SERCE, MÓZG I TESTOSTERON (co się plecie w kajecie – zapiski VI)

*

*

Wydaje mi się, że filozofia w pewnym czasie – zaczęło się to chyba w Oświeceniu, czyli, jak na ironię, w epoce stawiającej na pierwszym miejscu rozum – z nauczycielki starającej się objaśniać świat, zaczęła się przemieniać w służkę asystującą jedynie rozwojowi ludzkiej cywilizacji pod względem społecznym, politycznym, technologicznym.
Trzeba przyznać, że filozofia z czasem coraz bardziej traciła swój prestiż – coraz mniej ludzi brało ją „na poważnie” (nie bez znaczenia były tu kompromitacje w rodzaju Sartre’a, o Marksie nie wspominając). Wygląda na to, że filozofowie z awangardy przeszli do ogona. Zawsze są spóźnieni teraz ze swoimi diagnozami wobec pędzących czasów – rozpaczliwie starają się zrozumieć i opanować jakimiś regułkami to, co się już stało.

greydot

W filozofach pociągała mnie ich twórczość, jeśli miała walor literacki. Bardziej interesowali mnie oni jako ludzie, którzy parali się swoim życiem, niż tacy, którzy byliby zdolni odpowiedzieć na nurtujące mnie pytania. Owszem, dzięki nim wnikliwiej można było patrzeć na świat, ale musiało się też pilnować, by nie poddać się ich kuszącym sugestiom, wizjom i interpretacjom (bo mogliby niejako skraść człowiekowi duszę).
W końcu dotarło do mnie to, że siłą rzeczy każdy filozof, którego myśl starałem się poznać, zamknięty był nie tylko w swoim umyśle, ale i determinowany własnym charakterem. Był ponadto ograniczony swoim czasem i epoką. Jego „prawda” wcale musi być więc naszą prawdą – i najczęściej nie jest.

greydot

Widziałem wczoraj monodram “Ecce Homo” oparty na biografii Fryderyka Nietzschego. Filozof ten wraca do mnie systematycznie i falowo. Teraz się zastanawiam, dlaczego tak się dzieje? Może w mojej młodości odkryłem w nim podkłady buntu, które drzemały i we mnie samym? To pragnienie – impuls – przewartościowania wszystkiego w co kazano mi wierzyć, co narzucało mi wychowanie, religia, tradycja? Tkwiło we mnie już wówczas podejrzenie, że wszelkie wartości są jednak względne – że zostały stworzone i przyjęte przez człowieka, a nie narzucone nam z jakiejś metafizycznej góry, jak utrzymują niemal wszystkie religie świata, co jest zresztą łatwo zrozumiałe, jako że wszelkie dekalogi i kodeksy – zbiory fundamentalnych zasad normujących ludzkie zachowania – potrzebowały zawsze jakiejś nadrzędnej sankcji, sakralnego uwierzytelnienia… przynajmniej do czasów Kartezjusza. Nawet z ateistycznego (a raczej obojętnego wobec kwestii istnienia Boga) Buddy niektórzy wyznawcy jego nauk zrobili bożka.

greydot

Na pewno fascynował mnie też obłęd Nietzschego. To było jakby echo mojego własnego lęku przed szaleństwem, które przecież drzemie w każdym człowieku.
Dalej: aforystyka myśli Nietzschego. To był pisarz o wielkim talencie literackim (podobnie jak Schopenhauer). Dysponował myślami, które mogły uderzyć w człowieka jak grom. Był przy tym wszystkim poetą – stąd wizyjność jego tekstów. Jednakże poezja to muza zdradliwa. Potrafi zapędzić wyobraźnię człowieka na manowce, omamić narkotycznie myśli. Nie jest też ona dobrą doradczynią filozofa, od którego – po kartezjańsku – oczekujemy jednak pewnej trzeźwości myślenia i logiki.
Nietzsche to również wielki prowokator, z tym że prowokacja nie była jego celem. Raczej wynikała z tego, że tworzony przez niego system stawiał na głowie wiele z uznawanych dotychczas wartości, może nawet osuwał się w nihilizm.
Całą swoją siłę Nietzsche zawdzięczał pasji, która go zresztą w końcu spaliła. Intensywność jego tekstów wynikała z napięcia między sprzecznościami, które go rozrywały.
Wydaje mi się, iż w rzeczywistości był człowiekiem dobrego serca, którego własne konstrukcje filozoficzne zaprowadziły w jakieś nieludzkie sfery bezwzględności i bezlitosności. Fizyczny słabeusz i chorobliwiec stał się piewcą mocy, impotent wyskoczył z ideą nadczłowieka… etc. Czy można to jednak skwitować potrzebą kompensacji? A może to tylko kliniczny przykład tego, jak z kompleksów niższości wyrasta mania wielkości?

greydot

Najżywszy, związany z Nietzschem obraz jaki we mnie utkwił, to moment, od którego zaczęło się jego psychiczne załamanie. Pięknie i przejmująco opisał go Herling-Grudziński w swoim “Dzienniku pisanym nocą”. Na turyńskiej ulicy Nietzsche widzi jak pijany woźnica okłada batem konia. W porywie litości dla zwierzęcia Fryderyk rzuca się ze łzami na szyję konia, by go obronić przed przemocą i okrucieństwem.

greydot

W najwyższym ataku szaleństwa Nietzsche utożsamiał się na przemian z Dionizosem, (za którym stała zwierzęca siła życia) i Chrystusem (człowiekiem litościwym, przebaczającym i cierpiącym) – podpisując się raz jako Dionizos to znów jako Ukrzyżowany. Potem nastąpiło 10 lat milczenia – zapadnięcie się w chorobę psychiczną, od której wyzwoliła go dopiero śmierć.
Nietzsche poniósł klęskę, ale był na nią przecież skazany. Obłęd bywa karą za usiłowanie ogarnięcia całej złożoności świata myślą, zrozumienia wszystkiego… A to jest przecież niemożliwe, bowiem ludzki umysł jest ograniczony –  nigdy nie pojmie Tajemnicy Wszechświata; nigdy nie uzyska odpowiedzi na podstawowe egzystencjalne pytania: skąd przychodzimy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy – które, mimo uczynienia z nich banału, nadal odnoszą się do nieprzejrzanej istoty sensu człowieczeństwa.
W przypadku Nietzschego stało się też to, przed czym przestrzegał Oscar Wilde: “Kto sięga pod powierzchnię świata i zjawisk, ten czyni to na własną odpowiedzialność”. Ponadto, chciał zburzyć to, co jednak stanowiło fundament europejskiej cywilizacji chrześcijańskieja tym samym ukształtowało jego samego. To musiało się skończyć katastrofą.

Jaka prawda powaliła w końcu tego wielkiego małego człowieka? Co wzięło nad nim górę? Umarł w nim pogański bóg zwierzęcej witalności, pozostał Ukrzyżowany – dola człowiecza, przed którą nie było dla niego ucieczki.

greydot

(Z listu do W.)
Drogi W., o szaleństwie to ja mógłbym długo, bo ten temat kiedyś mnie bardzo interesował (przeczytałem wtedy m.in. całego Kępińskiego), a i teraz intryguje i na swój sposób przyciąga. Sam się bowiem swego czasu o coś podobnego otarłem (…) Lecz temat szaleństwa jest także ciekawy z innej przyczyny. Wiele mówi o samej naturze człowieka, o jego kulturze, popędach, psychice… Ktoś powiedział (bodajże Freud, może Jung?), że jak się patrzy na szpital wariatów, to można odnieść wrażenie jakby się patrzyło na zwykłe społeczeństwo, tyle że przez szkło powiększające. To jest prawda – szaleniec to wydanie człowieka w wersji psychicznie ekstremalnej, czyli bardziej wyrazistej, kolorowej, pierwotnej…

Myślę, że nie doceniamy roli szaleństwa w rozwoju ludzkości. A to przecież niemal kliniczni szaleńcy i maniacy (tak by ich dzisiaj zapewne zdiagnozowała współczesna psychiatria) w dużej mierze wyznaczali bieg naszej historii, wpływali w sposób znaczący na kulturę… Dość wspomnieć z jednej strony Chrystusa, z drugiej – Hitlera; z jednej strony był Św. Franciszek, z drugiej – Napoleon; był Budda, Gandhi  – był Henryk VIII, Dżingis Han… etc. (Przy czym muszę się tutaj zastrzec, że nie mam zamiaru przez to w jakimkolwiek stopniu dyskredytować tych ludzi. Oni tak mocno wyryli się w naszą kulturę i cywilizację  – jako depozytariusze pewnych symboli, wzorców, postaw i wartości – że każdy z nas, chcąc nie chcąc, musi się wobec nich określić.)
Piszesz, że często to sam chciałbyś być szalony. Ale chyba sam nie wiesz co piszesz. Ja się obawiałem szaleństwa jako psychicznego pomieszania, które by oznaczało śmierć mojej osobowości. Gdyż bardziej widzę obłęd, jako tragiczną degradację człowieczeństwa, odbywającą się niekiedy w sposób wręcz horrendalny. Właśnie… szaleństwo bardzo często przynosi ze sobą bezbrzeżne cierpienie. Tego sobie nie można wyobrazić… właśnie dlatego ludzie „tracą zmysły”… bo już nie mogą znieść bólu, który rzeczywiście staje się nie do zniesienia. Obłęd jest wtedy jakby samoobroną organizmu przed fizjologiczną katastrofą i kompletnym załamaniem – bo takiej intensywności już nie mogą przetrwać neurony, receptory, przekaźniki… czy co tam jeszcze.
Co natomiast w życiu się przydaje, to odrobina szaleństwa. Na swój sposób to nawet sama miłość jest pewną formą obłędu, pociągając za sobą pewną niepoczytalność. Życie bez tej przyprawy szaleństwa byłoby nudne niewymownie, a bez miłości nie warto byłoby żyć.

W., stwierdzając, że „…mnie tam Nietzsche specjalnie nie zaskoczył – ot następny filozof, który pokosztował życia jakim ono naprawdę jest i trochę na ten temat napisał. Myślę że intelektualiści to trochę jak onaniści – delektują się obrazem a zapominają, że życie się toczy i ciekawsze sprawy zdarzają się ‚naprawdę’…” nie zauważasz, że w jednym zdaniu zaprzeczasz temu, co piszesz w następnym. Że niby Nietzsche zakosztował życia jakie ono jest, a zaraz potem, że intelektualistom prawdziwe życie przechodzi koło nosa.
Moim zdaniem więcej prawdy jest w tym drugim stwierdzeniu. Przeintelektualizowanie często idzie w parze z jakimś mentalnym onanizmem – ci ludzie po prostu nadużywają intelektu, zamiast spróbować tego, co mogą dostarczyć im zmysły w konkretnym i rzeczowym świecie… i oto mamy przerost teorii nad życiową praktyką.
Byłoby wiele racji w tym, jeśli stwierdzilibyśmy, że filozofia często wynika z niemożności życia przez człowieka pełnią życia (tzn. z grubsza: filozof nie wie jak żyć, więc filozofuje, wbrew sentencji ukutej bodajże przez Hobbesa: „primum vivere, deinde philosophari„). Ale to jest jednak spore uproszczenie. Równie dobrze można by wskazać – jako źródło filozofowania – zadziwienie i zaciekawienie światem, dociekliwość, pęd do wiedzy i skłonność do analizy… no i może nawet „umiłowanie mądrości” (bądź co bądź, to właśnie etymologicznie oznacza słowo filo-sophia.)

