MÓZG LEONARDA, WYZNANIE TOŁSTOJA, WIEWIÓRKA MIŁOSZA, POLEMIKA ZE ŚWIREM… (zapiski V)

(z zapisków rozproszonych)

*

KAMIENIE – KLEJNOTY, RELIKWIE, TALIZMANY, FETYSZE…

Setki tysięcy Amerykanów zobaczyły niedawno kremlowskie złoto. Najpierw w Houston, później w Chicago. W Teksasie potraktowano eksponaty jak dekoracje (stąd amerykańska opinia o „niezmierzonych bogactwach Rosji”); chicagowskie Muzeum Ziemi wprowadziło zaś pewien komentarz historyczny, dzięki któremu bardziej już można było poczuć rosyjskie paradoksy i kontrasty: niezmierzone bogactwo – niezmierzona nędza, władza absolutna – absolutna niemoc; okrucieństwo, pycha i szaleństwo – chwała, cierpienie i pokajanie… Niewiarygodne, obłożone setkami diamentów korony carów Rosji sąsiadujące z kilogramami skarbów prawosławnych biskupów Moskwy. Demonstracja bogactwa i władzy. Jaja Fabergé. Kapiące złotem ikony, przyduszone zwałami biżuterii Boże Dziecię i opleciona sznurami pereł Matka Boska. Szokujący, ciężki, cały ze złota sarkofag zamordowanego małego Dymitra i wzruszające puzderko podarowane mu wcześniej przez tatusia, którym był Iwan Groźny.

1000 lat historii, 140 niezwykłych cacek, skarbów, cudeniek i prawdziwych dzieł sztuki. Nikt nawet nie próbował określić ich wartości.

Szlachetne kamienie w Rosji były również fetyszami. Klejnoty posiadały magiczną moc, tudzież mistyczne wręcz właściwości: diamenty łagodziły żądze i chciwość, szmaragdy pomagały przywrócić mądrość (sic!), zaś szafiry zapewniały spokój.

greydot
Klejnoty – twarde jak kamień i jak kamień zimne.
Co przedstawiają? Czyste piękno czy marną próżność?
Co w nich zaklęte? Urok czy złudzenie?
Co jest ich istotą? Bogactwo ducha czy nędza materii?

Jeden z krajowych magazynów dla pań donosi, że „jubilerzy znów rządzą kobietami”. W artykule „Zapach klejnotów” czytamy: „Biżuterii i perfumom blisko do siebie. Zupełnie nie szanują naszego zmysłu praktycznego. Klejnoty z cennych pereł, kamieni i kruszców to elitarna kasta schowana za murem niebotycznych cen. Perfumy są bardziej demokratyczne. Sygnowane nazwiskami słynnych jubilerów ofiarowują zmysłową przyjemność i urodę skradzioną klejnotom”. Ten fragment jest jeszcze interesujący. Niestety, to co czytamy dalej, to już tylko utylitarna toaleta. Typowe vanity fair.

greydot
Istnieją różne przywiązania do klejnotów. Zarówno szlachetne, jak i przyziemne. Cenny talizman, w którym pokładana jest wiara w magię i zaklęcie dobrego szczęścia. Ukochana miniatura symbolizująca czyste uczucie – miłość do kojarzonego z nią człowieka. Klejnoty rodowe pielęgnujące pamięć o zmarłych – przekazujące tradycje rodzinnej świetności.

Człowiek zaklinał rzadkie kamienie, przenosząc na nie swe pragnienia i tęsknoty. Kamień stawał się marzeniem i poezją. To właśnie dlatego takie wrażenie robił na nas ongiś norwidowski „gwiaździsty dyjament”.
Norwid… Nota bene autor „Bransoletki” i „Pierścienia wielkiej damy”.

greydot

WYZNANIE TOŁSTOJA

Od jakiegoś czasu czytam „Dzienniki” Tołstoja. Jak na razie poszukiwanie erudycji i intelektualnej wielkości pisarza przynosi dość mierne rezultaty. Trudno byłoby mi uwierzyć – według tych przeczytanych dotychczas fragmentów – że piszący je człowiek jest równocześnie autorem „Wojny i pokoju”. Lecz są to oczekiwania naiwne (nie tylko dlatego że na czas powstawania tej powieści Tołstoj zaprzestał pisania dziennika).

W powszechnym wyobrażeniu Tołstoj to tytan myśli i moralności. Bogu-podobny starzec, patriarcha ogarniający swym mądrym spojrzeniem świat z Jasnej Polany.
A oto co on sam o sobie pisze: „Przypomniałem sobie swoje wykoślawienie, zepsucie. Jestem zepsuty zarówno wczesną rozwiązłością, jak zbytkiem, obżarstwem i próżniactwem. Gdyby tego wszystkiego nie było, teraz, mając 65 lat, byłbym rześki i młody. Ale czy to zepsucie poszło na marne? Wszystkie moje wymagania moralne wyrosły z tego zepsucia”.

Zastanówmy się jednak czy chcielibyśmy czytać powieści pisane przez chodzące doskonałości. Zapewne trudno byłoby nam przebrnąć już przez pierwszą stronę i nawiedziłyby nas mdłości, bynajmniej nie sartre’owskie a te – po ludzku – fizjologiczne. Istota idealna jest dla nas czymś spetryfikowanym, zastygłym w pozie, ograniczonym do symbolu – wydaje się nam niemożliwe, by była kreatywna, twórcza. Aniołowie są bezpłodni.
Nawet Boga nie możemy sobie wyobrazić bez użyczania mu naszych ludzkich wad i namiętności.

Co o tym myśleć? (bo mimo wszystko jest to intrygujące).

Tołstoj dyktuje swojej córce: „Rzadko spotykałem człowieka, który posiadałby w większym stopniu niż ja wszystkie przywary: lubieżność, chciwość, złość, próżność, a przede wszystkim egoizm. Dziękuję Bogu za to, że wiem o tym, widziałem i widzę w sobie tę ohydę, a jednak z nią walczę. Tym się właśnie tłumaczy powodzenie moich pism.” (Zapis z 7 sierpnia, 1910 r)

W tym samym czasie Tołstoj przechodził gehennę z powodu histerycznych ataków swojej żony Zofii Andriejewny. Może to właśnie tłumaczy ową samokrytykę – pełną poczucia winy bezradność wobec nerwowych wariacji żony?  Idealne „Ja” zmuszone do poniżającej szarpaniny na poziomie ordynarnego domowego awanturnictwa. Nie wydaje mi się bowiem, że są to jakieś przewrotne umizgi – stawianie się w jak najgorszym świetle by wzbudzić litość, czy też może nawet sympatie otoczenia. Kajający się człowiek zazwyczaj miły jest naszemu oku, bo dzięki temu afirmować się może nasza wyższość… choćby tylko na ten moment.
Tołstoj ewidentnie przesadza z tym „rzadko spotykałem człowieka, który posiadałby w większym stopniu niż ja wszystkie przywary …”, bo na pewno we współczesnej mu Rosji roiło się od typów gorszych od niego o piekło całe. Jednak łatwo zrozumieć to, co pisze dalej: że uświadomienie sobie własnych skaz i walka z nimi umożliwiły mu tworzenie dzieł, w których łatwiej było się przeglądnąć ich czytelnikom – także i tym wszystkim węszycielom ułomności życia.
Na takim oto gruncie wyrasta jeden z najsłynniejszych moralistów XIX wieku.

greydot

Dramatyzm ostatnich dni życia Tołstoja. Ucieczka przed rozhisteryzowaną żoną. Zgon na stacji Astapowo. Na kilka dni przed śmiercią wspomina jeszcze w dzienniku o jakimś swoim planie. Ostatni zapis kończy się zaś słowami: „A wszystko to dla dobra innych, a przede wszystkim dla mojego”.

greydot

LENIN, CZYLI NOSTALGIA

W polskim „Newsweeku” korespondencja z Moskwy zatytułowana „Lenin wiecznie nieżywy”.

Mauzoleum Lenina z wystawionymi tam zwłokami prowodyra październikowej rewolucji, to jedna z największych atrakcji Placu Czerwonego. Dla większości zachodnich turystów ten trup na pokaz to jedynie kuriozalna ciekawostka, dla wielu mieszkańców byłego Związku Radzieckiego – ciągle okazja do złożenia hołdu wodzowi. Ponury gabinet jednej jedynej figury woskowej, a właściwie mumii, pamiątki po piramidalnym w swej skali i klęsce, ustrojowym eksperymencie ludzkości.

Jest coś dojmująco koszmarnego w tym ekshibicjoniźmie upiora rewolucji. Chciałoby się rzec, że każdy kraj ma takie atrakcje turystyczne, na jakie zasługuje.

Znany reżyser Nikita Michałkow przypomina, że swego czasu władze nagradzały swoich robotników – liczącą niekiedy wiele tysięcy kilometrów – podróżą do Moskwy, której głównym celem była wizyta w mauzoleum. Obecnie wielu Rosjan nagradza się samemu, wybierając się z pielgrzymką do stolicy, by zobaczyć zwłoki „wielkiego człowieka, który w pojedynkę zmienił oblicze świata.”

To ponure widowisko sporo kosztuje (niektórzy mówią o 1,5 mln. dolarów rocznie), bowiem ciało trzeba poddawać stałym oględzinom. Co kilkanaście miesięcy kąpie się zwłoki w specjalnym balsamującym roztworze, a co trzy lata zmienia się garnitur, koszulę, buty, skarpetki i krawat. Słyszy się głosy, by położyć kres temu widowisku i zakopać Lenina w ziemi (podobno on sam chciał, by pochowano go obok jego matki na cmentarzu w Petersburgu). Skłaniał się ponoć ku temu sam Putin, ale oczywiście podniosły się też głosy ostrego sprzeciwu: „Jak ruszycie Lenina, to my zakopiemy was żywcem!” – krzyczą młode klony starych bolszewików (a więc nawet nie „po naszym trupie” a „po waszym”).
Wszystko wskazuje na to, że jest to również wyraz tęsknoty za reanimacją dawnego sowieckiego imperium.

Truchło Lenina jest więc nadal swego rodzaju komunistyczną relikwią, tyle że – w oczach ludzi świadomych zbrodni totalitaryzmu – relikwią szatańską. Zmumifikowany relikt kultu jednostki, który i tak, prędzej czy później, w proch się obróci… i popadnie w niepamięć, jak wszystkie nasze poronione utopie.

greydot

KALIFORNIA ZABIJA TOOKIEGO WILLIAMSA

Dzisiaj w nocy wykonano wyrok śmierci na Tookie Williamsie skazanym przed 24 laty za czterokrotne zabójstwo. Wszystko odbyło się wśród zmasowanych protestów tzw. “celebrytów” i rozpętanej na szeroką skalę akcji reklamowej mass-mediów.
Cale wydarzenie udramatycznił nawet sam Schwarzenegger, który niczym Deus ex machina miał ostatecznie zadecydować o życiu i śmierci nawróconego ponoć gangstera. W ostatnim niemal momencie ten były kulturysta, a obecny gubernator Kalifornii, zrezygnował z przysługującego mu prawa wstrzymania egzekucji i odrzucił prośbę Williamsa o ułaskawienie.
Dokładnie o północy wprowadzono skazanego do celi śmierci, gdzie przez pół godziny personel medyczny męczył się próbując znaleźć igłą żyłę w nadal muskularnym ramieniu skazańca, by wstrzyknąć weń zabójczą truciznę. W pomieszczeniu obok, za przeszklonymi oknami, przyglądało się temu kilkadziesiąt osób. Kiedy Williams przestał się ruszać, kilku jego czarnych przyjaciół podniosło do góry zaciśnięte pięści (gest ten, jak wiadomo, oznacza “black power”) i rozległy się krzyki: “Oto stan Kalifornia zabił jeszcze jednego niewinnego człowieka”). Ach, to nasze zamiłowanie do teatrum!
Wśród całego tego zgiełku ciągle miałem wrażenie, że osoba Williamsa jest na drugim planie, zaś tak naprawdę chodzi wszystkim o manifestacje własnego egotyzmu w przeróżnej postaci – i to zarówno ze strony tych miłosiernych zwolenników przebaczenia, jak i nieprzejednanych egzekutorów sprawiedliwości, chcących wyeliminować Williamsa z rejestru żywych.
Oczywiście bardziej irytowali mnie ci, podający się za obrońców sprawiedliwości mściciele, ale nie mogłem też zaakceptować tej jednostronnej i równie ślepej postaci miłosierdzia. Pierwsi razili często odpychającym brakiem serca i chłodem wiejącym z ich bezwzględnej kalkulacji, drudzy wydawali się być zamknięci w jakimś szklanym kloszu martyrologicznej retoryki.
Jedni widzieli Williamsa jako bestie, drudzy jako anioła.
Ja zaś dostrzegłem w nim jedno i drugie… a właściwie: coś pośredniego – człowieka.

