„NORMALNOŚĆ” JEST ABSTRAKCJĄ – mówi WOJCIECH PSZONIAK

.

Wybitny aktor sceny i filmu polskiego. Współpracował z najlepszymi twórcami kina w Polsce i Europie. Od kilkunastu lat mieszka w Paryżu, gdzie występuje w teatrze, tworzy nowe, znakomite kreacje w filmach. Nie stroni również od lżejszej, kabaretowej muzy, o czym świadczy choćby jego udział w najnowszym programie kabaretu „Pod Egidą” Jana Pietrzaka, prezentowanym Polonii kilkunastu miast amerykańskich. Pierwszym z nich było Chicago. Tu też miała miejsce rozmowa z artystą.*

.

Wojciech Pszoniak: Muszę panu powiedzieć, że wielu aktorów kłamie, a większość z nich udaje.   (zdjęcie własne)

Wojciech Pszoniak: Wielu aktorów kłamie, a większość z nich udaje (zdjęcie własne)

.

STANISŁAW BŁASZCZYNA: Co Pan – aktor, odtwórca znakomitych, poważnych ról dramatycznych – robi w towarzystwie satyryka, „kabareciarza”, Jana Pietrzaka?

WOJCIECH PSZONIAK: Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba się cofnąć do lat 70-tych, kiedy zaczęliśmy razem pracować. Znamy się jeszcze z czasów studenckich, kiedy ja, w Gliwicach, robiłem swój studencki kabaret. Gdy przeniosłem się do Warszawy, Jan Pietrzak zaproponował mi występy w swoim kabarecie. Nie umiem żyć bez śmiechu. Lubię jak ludzie wokół mnie się śmieją – sam lubię się śmiać, wygłupiać, powodować ten śmiech.
U Pietrzaka znalazłem odpowiednie miejsce, choćby z tego powodu, że mogłem sam improwizować, „przepuszczać” wszystko przez siebie i swoje poczucie humoru. Tutaj wreszcie znalazłem coś w rodzaju zawodowego wypoczynku, gdyż był to kabaret zarówno liryczny, jak i polityczny. Spotykali się w nim ludzie różnego pokroju, często doskonali autorzy. Z Jankiem jestem w Ameryce po raz drugi. Pierwszy raz byliśmy tu dokładnie 10 lat temu.

– W jakich rolach czuje się pan najlepiej? Czyżby komediowych? Skądinąd wiadomo, że nie wszyscy aktorzy potrafią z równym powodzeniem zagrać w tragedii i w komedii.

– W dobrych. Nie ma to dla mnie znaczenia. Każda rola dramatyczna dotyka w swojej istocie granicy śmiechu, tak jak rola komiczna – powagi i tragedii. Również i we mnie to się uzupełnia. Nie interesuje mnie rozśmieszanie za wszelką cenę. Śmiech musi mieć jakąś dodatkową funkcję – tzn. powinien nie tylko relaksować, ale i uczyć, nieść ze sobą jakąś refleksję. Wtedy to jest mądry śmiech, a nie chichot.

– Udzielił pan już w swojej karierze niejednego wywiadu. Czy lubi pan mówić o sobie?

– Nie lubię… Nie lubię mówić o sobie wprost. Nie uważam, żeby było to szczególnie fascynujące. Co innego, gdy opowiadam o tym, czym się zajmuję, co mnie otacza, co mogłoby mieć jakąś wartość dla innych.

– Krąży taka opinia – dosyć powszechna – że aktorzy to ekshibicjoniści. Ci zaprzeczają, mówiąc, że są zupełnie normalnymi ludźmi…

– Proszę mi pokazać takiego „zupełnie normalnego” człowieka. Jeżeli mi pan powie, kto jest normalny, to ja powiem, czy aktorzy są normalni. Pojęcie normalności jest pojęciem abstrakcyjnym – coś takiego w ogóle nie istnieje. Takiego „normalnego” człowieka, to nawet bałbym się spotkać.

– W takim razie, czym aktorzy wyróżniają się spośród innych śmiertelników?