Jeśli zaś chodzi o Nietzschego, to moim zdaniem było właśnie odwrotnie jak piszesz: ten biedak wszystkie dramaty rozgrywał w swojej głowie. Jestem prawie pewien, że gdyby skonsumował seksualnie tę swoją Salome, w której się platonicznie – a do tego na zabój – kochał, to odbiłoby się to dramatycznie na jego poglądach i może nawet Hitler et consortes nie mieliby się do niego po co odwoływać, opiewając wolę mocy i kult silniejszego, a nihilistycznym guru nadczłowieczeństwa zostałby kto inny.
Nietzsche miał niesamowity umysł, ale okazał się też być wielkim naiwniakiem z tymi swoimi zaratustrami i zmierzchami bogów… Nie da się ukryć, że zapędził się ze swoją megalomanią i fantazjami w jakiś groteskowy kozi róg i skończył jako katatonik.
A ta jego dysząca nienawiść do chrześcijaństwa to przecież kliniczne, zaślepione pieniactwo. Co za mędrzec! Potrafił pożałować biednego konika, ale parę milionów ludzi to by chętnie posłał do piekła (niespełna pół wieku po nim znaleźli się tacy, którzy to uczynili naprawdę).
Tak, tak… człowiek to dziwne zwierzę…
Wspaniałe i żałosne zarazem.
A Nietzschego to na przemian kocham i nie znoszę; widzę w nim zrazu głupca, to znów mędrca; człowieka słabego, to znów tytana odwagi i pełnego poświęcenia dla swojej myśli… Strasznie paradoksalny to był człowiek – tak, jak paradoksalna jest ludzka egzystencja i jak niepewne budowanie przez nas wizji świata – właściwie na „piasku” naszych iluzji, przypuszczeń, ignorancji, dociekań i złudzeń.

greydot

Nadajemy tak wielkie znaczenie wolności ponieważ – tak naprawdę – w głębi odczuwamy, że jednak człowiek tej wolności w rzeczywistości nie posiada. Już w chwili naszego poczęcia skazani zostaliśmy na niewolę bytu. Jednak człowiek stał się człowiekiem dopiero wtedy, kiedy zaświtała mu w głowie koncepcja wolnej woli.
Wolność więc to największy paradoks istnienia człowieka – i ów paradoks jest zarazem esencją człowieczeństwa.

greydot

Nie jesteśmy w stanie stworzyć żadnego obrazu świata w oderwaniu od naszego w nim umiejscowienia. Opisujemy więc świat tylko tym, czym dysponujemy – w naszej świadomości, która jest przecież mocno ograniczona. Jest to tak oczywiste… Dlaczego więc mamy pretensje, by dotrzeć do prawdy o tym świecie? Nigdy nie będzie to możliwe.
Trudno jest żyć z podobną świadomością, gdyż wiąże się to z niemożnością poznania sensu istnienia czegokolwiek. Dlatego sami próbujemy nadać sens naszemu życiu – i jeśli czujemy się wolni, to uznajemy, że to życie ma właśnie taki sens, jaki mu sami nadajemy.

greydot

Kiedy boli nas ząb to wydaje się nam, jakby cały świat składał się z bólu zęba – ta myśl, (którą zapisał bodajże Rochefoucauld) powinna nas nauczyć pewnej pokory w postrzeganiu świata. Ale nie nauczy ponieważ każdemu z nas wydaje się, ze stanowi centrum wszechrzeczy – że jest pępkiem Wszechświata.

greydot

Człowiek w swojej pysze i megalomanii ubzdurał sobie, że może stworzyć (odkryć?) system filozoficzny opisujący Wszystko.
Ale co to jest Wszystko? “Wszystko” mógłby ogarnąć tylko Bóg.
Takie holistyczne zapędy świadczą więc o tym, że człowiek rości sobie pretensje do bycia Bogiem. I oto jest dowód choroby umysłowej “największych” filozofów (czyli takich, którzy stworzyli własne systemy filozoficzne, stanowiące w ich mniemaniu wartość ultymatywną rozumu – będące ostatecznym wyjaśnieniem Wszechświata).

greydot

Między cierpieniem i udręką, a radością i ekstazą rozciąga się doświadczenie ludzkiego życia. Nie można więc zdać się na filozofię człowieka, który tylko cierpi (np. Pascal), tak samo, jak tego, który jest spokojny i szczęśliwy (czy jednak możliwe jest znalezienie kogoś takiego  – choćby wśród stoików i buddystów?) Nawet najuczciwszy z nich będzie tylko opisywał samego siebie – i tylko to, co się mu wydaje.

greydot

Udręką jest posiadanie wybitnej inteligencji przez ludzi bez charakteru – wyraźnej osobowości. Pozbawiony kotwicy umysł miota się w oceanie myśli, rozpaczliwie chwytając się wszelkich dryfujących kłód, a nawet i brzytew (bynajmniej nie Okhama).

greydot

Czy brak charakteru też można uznać za charakter?

greydot

Człowiek na tej ziemi nie może dotrzeć do prawd fundamentalnych (jeżeli takowe w ogóle istnieją). Przerasta to jego możliwości. Stąd wynika konieczność poddania się złudzeniom.
Nadzieja nie jest jednak jeszcze jedną formą złudzenia. Nie bez przyczyny zawsze wiąże się ona z wiarą – a im bliżej jest wiary, tym mniej wydaje się człowiekowi złudzeniem.

Mistycyzm jest ludzką desperacją, by przezwyciężyć niemożność kontaktu z Bogiem – ekstatyczną determinacją kogoś, kogo nie może zadowolić zwykła wiara w istnienie Boga.
Jest swego rodzaju tryumfem natury człowieka to, że potrafi on poprzez mistycyzm osiągnąć pewność. A może pewność to tylko kolejne złudzenie? Tym razem złudzenie doprowadzone do ekstremum? Jednakże, taką wątpliwość może wyrazić tylko sceptyk.

greydot

Z czasem pozbywałem się swego bałwochwalczego stosunku do wybitnych intelektów. Może dlatego, że w końcu zrozumiałem, iż jest on w wielu kwestiach bezsilny. Ważniejsza stała się dla mnie ta sfera fenomenu istoty człowieka, która związana była – zabrzmi to może naiwnie i sentymentalnie – z jego sercem. A więc zwykłe wyczucie dobra i przyzwoitości, bez którego najbardziej nawet genialny umysł traci orientację w otaczającym nas świecie, zawisając w nieludzkiej próżni.
To właśnie dlatego tak wielką według mnie postacią był Jan Paweł II. To był jeden z tych ludzi, którzy ratowali człowieka w jego wymiarze duchowym – przedkładając miłość nad intelekt… a w tym przypadku – nad wielki intelekt. Serce pozostało ważniejsze od mózgu.

greydot

W ekstazie, która jest skrajną formą szczęścia, człowiek zatraca samego siebie. To kolejny paradoks: najbardziej intensywne uczucie jednostkowe znosi poczucie tożsamości. Skrajny egoizm ekstazy prowadzi do utraty poczucia własnego ja – człowiek roztapia się w czymś bezosobowym, staje się wszystkim i … niczym.

greydot

Prawdziwą radość tworzenia odczuwamy dopiero wtedy, kiedy zapominamy o nas samych. To dlatego tak często artyści mówią o natchnieniu – czyli o czymś, co jest ponad nimi i co zwalnia ich od wszelkich egoistycznych kombinacji.
Natchnienie więc, to wspaniałe wyzwolenie od wszelkich kalkulacji.
Każda prawdziwa sztuka jest bezinteresowna. Można rzec, że jedyna jej interesowność, to interesowność metafizyczna. Sztuka, która oczekuje jakiejś ziemskiej gratyfikacji, staje się tylko rzemiosłem.
Próżność artysty to jedynie skutek uboczny jego ludzkiej niedoskonałości.

greydot

Życie to ujarzmiony chaos materii. Stąd nasza tęsknota (i przywiązanie) do harmonii. Czujemy się wspaniale, kiedy możemy obcować z czymś, co jest naszym tryumfem nad chaosem wszechświata: muzyką, rzeźbą, obrazem – z tym co nazywamy pięknem. Ale podobną satysfakcję odczuwają też np. architekci, inżynierowie, projektanci… Wprowadzają do świata swój porządek, mają poczucie ładu i celowości.
Sztuka przestaje być znośna, jeśli sama staje się chaotyczna.
Czy ktoś już wpadł na pomysł, by torturować więźniów kokofonią?

greydot

Nadużycie alkoholu daje człowiekowi złudę panowania nad rzeczywistością, a właściwie złudną możliwość natychmiastowej jej zmiany. Tak naprawdę jest jednak tylko od tej rzeczywistości ucieczką.
Jak każdy narkotyk, alkohol odgrywa wobec naszej psychiki rolę oszołoma. Warto więc w tym kontekście pamiętać o tym, że nie ma “szlachetnych” trunków. Nigdy jeszcze wódka nie uczyniła nikogo mądrzejszym, natomiast rejestr głupot i zbrodni popełnianych pod jej wpływem jest niewyczerpany…

greydot

Wydaje się, że częściej ludzie szukają w alkoholu ucieczki przed nudą, niż przed cierpieniem. Częstszym powodem upijania się jest więc pustka, a nie nadmiar stresów – przyczyna leży bardziej we wnętrzu człowieka, niż w otaczającym go świecie.

greydot

Apologia trunków, bukiety drinków, cywilizacje wina, kultury piwa… święta i festiwale alkoholowej fermentacji. Cały ten ludyczny kalejdoskop wpisuje się w historię ludzkich eskapizmów.

greydot

Schopenhauer pisał, że wszelkie używki – kawa, alkohol, papierosy – sprowadzają ludzi do jednego poziomu. Stąd ich wzięcie na wszelkiego rodzaju towarzyskich spotkaniach. Ja widzę w tym jednak efekt kosiarki, która przejechała po łące, strzygąc wszystko do możliwie najniższego poziomu.

greydot

Konsumpcja jest w swojej istocie zachowaniem biernym. (To m.in. dlatego łatwo jest konsumentem manipulować.) Więcej ma wspólnego z lenistwem, niż ze świadomym, aktywnym wyborem.

greydot

Mimo wszystko, jednak lepiej być w sytuacji, kiedy można krytykować cywilizację konsumpcji, niż cywilizacje biedy, nędzy i głodu.

greydot

Cioran napisał kiedyś zdanie okropne: “… przeszłość tylko czyha na to, co się dzieje, i gorsza jest od śmierci”. Ale to nie dziwi w przypadku człowieka, który czymś gorszym od śmierci, uznał narodziny.

greydot

Przywiązanie ofiary do kata. Nie tylko przez nienawiść. Topografia ludzkiej duszy nie mogąca się obejść bez śladów zła.

greydot

Płacz bez łez, studnia bez wody – wyschnięte pokłady żalu…
Smutek ocalonego, który nadal czuje się skazańcem.

greydot

Świat zarażony złem?
Przeklęta metafizyczna grypa ludzkości.
A wszystko przez to, że Adam i Ewa chcieli się w końcu ubrać.

greydot

Człowiek jako anioł, człowiek jako bestia… I morze słów pomiędzy.

greydot

Jedna z właściwości wiary jest to, że znosi ona pojęcie absurdu. Mało tego – czyni dogmatami to, co osobom niewierzącym (lub wyznającym inną religię) wydaje się absurdem. Bezradność logiki, obstrukcja rozumu… Tego nie można znieść bez pokory. Taka jest cena chwilowego komfortu.

greydot

Szum cywilizacji. Osaczenie hałasem, na który człowiek przestał już nawet zwracać uwagę. Świadczy to tylko o stopniu naszego zatrucia. Przesiąkamy jakąś nienaturalną sztucznością, nie wiedząc nawet kiedy. Przygotowanie do życia w totalnie sztucznym środowisku?

greydot

Nasze czasy wcale nie są zdominowane przez sceptycyzm, który starali się już człowiekowi zaszczepić niektórzy myśliciele Oświecenia. Umberto Eco pisze, że żyjemy w epoce nieprawdopodobnej łatwowierności i przytacza słowa Chestertona: “Gdy człowiek przestaje wierzyć w Boga, jest wówczas zdolny uwierzyć w byle co”.

greydot

Sceptycyzm jest obcy naturze i może dotyczyć jedynie kultury.

greydot

Anarchista stanowi być może zagrożenie dla kultury, ale już natura potrafi radzić sobie z nim znakomicie.

greydot

Moje sny mają swoją topografię. Czasami wracają do miejsc, które wyśniły mi się wiele lat temu. Dzięki temu mam wrażenie, iż prowadzę jakieś podwójne życie. Intrygujące jest przechodzenie z jednego świata do drugiego. Być może dotykamy wtedy sfery istniejącej gdzieś na styku życia i śmierci, wyobraźni i konkretu.  Ogarnia nas jakiś odmienny stan świadomości.

greydot

Wielka księga “Prób” Montaigne’a. Połączenie rozwlekłości z przebłyskami geniuszu, erudycji ze znajomością życia, praktyki ze spekulacjami… Jeden wielki egzystencjalny strumień. Miejscami bystry i przejrzysty, to znów płynący spokojnie rozległym korytem.

Ciągle fascynuje mnie głębia myśli, jaką zdolni byli osiągnąć ludzie żyjący przed wiekami, a nawet przed tysiącami lat. To zadziwienie może wynikać z naszej skrywanej (nieuświadomionej?) pogardy dla wieków “ciemnych”, “prymitywnych” – z cichego przekonania, że przed nami żyli ludzie głupsi od nas.
Jakiż błąd!
To właśnie my żyjemy w epoce, która rozwadnia ludzkie mózgi – która chce oduczyć człowieka myślenia, podsuwając mu informacyjną sieczkę i osaczając zewsząd sztucznymi obrazkami. Wszechobecność wodolejstwa! Topimy się w zalewie informacji. Megabitowy potop, w którym ginie nasza mądrość (jeśli w ogóle taką posiadamy).

greydot

Nietzschemu bardzo dobrze wyszła negacja człowieka, ale jego próba afirmacji człowieka była już tylko klęską i szaleństwem.

greydot

Według Heideggera myślenie nie prowadzi do mądrości. (Jadnak mamy aż nadto dowodów, że może prowadzić do głupoty.)

greydot

Przeciążenie filozofią w tekstach Tischnera – poczucie dramatu, smutku, tragedii… W pointach zaś – powiew liryzmu i sentyment.

