GNOTHI SEAUTON

*

Poznaj samego siebie – tak już mawiali starożytni.
Każdego ranka więc, przy goleniu,

patrzę na tego faceta w lustrze i uważam, by nie zaciąć się

żyletką, którą wymachuje on pod moim gardłem.

*

*  *  *

Tak się złożyło, że znalazłem się w szczególnym momencie swojego życia.  Stąd ostatnio te – bardziej osobiste niż zwykle wpisy, częstsze nawiązywanie do spraw tzw. „ostatecznych”, większa bezpośredniość, może nawet prostota, której skądinąd mógł ktoś zarzucić zbytnią oczywistość. Postanowiłem też pozbyć się anonimowości, która niby to skrywała się za dość pretensjonalnym jednak nickiem (swoją drogą historia jego powstania i funkcjonowania stanowi osobny temat) – choć oczywiście nie była ona broniona za wszelką cenę, bo kto chciał, to za pomocą kilku kliknięć w linki na moich stronach mógł odkryć moją prawdziwą tożsamość. Ale nie jest to tutaj tak istotne.

Tak więc, od kilku dni – powróciwszy niejako „z martwych”, czyli z dalekiej podróży – liżę rany i mam już na tyle sił, by postanowić jednakże (z kilku powodów) kontynuować tego bloga, który stał się poniekąd częścią mojego życia, nazwijmy to „intelektualnego”. Naturalnie, wbrew temu co dominuje na początku tego wpisu (a więc pytanie o możliwość poznania samego siebie) nie chciałbym aby moja własna osoba wypełniała tę stronę, więc po kilku bardziej osobistych wpisach postaram usunąć się niejako w cień, zajmując się sprawami bardziej uniwersalnymi i dla innych czytelników ważniejszymi, niż ja sam. Oczywiście – wszystko na miarę moich sił, możliwości i zmieniającej się sytuacji.

Szukałem sposobu aby jakoś o tym wszystkim tu powiedzieć i przypomniałem sobie o słowach, jakie kiedyś umieściłem na poprzednim blogu pod wpisem „Poznaj samego siebie”, który – z grubsza rzecz biorąc – sceptycznie wyrażał się o naszej zdolności poznania siebie samych. Bo, tak naprawdę, nawet – a może zwłaszcza – dla nas samych, skrywamy się za zasłonami, które sami cały czas tkamy. Niezwykle trudno jest nam uchwycić naszą własną istotę na tle ciągle zmieniających się sytuacji i kontekstów – i wobec zmiennych relacji z innymi ludźmi. Inną sprawą jest pytanie o sens wiedzy o sobie samym.

Ilustrację wpisu stanowi autoportret jaki wykonałem w ubiegłym roku podczas pobytu w Parku Narodowym Olympic w stanie Waszyngton – a konkretnie w hotelu Lake Quinault Lodge. Miał to być rodzaj żartu, do którego namówiła mnie Ania, zmierzwiwszy mi uprzednio włosy i każąc przejrzeć się w lustrze – z twarzą, na której ciągle były znaki wielokilometrowego szlaku, z którego dopiero co wróciliśmy. Niech to więc będzie usprawiedliwieniem tego nieco obłędnego fizys i szaleństwa w podkrążonych oczach, które i tak nadaje twarzy bardziej znośny wyraz, niż ten, który by się objawił, gdybym takie zdjęcie zrobił sobie teraz. A żart ten z kolei miałem zamiar wykorzystać do wpisu o naszych blogowych narcystycznych skłonnościach, którego kluczowe pytania miały dotyczyć granic naszego wirtualnego ekshibicjonizmu, dzielenia się publicznie własną tożsamością (wliczając w to nasz wizerunek), tudzież w ogóle – sensu prowadzenia bloga i zawartych w tym elementów autopromocji, czy choćby tylko (zastępczej?) realizacji naszych własnych potrzeb. Takie były plany – życie poszło własną drogą.

