ALHAMBRA – królewski sen o raju

Owiana nimbem legendy Alhambra, położona w hiszpańskiej Grenadzie siedziba ostatnich mauryjskich władców Al-Andalus, stała się niemal synonimem piękna i czaru – opiewana nie tylko przez romantyków, pisarzy, poetów, ale i słowami zwykłych śmiertelników, którzy mieli to szczęście, by zobaczyć ją na własne oczy. W jednym z zakątków Alhambry wisi na murze tablica, na której umieszczono słowa, jakie zamieszkały w Hiszpanii meksykański poeta Francisco de Icaza skierował kiedyś do swojej, urodzonej w Grenadzie, żony: „Daj mu jałmużnę, kobieto, bo nie ma w życiu większego smutku, jak być ślepym w Grenadzie.”

.

Alhambra

.

       Alhambra, to jedno z tych miejsc na świecie – obok takich jak np. Tadż Mahal w Indiach, Machu Picchu w Peru, Angkor Wat w Kambodży, Bazylika Św. Piotra w Rzymie, piramidy faraonów w Egipcie, czy Chichen Itza w Meksyku – o odwiedzeniu których marzyłem w dzieciństwie, zagłębiony w lekturze książek podróżniczych, przygodowych, historycznych, opisujących dokonania archeologów… Udało mi się to marzenie spełnić, kiedy podczas podróży po Andaluzji stanąłem wreszcie na tarasie Mirador de San Nicolas w Grenadzie, a przede mną roztoczyła się fantastyczna panorama Alhambry, którą z bijącym sercem zacząłem chłonąć, nie mogąc się oprzeć głębokiemu wzruszeniu.

       Myślę, że będzie tu na miejscu przypomnienie kilku słynnych cytatów o Grenadzie (a tym samym o Alhambrze), o której sam Szekspir wyraził się nie bez pewnego przekąsu, jako o miejscu, które każdy szanujący się podróżnik nosi w swoim sercu, nawet wtedy, kiedy… go jeszcze nie odwiedził. A ci, co się tu znaleźli? Lope de Vega pisał w uniesieniu: „Nie wiem, jak nazwać tę ziemię, na której stoję. Jeśli to, co mam pod stopami jest rajem, to czym jest Alhambra? Niebem?” Amerykański pisarz Washington Irving, którego książka „Opowieści z Alhambry, czyli o miłości i innych skarbach” rozsławiła jeszcze bardziej Alhambrę w XIX wieku, wyznał: „Nigdy w życiu nie mieszkałem w miejscu tak zachwycającym i uroczym, i nigdy już takiego nie znajdę.” Z kolei Federico Garcia Lorca uznał, że „Grenada jest doskonałym snem i fantazją, czymś na zawsze niewysłowionym…” Zaś Hieronim Munzer opisał Alhambrę, jako miejsce, gdzie „wszystko jest takie wspaniałe, dostojne, tak wybornej roboty, że ten, kto to ogląda, śni, że jest w raju.”

       To prawda, wypowiedzi te są egzaltowane, choć przesada niekoniecznie kompromituje autentyczne doświadczenie czegoś, czym się naprawdę zachwycamy. Wręcz przeciwnie – jest próbą zmierzenia się z zaskakującym nas pięknem i wyrażenia tego w słowach. Lecz moja wizyta w Alhambrze była czymś więcej niż afektowaną gorączką i wniebowzięciem, chwilową euforią i kolekcją ekstatycznych momentów, które tak naprawdę są tylko częścią prawdy, do której chcemy czasami dotrzeć w naszym ludzkim doznawaniu życia i poznawaniu świata. Tym chciałbym się tutaj z Wami podzielić.

*  *  *

Pałace sułtańskie i Alcazaba – widok z ogrodów Generalife

.

       W szaleństwie królów jest metoda. Ich dążenie do stworzenia raju na ziemi – nawet tego architektonicznego – wydaje się płonne, bo nigdy nie może zostać zrealizowane. Ale to, co zostaje po tych wysiłkach często przynosi władcy coś w rodzaju nieśmiertelności – jego dzieło podziwiane jest przez dziesiątki następnych pokoleń. Wprawdzie sława i chwała królewska przemijają, sami królowie redukują się z czasem do niewiele nam mówiących imion z kolejnymi numerami i przydomkami, jednakże materialny ślad ich dokonań może przetrwać wieki, trwale oddziałując na zmysły i wyobraźnię milionów ludzi, którzy się z nimi stykają na długo po ich śmierci.
Tak jest właśnie z grenadyjską Alhambrą – klejnotem islamskiej architektury i sztuki, niezwykłym dziełem emirów, władców Królestwa Nasrydów, którzy panowali na terenach dzisiejszej południowej Hiszpanii przez dwa i pół wieku, a dokonali tego bardziej dzięki dyplomatycznemu sprytowi niż militarnej potędze. Ich państewko było ostatnim bastionem islamu jaki pozostał z Al-Andalus – jak po arabsku nazywano obejmujące niemal cały Półwysep Iberyjski ziemie podbite przez muzułmanów, którzy na początku VIII wieku najechali je z terenów północnej Afryki.

       Jak na ironię, w tym samym czasie, kiedy Al-Andalus przestało praktycznie istnieć (początek XIII wieku), Muhammad ibn Yusuf Nasr (Muhammad I), został pierwszym władcą Emiratu Grenady, zapoczątkowując dynastię Nasrydów i ustanawiając królestwo, które nie tylko przetrwało 260 lat, ale i znakomicie przez ten czas prosperowało.

       Muhammad I przeniósł się w 1238 roku do Grenady i na wzgórzu, gdzie już wtedy istniały jakieś zabudowania, do których odnoszono się jako al-Hamra (słowo oznaczające coś, co jest „czerwone”) położył fundamenty pod własną rezydencję i fortecę. Prace konstrukcyjne były kontynuowane przez wszystkich jego sukcesorów, kompleks rozbudowywał się i rozrastał – wzniesiono potężną cytadelę (alcazaba), rozkwitło związane z dworem sułtańskim miasteczko (medina), powstawały nowe, coraz piękniejsze pałace. Otoczono to wszystko obronnymi murami i wieżami – a całość zyskała światową sławę pod nazwą Alhambra.
Kres panowania Nasrydów nastąpił w 1492 roku – Muhammad XII Boabdil, ostatni emir Granady, poddał się władcom katolickim: królowej Izabeli Kastylijskiej i jej mężowi Ferdynandowi Aragońskiemu – co jednak nie było końcem przygód Alhambry z architektami, władcami, kolejnymi najeźdźcami, restauratorami i… (w końcu) milionami turystów.

       Rządy Izabeli i Ferdynanda jednoczące królestwo Hiszpanii zapoczątkowały budowę hiszpańskiego Imperium i całkiem możliwe, że zdobycie przez nich Alhambry (i ogólnie: sukces rekonkwisty) było impulsem do stworzenia potęgi kolonialnej Hiszpanii, której pierwszym ważnym posunięciem była wyprawa Krzysztofa Kolumba. Jak wieść niesie, to właśnie w Alhambrze (której upadku Kolumb był świadkiem) otrzymał on od królowej Izabeli zgodę – i większą część środków – na zorganizowanie wyprawy.
Warto też wspomnieć, że w swoim testamencie, Izabela I Katolicka wyraziła wolę, aby jej ciało zostało pochowane na terenie Alhambry. Tak też się stało, ale kiedy zmarł również jej mąż Ferdynand, ich ciała wieczny spoczynek znalazły w przylegającej do grenadyjskiej Katedry Kaplicy Królewskiej (Capilla Real de Granada).
To, że nie zniszczono mauryjskich budowli, ma jednak swoją wymowę i jest być może wyrazem szacunku, jaki żywili katoliccy władcy dla muzułmańskiej sztuki i manifestującego się przez nią piękna.

*  *  *

W drodze na nocleg u stóp Alhambry

       Do Grenady przyjechaliśmy późno w nocy (myślałem, że podróż z Malagi zajmie nam mniej czasu), ale dzięki szczegółowym instrukcjom jakie otrzymałem wcześniej od właściciela hotelu, gdzie mieliśmy spędzić kilka nocy, udało nam się wąskimi uliczkami dotrzeć na miejsce. Nie obyło się przy tym bez przygód: aby wjechać do starego miasta, należało z telefonu znajdującego się przy stalowym palu blokującym drogę zadzwonić na policję i podać nazwę miejsca noclegowego, gdzie zrobiło się rezerwację. Po jej sprawdzeniu, z odległego komisariatu ktoś opuszczał pal (który w pozycji pionowej chował się pod brukiem) i można było jechać dalej… z zawrotną prędkością kilku kilometrów na godzinę. W pewnym miejscu musieliśmy schować boczne lusterka, gdyż średniowieczna uliczka była tak wąska, że mógłbym je zerwać. Później jeszcze szukanie bramy, za którą można było zaparkować samochód i zostawić go tam dla świętego spokoju aż do wyjazdu z miasta (oczywiście nie używaliśmy go ani razu podczas naszego kilkudniowego pobytu w Grenadzie). Lokalizacja apartamentu, w którym zamieszkaliśmy była znakomita: budynek Oro del Darro leżał przy samej Carrera Del Darro, ulicy biegnącej wzdłuż rzeki o tej samej nazwie, za którą – niemal na wyciągnięcie ręki – znajdowała się stroma skarpa wzgórza, na którym ulokowana była Alhambra.