Kiedy w filozofach odzywa się poeta, ich systemy pękają. I to właśnie najbardziej zbliża ich do nas, zwykłych śmiertelników.

greydot

Jest tylko jeden ratunek przed szaleństwem filozofii: prostota. Ewentualnie… niemyślenie?

greydot

Najpełniejszy jest człowiek, który wypełnia swoje przeznaczenie.
Niestety, w odgadywaniu przeznaczenia ludzka świadomość jest bardziej przeszkodą niż pomocą. Dlatego najmniej spełnieni czują się ludzie najbardziej skomplikowani.
Być może to właśnie łączy pełnię z prymitywizmem… a może jednak z prostotą? (Bo czasem trudno jest jednak odróżnić jedno od drugiego.)

greydot

Tęsknota za prostotą to tęsknota za rajem utraconym.
Niestety, wszyscy zostaliśmy z niego wygnani.
A prostota pozostała w krainie utopii.

greydot

Nosić w sobie tysiące przodków!
To ciężar, który nas urabia. Tylko dlatego jesteśmy w stanie go znieść.
Należało stać się człowiekiem, by na przekór temu uznać, że istnieje coś takiego, jak wolność woli.

greydot

Jakże kruche są często nasze ideały w konfrontacji z testosteronem.

greydot

Islam – cywilizacją testosteronu?
Ale czy jakakolwiek cywilizacja mogłaby się obyć bez hormonów?
Jeśli tak, to jaki gruczoł był najbardziej aktywny przy tworzeniu Chrześcijaństwa?

greydot

Od kilku dni czytam “Zeszyty” Ciorana. Żeby było śmieszniej robię to do poduszki. Jeden ze sztandarowych nihilistów XX-wieku jako lektura na dobranoc! To przewrotność (a może konsekwencja?) godna autora “Zmierzchu myśli”.
Rzadko który pisarz budził we mnie tak skrajne emocje (może tylko Nietzsche?) Czegóż innego można byłoby się spodziewać po kimś, kto tak nienawidził swoich narodzin i jednocześnie rejestrował każde drgnienie własnej egzystencji? (W pewnym miejscu Cioran pisze: “Typy takie jak ja, nigdy nie powinny zaistnieć. Jestem rezultatem nieuwagi, nie byłem przewidziany w dekretach Stworzenia”.)

greydot

Chciałbym sobie poradzić z Cioranem odrzucając go całkowicie, ale nie mogę. Mimo wszystko mam wrażenie, że dotyka on pewnych prawd o kondycji i postrzeganiu człowieka, dla którego byt jest jednym wielkim rozczarowaniem, a cały świat iluzją.
Ktoś, kto tak totalnie deprecjonuje samego siebie, wytrąca nam z ręki wszelką broń.
Jak można polemizować z kimś, kto własną osobę (nie tylko swoje życie) uważa za istotę pozbawioną sensu? Tym bardziej jest to trudne, że Cioran doskonale potrafi posługiwać się językiem. I swoje pisanie uczynił tym, czym uczynił własną egzystencję: igraniem z myślą, pulsowaniem uczuć, intelektualną szarpaniną, rzucaniem się z kąta w kąt… absurdu i nicości.
I niczym więcej. (Bo tego “więcej”, po prostu, wg Ciorana, nie ma.)

greydot

Ten Cioran to jednak przeraźliwa ględa. Na poły z uporu dokończyłem te jego grube jak cegła “Zeszyty”, które niejednokrotnie wpędzały mnie w konsternację. Niby Cioran rozprawia się w nich ze wszystkim z brutalną szczerością, jest otwarty do bólu, bryluje ostrą przenikliwością, gardząc ponoć wszelką liryką i pseudofilozoficzną watą, a jednak czasem nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że mimo wszystko stroi on miny, przyjmuje jakieś pozy – na swój sposób się wygłupia… z tym, że są to wygłupy erudycyjno-intelektualne, i co gorsza – czynione na serio!
Cioran jest przybity swoim charakterem, mówi do nas z głębokiej studni własnej neurastenii, maluje wszystko ciemną farbą malkontenta. To z tych powodów, mimo dysponowania niepoślednim umysłem, jego spojrzenie jest katastrofalnie zawężone.
A może owe myśli w “Zeszytach” to tylko jakieś lepkie, woniejące i toksyczne wydzieliny mózgu, których pozbywa się organizm, by zachować swoją witalność? Mimo totalnej degrengolady ducha, hipochondrii i światopoglądowej obstrukcji, Cioran spaceruje dziennie po kilka godzin, stosuje dietę, nie pije, nie pali… Ktoś dziwi się nawet, że tak czarny pesymizm wychodzi od tak żywotnego człowieka.

Przez te kilkanaście lat zapisków, co parę stronic Cioran wspomina o samobójstwie. Robi to tak często, że po jakimś czasie przestajemy te jego autodestrukcyjne wzmianki traktować poważnie i myślimy: no dobrze, jeśli rzeczywiście uważasz samobójstwo za jedyne sensowne wyjście dla człowieka, który w niczym nie widzi sensu, to co ty tu jeszcze robisz? Nie stać Cię na to, by przyznać, że mocniejsza jest jednak w tobie – silna jak u kota – wola przeżycia. Ulegasz, podporządkowujesz się życiu, więc dlaczego nie przyznasz wreszcie racji bytu temu, co prężne, radosne, jasne i witalne?
Ponuractwo niewątpliwie jest przypadłością, ale nie powinno być zaślepieniem. Rejterada w smutek jest tylko jedną z dróg naszej egzystencji. Ta ucieczka jest wyborem, który zawsze w jakiś sposób nas ogranicza.

greydot

Ktoś kto zaakceptował byt, nie ma prawa być nihilistą.
Życie to ciągła afirmacja stworzenia.
Narodziny, mimo wszystko, są chyba jednak bardziej darem (choć czasem odbieranym jako brzemię), niż wyrokiem.

greydot

Totalny nihilista, jeśli miałby być konsekwentny, powinien również odmówić sobie prawa do życia. Tym jednak sposobem ustawiłby się poza naturą. A przecież jest to niemożliwe – nie jemu o tym decydować, (podobnie jak nie od jego decyzji zależało jego zaistnienie).
Oto dowód nie tylko na to, że nihilizm nie godzi się z naturą, ale że po prostu jest nierealny, czyli niemożliwy.

greydot

Nihilista to człowiek niekulturalny per se.
Lepiej więc z takim się nie zadawać.

greydot

Jeśli zadeklarowany nihilista okazuje się być człowiekiem miłym i towarzyskim, to albo ta ogłada jest pozą, albo pozą jest ten jego nihilizm. Tertium non datur.

greydot

Podział na rzeczywiste i nierzeczywiste jest w gruncie rzeczy wielkim uproszczeniem. Istnieje przecież całe spectrum pomiędzy – widma pośrednie.

greydot

Są sprawy, w które lepiej Boga nie mieszać.

greydot

Wystarczy przyjrzeć się bliżej choćby wspaniałym pręgom na tygrysiej sierści, by ponownie zachwycić się cudownością stworzenia. Cały Wszechświat mieniący się w szklistej źrenicy zwierzęcego oka. Doskonałość tych wszystkich wzorów i deseni życia – mieniący się kalejdoskop, który chaos przeobraża w ład.
Nieprzebrane bogactwo ornamentów bytu.

greydot

Obawiam się, że gdy zacznę myśleć dłużej o tym co wyprawia się w rzeźniach, to będę się musiał w końcu pożegnać z moim ulubionym fillet mignon.

greydot

Czy jesteśmy tylko nośnikami i przekazicielami genów? Jeśli tak to dlaczego obdarzono nas tak wielką samoświadomością a nasz mózg jest tak niewyobrażalnie złożoną i zadziwiającą konstrukcją?
(Jestże mózg Cudem Wszechświata, czy też może jednak jest to coś w rodzaju Tumor Universum?)
Po co to wszystko?
Czy to możliwe, by tylko przypadek decydował o tak fenomenalnej złożoności i cudowności życia? Trudno mi w to uwierzyć – w przeciwieństwie do tych, którym się wydaje, że to wiedzą. (Piszę „wydaje” – bo przecież nie można o tym posiąść wiedzy).

greydot

Już chyba ktoś się nad tym zastanawiał: a może największą tajemnicą jest to, że nie ma żadnej tajemnicy?
Ale, czy przyznając to, nie godzimy się aby z przypadkiem?

greydot

PS. Zapiski pochodzą z lat 2002 – 2005.

( © zdjęcia własne)

*

Komentarzy 48 to “SERCE, MÓZG I TESTOSTERON (co się plecie w kajecie – zapiski VI)”

  1. Torlin Says:

    Logosie, zlituj się, przecież nie można poruszać w jednej notce tylu tematów. Nie ma człowiek szans na odpowiedź. To raczej kilka moich luźno rzuconych uwag:

    1. uwielbiam filozofów oświeceniowych, przecież to z nich wyrosła „Encyklopedia”. Sam szczególnie zaczytywałem się Humem, Monteskiuszem (padam ze śmiechu, jak sobie przypomnę, że czytałem i zachwycałem się jego „Listami perskimi” w ogóle nic nie wiedząc o ich autorze), bardzo cenię Rousseau i Kanta.
    2. Z Marksem jest inna sprawa, wielu ludzi historia potraktowała łagodnie, nie mieli racji, ale wtedy tak się sądziło. Tymczasem w stosunku do Marksa wszyscy są bezwzględni (popłuczyny po komuniźmie) – trzeba go brać z tamtych lat.
    3. „z jednej strony Chrystusa, z drugiej – Hitlera; z jednej strony był Św. Franciszek, z drugiej – Napoleon” – dlaczego Napoleon jest odpowiednikiem Hitlera? Gwałtownie protestuję.
    4. Nie lubię kopiuj/wklej, to daję link
    http://torlin.wordpress.com/2009/10/29/geniusz-a-szalenstwo/
    5. „“Wszystko” mógłby ogarnąć tylko Bóg”. Gdyby istniał, to na pewno.

    • Logos Amicus Says:

      Nie ma litości :)
      To raczej spory plik różnych takich zapisków, które trudno nazwać „notką” (Ja już dawno odszedłem na mojej stronie od formuły „notek”, które można by zbyć w parę minut – jak to się przeważnie dzieje w naszych czasach przeraźliwie krótkiego „attention span” i fejsbuczkowych demotywatorów, które się ogląda prze 3 sekundy, by po 10 sekundach zapomnieć.) Umieszczam dłuższe teksty i robię to z premedytacją – bo wolę, jak przeczyta je uważniej parę osób, niż kilkaset – „po łebkach”)

      Szansa na odpowiedź zawsze jest – zwłaszcza jeśli ma się do wyboru wiele tematów ;)

      1. Ja może nie uwielbiam filozofów oświeceniowych, ale wiele ich idei są mi bliskie. Nie można zaprzeczyć ważności filozofów oświeceniowych w kształtowaniu naszej tzw. „nowoczesności” – i to zarówno tego, co w niej dobre, jak i złe.

      2. Zauważyłem teraz pewną rehabilitację Marksa – podkreśla się jednak trafność jego diagnozy (przynajmniej pod pewnymi względami) i niejako „wypaczenie”, czy też skorumpowanie jego doktryny przez komunistyczne systemy totalitarne.

      3. Nie użyłem przykładu Napoleona jako odpowiednika Hitlera. Ale jednak, zważywszy na liczbę ofiar, które pochłonął jego megalomański militaryzm, zdecydowanie bliżej mu jednak do Hitlera, niż do Chrystusa czy Św. Franciszka.

      4. Geniusz a szaleństwo – temat ciekawy, więc do Twojego linku zajrzę.

      5. Ty oczywiście „wiesz”, że Bóg nie istnieje, więc – jak znam Ciebie i życie – jakakolwiek dyskusja z Tobą na ten temat niczego nie rozstrzygnie. (Ja uważam, że nie można „wiedzieć”, że Bóg nie istnieje. Taka wiedza leży bowiem poza obszarem świata dostępnego naszemu poznaniu, albo inaczej: przekracza nasze możliwości poznania – jak również rozumowania.)

