ESSAOUIRA – portowa perła Maroka

.

Bramą, która prowadzi na targ, wchodzimy jakby do innego świata

.

       Jeśli ktoś, będąc w Maroku, chce odpocząć od całego tego zgiełku Fezu, czy Marrakeszu (skądinąd także niezmiernie ciekawych marokańskich destynacji), to powinien udać się na wybrzeże Atlantyku do niewielkiego miasta portowego, jakim jest Essaouira. Jeśli miałbym teraz okazję wrócić do jakiegoś miejsca w tym afrykańskim kraju, to bez wahania wybrałbym właśnie to niezwykłe miasto, które mimo wszystko zachowało nieskażony (tak bardzo) masową turystyką autentyzm, a ponadto posiada sobie tylko właściwy charakter, odróżniający go od innych marokańskich miast – na swój unikalny sposób. Wyjątkowość Essaouiry bierze się z położenia tego miasta, kulturowej specyfiki, dobrze zachowanej mediny (notabene wpisanej na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO), rybacko-handlowej tradycji, lokalnego rzemiosła, no i oczywiście z historii, sięgającej jeszcze pierwszego tysiąclecia przed naszą erą, kiedy zjawili się tutaj Kartagińczycy, wyparci następnie przez Berberów.

      Do dzisiaj dominującym obiektem Essaouiry są wybudowane w XVIII wieku przez Marokańskich władców (z pomocą Francuzów i Anglików) fortyfikacje portu zwane Scala del Mar (ciekawostką jest, że kręcono tutaj niektóre odcinki „Gry o tron”, lokacji tej użył również Orson Welles w swoim „Otellu”). Po wybudowanej na początku XVI wieku przez Portugalczyków fortecy Castelo Real of Mogador praktycznie nie pozostało śladu, gdyż zrównana została ona z ziemią, by zrobić miejsce pod zabudowę nowego miasta, które zaczęło się rozwijać od połowy XVIII wieku. W następnym stuleciu Mogador (ta nazwa była używana aż do lat 60. XX wieku) był największym portem handlowym Maroka – głównie dzięki ładowanym tu na statki towarom, którego dostarczały karawany kupieckie kursujące po afrykańskich pustyniach między Timbuktu a Marrakeszem. A dziś m.in. jest mekką dla kogoś szukającego atrakcji mniej oczywistych, z dala od „ubitego traktu”. Kiedyś było też miejscem, do którego przybywali bohaterowie kwiecistej kontrkultury końca lat 60. XX wieku. Ponoć w Essaouira zakochał się także sam Jimi Hendrix, ale chyba więcej w tym lokalne legendy, niż prawdy.

       Wiatr od Oceanu, zapach soli i ryb, wszechobecne mewy, niesamowity port i otaczające go mury obronne, wąskie uliczki mediny, patyna na starych budynkach, meczety, targ z wszelkimi dobrami, gościnne riady, lokalny koloryt, pyszne jedzenie, stragany z towarem, przyjaźni ludzie… to wszystko powoduje, iż czujemy się jakbyśmy weszli do innego, zupełnie nieznanego nam do tej pory świata – odnosząc na dodatek wrażenie, iż przenieśliśmy się w czasie. Wizyty w Essaouirze nie da się zapomnieć i to nie tylko wtedy, kiedy udaje się nam wywieźć z tego niezwykle fotogenicznego miejsca sporej ilości zdjęć, z wyborem których pozwolę sobie tutaj z Wami się podzielić.

*

PS. Zapraszam do odwiedzenia TEJ STRONY, gdzie można znaleźć znakomite moim zdaniem wskazówki, jak najlepiej zwiedzić Essaouirę i zaplanować tam swój pobyt, który według mnie absolutnie nie powinien się ograniczać do jednodniowej wycieczki z Marrakeszu. (Według mnie Essaouira warta jest tego, by pobyć w niej co najmniej kilka dni.)

greydot

.

Unikalny portowo-fortecowy miks

.

.

Fortyfikacje Scala del Mar – jak z „Gry o tron” i „Otella”

.

.

Niebieskie łodzie Berberów

.

.

Trzepot mewich skrzydeł, ich donośne nawoływania i słony wiatr od Oceanu

.

.

Mohammed mierzy wzrokiem port

.

.

To się nazywa dobry połów

.

.

Łodzie – dużo łodzi… a w tle zatrzęsienie kutrów

.

.

Spacer pod murem mediny

.

.

Meczetowy dziedziniec, muzułmańscy pielgrzymi i fontanna

.

.

Kolorowy zawrót głowy – na targu

.

.

A tu jeszcze bardziej kolorowe owoce morza

.

.

Pamiątkowe zdjęcie z muralowym Berberem

greydot

.

G A L E R I A

.

greydot

.

DODATEK  Z  KOZAMI

.

Gdyby koza (na drzewo arganowe) nie skakała, to by (owoców z niego) nie jadała… chyba, że zostanie dokarmiona przez autora tego wpisu ;)

.