*  *  *

       Następnego dnia, wczesnym rankiem zaczęliśmy się wspinać na górę. Pogoda była piękna, powietrze jeszcze rześkie – w sam raz na zwiedzanie Pałacu Generalife i jego ogrodów, które wprawdzie nie leżą na tym samym wzgórzu, co sułtańskie pałace i twierdza, ale uznawane są za integralną część kompleksu Alhambry. Wydawało mi się, że najlepiej będzie, jak to właśnie od tego miejsca – i o takiej porze – zaczniemy nasze zwiedzanie.

Generalife – letnia rezydencja mauryjskich władców Granady

.

GENERALIFE

       No cóż, wiedziałem, że z oryginalnego pałacu emirów prawie nic nie zachowało się do naszych czasów, nie mówiąc o ogrodach, które wymagają przecież zmiany i kultywacji każdego roku, niemniej jednak wizyta w Generalife dostarczyła nam wielu sensualnych przyjemności i stanowiła znakomite preludium do spotkania z Alhambrą.

       Nazwa Generalife pochodzi od arabskich słów Jannat al-‘Arīf, co tłumaczy się jako Ogród Architekta (ewentualnie Zarządcy). Ten kompleks pałacowo-ogrodowy, położony na sąsiednim wzgórzu, poza murami Alhambry właściwej, emirowie zaczęli budować na przełomie XIII i XIV wieku, jako miejsce, gdzie można się było schronić przed trudami sprawowania władzy i dworskim szmerem. Pałac Generalife stał się rezydencją letnią, bowiem to o tej porze roku wszelkie rośliny przeżywały tam apogeum swojego istnienia i bujności: drzewa i krzewy były najbardziej zielone, kwiaty najbardziej kolorowe, owoce i warzywa najbardziej smaczne i soczyste. Dookoła roznosił się aromat egzotycznych ziół, mieszając się z zapachem kwiatów; w gałęziach buszowały ptaki, a ich świergot – wśród których prym wiodły słowicze trele – rozlegał się w każdym zakątku ogrodu, usłyszeć go można było także w królewskich komnatach.

       Nie bez kozery wspomniałem o owocach i warzywach, bo na stoku i spłachetkach ziemi poniżej rezydencji rosły sady i rozciągały się grzędy warzywne, dostarczając płodów wszelakich dla kuchni królewskiej i co bardziej znaczniejszych dworzan.
Królewskiej kuchni i dworzan już od dawna tu nie ma, a jednak sady i grządki istnieją nadal. I dzisiaj ściany pawilonów Generalife bieleją w słońcu, patia porośnięte są krzewami i kobiercami kwiatów, zraszanymi przez fontanny i irygowanymi przez wodne kanały. Jednakże to, co widzimy powstało głównie w pierwszej połowie XX wieku, sporo jest elementów zapożyczonych z ogrodów hiszpańskich i włoskich, chociaż główny plan pierwotnych zabudowań i ogrodów Nasrydów został zachowany (jak wykazały badania archeologiczne, dzięki którym pod ponad półmetrową warstwą ziemi natrafiono na ślady XIV-wiecznych fundamentów, kanalizacji i wyłożonych kamieniami ścieżek).

Generalife – widok na Patio de la Sultana

.

       Dzięki lokalizacji, widoki jakie roztaczają się z Generalife, są wspaniałe – widać stąd zarówno położone w dolinie miasto, jak i obwarowane murami pałace emirów oraz twierdzę Alcazaba – dwa najważniejsze kompleksy Alhambry. Jeśli uda nam się zgubić tłumne grupy turystów, to spacer wśród fontann, sadzawek, kwietnych klombów i krzewów – po wyłożonych kamienną mozaiką ogrodowych ścieżkach i alejkach – może być całkiem przyjemnym doświadczeniem, choć niekoniecznie musi powalić nas na kolana, bo sam ogród pozbawiony jest jakichś szczególnie rzucających się w oczy wspaniałości (co może być powodem niejakiego rozczarowania). Same pawilony są skromne – ich prosta zabudowa kontrastuje z tym, co sobie mogliśmy wyobrażać o królewskiej rezydencji. Nie ma tu żadnych wytwornych komnat, kolumnady są bardziej elementami konstrukcji, niż manifestacją piękna – mała jest też skala tego wszystkiego, co jednak niekoniecznie musi być wadą, sprowadzając nasze ludzkie doświadczenie do właściwych proporcji. Dziedziniec Wodnego Kanału (Patio de la Acequia) jest główną częścią kompleksu: to długi, wypełniony wodą basen, wzdłuż którego znajdują się dwa rzędy tryskających ukośnie fontann. Z dziedzińcem tym sąsiaduje inny dziedziniec: Patio de la Sultana (znany też jako Patio de los Cipreses) – a oba przedzielone są pokrytym powojami murem.

Wodne Schody

       W Generalife po raz pierwszy możemy też sobie uświadomić, jak ważna dla Alhambry była – i jest – woda. I to w wielu wymiarach: zarówno estetycznych (stanowiąc integralną część architektury), jak i egzystencjalnych (będąc nie tylko czymś esencjonalnym dla podtrzymywania życia ludzi, roślin i zwierząt, ale i manifestacją monarszej władzy i prestiżu, służąc również do dokonywania rytualnych oblucji). To właśnie tutaj, w ogrodach Generalife natrafiam na coś, czego nigdy jeszcze nie widziałem w swoim życiu. Są to Wodne Schody (Escalera de Agua). Jeśli wyobrażamy sobie, że są to schody, po stopniach których spływa woda, to nie jest to dobre wyobrażenie, gdyż woda płynie w… wyżłobieniach balustrady. Płynie do ogrodów, sadów i dalej – do samej Alhambry, która bez niej nie tylko nie byłaby taka unikalna, ale i w ogóle by nie przetrwała.
Dopiero w związku z Wodnymi Schodami dowiedziałem się o Królewskim Kanale (Acequia Real), którym z gór Sierra Nevada, z odległości ponad 6 kilometrów, doprowadzana jest do Alhambry woda. Kanały wodne były tutaj już w czasach rzymskich, ale to Maurowie stworzyli tak doskonały system nawadniania i zbiorników wodnych, dzięki któremu dostarczono też wodę dla potrzeb nowo powstałej Alhambry. Aby tego dokonać, musieli oni niejako rozwidlić rzekę Darro w górnym jej biegu, bo w samym sąsiedztwie alhambryjskich wzgórz płynęła już ona za nisko.
O wodzie zapewne wspomnę, kiedy będę pisał o sułtańskich pałacach (nie sposób tego nie uczynić), jednak już teraz mogę zwrócić uwagę na jej rolę w tworzeniu obecnej w Alhambrze atmosfery: te pluski i szmery, przelewanie się przez czary fontann, sączenie się w kanalikach, kapanie z liści zraszanych krzewów… te drżące refleksy pałacowych fasad w sadzawkach i basenach… wszystko to było świadomą aplikacją zastosowaną przez architektów i twórców Alhambry, nie tylko jako miejsca zamieszkałego przez ludzi, ale i jako dzieła sztuki. Poza tym, jeśli chodzi o samego władcę, to woda stanowiła także manifestację jego siły sprawczej i potęgi – kontroli nie tylko swoich poddanych, ale i samej natury.

*  *  *

Alcazaba – twierdza obronna Alhambry

.

ALCAZABA

       Pałace Nasrydów mieliśmy zwiedzać po południu (bilety wstępu wykupuje się na konkretną godzinę, której należy przestrzegać, w przeciwnym razie tracą one ważność), więc, opuściwszy Generalife, jedną ze wschodnich bram weszliśmy na teren znajdującego się już w obrębie murów miasteczka (mediny). Po niespiesznym spacerze wśród ogrodów, palm, cyprysów i niezwracających większej uwagi budynków, dotarliśmy do położonej na przeciwległym, zachodnim krańcu kompleksu Alhambry, twierdzy Alcazab (słowem tym Arabowie nazywali swoje obronne cytadele).
Z oryginalnej, XIII-wiecznej budowli zostały już tylko mury, bastion i kilka wież, w tym ta najbardziej prominentna – Wieża Obserwacyjna (Torre de la Vela), z której roztacza się zapierający dech w piersiach widok na całą Grenadę, jak również na pozostałe zabudowania Alhambry. Dobrze widoczne stąd są także fundamenty i resztki budynków, tworzące zarys planu mini-miasta, jakie istniało też w obrębie murów obronnych samej cytadeli. Bowiem mieściły się tu nie tylko kwatery załogi twierdzy, ale także składy broni, sklepy, piekarnia, łaźnie… Z góry wygląda to jak labirynt.

