Na marginesie wystawy „Botticelli and Renaissance Florence: Masterworks from the Uffizi” w Minneapolis Institute of Arts
.
.
Kiedy słyszymy „Botticelli” to myślimy zazwyczaj „Wiosna” i „Narodziny Wenus”. Wystawa, której gospodarzem jest Minneapolis Institute of Arts, może to ograniczone jednak skojarzenie znacznie rozszerzyć, prezentując kilkadziesiąt prac jednego z najsłynniejszych malarzy włoskiego Quattrocenta, jakim był Sandro Botticelli. To one stanowią gros zgromadzonych na niej dzieł sztuki, choć znajdują się tam również inne eksponaty z nieprzebranych zbiorów florenckiej Galerii Uffizi, związane w taki czy inny sposób z twórczością Alessandra di Mariano di Vanni Filipepiego (jak brzmi pełne i prawdziwe nazwisko Botticellego).
Tytuł wystawy „Botticelli and Renaissance Florence: Masterworks from the Uffizi” mógł rodzić nadzieję na bogate i kompleksowe przedstawienie tego wybuchu ludzkiego geniuszu twórczego i fermentu ideowego, jaki miał miejsce w rządzonej przez Medyceuszy Florencji na przełomie XXV i XVI wieku (przypomnijmy, że w tym samym czasie mieszkali w tym mieście i tworzyli tacy giganci Renesansu, jak Leonardo da Vinci, Michał Anioł i Rafael), jednak czy owe oczekiwania mogły być spełnione?
Otóż niezupełnie, bo jeśli np. spodziewamy się zobaczyć w MIA właśnie „Wiosnę” i „Narodziny Wenus” – kluczowe dla włoskiego Renesansu arcydzieła, bez których jednak nie sposób ogarnąć naturę twórczości Botticellego, łączącej ówczesną sztukę z antykiem i chrześcijaństwo z pogaństwem – to ich tam nie uświadczymy (podobno rząd włoski zakazał wywozu tych obrazów za granicę).
Ale chyba nie to było zamiarem kuratorów wystawy, by dostarczyć nam encyklopedycznej wiedzy o florenckim Renesansie. Nie byli też w stanie zaprezentować nam najważniejsze dzieła Botticellego, choćby dlatego, że rozsiane są one po muzeach całego świata, które pilnują ich jak oka w głowie, a wykupienie ubezpieczenia na ich transfer kosztowałoby krocie.Jednakże, przy tym wszystkim, ogólny rozmach i ranga tego wydarzenia tudzież ambitna kompilacja eksponatów różniących się formą, charakterem, czasem powstania i artystyczną jakością – a mimo to spajająca wszystko w logiczną całość – może być źródłem satysfakcji i mocnych wrażeń, stanowiąc doświadczenie niezapomniane i dla naszego zrozumienia sztuki ważne. Przynajmniej tak jest w moim przypadku.
Zanim jednak napiszę coś konkretnego – i jednak apologetycznego – o tej wystawie, to może pozwolę sobie jeszcze na jedną małą skargę: zawiódł mnie brak na niej wspaniałej „Madonny del Magnificat”, podobnie jak lekko rozczarowała nieobecność świetnego „Zwiastowania” (tym bardziej, że oba arcydzieła znajdują się jednak w zbiorach Uffizi). Być może (podobnie jak w przypadku „Wiosny” i „Narodzin Wenus”) nie można było wypożyczyć tych obrazów, będących szczytowymi osiągnięciami nie tylko Botticellego, ale całego malarstwa europejskiego? Pierwszy z nich to najlepsza z „Madonn” spośród wielu jakie namalował w swoim życiu Sandro, a jednocześnie korona wszystkich włoskich tond; drugi zaś to zwiastowanie, z którym niewiele dzieł ukazujących ten moment w życiu Matki Jezusa – autorstwa nawet tych największych malarzy – może się równać (może tylko Fra Angelico, Leonardo, Jan van Eyck…?)
