.

Konwulsje w limbo, albo zatańcz mnie na śmierć (Daniel Giménez Cacho w filmie Alejandra Gonzáleza Iñárritu „Bardo, fałszywa kronika garści prawd„)
.
Obejrzałem właśnie po raz drugi najnowszy film Alejandra Gonzáleza Iñárritu „Bardo, czyli fałszywa kronika garści prawd„, co już świadczy o tym, że nie podzielam utyskiwań na jego długość, wizualne rozpasanie, czy też pobłażanie samemu sobie przez reżysera skupionego ponoć w tym obrazie na swojej osobie, obracającego na wszystkie strony swoje ego, napędzanego narcyzmem – odgrywającego cierpiętnika, a mimo to paradującego w pióropuszu i (podobno) niechcianej glorii sukcesu, notabene uważanego przez niego za porażkę (sic!).
Nie – mimo, że lubię Ińárritu i jego filmy, to daleko mi do tego, by przejmować się takimi opiniami (które, jak to bywa często z krytykami kina, są bardziej sprawozdaniem z ich własnej relacji z filmem, niż merytorycznym odniesieniem się do jego artystycznej wartości per se). Gdyż „Bardo” jest obrazem, którego jakość sama w sobie wynosi go wysoko ponad przeciętność – i moim zdaniem jest to poziom, na którym znajdują się filmy wybitne.
Musimy przy tym pamiętać, że żadna krytyka nie zmienia wartości artefaktu, do którego się odnosi – i że działa to w obie strony. Mówiąc po prostu (jeśli się nie mylę, to coś podobnego stwierdził kiedyś sam Iñárritu): żadne dzieło sztuki nie staje się lepsze, jeśli się go pochwali, ani też gorsze, jeśli się go zgani. Przykładowo: jeśli ktoś napisze, że obejrzany przez niego film jest nudny, to wcale nie oznacza, że ten film jest nudny, tylko że dany krytyk/widz się na nim wynudził – a to odnosi się przecież bardziej do percepcyjnych możliwości widza, niż do wartości/właściwości samego filmu.Zacząłem ten tekst małą tyradą w obronie „Bardo”, choć przecież – zgodnie zresztą z tym co napisałem powyżej – film wcale żadnej obrony nie potrzebuje. Robię więc to poniekąd na swój użytek, by uporządkować własne myśli i wrażenia wyniesione z tych dwóch projekcji.
Jest w „Bardo” kapitalna scena, w której Iñárritu, antycypując niejako zarzuty i krytykę wobec swojego dzieła (z jakimi właśnie w tej chwili się ono spotyka) wkłada w usta „przyjaciela” głównego bohatera filmu jakim jest Silverio (który w pewnym sensie reprezentuje samego reżysera) takie oto słowa:
„Uważam, że twój film jest pretensjonalny i bezsensownie oniryczny. A ta oniryczność ma zamaskować twoje przeciętne pisanie. To taki misz-masz bezsensownych scen. Przez połowę filmu byłem zdołowany, przez drugą umierałem z nudów. To niby miała być metafora, ale brakuje temu poetyckiej inspiracji. Ma się wrażenie, jakbyś to komuś ukradł, splagiatyzował… i ledwie zamaskowałeś swoje ślady. Jakie to wszystko banalne, przypadkowe! (…) Musi być przecież jakaś chronologia! Przyczyny i skutki! (…) No i wygląda na to, że nie byłeś w stanie pohamować swojego ego. Umieściłeś nawet w filmie samego siebie. Posłużyłeś się historycznymi postaciami, żeby mówić o sobie. Za kogo – do cholery! – ty się uważasz, cabrón*!?”