– Trudno powiedzieć. Przede wszystkim – aktor do aktora niepodobny. Może gdybyśmy zrobili jakąś ankietę socjologiczną, wyłoniłyby się jakieś charakterystyczne, szczególne cechy. Na pewno istnieje coś takiego, jak cecha zawodowa. Np. taksówkarze są na całym świecie w jakimś stopniu do siebie podobni. Również marynarze, lekarze, nauczyciele…

– Czy aktorzy uważają się za społeczność wybraną?

– Trudno mi jest mówić o aktorach, bo właściwie nie mam z nimi wiele do czynienia. Nigdy nie zamknąłem się w aktorskim getcie, m.in. dlatego uciekłem od teatru w Polsce, by nie zamykać się w jakichś ramkach. Interesuje mnie świat i wiele różnych rzeczy w życiu. Tak też się układa krąg moich znajomych, wśród których są reżyserzy, lekarze, malarze, muzycy… Nie uważam się za reprezentanta środowiska aktorskiego.

– A jednak jest to pański zawód.

– Tak, choć z wykształcenia jestem muzykiem – gram na skrzypcach, saksofonie, oboju. Robiłem w życiu bardzo wiele rzeczy: byłem skoczkiem spadochronowym, sternikiem, wspinam się w górach, piszę…
Po co to panu opowiadam?
Ponieważ w żadnej z tych dziedzin nie byłem na tyle zdolny, żebym mógł naprawdę w niej do końca się zrealizować, wyrazić to, co czuję. Aktorstwo – jeżeli potraktuje się je poważnie – może być jedną z najpiękniejszych dziedzin sztuki.

Wojciech Pszoniak: Gdy gram, nie ma kogoś innego – to zawsze jestem ja (zdjęcie własne)

Wojciech Pszoniak: Gdy gram, nie ma kogoś innego – to zawsze jestem ja (zdjęcie własne)

– Jaką cenę przychodzi płacić za to, że jest się aktorem?

– Ja nic za to nie płacę. Ba!… to inni mi za to płacą (śmiech). Staram się mieć bardzo trzeźwy stosunek do siebie – do tego, co robię, do tego, co o mnie mówią.
Jednakże niebezpieczeństwo tego zawodu polega na tym, że w pewnym momencie próżność niekontrolowana (a próżność to cecha, która istnieje u każdego człowieka) zaczyna dominować. I jeżeli straci się nad tym kontrolę, to wtedy może być to groźne. trzeba mieć w życiu jakąś bazę, konkretne miejsce zaczepienia, do którego zawsze można wrócić i się tam schronić.

– Jak reaguje pan na niepochlebne krytyki dotyczące pańskich kreacji? Słyszałem, będąc jeszcze w Polsce, jak zarzucano panu manieryczność, niekiedy wręcz histeryczność gry.

– W ogóle się tym nie przejmuję. Dużo zależy od tego, kto to pisze i jakie ma intencje. A kto powinien o tym pisać? Otóż aktorzy, reżyserzy! A to się bardzo rzadko zdarza. Piszą więc ludzie, którzy nie potrafią ani reżyserować, ani grać. Poza tym, trzeba dać ludziom prawo do tego, że może im się coś nie podobać. Czasem zdarzają się krytyki słuszne i mądre. Wtedy nawet można coś na tym skorzystać. Innym razem są głupie i złośliwe. Iluż to muzyków, pisarzy, poetów nigdy by nie zaistniało, gdyby się przejmowali niepochlebnymi krytykami.
Aktorstwo wymaga od człowieka potwornej siły i odporności psychicznej. Dlatego swoich studentów zawsze staram się przygotować na wypadek niepowodzenia.

– Właśnie – z jednej trony aktor musi być silny psychicznie, a więc mieć osobowość mocno zintegrowaną; a z drugiej – musi być w jakiś sposób „rozchwiany”, by posmakować różnych stanów emocjonalnych, zagłębić się we własne wnętrze w poszukiwaniu nowych uczuć, często nieznanych sobie dotąd reakcji.