Przy okazji pozdrawiam wszystkich tych, którzy od dawna zaglądają na moją stronę, jak również tych gości bardziej przypadkowych, których ślady widać jedynie w zwiększającej się ciągle ilości odsłon na Wizji. Dziękuję zwłaszcza tym, którzy uważniej traktują to, co chcę tutaj przekazać oraz tym, którzy chcą wymienić ze mną opinie na tematy, które poruszam – i choć nie robię sobie większych złudzeń co do trwałości, autentyzmu i głębi wirtualnych kontaktów – to chcę wyrazić wdzięczność tym, którzy w taki lub inny sposób towarzyszą tej mojej internetowej przygodzie od wielu lat.

Stanisław Błaszczyna

*  *  *

PS. Wpis ten po raz pierwszy pojawił się na tym blogu 3 listopada, 2013 roku.

.

Komentarzy 40 to “GNOTHI SEAUTON”

  1. Cane Says:

    „Kim jestem?” najbardziej retoryczne ze wszystkich pytań. ;)
    Ale pewnego rodzaju odpowiedzią zawsze może być: „Pokaż mi swoich przyjaciół, a powiem ci kim jesteś”. ;)

  2. ZygmuntMolikEWA Says:

    :)
    …i trzymam kciuki, jak zawsze.

  3. Anka Leszczyńska Says:

    Chyba zacznę się golić :-)

  4. Onibe Says:

    zadajesz trafne pytania i stawiasz interesujące problemy, Logosie. Poznaj samego siebie… wszyscy jesteśmy tak doskonale pewni, że znamy samych siebie, iż umieramy nie nawiązawszy prawdziwego kontaktu z diamentem ukrytym w nas samych. Czasami dystans jest dobry: z daleka widać więcej drzew niż z bliska, choć mądrość ludowa głosi, że im głębiej w las tym więcej drzew. Oczywiście jedno nie wyklucza drugiego. Tym niemniej, na ogół łatwiej poznać kogoś niż siebie. Bo na siebie jakby szkoda czasu. Ale czy powinniśmy w ogóle mieć prawo poznawania / oceniania / opiniowania kogoś, skoro nie uporaliśmy się z własną osobą? Wydaje mi się, że poznawanie siebie to praca na całe życie. Trudna, znojna, pozbawiona wielu spektakularnych sukcesów. Nagrodą jest… możliwość pogodzenia się ze sobą, ze światem. Łatwiej osadzić się na planie wszechrzeczy wiedząc kim się jest, prawda? Ale koniec końców, efekt ostateczny jest ten sam…

    • Simon Says:

      Czy faktycznie jesteśmy tak doskonale pewni, że znamy samych siebie? Owszem, gdzieś podświadomie na pewno sądzimy, że siebie rozumiemy, ale obecnie, na przykładzie ludzi którzy mnie otaczają, coraz częściej spotykam się z przyznaniem się innych (nie tylko przed sobą ale i publicznie), że nic o sobie nie wiedzą.
      Swoją drogą, czy to w ogóle możliwe – poznać siebie? Złożeni jesteśmy z masek, wspomnianych w tekście zasłon, ale czy gdyby je zabrać, odkryć to, co pod nimi, odkryjemy prawdziwych siebie? Czy może właśnie one, zasłony, każda z osobna, składają się na nasze prawdziwe oblicze?

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      @Onibe – no właśnie, czy pytanie może być trafne? Częściej jednak oczekujemy trafnej odpowiedzi – stosunkowo rzadko jednak ją otrzymując. A na niektóre pytania odpowiedzi przecież nie ma.
      Nie sądzę, że wszyscy z nas są pewni tego, iż znają siebie samych. A jeśli tak sądzą, to ja śmiem wątpić, że się nie mylą, bo dopiero różne sytuacje życiowe poddają próbie człowieka i dopiero wtedy wychodzi, kim on tak naprawdę jest. A jeszcze nie we wszystkich sytuacjach życiowych się znaleźliśmy, więc nie wiemy jak byśmy się w takich okolicznościach zachowali – a tym samym nie wiemy, kim tak naprawdę jesteśmy.