No ale dość tych utyskiwań. Bowiem wszelkie bolączki malkontenta mogła ukoić obecność dzieł będących inspiracją dla Botticellego: od znakomitych rzeźb antycznych ze zbiorów Medyceuszy (jak np. „Przykucnięta Afrodyta”, „Tańczące bachtanki”, czy „Spinario – chłopiec wyciągający cierń ze stopy”); przez obrazy Fra Lippiego – mistrza, który uczył młodego Sandra; po malarstwo innych twórców stanowiące dla twórczości naszego bohatera pewien kontrapunkt (jak np. „Wenus” Lorenza di Crediego), czy też komparatystyczne tło („Madonna i Dzieciątko z młodym Janem Chrzcicielem i Aniołami” Francesca Botticiniego).
No i oczywiście świetne obrazy Sandra, wśród których wyróżniały się: słynny „Pokłon Trzech Króli” (od którego zaczęło się większe poważanie Botticellego), śliczna „Madonna z Dzieciątkiem w Chwale z Aniołami”, bardzo kameralny „Św. Augustyn w celi”, urocze tondo „Madonna adorująca Dzieciątko”, jak również mitologiczne w charakterze, intrygujące płótno „Pallas Atena i Centaur” (tutaj poczułem brak mojego ulubionego, nawiązującego do mitologii, obrazu Sandra, jakim jest „Wenus i Mars” – ale przecież wiem, że Brytole by go raczej ze swojej Galerii Narodowej nie wypuścili).Teraz widzę, że zbyt mało było świeckich obrazów Sandra, bo właśnie na nich najlepiej uwidoczniała się ta słynna „tańcząca kreska” Botticellego. (Waldemar Łysiak zebrał kiedyś epitety, jakimi określano linię rysunku zajmującego nas tu artysty: cudowna, wyrafinowana, elegancka, subtelna, roślinna, manierystyczna, secesyjna, melancholijna… przypominając przy okazji opinię Vanturiego, który uznał Botticellego „najbardziej wyrafinowanym poetą, jakiego kiedykolwiek miała sztuka florencka”).
Jednakże obecne na wystawie obrazy, które wymieniłem powyżej, jak najbardziej były manifestacją tego, co w sztuce Florentczyka uderzało w sposób subtelny acz dojmujący: smutek i melancholia kobiecej twarzy, uduchowienie i delikatność, hermafrodytyczne piękno młodości, zmysłowość platoniczna a jednocześnie bliska namiętności… czy wreszcie bajkowo-idealistyczny anturaż.Pamiętam, że kiedy przed laty oglądałem kolekcje obrazów zgromadzonych w Palazzo Pitti i właśnie w pobliskiej Galerii Uffizi, dość szybko znużyła mnie ich religijna monotematyczność. Bowiem wyglądało to tak, jakby wszyscy ich autorzy uczepili się kilku/kilkunastu tematów z Nowego i Starego Testamentu i eksploatowali je w sposób niemiłosierny. (Dopiero genialna i realistyczna poniekąd „Madonna della seggiola” Rafaela wytrąciła mnie ze znużenia i letargu u Pittich.)
To wspomnienie – na równi z tym, co zobaczyłem na wystawie w MIA – było przyczynkiem do mojej refleksji nad skalą autonomii jaką mieli artyści pokroju Botticellego w wyborze tematów dla swojej sztuki. Bo przecież musieli służyć swoim mecenasom, spełniać ich zachcianki, pieścić ich ego… To dlatego na obrazach, które malowali, umieszczali tych, którzy im płacili – wraz z ich kochankami, żonami, synami, córkami i innymi pociotkami. Tak jest na przykład w doskonałym skądinąd „Pokłonie Trzech Króli”, gdzie możemy zidentyfikować VIP-ów z rządzącego Florencją klanu Medyceuszy: choćby głowę rodu Kosmę (dziadek Wawrzyńca Wspaniałego), który klęczy przed Świętą Rodziną i.. całuje stópki małego Jezuska (sic!) Pomyślał by kto, że oni tacy święci i religijni byli!
.
Ale z drugiej strony – bez ich fortuny i władczej potęgi (pomińmy tu milczeniem skąd ona się wzięła i na ile była produktem eksploatacji, tłamszenia i niszczenia innych ludzi), nie byłoby renesansowych arcydzieł, sponsorowania geniuszy, doskonałej architektury, rozkwitu nauk, czy – paradoksalnie, gdy się weźmie pod uwagę wszelkie bezeceństwa i nikczemności jakie były praktykowane w tamtym czasie – rozwoju idei humanistycznych. Kto wie, może nie byłoby nawet włoskiego Renesansu, bo sam Dante i Petrarka by tu nie wystarczyli?