greydot

To prawda – argumenty jakich użył Schwarzenegger uzasadniając swą odmowę udzielenia skazanemu łaski, wydają mi się dość bezduszne. Prawdę mówiąc spodziewałem się po nim czegoś głębszego. Również jego dobre samopoczucie było chyba nie na miejscu. Nie podejrzewam jednak, ze w podjęciu przez niego decyzji, odgrywały jakąkolwiek rolę względy polityczne. O taką monstrualność nie chcę go nawet podejrzewać! A może się jednak mylę?
A co do prawa decydowania o życiu i śmierci jakie przysługuje dziś gubernatorom i prezydentowi? Uważam je za jakiś feudalny relikt absolutyzmu władcy – przeżytek zamierzchłych epok niegodny żadnej społeczności mieniącej się demokratyczną. Jest to również w pewnym sensie podważanie autorytetu funkcjonującego w cywilizowanym państwie sądownictwa i jego niezawisłości. (Lecz z drugiej strony… dobrze, że coś takiego jest, bo to zawsze jeszcze jedna szansa więcej, by uratować ludzkie życie.)
I do czego to doszło?
Niegdysiejsze bożyszcze muskulatury dysponuje boską mocą szafowania ludzkim życiem i śmiercią – i to w pełnym majestacie prawa! Nomen omen – Terminator: jak to złowieszczo brzmi w tej sytuacji i okolicznościach.

greydot

Jak można chcieć – z własnej i nieprzymuszonej woli! – być obecnym przy uśmiercaniu drugiego człowieka? Czy tak daleko odeszliśmy od ciemnych wieków, kiedy zwoływano całą okoliczną gawiedź i tłuszczę na publiczne egzekucje?
Nieważne czy kieruje nami żądza zemsty czy rozrywki, poczucie sprawiedliwości czy zwykła ciekawość. Te pierwsze motywy są wstrętne, drugie zaś – niemożliwe według mnie do zaakceptowania. Jeśli już gdzieś prawo dopuszcza karę śmierci, to powinno się ją wykonywać w obecności tylko niezbędnych do tego od strony prawnej osób.
Wszystko ponadto – to spektakl.

greydot

Jestem przekonany, że ludzkość wzniesie się na jakiś wyższy poziom swego kulturowego i duchowego rozwoju dopiero wtedy, kiedy pozbędzie się chęci zabijania.
Czy kiedykolwiek będzie to możliwe? Na razie jednak wydaje się to nam jedynie utopią.

greydot

OBDZIERANIE ZE SKÓRY

„El Pais” przypomina sylwetkę Eda Geina, psychopatycznego mordercy, którego wyczyny były inspiracją zarówno dla „Psycho” Hitchcocka, jak i horrorów w rodzaju „Milczenia owiec” czy „Teksaskiej masakry piłą mechaniczną”.

Oto fragment artykułu:

„Dom tonął w ciemnościach – nie było światła elektrycznego. Szeryf poczuł, że coś dotknęło jego ramienia. Gdy się odwrócił i poświecił latarką, wpadł na szczątki ciała powieszonego na haku. Zwłoki były obdarte ze skóry i pozbawione wnętrzności. Szeryf na początku pomyślał, że to jeleń – zwierzę, na które tradycyjnie polowano w tym regionie. Po dokładniejszych oględzinach przekonał się, że ma przed sobą szczątki kobiety powieszonej do góry nogami. Miała nogi w rozkroku, w kształcie litery V. Od krocza przez cały tułów szło głębokie rozcięcie, przedłużające szparę między wargami sromowymi aż do szyi. Kobiecie odcięto głowę, usunięto genitalia i odbyt.
Na zebranie dowodów zbrodni Eda Geina policja musiała poświęcić całą noc i sporą część dnia. Funkcjonariusze szybko znaleźli liczne ludzkie szczątki: cztery nosy w skrzynce; dziewięć sromów osolonych i pomalowanych na srebrno; miskę na zupę zrobioną z połowy czaszki; dziewięć masek z kobiecych twarzy; tyle samo głów przymocowanych do ściany jak myśliwskie trofea; bransoletki, torebki, pochwy na noże, kosze na śmieci, abażury i siedzenia z ludzkiej skóry; cztery czaszki, które dekorowały wezgłowie łóżka; serce na patelni; dziesiątki ludzkich organów w lodówce; naszyjnik z warg; pasek z sutków; kamizelkę z pochew i piersi; kompletny strój uszyty z kobiecej skóry…”

Trudno się oprzeć wrażeniu, że ktokolwiek układał tę litanię okropieństw, w jakiś sposób napawał się jej przewrotną, wręcz perwersyjną „atrakcyjnością”, jaką stanowi niekiedy dla ludzi coś niebywale odrażającego. Granica okrucieństwa i obrzydliwości została tu jednak moim zdaniem przekroczona, a tym samym zbrodnia nabrała cech groteski. Groteska zaś jest często formą samoobrony naszej psychiki przed przerażającą nas rzeczywistością.

Nigdy nie przestanie nas jednak zadziwiać fakt ludzkiej skłonności do oddawania czci horrendum.
Dlaczego setki i tysiące kobiet lgnie do seryjnych morderców? Z jakich powodów przedmioty związane ze zbrodniarzami są pożądane przez kolekcjonerów i traktowane niczym jakieś satanistyczne relikwie?
Po wykryciu zbrodni Eda Geina, wielu ludzi płaciło za możliwość choćby dotknięcia furgonetki, którą woził on wykopane na cmentarzu zwłoki.

greydot

Skąd wyrasta nasza, bardziej lub mniej zakamuflowana, fascynacja złem, perwersją, okrucieństwem, makabrą?
Wskazanie na patologię niczego nie wyjaśnia. Skrajne przypadki jedynie bardziej nam to uświadamiają.

Źródeł, moim zdaniem, należy się doszukiwać w naszych zwierzęcych atawizmach – w trwającej setki tysięcy lat historii drapieżnika, który stopniowo narzucał sobie kulturowe ograniczenia, aż wreszcie mógł się nazwać człowiekiem…
Niestety, co jakiś czas dochodzi do incydentów (lub kataklizmów w rodzaju światowych wojen), które uświadamiają nam, że jest to określenie cokolwiek jeszcze na wyrost. Nasza żądza krwi i gwałtu tkwić może jeszcze w paleolicie.

Póki co – w tzw. normalnych warunkach, „spokojnych” czasach – żyjemy w gorsecie norm prawnych i cywilizacyjnych; zamknięci w ramach naszej tradycji i obyczaju. Jeśli więc ktoś jest na tyle odważny czy szalony by zerwać brutalnie te więzy, zwraca na siebie naszą uwagę niczym bestia uwolniona z klatki. Niektórzy reagują przerażeniem, inni zaś z fascynacją patrzą na to, do czego zdolne jest dzikie zwierzę. Są również tacy, którzy przeczuwają albo wręcz uzmysławiają sobie wówczas to, co drzemie w nich samych, zagrzebane gdzieś głęboko w mrokach podświadomości.

greydot

Jeśli chodzi o człowieka, to paradoks jego makabrycznych i perwersyjnych recydyw zdaje się wyrastać wprost z jego intelektualnych możliwości – mózg zbrodniarza jest takim samym zdumiewającym fenomenem, jak mózg świętego. Dlatego człowiek może w zbrodni dojść równie daleko, jak w świętości.

Pozbawione kultury zwierzę nie jest okrutne. Tym bardziej nie może być tak pomysłowe w zabijaniu innych żywych istot, jak pomysłowy bywa pod tym względem człowiek.
Stąd rodzi się jeszcze jeden zaskakujący wniosek: okrucieństwo nie może istnieć bez kultury.
Mało tego – wydaje się, że im bardziej wyrafinowana kultura, tym bardziej wyrafinowane okrucieństwo.

greydot

ATOMEM W WIELORYBA!

Sławomir Mrożek w swoim „Dzienniku powrotu” pisze: „ …cnotliwość, gdy natrętna – nudzi, a grzech kusi. Przekora, właściwa ludzkiej naturze, zwłaszcza ludziom młodym, buntuje się przeciw dyktaturze cnoty. Kiedy mi kładą w uszy: ‚Rób tylko to, ale nigdy tamto’, ‚Myśl tylko to, broń Boże inaczej’ – uszy mi od tego puchną i choćbym nie miał rzeczywistej do grzechu ochoty, kusi mnie, żeby pogrzeszyć, jeśli nie w uczynkach, to przynajmniej w myśli i mowie, czyli trochę pobluźnić. Zresztą grzechem w mowie ryzykuje się więcej niż grzechem w uczynkach, gdyż dla bigotów i hipokrytów jest to grzech najcięższy. Pogrzeszyć dla równowagi po prostu, dla zdrowia psychicznego, dla kontrapunktu (styl bez kontrapunktu jest zawsze złym stylem), rozproszenia nudy czy żeby poczuć się wolnym”.
Mrożek opowiada jeszcze o radości, jaką mu sprawił pewien bumper sticker, który nawinął się mu przed oczy akurat w okresie nasilonych protestów przeciwko zbrojeniom atomowym oraz kampanii na rzecz ochrony wielorybów.
Otóż wtedy, gdy na zderzakach pełno było nalepek w rodzaju „Ban the Nuke!” („Zabronić Atomu!”) czy „Save the Whales!” („Ratować Wieloryby!”), on trafił na banner, który wzywał: „Nuke the Whales!” („Atomem w Wieloryba!”). Na Mistrza – jak sam wyznaje – podziałało to odświeżająco, choć przecie lubi on wieloryby i nie chciałby ginąć w jądrowej katastrofie.

Kiedy zaś czuje się on „przekarmiony namaszczoną wzniosłością, łatwą łzą i poprawnością zbyt skwapliwą, mechanicznym aplauzem i gotowym jak z puszki oburzeniem zbyt świętym”, to wtedy ma ochotę „ … zostać rasistą, antysemitą i pogromcą Cyganów rumuńskich, skinem, punkiem, spalić Białowieżę i lasy tropikalne, uchwalić specjalny podatek od ubóstwa, zwłaszcza w Krajach Trzeciego Świata, pomyśleć coś brzydkiego o Matce Teresie i księżnej Dajanie, zrewidować (swój) stosunek do dyktatur i polubić faszyzm, a nawet zostać szowinistyczną męską świnią”.

Oczywiście nie podejrzewam Mrożka, aby rzeczywiście chciał się stać „rasistą, antysemitą, pogromcą i skinem” naprawdę i permanentnie. Jednak to, co pisze, uświadamia nam fakt odczuwania przez nas niekiedy silnej potrzeby oporu wobec wiszących nad naszą głową restrykcji, wyzwolenia się z pętających nas zakazów i nakazów. Wprawdzie czymś powszechnym jest ucieczka ludzi od wolności (konformizm, oportunizm, wygodnictwo, zastana religia, lenistwo…), to jednak pozostaje w nas owa anarchistyczna skłonność do buntu przeciw dyktaturze cnoty, poprawności, ogłady, sterylnego porządku, niepokalaności… Do tego rodzaju – często burzliwej – przekory, która często przejawia się u dzieci, czy też wśród młodzieży. Ten fenomen jest czymś niezwykle istotnym w tworzeniu naszej kultury, w kształtowaniu naszej osobowości. Dlaczego? O, to już temat na rozprawę całą!

greydot

Jakże razi mnie często brak poczucia humoru naszych polskich polityków. Owa nadęta sztywność i przejęcie się własną ważnością. Patos i zarozumialstwo. Wszelki żart na swój temat odbierają oni jak wołającą o pomstę do nieba, osobistą zniewagę. Bowiem nie są oni w stanie rozróżnić owych dwóch poziomów rzeczywistości: komizmu i powagi. Nie mogą pojąć, że każdy aspekt naszego świata ma swoją poważną i tragiczną, ale również błahą i komiczną stronę. Człowiek, aby zachować równowagę, potrzebuje doświadczenia obu.

greydot

W jednym z miasteczek Bedenii – Wirtembergii, na widok publiczny wystawiono płaskorzeźbę, ukazującą nagie figury Angeli Merkel oraz innych prominentnych niemieckich polityków, w pozach dość dwuznacznych.
Pisze o tym tygodnik „Wprost”, tak przedstawiając ów „seks grupowy z Angelą Merkel”: „Gerhard Schröder trzyma rękę na wzgórku łonowym swej następczyni. Kanclerz Angela Merkel dzierży w dłoni penisa byłego premiera Bawarii Stoibera. Z kolei Stoiber ugniata genitalia szefa liberałów Guida Westerwellego. A minister finansów Steinbrück ściska między nogami Schrödera i samego siebie”.
Burmistrz miasta, testując niemieckie poczucie humoru (raczej nie cieszące się w świecie dobrą sławą) nie daje za wygraną i nie chce usunąć rzeźby.

