O POWROTACH, PUSTYNI, DŻUNGLACH, NIETZSCHEM I MOJEJ PRZYGODZIE Z CZASEM (co się plecie w kajecie – zapiski III)

*

powroty

Kiedy wyruszasz w podróż, żegnaj się uważnie z miejscem, w którym mieszkasz, tak jakbyś nigdy nie miał już do niego powrócić. Ale nie dlatego, żeby myśleć o tym, że może cię w tej podróży spotkać coś najgorszego, za co zwykle uważamy tragiczny wypadek i śmierć. Żegnaj się, aby przypieczętować twoje przywiązanie do czegoś trwałego w świecie, w którym wszystko jest ulotne i gdzie wszystko spływa z rzeką czasu albo dryfuje po bezkresnych wodach oceanu zdarzeń. Kiedy wypływasz na szerokie wody, podnosisz kotwicę, którą musisz za sobą dźwigać – ale nie jako brzemię, ale jako przypomnienie tego, że tylko wtedy, kiedy się zatrzymasz, możesz poczuć solidny grunt – że tylko jedno miejsce może być twoim prawdziwym domem, choćby wszędzie na świecie witano cię z otwartymi ramionami i oferowano serdeczną gościnę (a przecież nie wszędzie, nie zawsze i nie wszyscy tak cię witają).
Dlatego twoje powroty muszą być jeszcze bardziej uważne i świadome, niż wyruszania w podróż. Powroty mogą nas cieszyć albo smucić, są końcem, ale też i początkiem – jednakże nigdy nie są czymś obojętnym dla uświadomienia sobie naszego miejsca ma ziemi. Nawet wtedy, kiedy pozostają pytaniem, nie dając nam żadnej odpowiedzi.

greydot

w pustyni i w dżungli

Pustynia jest jak archetypiczny pejzaż, stanowiąc scenę, na której zawrzeć można z bogami przymierze, albo z nimi się wadzić – lub nawet boga ukrzyżować. Nagi i ascetyczny krajobraz to także arena, na której bardziej wyraźnie i ostro widać walkę człowieka o przetrwanie – zwłaszcza wtedy, gdy człowiek ten jest samotny, zdany tylko na siebie, pozbawiony rzeczywistego oparcia w świecie, w którym nie ma już ludzkiej, ani nawet boskiej sprawiedliwości.
Czym była – i jest – dla ludzi pustynia? Żywiołem, z którym trzeba było się zmierzyć, udowodnić własną wytrzymałość? Odpowiednikiem Kosmosu, w którym człowiek czuł się zagubiony i przytłoczony? Odzwierciedleniem niszczycielskich sił natury? Przejawem boskiej władzy nad człowiekiem?
Tak, ale nie tylko. Pustynia stała się metaforą, miejscem gdzie ścierały się w człowieku różne tendencje, skłonności, dążenia… gdzie rodził się pewien kulturowy kanon. To na pustynie uciekali eremici, by odnaleźć drogę do Boga i samego siebie.
A więc pustynia jako sztafaż ascetyczny – swego rodzaju czyściec. To na pustyni Św. Hieronim tłumaczył Biblię. To na pustyni miały miejsce kuszenia Jezusa i Św. Antoniego. To na pustyni przemówił do Mojżesza krzak gorejący. Czyli pustynia jako arena zmagania się tego co ludzkie, z tym co boskie czy też nawet diabelskie.

Sądzę, że doświadczenie pustyni jest dla człowieka ważniejsze – i bardziej “twórcze” – niż doświadczenie dżungli. Paradoksalnie: człowiek na pustyni zdaje się bardziej i dogłębniej “dokopywać” do swojego egzystencjalnego “rdzenia”, dotykać mocniej “doli człowieczej”, pełniej rozumieć fenomen (ludzkiego) życia, niż mając wokół siebie tętniącą i kipiącą (zwierzęcym) życiem dżunglę. Dlaczego? Może dlatego, że pustynia lepiej pozwala człowiekowi identyfikować się ze swoją kulturą, natomiast dżungla to nieokiełznana, atawistyczna – przeciwstawiona ludzkiej cywilizacji – Natura?
“Jądro ciemności” jest zwierzęce, pustynną pustkę człowiek wypełnia tym, co najbardziej ludzkie – czyli kulturą. Instynkt życia i popędy przeciwstawione zostają pragnieniu duchowości. Łatwiej chyba o tę transgresję w jasności gorącego Słońca pustyni, niż w redukującej nas do pierwotnej biomasy i zmuszającej do walki i rywalizacji z innymi formami życia, dżungli.

greydot

martwy Bóg Nietzschego

Często podejmuje się wątek “śmierci” Boga w myśli Nietzschego i to jest dla mnie zrozumiałe, bo Nietzsche zaprzątał sobie głowę Bogiem, a jeszcze bardziej Jego “martwotą”, jak mało który filozof. Ale – to trzeba sobie wyraźnie powiedzieć – on mierzył się nie tyle z samym Bogiem (nieważne tu: z żywym czy martwym), co z ideą Boga w swoim umyśle, (choćby nawet po Jego trupie).