      • Jula :D Says:

        No ale „Bóg” , którego znamy, to wymysł człowieka na miarę jego , człowieka wyobraźni.
        To akurat jest udokumentowane.
        Każdy znany w obecnych czasach i w cywilizacjach wczesniejszych , które zostały poznane zawierają dokumenty ,że Bóg w którego wierzył , czy wierzy człowiek , był opisany przez człowieka i przez człowieka wymyslony stworzony na jego podobieństwo , człowieka, tak fizycznie , jak i psychologicznie. ;)

        • Logos Amicus Says:

          Ależ oczywiście: człowiek może sobie tylko Boga wyobrażać, a nie poznać.
          Teologia, tak naprawdę, to nie jest nauka o Bogu, tylko o ludzkich wyobrażeniach Boga – i o poszukiwaniu Boga przez człowieka.

      • Jula :D Says:

        ad. pkt.5. ;)
        Tak, tylko,że człowiek wierzy w „boga” wymyślonego przez siebie, na swoje podobieństwo , tak fizyczne , jak i psychiczne.
        Te pierwsze kodeksy podane przez „boga”, to też człowiek wymyslił .
        Człowiek jako osoba społeczna żyjąca w grupie musi się podporządkować pewnym zasadom ,żeby nie wprowadzać wżycie chaosu.
        Tak jest nawet i u zwierząt , choć nie pisane, mają i one jakies swoje zasady współżycia.
        Od zawsze ten „bóg”, „bogowie ” , to taka nasza ludzka „matryca”. ;)
        Tak ten w starożytnym , Egipcie, w kulturze, helleńskiej , w starożytnym Rzymie .
        Jak się tak zastanowić , to we wspołczesności , w Europie ciągle to samo .
        Tych pomniejszych bożków w kk, zastępuja liczne zastępy świętych , których jest powiedziałabym nieskończenie wiele. :D))
        Te „bożki” pozwalają nam z powodu braku wiedzy oswajać świat .
        choć okazuje się nie wszystkim sa potrzebne. Przynajmniej tak wymyślone i przedstawiane.
        Pozdrawiam!
        Faktycznie , tylko nieliczni się zastanawiają ,co kto miał na mysli, czy chciał powiedzieć.
        Ps.
        Ja jeszcze się zastanawiam nad naszym przywódcą „solidarności” L.Wałęsą , kim on był , czy jest?.. ;)
        choć daleko mu do „mądrości”, to jednak w sprzyjających warunkach akurat on do pewnych zmian, za które jedni go wychwalają pod niebiosa, a inni wprost przeciwnie. W zalezności , jak komu indywidualnie się ekonomicznie ułozylo. :D
        Pa!

        • Logos Amicus Says:

          Te zastępy świętych w Kościele katolickim to są – w pewnym sensie – pozostałości po politeizmie.

          Moim zdaniem, siłą rzeczy człowiek wierzy w Boga przez siebie wymyślonego – czyli w takiego, jakiego sobie wyobraża (bo, według mnie, poznać Go nie można). Ale to wszystko nie rozstrzyga tego, czy Boga (czy też raczej tego, co Bogiem można nazwać – np. metafizycznej Przyczyny Sprawczej, Wielkiego Architekta, Nadrzędnej Idei, Istoty Duchowej, świadomej Zasady Porządkującej Świat… etc) nie ma. Tego moim zdaniem wiedzieć nie można. Można tylko czuć (intuicyjnie), domyślać się, przeczuwać…

          Człowiek musi w coś wierzyć. Lepiej więc, jeśli to jest wiara mądra. A uważam, że w obrębie każdej religii, można wierzyć zarówno mądrze, jak i głupio.
          Podobnie jest z ateizmem: są ateiści – ludzie mądrzy i ateiści – idioci. Sama wiara (albo niewiara) niczego jeszcze nie rozstrzyga (nie przesądza).
          Osobiście – wolę kiedy ludzie przejawiają pewne tęsknoty metafizyczne, niż oddają się tylko jakimś materialnym – powierzchownym a głupawym bzdetom i dyrdymałom – właśnie wierząc „w byle co”.

      • Torlin Says:

        Dajmy spokój Bogu, i tak nie dojdziemy do porozumienia. Bardziej chodzi mi o Napoleona, jest to dokładnie tak samo jak z Marksem. Pewna liczba ludzi o określonych poglądach (jak w wypadku Marksa antykomuniści) wywróciła postać Napoleona do góry nogami, spłaszczając ją niewiarygodnie. Zrobili z niego mordercę, sadystę, tymczasem wszyscy zapominają, że miał on olbrzymi wpływ na wszystkie podległe mu kraje Europy pod względem nowoczesności prawa (Kodeks Cywilny), trójpodziału władzy, praw obywatelskich (wielkim wstrząsem dla Napoleona było odnalezienie więżnia w więzieniu w Gdańsku, o którym kierownictwo więzienia nic nie wiedziało, ani jak się nazywa, ani za co siedzi, ani, kiedy mu się kończy wyrok), ogólniej mówiąc – zastąpił prawa feudalne prawami kapitalistycznymi.
        Z punktu widzenia Polski zmienił nasz kraj nie do poznania, Polska z roku 1789 a Polska z 1808 roku to są tak różne państwa, że te daty powinien oddzielać wiek, a nie 19 lat.
        Po drugie, Francja była atakowana od samego początku przez wszystkie kraje dookoła, poczytaj sobie o I Koalicji antyfrancuskiej, a później o II. Państwa Europy święte nie były.

        • Logos Amicus Says:

          Masz rację, Torlinie. Przy ocenianiu Napoleona ludzie często kierują się emocjami (i dotyczy to zarówno jego apologetów, jak i krytyków).
          Ja nie przeczę, że za Napoleona (może nawet dzięki niemu) dokonano pewnego postępu jeśli chodzi o prawo cywilne, czy państwowe, czy o zmianę struktur tego państwa i społecznego porządku. Wyrażając się po prostu: nie twierdzę, że wszystko co zrobił Napoleon było złe. Ale z drugiej strony trudno mi przymknąć oko na jego dyktatorski sposób rządzenia, trudno mi przełknąć jego megalomanię, rozbuchany militaryzm i imperialistyczną agresję. Nie uważam, że cel uświęca środki. Ja również oceniam tę postać, stosując kryteria humanitarne.
          Z podobnych względów nie mogę się ustawić po stronie takiego Franco, Pinocheta, Mussoliniego… o Hitlerze nie wspominając. Przecież wszyscy oni (nawet Hitler) zrobiło wiele dobrego (jeśli chodzi np. ekonomię) dla swoich krajów. Ale to nie jest dla mnie wystarczający powód, aby zaakceptować ich dyktatorskie metody represji i polityczno-militarną agresję, która doprowadziła do śmierci tysięcy i milionów ludzi. To jest wg mnie zbyt wysoka cena, aby te środki i metody można było zaakceptować.

    • porter Says:

      Spośród tradycyjnych sposobów odbioru kultury, czytanie jest jedynym, do którego człowiek nie został przystosowany ewolucyjnie. Eksperymenty kliniczne nie są konkluzywne, lecz potwierdzają osobiste doświadczenia, które w mniej konkretny sposób opisywali użytkownicy sieci; Carr zaś jako pierwszy zebrał i nagłośnił te relacje.
      „Kiedyś potrafiłem zagłębić się w lekturze na długie godziny – dzisiaj walczę, by skupić się na kilku stronach. Czuję niemal fizycznie, jak coś wyrywa mnie z lektury: mój umysł przeskakuje z tekstu do innego strumienia informacji, nawet gdy nie ma żadnego innego strumienia informacji”.

      Polecam ciekawy artykuł Jacka Dukaja: „Za długie, nie przeczytam…”:

      http://tygodnik.onet.pl/33,0,51179,3,artykul.html

      Pozdrawiam

  2. babetteversus Says:

    Podział na rzeczywiste i nierzeczywiste jest uproszczeniem… powtarzam to w kółko, a nikt mi nie wierzy. Dodaję często, że podział na świeczki i ogarki też jest uproszczeniem…
    Logosie, Ty gęsty, wędrujący Umyśle, przeczytam szkice twoich myśli jeszcze z dziesięć razy i odpiszę na poste restante. Berdyczów? Bez zmian? :-)

    • Logos Amicus Says:

      Właściwie wszyscy żyjemy między tym, co rzeczywiste, a nierzeczywiste (bo życie na tych antypodach jest po prostu niemożliwe: nie moglibyśmy znieść rzeczywistości bez tego, co nierzeczywiste – i vice versa: życie jest niemożliwe w tym, co byłoby tylko nierzeczywiste).

      Zawsze chętnie przeczytam Twoje uwagi – nawet tutaj ;)
      (I wcale nie musisz mnie oszczędzać ;))

  3. Ewa Says:

    Naszła mnie też ostatnio refleksja, że oto spełnia się w pewnym sensie wizja nowego średniowiecza Umberto Eco.
    A skąd pochodzi powyższy cytat Eco? Chyba tego nie czytałam.

    • Pola Says:

      W XXI wieku sięgamy po dawno wyśmiane zabobony, podkopując w ten sposób wiarę w rozum i własne siły. Tak oto wchodzimy w nowy wiek – wiek bezrozumu. Jak niedorozwiniętymi dziećmi rządzą nami astrologowie, wróżki, kabaliści…

    • Logos Amicus Says:

      Cytat z Eco pochodzi z jego eseju “Wiara w byle co” opublikowanego w “The Daily Telegraph”, a przedrukowanego przez polski tygodnik “Forum”. (Ściślej: Eco przytacza słowa Chestertona.)
      Eco pisał tam jeszcze m.in.:

      „‚Śmierci Boga’, a przynajmniej umieraniu Boga chrześcijan towarzyszyły narodziny całej plejady nowych bóstw. Mnożą się jak bakterie na zwłokach chrześcijańskiego Kościoła – od dziwnych pogańskich kultów i sekt po niemądre okołochrześcijańskie przesądy „Kodu Leonarda da Vinci”. To niesamowite, ile osób bierze tę książkę dosłownie i myśli, że to prawda. Jej autor Dan Brown ma zastępy wiernych wyznawców, którzy wierzą, że Jezus nie został ukrzyżowany, lecz poślubił Marię Magdalenę, został królem Francji i założył swoją własną masonerię. Wiele osób odwiedzających Luwr trafia tam tylko po to, by popatrzeć na Mona Lisę dlatego, że jest centralnym wątkiem książki Browna.
      Pianista Artur Rubinstein, zapytany kiedyś o to, czy wierzy w Boga, powiedział: „Nie. Nie wierzę w Boga. Wierzę w coś znacznie większego.” Cała nasza kultura cierpi obecnie na tendencję inflacyjną. Istniejące religie nie są dla nas wystarczające, żądamy czegoś więcej. Zwracamy się więc ku okultyzmowi. Tak zwane nauki okultystyczne nigdy nie odkrywają przed nami rzeczywistych tajemnic. Obiecują tylko, że jest coś tajemniczego, co wyjaśnia i usprawiedliwia wszystko. Istotną zaletą tych wierzeń jest to, że każdy może sobie sam wypełnić treścią tę tajemnicę, swoimi własnymi obawami i nadziejami.
      Jako spadkobiercę oświecenia i wyznawcę oświeceniowych wartości prawdy, otwartego stawiania pytań i wolności, bardzo mnie to wszystko przygnębia.”

      Podoba mi się stwierdzenie Rubinsteina odnośnie Boga – ja też nie chciałbym wierzyć w takiego małostkowego Boga, jakiego czasami wyobrażają sobie ludzie.