Można tu postawić kilka pytań:
–   Czy przekroczone zostały granice dobrego smaku?
–   Czy ukazanie w ten sposób polityków jest naruszeniem ich godności osobistej?
–   Jak daleko może sięgać satyra i wolność artystycznej wypowiedzi?
–   Na czym polega wartość podobnej twórczości?
–  Czy ustawianie wszystkiego w świetle tylko li groteski, zjadliwej ironii, satyry, szyderstwa czy absurdu nie koroduje w końcu uznanych przez ogół wartości i autorytetów, niezbędnych do zachowania w społeczeństwie pewnego ładu?

greydot

STORGE

Wiewiórka z drewna

Czesław Miłosz w “Ziemi Ulro” wspomina, że kiedy miał lat sześć, mamusia kupiła mu na rynku drewnianą wiewiórkę – tanią zabawkę, płaską, wycięta z dykty, pomalowaną na rudobrązowy kolor. Dalej wyjawia on, ze to właśnie dzięki niej zapoznał się po raz pierwszy z potęgą Erosa: “… zakochałem się i tak żarliwe było moje uczucie, ze teraz odnoszę się do niego z największą powagą i ani mi w głowie żartować tylko dlatego, ze skierowało się na śmieszny przedmiot”.
Miłosz jest jednak zdumiony (“Kochać się w drewnianej wiewiórce!”), lecz zaraz przyznaje, że przecież ta sama skłonność popychała go także ku innym miłościom: “A czy nie kochałem się później w ilustracji, w ptaku, w poecie, w słowach jednej linijki spiętych rytmem?”

Ten pozornie trywialny, dziecięcy impuls nie jest ani śmiesznością, ani tylko błądzeniem naszego rozproszonego i zdezorientowanego libido, czyli pożądania, które rwie nas ku przypadkowym obiektom. Jest koniecznością w naszej relacji ze światem. Dana jest nam Miłość (przez Greków nazywana Storge), niezbędna do zadomowienia się przez nas w tym świecie – do zarzucenia weń kotwicy, do naszego się w nim spełnienia. Wydaje się ona być wrodzona każdej żywej istocie. Różny z nią jednak robimy użytek.
Ile w tym dysponowaniu i kierowaniu ową Miłością zależy od nas samych? Chcielibyśmy wierzyć, że dużo, choć w życiu bywa różnie i niejednym z nas Storge poniewiera bezlitośnie, nieraz szyderczo i zgubnie.
Największą jednak tragedią jest jej roztrwonienie, rozwianie, odejście… Wówczas człowieka – mimo, iż nadal otoczony jest on światem – ogarnia pustka. A wtedy nawet cymbał nie jest brzmiący. Jak pisał Blaise Pascal w swoich “Myślach”: “Nie ma dla człowieka nic równie nieznośnego, jak zażywać pełnego spoczynku, bez namiętności, bez spraw i rozrywek, zatrudnienia. Czuje wówczas swoją nicość, opuszczenie, niewystarczalność, zależność, niemoc, próżnię. Bezzwłocznie wyłania się z głębi jego duszy nuda, melancholia, smutek, troska, żal i rozpacz”.

Błądzący Eros

Dziwne są niekiedy drogi, po których prowadzi nas Eros. Nasza Miłość błądzi wśród ludzi, błądzi też wśród rzeczy. Mnóstwo sercowych kombinacji, nieprzeliczalne możliwości, mnogość szans… Kiedy wreszcie już nam kogoś wybierze, za nic nie chcemy przyznać, że to sprawa przypadku. Częściej mówimy o przeznaczeniu. Kochamy się również w rzeczach lub w ideach. I to nie tylko wtedy, gdy pozbawieni jesteśmy (lub sami się pozbawiamy) towarzystwa ludzi. Są też tacy, którzy w miłość nie wierzą. Lecz raczej trudno jest im dać wiarę, bo przecież muszą coś w swoim życiu darzyć uczuciem, być może nawet namiętnością. Choćby: taką władzę czy pieniądze…
Trudno wyobrazić sobie człowieka zupełnie wypranego z uczuć. Życie nie znosi próżni, dusza nie może być pusta. Człowiek bez uczuć to martwy człowiek.

Na bezludnej wyspie i piłka człowiek

Tu ktoś może na ów tytuł się obruszyć, wiec objaśniam: Tom Hanks w filmie “Cast Away” jest współczesnym Robinsonem Crusoe. Wyrzucony w katastrofie lotniczej na małą wysepkę bezkresnego Pacyfiku, trzy lata spędza w samotności, której by nie zniósł, gdyby nie… futbolowa pika z wymalowaną na niej – krwią samego Hanksa! – włosami, oczami, nosem i ustami. Hanks swego towarzysza nazywa Wilsonem (Robinson miał Piętaszka) i przeżywa z nim dramaty, jak z żywym człowiekiem (ta jego rozpacz po stracie Wilsona, kiedy gotów jest dla niego poświecić swe życie!).
A jednak ani nam w głowie naigrywanie się z dziecinności rozbitka, bo przecież sami znamy to uczucie: Wilson uosabia pewien ludzki egzystencjalny mus – jest symbolem konieczności naszego związania się ze światem. Z kimś lub z czymś.
Kto ma styczność z dziećmi, ten wie, że często przywiązują się one bardzo – lub wręcz zakochują – w rzeczach, które dla innych są ledwie szmatką, koralikiem, kubkiem, zabawką… To coś na podobieństwo drewnianej wiewiórki Miłosza.
Nasza miłość do świata musi się na czymś skupić. Z wiekiem przenosimy ja na coś innego, choć z tej dziecinnej naiwności wiele w nas zostaje. Poświęcamy się wtedy tzw. “konikom”, hobby; kolekcjonujemy przeróżne rzeczy, tudzież piszemy bloga lub oddajemy się aktywności nie zawsze praktycznej i racjonalnie wytłumaczalnej.
A że często przypomina to ucieczkę?

greydot

MÓZG LEONARDA

Wieczór z Leonardem Cohenem. W kinie „Music Box” pokazują film dokumentalny „I’am Your Man”. Melancholia Cohena dojrzała. Nie jest już taka natarczywa, jak w większości jego starszych piosenek. W jego słowach panuje spokój, chandra zeszła gdzieś na obrzeża, jej miejsce zajął… humor. Dodajmy: humor specyficzny, cohenowski czyli taki, który wybucha Śmiechem nawet w obliczu nicości.

Cohen spokojny, dojrzały, rzec można – nobliwy. Czyżby to wpływ medytacji Zen, kilku lat spędzonych w klasztorze buddystów? Jego mistrz powitał go słowami: pamiętaj – ja nie jestem Japończykiem, ty nie jesteś Żydem. Za pierwszym razem Cohen z klasztoru uciekł, za drugim jednak został – i to na całe pięć lat. A kiedy już wyszedł na zewnątrz (nie musiał daleko iść, bo klasztor znajdował się w samym Los Angeles), nagrał przebojowy album „The New Songs”.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że cała jego koncepcja powstała jeszcze w klasztorze. Ciekawe czy jego mistrz o tym wiedział?

Leonard Cohen, podobnie jak Bob Dylan, był jednym z tych niewielu artystów, którzy do muzyki pop przemycili poezję. I zaistnieli w tej muzyce przede wszystkim jako poeci, a nie tylko jako śpiewające ikony pop-kultury, produkujące hity i ubiegające się o status gwiazdy. Choć i to ostatnie przydarzyło się im również.
Posłuchałem sobie dzisiaj tej poezji, a po filmie nawet poczytałem. Jej siłą jest prostota i nastrojowość, zaskakujące skojarzenia i obrazy, swego rodzaju liryczna precyzja.

Przy tej okazji zaświtało mi w głowie kilka pytań:
Czy można wpatrywać się w nicość z religijną pasją?
Czy można być wyznawcą wszystkich religii?
Cohen wydaje się mówić że można, ale czy zdaje sobie sprawę, że tym samym w każdej z nich uznany zostanie za niewiernego? (Z wyjątkiem może buddyzmu, który nigdy, nikogo i za nic nie piętnuje.) Pewnie tak, ale on o to nie dba. Sam mówi – a nie pozbawione to jest autoironii – że jego religijność jest kiczowata (podobnie zresztą, jak melodyjki, które układa). Jednakże jest to najwyraźniej przekora, bo tak naprawdę Cohen wszystkie swoje wątki traktuje z wielką powagą.

greydot

Leonard wziął kilkuletnią lekcję buddyzmu ale wrócił na łono zmysłowego świata obierając sobie za towarzyszkę o wiele od niego młodszą, utalentowaną i piękną Anjani Thomas, dla której napisał słowa wszystkich piosenek, jakie znalazły się na jej debiutanckiej płycie.
Nie jest wiec prawdą, że „Ladies’ Man” umarł. Otóż żyje, i ma się wcale dobrze.
Choć i tutaj mruży on melancholijnie oczy, śpiewając, jak np. w piosence „Because of” (tłumaczenie własne):

Dzięki kilku piosenkom
Gdzie mówię o ich tajemnicy
Kobiety są wyjątkowo uprzejme
dla mojego wieku
Robią sekretne miejsce
w swoim ruchliwym życiu
I zabierają mnie tam
Stają się nagie
każda na swój sposób
i mówią
„Spójrz na mnie, Leonardzie
Spójrz na mnie jeszcze ten ostatni raz”.
A później pochylają się nad moim łóżkiem
I okrywają mnie
Jak dziecko, które drży.

greydot

Życie Cohena zatoczyło krąg: jak sam wyznał, mając kilkanaście lat zaczął pisać poezję tylko dlatego, żeby „zainteresować kobiety swoim umysłem”.
Zainteresował je, zainteresował… Nie tylko mózgiem. Również melancholijnym spojrzeniem, męską posturą i niebywale zmysłowym głosem.

greydot

POLEMIKA O ŚWIRACH

Andrzej Poniedzielski w jednym ze swoich listów do Magdy Umer pisze o swoim CV naznaczonym wychowaniem w PRL-u, ale kończy dość zabawnym i przewrotnym wierszykiem odnoszącym się do rodzaju ludzkiego en-bloc:

„Każdy swego świra ma
Ale, że niektórzy – dwa, to,
pytanie mnie po nocy czasem budzi –
– czy przypadkiem nie jest tak,
że jest świrów więcej niźli ludzi(?)”

Dziś, przy śniadaniu, wpadł mi do głowy wierszyk, którym – w tym samym tonie – chciałbym Poniedzielskiemu odpowiedzieć:

Mnie zaś nęka to pytanie
(Czy odpowiedź znajdę na nie?)
Ono spędza mi sen z powiek:
Czy ów świr to także człowiek?

A na prozaicznej jawie
Odpowiadam sobie wprawnie
(Choć odpowiedź idzie w pięty):
Homo sapiens to… acz stuknięty!

I takową konkluzją polemikę tę można zamknąć.

greydot

*

Komentarzy 109 to “MÓZG LEONARDA, WYZNANIE TOŁSTOJA, WIEWIÓRKA MIŁOSZA, POLEMIKA ZE ŚWIREM… (zapiski V)”

  1. Torlin Says:

    „Świr świrowi nie jednaki,
    Świr świrowi nie dorówna,
    dusa dusy zajrzy w oczy,
    nie polezie orzeł w gówna”.
    Że (prawie) zacytuję Poetę ;)

    • Logos Amicus Says:

      Cytat piękny, Torlinie.
      Prawdziwa poezja.
      Szkoda tylko, że tylko tyle masz do powiedzenia na tematy poruszone w tym wpisie ;)

      • Torlin Says:

        Logosie!
        Ja czasami uciekam w satyrę, kiedy nie mam co napisać. No bo sam powiedz, czy u mnie nie zdażają się notki, o których nie wiesz, co napisać?
        1. Nie interesują mnie kamienie szlachetne.
        2.”Dzienników” Tołstoja nie czytałem.
        3. Leżący Lenin nie pobudza mojego procesu myślowego.
        4. Jestem zwolennikiem kary śmierci.
        5. Nie znoszę horrorów typu „Milczenie owiec”.
        6. Nie czytałem „Dziennika powrotu” Mrożka itd.

        • Logos Amicus Says:

          Torlinie, nawet jeśli:

          1. Nie interesują mnie kamienie szlachetne.
          2.”Dzienników” Tołstoja nie czytałem.
          3. Leżący Lenin nie pobudza mojego procesu myślowego.
          4. Jestem zwolennikiem kary śmierci.
          5. Nie znoszę horrorów typu “Milczenie owiec”.
          6. Nie czytałem “Dziennika powrotu” Mrożka itd.

          to w moim wpisie jest tak wiele (myślę, że ważnych) tematów, że na pewno każdy człowiek myślący (do których przecież i Ty jak najbardziej się zaliczasz) ma coś o nich do powiedzenia. To po prostu sprawa chęci i odpowiedniego skupienia :)

  2. GoEl Says:

    Lubię biżuterię. Bardziej oglądać i podziwiać piękno kamieni i grę światła, które przełamują, jak i kunszt i wyobraźnię artystów. Oglądanie jednak nie wzbudza chęci posiadania i zazdrości.
    Jeśli jakiś przedmiot wywołuje w nas zachwyt, podziw i wewnętrzną radość, to już jest jakby nasz. To, co wzbogaca wewnętrznie, to NASZE. Człowiek przychodzi na ten świat nagi i nagi go opuszcza, zabierając ze sobą nagromadzone bogactwa duchowe.
    A wracając do klejnotów, proponuję obejrzeć piękny filmik o skarbach Diamentowego Funduszu Rosji (przecież nie wszyscy mogli odwiedzić wystawę)
    http://rutube.ru/tracks/1217307.html

  3. Kasia Says:

    Dla mnie szlachetne kruszce to możność podziwiania bogactwa barw kolorów ,kiedy to wraz z promieniem światła kamień nagle staje się jak żywy.
    Z kolei klejnoty oprawione mają dla mnie wartość historyczną,bo zawsze interesuje mnie jaką mają historię i czyją były własnością. Posiadam, a właściwie posiadałam pierścionek który ma 200 lat i przekazywany jest z pokolenia na pokolenie pierworodnym córką,które ukończą 18 lat. Jest to piękna rodzinna tradycja a także piękny złoty pierścionek z dużym błękitnym szafirem.