       Kiedy Muhammad I, pierwszy emir Królestwa Grenady, przybył tu w 1238 roku, najprawdopodobniej zastał w tym miejscu jakieś fortyfikacje, ale postanowił je rozbudować tak, by spełniały jego dalekosiężne ambicje wielkiego władcy. Jednakże, patrząc z perspektywy wieków, budowa tej potężnej twierdzy miała bardziej znaczenie prestiżowe niż strategiczne. Wynosząc się ponad miastem, widoczna z każdego jego miejsca cytadela, była bardziej militarną manifestacją i zaznaczeniem dominacji, niż przedsięwzięciem, które się miało sprawdzić w wojennej praktyce.
Alcazabę budowano przez półtora wieku, ale najwięcej natrudził się przy tym Muhammad I – o setkach robotników, którzy robili to własnymi rękami, nie wspominając. Tak się złożyło, że materiał budowlany znajdował się tuż obok: całe wzgórze, na którym trwały prace, tworzy tzw. alhambryjski konglomerat – specyficzna mikstura gliny, piasku, kamieni i żwiru, z której przy pomocy wody można otrzymać budulec dość znośny, choć jednak nie doskonały, przez co wieże obronne (a zwłaszcza Torre de la Vela) zaczęły pękać jeszcze w trakcie ich wznoszenia. Zaradzono temu wypełniając położone na niższych poziomach pomieszczenia, które według pierwotnego planu miały być donżonami, gdzie można było mieszkać.
Jak się okazało, Alcazaba nigdy nie została zaatakowana, ani oblegana – nie licząc oczywiście oblegania przez współczesnych turystów, istoty wszak niekoniecznie o aż tak bojowym usposobieniu.

*  *  *

Pałac Lwów – wkraczamy do bajki

.

PAŁACE NASRYDÓW

       Pałace wybudowane przez kolejnych władców mauryjskich z dynastii Nasrydów, to prawdziwe cuda islamskiej architektury i sztuki, jaka rozkwitła w królestwach Al-Andalus na Półwyspie Iberyjskim. To im właśnie Alhambra zawdzięcza najbardziej swoją sławę. To dla nich każdego roku przybywają do Grenady miliony podróżnych z całego świata (przed pandemią ich liczba zaczęła sięgać 3 milionów).

       Po zejściu z murów Alcazaby, w ciągu zaledwie kilku minut znaleźliśmy się u wejścia do pałacowego kompleksu, który znajduje się tuż obok twierdzy. Z bijącym sercem wkroczyłem do środka wiedząc, że przez najbliższych parę godzin świat, poza pysznie zdobionymi salami pałaców, przestanie dla mnie istnieć (choć musiałem też opracować plan manewrów umożliwiających mi uniknięcie licznych turystycznych grup). Często zadzierając do góry głowę, przechodziłem z jednej komnaty do drugiej, podziwiając też po drodze kolejne patia, dziedzińce i ogrody.

       Patrząc z zewnątrz na surowe, pozbawione ozdób pałacowe mury i ściany, nic nie zapowiada splendoru, jaki uderza nas, kiedy już znajdziemy się wewnątrz. Podobno pałace Alhambry miały odzwierciedlać (jak to ktoś określił) godną naśladowania ludzką postawę: „z zewnątrz być skromne, wewnątrz zaś bogate i zachwycające”. Na pewno nie odnosi się ta zasada do całego kompleksu Alhambry, który już z daleka powala człowieka swoim monumentalizmem, lecz jeśli chodzi o same pałace rezydujących tu władców, to trudno o trafniejszą metaforę.

       Muhammad I (panujący w latach 1232-1273), zajęty był budową Alcazaby i dyplomacją (to właśnie ona, a nie militarna siła pozwalała mu zachować niezależność od katolickich władców Kastylii i Aragonii), musiał mieć w Alhambrze swoją rezydencję, ale do naszych czasów nie zachowały się nawet pisemne wzmianki o takowej. Wiemy natomiast, że piąty z kolei król dynastii Abu l-Walid Ismail (1314-1325) wybudował obok Wielkiego Meczetu swoją siedzibę, z której pozostał jedynie ślad w postaci komnaty zwanej Mexuar, po tym, jak Yusuf I (1333-1354) zrównał ją z ziemię, a na jej miejscu postawił Pałac Comares, wraz z najwyższą w Alhambrze wieżą, Salą Ambasadorów i słynnym Dziedzińcem Mirtów. Jednakże, do architektonicznej chwały Alhambry najbardziej przyczynił się Muhammad V (1354–1359 i 1362–1391), za panowania którego zbudowano tutaj najwspanialszą z nasrydzkich rezydencji królewskich: Pałac Lwów z jego oszałamiającymi patiami i komnatami, których splendor przetrwał do czasów nam współczesnych.

Oszałamiające mauryjskie łuki Alhambry

.

       O nasrydzkich pałacach można napisać książkę, jednak w tym miejscu postaram się tylko wspomnieć o najważniejszych jego częściach – w takiej kolejności, jak sam je dla siebie odkrywałem.

       Mexuar (nazwa pochodzi od arabskiego słowa Maswar oznaczającego salę konferencyjną, gdzie zbierała się Rada Ministrów, i w której niekiedy wyrokował sam sułtan) jest najbardziej eklektycznym pomieszczeniem kompleksu, dziesiątki razy przerabianym, w różnym czasie, przez różnych władców, i to nie tylko muzułmańskich, ale i katolickich. Lecz mimo, że nie cechuje się on architektoniczną jednością, to poszczególne jego fragmenty są nad wyraz interesujące. Zwraca uwagę kasetonowy sufit, dzieło chrześcijańskich stolarzy, z belkami podpartymi kolumnami. Zdobią je mauryjskie konsole, gdzie po raz pierwszy spotykamy się z najbardziej chyba charakterystycznymi elementami pałacowych zdobień zastosowanymi przez nasrydzkich sztukatorów, jakimi były tzw. mukarnas, czyli stalaktytowe ornamenty, przypominające plastry miodu, które zdobią niemal wszystkie pałacowe sale – widoczne na pendentywach dla sklepionych sufitów i kopuł, jak również na znajdujących się nad wejściami łukami.

       Z Mexuaru, przez dziedziniec, wchodzi się do Złoconego Pokoju, zwanym tak dzięki drewnianemu sufitowi pomalowanym w złote wzory. Stąd, w obramowaniu z łuków i kolumn, można zobaczyć ozdobioną ceramicznymi płytkami fasadę PAŁACU COMARES, którego głównymi częściami są imponująca Sala Ambasadorów oraz elegancki Dziedziniec Mirtów ze stawem biegnącym niemalże przez całą jego długość.

       Sala Ambasadorów jest miejscem, gdzie w już całej okazałości uwidacznia się to, jak wielkimi mistrzami byli ludzie, którzy pałace Nasrydów zaprojektowali, wybudowali i ozdobili. Wcale bym nie przesadził, gdybym na ich określenie użył słowa „genialni”. To bez wątpienia najbardziej majestatyczna sala Alhambry. Trudno się zresztą dziwić, bo była ona zarazem salą tronową, w której sułtan udzielał audiencji. Mimo stosunkowo niewielkich rozmiarów (oparta na planie kwadratu o bokach 11.3 x 11.3 m i wysoka na 18.2 m), dzięki doskonałym rozwiązaniom z użyciem matematycznych wzorów, odpowiedniemu usytuowaniu wnęk i specjalnemu oświetleniu, do dzisiaj sprawia wrażenie iście królewskie. Z taką też myślą ją zbudowano: ci, którzy tutaj wkraczali, natychmiast musieli zdać sobie sprawę z tego, z jak wielkim władcą mają do czynienia.
Arcydziełem jest już sam sufit Sali Ambasadorów składający się z ośmiu tysięcy cedrowych klepek ułożonych tak, by mozaika symbolizowała Siedem Niebios Islamskiego Raju, z boskim tronem pośrodku otoczonym przez gwiazdy.
Cała Sala – wraz z łukami, niszami i wszystkimi ścianami – pokryta jest ozdobnymi inskrypcjami, którymi są wersety z Koranu oraz poematy nadwornych poetów, w tym największego z nich: Ibn Zamraka. Przy tej okazji można wspomnieć o tym, że we wszystkich pałacach Alhambry można się spotkać z tysiącami epigrafów. Najczęściej wypisywano pochodzące z Koranu motto Nasrydów: „Nie ma zdobywcy nad Allacha”, ale – jak już wspomniałem – także najwyższej klasy poezję, którą można (jeśli tylko zna się język arabski) sczytywać nie tylko ze ścian i sufitów, ale i z każdej powierzchni, na jakiej można było umieścić epigraf, czyli na framugach, kolumnach, alfizach, fontannach… Jak ktoś zauważył, gdyby nawet usunięto z pałaców Alhambry dachy, posadzki i mury, a zostawiono tylko napisy i wodę, to istota tych pałaców pozostałaby nienaruszona.

