SIEWCY ŚMIERCI, NISZCZYCIELE ŚWIATA – o filmie Christophera Nolana „Oppenheimer”

.

J. Robert Oppenheimer, powtórzył za hinduskim bogiem Kryszna: „Jestem Śmiercią, niszczycielem świata”. Na ile utożsamiał się z tymi słowami?

.

        Zawsze jestem gotów, by dać się uwieźć filmowym spektaklom. Nolanowi, reżyserowi „Oppenheimera” prawie to się udało, choć pojawiające się raz po raz zderzenia z takim „drobiazgiem”, jak dźwięk, coraz mocniej uświadamiały mi podczas projekcji, że coś z tym filmem jest nie tak.
Ale to tylko aspekt techniczny, który można by przeboleć.

       Tym, czego ostatecznie nie mogłem przełknąć, jest instrumentalne – i wbrew pozorom (vide: robiąca wrażenie kreacja Cilliana Murphy’ego) powierzchowne – potraktowanie głównego bohatera, jak również kiczowato-symplicystyczny unik, by niemal zupełnie pominąć niszczycielski i ludobójczy efekt zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki oraz wynikające stąd moralne implikacje tego (bardziej politycznego, niż militarnego) aktu agresji wobec ludności cywilnej.

       Właściwie to nigdy nie przyjąłem oficjalnej narracji amerykańskiej, według której użycie w tamtym momencie wojny (przypominam, że wtedy Hitler już nie żył, a III Rzesza upadła) bomby atomowej było konieczne, gdyż uratowało to przed śmiercią setki tysięcy amerykańskich żołnierzy (inni z rozpędu mówili o milionach), którzy w przeciwnym wypadku zmuszeni byliby do inwazji na Japonię. (Sam generał Eisenhower stwierdził, że użycie bomb atomowych nie było konieczne, gdyż Japonia i tak bliska była kapitulacji.) Otóż, podczas gdy detonację pierwszej bomby, można by jeszcze usprawiedliwić jakąś racją strategiczną, to decyzja o zrzuceniu drugiej bomby na Nagasaki była już według mnie zbrodnią wojenną, bo służyła jedynie demonstracji siły, a jej celem było zabicie jak największej liczby Japończyków wśród ludności cywilnej. (O tym, że było to również testowanie nowego rodzaju „broni”, na którą wydano miliardy dolarów, nawet nie wspominam: okazało się, że było to ważniejsze, niż życie ponad 100 tysięcy ludzi, którzy zginęli w straszny sposób.) Nie czekano więc nawet na to, jak zareagują Japończycy na Hiroszimę, wręcz przeciwnie – jak najszybciej zrzucono drugą bombę, jakby obawiając się tego, że wcześniej Japonia skapituluje.

       Chciałoby się napisać, że cynizm tych, którzy podjęli decyzję o zrzuceniu bomb, jest nieludzki, ale to nieprawda: według sondażu przeprowadzonego przez Instytut Gallupa zaraz po zniszczeniu Hiroszimy i Nagasaki, aż 85% Amerykanów zaaprobowało ówczesne użycie „broni” jądrowej. Niemal wszyscy łyknęli wojenną propagandę, jak młody pelikan rybę. Tak więc, to zupełny brak empatii wobec wojennych ofiar wśród ludności cywilnej „wroga” okazuje się ludzki, nieludzka zaś jest empatia wobec cierpienia tych ludzi – występująca właściwie w ilości śladowej. Nadal siedzą w nas szympansy.

       Charakterystyczna – i do zapamiętania – jest scena, kiedy Oppenheimer, w gabinecie Trumana ubolewa, że „ma krew na rękach”, a prezydent obrusza się, że to przecież on zadecydował o zrzuceniu bomby – i uznając Oppenheimera za „beksę”, podaje mu chusteczkę. Później, jak twierdzą świadkowie, zastrzega się, że nigdy nie chce już widzieć tego „sukinsyna”.
Sama prezydencka mądrość!
Zresztą, wyznanie Oppenheimera też jest cokolwiek pretensjonalne. Chociaż jego późniejsza działalność dowodziła, iż rzeczywiście sprawa kumulowania i ewentualnego użycia arsenału jądrowego, leżała w centrum jego uwagi. Dostrzegał on wszelkie zagrożenia z tym związane, domagając się międzynarodowej kontroli broni atomowej. Niestety, to jakby nie interesowało Nolana (a jest on nie tylko reżyserem filmu, ale i jego scenarzystą), który zamiast tego poświęca nieproporcjonalną ilość filmowego czasu przesłuchaniom Oppenheimera przed Komisją Energii Atomowej w 1954 roku, które jako żywo przypominały sąd nad naukowcem obracającym się przed wojną w środowisku amerykańskich organizacji lewicowych (zwanych cokolwiek na wyrost – i jak przystało na czasy McCarthy’owskiej histerii w Stanach lat 50. – komunistycznymi) czy wręcz podejrzanym o szpiegostwo na rzecz Sowietów.