    A co do oglądania w muzeach klejnotów rodów królewskich to niewątpliwie jest to ogromne przeżycie tylko zawsze jakoś dziwnie się wtedy czuję … wyczuwając chłód eksponatów, bo złoto, platyna, srebro i wszystkie drogocenne kamienie tak naprawdę ożywają wtedy, kiedy mają styczność z ciepłem i zapachem kobiety..

  4. barbara Says:

    Przyłapałam się na tym, że mam kilka fajnych „rzeczy” (biżuterii ze srebra), kupionych w galerii. Noszę w zależności od sytuacji, lubię je.
    My kobiety jesteśmy ogromnie próżne, zatem kochamy wiele przejawów miłości (w tym również kamienie, brylanty, szafirki, szmaragdy itp.) Może gdyby zasobność mojego portfela była szalenie imponująca skupiłabym się na towarach z najwyższej półki! Ale mnie wystarcza piękna, oryginalna biżuteria srebrna! Dawno takowej nie dostawałam, ale to co mam, zaspokaja moje „ego”, skromne bądź co
    bądź. Zatem, nie osądzam gustów moich koleżanek, gwiazd show-biznesu, bo nie wiem jak sama reagowałabym na nadmiar wszelakiego.
    A co do władczych zapędów…
    Zauważ, im więcej biedy, szarości, niedoskonałości, to rekompensata w postaci bogactwa „w koronie” dodaje szyku, wartości. To doskonalenie kompleksów wynikających z biedy i ubóstwa. Te mechanizmy są stare jak świat i wszędzie zauważalne, nie tylko w Rosji carskiej, ale i Afryce, Ameryce Płd. Tam, gdzie bieda konfrontuje się z bogactwem twarzą w twarz!

  5. niepokorna Says:

    lubię Cohena… lubię go słuchać… kiedyś słyszałam, że „zamknął się” w klasztorze… wtedy pomyślałam, że musi mieć bogate wnętrze, że może być zagubiony i potrzebuje wyciszenia… chyba zawsze bardzo lubił kobiety… :-)

  6. Krystyna Says:

    W słowach Miłosza odnalazłam siebie, nie widzę spornych punktów. Podpisuję się też pod słowami Pascala. Należy rozróżniać zamiłowanie do przedmiotów od miłości do ludzi, która to nie jedno ma imię . . . Słuszna myśl – „człowiek bez uczuć to martwy człowiek…”. Zimny. Taki naprawdę się nie narodził.
    W dzieciństwie miałam wiele cudownych szkiełek, koralików, błyskotek, kamyków, a także suszonych kwiatków, liści itp. Dzieciństwo kreuje dojrzałość, dlatego teraz różnych miłości ani pasji mi nie brakuje.
    Od zawsze uciekam w książki albo do Ystad, bo czasem trzeba zniknąć, by się odnaleźć. . .

  7. iwona Says:

    A propos Mrozka, atomów i wielorybów.
    Wydaje mi sie, ze poruszyles dwa osobne zagadnienia – bunt i dobry smak sztuki. Maja wspolny zbior ale sa wg mnie zakorzenione w innych podstawach. Na pewno ludzie mlodzi sie buntuja, stwarzaja swoje normy, ktore znow przez kolejne pokolenia sa zmieniane wlasnie na tej samej zasadzie. Ale dotyczy to zwykle drobnostek. Nie zawsze… Sa pewne normy, ktorych przekraczanie swiadczy tylko o glupocie tego lamiacego. Ale tutaj to raczej kwestia wychowania sie klania.

    Co do kontrowersyjności sztuki – chyba jest to dyskusja bez wspolnego wniosku. Moim zdaniem ublizanie innym, wysmiewanie, umniejszanie, nie jest sztuka. Prymitywny srodek wyrazu moze chyba tylko swiadczyc o malej inteligencji artysty. Owszem, pewne srodki wyrazu, kontrowersyjne, moga wzbudzic wieksze zainteresowanie ogolu. Ale czy na pewno wzbudza oczekiwane refleksje? Czy wiec bunt w sztuce jest oplacalny? – uwazam, ze generalnie Ci, ktorzy tylko ze swojej glupoty lamia normy, ktore dla inteligentnego czlowieka nie sa klopotem, beda tylko glupio zainteresowani buntem sztuki. Nie wzbudzi u nich pozadanego efektu (o ile autor owej „sztuki” mial jakikolwiek zamysl, oprocz buntu).

    • S...a Says:

      A kto powiedział, że żart i satyra muszą być sztuką przez duże „S”. Mają bawić,ewentualnie piętnując coś nagannego uczyć.Wiadomo,że ten sam żart jest inaczej odbierany przez różnych ludzi, a nawet ten sam człowiek różnie reaguje na ten sam żart w zależności od okoliczności.Nie da się uniknąć sytuacji by satyra omijała pewne aspekty naszego życia tylko dlatego, że dla kogoś są tabu lub godzą w jego uczucia religijne itp. Rzecz w tym by potrafić wyważyć granice, których przekraczać się nie powinno.Ale to dopiero jest sztuką samą w sobie, bo każdy odbiorca inaczej ustawia poprzeczkę tego co wypada, a co nie, a satyra nie jest tworzona pod kątem jednego odbiorcy. Nie da się więc uniknąć sytuacji by kogoś nie urazić. Myślę, że politycy generalnie nie powinni się obrażać na satyrę.Są osobami publicznymi, z wyboru postawili się pod pręgierz opinii publicznej.W polskich realiach uprawianie polityki polega w ostatnich latach nie na konstruktywnych działaniach, a na budowaniu wizerunku medialnego. Pusta retoryka, wyścig o zrobienie większego wrażenia na ewentualnym wyborcy, nieważne czy dobrego byle zaistnieć w jego świadomości.
      Publiczne pomówienia, prostackie odzywki, brak kultury osobistej i politycznej skutkują tym, że politycy stają się ofiarami żartów.Tak naprawdę sami się o nie proszą. Skąd więc to święte oburzenie, że ktoś śmiał …?
      Co do płaskorzeźby z A. Merkel. Mnie się ona podoba. Nawet uśmiechnęło mi się pyszczydło.Gdyby ktoś np tej pani zrobił z ukrycia zdjęcie z prywatnej wizyty na plaży w bikini to owszem, uznałabym to za przekroczenie granic prywatności.Ale płaskorzeźba ma tylko realną,publiczną twarz, którą Pani Merkel sprzedała wyborcy i podatnikowi na czas kadencji.Reszta nie ma nic wspólnego z tą panią.Gdyby obrażać się na goliznę fizjonomii to należałoby np.zniszczyć antyczne dzieła, ubrać Wenus itd. Samo satyryczne podejście do tematu przez autora płaskorzeźby jest zabawne,a i kunszt ten pan ma nielichy.Dawno nie widziałam takich ładnych twarzy w rzeźbie.

    • jula Says:

      https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2013/04/sex-grupowy.jpg

      Okazuje się, że poczucie humoru, przypisywane poszczególnym nacjom , to kolejny mit ;)
      Ja się świetnie ubawiłam oglądając te płaskorzezby z Merkel i niemieckimi politykami, i chciałabym, żeby ktoś wpadł na coś takiego u nas ;) tj.w Polsce.
      Od zawsze, rządzący byli testowani na różny sposób, na poczucie humoru również.
      W odkopanym starożytnym mieście Pompejach, pełno było takich różnych dowcipnych rysuneczków i wierszy wygrawerowanych na murach , dotyczących ówczesnych władz.
      Wydaje mi sie ,że po ich odbiorze ,mozna zauważyć czy ludzie będący u władzy są dużego,czy małego formatu.:D
      Najwięcej szumu wokół wszystkiego , jak zwykle robią „przydupasy”, zawsze tak było , jest i będzie.
      Oni robią „katastrofę z niczego”, bo mają oczywiście w tym swój cel, z reguły baaaardzo materialny ;)))
      Ps:
      Hmm, jest jeszcze jeden problem , młodzi są poszukiwaczami własnej tożsamości, często buntują się przeciwko zastanej rzeczywistości , niektórzy to maja do końca życia a inni po prostu wsiąkaja w nią ( rzeczywistość, bo , mają rodziny, boją sie ryzyka , wykluczenia, utraty pracy itd…czyli proza życia.Jest jeszcze coś „religia”. Indywidualnie , każdy ma swoje zdanie, ale w grupie idzie jak ten baranek ).

      • S...a Says:

        Jula,jeżeli właśnie tak potrafisz patrzeć na tę płaskorzeźbę to śmię przypuszczać, że byśmy się świetnie bawiły w swoim towarzystwie. P. Coelho w „Bridzie” powiedział, że nic nie jest do końca złe, bo nawet zepsuty zegar dwa razy na dobę wskazuje właściwą godzinę.Tak też jest zresztą ze wszystkim, bo nic nie jest do końca jednorodne , czarne bądź białe, dobre lub złe. Tak też rzecz ma się z żartem. Kwestia czy jest stosowny czy nie, zależy od okoliczności w jakich się go rzuca, naszego wrodzonego poczucia humoru, wychowania, poczucia własnej wartości (zakompleksiony we wszystkim dopatrzy się przytyku do własnej osoby i wartości, które wyznaje). Myślę,że warto popracować nad umiejętnością podchodzenia do siebie i rzeczywistości z dystansem, inaczej pozwolimy by zdominowała nas dulszczyzna i kompleksy, a świat postrzegany przez ich pryzmat nie nastraja optymistycznie.

      • Logos Amicus Says:

        Brak poczucia humoru jest naprawdę kalectwem, wskutek którego cierpią nie tylko osoby mające do czynienia z dotkniętym ową przypadłością człowiekiem, ale i on sam. Gdyż pozbawiony jest on wentyla bezpieczeństwa, jakim jest humor. Także tej elastyczności, która jest niezbędna do tego, aby można się było zmieniać i rozwijać.

        • iwona Says:

          No tak, poczucie humoru—czy bez granic czy sa jakies? bo czy smieszne jest wyciagniecie krzesla spod siadajacego…czy smieszne jest robienie przykrych zartow z innych. Nie kazdy dowcip jest smieszny, poczucie humoru tez jest sztuka. Trzeba ja wybalansowac :)

        • Logos Amicus Says:

          Pisząc o braku poczucia humoru miałem na myśli ludzi, którzy są odporni na humor nawet ten „zbalansowany”.

          Prawdę mówiąc, ciekaw jestem jak do tego fragmentu „Mrożkowego” odnieśliby się pedagodzy, (Podejrzewam, że w szkole raczej nie mogą oni stawać po stronie Mrożka :)

  8. ZygmuntMolikEWA Says:

    Przeczytałam; „(…) jak ciocię kocham, proszę cioci, że nie kłamię (…) i szły jakieś trzy dziewczynki (…) – cytata z mózgu pana J.T., jest mi więc świadkiem! To a propos twojego „acz stuknięty”, z całkiem udatnego wierszyka….:)

  9. laura Says:

    Biografia Tolstoja była mi znana , więc nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem . Może właśnie dlatego , że była w nim taka mnogość złych cech , portrafił być niezłym moralistą ? A ilu teraz jest takich , co to diabła mają za skórą, a nauczają?
    Dlaczego tego pokroju ludzie mają tak silną potrzebę moralizatorską ? Mam na to odpowiedź , ale zbyt długi byłby to wywód. Samooskarżanie to rodzaj terapii na oczyszczenie tego , czego w sobie nie akceptujemy.
    Jaki jest obraz Boga w „Starym Testamencie”? Bardzo ludzki. Tylko my ludzie jesteśmy w tym wszystkim mało ludzcy …

    • Adam Says:

      Wyznanie Tołstoja – niezwykłe…:) niezwykłe … dziękuję za fragment historii człowieka
      … ja sam wyczuwam w sobie wszystki emocje … takie astrologiczne progresywne dwunastodomowe Słońce …

      można wchodzić w swoje najdziksze emocje i upajać się ich poznaniem … z czasem człowiek widzi co jest dla niego własciwe … a biorąc pod uwage że wszyscy jesteśmy jednym (chociazby z fizyki teoria fal – nie wspominając o mistyce), to co dobre dla mnie, to dobre dla innych i odwrotnie. Grunt do doświadczyć w czym jest nasza harmonia ze światem – ze wszystkim – z sobą.

    • monika Says:

      uważam że Twoja opinia o Tołstoju, i opis jego stosunków z żoną są bardzo ale to bardzo jednostronne, a co za tym idzie, krzywdzące dla niej właśnie. Moim zdaniem, Tołstoj był jednym z tych ludzi, którzy głoszą zasady moralne których sami nie przestrzegają. Dzienniki nie są zbyt obiektywnym źródłem informacji.