       Według Koranu Allach jest tym, który stwarza, podtrzymuje i zrządza, a jego kreacja odbywa się w trzech różnych wymiarach, dotycząc Universum, Natury i Człowieka. Twórcy Alhambry – w jej architekturze i dekoracjach – starali się połączyć te elementy: geometria (matematyka) reprezentuje porządek Wszechświata, elementy roślinne i woda odnoszą się do świata naturalnego, zaś słowa do człowieka.
Warto zdawać sobie z tego wszystkiego sprawę, kiedy tak zadzieramy w Alhambrze głowę do góry, uważając, aby zupełnie nie opadła nam szczęka.

Dziedziniec Mirtów z odbijającą się w wodzie galerią prowadzącą do Sali Ambasadorów w Wieży Comares

.

       Z Sali Ambasadorów, przez Salę Łodzi (która powinna się nazywać Salą Błogosławieństwa, gdyż arabskie słowo baraka, jakim muzułmanie nazywali salę, nie ma nic wspólnego z hiszpańskim barca oznaczającym łódź) i galerię wchodzi się na Dziedziniec Mirtów, wcześniej zwany Dziedzińcem Stawu, gdyż znajduje się tu zajmujący większość powierzchni dziedzińca wodny basen, wysadzony po obu stronach mirtem. Robi się jasno i przestrzennie – ściany dziedzińca, za którymi kryje się szereg komnat bieleją jaskrawo w słońcu, w stawie odbija się na zielono mirtowy żywopłot, wspomniana galeria kolumn i łuków oraz najwyższa w Alhambrze wieża: Torre Comares. Skromnie, ale jakże przy tym malowniczo.

       Z Pałacem Comares sąsiaduje wybudowany za czasów panowania Muhammada V bajeczny PAŁAC LWÓW (Palacio de los Leones) – szczytowe osiągnięcie nasrydzkiej sztuki. Wkraczając na Dziedziniec Lwów, przenosimy się do wspaniałego świata harmonii i estetycznego piękna – do miejsca, gdzie nasze zmysły, poddając się grze światła i cienia, dyskretnym kolorom, szmerowi wody… mogą zażywać chwil niewysłowionej przyjemności. Wspaniałe zdobienia ścian i sufitów sąsiadujących z dziedzińcem sal są doprawdy zdumiewające. Patrząc na nie możemy odnieść wrażenie, że stworzyła je jakaś nieziemska siła. Z czystym sumieniem mogą tutaj napisać, że Pałac Lwów to jedno z najbardziej niezwykłych, wypełnionych pięknem miejsc, jakie widziałem w moim życiu.
Centralną część pałacu stanowi otoczony z każdej strony galeriami Dziedziniec Lwów. Galerie tworzą wysmukłe kolumny i łuki – podobnie jak to ma miejsce w katolickich klasztorach. Niektórzy historycy sztuki uważają, że styl ten – zapożyczający z architektury chrześcijańskiej – zawdzięcza się przyjaźni Muhammada V z królem kastylijskim Piotrem I Okrutnym. Ciekawostką jest to, że architekci muzułmańscy inspirowali się tutaj dziełami architektów chrześcijańskich, którzy wcześniej inspirowali się architekturą i sztuką islamską. Zaznaczyć jednak trzeba, że w rezultacie powstał obiekt unikalny, w charakterystycznym stylu Nasrydów.
W samym środku dziedzińca znajduje się słynna, wypełniona wodą, alabastrowa misa spoczywająca na grzbietach 12 lwów. Z ich pysków tryska woda. W kierunku misy, z czterech kardynalnych stron świata – ze źródeł usytuowanych w samym środku komnat – płynie kanalikami woda, mająca symbolizować cztery rzeki raju. W związku z tym cały dziedziniec można uznać za architektoniczną materializację Edenu, co narzucało się jeszcze bardziej, kiedy (jak się sądzi, choć nie z całą pewnością) między kanałami istniały klomby wypełnione kobiercami kwiatów i ozdobnych krzewów.
Po siedmiuset latach na brzegach misy dźwigającej lwy można przeczytać poezję Ibn Zamraka:

Fontanna Lwów nocą

Cóż za przeświecająca czara, wyrzeźbiona perła!
Srebrzyste fale wzbudzane przez cichą rosę.
Płynne srebro płynie przez stokrotki,
topniejące i coraz bardziej czyste.
To, co twarde i miękkie jest tak blisko siebie,
że trudne do odróżnienia.
Płynne i stałe, marmur i woda – co z tego płynie?
Czy nie widzisz, jak woda przelewa się przez krawędzie
a dreny próbują temu zaradzić?
One są jak ten kochanek, który próżno
próbuje ukryć łzy przed swoją ukochaną.

.

       Z Dziedzińca Lwów wchodzi się do kilku komnat, których sklepienia onieśmielają swoim przepychem. Zdobią je tysiące mukarnas tworzących misterną mozaikę niezwykłych kształtów. Dzięki nim – i szczególnym umiejscowieniu okien – zachwycić może stale zmieniająca się gra światła i cienia. To powoduje, że patrząc na te pyszne sufity mamy wrażenie, jakby unosiły się one nieważko w powietrzu. Niczego podobnego nie widziałem dotychczas w swoim życiu, więc było to dla mnie niesamowite doświadczenie – nie tylko wizualne, ale i psychiczne.

       Po stronie wschodniej Dziedzińca Lwów znajduje się Sala Mukaranas (Sala de los Mocárabes). Niestety eksplozja pobliskiej prochowni w XVI wieku zniszczyła same mukaranas, więc niewiele zostało tu z wcześniejszego przepychu, który na szczęście przetrwał we wszystkich pozostałych salach pałacu: w znajdującej się po przeciwległej, wschodniej stronie dziedzińca Sali Królów (Sala de los Reyes), Sali Abencerrajes (Sala de los Abencerrajes) po stronie południowej oraz Sali Dwóch Sióstr (Sala de Dos Hermanas), Sali Balkonów (Sala de los Ajimeces), Miradoru Daraxa (Mirador de Daraxa) w północnej części pałacu. Każda z tych sal ma swój charakter i pyszni się swoim rodzajem piękna, którego nie sposób jest opisać w słowach. Mam nadzieję, że ilustrujące ten tekst fotografie choć w pewnym stopniu oddają ich magię. (Wśród nich znajdują się również i te, które zrobiłem podczas drugiej, nocnej wizyty w pałacach Nasrydów, dostarczającej zupełnie innych wrażeń, niż ich zwiedzanie za dnia.)

       Po opuszczeniu królewskich pałaców, można odetchnąć w ogrodach, które powstały na terenie dawnej arabskiej mediny. Niewiele pozostało z tego sąsiadującego z rezydencjami władców miasteczka (które w czasach mauryjskiej świetności mogło liczyć około pięciu tysięcy mieszkańców), ale i tutaj natrafić można na kilka ciekawych obiektów, jak np. Wieża Dam (Torre de las Damas), gdzie notabene znajdują się najstarsze zdobienia, jakie przetrwały z czasów panowania dynastii Nasrydów. Nie sposób nie wspomnieć też o Pałacu Karola V, wybudowanym w XVI wieku przez wnuka Izabeli I Kastylijskiej i Ferdynanda Aragońskiego. Monstrualny masyw (niedokończonego) pałacu rzuca się w oczy, ale według mnie jest bardziej niepożądanym wtrętem burzącym integralny charakter Alhambry stworzonej przez muzułmanów, niż godnym większej uwagi obiektem.

*  *  *

Sala Królów w Pałacu Lwów

.

POSŁOWIE

       Kilka uwag na koniec. Kiedy tak czytałem życiorysy poszczególnych władców z dynastii Nasrydów rezydujących w Alhambrze, to uderzył mnie olbrzymi kontrast między pełną knowań, przemocy, zdrady, okrucieństwa i walki burzliwością ich egzystencji a niezwykłym pięknem pałaców, w których mieszkali, o rajskości ogrodów nie wspominając. Większość z 23 emirów nie zmarła śmiercią naturalną – została zamordowana, otruta, zatłuczona… i to nie tylko przez swoich politycznych wrogów, ale i członków własnej rodziny: syn zabijał ojca, brat brata… Cały okres 260-letniego istnienia Królestwa Granady to jedno pasmo intryg, podstępów i zdrad, walki o władzę, ziemię i miasta, zawiązywania i zrywania sojuszów…
A mimo to powstało takie cudo, jak Alhambra. Podczas gdy obszar Al-Andalus się kurczył wskutek podbojów dokonywanych przez katolickich władców Aragonii i Kastylii (tzw. rekonkwista), w Grenadzie znalazła schronienie umysłowo-artystyczna muzułmańska elita. Uczeni studiowali tu i przepisywali starożytne pisma, filozofowie myśleli, poeci pisali wiersze, artyści tworzyli piękne artefakty i wzory… Kwitł handel, rzemiosło i ogrodnictwo. Dzięki temu Królestwo Grenady było na tyle bogate, że mogło składać coroczne, olbrzymie daniny władcom Kastylii, których de facto było wasalem. Inna sprawa, że swoich poddanych sułtani także obciążyli wielkimi podatkami (Muhammad I zgładził nawet jednego ze swoich poborców podatkowych, który niewystarczająco przykładał się do pracy).