  4. Roma Says:

    Wiara w Boga, boga czy ogólnie wiara w to, że wszechświatem porusza jakaś określona siła typu „coś w tym musi być” jest dla mnie w dzisiejszych czasach przejawem lęku przed Niewiedzą. Wolimy naiwność dziecka niż „puste miejsce”. Wychowałam się w otoczce i wartościach katolickich /chrzest, komunia, katechezy oraz przejawy dziecięcej dewocji/. Dziś, jako 40-letnia osoba, nie potrafiłabym inaczej zdefiniować siebie niż „ateistka”, dla której raczej popędem współczesnej myśli jest Niewiara i poszukiwanie własnej filozofii, wartości w nieokreślonym ich zbiorze życia. Wobec odkryć naukowych i dzisiejszej świadomości, wiara w Boga, boga (religie), wydaje się anachronizmem i jest niewystarczalna, jeśli nie sprzeczna z tym co wiemy, widzimy, czujemy.
    Ja wkładam w to „puste miejsce” odkrywanie świata, poznawanie zmysłowe, intelektualne, każde. To całkiem Nieskończony proces i ciekawe zajęcie…

    • Logos Amicus Says:

      Wydaje mi się, że np. pisanie takich słów, jak Niewiedza, Niewiara z dużej litery jest właśnie przejawem tego samego anachronizmu, o który oskarżasz wiarę w Boga. Jest w tym jakieś… bałwochwalstwo, tyle że à rebours ;)
      Piszesz: „Wobec odkryć naukowych i dzisiejszej świadomości, wiara w Boga, boga (religie), wydaje się anachronizmem i jest niewystarczalna, jeśli nie sprzeczna z tym co wiemy, widzimy, czujemy.” Zważ jednak, że to Tobie tak się „wydaje”. Setkom milionów ludzi – jeśli nie miliardom – na całym świecie tak się nie wydaje. I właśnie to, co „wiedzą, widzą i czują” powoduje, że wierzą w Boga, czy też w jakiś byt metafizyczny, który Bogiem nazwać można.
      I nie chcę już przypominać oczywistości, że ludźmi „wierzącymi” są również naukowcy, astrofizycy, biolodzy, matematycy… ludzie wybitnie inteligentni, których doprawdy trudno byłoby nazwać „naiwnymi dziećmi”, nieukami czy ignorantami.
      Ateizm wcale nie wydaje mi się jakimś wyższym, bardziej świadomym, dojrzałym – mniej naiwnym – stanem ludzkiej świadomości. Wręcz przeciwnie – myślę, że to w ludziach wierzących jest jakaś… „pełnia”, której brakuje zadeklarowanym ateistom, od których czasem wieje jakimś dziwnych chłodem – przynajmniej ja to tak odczuwam ;) (Tylko przypadkiem nie bierz tego do siebie ;) )
      Wyznanie wiary jest mi czymś bliższym – innymi słowy: wydaje mi się być czymś bardziej „ludzkim” (choć sam uważam się raczej za agnostyka) – niż wyznanie Niewiary (bo tym jest właśnie wg mnie zadeklarowany ateizm).
      (Jeśli nie wierzymy, to czy musimy od razu tę naszą „Niewiarę” obwieszczać – i to z duże litery? Po co? Jest w tym coś deprymującego, negatywnego, może nawet depresyjnego… zwłaszcza dla ludzi wierzących ;) )
      Jednakże zdaję sobie sprawę z tego, że to co tu piszę, jest subiektywne i nie roszczę sobie prawa do posiadania pod tym względem jakiejś uniwersalnej racji – ktoś inny może odczuwać (myśleć) coś zupełnie innego i będzie to równie usprawiedliwione.

      Mimo tego wszystkiego, co napisałem, (a może właśnie dlatego?) nie chcę dzielić ludzi na „wierzących” i „ateistów”. Istnieją dla mnie ważniejsze kryteria.

      PS. Nie sądzę, że „popędem współczesnej myśli jest Niewiara”. Jest nim właśnie pęd do wiedzy – czyli niejako negatyw niewiary.

      • Roma Says:

        Logosie,
        Cieszę się, że moje słowa skłoniły Cię do napisania kilka słów komentarza do mojej opinii. Niepotrzebnie podkreślasz, że „wydaje mi się” to, co piszę, gdyż nie uzurpuję sobie żadnego prawa do Prawdy. Może jest ich tysiąc różnych, może jedna, a może każdy ma swoją.
        Niesłusznie też moim zdaniem podejrzewasz mnie o epatowanie czymkolwiek czy bałwochwalstwo – jestem z natury skromną oraz otwartą osobą, ale jeśli moje słowa wzbudziły takie zamieszanie w Twoich emocjach, to może dobrze – upewniłeś się we własnych wyborach i to chyba jest pozytywne.
        Napisałam tych kilka słów-haseł z dużej litery nie dlatego, żeby nadawać im jakąś rangę, ale żeby nadać im inny sens, pokreślić inny wymiar, nie zero-jedynkowy jaki nadajesz tym parom słów. Wg Ciebie wiara jest pozytywna a nie-wiara budzi depresyjne skojarzenia. Dlaczego? Wiara w Boga, zamyka dla mnie inne drogi poznania i poszukiwania. Niewiara pozwala na przypatrzeniu się rzeczywistości bez żadnego pryzmatu.
        Przepraszam Cię, ale to, że podajesz za argument, iż większość populacji ma odmienne ode mnie zdanie, jakoś mi do Ciebie nie pasuje. Jestem odpowiedzialna za siebie, i wiem, że jest też dużo ludzi niereligijnych czyli ateistów. Nie ma w tym dla mnie żadnego szoku kulturowego, i nie przygnębia mnie wcale myśl, że czasem myślę odmiennie niż większość ludzi – ich sprawa.
        Dalej – skoro miliony ludzi obwieszczają i celebrują swoją wiarę, dlaczego ja mam się chować ze swoją niewiarą (już z małej litery, żeby Cię nie drażnić;-)?
        A co powiesz na to, że tak samo jak religie, zaglądam do swojej duszy, serca, głowy, trzewi i poszukuję sensu istnienia na swój własny sposób? Zastanawiam się nad swoimi wartościami? To takie depresyjne, bo bez etykiety i sztandarów?
        Ateizm nie jest etykietą, ale skrótem myślowym, że nie wierzę w objawienia religii, w Boga, bogów. Kościół i hierarchia religijna kojarzy mi się z kolejnym porządkiem i władzą, a religie powstały, aby utrzymać w ryzach społeczeństwa i nadać porządek społeczny, pomóc czy spełniać władzę.
        Mogę również powiedzieć że mam laicki sposób myślenia o rzeczywistości, ale nie sądzę żeby chodziło o dobór słów.
        Czy dalej uważasz, że moje argumenty są na pokaz?

        • Logos Amicus Says:

          Skoro nie uzurpujesz sobie – jak piszesz – żadnego prawa do Prawdy, więc nie możesz wiedzieć, czy Twoje ateistyczne przekonania wyrażają właśnie Prawdę. Powinnaś więc deklarować się (skoro czujesz się zmuszona to zrobić) agnostykiem raczej niż ateistką. ;)
          Twoje słowa nie wzbudziły we mnie żadnego „zamieszania”, ani też nie podejrzewam Cię o epatowanie czymkolwiek.

          Oczywiście masz prawo do tego aby się nie chować ze swoją niewiarą. Jest to bardziej uczciwe, niż stwarzanie pozorów tego, że jest się „wierzącym”.

          Niepotrzebnie użyłem słowa „depresyjny”. Chodziło mi raczej o to, że wyznanie wiary jest ze swej natury aktem pozytywnym, zaś niewiary – negatywnym (abstrahując od etycznego wartościowanie tychże aktów).

          Ja również nie obnoszę się z żadnymi sztandarami, nie chcę nikomu przylepiać etykietek… i także „zaglądam do swojej duszy, serca, głowy, trzewi i poszukuję sensu istnienia na swój własny sposób”. (Widzę, że więcej nas łączy, niż dzieli – więc właściwie nie mamy się nawet o co spierać ;) )

          Ja również mam w swoim życiorysie coś co mógłbym nazwać… moją rozprawą z religią. Ale jednak moje poglądy zatoczyły pewien krąg i teraz w żadnym wypadku nie mógłbym się uznać za nieprzejednanego wroga religii – tak, jak to się zdarza w przypadku wielu – zwłaszcza „wojujących” – ateistów. Nie lubię fanatyzmu – zarówno z jednej, jak i drugiej strony, a zapiekli ateiści mają niestety, wg mnie, tego fanatyzmu w sobie sporo.
          W religii widzę nie tylko jej ciemnie strony, ale także to, co w niej (duchowo) cennego i dla naszej kultury wartościowego. Wrogowie religii zachowują się tak, jakby nie widzieli pozytywnej roli, jaka może ona wywierać na ludzkie społeczności. (Najprawdopodobniej bez religii nie moglibyśmy uzyskać takiego poziomu cywilizacyjnego, jaki uzyskaliśmy w ciągu ostatnich kilku tysięcy lat. Jak można temu zaprzeczać nie będąc ślepym i znając choćby podstawy wiedzy historycznej o dziejach ludzkiej cywilizacji?)

  5. ulotna_wiecznosc Says:

    Przeczytałam. :-)

    Logosie a zawsze myślalam ze jednak ciut sie filozofią interesujesz.
    Jakieś 500 lat p.n.e niejaki Heraklit z Efezu pisał tak:
    Logos – jedno z zasadniczych a zarazem najbardziej wieloznacznych pojeć myśli greckiej. Logos oznacza mowę , która ujawnia i czyni wiadomym powszechny ład (kosmos), pozwalajac utrzymać ład w życiu ludzi. kazdy moze tę mowę uszlyszec w sobie samym i stac się jej posłusznym.
    Logos to mowa wiążąca nie tylko dlatego że wiąże ze soba ludzi ( którzy potrafia jej słuchać) ale i dlatego że jako mowa filozofa ujawniającego ,, jak to ze wszystkim jest” może byc przeciwstawiona mowie wiązanej – mowie mitu opowieści, które mówia o tym jak było.

    ————

    I jeszcze z odleglejszej beczki
    Ostatnio oglądałam dokument ,,Jaskinia zapomnianych snów”
    Rysunki skalne w jaskini Chauvet Pont d’Arc sprzed 30 tysięcy lat.

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2013/05/lagrandefresquedelasalledufond-photojeanclottesministredelaculture21.jpg

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2013/05/panneau-des-lions-ok.jpg

    • Logos Amicus Says:

      No tak, takie są znaczenia – i jeszcze inne – logosu. Wobec nich mój nick wydawać się cokolwiek… pretensjonalny :) A jednak powstał w sposób dość przypadkowy. I jakoś tak przylgnął do mnie – więc nie chciałem go już zmieniać.

      A rysunki w jaskini Chauvet Pont d’Arc? Są niesamowite. Aż się wierzyć nie chce, że powstały 30 tys. lat temu.

  6. Krzysztof Says:

    Logosie, za dużo myśli w tych Twoich notatkach, nawet nie można się do nich odnieść w sposób przypominający spójność…

    To co napisałeś o filozofii, o jej degradacji (i ewentualnej służebności jakimś prozaicznym czy też naukowym celom) w codziennym życiu jest prawdą. Niby człowiek współcześnie dysponuje wiedzą, ale mam wrażenie, że ta wiedza tworzy w swej nieskończoności… dużo stereotypów. Stąd może te postrzeganie filozofii jako „sztuka dla sztuki”, to jej oderwanie od pierwotnego znaczenia (etymologii – umiłowania mądrości).

    Filozofia? Każdy człowiek ją praktykuje, bez względu na to czy wierzy, czy jest po przeciwnej stronie (wiary w niewiarę). Tworzenie pojęć, oddzielanie ich, formowanie sądów, etyki są zabiegami wnoszącymi w życie – jak to napisałeś – harmonię i uporządkowanie – i chyba o to w tym chodzi. Chociaż dzisiaj mamy raczej do czynienia tylko z tym drugim, ale zawsze możesz mi zarzucić nihilizm ;)

    Logosie, w ramach moich luźnych przemyśleń, zachęcam Cię do poznania Marka Aureliusza, Ty przeżywałeś, przeżywasz, wracasz do Nietzschego. Dla mnie niedoścignionym wzorem są „czasy ludzi prymitywnych”. Czasami faktycznie mam wrażenie, że stwierdzenie o tym, że nie ma rzeczy, której „nie wymyślono w starożytności” jest prawdziwe. Cenię sobie ich wkład w ludzką cywilizację. Jest bezsporna – i mówię to z całym swoim skromnym spojrzeniem.

    I tak podążając tym tropem, przytoczę słowa (w luźnej, osobistej formie) znamienne, Cesarza, którego słowa są bardzo aktualne: „Wszystko już było i wszystko się powtórzy, nastąpi ponownie”.
    Zachęcam do powolnej lektury – „Do siebie samego” :)

    • Logos Amicus Says:

      To prawda, wiele tematów poruszają owe zapiski, ale – jeśli chce ktoś napisać jakiś komentarz – to przecież nie musi się odnosić do wszystkich. Wystarczy do jakiegoś jednego wątku, który akurat zwrócił uwagę, wzbudził zainteresowanie.

      Większość ludzi jednak nie tworzy własnej filozofii – zwykle przejmuje ją (często bezrefleksyjnie i bezkrytycznie) od swojego otoczenia (wychowanie, kultura, religia, środowisko społeczne). Wydaje mi się, że człowiek – z natury swej (nazwę ją mało elegancko: „stadną”) – jest konformistą. (Co zresztą nie jest – samo w sobie – ani dobre, ani złe.) Wyrobienie własnej „filozofii” zyciowej – również światopoglądu – wymaga jednak znacznego wysiłku i bardzo często odbywa się „pod włos” własnemu środowisku.