      • Logos Amicus Says:

        Ja właściwie nie wyrażam żadnej opinii o Tołstoju – tylko cytuję jego własne wyznania o sobie (i moją małą ich interpretację).
        Nie opisuję też jego stosunków z żoną (użyłem tylko jednego – jedynego słowa: „rozhisteryzowana”, które chyba jednak jest na miejscu, bo Zofia Andrejewna mocno przeżywała pomysły swego męża (rozdanie majątku ubogim, pozbawienie jej spadku do praw autorskich do jego dzieł…) i robiła mu z tego powodu gwałtowne sceny. (Nie wypowiadam się kto miał rację w tym konflikcie.) Na pewno nie miała łatwego życia z tym człowiekiem – ale w pewnym sensie, to był też pewien przywilej żyć w pobliżu człowieka o takim formacie (i na pewno Zofia zdawała sobie z tego sprawę, mimo, że było to dla niej niekiedy źródłem kłopotów, a nawet i cierpień).

        Mimo wszystko, należy docenić szczerość Tołstoja i jego odwagę wyznania swoich przywar w tak otwartej formie. Wbrew pozorom, to bardzo dobrze (wg mnie) o nim świadczy. On był bardzo świadomy swego człowieczeństwa – i wszystkiego, co się z tym wiązało (wliczając w to własną niedoskonałość, słabości, grzeszność…)

      • roland Says:

        Tylko jeden kraj opiera się do tej pory światowej Tołstojomanii – Rosja. Jak głosi plotka, Władymir Putin odwiedził incognito wiejską posiadłość Tołstoja, kiedy był młodym szpiegiem KGB, lecz jak na razie Kreml nie zaplanował żadnych obchodów setnej rocznicy śmierci pisarza.

  10. jula Says:

    „Okrucieństwo nie może istnieć bez kultury”.
    Jest to straszna zdanie, ale jakże prawdziwe , jeżeli nawet odwołamy sie do obozów zagłady.
    Tam nie wystarczyło zabicie , trzeba było ludzi upodlić i zgotować im piekło na miarę ludzkiej, okrutnej wyobrazni.
    Zwierzęta zabijają, kiedy muszą i robią to tak, by ofiara jak najmniej cierpiała.
    Człowiek lubi zadawać cierpienie.Myślę ,że już od zarania człowiek miał tę przypadłość zadawania cierpienia, (ludy pierwotne), choćby po to by odstraszać wroga. Dopiero potem , ta nasza skłonność również do zła została ubrana w „kulturę”. Często jakiś rytuał , czy to religijny , czy inny…Można to zaobserwować we wszystkich cywilizacjach istniejących na Ziemi , nie tylko o rodowodzie Hellenistycznym czy Judaistycznym , które najbardziej wpłynęły na cywilizacje europejską.

    • S...a Says:

      Czytając listę okropieństw z cytowanego przez Ciebie artykułu o Geinie, nie odebrałam jej jak groteski. Mogę się zgodzić tylko z tym, że bezmiar okrucieństwa sprawia, że cała historia wydaje się być nierealna, trąci absurdem.Ale termin „groteska” zawiera w sobie również komizm, karykaturę czyli instrument satyry. A takiego pokręconego poczucia humoru to nawet ja nie mam.Poza tym myślę, że okrucieństwo istnieje właśnie bez kultury, a nie odwrotnie. Kultura społeczna we wszystkich swych odmianach i naukach utożsamiana jest z cywilizacją. Okrucieństwo, bestialstwo, zbrodnia to patologia, choroba. Po raz pierwszy nie mogę się z Tobą zgodzić od początku, do końca wpisu. Bulwersują mnie Twoje stwierdzenia. Zadawanie cierpienia, okrucieństwo jest dla ciebie aktem odwagi, bo takie „bydlę” miało fantazję i pozwoliło sobie na kaprys wyrwania się z norm prawnych i cywilizacyjnych? Właściwie dlaczego się na ciebie wkurzam? winne są sobie same, tysiące głupich bab lgnących do seryjnych morderców. Naprawdę tak sadzisz? )) Nie pomyślałeś, że chory mózg oprawcy kombinuje jakie stworzyć pozory normalności, jak zbudować nić zaufania by uśpić czujność tych kobiet? Sądzisz, że one świadomie, z upodobaniem lgną, a nie, że są wabione, urabiane? I że to np. on jest chory, a nie ona bo nie zauważyła jego szaleństwa?
      Im bardziej wyrachowana kultura tym bardziej wyrafinowane okrucieństwo? No może, faktycznie gazy zabijają szybciej i po cichu, a wykałaczka w przełyku, z kotleta a la .. w ekskluzywnej restauracji to nie piszczel domowego koguta.
      Atawistyczne skłonności po praprzodkach? Ciekawe do jakiego momentu wstecz się cofniesz, który Ci się wyda wygodny do obrony swoich tez, bo chyba nie do pierwszych pra pra. Oni raczej polowali dla pożywienia i zabijali w obronie własnej( tym bardziej w obrębie własnego gatunku ). Znasz jakiś przypadek „szycia” przez praszczura serdaczka z ludzkiej skórki,albo zawieszającego w jaskini abażur z takowej materii? Tylko nie wyjeżdżaj z kulturą kanibali i ich ozdobami z trofeów. To czywiście ma miejsce, ale normalne nie jest.
      Amicusie i to postawienie znaku równości pomiędzy fenomenem mózgu człowieka świętego z kanalią. Może i może on dojść daleko, pytanie tylko czy jest to powód do euforii skoro zmierza w niewłaściwym kierunku.

      • Logos Amicus Says:

        Człowiek zadaje cierpienia innym z tak wielu różnych powodów, że samo ich wyliczenie złożyłoby się na sporych rozmiarów księgę.
        Dlaczego to robi? Może to jest jakaś eksterioryzacja cierpienia własnego (czyli zadając komuś ból, przenosimy jakby nasze cierpienie na kogoś innego, sami przestajemy na ten moment cierpieć – oczywiście jest to przeniesienie iluzoryczne).
        S… wydaje mi się, że źle zrozumiałaś moją uwagę o atrakcji jakiej ulegają kobiety wobec seryjnych morderców i zbrodniarzy. Ja nie miałem na myśli kobiet z ich życia przed skazaniem ale właśnie kobiet, ktore lgną do nich, kiedy juz wszystkie ich makabryczne zbrodnie wyszły na jaw, i siedzą oni w więzieniu, czekając na wyrok, egzekucję lub dożywocie.
        To są fakty. W tej chwili np. około 100 kobiet z Anglii i Niemiec jest zaręczonych ze zbrodniarzami, którzy zamknięci są w amerykańskich więzieniach. (Oczywiście poznały ich dopiero po wsadzeniu ich za kratki.)
        Ale to osobny temat.

        Dalej twierdzę, że bez kultury, nie byłoby okrucieństwa. Jest ono bowiem jej rewersem, antynomią, rozeźlonym odbiciem.
        Istnieje na zasadzie opozycji, wypaczenia, kontry, degeneracji…
        Innymi słowy, chcę powiedzieć, że okrucieństwo i zło może istnieć tylko w kontekście kultury jaką stworzył człowiek.
        Zwierzęta są bez kultury, dlatego nie mogą być okrutne.

        Ja nie stawiam znaku równości między mózgiem świętego a zbrodniarza – kanalii… O co ty mnie posądzasz?
        Ja tylko piszę, że ich mózgi mogą nas na równi fascynować.
        A to jest zasadnicza różnica.

        • S...a Says:

          Nie przekonuje mnie tłumaczenie, że okrucieństwo nie może istnieć bez kultury. Fakt pozbawienia życia, zadawania bólu, narażanie na cierpienie jest faktem, bez względu na to, czy zrobiło to zwierzę, czy człowiek. Twierdzenie, że podgryzanie kończyn, wyrywanie w pościgu za ofiarą połowy jej pośladka ( brrr ), przegryzienie aorty nie ma nic wspólnego z okrucieństwem bo robi to zwierzę jest pokrętne. Owszem, w zależności od tego czy czyni to człowiek czy zwierzę mogą być różne motywy, ale nie zmienia to faktu, że ból pozostaje bólem, ofiara cierpi, jest przerażona itp.To tylko człowiek tworzy filozofie, które są jakimiś sztucznymi tworami, odnośnikami wg których potem coś interpretujemy, tak jak teraz Ty odnosisz pojęcie okrucieństwa do kultury. Okrucieństwo jest namacalnym i odczuwalnym faktem.
          W jednym się z Tobą zgodzę. Błędnie odczytałam moment owego lgnięcia do monstrum. Nie potrafię tego pojąć.

        • Logos Amicus Says:

          Małe sprostowanie.
          Miało być: „ich (tzn. zbrodniarza i świętego) mózgi mogą nas na równi zdumiewać”.
          Rzeczywiście „fascynacja” nie jest tu odpowiedzinm słowem, ale „zdumienie” owszem.
          Tak jest zresztą w moim wpisie:
          „Jeśli chodzi o człowieka, to paradoks jego makabrycznych i perwersyjnych recydyw zdaje się wyrastać wprost z jego intelektualnych możliwości – mózg zbrodniarza jest takim samym zdumiewającym fenomenem, jak mózg świętego. Dlatego człowiek może w zbrodni dojść równie daleko, jak w świętości.”

    • Tess Says:

      Częściowo zgadzam się z S… Czuję, że tego ustępu o Geinie wolałabym nie czytać. Jeśli w ten sposób niektórzy uodparniają się na „czarne” strony ludzi i zdarzeń , niech tak będzie.
      Ja się boję… i cierpienia, i okrucieństwa i wszelkich patologii. Nawet horrorów i psychodellicznych obrazów, filmów staram się nie oglądać. Wierzę, że czym się człowiek „karmi” duchowo, to zostaje w podświadomości. I nie piszę tego ze względu na taką czy inną teorię psychologiczną, ja tego doświadczyłam, także własnej obojętności wobec nieszczęść innych ludzi. Może właśnie dlatego nie powinniśmy tyle wiedzieć o metodach zadawania bólu, nie powinniśmy patrzeć na drastyczne sceny żeby jeszcze zachować wrażliwość ?

      • Logos Amicus Says:

        Tess, masz prawo do tego, by nie oglądać filmów, gdzie ukazuje się przemoc i okrucieństwo, nie musisz czytać książek, które to opisują… jeśli dbasz w ten sposób o swoją higienę psychiczną, albo też nie pozwala Ci na to Twoja wrażliwość. Albo po prostu nie masz na to ochoty, czy też tego nie lubisz.
        Ja jednak uważam, że bez ogarnięcia i próby zrozumienia tego czym jest przemoc, zbrodnia czy też okrucieństwo nie da się zrozumieć ludzkiej natury, kultury ani samego człowieka, tudzież historii naszej cywilizacji. Mnie to interesuje, więc nie mogę chować głowy w piasek i udawać, że czegoś takiego nie ma.
        To oczywiście nie oznacza, ża ja się tym „karmię”. Uważam bowiem, że jestem na tyle dojrzałym i ukształtowanym człowiekiem, by się z czymś takim zmierzyć.
        A niestety – zło, przemoc, mordercze instynkty – to o czym teraz mówimy – nie stanowi jakiegoś marginesu, czy peryferii ludzkiej cywilizacji. Niestety, zbyt często jest to main stream.

    • Orchi Says:

      Wpisy Logosa bywają bardzo prowokujące, niemniej bardzo ciekawe, poruszające umysł, skłaniające do poszukiwań informacji w temacie podjętych wątków. Jestem pod ogromnym wrażeniem.

      Ten wpis nasuwa mi myśli skupione wokół terminów: rytuał, składanie ofiar, tortury, walki gladiatorów, pręgierz, publiczne karanie- łamanie kołem, rozrywanie ciał skazańców, publiczne dokonywanie kary śmierci np. ścięcie gilotyną, toporem. Oglądając filmy z tymi scenami zastanawiałam się co robią na tym placu, publicznej egzekucji, kobiety? Dlaczego niegdyś było to widowiskiem, które prawdopodobnie podsycało tłum do… no właśnie do czego? Zwierzęta, jak słusznie czytający zauważyli, zabijają jedynie wtedy kiedy są głodne lub czuja się zagrożone w drodze walki o terytorium, swoją sforę. Czy czasem nie jest tak, że za przyczyną rozkwitłej kultury nie czynił człowiek tego samego dla ochrony swych idei, swojej klasy etc, nieco inaczej —> święta inkwizycja, czy choćby okaleczanie niewinnych osób, potem, jakże często wtłoczonych w poczet świętych. Kontrowersyjna postacią tu może bycz Joanna d’Arc, która podsyciła do walki, wzbudzając wszelkiego ducha potem nawet po swojej śmierci w narodzie, dlatego sądzę nie została zapomniana, jej czyny miały ogromne znaczenie dla jej rodaków, jej cel, jaki jej przyświecał w działaniu był tym motorem. Najpierw potępiona potem obwołana świętą? Czym jest książka-kryminał i czym są filmy z brutalnymi scenami, które jednak ludzie oglądają, często młodzi i dzieci, tak chętnie? Podobno stres jak i stan największej ekstazy np seksualnej wyzwala w mózgu człowieka te same składniki. Czy chemia ta daje zdrowie fizyczne człowieka? Zwierzęta kopulują tylko i wyłącznie kiedy maja swój czas, odpowiedni by zrodzić potomstwo. Człowiek nie tylko…Kultura udoskonaliła działania w swym wymiarze wynikające z atawistycznych pobudek, które i tak istnieją pod progiem świadomości-instynkt-zdolność do walki, wojny kiedy przekroczony zostanie graniczny próg wytrzymałości psychicznej. Zadaje sobie pytanie, czy zło po ludzku interpretowane dotyczące egzystencji człowieka może być postrzegane jako zło w naturze gdzie ludzka cywilizacje nie sięga? Czy zło jest złem? Czy istnieje życie bez zła? Pamiętam akt świniobicia- jeszcze nie tak dawno śniło mi się, jak robię wszystko, by moje dzieci nie były świadkami tej zbrodni. Dziś robi się to tak bardzo humanitarnie, przystawiając do skroni specjalne szczypce. A gdzieś tam chodzą święte krowy, a i my kochamy już psy niemalże jak własne dzieci, śpiąc z nimi we własnym łóżku. Zadaje pytanie czym różni się pies od świni? Co to jest dobro?

