, 2018 o 10:51 am
Dziekuje właśnie zamówiłam i czekam z niecierpliwością na przesyłkę . Życzę ci miłego weekendu . 😍
31 października, 2018 o 10:54 am
Myśl dopełniona pięknym obrazem, fotografią, kadry duszy, piękne, bo szarpie od wewnątrz…
31 października, 2018 o 10:54 am
To prawda, wnętrze muzeum tak pięknie zagrało ze wszystkim… Miałem wiele szczęścia, że udało nam się zrobić to spotkanie w tym budynku i w tej znakomitej sali. Jak już pisałem: lepszej scenerii nie mogłem sobie wyobrazić i wymarzyć :)
31 października, 2018 o 10:56 am
Spotkanie z człowiekiem Renesansu.
Stanisławie, podziwiam Twój wielki talent i dziękuję za wiele inspiracji, i za cztery księgi, którymi będę delektować się w wolne wieczory. Czekamy na piąty tom 😉
P.S. A kiedy opowiesz nam o swojej przygodzie z ołówkiem?
Są piękne: https://wizjalokalna.wordpress.com/…/moja-przygoda-z-olowk…/
31 października, 2018 o 10:59 am
Gratulacje!
Czekam na piaty tom i kolejne spotkanie.
Żałuję, że dwa ważne dla mnie wydarzenia zeszły się w tym samym czasie.
Jeszcze raz gratulacje!!!
31 października, 2018 o 11:01 am
Tak, gdyby nie to że musiałem konkurować z imprezą którą prowadziłaś, czyli z Miss Polonia (a przecież nie miałem żadnych szans – wystarczy porównać piękno „misski” z moim wyglądem ;)), to moje spotkanie przyszłoby jeszcze więcej ludzi. A i tak audytorium miałem liczne, bo zebrało się ok. 120 osób – wystarczyło by wypełnić całą, wielką przecież salę główną Muzeum.
PS. Naprawdę żałuję, że Ciebie Aniu zabrakło tutaj tego wieczoru.
Pozdrawiam
31 października, 2018 o 11:07 am
SERDECZNIE DZIEKUJE,
ŻE ZNALAZŁ PAN CZAS I SPOTKAŁ SIĘ Z NAMI…
TEN WIECZÓR NA ZAWSZE ZOSTANIE ZAPISANY W MOJEJ PAMIĘCI
SERDECZNIE POZDRAWIAM I ŻYCZĘ „ZŁAMANIA PIÓRA „:)…
31 października, 2018 o 11:09 am
Niestety, nie piszę już piórem, a stukam literki na klawiaturze :(
A to nie to samo, nie to samo….
To ja jestem wdzięczny za to, że tak wiele osób znalazło dla mnie czas i poświęciło mi swoją uwagę, bo dzięki temu zwiększa się szansa, że ktos będzie chciał moje książki przeczytać ;)
To naprawdę jest dla mnie bardzo cenne.
Dziękuję.
31 października, 2018 o 11:16 am
To był niezapomniany wieczór…
31 października, 2018 o 11:20 am
Dziękuję.
A to zdjęcie to miła pamiątka również dla mnie.
31 października, 2018 o 11:25 am
Gratulacje Staszku !
Cieszę się z Twojego sukcesu, z publikacji. Widać ogrom pracy i serca, co złożyło się na tak wspaniały rezultat.
Powodzenia, tak trzymaj !
31 października, 2018 o 11:26 am
Dzięki Danusiu za dobre słowo.
31 października, 2018 o 11:27 am
To był wspaniały wieczór, który na długo pozostanie w naszej pamięci.
31 października, 2018 o 11:28 am
Dziękuję.
Cieszę się, że mogłem się z Wami spotkać.
31 października, 2018 o 11:29 am
Panie Stanisławie, to my dziękujemy za świetne spotkanie, podzielenie się z nami swoimi przemyśleniami i doświadczeniami.