A wracając do autonomii renesansowego malarza: myślę, że nawet w ograniczeniu tematycznym (jakiemu podlegało dominujące wówczas malarstwo religijne), wybitny artysta – jakim był bez wątpienia Botticelli – mógł uskutecznić swoją odrębność, rozwinąć talent, udoskonalić kunszt i zamanifestować swoją wielkość. Sandro miał również to szczęście, że florenccy bogacze zamawiali u niego obrazy, przed którymi nie musiano klękać ani się modlić – i właśnie tworząc „Wiosnę” czy „Narodziny Wenus” mógł on dać upust swojej kreatywności związanej z mitologią, sztuką klasyczną, greckim i rzymskim antykiem, poezją (której był wielbicielem i znawcą) czy świeckim potraktowaniem nagości i wynikającego z niej piękna.
To zdumiewające jak ten syn garbarza skór zdołał objąć swoim umysłem – inteligencją i wrażliwością – takie spektrum tworzonej przez człowieka kultury i sztuki. Wystarczy tu choćby zapoznać się z jego rysunkami ilustrującymi „Boską komedię” Dantego, czy przyjrzeć się bliżej (do tego potrzebne jest jednak szkło powiększające) niesamowitej „Mapie Piekieł”, której Ralph Loop poświęcił dokument „Botticelli Inferno”, i którą Ron Howard wmontował w swoją (niewydarzoną niestety) kontynuację „Kodu da Vinci” i „Aniołów i Demonów”, czyli ekranizacji książek Dona Browna.Dzieła Botticellego, które można zobaczyć w Minneapolis wystarczają jednak do tego, by uświadomić sobie jego malarski geniusz, ale chyba największą wartością wystawy jest to, że wynika z niej wiele wątków nie tyle pobocznych, co esencjonalnych dla zrozumienia zarówno samego artysty, jak i jego epoki. I to zachęca/zmusza do poszerzenia/odświeżenia naszej wiedzy, a następnie do refleksji – nie tylko odnoszącej się do sztuki, ale i do natury człowieka i jego funkcjonowania w takich a nie innych warunkach historycznych i społecznych.
Jak to było np. z tym homoerotyzmem (biseksualizmem) Botticellego, jego domniemaną gamofobią, czy wreszcie wpływem, jaki miały na niego (i jego twórczość) poglądy Savonaroli, ascetycznego mnicha, który przeorał pod koniec XV wieku świadomość i sumienie Florentczyków – denuncjując ich grzeszność i przywiązanie do próżności – potępiając dogadzanie własnym chuciom, oburzając się na rozrzutność, zbytek i hedonistyczny styl życia Medyceuszy oraz hipokryzję i zepsucie kościelnych katabasów i hierarchów? Czy rzeczywiście wyrzucił on do rozpalonego przez nawiedzonego (acz wszechstronnie wykształconego i charyzmatycznego) dominikanina „ogniska próżności” swoje obrazy i przedmioty zbytku, tak jak wielu innych mieszkańców – w tym i artystów – ówczesnej Florencji?
Tego nie wiemy.Ale wiemy, że po nastaniu rządów Savonaroli, a jeszcze bardziej po jego spaleniu na stosie, malarstwo Sandra przygasło, straciło jasność, wdzięk i kolory; że opuściła go twórcza płodność i że uświadamiał sobie coraz bardziej niezbywalne aspekty ludzkiej kondycji, wyrażone w słowach vanitas vanitatum et omnia vanitas.
Czy można tę prostrację tłumaczyć tylko li starością Mistrza?
Według mnie byłoby to spłyceniem jego głębokiego wniknięcia w istotę świata i naszego życia.
Na szczęście to, co Botticelli zdołał stworzyć wcześniej – w całym swoim bogactwie i pięknie – również stanowi świadectwo tego, co w naszym świecie i życiu jest prawdziwe, sensowne i godne zachwytu. I warte przeżycia.* * *
.