      Jeśli idzie o te ciągoty do tych typów, cóż zaprogramowany umysł chyba tym rządzi-upośledzony instynkt samozachowawczy poprzez tresurę na przełomie wielu wieków, zwłaszcza dotyczy kobiet, które pozostały wyzbyte, mało zdolności do wyczuwania niebezpieczeństwa, to jeszcze zostały w nich zabite instynkty dotyczące płciowości-ale chyba to okres przejściowy był, po prostu ewolucyjny-teraz znów kobiety będą górą. Wszystko oscyluje wokół dominacji i uległości, a wszystko po to by przetrwać, czasem metodą jest oszustwo. Co to jest zło?

      • Logos Amicus Says:

        To że niektóre moje wpisy wydają się prowokujące, nie zawsze jest moim zamysłem. Może po prostu chcę sprowokować do myślenia? :)
        Twoje dygresje są bardzo ciekawe, poruszyłaś wiele wątków i pytasz się np. co to jest zło?
        Wiesz o tym, że wypisano na ten temat morze atramentu i raczej nie zdołano się porozumieć co do ostatecznej konkluzji.
        Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że poza człowiekiem zło nie istnieje (czyli jest ono tworem naszej kultury, podobnie zresztą, jak i dobro).

  11. Onibe Says:

    niezła kolekcja ;-)

  12. ulotna_wiecznosc Says:

    Jaka różnorodność tematyczna. :-)

    ,,Rankiem mocne słońce pożarło cienką warstwę lodu, która przez noc ścięła wody, i całe rozgrzane powietrze zadrgało od napełniających je oparów zmartwychwstałej ziemi. Zazieleniła się zeszłoroczna i nowa, strzelająca igiełkami z ziemi trawa, napęczniały pączki kaliny, porzeczek i lepkiej, pełnej pieniących się soków brzozy. Na osypanej złocistym kwieciem łozinie zahuczała wysłana na zwiady, znużona lotem pszczoła. Zaniosły się od śpiewu niewidzialne skowronki nad aksamitem ozimin i nad zmarzniętym ścierniskiem; zapłakały czajki nad bagnami i nad zalanymi burą, nieskoro spływającą wodą niżami, a wysoko przeciągnęły z głośnym klangorem klucze żurawi i gęgające stada dzikich gęsi. Zaryczało wyliniałe nierówno bydło na wygonach, krzywonogie jagnięta poczęły wyskakiwać dokoła tracących wełnę, beczących matek. Po niezupełnie jeszcze suchych, pokrytych śladami stóp ludzkich ścieżkach rozbiegły się lekkonogie dzieci; nad stawem zaterkotały wesoło głosy bab niosących płótno, a po podwórzach zastukały topory chłopów szukających sochy i brony. Przyszła prawdziwa wiosna….”
    fragm.L.Tołstoj ,, Anna Karenina”

    Tołstoj kojarzy mi sie też z tym że kiedyś powiedział że państwo to zbiorowa przemoc czyli arystokrata, anarchista, pisarz, hrabia, posiadacz staroruskiej brody, chłop z wyboru, wielbiciel słodkości, rowera, koni i miłości cielesnej.

  13. Ella Says:

    Istnienie mauzoleum Lenina wzbudza coraz szersze kontrowersje. Jednak niektórzy Rosjanie i nie tylko Rosjanie, a w ogóle obywatele byłego ZSRR dalej czczą wodza, twierdząc, że dzięki niemu żyło im się lepiej. Niektórzy do dziś – z wewnętrznej potrzeby jeżdżą do mauzoleum, by oddać hołd.
    Osobiście jestem przeciwna czynieniu atrakcji turystycznej ze zwłok człowieka, bez względu na to, kim był. Do składania hołdów są przecież cmentarze.

    • Logos Amicus Says:

      „…obywatele byłego ZSRR dalej czczą wodza, twierdząc, że dzięki niemu żyło im się lepiej”

      Szkoda, że obywatele ci zapominają (albo nie chcą pamiętać) o milionach ludzi, których pochłonął system państwa leninowsko-stalinowskiego – o tych wszystkich, którzy umarli z głodu, zostali zamordowani w czasie tzw. „czystek”, czy wyniszczeni w obozach na „nieludzkiej ziemi”.

  14. Logos Amicus Says:

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2013/04/kndywnzmymtysnjk1odyxfmaokatmandu.jpg

    Powyższe zdjęcie nie przedstawia dekoracji do filmu o komunistycznym kulcie jednostki z akcją rozgrywającą się w jakiejś zamierzchłej przeszłości, a współczesną siedzibę jednego z biur partii maoistowskiej w Nepalu.

    Zrobiłem je podczas podróży do Nepalu, w którejś z dzielnic Katmandu. Widok ten był dla mnie małym szokiem. Bowiem wydawać by się mogło, że Marks, Engels, a zwłaszcza Lenin, Stalin i Mao to do cna przejrzane i skompromitowane indywidua, których myśli i działania doprowadziły (pośrednio lub bezpośrednio) do masowych śmierci i ludobójstw, które pochłonęły dziesiątki milionów ofiar, a tu – w XXI wieku – wystawia się im jeszcze takie oto ołtarzyki, uznając za swoich bohaterów, mistrzów i nauczycieli.

    Rodzą się pytania.
    Jakim nurtem podąża historyczna pamięć?
    Jakie są przyczyny społecznej ślepoty wydającej ludzi na żer autokratów i demagogów?
    Dlaczego zbrodnia nie odstrasza narodu, a wręcz przeciwnie – bywa nawet czymś, co go konsoliduje?

    Czy to wszystko jest tylko sprawą perspektywy, z jakiej się patrzy na świat?
    Jeśli tak, to dlaczego zabija się przy tym wyobraźnię i elementarną zdolność rozróżniania dobra od zła?

    https://wizjalokalna.files.wordpress.com/2013/04/kndywnzmymtysnjk1odyxfmaokatmandu__1_.jpg
    Bohaterowie współcześni: portrety Marksa, Engelsa, Lenina, Stalina i Mao na budynku jednej z siedzib nepalskiej partii maoistycznej w Katmandu (zdjęcie autora).

    • m. Says:

      Widac Amicusie, ze chociaz pochodzisz ze wschodu Polski to za Bugiem nigdy nie byles.A jesli byles to zbyt krotko. Sprawa z Leninem wcale nie jest taka prosta i oczywista jak sie wydaje wszystkim, ktorzy mieszkaja poza panstwami bylego Zwiazku Radzieckiego. Dla milionow Rosjan, Ukraincow, Bialorusinow i innych nacji, ktore teraz naleza do WNP, nic sie po upadku komunizmu nie zmienilo. Zyja na podobnym poziomie albo nieco gorszym i przeszli przez pieklo pierestrojki, ktora dla nas Polakow byla skokiem naprzod, a dla nich byl to okres wielkiego niedostatku, czesto nawet glodu i kolosalnego wzrostu przestepczosci. Dla starszych z nich mumia Lenina jest symbolem czasow wzglednej, czesto biednej i brudnej, ale jednak stabilizacji. Dla mlodszych jest on symbolem wielkiego, silnego panstwa, ktorym bylo ZSRR. A oni chca byc obywatelami wielkiego i silnego panstwa.Trudno im sie chyba dziwic, bo kto by nie chcial.
      Ludzie potrzebuja silnego przywodcy, ktory zaprowadzi porzadek i przywroci tradycyjne normy. To robi np. Putin z Miedwiediewem, chociaz powiedziec o nich, ze sa marionetkami raczej sie nie da. Rosjanie patrza w Putina jak w obraz, bo on im obiecuje przywrocenie Rosji do roli mocarstwa i powoli mu sie to udaje. A dla wiekszosci Rosjan, Lenin to po prostu postac historyczna i nie ma sensu likwidowac atrakcji turystycznej, ktora codziennie odwiedzaja tysiące ludzi.

      • Logos Amicus Says:

        m. – to jest wytłumaczenie, ale czy usprawiedliwienie?
        Ja zdaję sobie z tego sprawę, a mimo to nie opuszczają mnie te i podobne pytania. Nie jest to jednak tylko retoryka, bardziej już – permanentne zdziwienie. Wygląda na to, że historia nie tylko lubi, ale i musi się powtarzać.

    • tania Says:

      Nie szukaj usprawiedliwien Logos, bo to tak, jakbysmy sie zastanawiali dlaczego tkwia w nas takie a nie inne atawizmy, czemu glupiejemy z milosci (czesto po raz kolejny w życiu), czemu wybuchaja coraz to nowe wojny…, choć tyle się mówi o okropnościach starych, czemu jestesmy wlasnie tacy. Czlowiek jest z natury leniwy, stad wynalazki ;) stad tez jednak chec, zeby pewne rzeczy porzadkowano i robiono za niego – pranie, sprzątanie, gotowanie, polityka… wsio rawno.
      Tutaj wazna jest baza, czyli to, co M. napisal hm… To wszystko prawda. Pamietać przy tym należy, że wszystko, co wpisuje się w pamięć jest już „nasze” i bardzo często nie potrafimy znieść jesli ktoś z zewnatrz domaga się przebudowy, likwidacji, krytykuje, ukazuje bezsens i śmieszność. Nasza pamięć nie jest ani śmieszna ani tym bardziej bezsensowna, jest NASZA.
      Czas, zaciera ostre proporcje… Ludzie zaczynają myśleć, ze „ta rewolucja będzie inna”, „te zmiany są potrzebne”. Młodym pokoleniom brakuje wyobraźni doświadczeń które garbują skórę na grzbietach, starym pomaga skleroza i wlasnie czas. I tak jest ze wszystkim, ze wszystkim… z każdą kolejną religią, z każdym kolejnym wodzem. Jesteśmy powtarzalni ;) i już.

    • Maria-Dora Says:

      Witaj Logos Amicus, nam tu w Polsce trudno się wypowiadać w imieniu innych narodów, w tym b. ZSRR.
      Niemniej w Polsce sytuacja zwykłych ludzi nie była poddana presji systemu. Wiesz, dla kogoś, kto wstaje o szóstej, idzie do pracy,potem zakupy, obiad, telewizja, kino, spacery, ksiązki, spać, to to w tamtym systemie nawet był lepszy program w TV i repertuar kin oraz tańsze książki. A zakupy? Jak jest mało pieniędzy, to konieczność dojazdu do marketu czy na bazar, aby kupić parę zł taniej, oznacza, ze zajmują one nawet więcej czasu niż kiedyś.
      Nie kwestionuje oczywiście, ze są beneficjenci tego systemu, którzy po odejściu z lukratywnego stanowiska, które uzyskali na drodze politycznej, dostaja odprawy po 15 mln zł,czego kasjerka w markecie czy urzędniczka czy pielęgniarka nie zarobi przez całe życie.
      Wszystko zalezy od punktu widzenia, a kiedyś mówiono byt określa świadomość. I naprawdę jest coś na rzeczy.
      Pozdrawiam

      • Logos Amicus Says:

        Toteż ja nie wypowiadam się w imieniu innego narodu (w tym byłego ZSRR), ani nawet polskiego, tylko w swoim własnym.
        Piszesz także „(…) w Polsce sytuacja zwykłych ludzi nie była poddana presji systemu”.
        Jestem innego zdania… Całe polskie społeczeństwo w czasach PRL-u było poddane presji (narzuconego z zewnątrz) systemu. Każde społeczeństwo oparte na ustroju, który nie jest demokratyczny, poddane jest presji tego system, tzn. jest zmuszone do zachowywania się zgodnie z jego obowiązującymi doktrynami. (Zauważyłem, że różnica w postrzeganiu tej zależności przez polskie społeczeństwo przebiega wzdłuż podziałów pokoleniowych.
        Dopiero pokolenie „Solidarności” sprzeciwiło się temu status quo.)
        To, że „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia” nie zwalnia człowieka od myślenia, dokonywania wyborów i korzystania z wolnej woli, którą jest on – na szczęście i nieszczęście – obarczony (obdarzony).