      Tak się złożyło, że do Marka Aureliusza wróciłem niedawno (mam jego „Rozmyślania” we własnej bibliotece). Podobnie zresztą, jak do „Myśli” Seneki. Chciałbym nawet kiedyś o refleksjach wyniesionych z tej lektury napisać – choćby „dla siebie samego”.
      Wiele z ich przemyśleń wydaje się być aktualna (zachowały swoją ważność) także i w naszych czasach – i bez wątpienia wszyscy jesteśmy (do pewnego stopnia) ich dłużnikami.

  7. Roma Says:

    Logosie,
    piszesz:
    „Najprawdopodobniej bez religii nie moglibyśmy uzyskać takiego poziomu cywilizacyjnego, jaki uzyskaliśmy w ciągu ostatnich kilku tysięcy lat. Jak można temu zaprzeczać nie będąc ślepym i znając choćby podstawy wiedzy historycznej o dziejach ludzkiej cywilizacji?”

    Ja natomiast zastanawiam się nad interpretacją historii świata, bo to co nazywasz rozwojem cywilizacji, nie doprowadziło ludzi do szczęścia?
    Czy człowiek starożytny był mniej szczęśliwy od współczesnego? Zapewne nie.
    Mało tego, pytania wciąż pozostają te same, i jakby odpowiedzi też zataczają koło – w myśl wypowiedzi Krzysztofa.

    Co masz konkretnie na myśli, mówiąc o rozwoju cywilizacji dzięki religii, Logosie? Ja jako kontrargument chciałabym przytoczyć te momenty w historii, kiedy religia stała się narzędziem do utrzymania i ekspansji władzy człowieka czy grup społecznych? wyprawy krzyżowe, Inkwizycja, obecność religii poprzez Kościół w polityce byłej i teraźniejszej, chociażby u nas w kraju?

    • Logos Amicus Says:

      Przecież rola religii w kształtowaniu ludzkiej cywilizacji jest nie do podważenia. Człowiek jest istotą religijną – to ten homo religiosus, który m.in. przez swoją religijność zaczął tworzyć kulturę i wyróżniać się ze świata zwierzęcego. Religia pełniła kluczową rolę w spajaniu i organizowaniu ludzkich społeczności, w kształtowaniu się własnej tożsamości kulturowej, czy wreszcie – w dążeniu do sfery sacrum i transcendentnym wyniesieniu człowieka poza czysty byt materialny – spełniała jego potrzeby metafizyczne, nadawała sens światu i własnej egzystencji. “Obsługiwała” wreszcie mit, bez którego nie mogłaby się rozwinąć żadna ludzka kultura (i bez którego nadal – jak widać – nie może ona funkcjonować).
      Na temat znaczenia religii w historii ludzkiej cywilizacji spisano tysiące tomów – trudno, abym to mógł teraz skwitować w kilku zdaniach.
      Religia zawsze miała swoich wrogów (to byli najczęściej ci, którzy nie zgadzali się z porządkiem społecznym opartym na zasadach wywiedzionych z religii – przyczyny tej anty-religijności były więc bardziej natury politycznej, niż światopoglądowej). Najbardziej znaczące odejście od religii zaznaczyło się chyba w epoce Oświecenia – to od tamtego czasu datuje się znaczne rozpowszechnienie ateizmu, który znalazł adwokatów wśród wielu myślicieli i filozofów. Czy jednak gloryfikacja Rozumu, skompromitowanie religii i odrzucenie wszelkiej metafizyki wyszło nam na zdrowie? Nie jestem tego taki pewien – wystarczy spojrzeć na to, co się zaczęło dziać podczas Rewolucji Francuskiej, czy w okresie terroru ateistycznych totalitaryzmów komunistycznych (Rosja, Chiny). Czy światopoglądy ateistyczne, “wyzwalające” człowieka z religijnych “pęt”, uszczęśliwiły go? Fakty temu przeczą. Co dały temu człowiekowi w zamian? Czy aby nie pustkę, bezsens, nihilizm, tępy materializm?

      Oczywiście, że istnieje również ta druga – ciemniejsza, negatywna, gorsza – strona religii, ale skupianie się tylko na niej jest pewnym fałszowaniem rzeczywistości i nie przyjmowaniem do wiadomości pewnych oczywistości i faktów. Oczywiście, że wojny religijne były złem (nikczemne były zwłaszcza wyprawy krzyżowe); zbrodnią były prześladowania religijne i zabijanie ludzi przez Inkwizycję (przy czym, miała ona nie tylko wymiar religijny); haniebnym wypaczeniem było to, co działo się na “dworze” watykańskim przez wiele wieków… etc. Lecz to wszystko były nadużycia, które miały bardziej podłoże polityczne (represje, bezwzględne dążenie do utrzymania władzy i przywilejów), niż religijne per se (to, co się działo np. w Watykanie, było zaprzeczeniem idei Chrześcijaństwa – więc nie miało, tak naprawdę, nic z nim wspólnego). Niestety, dzięki temu, dzisiejszym nieprzejednanym wrogom religii amunicji nie brakuje. Ale, jak to zazwyczaj dzieje się wtedy, kiedy zapalczywie i ślepo zwalczają się dwie strony, obraz wroga staje się stereotypowy, płaski i jednostronny: jest on samym Złem wcielonym, dokładnym przeciwieństwem nas: prawych, godnych, nieomylnych, posiadających niezbywalną rację. I niestety, skrzywienie to dotyczy obu tych stron (i wtedy jedni warci są drugich).

    • Logos Amicus Says:

      „Czy człowiek starożytny był mniej szczęśliwy od współczesnego? Zapewne nie.”

      Jak widać, zlaicyzowanie się ludzkiej świadomości – i wyrugowanie religii ze znacznych obszarów kulturowych – wcale nie przyniosło człowiekowi szczęścia.
      (Człowiek starożytny był bez wątpienia człowiekiem bardziej religijnym, niż współczesny. Tak więc, można to uznać za kontrargument dla tego, co sugerujesz.)

      • Roma Says:

        Logosie,
        mówiąc o człowieku starożytnym, miałam na myśli człowieka cieszącego się życiem (dionizyjskość życia, czerpanie radości z seksu, jedzenia, kultury etc.), poszukującego piękna i otaczającego się pięknem, miłującego też prostotę życia, ceniącego filozofowanie.
        Dla mnie życie w starożytności z mitami, bogami, ateńską demokracją, tragedią grecką, walkami gladiatorów, jawi się jako życie gęste i pełne, pogańskie i jeśli chcesz religijne zarazem, ale ta religijność nie ma nic wspólnego z dzisiaj rozumianą religijnością.
        Czy zrozumielibyśmy dzisiaj ich religijność?

        • Logos Amicus Says:

          „…miałam na myśli człowieka cieszącego się życiem (dionizyjskość życia, czerpanie radości z seksu, jedzenia, kultury etc.), poszukującego piękna i otaczającego się pięknem, miłującego też prostotę życia, ceniącego filozofowanie.”

          Ależ to samo można robić w naszych czasach… i to zarówno wierząc, jak i nie wierząc w Boga ;)

          Zresztą, podobna – beż wątpienia idealizująca – wizja człowieka „staroźytnego”, jest chyba pewnym mitem (podobnie jak mitem jest choćby idea noble savage – czyli szlachetnego dzikusa).
          Nie wiem, czy mnie życie w starożytności jawi się tak bardzo atrakcyjne i pożądane. Raczej nie: biorąc pod uwagę ogół ludzi, żyli oni (nota bene zwykle krótko) w raczej w nędznych warunkach – nękani chorobami i wojnami, zdani na łaskę ni niełaskę swoich władców – bardzo często tyranów. Pod względem materialnego komfortu (i udogodnień), żyjemy w czasach bez porównania lepszych (mówię przede wszystkim o świecie zachodnim). Ale – jako , że podobno wszędzie lepiej, gdzie nas nie ma – więc tęsknimy za mitycznymi Złotymi Wiekami przeszłości – za czasami odległymi i dziejącymi się zazwyczaj w jakimś innym, egzotycznym dla nas, miejscu.

          No io nie jestem pewien, czy aby walki gladiatorów usposabiałyby mnie tak szczęśliwie – dodając pożądanej „gęstości” i „pełni” mojemu życiu ;)

  8. Jula :D Says:

    Zawsze w miejsce jednej „religii” wchodzi inna filozofia. ;)
    Religia jednak z racji pozycji „kapłanów” w danej społeczności nie sprzyja przemianom i postępowi (np. w medycynie i nie tylko ).
    Ty narzekasz na rewolucje francuska, ale to ona wywróciła wszystko do góry nogami, no przynajmniej porządek feudalny i bardzo dobrze! ..
    Bo źle tez było, gdy w ramach prawa „człowiek był nikim”.
    Właściciel mógł zabić bez żadnych konsekwencji „swoją własność”. :(
    ps.
    Co do szczęścia – prosta reguła – „być młodym i zakochanym”.! :D

    • Logos Amicus Says:

      Właściciel mógł zabić bez żadnych konsekwencji “swoją własność”

      Ale to wynikało z „porządku” politycznego (społecznego, prawnego), a nie religijnego. Feudalizm nie ma nic wspólnego z prawdziwym Chrześcijaństwem (czyli tym, co odnosi się bezpośrednio do nauk Chrystusa), za to wiele wspólnego z system represji, podporządkowania i wyzysku innych ludzi. System ten nadużywał w tym celu religii, a nie vice versa. (Innymi słowy: to nie religia była temu winna, ale jej nadużycie – wykorzystywanie do własnego – podtrzymującego system władzy i wyzysku – celu).

      • Jula :D Says:

        Tyle, że ta religia jest zawsze przywłaszczana przez rządzących.
        Czy nasi „kapłani” maja cos wspólnego z Chrystusem, mimo, że sie na niego powołuja.
        Może inaczej , odkąd starozytny Rzym zawładnął religię biednego Jezusa , niewiele to ma wspólnego z tym co On nauczał.
        Jest to świetnie zorganizowana korporacja z tysiącletnim bytem , która zbiera pieniądze , bogaci sie , żyje w dobrobycie od wieków , Tylko i wylącznie na oferowaniu „ułudy zycia po śmierci”.
        Wiekszość z nas boi sie śmierci, uciekamy od niej i chcemy wiecznego zycia. tak było od zawsze!..
        Za to płacimy naszym kapłanom, jak zawsze od zawsze.
        W starozytności to samo, w kulturach pogańskich to samo. ;)
        Amerykanie świetnie to pokazali na filmie , do jakich to sztuczek uciekali Kapłani np. w starozytności by podporządkować sobie w wierze ludzi. Dzisiaj np. w Polsce kk. modli się za poszczególnych poslów, by nie zbłądzili w głosowaniu w Sejmie. I pomysleć , że tyle tysiącleci, a ciągle to samo. Postęp cywilizacyjny ale ludzie nadal umierają. I niestety śmierć, a raczej na strachu przed nią, to też dobry biznes. Od zawsze! ;)

        I państwo Watykan jest w swojej strukturze feudalne, niestety?..
        A kobiety tam w ogóle żadnego głosu nie maja np. w wyborach . ;D
        Utrzymanie tego wszystkiego napewno jest bardzo kosztowne, ale ten biznes ma się dobrze, bo ludzie umierają mimo, że każdy marzy o niesmiertelności !

  9. agata Says:

    a co masz do powiedzenia na temat ateizmu w 21 wieku?

    • Logos Amicus Says:

      Szanuję ludzi – nie ze względu na wyznawany przez nich (deklarowany) światopogląd, ale ze względu na to jak postępują („po owocach ich poznacie”). Tak więc, człowiek, który nie wierzy w Boga, może być (w mojej opinii) o wiele lepszym człowiekiem, niż ten, który wierzy. I vice versa. Nie widzę jednak powodu, aby się ze swym ateizmem obnosić wszem i wobec (bo wyznanie „niewiary” zawsze jest czymś negatywnym w stosunku do wyznania wiary – dlatego credo – czyli wyznanie wiary – mnie już tak nie razi; jest zresztą – zrozumiałą i usprawiedliwioną – częścią religijnego rytuału.)