– To wymaga niezwykłej dyscypliny. Żadnych półśrodków – podpierania się alkoholem czy narkotykami. To musi być świadome.
Muszę panu powiedzieć, że wielu aktorów kłamie, a większość z nich udaje. Największy błąd polega na tym, że próbują się utożsamić z kimś innym, a z „samym sobą” tego nie potrafią, gdyż bardzo często „sami” nie istnieją. A aktor przede wszystkim sam musi mieć osobowość. Jeżeli jej nie posiada, to będzie się utożsamiał z kimś innym, będzie „kogoś” grał. W moim przypadku, gdy gram, nie ma kogoś innego, to zawsze jestem ja: ja-Robespierre, ja-Korczak, ja-Makbet… Odwołuję się więc tylko do siebie.
Proszę sobie wyobrazić, że jest pan w środku kółka i zaprosił pan do tego kręgu matkę, narzeczoną, dyrektora, kumpla, szefa, policjanta… Dla każdego z nich będzie pan kimś innym. I to właśnie jest aktorstwo – to, co wynika z reakcji z drugim człowiekiem.

– Od wielu lat mieszka pan, gra i kręci filmy na Zachodzie Europy. Jakie zasadnicze różnice dostrzega pan w systemie pracy – jeśli chodzi o świat kina i teatru – w Polsce i za granicą? Odnieśmy to pytanie do stanu sprzed kilku lat, ponieważ podejrzewam, że obecnie w Polsce żadnego systemu jeszcze nie ma – wszystko ulega teraz restrukturalizacji, przeformowaniu – a to nowe jeszcze w powijakach.

– Wobec tego, że aktorów jest na Zachodzie bardzo wielu, konkurencja jest okrutna. Dlatego najważniejszą rzeczą dla aktora tutaj jest dostanie jakiejś roli, bo dzięki niej może jutro wypłynąć, dostać do zagrania coś większego, zrobić w końcu karierę. W Polsce samo otrzymanie roli nigdy nie było problemem, ponieważ wszyscy mieli przydzielone etaty w teatrach czy telewizji. Nie było walki, która jest tutaj.
Kiedy zaczynałem w Paryżu, miałem takie np. obawy: jak powiedzieć właścicielce mieszkania, że nie zapłacę czynszu, bo nie dostałem roli? To są rzeczy, które do tej pory nie były znane polskiemu aktorowi, bo ten był przed nimi w Polsce chroniony.
Teraz nic się nikomu nie należy, trzeba samemu walczyć – udowodnić, że się umie mówić czy tańczyć. Trzeba pracować i zarabiać na siebie.

– Głośna była pańska rola Robespierra w „Dantonie” – w filmie nakręconym przez Andrzeja Wajdę we Francji. Podobno Francuzom ten obraz bardzo się nie podobał; byli wręcz oburzeni, że „jak to! Polacy śmieją im relacjonować ich własną historię!” – na dodatek tak doniosłe wydarzenie, jak Wielką Rewolucję!

– Nieprawda. To nie tak. Ale zdarzyło się, że niektórzy pisali takie głupoty o tym filmie, jak np. to. że Wajda chciał pokazać Jaruzelskiego – jako Robespierre’a, Wałęsę – jako Dantona etc. Wierutne bzdury, takie pie…nie! „Danton” odniósł nawet niemały sukces komercyjny. Nie był to na pewno film zajadle krytykowany.

– Zagrał pan w nim razem z Gerardem Depardieu, aktorem, który ostatnio robi także karierę tutaj, w Stanach – w tym roku dostał np. nominację do Oscara.

– Znamy się się już od 14 lat. W 1977 roku przyjechałem do Paryża grać w sztuce, w której również grał Depardieu. Niezwykle go cenię, bardzo lubię, poza tym jesteśmy kolegami. Uważam, że jest jednym z najwybitniejszym z aktorów francuskich, może nawet europejskich. Grałem z nim także w wielu innych filmach. Mam nadzieję, że zrobimy coś jeszcze razem w przyszłości.