        Podziwiając piękno Alhambry z wielu spraw nie zdajemy sobie sprawy. Np. z tego, w jak okropnych warunkach i morderczym znoju pracowali ci, którzy wznosili mury obronne twierdzy. Ani też z tego, jakim ciężarem dla całego społeczeństwa było utrzymanie króla, jego dworu tudzież umożliwianie mu spełniania jego architektonicznych ekstrawagancji. Nie wiemy, kto tak naprawdę – swoimi rękami, wykorzystując własną wiedzę, talent i umiejętności, a w niejednym przypadku swój geniusz – budował i ozdabiał te wszystkie pyszne pałace. Prawie nikt z tych milionów zwiedzających każdego roku Alhambrę nie ma pojęcia co działo się przez wieki z jej mieszkańcami – jak wyglądało tu życie, nie tylko królów, ale i wszystkich warstw społecznych, z których każda doświadczała przecież czegoś innego.
Czy współczesny zachwyt nad estetycznym pięknem Alhambry, jakiego doznają ci, którzy mieli to szczęście, aby się w niej znaleźć, jest wystarczającą kompensacją owej ignorancji i niewiedzy? Czy obecne tu piękno jest w stanie wypełnić pustkę, jaka powstała po żywych ludziach, jacy przez wieki mieszkali w Alhambrze?

*  *  *

Panorama Alhambry z rozłożonymi poniżej średniowiecznymi zabudowaniami muzułmańskiego Albaicín

.

.

Mexuar

.

.

Sala Ambasadorów (Pałac Comares)

.

.

Łuki Alhambry (Pałac Comares)

.

.

Sala Abencerrajes (Pałac Lwów)

.

.

Mirador de Daraxa (Pałac Lwów)

.

.

Sala Dwóch Sióstr (Pałac Lwów)

.

*  *  *

.

.

© ZDJĘCIA WŁASNE

(Część zdjęć jest autorstwa mojej żony, Anny.)

.

Komentarzy 41 to “ALHAMBRA – królewski sen o raju”

  1. Jackie Says:

    Cześć Staszku! Ucieszył mnie Twój tekst o Granadzie i Alhambrze i – nie ukrywam, pochlebia mi, że oczekujesz czegoś w rodzaju mojej „opinii”! Powiem tak: moje pierwsze wrażenie z Twoim tekstem, to odniesienie do…Mickiewicza. Tak, ponieważ nazywasz Granade – „Grenadą” – a to ponoć on po raz pierwszy tak ją nazwał w polskiej literaturze…
    Nie ukrywam, że najbardziej podobały mi się w tym tekście Twoje odczucia i wrażenia! Zwłaszcza fragment o „ponumerowanych królach”, którzy z czasem stają się i tak… bezimienni. A także te fragmenty o wodzie, z której Rzymianie uczynili element „użyteczności publicznej”, a Arabowie podnieśli ją – i jej funkcjonowanie – do rangi sztuki. Poza tym: „Czucie i wiara więcej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko” 😉 To też w relacji Twój tekst, do twoich uczuć, odczuć, wrażeń i impresji z Granady i Alhambry.

    Poza tym oczywiście świetnie skadrowane zdjęcia!
    Jeżeli tylko jestem w stanie, to oczywiście postaram się odpowiedzieć na Twoje pytania.
    Ja patrzę na Hiszpanię bardziej – okiem romantyka – jak to mówił Exupery: „Jeśli kochasz – sercem patrz”, więc obawiam się, że z „poziomu wiedzy” – mogę nie sprostać pytaniom tak wytrawnego podróżnika i publicysty. Pozdrawiam serdecznie! 🙂

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Dziękuję Jacku za te słowa.
      A propos „Grenady”: prawdę mówiąc, to mnie się bardziej podoba „Granada” i tak też pisałem w moim tekście. Ale później, zważywszy na to, że jednak oficjalnie przyjęła się w języku polskim „Grenada”, to wszędzie tę nazwę zmieniłem (poprawiłem?) (Tego miało zresztą dotyczyć jedno z moich pytań.) Teraz sądzę, że powinienem zostawić tak jak było, bo przecież mam też prawo do swoich uporów, jak np. ten, że odmawiam nazywania Birmy Myanmą (brrr….) 😉

      Pytania nie są jakieś szczególne, ale wiedząc, że kochasz Hiszpanię, a w Grenadzie czujesz się jak w domu, to chciałbym się od Ciebie się dowiedzieć kilku rzeczy:

      – Częściej wśród Polaków słyszysz „Granada” czy „Grenada”? Jakie jest Twoje zdanie na temat poprawności użycia poszczególnych nazw?

      – Jak współcześni mieszkańcy Granady (sam się nie mogę zdecydować, jak pisać 😉) odnoszą się do mieszkających tam muzułmanów. Czy jest ich – wyznawców islamu – dużo? I czy w jakiś sposób wiąże się ich (dzisiejszych muzułmanów) z kulturą/architekturą/sztuką – z dziedzictwem muzułmańskich Maurów, twórców Alhambry?

      – Jak się postrzega obecnie (wśród tzw. „zwykłych” ludzi oraz historyków) mauryjski podbój Półwyspu Iberyjskiego, ich trwające prawie 800 lat rządy w Al-Andalus, a następnie katolicką rekonkwistę, która islam zastąpiła katolicyzmem? Chodzi mi o ocenę moralną, stosunek emocjonalny… takie tam… (Kiedyś to było deptanie muzułmańskich głów pod butami katolickich władców – takie obrazy pozostały z tamtych wieków – a teraz? Zwłaszcza w dobie „politycznej poprawności”?)

      To może, jak na razie, tyle 😊

      PS. A z tym „sprostaniem pytaniom wytrawnego podróżnika i publicysty” to raczysz chyba żartować 😉

      • Jackie Says:

        Staszku! Myślę, że… długo by o tym można mówić, a tu… jest trochę mało na to miejsca! W „telegraficznym skrócie”: kiedyś „Szpilki”- pisały „Nie jest chyba istotne czy czytamy Rugby, czy Ragby – skoro w tej dyscyplinie i tak dostajemy w dupe!” 😉
        ( so… the problem is irrelevant!) 🙂

        – Z tego, co mi wiadomo w j. hiszpańskim i w samej Hiszpanii funkcjonuje ok. 7-10 tys. wyrazów i zwrotów pochodzących z j. arabskiego! My też mamy kilka takich w j. polskim (algebra, alkohol, alkowa, cukier). W Hiszpanii: Albacete, Algeciras, alcantara, Gibraltar – nawet Madrid czy jinete – czyli jeździec! Sami Hiszpanie często nie zdają sobie sprawy z bogactwa swojego języka i bogactwa kultury, które zawdzięczają Arabom i całemu Maghrebowi!
        Na co dzień, myślę że nie przeszkadzają im „potomkowie Mahometa”, a bardziej hałaśliwi i nieco pretensjonalni przybysze z Ameryki Płd. ( Argentyńczycy, Kolumbijczycy, czy Meksykanie).

        – Co do „rekonkwisty”- nie jest to problem – czy też temat – zero-jedynkowy lub czarno-biały! Nawet „ikona rekonkwisty” El Cid Campeador walczył często-gęsto po stronie tych, którzy lepiej płacili, bądź dzięki którym odnosił doraźne korzyści! (także muzułmanów!)
        Nieskazitelnie czysty Cyd występuje tylko w wykonaniu… Ch. Hestona!

        – Co do „poprawności politycznej”, to… niewiele mogę powiedzieć. Z pewnością jej elementem są…”quibla” – strzałki w hotelach i – ostatnio również w tel. aplikacjach – wskazujące przyjezdnym muzułmanom Mekkę, tak aby nie musieli jej szukać (5 razy dziennie) – w czasie odmawiania salat-u.

        „I to by było na tyle” – jak mawiał prof. J. T. Stanisławski – z którym miałem przyjemność pić wódkę na FAMA-ie w ’85-tym! 🙂

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Dzięki za ciekawy komentarz.

          – Skoro wszystko jedno, to pozostaję przy „Grenadzie” – tym bardziej, że w tekście używam tego słowa.