      @Simon
      – myślę, że nie jest możliwe poznanie siebie do końca, ale próbować warto – i można chyba poczynić w tym pewne postępy.
      Jakie jest nasze prawdziwe oblicze? Chyba jednak pod maską – pod zasłonami i kotarami. Tyle, że zdarcie ich, odkrycie, nie gwarantuje tego, że odsłoni się od razu czyjeś prawdziwe oblicze – bo np. pod jedną maską może być następna, pod jedną zasłoną – druga… itd. Wtedy wydaje się, że taki człowiek składa się z samych masek – i sam nie wie kim jest naprawdę. I wobec tego rzeczywiście może sądzić, że owe maski składają się na jego prawdziwe oblicze – bo innego nie zna.

      • Onibe Says:

        pytanie jest pierwszym krokiem do poznania. Kto pyta, ten ma szansę nie błądzić. Kto nie pyta, ten błądzić musi. Oczywiście to tylko słowa, proste i ułomne, ale czasami próbuje się udzielać odpowiedzi nie zadając pytań. Próba sformułowania dobrego pytania przynosi zalążek odpowiedzi. To trochę tak jak z nauką: najlepiej nauczysz się ucząc innych – sprzężenie zwrotne, rozważenie struktury dialogu itd wiele wnosi do procesu poznawczego. Mz.

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Sztuka stawiania pytań jest chyba jeszcze ważniejsza od sztuki udzielania odpowiedzi.

          Mimo wszystko trudniej jest jednak odpowiadać, niż stawiać pytania. Zwłaszcza, jeśli niemożliwością jest znalezienie na nie odpowiedzi ;) – bo i takich jest przecież sporo.

        • Onibe Says:

          prawdziwą sztuką jest nieudzielenie odpowiedzi na pytanie, jeśli odpowiedzi się nie zna. W naszej kulturze istnieje wysoki współczynnik tzw. unikania niepewności, który oznacza, że nawet nie wiedząc o co chodzi będziemy zawsze i wszędzie starali się udzielić odpowiedzi, choćby błędnej. W kulturach o niskim współczynniku unikania niepewności osoba przyzna, że nie wie. To tak na marginesie ;-)

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Ciekawe. Wydaje mi się, że im wyższy – jak Ty to nazywasz – współczynnik unikania niepewności, tym większa kryje się za tym niepewność.
          Paradoksalnie „w kulturach o niskim współczynniku unikania niepewności”, wie się więcej – mimo, że łatwiej jest się tam przyznać do tego, że się nie wie. Z tego można wyciągnąć wniosek, że im większą wiedzę posiadamy, tym bardziej odważnie możemy się przyznać do naszej niewiedzy. (Może dlatego, że ten co nie wie i wie, że nie wie – wie więcej od tego, co wie i nie wie, że wie? ;) )

        • Onibe Says:

          Jest dokładnie tak jak piszesz. Nie pamiętam dokładnie jak wygląda globalna dystrybucja tego wskaźnika, ale jest to zbadane i opisane ;-). Bodajże Japonia, USA i kraje protestanckie mają niski współczynnik – tam ludzie po prostu przyznają, że czegoś nie wiedzą zamiast kluczyć. Europa wschodnia, Ukraina, Rosja i podobne antypody to forteca unikania niepewności, bo brak odpowiedzi ciągle kojarzy się z osłabieniem własnej wiarygodności…

  5. Caddi Fredson Says:

    Prowadzenie bloga to szczególna forma i zmienna forma oddychania według… potrzeb.
    Właśnie tak to traktuję. Jest mi to potrzebne, choć na przestrzeni kilku lat zmieniłem się i zmieniała się wraz ze mną i treść forma pisania. Dziś bardziej niż kiedyś piszę, lub tylko pokazuje zdjęcia, by wzbudzić uśmiech, czy refleksję.