Za kogo? Za reżysera, który odniósł artystyczny i komercyjny sukces w świecie filmu; za twórcę, który pozostał wierny swojej wizji kina realizując perfekcyjnie swoje pomysły; wreszcie za dojrzałego człowieka i artystę, który – będąc w pełni swoich twórczych sił – nie musi się już przejmować tym, co mówią o nim – i o jego filmach – inni.Ale ja i tak, mimochodem, spróbuję się jednak odnieść do tego, co wygarnął „przyjaciel” Silverowi (mając oczywiście na uwadze omawiany tu film Iñárritu):
– „Bardo” rzeczywiście jest oniryczny, ale jednak każdy sen ma w nim sens – często racjonalny, czasem metaforyczny. I tak, tak: jest w tej metaforze ogrom poetyckiej wyobraźni
– „Przyjaciel” myli plagiat/kradzież, z inspiracją – może nawet z hołdem złożonym wielkim twórcom kina (jak chociażby Fellini, Antonioni, Tarkowski, Bergman…) Język jakim posługuje się kino nie jest zawłaszczony przez żadnego reżysera, który wnosi do niego coś swojego. Wręcz przeciwnie: przekazywany jest dalej, często stając się kanonem. Nawet jeśli twórca „Bardo” tym wszystkim się posługuje, to i tak mówi po swojemu.
– Iñárritu nie maskuje swoich śladów. Wręcz przeciwnie: on się z tymi śladami obnosi – tak są one wyraziste w tym filmie (dla tych, którzy umieją patrzeć).
– Nic w „Bardo” nie jest banalne – ewentualny banał znoszony jest tu przez wirtuozerię ekranowej egzekucji: precyzyjną reżyserię, znakomitą grę aktorów, doskonałe zdjęcia (forma).
– W filmie, tak jak w życiu, niekiedy widzimy skutki, nie znając przyczyn.
– W filmie, w przeciwieństwie do życia, wcale nie musi być chronologii. Nie każda historia tego wymaga, zwłaszcza jeśli posługuje się (właśnie) językiem poetyckim, onirycznym, metaforycznym…
– Iñárritu nie musiał hamować swego ego, bo świadomie tworzył film na poły autobiograficzny, w którym wyraził swój stosunek do świata (głównie do rzeczywistości społeczno-historycznej swojego rodzinnego kraju, jakim jest Meksyk), robiąc obrachunek z własnymi rozterkami, cierpieniem, śmiertelnością, wypaleniem, dziedzictwem, tożsamością, relacjami z najbliższymi… etc. (Notabene każdy twórca ma do tego prawo.) To wszystko, dzięki artystycznej klasie reżysera, przestaje być li tylko osobiste, a staje się uniwersalne – dzięki czemu sami możemy się z tym mierzyć czy utożsamiać. I coś poznawać.
.
Nie będę ukrywał, że odkąd (ponad 20 lat temu!) obejrzałem rewelacyjny „Amores perros„, czekam na każdy nowy film Alejandra. Mam też tę satysfakcję, że na długo przed tymi wszystkimi Oscarami i splendorami dla niego, powiedziałem mu osobiście (a było to w 2006 roku przy okazji amerykańskiej premiery „Babel”), że uważam go za jednego z najwybitniejszych żyjących reżyserów świata. I od tamtego czasu Iñárritu nigdy mnie nie zawiódł, kręcąc takie filmy, jak „Biutiful”, „Birdman” (to moim zdaniem najlepszy jego film) czy „Zjawa”.
Alejandro González Iñárritu należy do tego gatunku reżyserów, których każdy następny film jest (niekiedy kontrastowo) inny od poprzedniego (najbardziej wyrazistym przykładem takich osobników – geniuszy kina jest tu choćby Stanley Kubrick). Taki też jest „Bardo”, zwłaszcza jeśli chodzi o treść, bo sposób w jaki Iñárritu formuje swój obraz pozostaje ten sam: intensywny a zarazem płynny; precyzyjny ale jednak lekki i swobodny (ach ten jego zdjęciowo-choreograficzno-montażowy flow!); eklektyczny, mozaikowy i polifoniczny a mimo to spójny.Warto wiedzieć, co oznacza owo tajemnicze słowo bardo. Otóż, zgodnie z tradycją buddyjską, jest to stan przejściowy między śmiercią a powtórnymi narodzinami (nie mylić z odrodzeniem). Żeby było ciekawiej, w języku hiszpańskim bardo oznacza barda. No i mamy stan oraz kondycję, jaka charakteryzuje Silverio/Iñárritu: człowieka zawieszonego między dwoma kulturami (tożsamościami), utkwionego w swoim życiowym limbo, no i opowiadającego o tym wszystkim publiczności.