.
UWAGA: Wszystkie zdjęcia, zarówno w tekście, jak i w galerii poniżej, są mojego autorstwa (z wyjątkiem pierwszego – nagłówkowego, które zapożyczyłem z Wikipedii). Robiłem je Iphonem więc ich jakość techniczna pozostawia wiele do życzenia. Niemniej jednak przyczyniają się moim zdaniem do lepszego oddania autentyzmu mojego doświadczenia w zetknięciu z tą wystawą.
.
Afisz wystawy (fot. Stanisław Błaszczyna)![]()
![]()
![]()
![]()
![]()
![]()
![]()
Antonio del Pollaiuolo, Battle of the Nudes, 1470
Ancient Greek, Relief with Dancing Maenads, late first century BCE
Ancient Roman, Three Satyrs Wrestling a Serpent, first century BCE
Fillippo Lippi, Madonna and Child with Two Angels, 1455 – 1460
Filippino Lippi, Head of an Young Woman in a Cap, 1457 – 1504
Filippini Lippi, Saint Martin Dividing His Cloak, 1490 – 1494
Uknown artist, Head Study of a Youth, 1480 – 1500![]()
Workshop of Sandro Botticelli, The Way to Calvary, 1505 – 1510 (detail),
Filippo Lippi, Saint Anthony Abbot, 1455 – 1459
Pietro Vannucci (Il Perugino), Portrait of a Young Man, 1495
Antonio del Pollaiuolo, Piero del Pollaiuolo, Portrait of a Young Woman
Francesco Botticini, Madonna and Child with the Young Saint John the Baptist and Angles (detail of the tondo) 1490 -1495
Lorenzo di Credi, Venus, 1490![]()
Sandro Botticelli, Pallas and the Centaur, 1482
Sandro Botticelli, Portrait of a Young Man, 1470
Sandro Botticelli, Adoration of the Child with Angels (Madonna of the Roses), 1490 -1500
Sandro Botticeli, Adoration of the Magi, 1470 – 75 (detail)
Sandro Botticelli, Madonna and Child with the Young Saint John the Baptist, 1500![]()
Sandro Botticelli, Madonna and Child in Glory with Angels, 1467 -1469
Sandro Botticelli, Madonna and Child in Glory with Angels (detail)
Sandro Botticelli, Saint Augustine in His Study, 1494.
11 stycznia, 2023 o 8:03 am
Była jego wystawa i w Polsce w Warszawie.
No tak ten mnich , podobno był brzydki. Taką historię o nim słyszałam za młodości był kształcony z innymi arystokratami ale nie podobał się . Co do której arystokratki się zalecał , to go zmieniała na innego. I podobno usłyszał , jak jedna z nich kpi z innymi w towarzystwie z niego . Potem już poleciało. Stal takim ” asceta” i innym kazał być… Sam też skazał na śmierć innych ludzi aż i jego spalili , jak piszesz na stosie. Byłam na wycieczce we Włoszech . Taka objazdówka . Nasza przewodniczka znała biegle włoski ale zwiedzając muzea musieliśmy korzystać z przewodników włoskich a oni raczyli nas ciekawymi opowieściami .
No tak czasami nic nie jest takie , jak nam się wydaje. A od tych nawiedzonych , jak najdalej. W większości psychopaci to baaardzo inteligentni ludzie a skutki zna cały świat , te tragiczne z reguły. JP2 , też nie był tym za którego go uważano. Inteligentny był , bo doszedł do najwyższego stołka w tej hierarchii ale w tej instytucji Starorzymskiej od dawna nie jest tak jak powinno.. To tak przy okazji , bo KrK , to ciąg dalszy moim zdaniem starożytnego Rzymu , tego wpływu na Świat , poprzez podboje.. 🥰😘👋🎄
11 stycznia, 2023 o 8:36 am
Jula: na razie tylko jedna uwaga – piszesz chyba o Savonaroli (o którym tylko wspomniałem w moim wpisie), a nie o Botticellim?
Ja chętnie bym się dowiedział jak Ci się podobają obrazy tego malarza? Co o nich sądzisz?