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      To prawda, Caddi, zmienny jesteś, tak jakbyś nie był zdecydowany, kim właściwie chciałbyś być.
      Może właśnie dlatego, że nie poznałeś jeszcze siebie samego? A może wręcz przeciwnie: bo wiesz kim jesteś, a kim być nie możesz, ale chciałbyś być? ;)

  6. Miriam Says:

    Czesław Miłosz: „co mnie najbardziej interesuje, to różnica między naszym obrazem siebie i naszym obrazem w oczach innych. (…) Szczęściarz. Taki, któremu wszystko się udaje. Ogromnie sprytny. Wygodny. Kocha pieniądze. Ani krzty patriotyzmu. Obojętny na ojczyznę, którą zastępuje mu walizka. Pięknoduch. esteta, którego obchodzi sztuka, nie ludzie. Sprzedajny. (…) Niemoralny w życiu osobistym, bo posługujący się kobietami. Pyszny. Arogancki. I tak dalej. Ta charakterystyka wspierana była zwykle listą moich haniebnych czynów. zastanawiała mnie tym głównie, że jest to wizerunek człowieka silnego i przebiegłego, podczas gdy ja znam swoją słabość i raczej jestem skłonny uważać siebie za wiązkę odruchów, czyli za pijane dziecko we mgle.”

  7. Megi Says:

    Myliłam się,kiedy myślałam,że Pan marnotrawi obecny cenny czas tylko przy komputerze.Jakże złudne są obrazy naszej wyobraźni w konfrontacji z rzeczywistością.Oceniamy innych nie zawsze sprawiedliwie,najczęściej jak nam pod powieką
    Cieszę się,że w czas żelaznego wieku są ludzie,którzy dzielą się swoja pasją,uczulają niewidomych na piękno naszej drogi.
    Dla mnie nieocenioną wartością w życiu są randki z ołówkiem w ręku.Zapisuję myśli,spostrzeżenia,którymi też się dzielę ze społecznością i albo otrzymuję oklaski,albo zbieram cięgi.:):):)

    Przyznam się,że lżej mi pod skórą,kiedy „poznałam” Pana bliżej.Wiem już,że martwić się o Pana już nie muszę,że Pan wszystkiemu sprosta co przerasta nas na naszej drodze i dalej będzie Pan tańczył swój taniec na scenie ziemskiej.Życzę skocznych,radosnych melodii.
    Serdecznie,serdecznie pozdrawiam.

    • Torlin Says:

      „Dla mnie nieocenioną wartością w życiu są randki z ołówkiem”.
      Szczerze mówiąc od randek z ołówkiem wolę z kobietą. Ale ja jestem taki dziwny już od dzieciństwa. ;)

      • Megi Says:

        Jak różne są ludzie,tak różne mają priorytety.Jednym w głowie poezja życia w całej swojej krasie,innym tylko poezja z alkowy.
        Moją pierwszą miłością był Adam Mickiewicz ,pod jego wpływem nie rozstaję się z ołowkiem,który jest dla mnie bardzo cenny,kiedy piszę ,daje mi prostą radość w życiu codziennym.Smuci mnie fakt,że mojego wieszcza zamierzają wypędzić ze szkół.Cóż,poezja,która uczłowiecza,straciła na swoim znaczeniu bardzo dużo w czas innych „wartości”.
        Ja też jestem taka dziwna już od dzieciństwa i chwała dla zwierząt leśnych za różnorakie ubarwienie.:):):)

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Megi, wprawdzie pisałem kilka razy o radości i korzyściach płynących z tańca (np. „Tańczący filozof”, recenzja „Piny” Wendersa…), ale sam do jakichś szalonych pasyjnych tancerzy się nie zaliczam. A zwłaszcza teraz muszę raczej puszczać mimo uszów „skoczne melodie”, choć już radość zawsze i wszędzie byłaby wskazana i mile widziana ;)

      Ale tak, tak… póki żyjemy, warto wybierać się na randki z pięknem (choćby i z ołówkiem, który niekiedy to piękno zdolny jest uchwycić).