  10. dariusz Says:

    To a propos słów Eco, że ludzie teraz gotowi są wierzyć „w byle co”.
    Znalezione dzisiaj na facebooku:

    „Szamanek”, „Dzikich kobiet”, „Kobiet wilków”, „Biegnących z wilkami”, hmm, podczas nadchodzącej pełni, zwłaszcza tej skorpioniastej – nigdy dość. Pewna znajoma szamanka, przekonuje, że podczas pełni księżyca dobrze jest zrobić rytuał dzikiej kobiety, i tym celu należy wybrać się do pobliskiego lasu, oczywiście w nocy i koniecznie o północy.
    Na miejscu, trzeba się pozbyć „przyzwoitości” tzn. codziennego stroju, przyoblekając jedynie w chmury, mrok i światło księżyca.
    Potem wyciągnąć ramiona w kierunku nieba i wrzeszczeć, a w zasadzie „wyć” ile sił w płucach, spontanicznie, totalnie, na dziko, niczym wilczyca przyzywać stado „wewnętrznych wilczyc”, wyzwalać opiekuńcze moce i duchy przyrody, przyzywać cienie podświadomości, oczyszczać ciało i duszę, uwalniać napięcia, i upajać się na moment odzyskaną dzikością „dzikiej kobiety”. Czując na sobie przyjazne oko „matki księżyc” i „rogatego boga” lasu.
    Ponoć nie ma się czego obawiać nocą w leśnych kniejach, bo nawet jeśli trafi się tam jakiś „przechodzień”, (leśny nocny marek) to słysząc nasze nieziemskie wrzaski i wycie do księżyca, na bank pobiegnie w przeciwnym kierunku, i to na złamanie karku. (reakcja sprawdzona w praktyce i gwarantowana).

    Same mądrości.

    • Jula :D Says:

      Lub przyprowadzi egzortystę.:D
      No a filmy z wampirami, wilkołakami, to dla mlodzieży, jakby nowe hobby i zabawa, zcasami niebezpieczna. Młodzi czasami nie odróżniają fikcji od rzeczywistości.
      Koleżanki syn wówczas małoletni, bawił się w Batmana i chciał przefrunąć nad samochodem, z wiadomym skutkiem.
      Potem w szpitalu, na chirurgii wszyscy opiekowali się małym „batmankiem” i doprowadzili, łącznie z psychologiem i psychiatra, do wyzdrowienia. ;)
      już rozpoznaje co film a co real !

  11. Roma Says:

    Logosie,

    „..Raczej nie: biorąc pod uwagę ogół ludzi, żyli oni (nota bene zwykle krótko) w raczej w nędznych warunkach – nękani chorobami i wojnami, zdani na łaskę i niełaskę swoich władców – bardzo często tyranów. Pod względem materialnego komfortu (i udogodnień), żyjemy w czasach bez porównania lepszych (mówię przede wszystkim o świecie zachodnim)”.

    Dobrze, że dodałeś iż mówisz o świecie zachodnim (bo z głodu, przemocy, chorób i gwałtu umiera „gdzie indziej” codziennie tysiące ludzi, chociaż ostatnia wojna i przemoc na Bałkanach była bardzo blisko „naszego cywilizowanego świata”..
    Jeśli chodzi o „nasz cywilizowany świat”, to mimo zdecydowanej poprawy warunków materialnych ogółu ludzkości, dla większości ludzi nadal zdobycie minimum komfortu (lokum do mieszkania i pokrycie wzrastających podstawowych kosztów życia, jedzenia etc.) oznacza niewolniczą i niewdzięczna pracę, często w podłych warunkach – Indie, Chiny.. Zakłamanie światowej polityki i monopol potentatów ekonomicznych pozwala mówić o tych Państwach jako rozwijających się tygrysach :-)

    Co do walk gladiatorów, życie ludzkie niewolników miało niską wartość dla klasy będącej u władzy. Czyżby coś się zmieniło? Nadal w wielu miejscach świata panuje bezkarne bezprawie i bezsensowna, podła śmierć zbiera żniwa dzień po dniu..

    • Logos Amicus Says:

      Ja również nie jestem zachwycony stanem dzisiejszej cywilizacji, mimo że widzę jej tzw. „postępy”, które sprawiają, że niektórym (może nawet wielu) ludziom żyje się wygodniej i bezpieczniej. Ten postęp często jest taki czysto… technologiczny. Pod wieloma względami tkwimy nadal w epoce kamienia łupanego (np. stosunek do naszych wrogów, „obcych”, bezwzględna eksploatacja innych, wreszcie ludobójstwo – nadal mordujemy się gorzej niż dzikie zwierzęta). Pod względem mentalnym wielu z nas pozostało tryglodytami (przy czym, nie jestem pewien, czy nie obrażam tym stwierdzeniem tryglodytów).

      Nadal bezradni jesteśmy wobec nękających nas (i zabijających) chorób, nadal nie możemy sobie poradzić z klęskami żywiołowymi, nadal miliony ludzi cierpi głód, w dalszym ciągu na naszych oczach trwają krwawe wojny (w samej tylko Syrii w ciągu ostatnich paru lat zginęło ok. 80 tys. ludzi – jeśli nie więcej), nadal pozwalamy, by okupowano obce tereny i trzymano setki tysięcy ludzi w obozach (w pewnym sensie Gaza, czy obozy uchodźców, są takimi obozami) koncentracyjnych…

      Sprawa Azji to jest odrębny temat – dużo by pisać. Prawdą jest, że pod względem materialnym, coraz większym rzeszom ludzi żyje się tam lepiej, niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Ale problem demograficzny jest tam wręcz zatrważający, nadal dziesiątki (jeżeli nie setki) milionów ludzi doświadcza na co dzień głodu (niedożywienia), żyje w opłakanych warunkach, w nędzy, bez zaspokojenia najbardziej podstawowych potrzeb.
      Mimo gwałtownego rozwoju ekonomicznego, nadal nie wiadomo w jakim kierunku potoczą się sprawy w Azji. Chiny to w dalszym ciągu zagadka, Indie muszą sobie poradzić z obciążeniami kulturowymi (choćby dyskryminacja kastowa, czy kobiet). Kraje islamskie również – mimo rozwoju techniki, a nawet bogacenia się – nadal pozostają mentalnie w średniowieczu.
      Trudno to wszystko ogarnąć – zawsze widzimy bowiem tylko jakiś mały wycinek rzeczywistości.
      Chciałoby się zachować pewien optymizm, ale to nie jest łatwo.

  12. Inner Goddess Says:

    Mi się ten potok myśli podobał….myślę, ze twój artykuł drogi Logosie jest czymś do czego będę wracać. Jest to po tryumf myślenia… ale czucie (zaznaczam, to co innego niż emocje jest pod nim ukryte). Byłam ostatnio na wykładzie na którym omawiano reakcje, funkcje lewej i prawej półkuli mózgu. Nie będę tu w to bardzo wnikać, ale to w prawej półkuli odpowiedzialnej za wyobraźnię, widzenie świata jako całości, jest świadomość istnienia Boga. I mowie jest, bo cały problem polega na tym, ze w lewej tego nie ma. To podobno fakt?

    Jeśli chociaż trochę śledzi się to co się dzieje w nauce muszę przyznać, iż nadal niestety trochę z boku głównego nurtu, Przede wszystkim w w fizyce kwantowej i to od lat 20 , XX w, to już się rozumie samo przez się , iż materialistyczna wizja rzeczywistości chwieje się w podstawach. Warto zobaczyć @What the *bleep* do we know?” obie jego części. Gdzie naukowcy mówią o tym, iż np rzeczywistość nie istnieje jest tyko energia potencjałem, a do tego żeby istniała potrzebny jest obserwator, mówią tez iż istnieje pole świadomości albo materiał wszechświata. Jest to bardzo bliskie temu o czym od tysięcy lat mówią mistycy. I mowie mistycy a nie religie. Religia to poglądy mistyka przerobione przez jego naśladowców na politykę. Mistyków z zasady się nie naśladuje, tylko czerpie się z ich mądrości i używa się ich nauk w celu wglądu w samego siebie. Kazdy człowiek ma własny świat i jest inny i zgodzę się, iż jednostronność jest przekleństwem, życie nigdy nie jest ani jednym wielkim pasmem cierpień ani jedna wielka sielanka. Zadawanie pytań i wątpliwości, jest warunkiem indywidualnego rozwoju, inaczej stajemy się głupcami….takie jest moje zdanie. C.G Jung pisał, iż każdy element ludzkiej psychiki zawierał także swój przeciwstawny element, zepchnięty do strefy cienia i najczęściej projektowany na innych !!!! Jung zresztą był zafascynowany przemyśleniami większości przytoczonych przez Ciebie filozofów. Jung także twierdzi, ze psychika wcale nie chce „normalności”, psychika szuka równowagi pomiędzy wszystkimi jej elementami.

    Tu polecam film „What the bleep do we know?” z polskimi napisami.

    • Logos Amicus Says:

      Dziękuję za komentarz i link do interesującego filmu (podejmuje on nie tylko fascynujący temat, ale i jest bardzo ciekawie zrobiony).
      W ostatnich kilkudziesięciu latach nasza (naukowa) wizja świata ulegała rewolucyjnym nieraz przeobrażeniom, ale wiedza na ten temat raczej nie dociera do tzw. szerszego ogółu – ludzie nadal przebywają w swoich bardzo ograniczonych jednak wyobrażeniach o otaczającym nas, „rzeczywistym” świecie. Nie możemy sobie np. wyobrazić tego, że coś takiego, jak „materia” w rzeczywistości nie istnieje (to tylko nasze określenie czegoś, co „materię” w naszej percepcji zastępuje – co jest tej „materii” odpowiednikiem). A jednak, moim zdaniem, uświadomienie sobie tego pomogłoby nam w odnalezieniu się w świecie i w życiu – dzięki tej pogłębionej świadomości łatwiej byłoby nam ten świat „znosić”, rozumieć – może nawet pomogłoby nam wyzbyć się egzystencjalnego lęku, odnaleźć nasze miejsce w ogromie Wszechświata – poczuć z nim pewną jedność. W pewnym sensie, mogłoby to być nawet przeżycie religijne. Pozbawione na dodatek dogmatów ;)

  13. W. Says:

    A czy jakas religia odkrywa przed nami jakas tajemnice? Ze co ze zmartwystamy? To jest ta tajemnica? Coz latwo obiecac bo nikt nie sprawdzi. Religia to wladza i sekty tez to dobrze wiedza. Pisze o USA czy tak ogolnie? Smierc Boga? ale ktorego – ten islamski ma sie dobrze i co chwila spija krew swoich ofiar.

    • Logos Amicus Says:

      Waldek – bardzo jednostronne i wybiórcze traktowanie religii. A co byś powiedział na to, co napisałem w innym komentarzu TUTAJ (Zaczyna się on od zdania: „Rola religii w kształtowaniu ludzkiej cywilizacji jest nie do podważenia. Człowiek jest istotą religijną – to ten homo religiosus, który m.in. przez swoją religijność zaczął tworzyć kulturę i wyróżniać się ze świata zwierzęcego. Religia pełniła kluczową rolę w spajaniu i organizowaniu ludzkich społeczności, w kształtowaniu się własnej tożsamości kulturowej, czy wreszcie – w dążeniu do sfery sacrum i transcendentnym wyniesieniu człowieka poza czysty byt materialny – spełniała jego potrzeby metafizyczne, nadawała sens światu i własnej egzystencji. “Obsługiwała” wreszcie mit, bez którego nie mogłaby się rozwinąć żądna ludzka kultura (i bez którego nadal – jak widać – nie może ona funkcjonować).
      (…)

      • W. Says:

        Masz rację, człowiek jest w pewnym sensie istotą religijną. I ja wcale nie podważam tej właśnie istotnej cechy ludzkiej, która pozwala nam w jakimś sensie radzić sobie z tym, co nieuniknione. Przykład totalitaryzmów ”ateistycznych” jest dla mnie nie na miejscu gdyż tam zastąpiono religię czymś innym – ale sedno pozostało takie samo. Zresztą chrześcijaństwo w swoim rozkwicie też nie było potulnym barankiem i krwawo krzewiło swoją religię i zwalczało różne sekty, rozłamy, byle by utrzymać swoją dominację (nie muszę tu chyba mnożyć historycznych przykładów)
        Sekta jest słowem, które ma bardzo negatywny wydźwięk, a przecież nie zawsze tak było i ciężko jest wielokrotnie postawić jednoznaczną granicę. Jak się tak wczytać w różne definicje sekty, to katolicyzm pasuje tu jak ulał poza jednym wyjątkiem: że jest to główny nurt religijny w danym regionie. Zresztą katolicyzm jest zwalczany jako sekta w niektórych regionach świata.
        Wg mnie pojawianie się różnych nurtów religijnych jest wyrazem demokratyzacji naszego życia. Demokracja ma swoje słabe punkty ale wolę ją, niż dyktaturę. A czymże było chrześcijaństwo w czasach średniowiecza, jak nie intelektualna dyktaturą? Taka dyktatura dla mnie może umierać i RIP.
        Właśnie, dobrze to ująłeś – anty-religijność ma podłoże polityczne i chyba więcej nie musimy się sprzeczać. Religia a władza, to zawsze była cienka czerwona linia, którą łatwo było przekraczać. Oddzielenie kościoła od państwa to najważniejsza zdobycz europejskiej kultury, ale jak wiesz z historii, różnie z tym bywało. Jeśli kościół trzymałby się z daleka od polityki, to nie miałby wrogów, jak się domyślam. Jesteśmy więc w tym temacie w 100% jednomyślni.