       Kiedy po raz pierwszy pokazałem powyższe zdjęcie, posądzono mnie o fotomontaż. Mogę jednak zapewnić, że jest ono prawdziwe, chociaż obecność tych kóz na drzewie nie wynikała z ich spontaniczności, a raczej z ludzkiej woli (ale o tym za chwilę). Prawdą jest, że w południowo-zachodniej części Maroka rosną całe sady/lasy drzew arganowych (a są to rośliny endemiczne więc bardzo źle się przyjmują w innych miejscach naszego globu, nawet o podobnym półpustynnym klimacie). Prawdą też jest, że od wieków lubią na nie wchodzić kozy okolicznych Berberów i zajadać się podobnymi do oliwek owocami drzewa, które przypomina trochę drzewo oliwne, choć jest znacznie większe, o grubszym, mocno splątanym pniu i bardziej pokręconych gałęziach. Drzewa te były – i są nadal – ważnym elementem tutejszej flory (zapobiegając inwazji saharyjskiej pustyni i spulchniając glebę), jak również istotną częścią życia tubylczej ludności, służąc jej na kilka różnych sposobów. Najważniejszym z nich jest pozyskiwanie oleju arganowego, w którym to procesie czasami biorą udział same kozy.

       Lecz zanim przejdę do oleju i samych kóz, pozwolę sobie podać inne nazwy drzewa arganowego (Argania spinoza), bo naprawdę mogą się spodobać, brzmiąc zgoła poetycko: argania żelazna, żelazodrzewo, olejara żelazna, czy tłuścianka żelazna (prawda, że ładnie?). Samą łacińską nazwę tego drzewa można (od biedy) tłumaczyć, jako „Wciągarka kręciołek”. W Maroku rośnie około 20 mln tych drzew i są one na tyle istotne dla ekosystemu regionu, że zostały objęte ochroną przez UNESCO, jako International Biosphere Reserve.

       Wróćmy jednak do kóz. Rzeczywiście żywią się one owocami arganii, jak również jej liśćmi – i naprawdę wypluwają jej nasiona, przeżuwając wcześniej otaczający je miąższ. To, że Berberowie zbierali kozie odchody i wybierali z nich niestrawione (podobne do dużych migdałów) nasiona, bo następnie – zmiękczone przez trawienie – wykorzystywać do produkcji oleju, jest wszak legendą, gdyż układ trawienny zwierząt raczej by je nie przepchnął. Tak więc kozy, wchodząc na drzewa, zrywają owoce, żują je, a następnie wypluwają ich nasiona, których w owocu może być kilka (od 1 do 3). Wtedy rzeczywiście łatwiej jest wydobyć z nich olej, bo są zarówno pozbawione miąższu, jak i do pewnego stopnia zmiękczone. Jednak współcześnie ta metoda jest stosowana rzadko, bo owoce są zrywane z drzew przez ludzi, a następnie tłuczone i miażdżone w specjalnych kamiennych „żarnach”, (zwykle przez specjalizujące się w tym kobiety berberyjskie) w celu uzyskania specjalnej „papki”, z której w końcu wyciska się olej. Pozostałą pulpę (ale niekiedy i sam olej) wykorzystuje się do wyrobu pasty zwanej amlou, w której macza się pieczywo, mieszając ją uprzednio z migdałami i miodem (mniam!).

       Krążą legendy o tym, jak wspaniałym płynem jest arganowy olej (nie bez kozery nazywa się go czasami „płynnym złotem Maroka” lub „złotem Berberów”, niektórzy idą jeszcze dalej, określając go mianem „eliksiru młodości”). Jak w każdej legendzie, również i w tej jest (nomen omen) ziarno prawdy, bo rzeczywiście w owocach arganii wykryto ponad 100 substancji czynnych, a wyekstrahowanego z nich oleju używa się nie tylko jako pożywienia, ale i do produkcji lekarstw i kosmetyków. Ma on bowiem właściwości przeciwzapalne i antyalergiczne, polepsza metabolizm, wygładza i nawilża skórę, wzmacnia włosy i paznokcie… Od kilkudziesięciu lat stał się więc dobrem niemalże luksusowym (litr oleju kosztuje ok. 300 dolarów, a do jego produkcji trzeba użyć co najmniej 30 kg samych nasion). Korzystają na tym oczywiście Marokańczycy, a niektóre kobiety, które od wieków zajmowały się produkcją oleju, dorobiły się na jego sprzedaży małego majątku.

       No a co z tymi kozami? Otóż, jeśli na drodze z Marrakeszu do Essaouira spotkamy przy niej kozy na drzewie, to najprawdopodobniej wlazły tam one z pomocą gospodarzy, którzy pobierają opłaty od turystów, chcących sobie zrobić z nimi zdjęcia. Dochód z tego mają spory (a potrafią go dość stanowczo wyegzekwować). Niektórzy obrońcy kóz coś tam przebąkują o męczeniu zwierząt, ale nasz lokalny przewodnik zapewnił nas, że te kozy to wcale nie mają tak źle, bo są dobrze karmione i pozwala im się od tej wspinaczki odpocząć w czasie, kiedy w pobliżu nie ma żadnych – żądnych Instagramowej foty – turystów. Ot, taka ciekawostka, która wszak robi na wielu spore wrażenie.

greydot

.

greydot

.

Co o tym myślisz?