      Pozdrawiam

  8. Jula :D Says:

    Każdy został uwarunkowany niejako genetycznie. :)
    Potem przez otoczenie, fantastycznie jest obserwować małe dzieci, jak naśladują i uczą się od swoich opiekunów.
    Na wygląd zewnętrzny duży wpływ ma również i moda panująca w danym okresie.
    Często bywa tak, że inaczej sami siebie widzimy , niż otoczenie .
    To pierwsze zderzenie tej niespójności już odczuwamy w przedszkolu , szkole , w pracy czy w ogóle kolokwialnie mówiąc w życiu. ;)
    Oczywiście inaczej nas postrzegają Ci , którzy nas kochają , przyjaciele , czy wrogowie. :)
    I teraz zgodnie z piękną piosenką śpiewaną przez B. Meca „Jej portret” za-parafrazuje „Naprawdę jaki jesteś nie wie nikt ?.. .” Pa!
    Ps.
    Dzięki ,że jesteś i jest Twój blog. :D

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Na to jak postrzegamy kogoś, w ogromnej mierze wpływa nasz stosunek do danej osoby. W sumie, sami mamy niewielki wpływ na to, jak nas postrzegają inni – zwłaszcza jeśli jest się osobą publiczną, jak to np. było w przypadku Miłosza (patrz cytat przytoczony powyżej przez Miriam), którego oceniały całe grupy ludzi, właściwie pod kontem jego przydatności politycznej dla nich.

      I rzeczywiście, naprawdę jacy jesteśmy, nie wie tego nikt… nawet my sami.

      • Jula :D Says:

        Co do publicznych osób ( „artyści” , politycy ..) , to we współczesnych czasach istnieje cały sztab ludzi, którym płacą, za tak zwane kreacje osobowościowe czyli Public Relations (z ang., dosł. ‘kontakty z otoczeniem’). Specjaliści od PR-u, czyli (spin doktorzy) zmieniają tych ludzi , dosłownie na naszych oczach . :)
        Co do twórców -pisarzy , naukowców, to każdy z nich też miał i ma swoje poglądy (jak każdy z nas), z którymi się zgadzamy lub, nie ?..
        Nie umniejsza to zupełnie moim zdaniem ich zdolności w tych dziedzinach, w których osiągnęli sukces i pchnęli cywilizacje do przodu, chyba ?.. ;)
        Zresztą z tym mają problem, nie od dzisiaj ich biografowie . :lol:
        Ps.
        Co jest ,że jednak lepiej znamy tych złych niż tych dobrych. Każdy zna Hitlera a niewielu na przykład naukowca, który wynalazł szczepionkę przeciw gruźlicy , trądowi i wielu , wielu , innym plagom ludzkości ?..
        Pozdrawiam!

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Pisząc o tym, że ma się niewielki wpływ na to, jak odbierze kogoś tzw. „opinia publiczna”, miałem na myśli osoby publiczne, którym nie zależy na kreowaniu swojego „image” (które chyba jednak stanowią mniejszość) – czyli takiego wizerunku „na pokaz”, zwiększającego atrakcyjność medialną danej osoby, pozwalającego jej lepiej się sprzedać. Jak słusznie zauważasz – to jest cała machina PR działająca po to, by taki publiczny „image” wykreować. Czasem to się udaje, czasem nie – a publika i tak często wie „swoje”, choć jest przy tym niewąsko manipulowana.

          Masz rację, wydaje się, że większym zainteresowaniem publiki cieszą się kanalie, niż ludzie dobrzy. Zło na swój sposób pociąga i ekscytuje – wydaje się ludziom bardziej interesujące, niż banalne (z pozoru) dobro.

  9. ulotna_wiecznosc Says:

    ,, Niezwykle trudno jest nam uchwycić naszą własną istotę na tle ciągle zmieniających się sytuacji i kontekstów – i wobec zmiennych relacji z innymi ludźmi. „
    Dokładnie Panie Stanisławie :-)
    To nasze ja nie jest stabilne – ono bywa a nie jest więc jest to troszkę jak łapanie wiatru.
    Hubert Hermans twórca koncepcji dialogowego ja zakłada, że mamy w sobie wielość pozycji i każda z nich obdarzona jest własnym głosem. Każda z nich ma do powiedzenia coś ważnego.
    Każdy z nas zna frazeologizm „bicie się z myślami”.
    Ja romantyczka rozmawiam z ja realistką, ja córka rozmawiam z ojcem którego już nie ma i.t.p.
    Często jakiś głos dominuje i zagłusza inne głosy.
    I szkoda, bo może coś bardzo ważnego o nas samych nam umyka.