    • sal. Says:

      Mauzoleum Lenina – komunistyczna relikwia, symbol narodowej pamięci i tożsamości. Nie zgłębiając się w przyczyny, okoliczności, można by skwitować: jaka pamięć taka i tożsamość…
      Czytając Twój interesujący post, Amicusie, całkiem nieoczekiwanie przypomniałam sobie fragment książki „Bieguni”, Olgi Tokarczuk. Otóż, cesarz Franciszek I umieścił w gabinecie osobliwości, mumię swojego oddanego, wieloletniego, czarnoskórego dworzanina, Angela Solimana. Córka Solimana, słała listy do cesarza, błagała go, żądała, by pozwolił pochować ciało ojca „które odarte z wszelkiej czci i godności, wypreparowane i wypchane, wystawione jest na ciekawość ludzką” i „Najniżej postawiony człowiek ma prawo do pogrzebu, jeżeli zaś odmawiasz tego mojemu ojcu, to czyżbyś kwestionował jego człowieczeństwo?”
      No, cóż…

      • Logos Amicus Says:

        Twój komentarz przypomniał mi coś podobnego – głośny swego czasu casus indiańskich szkieletów zgromadzonych w magazynach szacownego Instytutu Smithsona w Waszyngtonie. Żyjący Indianie nie mogli się pogodzić z tym, że szczątki ich przodków leżą w jakichś szafkach czt szufladach naukowców, a czaszki służą za przycisk na ich biurkach. W końcu Sąd Najwyższy nakazał zwrot tych szczątków, które następnie pochowano zgodnie z tradycją i religią Native Americans.
        I tak powinno być.
        Ja bym się równiez zastanowił nad etyczną stroną przechowywania i wystawiania na widok poubliczny ludzkich mumii (i to począwszy od ludzi pierwotnych, przez Peru po Egipt) w róznych muzeach całego świata.

    • october Says:

      Sam wskazałeś, Logosie, jak najbardziej stosowny komentarz do wywołanego tematu. Tkwi on w Twoim pytaniu : Czy to wszystko jest tylko sprawą perspektywy, z jakiej się patrzy na świat? Tak. Wszyscy Komentujący, i Ty sam Logosie, wypowiadali się czerpiąc ze swojego zaplecza kulturowego (brzmi to nieznośnie, wiem, ale dosadnie), za punkt obierając normy z niego pochodzące. Jest to jak najbardziej zrozumiałe i uprawnione. Jednak proponowałabym chwilowe wyabstrahowanie się z tego systemu. Współcześnie w Papui – Nowej Gwinei żyje plemię, którego tradycja oparta jest na szczególnym pochówku zmarłych: zmumifikowane zwłoki umieszcza się na skale, aby z wysokości zmarli spoglądali na życie doczesne. To najważniejsza norma ich tożsamości plemiennej. A więc, istota tkwi w normie. To, co dla nas jest barbarzyństwem, należącym do sfery profanum, dla innym jest sacrum. Tyle w „sprawie truchła”; (oczywiście w aspekcie ogólnym, nie zaś szczególnie komunistycznych świętości, czyli w ujęciu z innej perspektywy)
      Inna kwestia to pamięć historyczna i pamięć indywidualna. Ta pierwsza w ogóle nie istnieje, gdyż doświadczenia indywidualne się nie sumują. To tylko jakiś abstrakt, funkcjonujący jako narzędzie, czasami naukowe, czasami polityczne. Druga zaś, oparta jest na mechanizmie obronnym, który ma zabezpieczać nasze zdrowie psychiczne, wypierającym wszystko, co złe, a pozostawiającym w zbiorze to, co indywiduum uznało za dobre.
      Krótko mówiąc, i tak wszyscy mamy przechlapane.

      • Logos Amicus Says:

        Masz oczywiście rację z tą „pamięcią historyczną”, którego to pojęcia użyłem w znaczeniu dość abstrakcyjnym, tudzież schematycznym. Naturalnie, istnieje tylko pamięć indywidualna.
        Co jednak miałem na myśli?
        Otóż przyjętą niejako instytucjonalnie (tą „instytucją” może być np. jakaś grupa społeczna, partia, państwo, naród…) perspektywę, z której ocenia się pewne fakty historyczne; także sam dobór tych faktów, doktrynalną ich ocenę i interpretację, propagandową wybiórczość, dydaktyzm, ideologizację… To wszystko ma wpływ na to, jak ludzie postrzegają historię… czyli ma również wpływ na ich historyczną pamięć indywidualną.
        (Na tej zależności bazuje przecież wszelka indoktrynacja.)

        • sarna Says:

          Może masz rację – to jednak pamięć indywidualna :)

        • Logos Amicus Says:

          Niestety, pamięć indywidualne bywa równie zwodnicza jak zbiorowa, (która w pewnym sensie jest również zbiorem pamięci indywidualnych).

          Myślę, że zwłaszcza jeśli chodzi o pamięć indywidualną, warto zatrzeć czasami to, co nas uwiera, co przeszkadza np. w utrzymaniu dobrych relacji z innymi ludźmi. (W zasadzie nie jest dobrze być „pamiętliwym” – i warto czasem zapomnieć o tym i owym.)

        • sarna Says:

          Dobre relacje zależą od dwóch stron i czasami choćbyśmy chcieli coś zapomnieć, to druga strona brakiem zmian postawy przypomina, że zapomnieć „win” nie sposób.

  15. Wilkinson Says:

    Bardzo uproszczony sposób pojmowania świata. Na dobrzy/my i źli/oni. Nie nazywaj utopią czegoś co zostało zwulgaryzowane przez LIKWIDATORA systemu leninowskiego Stalina. Ten świat, który się wali w gruzy jest utopią na pewno. Jedna z jego godnych pogardy szopek jest robienie boga z człowieka czyli z Wojtyły. A jeśli pytasz jakimi drogami podąż historyczna pamięc to zapoznaj się z historia krwiozerczego kapitalizmu będącego źródłem wojen i cierpienia. Swoją drogą dajesz wyraz ignorancji politycznej i dajesz dowód nieznajomości historii. Lenin był wrogim przejęcia władzy przez Stalina, stawiał na Trockiego, który sam zginął z rąk dyktatora Stalina. Doprawdy historie trzeba znac i rozumiec by pisac blogi na jej temat. Zajmij się inną tematyką bo tu masz luki. Pozdrawiam

    • Logos Amicus Says:

      Doprawdy wolę kiedy „boga” robi się z człowieka takiego, jak Jan Paweł II, niż z kogoś takiego, jak Lenin.
      Nie jestem historykiem, to prawda. Wiem jednak, że Lenin przyczynił się bo budowy państwa-monstrum, które pochłonęło dziesiątki milionów ofiar (zestawianie tego z „krwiożerczym” kapitalizmem wydaje mi się czymś absurdalnym).
      Swoją drogą, cierpnie mi skóra, kiedy odzywają się w ludziach takie relikty myślenia pro-komunistycznego, jakim nas przed chwilą uraczyłeś (jak można tęsknić za totalitaryzmem?) To co napisałeś, wydaje mi się być nie tylko czymś bezmyślnym, ale i potwornym. Ten sposób myślenia u pewnych ludzi tłumaczyć sobie mogę tylko jednym: praniem mózgu, jaki zgotowali im kiedyś ideolodzy komunizmu.
      Polecam lekturę… choćby Herlinga-Grudzińskiego, lecz bardzo wątpię czy zniósłbyś ową dysharmonię humanistycznej wrażliwości ze sposobem myślenia jako przed chwilą zaprezentowałeś.

    • t. Says:

      Logosie, October wyraziła już to co można było skomentować, nie będę mnożył zatem bytów nad potrzeby.
      Ze swej strony pragnę jedynie Ci zaproponować abyś nie dziwił się Wilkinsonom tego świata. Łatwo jest być przekonanym do słuszności swych racji. Zastanowiłeś się jednak może jak Ty postrzegasz takiego np. Juliusza Cezara? I co różni Cezara od dajmy na to Hitlera? Jest taki ładny esej E.W. Heine na ten temat.

      • rysberlin Says:

        t. , podaj prosze tytul eseju (moze byc niemiecki)
        ciekawe czy czas lagodzi ostrosc oceny i zmienia ja czy mozna mowic Alexander Wielki,a
        lenin nedzna kreatura?
        jak pisal Borowski niewolnicy pobudowali Colosseum
        pozdrawiam Was z wiosennego
        berlina :D

  16. sarna Says:

    W kwestii pamięć historyczna – gratuluję kolejnego jubileuszu i …. brakuje mi Saliny i jeszcze kilku fajnych rozmówców.

    • Logos Amicus Says:

      Prawdę mówiąc nie obchodzę żadnych jubileuszy. (Chodzi ci o bloga?)
      A niektórych rozmówców brak – to prawda. Salina zawsze napisała coś mądrego i ciekawego.
      Twoje komentarze też były interesujące…

      PS. Ja ostatnio WL traktuje bardziej jako stronę autorską, niż bloga – to też taka forma dokumentacji tego, co napisałem w przeszłości (stąd archiwum filmowe, stąd artykuły opublikowane ongiś w prasie). I tak to wszystko kiedyś pewnie przepadnie, ale póki co…

      PS2. Teraz także zdarzają się tutaj ciekawi rozmówcy.

  17. sarna Says:

    Zakładam, że pytanie jest czysto retoryczne, ba! domyślam się, że znasz odpowiedź bez mojej odpowiedzi

  18. Bogdan Says:

    Przeczytam calosc i moze bede mial inne spojrzenie… tak czy owak „ten” album, o ktorym piszesz – to nazywa sie „Ten new songs”. Rzeczywiscie za 3 dni Mistrz konczy 79 lat… a jak widze z tych ostatnich tras swiatowych tourne (2008-2013) to kondycje ma na nastepne 10 lat i oby dozyl i tworzyl.

    • Logos Amicus Says:

      Tak, masz rację: ten album nazywa się „Ten New Songs”, a nie „The New Songs” (takie sobie przejęzyczenie, a raczej… przeklawiszowanie ) Dzięki za korektę. Ale nie powstrzymuj się – ciekaw jestem Twoich uwag, nawet (a może nawet zwłaszcza? ) jeśli są krytyczne wobec tego, co o Cohenie napisałem.

      • Bogdan Says:

        get ready… wlasnie czytam Twoj caly wpis, tylko… kids have priority

        • Dottie Smithhisler Says:

          Not sure what you are talking about, but I do love Leonard Cohen’s poetry set to music! Suzanne and Hallelujah are two of my favorites…and „Take This Waltz”!

        • Bogdan Says:

          Dottie, do you know that Mr Cohen was better received in Poland (due to late Mr Maciej Zembaty translations and performance) then in Canada and US?! Esp in US which somehow banned his music on tv-s and radio stations. IT means more records were sold in poor country then in first league We Polish love poetry… Esp foreign poetry. Our poets are still poor.

        • Dottie Smithhisler Says:

          did not know that Mr. Cohen was banned.. that would explain why I did not hear of him back in the 60’s and 70’s! I have just recently discovered his music and artistry, and I love it! Bogdan, do you play guitar? I am trying to teach myself to play guitar so I can learn Leonard Cohen’s music!

        • Bogdan Says:

          I just went through his profile on wiki And it gives me a glimpse of some light… But before his 80 he is back again and tours the World… So you might see him in Alaska and I in Poland… Well for me will be better in Alaska though

        • Logos Amicus Says:

          I didn’t know that Cohen was „banned” in the USA, eisther. In fact I don’t think that it was the case. Cohen has never gained wide popularity here due to the very nature of his songs, music and poerty – which is very intimate, cameral, contained, essensial… simple but, in its way, very niuanced and sofisticated. (And this is not easilly „swallowed” by the popular demand.) Nevertheless the recognition of his art grew bigger and bigger mostly thanks to the covers of his songs by the variety of popular singers and musicians.

        • Bogdan Says:

          Nie zgadzam z powyzszym wpisem… Wnioskuje z niego, ze w US ludzie nie lubia///peaople dont like: „music, poetry… an intimate, cameral” and so on…. Nope… They did not have a chance to like it…. Neverless his manager in LA took all his money, even as a pensioner….

          Covers… yes sometimes they are better then originals (not this case) and do kind of promotion in/with some other audience…

          Now: going to the point:: his melancholy is… on stage only! His poetry is vivid, intelectual, religious, sensual and sexual… Dance me or Hallelujah is on the edge of…. sorry for that – pornography and for sure very, very erotic… Melancholy comes from his „golden voice”… which is deep and low… He even doesnt sing… He as W.Mlynarski does murmurandoah but on lower register.

        • Logos Amicus Says:

          Covers sometimes are better than originals… but in a special way. Original is original – always the best in his own terms (of creativity) and cannot be surpassed even by the best cover, which is always a second hand take, version and rendition. But, saying that, tjhere are covers that I like better than originals. But in case of Cohen I cannot make any comparisons – they are simply very different.

        • Logos Amicus Says:

          And by the way: I agree – Cohen’s songs are very erotic, but never close to pornography.