Oczywiście, że nie należy brać dosłownie jego oskarżenia, czy też samo-oskarżenia, iż to on (lub ktokolwiek inny) “uśmiercił” Boga, ale metaforycznie. Nietzsche nie był aż tak szalony (ani tym bardziej głupi), by twierdzić, że byt (czy też – według ateistów – niebyt) taki jak Bóg, da się uśmiercić. On cały czas mówił o kulturotwórczej relacji: Bóg prehistoryczny – Bóg przedchrześcijański – Bóg Chrześcijan – Bóg obecny (czy też raczej nieobecny) we współczesnym mu świecie – i to wszystko w odniesieniu do zmieniającego się ewolucyjnie, religijnego pojmowania Boga przez ludzi pierwotnych, starotestamentowych, Chrześcijan (także przez samego Jezusa), wreszcie przez katolicyzm i protestantyzm, (ten ostatni uznając nota bene za głównego sprawcę tego, iż Bóg stał się martwy).

W tym wszystkim widzimy nie tyle to, że Nietzsche borykał się z problemem istnienia lub nieistnienia Boga, (czyli nie daje on nam tutaj przesłanek do tego, by uznać go za ateistę), ale to, jak mocno był on związany z korzeniami, czy też zespolony z rdzeniem teistycznej kultury, w której ukształtowała się jego świadomość i samo myślenie.
Tutaj należy poczynić bardzo ważne wg mnie spostrzeżenie, które w pewien sposób nobilituje w moich oczach Nietzschego: otóż całe “szaleństwo” Nietzschego w dużej mierze wzięło się z jego radykalnego, pełnego uwagi i powagi, podejścia do źródeł zachodniej cywilizacji (głównie religijnych, ale też i filozoficznych). To właśnie Nietzsche był owym szaleńcem (jak to przedstawione jest w „Tako rzecze Zaratustra”), który w biały dzień wyszedł z latarnią na rynek pełen ludzi i szukał Boga, lamentując przy tym, że jest on martwy, bo “ja i wy go zabiliście”. On był tym szaleńcem, który wołał o tym, o czym inni milczeli, choć przecież wśród obecnych na rynku ludzi było wielu takich, którzy wiedzieli, że Boga nie ma. Jeszcze raz się okazało, że to właśnie od szaleńców (podobnie jak i od dzieci) można usłyszeć prawdę, którą podejrzewają – lub o której wiedzą – wszyscy “normalni”, “zdrowi na umyśle”, dorośli… ale wolą się nie wychylać i o tej wiedzy milczą.

To prawda, że Bóg z czasem (historycznym) wyemigrował z ludzkiego świata empirii (a był On kiedyś, choćby w epoce animizmu i panteistycznego widzenia rzeczywistości, niemal namacalnie obecny wśród ludzi) w jakieś metafizyczne zaświaty, dzięki czemu kapłani wszystkich religii świata mogli manipulować ludźmi, dzieląc ich przy tym na “wiernych” i “niewiernych”. A i tam, gdzieś hen… za kosmicznymi mgławicami widzialnego świata, z czasem się zestarzał i wyblakł tak, że dla naszej współczesności jest ledwie wspomnieniem, cieniem, fantazmatem przytłoczonym choćby przez ekonomię i konsumeryzm. I tylko wśród pasjonatów (np. tych, którzy bawią się w teistyczno-ateistyczne spory) budzi on jakieś żywsze myśli i uczucia. Cała reszta, zarówno ta “wierząca”, jak i “niewierząca” podchodzi do Niego dość obojętnie, rutynowo i instrumentalnie. Ta obojętność uderzać może zwłaszcza w przypadku tych, którzy wierzą w Jego istnienie (bo wśród tych, którzy “nie wierzą” jest to bardziej oczywiste), ponieważ ich “wiara” w Boga jest zwykle naiwna, bezrefleksyjna, płytka, powierzchowna… Bóg w ich pojęciu jest niczym ten Tatuś, który ma nas w swojej pieczy, który zawsze jest dobry, mądry i miłosierny, dzięki któremu nigdy i nigdzie nie przepadniemy…

I ja się temu prostemu i naiwnemu pojmowaniu Boga nie dziwię.
Także dlatego, że uważam, iż wszelkie nasze myślowe spekulacje na temat Boga, wszystkie te nasze super-intelektualne dyskursy, mędrkowania i filozoficzne rozważania nad Bogiem, (o którym tak naprawdę nie możemy mieć zielonego pojęcia) zawsze muszą prowadzić nas ad absurdum, a może nawet i do czegoś gorszego… tak jak zaprowadziły m. in. biednego Nietzschego.

greydot

Nietzsche as a „f…ing” shocker?… a few thoughts in English (just for fun)

Nietzsche is the attraction not only to socially maladjusted young men, (otherwise called misfits). He is the man of interest to everyone who is fascinated with bold, deep, free (i.e. not dogmatic) boundless human thinking. He cannot be ignored in the history of Philosophy. And his influence on various men of letters, thinkers and artists as well, cannot be exaggerated.
The problem is… some of his thoughts and ideas (aphorisms, quotations, phrases…) are being taken too seriously, too literally, too simplistically… without any criticism – with no distance whatsoever, so Nietzsche is – at the same time – one of the most misunderstood (and vulgarised) philosophers in history.