11 stycznia, 2023 o 8:54 am
No cóż, jak sam zauważyłeś, są wzorowane na sztuce antycznej i wpisują się w piękno renesansowej sztuki. A z tego okresu było tych mistrzów więcej, którzy za pieniądze swoich mecenasów mogli popisywać się talentem.
Nie jestem malarzem, nie jestem wykształconą osobą, bym mogła podziwiać detale różniące tego malarza od innych. Dla mnie wpisuje się w twórczość tamtego okresu. Czyli jestem, tak jego dziełami jak i innych, zachwycona i podziwiam. 😯🥰
Bardzo mi się podobają.
14 stycznia, 2023 o 11:09 am
I to mnie cieszy, Jula :)
11 stycznia, 2023 o 8:04 pm
Interesowało by mnie to, jakie techniki stosował Botticelli. Malował temperą na drewnie. Czy z jajkiem czy z olejem? Jak uzyskiwał światłocień?
Jego barwy są czyste. Nie stosował mieszania barw ale chyba nakładał jedne na drugie. Czy stosował grisalle? Podobno rysował najpierw węglem.
Czy różnił się jakoś od innych artystów epoki w stosowaniu środków malarskich? To by mnie interesowało również.
Jak tempera przetrwała do naszych czasów? Czym utrwalał obrazy? A poza tym? Cóż, masz rację że religijna tematyka nuży. A Wiosna i Wenus to też obrazy religijne, tyle że z mitologii starożytnej. Zresztą namalowane również na zamówienie.
Wątpię by w jego epoce było go stać na niezależna sztukę i niezależny wybór tematów. Pewnie nawet nie myślał o tym. To było rzemiosło. Przecież nie malował dla siebie.
Choć z drugiej strony, skoro spalił część obrazów, to znaczy że były tylko jego czy może ktoś zrezygnował z zakupu?
Poza tematyką i jakby komiksowym stylem i fascynującymi barwami to – jak już Ci gdzieś pisałem – Botticelliego bym powiesił w salonie, pod warunkiem, że bym go przerobił. Wyodrębnił jedną postać i może zmienił tło, dodał wąsy🤣 (to żart🤪)
Żywe kolory bardzo lubię, bo chyba słabo rozróżniam niuanse. A kolorami Botticelli zachwyca.
Co do postaci, to mam pewne wątpliwości co do zachowania proporcji. Nawet Venus wydaje mi się trochę niezgrabna. Głowa przechylona jakby była doprawiona. Na niektórych obrazach głowa jest nieproporcjonalna do rąk. Leonardo był pod tym względem dużo lepszy.
12 stycznia, 2023 o 3:03 pm
Zadajesz pytania ciekawe, ale nie miej mi za złe, że w swoim tekście o wystawie dzieł Botticellego (i innych) nie pisałem o technice malarskiej jaką on stosował. To dopiero byłaby… nisza niszy ;)
Ale spróbuję Ci odpowiedzieć (na miarę mojej ograniczonej przecież wiedzy), nie wnikając jednak tak bardzo w szczegóły, bo znowu wyszedłby z tego jakiś elaborat ;)
– Tempera, z tego co wiem, zawsze jest robiona z jajkiem (a konkretnie: z żółtkiem), czasem z olejem. Botticelli stosował i taką i taką. Dzięki temu uzyskiwał niezwykłą jasność i świetlistość kolorów, a zarazem pewną ich „pastelowość”.
– Tempera jest chyba bardziej trwała niż farba olejna (przetrwały malunki, które mają więcej jak 2 tysiące lat). Ma też tę zaletę, że w zasadzie nie ciemnieje z wiekiem, no i nie pęka jak olej – a to dzięki temu, że nie można jej kłaść grubymi warstwami – tak jak to jest w malarstwie olejnym, gdzie często używa się nawet impasto.