        • Bogdan Says:

          How do you describe: „When I moved in you… the Holy Spirit/Dove she was moving too”… sorry for depoetizing (?) poetry.

          He is very religious! Comes from the Cohen family – vide blessing after Tel Aviv concert!

          Love is his religion Sometimes understood in a pervert way. vide Sisters of Mercy… ie prostitutes…

  19. Bogdan Says:

    Now: in Polish :) – „Leonard Cohen, podobnie jak Bob Dylan, był jednym z tych niewielu artystów, którzy do muzyki pop przemycili poezję”… JEST od prawie 60 lat! od 1954 w roli poety, pozniej piesniarza (bo chyba nie piosenkarza) bardziej barda, czy autora poezji spiewanej…. tak – POEZJI spiewanej… Koncert z 2008 pokazuje ewidentnie, ze kazda jego piosenka to wiersz, ktory rownie dobrze mozna wyrecytowac (co za slowo, ech)… co zreszta robi na scenie… zwl jeden kawalek jest tylko „deklamowany” z muzyka klawiszy w tle „Recitation w/LA”.

    • Logos Amicus Says:

      Cohen BYŁ i JEST „jednym z niewielu artystów, którzy do muzyki pop przemycili poezję”. Ty masz rację i ja mam rację – tym bardziej, że odnosiłem moje stwierdzenie do początówi jego kariery – do czasów, kiedy muzyki pop (jeśli można zakwalifikować Cohena do pop music) raczej nie kojarzono z poezją. Dylan (a później jego naśladowcy/kontynuatorzy – np. wykonawcy prostest songów w rodzaju Joan Baez i inn.) w latach 60-tych wyprowadzili poezję na znacznie szersze wody. Poezja, jako taka, jest jednak – i zawsze była – w pewnym sensie elitarna.

      Dla ścisłości: Cohen pisał/śpiewał: „When I moved in you / The holy dove was moving too”. Bogdanie, przyłóż Ty się bardziej. Ja tu nie widzą żadnej pornografii. Wręcz przeciwnie: według mnie jest to pewien rodzaj sakralizacji seksu, może nawet samego stosunku seksualnego. Coś, co jest przeciwnością pornografii.

      • Bogdan Says:

        rozumiem, ale… sed contra – nie sa i nie byli w zadnym nurcie muzyki pop… zawsze elitarnym poetyckim… dobry przyklad z Dylanem, bo on tez spiewa jakby mowil Joan Baez byla pod duzym wplywem Dylana… byla jego zona Chyba DRUGA zona… to a`propos slonia … Tak jak piekna… no… Jannifer… byla zwiazana romansem z Cohenem….. „Chelsea Hotel”

        cytat OK – taki sam, interpretacja… skrajnie rozna – jak dla mnie raczej obrazoburczy i wlasnie desakralizujacy, ironicznie traktujacy i narzedziowo Holy Dove… zaraz zobacze w tekst czy pisze z duzej… A jakbys przetlumaczyl: „Dance me”?… na ang i na pol?

        BTW bardzo ladne Twoje tlumaczenie Cohena (w kontekscie tekstu na wizjalokalna, a na tlum. „dance me” dalej czekam)….choc nie da sie zaspiewac (chyba) ale zwl. b.ladny wierszyk ponizej jako odpowiedz Mr. Poniedzielskiemu To sie da zaspiewac i zadeklamowac

        Melancholijny to chyba jest syn L.Cohena – Adam Cohen… poszedl ostatecznie w slady ojca (choc chyba nie chcial – buntowal sie lekko). Wydal 2 solowe plyty: „Adam Cohen” (1998, Columbia Records – ta sama wytwornia co u ojca) i – uwaga – Mélancolista (2004) cbdu!

        • Logos Amicus Says:

          Jak bym przetłumaczył „dance me”? Chyba jednak dosłownie: „tańcz mnie…” ewentualnie „przetańcz mnie…”

          A propos great covers of the Cohen’s songs. Czy znasz to?: http://www.youtube.com/watch?v=HKnxmkOAj88 (w Polsce mogą być trudności z odtworzeniem tego, ale spróbuj tego poszukać.)

          Podoba mi się też ta wersja: https://www.youtube.com/watch?v=Dqt20hTlTO8

          Ale chyba najbardziej wzruszyło mnie to (” If It Be Your Will”): http://www.youtube.com/watch?v=1MDlMdu2gjw

        • Bogdan Says:

          Ha! nie moge znalezc tego fragmentu na oficjalnej liscie „Song lyrics”…. czy to bylo w „Hallelujah”? tak mi sie wydaje!… To chyba ocenzurowal! Nie ma! … a jesli idzie o perversy and por…graphy to przeczytaj tekst „The future” albo w „Democracy”… gdzie: ‚Holy Spirit is crying „Where is (my) beef”‚. NIE zdecydownie Cohen nie jest melancholijny! Na scenie moze – ale to poza W tekstach jest samczy, zdobywczy, mimo ze czasem upokorzony, z kolan wyjacy, ale zdobywajacy…. Chyba tyle. Choc caly czase czekam na Twoje w dwoch slowach (ergo doslowne) tlumaczenie „Dance me”.

        • Logos Amicus Says:

          No właśnie napisałem: „Jak bym przetłumaczył „dance me”? Chyba jednak dosłownie: „tańcz mnie…” ewentualnie „przetańcz mnie…”

          A czego nie możesz odtworzyć? Pewnie Buckley’a… Czy też nie możesz znaleźć słów?

        • Bogdan Says:

          Buckley gra – slyszalem oba, zwl. Kurta… Nie moge znalezc tego fragmentu z Holy Dove… nie ma w HALLelujah…. To inna piosenka.

          tak, teraz widze, ze przetlumaczyles… jak Maciej Zebaty… no ale mnie chodzilo o tlumaczenie podstawowe na angielski.

        • Logos Amicus Says:

          Fragment z holy dove jest w Hallelujah. Naprawdę widzisz w tym profanację? To prawda, że ja widzę tu coś zupełnie przeciwnego: sakralizację. To nie jest przecież wulgarne włożenie kut..a, tylko ekstaza wyniesiona na duchowy poziom. Poza ttym, to nie musi być odbierane dosłownie: można być w czyimś wnętrzu, nie wkładając tam żadnej części swojego ciała. Moja interpretacja jest bliska tej, którą gdzieś tam przed chwilą znalazłem:

          „The entire clause:

          And remember when I moved in you
          The holy dove was moving too

          reflects the notion that the speaker is not necessarily physically inside the interlocutor. Rather, it is an imperative statement that calls the listener to consider the actions and emotional attachments shared by individuals as affected not only by themselves as individuals but by the divine plan or ephemeral elements of existence which are not detectable as movement, sound, etc. but which nonetheless bind humanity together through social relationships.”

        • Bogdan Says:

          OK – mam! Raz to spiewa, a raz nie W wesji koncerowej z 2008 wycial dwie zwrotki: moze sie jednak autoocenzurowal

          Baby I have been here before
          I know this room, I’ve walked this floor
          I used to live alone before I knew you.
          I’ve seen your flag on the marble arch
          Love is not a victory march
          It’s a cold and it’s a broken Hallelujah

          Hallelujah, Hallelujah
          Hallelujah, Hallelujah

          There was a time when you let me know
          What’s really going on below
          But now you never show it to me, do you?
          And remember when I moved in you
          The holy dove was moving too
          And every breath we drew was Hallelujah

          Hallelujah, Hallelujah
          Hallelujah, Hallelujah

          czy nie widzisz ironi w ostatniej linijce tego wlasnie cytatu? Ze mianowicie co oddech to Alleluja.

          Fragment z holy dove jest w Hallelujah. Naprawdę widzisz w tym profanację? To prawda, że ja widzę tu coś zupełnie przeciwnego: sakralizację. To nie jest przecież wulgarne włożenie kut..a, tylko ekstaza wyniesiona na duchowy poziom. Poza tym, to nie musi być odbierane dosłownie: można być w czyimś wnętrzu, nie wkładając tam żadnej części swojego ciała.

          eee nie – to jakies profesorskie gadanie – jak to mowi klasyk: Pier***lenie na antenie …. a ten ‚every breath’ to taki spirytyalny moze Cohen jest bardziej „Lady`s man” niz kaplan Hebrajczykow ‚Ha Cohen’! Ale na tym poezja tu polega, ze sprawnie i sprytnie zongluje tu pojeciami i obrazami biblijnymi w swoim perwersyjno-seksualnym kontekscie… I nie mozna tego nie widziec! :|

        • Logos Amicus Says:

          Tak, oczywiście, był w niej – fizycznie i… duchowo – i to jest bez dwóch zdań opis stosunku fizycznego (ale i duchowego ) Widzę, że – zgodnie z tradycją zwłaszcza katolicką (nie mówię tu o upominaniu JP II by traktować seks w sposób sakralny) – z góry skazujesz seks bycie czymś co jest „dirty”, grzeszne, nieczyste i wyuzdane.

        • Bogdan Says:

          Nope! nie skazuje! Ale wiem, o czym mysli podstepnie }:>
          Leonard… Sam do siebie spiewa:

          „II love to speak with Leonard
          He’s a sportsman and a shepherd
          He’s a lazy bastard
          Living in a suit”

        • Logos Amicus Says:

          Tak, LC jest jak najbardziej Lady’s Man, ale też ma w sobie dużo z kapłana Hebrajczyków. PS. Masz coś przeciwko „profesorskiemu gadaniu”? I kto to mówi?! Fan prof. Krąpca!

        • Bogdan Says:

          Tak – mam! bo to jest w wiekszosci teoretyzowanie, nie majace pokrycia w zyciu… Odstepstwem od tego byl. S.P. Prof M.A. Krapiec… ktory jak malo ktory profesor trzymal sie zycia, realizmu i dystansu… Jak bys zobaczyl w jakim stylu i jakim jezykiem (lacinskim) ale z jaka swoboda wreczal doktoraty, to „pelen szacunek”!

          u mnie juz 2am… uciekam… na koniec tylo dodam, co nie chcialo Tobie przejsc przez gardlo, ze „Dance me” z tresci piosenki to ewidentnie „F*** me” I nie koniecznie spirytualnie Tyle na dzis.

        • Logos Amicus Says:

          Też nie lubię pewnego rodzaju „profesorskiego gadania”. Można jednak być profesorem i gadać mądrze Wbrew pozorom – jedno nie wyklucza drugiego. Masz rację z tym Cohenem, mówiąc, że blisko mu do lubieżnika (to chyba nie jest moja nadinterpretacja tego, co chciałeś mi przekazać?). Bo przecież to jest seks traktowany bardzo dosłownie i (można zaryzykować stwierdzenie) „po zwierzęcemu”:

          I’d crawl to you baby
          And I’d fall at your feet
          And I’d howl at your beauty
          Like a dog in heat
          And I’d claw at your heart
          And I’d tear at your sheet
          I’d say please, please
          I’m your man

        • Bogdan Says:

          Wlasnie. Wiem, ze chciales sie tu popastwic nad starszym Panem Ktory jutro konczy 79 lat! Nie mozliwe – Happy BDay Mr Leonard Cohen.

          a juz absolutnie na koniec – wydaje mi sie, ze to jest jego swego rodzaju testament/rozliczenie:

          http://www.azlyrics.com/lyrics/leonardcohen/goinghome.html

        • Logos Amicus Says:

          A jednak możliwe. Happy Birthday „F…er” (To w kontekście Twojej konkluzji )
          Może trochę przesadziłem, ale takie są wnioski… according to You ;)

          He will speak these words of wisdom
          Like a sage, a man of vision
          Though he knows he’s really nothing
          But the brief elaboration of a tube

          (…)
          I love to speak with Leonard
          He’s a sportsman and a shepherd
          He’s a lazy bastard
          Living in a suit

          Ale w tym jest jednak kokieteria. Bo Leonard, wg mnie, to jest jednak „Man of vision” i zdarza się mu wypowiadać „words of wisdom”.

        • sarna Says:

          Zblizaja sie kolejne urodziny Cohena, kolejne KAMIENIE – KLEJNOTY, RELIKWIE, TALIZMANY, FETYSZE…

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          To prawda, 21 września Leonard kończy 81 lat.

          Ale dlaczego „kolejne KAMIENIE – KLEJNOTY, RELIKWIE, TALIZMANY, FETYSZE…”?
          Jaki to ma związek z urodzinami Cohena?

        • sarna Says:

          zupełnie oczywisty, można skonstruować taką alegorię w odniesieniu do jubileuszu każdego z nas

        • Stanisław Błaszczyna Says:

          Właśnie się złapałem na tym, że kamienie, (które też potrafią być piękne) lubię bardziej niż klejnoty.
          Fetyszy, talizmanów i relikwii nie posiadam.

          I nadal nie rozumiem na czym miałaby polegać ta alegoria.

        • sarna Says:

          Nawet jeśli nie rozumiesz to nie powód do zmartwień, widocznie masz świetną intuicję, bo odpowiedzi udzieliłeś /że tak się wyrażę/ na temat i tyle w tym temacie …


Dodaj odpowiedź do ulotna_wiecznosc Anuluj pisanie odpowiedzi