    ,, Wydaje ci się, że zaszedłeś bardzo daleko i bardzo wysoko w poznaniu świata, a ty – nie wiedząc kim jesteś – po prostu nie ruszyłeś z miejsca. ”
    Edward Stachura .. ,,Fabula rasa”
    Nie byłabym sobą gdybym jeszcze Steda nie przypomniała :-)

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Podoba mi się stwierdzenie, że usiłowanie uchwycenia istoty naszego Ja, przypomina łapanie wiatru. Choć wierzę, że istnieje w nas jakieś (twarde? jądro, które jest niezmienne – i że właśnie ono stanowi o naszej tożsamości – czyli o tym, że ja to ja, a nie kto inny.

      To prawda, większość z nas prowadzi – sam ze sobą – dialog nieustanny.
      Który głos bierze górę (i dlaczego?) – to jest chyba Tajemnica niezgłębiona (naszego charakteru i osobowości), która ma zapewne związek z tym naszym własnym jądrem tożsamości, stanowiącym nasze prawdziwe Ja.

  10. sarna Says:

    „Miał to być rodzaj żartu, do którego namówiła mnie Ania, zmierzwiwszy mi uprzednio włosy i każąc przejrzeć się w lustrze” – bystra kobieta :)

  11. babkafilmowa Says:

    Twój portret, ani dane osobowe, nie są dla mnie zaskoczeniem, lubię, w miarę możliwości, wiedzieć, z kim mam do czynienia. :) Miło mi jednak poznać Cię oficjalnie. Zdjęcie, jak i obiekt, bardzo fajne – lubię, gdy ludzie patrzą mi prosto w oczy, bo z nich można wiele wyczytać. Co do poznawania siebie i spojrzeniu sobie we własną twarz – takie coś tylko dla prawdziwych śmiałków! Trzeba mieć sporo osobistej odwagi, żeby to z/robić i znieść swój wizerunek i lubić siebie mając świadomość swoich niedoskonałości, czy lęków. Zakładam, że nie ma istot idealnych w każdym calu.
    Witam, więc, w nowej odsłonie i pozdrawiam Cię Stanisławie, Staszku, Stachu… jak lubisz. Swoją drogą piękne imię, i jakże ostatnio u nas znowu modne. Niestety, wyprzedzone chyba przez Franciszków i Ignasiów. :)

    • Stanisław Błaszczyna Says:

      Nie są dla Ciebie zaskoczeniem, bo właściwie nigdy ich nie ukrywałem (kto chciał, to za pomocą kilku „kliknięć” mógł poznać moje imię i nazwisko). Nie zależało mi tak naprawdę na jakiejś wielkiej anonimowości i „ochronie” własnej tożsamości. Swoim nickiem posługiwałem się tak trochę z przyzwyczajenia, aż do momentu, kiedy postanowiłem od tego odejść i podpisywać się odtąd własnym im imieniem i nazwiskiem (których, oczywiście, sam sobie nie wybierałem ;) )
      A czy moje imię piękne jest, czy nie – to na ten temat się wypowiadał nie będę, więc Twojej wypowiedzi co do tego komentować nie chcę. Niemniej jednak miło mi, że tak napisałaś :)

      Nikt nie jest doskonały – a im bardziej otwarcie wychodzimy do ludzi, tym nasze niedoskonałości stają się coraz bardziej widoczne (na szczęście, to co w nas dobre, też ma wtedy większe możliwości się objawić… innym, a także i nam samym ;) )

  12. effka Says:

    „- Mistrzu, mówiłeś, że jeśli dowiem się kim jestem, to posiądę mądrość, ale jak mam to zrobić?
    – Zacznij od odebrania innym ludziom prawa do decydowania kim jesteś.
    – Jak to?
    – Ktoś powie ci, że jesteś złym człowiekiem, a ty mu uwierzysz i poczujesz się rozgoryczony. Ktoś inny powie ci, że jesteś dobrym człowiekiem i to cię ucieszy. Chwalą cię albo ganią, wierzą ci albo cię zdradzają. Dopóki inni mają prawo decydowania kim jesteś albo jaki jesteś – nie odnajdziesz siebie. Zabierz im to prawo”. Lao Tzu


Co o tym myślisz?