        Dyskusje o poglądach są sprawą ciężką ponieważ często myślimy podobnie ale inaczej wyrażamy swoje myśli, a słowo jest wtedy zrozumiale jeśli znajdzie lustrzane odbicie w innym mózgu. Żyjemy jednak w świecie iluzji – popatrz przez okno widzisz zieloną trawę – ale czy na pewno? – to twój mózg tak widzi. Ja też powiem że to zielona trawa ale jeśli zaczniemy się spierać o szczegóły to okaże się, ze ta zieloność dla mnie ma inny odcień, niż twoja. Kolor jest wytworem naszego mózgu, w rzeczywistości to jest tylko odbita fala światła.
        Rozmowy o religii przypominają spór ślepych o kolorach.

        Więc dzięki za krytykę mojej jednostronności i wybiórczości. Tak to jest, że patrzysz na świat wybiórczo swoimi, jedynymi oczami. Jeśli możesz spojrzeć inaczej, to daj mi znać – chętnie się przyłączę.
        Na koniec przypomniał mi się jeden cytat po szwedzku na temat sekt: att vinna en tro och förlora sig själv (zdobyć wiarę i stracić siebie).

        • Logos Amicus Says:

          Now you talk ! ;)
          Każda religia ma w sobie ziarno totalitaryzmu – w tym sensie, że stara się ująć człowieka i świat w swoje ramy, objaśnić WSZYSTKO, czyli totalnie. Zwykle też ma swój własny system etyczny, który – siłą rzeczy – uważa za najlepszy, czyli taki, który powinien obowiązywać wszystkich. (Najczęściej sankcjonuje ów system jakąś wyższą – metafizyczną – racją moralną. A takiej przecież nie może podważać ten, który chce się uważać za danej religii wyznawcę). Religia, w samej swej istocie nie jest więc demokratyczna – jest teokratyczna. Nie może też być do końca apolityczna, ponieważ usiłuje także porządkować życie (i zachowanie) swoich wyznawców – a ci zawsze znajdują się w jakimś kontekście społecznym, czyli są członkami społeczeństwa, które jest także porządkowane przez państwo. Stąd konflikty na granicy (zinstytucjonalizowanej) religii i państwa – ostre zwłaszcza w krajach, gdzie zasięg tej religii jest powszechny (tak, jak np. w Polsce). Podobnie jest w krajach arabskich (niektóre z nich, jak np. Iran czy Pakistan, usiłują ten konflikt zlikwidować, uznając islam religią państwową – podporządkowując niejako prawo państwowe zasadom wywodzącym się z religii.)
          Jeśli chodzi o mnie, to jestem zdecydowanie za rozdziałem kościoła (religii zinstytucjonalizowanej) od państwa. I tu zgadzamy się w zupełności: to jedno z największych osiągnięć świata zachodniego, (do którego nota bene walnie przyczyniło się Oświecenie).

          Napisawszy to wszystko, muszę podkreślić, że nie nie jest mi jednak po drodze z nieprzejednanymi wrogami religii, którzy widzą ją tylko w złym, negatywnym świetle. A to jest jednak pewien rodzaj zaślepienia – ignorowanie, niezauważanie tego, co jest w religii dobre, jak ważną (pozytywną) rolę pełniła ona w rozwoju ludzkiej cywilizacji (napisałem o tym w jednym z powyższych komentarzy, więc nie będę się powtarzał). Ponadto: wrogowie religii są także ślepi (bo napisać, że pozbawieni wyobraźni, empatii i serca – to mało) na to, jak ważna może być religia dla człowieka w jego wymiarze indywidualnym, egzystencjalnym – wzmacniając go, pomagając mu w życiu, dając mu poczucie sensu istnienia, także nadzieję.
          Tak więc, mimo moich osobistych przejść z religią (skłaniając się ku agnostycyzmowi, nie mogę się uważać za członka jakiejkolwiek instytucji religijnej), nie zamierzam z nią walczyć – raczej zrozumieć.

          Jestem przekonany, że mimo wyznawania różnych religii (i wiary w różnie pojmowanego Boga), ludzie mogą żyć obok siebie w sposób pokojowy i bezkonfliktowy. Przykłady widzę wokół siebie: cokolwiek by nie powiedzieć o amerykańskim społeczeństwie, ta multireligijność sprawdza się jednak w Stanach Zjednoczonych bardzo dobrze. Ludzie nie zieją tu do siebie nienawiścią tylko dlatego, że chodzą do innych świątyń: synagogi, meczetu, kościoła… Kluczem jest chyba tolerancja, szacunek dla „innego”, demokratyczne usposobienie… i właśnie rozdział religii od państwa.

        • W. Says:

          Takie bezkonfliktowe, tolerancyjne religie w ogóle mi nie przeszkadzają, nawet może bym się na którąś nawrócił (hehehe). Widzę jednak drobne zacietrzewienie w Tobie, bo dostało się tzw ”wrogom” religii.
          Ja często, jak mam trochę czasu, rozważam naturę naszego bytu i rozważam różne koncepcje. Panteizm Spinozy mi najbardziej leży. Choć też mam zastrzeżenia – co do wieczności i nieskończoności Boga. A może nie jest to takie ważne. Panta rei – skoro wszechświat powstał, to musi i zginąć albo zmienić się w coś innego. Czy w przyrodzie tak naprawdę coś ginie? Zmienia strukturę. Rozpad jest zaczątkiem czegoś nowego.

          Nie powinieneś jednak traktować ludzi, którzy nie wierzą jak wyrzutków, ludzi bez empatii i serca. Serca mają i pewnie gdzieś głęboko wiarę w to, co jest w nas samych. Właśnie koncepcja Boga spersonalizowanego jest dla mnie kompletnie niezrozumiała. Duch jest w nas i gdy modlimy się, to do Boga w nas samych. Ludzie modlą się patrząc w niebo – taki mamy obrazek chrześcijanina. Powinni bardziej wsłuchiwać się w siebie.

        • Logos Amicus Says:

          Bo to wcale nie religie są konfliktowe i nietolerancyjne, tylko ludzie. Podobnie jest z bogami – to nie oni „spijają krew”, tylko ludzie sobie ją wzajemnie upuszczają (to prawda: czasami „w imię Boga”, ale tak naprawdę, by zdobyć nad kimś władzę – a wtedy religia jest niczym innym, jak tylko politycznym instrumentem).

          Ja nie traktuję ludzi, którzy nie wierzą, jak „wyrzutków, ludzi bez empatii i serca”. (Skąd ci to przyszło do głowy?) Tylko mam pretensje do tych – zwłaszcza „wojujących” ateistów (jednym z prowodyrów jest tu np. Dawkins) – którzy nie mają na tyle wyobraźni i właśnie empatii, by zrozumieć, czym dla innych ludzi może być Bóg (i jak ważna była koncepcja Boga w rozwoju ludzkiej cywilizacji). On to widzi jako urojenie. A to jest jednak wg mnie prostactwo.
          Poza tym, sytuacja od jakiegoś czasu się odwróciła i teraz, to ludzie wierzący zdają się wymagać (potrzebować) większej tolerancji, bo są po prostu często atakowani, dyskredytowani i ośmieszani.

  14. Jula :D Says:

    Ty chyba żartujesz?..
    „Poza tym, sytuacja od jakiegoś czasu się odwróciła i teraz, to ludzie wierzący zdają się wymagać (potrzebować) większej tolerancji, bo są po prostu często atakowani, dyskredytowani i ośmieszani.”

    Nie wiem , jak to wygląda w USA, choć zdaje sie, tam jest wolność wyznaniowa?..

    Przynajmniej po sąsiedzku moja znajoma , mam na myśli Kanadę , nie narzeka, dziecko nawet chodzi do szkoły katolickiej.

    Polska natomiast stała sie krajem wyznaniowym .
    U nas nawet w państwowych szkołach jest obowiązkowo religia. To dzieci, które nie chodza na nią są szykanowane.
    To samo i w życiu publicznym. Posłowie zatwierdzaja ustawy pod dyktando kk itd..
    Nie mówiąc o przejmowaniu majątku państwowego, nawet i takiego , co to przed wojna było własnościa państwa, po prostu masa przekrętów.

    „Bo to wcale nie religie są konfliktowe i nietolerancyjne, tylko ludzie…”

    Tak właśnie jest , tyle , że te religie od zawsze tworzą ludzie.

    • Logos Amicus Says:

      Niekoniecznie miałem na myśli Polskę – raczej zateizowane państwa zachodnie. Chociaż, jak tak widzę (i czytam), jakimi inwektywami obrzucają niektórzy ludzi wierzących i kościół, to też miałbym ochotę wspomnieć coś o wzajemnej tolerancji.
      Z drugiej strony, niestety, jest to samo. Więc jeśli oba obozy obrzucają się błotem – to jedni warci są drugich.

    • Pola Says:

      „Patrzę na to, co się teraz dzieje w Polsce i z bólem stwierdzam, że przy braku reakcji z Pana strony bezkarnie można znieważać wartości chrześcijańskie i ludzi wierzących” – napisał ks. Józef Wójcik z Suchedniowa w liście otwartym do premiera Donalda Tuska. Kapłan diecezji radomskiej był 18 razy karany przez władze PRL i dziewięciokrotnie więziony za obronę krzyży.
      s. Wójcik pisze w liście, że ludzie wierzący w Polsce są „poniewierani i dyskryminowani” oraz „znieważane są przedmioty kultu”. „Tego samego doznawałem ja o moi parafianie w czasach komunizmu. Bo już dwa miesiące po święceniach kapłańskich siedziałem w więzieniu za to, że stanąłem w obronie krzyża, usuwanego z sal szkolnych w Ożarowie koło Ostrowca Świętokrzyskiego” – pisze w liście zasłużony kapłan, który został odznaczony przez trzech prezydentów: Oscara Luigi Scalfaro (Cavaliere della Republica Italiana), Lecha Wałęsę (Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski) i Lecha Kaczyńskiego (Wielki Krzyż Orderu Odrodzenia Polski).

      Ks. infułat Wójcik napisał, że działania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji przypominają czasy Cyrankiewicza i Gomułki. „KRRiTV traktuje o. Tadeusz Rydzyka jako królika doświadczalnego, a Radio Maryja i TV Trwam jako eksperyment, czy uda się się zamknąć usta prawdziwe, czy da się wierzących zepchnąć do zakrystii i zamknąć ich jak Żydów w getcie, aby nie mieli żadnego głosu w społeczeństwie, bo ich się poniża, ośmiesza i odbiera prawa, które gwarantuje Konstytucja. Bo jak można nie liczyć się z dwoma i pół milionami podpisów w obronie Telewizji Trwam?!” – czytamy w liście.
      Dalej ksiądz Wójcik pisze: „Patrzę na to, co się dzieje w Polsce i z bólem stwierdzam, że przy braku reakcji z Pana strony bezkarnie można znieważać papieża, biskupów, kapłanów, krzyż, obraz Matki Bożej Częstochowskiej, wartości chrześcijańskie i ludzi wierzących. A przecież to się już działo w PRL-u i ja tego doświadczyłem”.

      Ks. Józef Wójcik był 18 razy karany przez władze PRL, dziewięciokrotnie więziony za obronę krzyży, odprawianie Mszy św. oraz nauczanie dzieci i młodzieży religii. Po upadku komunizmu zaangażował się w działalność społeczną. W latach PRL, w czasie swojej kapłańskiej posługi w Ożarowie i Wierzbicy, dał świadectwo wiary, wierności Kościołowi i nieugiętości wobec władz komunistycznych. Był też kapelanem polskiej reprezentacji olimpijskiej w Atenach.”

      Cały artykuł pod linkiem:

      http://wiadomosci.onet.pl/kraj/ks-jozef-wojcik-w-liscie-do-donalda-tuska-ludzie-w,1,5518534,wiadomosc.html

      • Jula :D Says:

        @Pola
        ” …Bo jak można nie liczyć się z dwoma i pół milionami podpisów w obronie Telewizji Trwam?!” – czytamy w liście.. .”
        Chyba o to glównie chodzi, tak? … – o nieodpłatne nadanie koncesji ?..
        Przez kogo ten ksądz , pomimo tylu zasług , odznaczeń , nagród jest nadal szykanowany?…
        Przecież 99% Polaków , to katolicy. Ten 1% innowierców i ateistów tak go lekceważy i poniewiera ?! ..
        W USA jest podstawowa reguła, religii nie ma w miejscasch publicznych i to się sprawdza . (od tego Jest koscioł, jest synagoga, są i inne domy modłów i jest dom rodzinny) .


Dodaj odpowiedź do Jula :D Anuluj pisanie odpowiedzi