31 października, 2018 o 11:31 am
Proszę bardzo :) Cała przyjemność po mojej stronie.
Wiedziałem, że będzie to udane spotkanie, ale nie sądziłem, ze będzie tak rewelacyjnie (bardzo jestem wdzięczny za to prowadzącym, jak i Pani Julicie Mroczkowskiej, która tak świetnie przeczytała fragmenty moich książek.
Jeszcze raz dziękuję za udział w tym wieczorze i cieszę się, że mogliśmy się poznać osobiście.
31 października, 2018 o 11:33 am
Staszku, nie mogło być inaczej!
Gratuluję :)
31 października, 2018 o 11:33 am
Dziękuję :)
Wish you were here :(
31 października, 2018 o 11:34 am
Szczerze żałuję, ale już pisałam, wierzę, że kiedyś się spotkamy, uścisnę Ci dłoń z wielką przyjemnością :))
31 października, 2018 o 11:35 am
GRATULACJE, bardzo profesjonalnie przygotowany autorski wieczór, co rzadko się zdarza.
Przeżycia krakowskie, podobne do moich.
Dziękuję!
31 października, 2018 o 11:37 am
To ja dziękuję za uwagę.
A że Kraków został przywołany – to tym bardziej cieszy :)
31 października, 2018 o 11:38 am
Cieszę się, że wieczór udany pod każdym względem. I jeszcze raz ogromnie żałuję, że nie mogłam (z przyczyn zdrowotnych) wziąć w nim udziału.
Gratuluję, Staszku!!!
31 października, 2018 o 11:39 am
Dziękuję Barbaro.
Zdrowia życzę.
31 października, 2018 o 11:40 am
Drogi Stanisławie, do teraz chodzi mi po głowie sobotni autorski wieczór w MPA.
Ciekawy, inspirujący w przyjaznej atmosferze.
Pozdrowienia Małżonce 😘
31 października, 2018 o 11:41 am
Mam nadzieję, że to „chodzenie po głowie” nie jest dla Ciebie czyś nieprzyjemnym ;)
Pozdrowienia przekazałem – z wzajemnością :)
31 października, 2018 o 11:42 am
Panie Stanisławie!!!! Gratuluje z całego serca i bardzo żałuję, że nie mogłam uczestniczyć w tym niezwykłym wieczorze!!!! Wiem, że było pięknie, Anna Ejsmont oraz inni zachwyceni uczestnicy spotkania, opowiedzieli ze szczegółami.
ps. dziękujemy za wczorajszą wizytę w teatrze!
31 października, 2018 o 11:44 am
Pani Agato, proszę się nie tłumaczyć, bo to przecież nie Miss Polonia Panią porwała a inny szczytny cel ;)
Tak, byłem w teatrze na Państwa przedstawieniu. Spektakl zaiste spektakularny (gratuluję!) – miło mi się z Panią rozmawiało po przedstawieniu (a przy okazji dziękujemy z poczęstunek).
To prawda, że na moim spotkaniu autorskim było pięknie – głównie z tego powody, że zjawili się na mim ciekawi i piękni ludzie ;)
Pozdrawiam serdecznie
31 października, 2018 o 11:46 am
It was wonderful evening !
Thank you !
31 października, 2018 o 11:47 am
To ja dziękuję. To była dla mnie naprawdę wielka przyjemność Państwa spotkać – i z Panią porozmawiać :)
2 listopada, 2018 o 1:32 pm
Wolę myśleć, jak Gustaw Holoubek – co wypowiedział w filmie swego syna – wiem, że życie ma swój kres, wiem, że ludzie umierają, ale jakoś nie mogę uwierzyć w to, że ja umrę. A wiara ma ogromną siłę.
2 listopada, 2018 o 2:10 pm
Akurat ja w to nie wierzę. Ja to wiem ;)
19 grudnia, 2018 o 12:01 am
[…] mojego spotkania autorskiego w Chicago minęło już prawie trzy miesiące, ale dopiero teraz zdołałem przygotować wpis […]