Ale oczywiście filmowe bardo ma o wiele szersze znaczenie, bo jest czymś, co bardziej niż do stanu pośredniego czy przejściowego, odnosi się do stanu „pomiędzy”. Stąd wyczuwalne w filmie napięcie między pięknem a brzydotą, fikcją a rzeczywistością, zmyśleniem a faktem, magią a realizmem, mitem a historią, apatią a wigorem, nienawiścią a miłością, szczerością a fałszem…
W centrum znajduje się jednak bohater, który (wraz ze swoją rodziną) żyje zawieszony między dwoma kulturami: amerykańską a meksykańską (Silverio, podobnie jak Iñárritu, od dwóch dekad mieszka w Stanach Zjednoczonych, a Meksyk odwiedza, by odebrać przyznaną mu nagrodę). I to zawieszenie (emigranckie bardo) jest właśnie okazją, by wypełnić film treścią odnoszącą się do wielu aspektów meksykańskiej rzeczywistości w perspektywie historycznej i społecznej: nierówności klasowej i ekonomicznej, rasizmu i dyskryminacji, religijności i uległości; niesprawiedliwości, przestępczości i brutalności, nowej formy kolonializmu (tym razem kapitalistycznego), narodowych tragedii, wojen, rewolucji i konkwisty… Jeśli więc ktoś mówi, że film jest wykwitem narcyzmu egomaniaka i że jego twórca zajmuje się w nim tylko samym sobą, to… ja się dziwię. Sądzę, że jest to mylne i krótkowzroczne, gdyż „Bardo” wydaje mi się obrazem tak wielowarstwowym i bogatym, że można do niego wracać i ciągle odkrywać nowe pokłady znaczeń i skojarzeń.A o jego wizualnym splendorze (Khondji prawie tak samo świetny jak Lubezki) nawet nie śmiem zaczynać tutaj pisać, bo ta recenzja mogłaby się rozrosnąć do jeszcze bardziej nieprzyzwoitych rozmiarów.
Wspomnę może tylko (bo to jest jednak à propos), że właśnie wróciłem z Meksyku i miałem okazję być w miejscach, w których powstawał film (spędziłem nawet dłuższy czas z osobą, która w nim statystowała i widziała pracę reżysera z bliska – hola, Honorata!). Zbliżyłem się do tego kraju (który za każdym razem, kiedy tam jestem, zaskakuje mnie czymś innym, ale zawsze niezmiennie fascynuje) więc wydaje mi się, że jeszcze lepiej pojmuję to, co w jednym z ostatnich wywiadów powiedział o nim Iñárritu: „W żaden sposób nie można zrozumieć sprzeczności ani tajemnic tego kraju. Meksyk to coś bardzo dziwnego: taniec i śmierć istnieją tu obok siebie. Jest coś krwawego, pełnego przemocy, trzewiowo ciemnego w Meksyku, ale jest tu również radość, lekkość i kolor – cały ten kontrast, cabrón!”
Będąc w Meksyku raz po raz odnosiłem takie samo wrażenie. Podobnie jak oglądając „Bardo” w kinie.9/10
.
* Już samo słowo cabrón (skurwiel, sukinsyn, asshole…), które w filmie słyszymy kilkadziesiąt razy, jest właściwie nieprzetłumaczalne i ma sens jedynie wtedy, kiedy jest wypowiadane w Meksyku – i to w szczególnych okolicznościach. Może np. oznaczać… przyjaciela.
(Ten przypis to taki drobiazg, który świadczy jednak o tym, jak bardzo treści i znaczenia w „Bardo” są niejednoznaczne, bogate i wielowarstwowe.)* * *
PS. O innych filmach Iñárritu („Biutiful”, „Birdman”, „Zjawa”) pisałem TUTAJ.