          – Sądzę, że europejscy (i nie tylko) muzułmanie powinni bardziej zareklamować swoje dziedzictwo – osiągnięcia kultury islamskiej w dawnych wiekach. Przecież w czasie istnienia Al-Andalus ich dokonania na polu matematyki, filozofii (vide: genialny Averroes i nie tylko!) medycyny, astronomii – no i oczywiście architektury i sztuki (vide: Alhambra i nie tylko!) były imponujące. To właśnie dzięki muzułmańskiej elicie umysłowej w dużej części zawdzięczamy zachowanie i transfer osiągnięć kultury antycznej Greków i Rzymian (zwłaszcza filozofii) do średniowiecznej Europy (Averroes był przecież wytrawnym znawcą i komentatorem pism Arystotelesa). Trochę to wszystko kontrastuje ze stereotypami (zazwyczaj poniżającymi), jeśli chodzi o islam i muzułmanów, jakie funkcjonują w Europie, w tym w Polsce. Nie sądzisz? (Nie piszę o tych, którzy na taki marny wizerunek zasługują.)

          – To prawda, że zawiązywane na terenie dzisiejszej Hiszpanii w Średniowieczu alianse nie zawsze przebiegały po linii religijnej solidarności, a były bardziej wynikiem racjonalnych i praktycznych rozwiązań, do których można zaliczyć korzyści strategiczne, polegające na wzmocnieniu władzy, ale i te finansowe (vide: Twój El Cyd). Uderzyło mnie to, kiedy czytałem historię panowania Nasrydów, którzy utrzymali się tak długo w Grenadzie właśnie dzięki dyplomacji, sojuszom i wywiązywaniu się ze swoich wasalskich zobowiązań (kwota, jaką płacili każdego roku władcom Kastylii była ogromna), a nie dzięki swojej sile militarnej (która była, powiedzmy sobie szczerze… taka sobie). Przy okazji można wspomnieć o tym, że Alhambra miała swoją piętę achillesową, którą była… woda. Wystarczyło odciąć mieszkańców Alhambry od znajdujących się w pobliskich górach Sierra Nevada jej źródeł (zamykając Acequia Real), a po paru tygodniach zaczęli by oni głodować i umierać z pragnienia (tak się stało w 1491 roku, kiedy wojska Izabeli I otoczyły Alhambrę, odcinając ją od dostaw żywności i wody). Na nic zdałaby się potężna Alcazaba!

          – Mam nadzieję, że w Europie nie odezwą się już nigdy demony rasizmu i prześladowania etnicznych mniejszości.

        • Bogdan Kwiatek Says:

          @ Jackie XK – ja, rozstrzygając Wasz „spór” mickiewiczowski – stanę po stronie Juliusza Cezara i będę nazywał Grandę – Florencją Hiszpanii
          😁
          https://pl.wikipedia.org/wiki/Grenada_(miasto_w_Hiszpanii)

  2. Mike Sikora Says:

    Alhambrę odwiedziliśmy całą rodziną w lipcu 2005. Po prostu podjechaliśmy samochodem na parking i za parę minut, po zakupieniu biletów wstępu wchodziliśmy do środka. Nikt nic nie wspomniał o konieczności rezerwacji. Dlatego też do dziś nie miałem pojęcia, że wymagane były lub są rezerwacje.
    No cóż, porządek tego Świata zmienia się na naszych oczach. Pandemia spowodowała, że nawet do tak ogromnego parku narodowego jak Rocky Mountain National Park konieczne są rezerwacje na wjazd. Nieprawdopodobne i nie do uwierzenia.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Bilety do Alhambry zarezerwowałem przez Internet na 5 miesięcy przed pobytem w Grenadzie (nie chciałem mieć niespodzianek). Podobno jakaś pula biletów dostępna jest rano, przed otwarciem Alhambry, a poza sezonem można bez większego problemu bilety zarezerwować na parę dni wcześniej.

      Tak, pandemia pomieszała szyki podróżnikom i turystom, ale pamiętam, że jeszcze przed nią, w parkach narodowych, zaczęły bywać takie tłumy, że stało się to problemem. Podobnie zresztą stawało się z masową turystyką na całym świecie – te najbardziej atrakcyjne miejsca się po prostu „zatykały” ☹

      Pamiętam, że w ubiegłym roku nie mogłem się do stać na szlak Maroon Bells w Colorado, bo wszystkie miejsca (na shuttle) były już wyprzedane, o miejscach parkingowych przy samym trailhead nie wspominając. To mały skandal, że aby pójść na górski szlak, to trzeba robić rezerwację – i to na tydzień/dwa wcześniej! 😉

      • małgosia Says:

        Ten problem zaczął się jeszcze przed pandemia. Siostra opowiadała mi, jak znajomi od samego rana przed dwa dni stali w kolejce po bilety i nie załapali się. Dlatego ja również wolę robić wcześniej rezerwację internetową nawet za cenę kilku euro droższego wstępu. Tak jak pisze Staszek szkoda potem rozczarowania, kiedy pokonuje się te parę setek / tysięcy kilometrów, aby odejść z kwitkiem.
        Granadę /Grenadę odwiedziłam w 2005 roku z objazdową wycieczką. Za krótko, za mało, za pobieżnie. Ale mimo skąpej ilości zdjęć (aparat starego typu i klisza fotograficzna o 36 zdjęciach, której w dodatku nie potrafiłam zmienić na nową) pamiętam ogromne wrażenie, jakie wywarło na mnie stalaktytowe sklepienie w kształcie gwiazdy, przypominające strukturą koralowca. Fantastyczne. I widok miasta z okien pałacu o zachodzie słońca, białe budynki w niebieskiej poświacie.
        Ach cudne są te twoje zdjęcia

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          @ małgosia – teraz, w dobie aparatów cyfrowych, nie musi się człowiek liczyć (tak bardzo) z ograniczoną ilością miejsca na krecie pamięci, na której można utrwalić setki (jeśli nie tysiące) zdjęć (a nie tak jak dawniej: 24 lub 36 na jednej kliszy). Dzięki temu, nawet po latach, można wspomóc naszą pamięć większą ilością fotograficznych obrazów. A jednak najcenniejsze wspomnienia to te, które pozostają w naszej pamięci, zapisane w momencie, kiedy w jakimś miejscu byliśmy duszą i ciałem – tak jak Twoje wrażenia z Alhambry, którą odwiedziłaś 16 mat temu.

      • Mike Sikora Says:

        Niestety. Mówiąc po grubiańsku, czasy kiedy palętaliśmy się gdzie i jak nam się zamarzyło, chyba się kończą. Młode pokolenie będzie zmuszone do planowania większości rzeczy z dużym wyprzedzeniem i rejestrowania każdego swego kroku. Być może zaakceptują to bez zmrużenia oka.
        Mi, czy nam, którzy pamiętają inne czasy, ciężko jest z tym się pogodzić, ale najprawdopodobniej też nie będziemy mieli wyboru.
        Ciesze się tylko, że tamte czasy, mniej uregulowane, wspominam bardzo milo.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          @Mike – Niestety, wolności obywatelskie są teraz na całym świecie coraz bardziej ograniczane, a ludzie (zdecydowana większość) jakby tego nie zauważali.
          Tak więc, co z tą Wolnością, którą tak szczycił się zwłaszcza Zachód (Stany Zjednoczone i Europa)?

          Jeszcze jakiś czas temu (przed pandemią) odmieniano tutaj to słowo przez wszystkie możliwe przypadki, teraz jakby znikło ono z przestrzeni publicznej.

  3. Bogdan Kwiatek Says:

    W X’2019 były takie kolejki do Alhambry, że wolne 2 miejsca były dopiero za miesiąc…😳😱
    Chyba Chińczycy przewidywali pandemię 😱😱😱
    Miałem zaszczyt odnowić z nią spotkanie po latach w nocy. Głębokiej nocy. Bo po północy.
    Ale oświetlone mury też robiły wrażenie. Bardziej białe niż za dnia.
    Na noc dojechałem w góry Parku Narodowego Sierra Nevada na jakieś 2.400 m npm.
    Następnego dnia celem była sama Grenada…

    W tym tkwił sukces i metoda kalifów Kordoby, że z zewnątrz były ciężkie i wysokie mury
    A od wewnątrz delikatne arabeski…
    Wodne strumyki i kaligrafowane teksty z Koranu…

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Pamiętam, byłeś tam w tym samym roku i w tym samym miesiącu – ale ze dwa tygodnie później. Ja zarezerwowałem bilety jakieś 5 miesięcy wcześniej. Odwiedziłem w Alhambrze zarówno w nocy, jak i w dzień (vide: zdjęcia na mojej stronie – mam nadzieję, ze obejrzysz 😉 ) Spałem nad rzeką Darro, która płynie u stóp wzgórza, na której położone są twierdza i pałace Alhambry, więc doskonale widać było stamtąd jej mury – oświetlone reflektorami w nocy, a promieniami słońca za dnia.