– Rozmawiając tutaj, w Ameryce, nie można się obyć bez pytania o pańskie zdanie na temat aktorstwa amerykańskiego. Kogo darzy pan szczególnym uznaniem?

– Jak wiadomo, istnieje tutaj tzw. „star system”, który nie ma nic wspólnego z prawdziwym aktorstwem, dlatego bardzo trudno jest określić stan aktorstwa amerykańskiego. Jednakże z tego systemu wyłania się kilku naprawdę świetnych aktorów, których bardzo cenię. Są nimi np. Robert De Niro, Dustin Hoffman, Jack Nicholson, Meryl Streep… Oni potrafią łączyć „gwiazdorstwo” ze sztuką prawdziwą. Ale taki np. Schwarzenegger – to już zupełnie inny świat…
Nagą prawdą jest teatr. Człowiek musi stanąć na scenie, żeby udowodnić, że jest aktorem. Bardzo to dziwne, wydaje się może nawet anachroniczne, ale według mnie dopiero teatr nobilituje aktora.

– Dziękuję w imieniu Czytelników naszego pisma za rozmowę i życzę udanego pobytu w Stanach.

greydot

* Rozmowa z Wojciechem Pszoniakiem miała miejsce w 1995 roku i została opublikowana w formie wywiadu w tygodniku „Relax”.

Inne odcinki cyklu: TUTAJ.

.

Komentarzy 20 to “„NORMALNOŚĆ” JEST ABSTRAKCJĄ – mówi WOJCIECH PSZONIAK”

  1. Jula :D Says:

    Wojciech Pszoniak, tak w Polsce zaistniał jako „gwiazdor” ;) po „Ziemi Obiecanej” A. Wajdy. To znaczy znany szerszej publiczności, to samo z Sewerynem. Obaj zresztą wyjechali potem do Francji i tam zaistnieli jako aktorzy. :)
    Teraz Seweryn wrócił do Polski, jest dyrektorem teatru Narodowego a Pszoniak też był w międzyczasie w Polsce.

    Któraś ze starszych aktorek powiedziała, że teatr jest raczej dla młodych ludzi, coś w tym jest.
    Ciekawa jestem gdzie teraz jest ten aktor, po nim nastały kolejne młode pokolenia aktorów, które też już dorastają.
    Pamiętam jak byłam ze szkoły na wycieczce w Krakowie i siedzieliśmy sobie pod sukiennicami, to On się tam przewinął.
    Fajnie tak było zobaczyć znanego aktora w realu na wyciągnięcie ręki. ::D ..
    Nie wiedziałam, że on nie po szkole teatralnej był. Proszę, proszę, zawsze coś nowego można doczytać u Ciebie. I pomyśleć Pszoniak z wykształcenia MUZYK ?… (prawie multiinstrumentalista?! .. )
    Pozdrawiam! ;)

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Ja też nie wiedziałem, że z Pszoniaka taki muzyk. Swoją drogą to trochę dziwne, że w żadnym filmie nie wygrał on tego swoje atutu muzyka (przynajmniej mnie nic nie jest na ten temat wiadomo). Zresztą, aktorzy zwykle są też bardzo uzdolnieni muzycznie, często świetnie śpiewają (dowodów na to jest bez liku).

      Ja jakoś nie miałem szczęścia do przypadkowych spotkań z aktorami, zwykle umawiałem się z nimi telefonicznie ; ) ) Raz tylko niespodziewanie wpadłem w Hotelu Beverly Hills na Warrena Beatty (mimo, że w samym Hollywood i na stripie Bulwaru Zachodzącego Słońca byłem dziesiątki razy).
      Oczywiście nie liczę spotkań z takimi fake celebrirties, jak np. ta pani, spotkana kilka miesięcy temu na Trotuarze Gwiazd na Hollywood Blvd. (tutaj w towarzystwie mojej szwagierki, Reni):

      https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2015/01/marilyn-on-hollywood-blvd.jpg

    • Simply Says:

      Fantastyczny aktor. Oprócz głośnych kreacji scenicznych ( m. in. młody Wierchowieński w ,, Biesach” Wajdy w krakowskim Teatrze Starym 71′ ) , przed ,, Ziemia Obiecaną ” Pszoniak zagrał co najmniej dwie duże , wybitne role filmowe w 72′ ; w ,, Diable” Żuławskiego” i ,, Przeprowadzce” Gruzy . Niestety , obydwa nie przeszły kolaudacji i powędrowały na półki ; ,, Przeprowadzka” w ograniczonej liczbie kopii, na krótko weszła na ekrany w 82′.
      Mimo starań Żuławskiego i zielonego światła dla ,,półkowników ” w czasach Soilidarności , ,, Diabła” nie dało się wprowadzić wtedy na ekrany , nawet w ograniczonym rozpowszechnianiu . Nawet ówczesny szef Stowarzyszenia Filmowców Polskich Andrzej Wajda , skądinąd bliski znajomy reżysera nie mógł nic zrobić – były ostre naciski tym razem już nie ze strony partii, a ultrakatolickiej części opozycji, jak i samych katabasów – tego filmu po prostu wszyscy się bali. ,, Diabeł’ miał premierę dopiero w 1988 , wyświetlano go wyłącznie w DKF-ach.

      • Stanisław Błaszczyna Says:

        Nie wiem, może gdybym oglądał „Diabła” w moich „odjechanych” latach, to bym się nim przejął. Teraz oglądałem ten przydługi klip i wydało mi się to nieco pretensjonalne i histeryczne. Zresztą, Żuławski – choć kiedyś mnie ten facet intrygował (swego czasu przeczytałem kilka jego erotomańskich książek) – ma wg mnie nieźle poprzewracane pod sufitem, co dotarło do mnie wyraźniej przy okazji jego „Szamanki” (pisałem swego czasu o tym filmie, spróbuję to może kiedyś wygrzebać).

        A Pszoniak zapada w pamięć.
        To już jego klasyka:

        • Simply Says:

          ,,…ma wg mnie nieźle poprzewracane pod sufitem…”
          Hehe, to tak , jak dla mnie Zanussi.
          Obejrzyj ,, Opętanie” , jeśli nie widziałeś.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Żeby nie było nieporozumień: ktoś, kto ma poprzewracane pod sufitem też może zrobić dobry film (mało takich?), ale na pewno (wg mnie) dobrym filmem nie jest „Szamanka”, i chyba dobrym filmem nie jest (piszę „chyba”, bo słabo ten film pamiętam) „Diabeł”. Czasem „poprzewracanie pod sufitem” przyczynia się do tego, że film jest zły (jak te przykłady, które podałem), czasem do tego, że film jest dobry, a nawet wybitny (całkiem możliwe, że jest tak w przypadku „Opętania”, ale pewności nie mam, bo filmu nie oglądałem).
          Tak, czy siak, „poprzewracanie” pozostaje „poprzewracaniem”.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Gliwice dumne ze swego obywatela :)

      Teraz widzę, że w moim pierwszym pytaniu w wywiadzie trochę tak bez sensu się dziwię że Pszoniak występuje w kabarecie Pietrzaka, bo przecież jest on także świetnym aktorem komediowym – co widać doskonale w tym drugim skeczu z Fronczewskim (nieźle wychodzi mu ta mina idioty ;) ).
      Ale wszyscy uparli się obsadzać go w rolach dramatycznych, gdzie wypadał często wręcz demonicznie (bo z łatwością sprawia, że jego twarz ma wyraz drapieżny – może nawet diabelski ;) ).