29 grudnia, 2022 o 10:05 am
Daria Sienkiewicz napisała recenzję „Bardo” po obejrzeniu filmu na festiwalu filmowym w Wenecji. Oto fragment:
„Najnowszy obraz Alejandra Gonzáleza Inárritu to bez dwóch zdań ostra jazda bez trzymanki, pełna niespodziewanych zakrętów i długich tuneli bez wyjścia. Przebodźcowani, skonfundowani i zmęczeni – gwarantuję, że tak będziecie się czuć po obejrzeniu tego krzykliwego megalomańskiego widowiska. Mimo wizualnego i formalnego przepychu oraz wszechobecnej ironii reżyser z powodzeniem prawi o rzeczach poważnych: ludzkiej tożsamości, trudności pogodzenia się ze śmiercią, a także sile rodzinnych więzi. „Czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy w świecie czuł się jak u siebie w domu? – słowami poety reżyser pyta po cichu Silverio usiłującego odnaleźć miejsce, do którego szczerze przynależy. Wychodzi na to, że Inárritu znalazł swój prawdziwy dom już lata temu – w świecie kina, gdzie nie ma rzeczy niemożliwych.”
Całą recenzje można przeczytać tutaj:
https://pelnasala.pl/bardo/
29 grudnia, 2022 o 10:07 am
Już, już myślałem, że wreszcie ktoś pisze z sensem o tym filmie bez posądzania reżysera o rozdmuchane ego i pretensjonalność (wielu to powtarza jak papugi), a tu pod koniec… wyskoczyła jednak „megalomania” 😉
Oczywiście, że każdy wielki artysta posiada wielkie ego – to zawsze idzie w parze z wybitnością.
29 grudnia, 2022 o 10:09 am
Dziękuję za opinię. Cenię bardzo sobie tego reżysera nawet jeśli stwierdziłam, że w filmie uwidacznia się jego ego 😁
Tekst był pisany na festiwalu w Wenecji, zaraz po seansie, więc moje słowa nie były „papugowane”, szły z serca.
29 grudnia, 2022 o 10:12 am
Skoro to prawda, to moje słowa nie odnosiły się do Pani. Myślę jednak, że już wtedy poszła fama, że Iñárritu nakręcił film z wielkim ego. Nawiasem mówiąc trochę mam pretensję do niego, że się jednak ugiął i skrócił wtedy swój film o 20 minut. Ale i tak nakręcił to, co chciał (bez oglądania się na to, co się może komuś podobać, a co nie) i chwała mu za to!
29 grudnia, 2022 o 10:14 am
Zachęciłes mnie do oglądnięcia 😉
29 grudnia, 2022 o 10:15 am
Iza, uważaj! 😉 Frekwencja na tym filmie w kinach była niemal równa zeru! Szkoda, bo według mnie jest to film wybitny. Ale nie dla wszystkich – i ja to rozumiem.
Jeśli go obejrzysz, to podziel się swoimi wrażeniami – nawet jeśli byś miała „Bardo” zrugać i wynudzić się na nim jak mops 😉
29 grudnia, 2022 o 10:18 am
Stanislaw, watch Amores Peros, great movie?
29 grudnia, 2022 o 10:19 am
Oglądałem wszystkie fabularne filmy Iñárritu. Od „Amores perros” zaczęła się moja fascynacja twórczością tego reżysera. Piszę zresztą o tym w mojej recenzji „Bardo”:
29 grudnia, 2022 o 10:22 am
So we are in this same page 👍
Przy okazji przepraszam ze wszystkie moje comments są po angielsku (to nie według zasady, o co już bylem posądzony, że…” po angielsku się jeszcze nie nauczył, a polskiego zapomniał😉😂) tylko mam dużo FB anglojęzycznych przyjaciół, którzy często się mnie pytają, o czym ja mówię.