      • Bogdan Kwiatek Says:

        Tak, owszem, u mnie to był efekt chwili
        I potrzeby zaktualizowania krajów-matek
        Przed ponownym (choć już minęło kilka lat) wylotem do Am Płdn.

        Tak, zdjęcia masz jak zawsze (No po ostatnim zwarciu/ może w 98% 🤪) przednie! Ale odnosisz wszystkich swoich czytelników na FB do innych miejsc. Czyli bloga na Word Pressie (dlaczego?)

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Jak widzisz tekst jest obszerny – nie nadaje się na FB. Jak kogoś interesuje temat, to zajrzy na moją stronę, tutaj, gdzie znacznie lepiej można go zaprezentować.
          Poza tym, ja nie mam zbyt dobrego zdania o FB – a zwłaszcza o tzw. scrollowaniu, gdzie ludzie zwykle poświęcają jakieś 5 sekund uwagi na jakiś post (dają lajka, alb i nie) i… scrollują (pędzą) dalej.
          Dla mnie, od początku, FB to taki słup ogłoszeniowy, na którym miałem zamieszczać informacje o nowych tekstach/artykułach na Wizji Lokalnej, która traktuję jako moja stronę autorską. Szkopuł w tym, że algorytm FB nie lubi, jak się załącza linki odsyłające gdzie indziej, poza FB, bo Zuckerbegowi najbardziej zależy na tym abyś właśnie na FB spędzał najwięcej czasu, bo wtedy może Ci podsunąć pod nos więcej reklam (których notabene ja w ogóle już nie zauważam.) Dlatego te linki do Wizji Lokalnej docierają do niewielu.

        • Bogdan Kwiatek Says:

          To i sam sobie odpowiedziałeś…
          Wtedy zadaj pytanie następne:
          Czy chcesz, by Twoje teksty były czytane?
          A książki kupowane?
          Już raz radziłem.
          Sam muszę to poniekąd zrobić…
          Ale nie bardzo mam co sprzedawać…
          Dorota Sulima tak zrobiła…
          I sprzedała książkę, zanim ją nawet wydała!
          Majstersztyk!🌹🥂

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Tak prawdę powiedziawszy, to bardziej zależy mi na pisaniu, niż na sprzedawaniu.
          Dla mnie większą wartość ma to, że kilka osób przeczyta uważnie to, co napisałem, a nie to, że kilkaset, czy nawet kilka tysięcy poświęci temu 10 sekund swojej uwagi, czy nawet parę minut.
          Dorota Sulima wydała znakomitą rzecz, doskonale zareklamowała swój przewodnik na FB – ja nie poświęcałem temu zbyt wiele czasu (reklamuję swoje książki na FB raptem 2 – 3 razy do roku.
          Poza tym, moje książki są innego rodzaju, bardziej niszowe, a „Podróże” (które nie są przewodnikiem) i tak prawie wszystkie się rozeszły.

        • Bogdan Kwiatek Says:

          Hmm

          1/ jedno drugiemu nie szkodzi…

          2/ spróbuj zrobić taką „gimnastykę”
          I na FB dawać cytaty np. z „Zapisków”
          Takie nie za długie, na 5 sek scrollowania
          I link do całej książki
          I tak z każdym rozdziałem…
          1/10 – 1/20 rozdziału
          Plus jakieś 1 foto/szkic
          Czyli autoreklama ale bardziej kompleksowa…
          Jak u Doroty!

          3/ Nie ważny jest rodzaj książki/publikacji…
          Jeśli ta 1/10 rozdziału zachęci do kupna wszystkich rozdziałów w postaci 1 książki (No ale musiałbyś zrezygnować ze sprzedaży „tylko w całości”!) – to będziesz wiedział, czy taka akcja ma sens…

          4/ zresztą mógłbyś zrobić poniedziałki „Zapiskowe”
          A środy „Kino-teatralne”…
          I po pół roku zrobić podsumowanie…

        • Bogdan Kwiatek Says:

          2 tyg temu /może już będzie 3/ byłem w górach Al Hamra! Ale brzmiało jakbym wrócił myślami do Al Andalus. Tymczasem to były takie widoki Omanu, że ręka mi się spociła od zmiany biegów miedzy 1 a 2. A noga od wciskania sprzęgła bolała cały następny dzień. Sierra Nevada z Hiszpanii to lekkie schody do nieba. Tez mnóstwo serpentyn, ale droga asfaltowa. A tam pył taki, jakby dopiero kalifowie opuścili region pod naciskiem Ferdynanda i Izabeli…

  4. Jackie Says:

    @Bogdan Kwiatek – Polecam piosenkę zespołu „Baccara” – takiej hiszpańskiej „Abby” – lat 70 tych i 80-tych! Piosenkę pt. „Granada” (!) „La tierra ensagretada y tardes de torros… 😉

    p.s. A Florencja – nawet z tym mostem, katedrą i ogrodami Giardino di Bobboli – mogłaby za Granadą i Alhambrą… przysłowiowe.. „buty nosić”! :)))))

    • Bogdan Kwiatek Says:

      Piosenkę oczywiście pamiętam (że nie powiem znam).
      Florencji nie brakuje uroku renesansowego, czego Granada nie ma. Raczej barokowy.

      „Buty nosić”?
      Może jeszcze „buty czyścić”? 😳🤪
      Rozumiem Jacku, że ślepa miłość do Hiszpanii Cię nomen omen zaślepia, ale na świecie jest tyle pięknych miast i miejsc, że nie ma potrzeby, by takie listy kolejności tworzyć…
      Chyba, że personalne… To ile razy byłeś w Granadzie, a ile we Florencji?… 🤪
      Kraków jest chyba najpiękniejszy – skoro mieszkasz w nim tyle lat 🤪

      • Jackie Says:

        Bogdanie, Kraków, jak wiesz…ma największy i najpiękniejszy Rynek na Świecie!! I kto temu zaprzeczy będzie musiał stanąć ze mną do walki konnej albo pieszej!! 😉 Tylko…Sevilla może się równać z Krakowem!! :))))

        • Bogdan Kwiatek Says:

          Ja zaprzeczę 🙂
          Bo Plac Tienanmen jest większy!
          Chyba, że piszesz o średniowieczu – to co innego. 🖐

        • Jackie Says:

          Taaa… i ma też chińskie, skośnookie Sukiennice na środku?? 😉

        • Bogdan Kwiatek Says:

          Nie, ma zdjęcia z demonstracji i brutalnej pacyfikacji studentów…
          I defilad z bronią Państwa Środka…

        • Jackie Says:

          Jak już się tak bawimy:
          Najpiękniej położone -powtarzam położone – miasta w Europie, to dla mnie: Genewa, St. Sebastian (Donostia) i Toledo! To miasta, bo… miasteczka, takie jak: Dubrownik, Carcassone, czy przede wszystkim sycylijska Taormina!
          Jest jeszcze – mało znane, lecz przepiękne hiszpańskie Santillana del Mar. Ponadto… szwajcarskie Lugano, Locarno czy Bellinzona! Tak – piękno (to miejskie również), to określenie subiektywne, lecz opierające się na pewnych kanonach: położenia, kultury, sztuki, tradycji i historii…Tej przez duże H! 🙂

        • Bogdan Kwiatek Says:

          Kkwestia pewnie dyskusji.
          Mnie Genewa podobała się średnio. Zamiast niej dałbym Lizbonę. Szeroka rzeka, wzgórza, stara zabudowa, choć po zniszczeniach (tym bardziej szacunek)…
          Tak na cito.
          A Rzym i jego 7 wzgórz?…
          A europejski Stambuł? – perełka!
          Nooo, tam stuknęło ponad 10 mln – to jednak Perła Orientu!

  5. Bogdan Kwiatek Says:

    A Stanisław przyjął wymowne milczenie, (na FB) strzela tylko oczami emotikonów (a to śmiech, a to zdziwienie, czasem jednak część dłoni wstawi).
    I patrzy jak się tu uzewnętrzniamy pod jego wpisem o pięknej Grenadzie (zwanej po hiszpańsku Granadą) i jej Al Hambrą.
    Jak przełknie to nam powie 🤪
    🖐

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      A przeczytał Ty tak naprawdę cały mój tekst? (Jak Jackie)? 😉
      Twój przyjaciel (czyli autor w mojej osobie) tak się natrudził przy jego pisaniu (o wyborze zdjęć nie wspominając) a Ty nic! Tylko jakieś wycieczki dygresyjne (które są OK, ale na boku dyskusji na główny temat, czyli o Grenadzie i Alhambrze – jak być powinno 😉 )

      • Bogdan Kwiatek Says:

        A przeczytał ja Twój tekst.
        Chyba nawet wspominałem o nim. Może bardziej o jego formie, o przeniesieniu na 2 platformy.
        Może mało co do treści, bo mogłem dopisać pod swoim zdjęciem, że to z Alcazaby, a miałem jeszcze wstawić 1 zdjęcie z Generalife, ale wydało mi się obsceniczne 😳🤪, ale wymagałoby następnego i dłuższego dialogu wyjaśniającego…
        Czy wprost trzeba mówić, ze się czytało i przeczytało.
        I co się podobało?…
        W sumie – nie potrzebnie się wtrącam – wszak tekst dedykowany koledze Jackie…mu 🙂

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Ależ jak najbardziej potrzebnie się wtrącasz. Przecież nie muszę Ci pisać takich oczywistości, że zawsze mile (może nawet z radością! 😉 ) jesteś tutaj widziany ❤
          A do powyższej Waszej dyskusji (ciekawej, ciekawej!), odniosę się, skoro tylko…

  6. Stanisław Błaszczyna Says:

    @Bogdanie, Jacku – Panowie, jeszcze raz przeczytałem Waszą dyskusję (nie chcę być źle zrozumiany: Wasze komentarze zawsze są tu mile widziane, nawet jeśli… trochę mijają się z tematem głównym).

