AMERYKANIE W HISZPANII – romantyczni i rozważni?

O wystawie „Americans in Spain: Painting and Travel, 1820–1920” w Muzeum Sztuki w Milwaukee

 

Edwin Lord Weeks, Interior of a Mosque at Cordova

.

W wieku XIX amerykańscy malarze regularnie zaczęli odbywać podróże do Hiszpanii, często wybierając się tam całymi grupami. Dość szybko kopiowanie hiszpańskich mistrzów w madryckim Prado już im nie wystarczało, wyruszali więc ze swoimi paletami i szkicownikami w kraj. A mieli dokąd jechać i co szkicować: Segowia, Grenada, Sewilla, Kordoba, Ronda, Toledo… Miasta malownicze jak z bajek z tysiąca i jednej nocy, wypełnione architektonicznymi cudami, meczetami i katedrami, pysznymi ozdobami, tajemniczymi ogrodami – amalgamatem kultur tak różnych, jak chrześcijańska i mauretańska – mieszaniną tradycji katolickiej, żydowskiej, muzułmańskiej, romskiej… Z tańcami flamenco i walkami byków, modłami w meczetach i kościelnymi procesjami. Z miłosną pasją i tragizmem poświęceń. Z winem lejącym się jak bycza krew – i vice versa.

Wszystko to odzwierciedla się w zgromadzonych na wystawie w Muzeum Sztuki w Milwaukee obrazach. I mimo, że pewne motywy – jak np. słynna Alhambra w Grenadzie, czy żywiołowe tancerki flamenco z gorącą Carmencitą na czele – powtarzają się, to zebrana na tę okazję kolekcja jest niezwykle różnorodna.

Cieszyło mnie to, że najwięcej znalazło się w niej obrazów Sargenta i Chase’a, których to malarzy nie tyko poważam, ale i lubię. Całą salę poświęcono Robertowi Henriemu, którego po raz pierwszy widziałem w takim natężeniu. Kilka obrazów Mary Cassatt przypominało, że jest ona chyba jednak najwybitniejszą malarką amerykańską (Georgii O’Keeffe niczego nie ujmując) – tak znakomicie wczuła się ze swoim pędzlem w rodzajową „hiszpańskość”.

Wielkie wrażenie zrobił na mnie nieznany mi wcześniej obraz Edwina Lorda Weeksa “Interior of a Mosque at Cordova” – to z pietyzmem, ale i z fantazją odtworzone zdumiewające wnętrze Mezquita de Córdoba – z lasem kolumn i łuków oraz grupą arabów modlących się przed niewiarygodnie dekoracyjnym mihrabem. Ogromnie spodobał mi się także „Mauretański wojownik” Chase’a, mimo jego mocno uromantycznionej i udramatyzowanej aparycji – to jednak cudownie wyczarowanej za pomocą pędzla.

Nie sposób napisać o wszystkich obrazach, które zwróciły moją uwagę, często sprawiając mi wielką estetyczną przyjemność, która przecież musi wynikać z czegoś więcej, niźli tylko z odpowiednio nałożonych na płótno pędzlem lub szpachelką barwnych plam, smug czy kresek. Jeżeli istnieje jakaś transcendencja poza widzianą przez nas gołym okiem ordynarną materią, to tym bardziej czymś transcendentnym jest to, co przeczuwamy poprzez piękno malarskiego arcydzieła, objawiającym się nam dzięki mistrzostwu jego twórcy.

* * *

.