29 grudnia, 2022 o 10:24 am
Komentarze na mojej stronie mogą być po angielsku lub po polsku. Mnie to w niczym nie przeszkadza. Czasem sam piszę po angielsku – i sam nie wiem dlaczego ;)
29 grudnia, 2022 o 10:25 am
Thanks 👍
29 grudnia, 2022 o 10:26 am
Byłeś trochę podobny do niego.
29 grudnia, 2022 o 10:30 am
… „byłeś” 😉
No ale bez przesady – on był/jest o wiele przystojniejszy ode mnie (biorąc nawet pod uwagę moje dobre lata 😉 )
29 grudnia, 2022 o 10:33 am
Bez przesady. Trochę tak było, przynajmniej na niektórych zdjęciach sprzed lat.
29 grudnia, 2022 o 10:33 am
Mógłby być Atosem w Muszkieterach.
29 grudnia, 2022 o 10:34 am
Ha! nie wiem czy wiesz, że razem z Cuarónem i del Toro nazywani są trzema muszkieterami meksykańskiego kina 🙂
29 grudnia, 2022 o 10:34 am
A jednak.
4 stycznia, 2023 o 7:08 pm
Cześć Staszku, fajna recenzja. Nie miałam czasu zapoznać się z innymi recenzjami tego filmu w gazetach, więc nawet nie wiedziałam, że został tak skrytykowany. No cóż, wiele zależy od krytyka, tacy co opiniują na temat Avatara, tego filmu nie zrozumieją.
Ale dobrze, że powstał, takie filmy są często doceniane dopiero po latach.
Przypomina mi się tutaj film Matka! Aronofsky’ego. Dla krytyków i wielu widzów zbyt trudny a dla mnie bardzo głęboki, wybitny.
Takie filmy artystyczne to jednak kino niszowe.
4 stycznia, 2023 o 7:10 pm
Na szczęście – i mimo wszystko – ten film jest przez wielu doceniony już teraz.
Myśle, że on – przez swoją wysoką artystyczną klasę – obroni się sam.
Ja przynajmniej chciałbym, aby tak było.
A „Matka!” mi się podobała, jak zresztą prawie wszystkie filmy Aronofsky’ego.
8 stycznia, 2023 o 2:04 pm
The article… excellent, insightful, its not just writing, its literature !!!
8 stycznia, 2023 o 2:05 pm
Wow!!! What a compliment! Thank you!
8 stycznia, 2023 o 2:19 pm
Well, I am reading your writing for several years now… It REALLY is good, beautiful writing style & insightful observations… That’s just not to mention poems 😁
9 stycznia, 2023 o 7:47 pm
Dla mnie jeden z bardziej nieoczywistych filmów tego roku, frapujący i wizualnie powalający.
12 stycznia, 2023 o 5:44 pm
Przeczytałam kilkanaście recenzji anglojęzycznych najważniejszych tytułów branżowych i wszyscy absolutnie piszą o wielkim rozczarowaniu. Ani jednak pochlebnej nie znalazłam, więc trochę dziwny ten zachwyt. „Vriety”, „THR”, „The Guardian” i polskie recenzje także.
Wszyscy krytycy piszą o rozdętym ego zakochanego w sobie bezgranicznie reżysera i… nudzie nie do przełknięcia trzygodzinnej (o zgrozo!) opowieści.
Szkoda, bo kocham Inarritu sprzed Hollywood i „Amorres Peros”. „Birdman”, nie mówiąc już o nudnej „Zjawie”, to już nie to… Widać zmienił się na dobre, powrót do Meksyku nie pomógł. Dlatego nie wierzę tej pełnej zachwytu recenzji tutaj zupełnie.
16 stycznia, 2023 o 12:05 pm
Watch Alejandro González Iñárritu discuss his most personal film yet with Gisele Fernandez.
https://spectrumnews1.com/ca/la-west/la-stories/2023/01/07/oscar-winner-alejandro-gonzalez-inarritu-on-his-most-personal-film-yet?fbclid=IwAR29Zrv5JIdjcS-RLXsHH99zGPphDcG0C658RsIZR6T5y7zdaXyUT8–lpw