    Sporo wątków poruszyliście, ale chciałbym się odnieść choćby do paru z nich:

    – Miasta – zwłaszcza ich piękno (lub brzydotę) – trudno jest ze sobą porównywać, bo jednak każde miasto ma swój charakter. Podobnie jest z listami „naj” – każda taka lista jest subiektywna (o czym mówiliśmy z Bogdanem przy okazji Mt. Rainier, którą uznałem za najpiękniejszą górę świata, a Bogdan z tym… polemizował 😉)
    Tak więc trudno jest porównać Grenadę i Florencję. Mnie oba miasta bardzo zainteresowały (Florencja głównie przez sztukę Renesansu, jak również związki z Rafaelem, Leonardem czy Michałem Aniołem), ale rzeczywiście, jeśli chodzi o architekturę, to większe wrażenie zrobiła na mnie grenadyjska Alhambra.

    – Kiedyś zrobiłem sobie taki prywatny (subiektywny) ranking europejskich stolic (byłem w większości z nich) i wyszło mi, że 1) najciekawszy jest Rzym, 2) najbardziej metropolitarny Londyn, 3) najbardziej malownicza Praga, 4) najbardziej elegancki Wiedeń, 5) najbardziej kulturalny Paryż (nie mówię o jego aroganckich mieszkańcach, z którymi się zetknąłem, i wreszcie: 6) najbliższy sercu Kraków (choć już on nie jest – oficjalnie – stolicą 😉)

    Pozdrawiam

    • Bogdan Kwiatek Says:

      Głównym wątkiem – jak mniemam – jest/było miasto Granada / a dokładniej Alhambra.
      Podyskutowaliśmy trochę o nazwie – bo to jest poniekąd podstawowa kwestia – jak coś nazywać.
      I było tu sporo wątków, również pobocznych, ale dających pewne światło…
      Przejście na Florencję (tę z Toskanii) wzięło się z tego, że zanim Granada/Grenada tak została nazwana w VIII w. ne. – Juliusz Cezar nazwał miasto Florentia… Ergo to dalej ten sam wątek
      Później przeszliśmy jakoś na tę listę, z którą – o ile jest personalna – nie polemizuję. Podaję swoją i… pytam o kryteria.

      Właśnie zamieściłeś swoją personalną listę stolic – nie polemizuję, chyba, że – jak przy najpiękniejszych górach świata – czynisz tę listę… „absolutną”. Nie podając zarazem kryteriów…
      Tak więc – nie wiem, na jakim aspekcie Ci zależało. Ale dając duży tekst – musisz się liczyć, że wątków może być 100+…
      😳
      🖐

      • Stanisław Błaszczyna Says:

        Zależało mi na tym, aby wreszcie podzielić się moimi wrażeniami z Alhambry (przypominając je sobie i utrwalając niejako), przedstawić w konkretnym artykule jej historię i opis, czy wreszcie uporządkować, wyselekcjonować oraz pokazać zrobione tam przeze mnie zdjęcia. Odtąd ten materiał jest dostępny na mojej stronie, i każdy – jeśli tylko chce i do czegoś mu to będzie potrzebne – będzie mógł z tego skorzystać. Zadanie wykonane 🙂
        A że przy tym zawiąże się tak ciekawa rozmowa, jak z Wami, to tym lepiej 🙂

        • Bogdan Kwiatek Says:

          1/ absolutnie słusznie!
          Ludzi pamięta się nie dlatego, że gdzieś byli, coś widzieli, czy coś zrobili, ale dlatego, że oni sami, lub ktoś inny, opisali to zagadnienie…
          Finis coronat opus!
          Masz świetnie
          napisany tekst – może rozdział do kolejnej książki!
          Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku, a książka od pierwszego /jednego rozdziału…

          2/ temat – jak wcześniej wspominałem – dość duży. Obciążony historycznie, architektonicznie i estetycznie… wiec możesz spodziewać się wieku wątków w dniach i miesiącach następujących po jego zamieszczeniu.
          Taka książka podzielona na komentowalne rozdziały pisane podczas pisania – to IMHO nowość, jakiej nie zaznali starożytni pisarze.
          Trzeba je czasem tylko czymś ożywiać…

          3/ ja napisałem tytułem swojego komentarza, że ostatnio gdy tam byłem, to poniekąd pocałowałem klamkę. Poniekąd zobaczyłem inaczej, bo w nocy. W parę miejsc, które w nocy widziałem, w dzień bym chyba nie zobaczył. A tłumy ludzkie byłyby takie, że… nic bym nie wyniósł.
          3b/ najlepiej widziałem Alhambrę za pierwszym razem, czyli VIII – IX 1986… będzie dokładnie 35 lat temu. A przynajmniej wtedy zrobiła na mnie największe wrażenie. Później byłem jakoś w 1994, bo w 1991 tam akurat nie dotarłem (Kordoba i owszem – dlatego znów dobrze zapamiętałem Kordobę, w której byłem chyba z 5 razy w ciągu tych 35 lat…)

          4/ gdybym tam nie był, to bym się zachwycał wirtualnie nad wirtualnym pięknem miejsca. A że byłem, to się odnoszę do moich wspomnień i mojej wiedzy. Oczywiście odświeżając i uaktualniając ją dzięki Twojemu tekstowi…

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Bogdanie, czytanie takiego komentarza jak ten, to miód na moje serce umysł i duszę 😉

          PS. Właśnie, poddałeś mi pomysł dla jednego z następnych moich tematów/tekstów – o Kordobie! 🙂 Ale Sewilla, Toledo, Segowia… też czekają 😉 O Sri Lance, południowych Indiach, Wietnamie i Laosie nie wspominając 😉
          Ale, jeśli Bozia da – i zdrowie pozwoli tudzież życia starczy – to może i to uda mi się zrealizować?

        • Bogdan Kwiatek Says:

          Proszę bardzo!
          Będę Cię co jakiś czas takimi komentarzami obdarzał… 🍻😁
          Chyba, że będziesz… kontrowersyjny, to będę polemizował.
          Czasami mamy odmienny/nieco inny punkt widzenia
          Ale w większości podobny.
          Zawsze Cię wspieram
          Czasem się spieram
          😁🖐

  7. Małgorzata Pietrusewicz Says:

    Cudne zdjęcia, jak zawsze zresztą. Pamiętam moją złość gdy ktoś coś pokręcił i okazało się że nie pojedziemy zwiedzać Alhambry. Po moim sprzeciwie i małej awanturze pojechaliśmy na wieczorne zwiedzanie. I to było fantastyczne przeżycie. Podświetlone budowle i rośliny były chyba jeszcze bardziej malownicze. Czuło się oddech epoki. ❤️❤️❤️

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Być w Andaluzji i nie widzieć Alhambry, to tak, jak (nie przymierzając 😉) być w Watykanie i nie widzieć… Bazyliki Św. Piotra. PS. Warto się domagać swoich praw, nawet jeśli się jest na wycieczce 😉

      • Małgorzata Pietrusewicz Says:

        Byliśmy na indywidualnym wyjeździe ale Granadę z Alhambrą wykupiliśmy w lokalnym biurze. Przyszliśmy na miejsce zbiórki rano i nie było nas na liście, stąd moje zirytowanie. W sumie dobrze się stało. 🙂

        Pozdrawiam i życzę szczęścia i zdrowia w Nowym roku ❤️

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Ja z kolei pamiętam mój sprzeciw (małą awanturę😉), kiedy chciano nam zmienić hotel w Rzymie, (podając wcześniej w umowie inny.) Też warto, było, nie tylko ze względu na jego wyższy standard, ale i (przede wszystkim) bardzo dobrą lokalizację (pod samą Kolumną Trajana, tuż koło Piazza Navona). Pozdrawiam. Wszystkiego Dobrego w Nowym Roku życzę!


Dodaj odpowiedź do Stanisław Błaszczyna Anuluj pisanie odpowiedzi