  2. Ewa-Joanna Says:

    Zastanawiam się, gdyby tak wszyscy znaczący twórcy, artyści opuścili ten kraj w niepewnych, trudnych latach osiemdziesiątych…? Tak poza panem W. Pszoniakiem uczynił np. K. Pieczyński, para Barańska, Antczak i paru innych…Zawsze myślę o artystach jak o ludziach „specjalnej powinności”, (coś jak lekarze, tylko nie od ciała, a od dusz ludzkich). Poza tym czy opuszcza się „swój” naród w potrzebie, a może to zwykły problem „szczurów i okrętu” lub wszechogarniającego materializmu (1-sze przykazanie: być bogatym)? A przecież lubiłam Pana POLSKIE role, na czele z brawurowo zagranym Żydem w „Ziemi obiecanej”. Szkoda…

    • ortalion Says:

      Nie rozumiem dlaczego się dziwisz.!!!
      Polska jest kulturalnym zadupiem, oczywiście nie brakuje nam wybitnych artystów, jak choćby nawet Pszoniak, ale mamy „gówniane społeczeństwo”, które nie szanuje się żadnej indywidualnosci i ani inności.
      Wiec ludzie typu Pszoniak maja do wybory albo pakować manatki i rozwijać swój talent za granicą, albo gnić tutaj razem z Rydzykiem, Kaczyńskim, Sikorskim, Kopacz… całym tym szmacianym POPiSem z Koziej Wólki.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Ani Polska nie jest „kulturalnym zadupiem”, ani polskie społeczeństwo nie jest „gówniane” – takie uogólnienia, na dodatek wulgarne, są wg mnie niedopuszczalne w dobrym towarzystwie kulturalnych ludzi.
      W dbałości o kulturę warto zacząć od poprawy kultury u siebie samego.

      W Polsce lat 80-tych panowała tak beznadziejna atmosfera (PRL był już właściwie truchłem, podobnie jak jego władze), że wcale się nie dziwię setkom tysięcy Polaków, którzy wyjechali wówczas z Polski.
      Nie dziwię się także tym, którzy – a są tych młodych ludzi już całe miliony – wyjechali z Polski w ostatnich latach, nie widząc w tym kraju lepszych perspektyw dla siebie. Kto ponosi za to winę? Ci, którzy „budowali” Polskę w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, bo przecież nie młode pokolenie.

      A emigracja artystów to jeszcze inny temat.
      Generalnie – każdy powinien mieć prawo do wyboru miejsca zamieszkania i kraju, w którym chce żyć. Oczywiście, ma to swoje uwarunkowania, jak również konsekwencje.

  3. Tess Says:

    Ciekawy artykuł o Pszoniaku.
    Jedna z wielu zawartych tam wypowiedzi (Maciej Karpiński, 1976 r.) o aktorze:

    „(…) Pszoniak – grając – nie wyzbywa się samego siebie. Buduje role nie z elementów zewnętrznych, obcych, których można się wyuczyć, lecz z tego ludzkiego materiału będącego w nim samym, w jego bogatej – jak w każdym człowieku – osobowości, której nie pragnie ukryć pod kostiumami, szminką, lecz z której czerpie wewnętrzną prawdę.”

    Całość:
    http://culture.pl/pl/tworca/wojciech-pszoniak

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Ciekawe wypowiedzi Karpińskiego o Pszoniaku.
      To, co mówił aktor w wywiadzie, jaki z nim przeprowadziłem, tylko to potwierdza (np. to o konieczności budowania roli na swojej osobowości, a nie „udawania” kogoś innego).

  4. rolka Says:

    Wojciech Pszoniak mówił:

    Nie uważam się za „zawodowego aktora”. Zawodowy ma być pilot samolotu, chirurg, budowniczy mostów. Poeta, ksiądz to nie zawód, to coś więcej. U artysty warsztat jest konieczny, ale nie wystarcza. Trzeba dbać o szereg rzeczy znacznie trudniej uchwytnych. Na przykład stosunek do wartości. Udział w miernych, pozbawionych ambicji produkcjach, na przykład w głupich sitcomach telewizyjnych, nie jest bezkarny. Pozostawia ślad. Sztuka aktorska to także odwaga zadbania o własną kondycję moralną, psychiczną, emocjonalną. Ja, kiedy czuję, że za dużo gram w teatrze i zaczynam się zużywać – przerywam. Zajmuję się przez jakiś czas czymś innym. Czytam, podróżuję, wymyślam przepisy kulinarne, słucham muzyki. Uzupełniam to, czego mi akurat brakuje, by być nie tylko rzemieślnikiem, ale przede wszystkim samoświadomym, pełnym człowiekiem. Inaczej nie czułbym się aktorem, ale „produktem” czy wytwórcą „produktów”. Przynajmniej tak rozumiem etos aktorski i to próbuję przekazać swoim studentom.