       „Oppenheimer” Nolana sprawia wrażenie filmowego majstersztyku – bo rzeczywiście jest w nim cała masa rzeczy po mistrzowsku wyegzekwowanych – ale może właśnie dlatego gubi się w nim prawda o człowieku, jakim był Robert Oppenheimer. To bogactwo elementów świetnych (ot, choćby rewelacyjne wystąpienie Roberta Downey’a Jr.) pada jednak ofiarą czegoś, co można nazwać „over-editing„, a wyrażając się po polsku: montażowego przekombinowania. I chodzi mi nie tylko o przeskoki czasowe, zamulone a sztuczne dialogi, poszarpaną ścieżkę dźwiękową (jej jakość jest miejscami skandalicznie zła), mozaikę obrazów sklejoną jakby na sterydach… ale przede wszystkim o wytrącanie z rytmu filmowej narracji i gubienie suspensu.

       Znane jest – mające coś z gigantomanii – zamiłowanie reżysera do extra-wielkiego ekranu, ale – tak, jak uwielbiam oglądanie filmów na dużym ekranie, tak ten IMAX w „Oppenheimerze” wydawał mi się cokolwiek na wyrost – choćby dlatego, że gross filmu stanowiły gadające głowy, a ukazanie nuklearnej eksplozji to jednak za mało, by usprawiedliwić taki ogromny format. Zresztą, te prawdziwe, zarejestrowane na filmach dokumentalnych wybuchy jądrowe, i tak robią na mnie większe wrażenie, niż te wygenerowane komputerowo w filmowych studiach. Podobnie pulsujące kosmiczno-jądrowe wizje, jakie nękają Oppenheimera – ginęły, jak dla mnie, w ogłuszającym zamęcie.

       W sumie: za dużo w tym filmie Nolana samego Nolana. Rękę reżysera czuć w każdym momencie filmu – zamiast o tej ręce zapomnieć. Kto chce patrzeć na „Oppenheimera” jak na nolanowskie dzieło – ten będzie zachwycony. Kto jednak chciałby dotrzeć do prawdy o Oppenheimerze-człowieku, to będzie moim zdaniem omamiony. Przede wszystkim warsztatowymi sztuczkami – a reżyser jest prestidigitatorem przednim.

       Mnie jednak dziwi to sztuczne i wykalkulowane podejście do tak charyzmatycznej i niezwykłej postaci, jaką był Oppenheimer. Tym bardziej, że Nolan doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo ambiwalentnym i paradoksalnym człowiekiem był „ojciec” atomowej bomby (swoją drogą: tylko w płyciźnie środków masowego przekazu można było ulepić tak infantylny przydomek). A jednak wolał się popisać swoim kunsztem, niż ukazać nam człowieka z krwi i kości – zwłaszcza, że tym człowiekiem był geniusz.

* * *

7.8/10

Komentarze 2 to “SIEWCY ŚMIERCI, NISZCZYCIELE ŚWIATA – o filmie Christophera Nolana „Oppenheimer””

  1. KINO AD 2023 – filmowe podsumowanie roku | WIZJA LOKALNA Says:

    […] Piszę o tym szerzej w swoich recenzjach („Killers of The Flower Moon” – TUTAJ, „Oppenheimer” – TUTAJ), teraz tylko o nich wspomnę. Można się podziewać, że w okresie […]

  2. OSCARY 2024 – NAJLEPSZE FILMY | WIZJA LOKALNA Says:

    […] stały się razem pop-kulturowym fenomenem. Wygląda na to, że rok 2023 okazał się rokiem „Oppenheimera” i „Barbie”, zaspokajając potrzebę masowej widowni, zarówno na widowiskowy spektakl z pewnymi […]


Co o tym myślisz?