– Światłocień na obrazach Botticellego nie gra tak wielkiej roli, jak kreska, linia, kontur, czy kolor. Chiaroscuro (grisaille) stosowali malarze przed nim, ale dopiero w późnym Renesansie i dalej stosowano dramatyczny często światłocień – i robili to ci najwięksi, począwszy od Caravaggia i Leonarda da Vinci, przez Vermeera i de La Toura, po Goyę i innych. Malarstwo Botticellego różni się pod tym względem, bo tam tego nie ma. Jak wiemy mistrzem światłocienia – zwłaszcza w wersji sfumato – był Leonardo. Do chiaroscuro (i sfumato) najlepiej nadaje się jednak farba olejna, a nie tempera. Począwszy od XVI wieku większość malarzy przerzuciła się na olej, choć do dzisiaj używa się tempery.
– Nie sądzę, że „Narodziny Wenus”, czy „Wiosna” to są obrazy religijne. Odnoszą się do dawnej mitologii, która przez Botticellego (i jego sponsorów) traktowana była jako bajka, opowieść, symbol, aluzja czy metafora (to była w zasadzie poezja, literatura). Nikt wtedy nie wierzył już w mity greckie czy rzymskie, tak jak wierzono w Pismo Święte i katolickie dogmaty, czy tzw. Główne Prawdy Wiary.
– Nie wiadomo, czy Botticelli spalił jakieś swoje obrazy w rozpalonym przez Savonarolę „ognisku próżności”. Nie wiemy nawet w jakim stopniu to, co głosił Savonarola wpłynęło na jego myślenie i zachowanie – jak bardzo się tym wszystkim przejął. Są jednak przesłanki mówiące o tym, że kazania Savonaroli nie spłynęły po nim, jak woda po kaczce. I że odbiło się to wszystko w jego twórczości – po spaleniu mnicha malował znacznie mniej, i inaczej (bez wycieczek w mitologię, witalność, pogaństwo i nagość).
– Wybacz, ale oczekiwanie od malarstwa – nawet tych największych twórców – zachowania np. właściwych proporcji ciała, jest naiwne. Jeśli na ich obrazach nie ma tych proporcji to nie dlatego, że oni źle malowali człowieka, ale dlatego, że akurat uznali, iż ważniejsza od nich jest kompozycja obrazu i sposób, w jaki oddziałuje to na widza. Są oczywiście tzw. klasyczne proporcje (antyk przywiązywał do nich wielką wagę – podobnie zresztą, jak Leonardo), ale to, że np. Wenus Botticellego wygląda jakby ją naklejono na obraz – z brakiem balansu, zbyt długimi członkami i nienaturalnie przekrzywioną głową – nie wynikało z błędów malarza, tylko z takiej, a nie innej koncepcji kompozycyjnej.
No i niestety, wyszedł z tego elaborat ;)
13 stycznia, 2023 o 9:02 am
Absolutely incredible. It’s the best exhibit curation I’ve experienced. The way MIA incorporated the Roman sculptures (many of which are in-house pieces) and the Uffizi works really gave a great understanding to the influences and processes. I wish we had gone sooner and had the opportunity to revisit. Thank you!!
14 stycznia, 2023 o 11:22 am
I’m glad to read that. I was also surprised – and pleased – by the way they presented antique artifacts in conjunction with Botticello’s drawings and paintings.
The exhibition was really, really good! I’ve spent several hours enjoying it.
14 stycznia, 2023 o 2:36 pm
Przepiękna wystawa prac Sandro Botticellego – i Jego imponujący warsztat malarski w wizerunkach pięknych kobiet – Madonn.
Piękne zdjęcia !
Toskańska sztukę Botticellego, w malarstwie przepięknych Madonn, oglądałam swego czasu w Galerii w Dreźnie. Wspaniały przebogaty zbiór obrazów wielu, wielu innych znakomitych mistrzów malarstwa.
14 stycznia, 2023 o 2:38 pm
Polecam wizytę we Florencji – notabene rodzinnym mieście Botticellego. Tam jest najwięcej jego obrazów, głównie w Galerii Uffizi.
Ale cała Florencja, sama w sobie, jest warta odwiedzin – ale tego Pani nie muszę chyba pisać.
14 stycznia, 2023 o 2:39 pm
Nie, nie musi Pan, byłam, podziwiałam. Toskania najpiękniejsze miejsce na świecie – Florencja z Galerią Uffizi, Piza, Siena … ach! Chciałabym ponownie zobaczyć te miejsca! Może jeszcze kiedyś.
Pozdrawiam 🙂