    W serialach zaczynają grywać modelki, piosenkarze, dziennikarze. Sztuka zdemokratyzowała się w sposób niebywały. Ktoś, kto prezentuje wypchaną zebrę w formalinie lub czaszkę ludzką inkrustowaną brylantami, uważa się za artystę. Jestem przekonany, że także w sztuce powinny obowiązywać pewne kryteria. Te, które uwzględniają istotną różnicę między np. kompozycjami Piotra Rubika i Krzysztofa Pendereckiego. Nie każdy, kto występuje na scenie, jest aktorem, i nie każdy, kto gra na instrumencie, jest muzykiem. Sam fakt, że ktoś ma sklep, nie znaczy, że jest handlowcem. Są jeszcze, myślę, jakieś punkty odniesienia. Zresztą nie tylko w Polsce. Idąc do teatru, niejeden widz zastanawia się, czy np. tarzanie się na scenie jest sztuką. Chcemy zobaczyć Szekspira, a to, co powstaje, jest tylko jego recyklingiem. Tego rodzaju sztuka – mówię otwarcie – mnie nie interesuje.

    Nadzieja jest wartością bezwzględną. Można egzystować bez wielu rzeczy. Nie można jednak żyć bez nadziei. Tam gdzie przestaje ona funkcjonować mamy do czynienia z tragedią, ze śmiercią. W wymiarze czysto filozoficznym jest to coś, co dotyczy każdego z nas. Każdy gdzieś czasem wątpił, stawał w obliczu beznadziei. Sama tylko symbolika słowa „beznadzieja”, oddaje pewien tragizm oraz dramat człowieka. Przy tym są oczywiście różne wymiary i przejawy nadziei. To wszystko jest w ciągłym ruchu. Człowiek, często nie zdając sobie z tego sprawy, mógłby nie posiadać kont, majątków, ale mieć nadzieję. Tymczasem nie mając nadziei, dopiero pozostaje tak naprawdę bez niczego.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Podobają mi się te wypowiedzi Pszoniaka. Zwłaszcza te, które mówią o konieczności stosowania pewnych kryteriów w sztuce (także w sztuce aktorskiej).
      Passus o nadziei też do mnie trafia.

      • sarna Says:

        Kryteria w sztuce – a cóż za nie obecnie można przyjąć ? Czy jak znany aktor puści przysłowiowego bąka w towarzystwie i podkreśli przy tym, że to sztuka, w dodatku wielka sztuka – to to już jest sztuka ? zwłaszcza, że cała reszta małpując go siłuje się by się na to zdobyć by być trendy ?
        Byłam ostatnio w teatrze na premierze Amadeusza. Kto to zacz wiadomo, geniusz i gałgan, któremu uchodziło bycie prymitywem. Sztuka teatralna w moim odczuciu wymaga jednak zachowania kultury języka, prymitywizm postaci można ukazać w sposób kulturalny posiłkując się różnymi środkami wyrazu, ale po co ? Wystarczy ordynarnie złapać kobietę za krocze wymownie pokazując je widowni w całej okazałości, by ukazać charakter granej postaci i wywołać salwy rubasznego śmiechu na widowni, potem owacja na stojąco i w świat idzie wielkie halo o sztuce z górnej półki – ja pierdzielę taką sztukę, wolę swój zaścianek.

  5. sarna Says:

    Z obawy, że coś mi imputujesz, zamilknę wymownie w odpowiedzi na tę presumpcję ;)


Dodaj odpowiedź do Stanisław Błaszczyna Anuluj pisanie odpowiedzi