It would be way too easy to point out all the faults, defects, absurdity (and even stupidity) in his thinking, but such a project would tend toward philistinism or obscurity, maybe even vulgarity.
For me Nietzsche was more like a poet, not the thinker that would lead me to some kind of truth I was looking for.

Many times I was tempted to charge bold, blasphemous and uncompromising thinkers for „spoiling” others, but as a matter of fact I don’t assume one can blame philosophers for the actions people do, even if they are so called “influenced” by them. Everybody should take responsibilty for his own deeds and choices.
Nobody should be exempted of thinking on his own.

greydot

moja przygoda z czasem

Pewnego razu siedziałem na ławce w parku, gdy wtem pojawił się przed moimi oczami krasnoludek, mimo że w krasnoludki przestałem wierzyć już dawno – mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zauważyłem, że Św. Mikołaj ma buty naszej sąsiadki.

Mas cas? – zapytał.
Mam – odpowiedziałem.
No to go sobie zatsymaj – rzekł na to, po czym schował się w trawie.

Dobra rada, pomyślałem, zwłaszcza dla tych, którzy nie wiedzą co z czasem zrobić, albo wręcz chcą go nawet zabijać.
No tak… tylko jak ja mogę sobie ten czas zatrzymać?

Jakiś czas posiedziałem jeszcze na ławce, ale z czasem zrobiło się późno, wiec po pewnym czasie wstałem i wyszedłem z parku, aby gdzieś zdążyć przed czasem. Dotarłem na miejsce (jak mi się wydawało – na czas) ale okazało się, ze już nie było czasu – powiedzieli mi ze minął. Tym sposobem przekonałem się ponownie, że jednak warto wszystko zrobić w swoim czasie. Bo tylko ten czas jest odpowiedni. Trzeba tylko wiedzieć kiedy nadchodzi. Niestety, często tego nie wiemy… nie tylko czasami.

Taka była moja przygoda z czasem.
Ale, jak wiemy, z czasem kończą się wszystkie przygody.

greydot

*

Komentarzy 37 to “O POWROTACH, PUSTYNI, DŻUNGLACH, NIETZSCHEM I MOJEJ PRZYGODZIE Z CZASEM (co się plecie w kajecie – zapiski III)”

  1. Cane Says:

    Mam to szczęście, że są dwa miejsca w których czuję się jak w domu. Uwielbiam podróże między domem właściwym a tym drugim. Wtedy wykonuję ten obrządek z podnoszeniem i opuszczaniem „kotwicy”.

    • Logos Amicus Says:

      Ze mną jest podobnie: mam (na dwóch różnych kontynentach) dwa miejsca, które są dla mnie domem. Pierwszy – w Ojczyźnie, drugi – w kraju, który udzielił mi gościny. I nie odczuwam teraz z tego powodu jakiegoś większego rozdarcia (choć na początku lekko dokuczało coś w rodzaju tęsknoty i nostalgii.
      I też chyba mogę to nazwać szczęściem :)

  2. maria Says:

    Co do tych powrotów, to sama nie wiem jak to jest. Mam kilka miejsc , w których mieszkam , może dlatego mam poczucie , że nie jest ważny ten jeden dom, bo tak naprawdę nie jestem przywiązana do żadnego. I chyba nie chciałabym mieć już jednego domu, nie mam takiej potrzeby. Może raczej ważni są ludzie do których się wraca … ale oni też się zmieniają, czasami odchodzą i już nie ma do kogo wrócić. I kiedy podróżuję turystycznie, mieszkam gdzieś w zupełnie nowym miejscu nie czuje żadnej obcości, mogłabym tam zamieszkać i szybko zapomnieć o domu, z którego wyjechałam. Moi rodzice całe życie z ogromnym sentymentem wspominali swoje domy rodzinne. Wyruszaliśmy w sentymentalne podróże do ich miejsc urodzenia, te ich emocje także mi się udzielały i miałam przez chwilę wrażenie , że też kiedyś tam mieszkałam.
    Chyba mam duszę nomada, który nie przywiązuje się do miejsc, w których mieszka. A może to jakiś znak czasu, mamy wirtualną przestrzeń i możemy być prawie że w kilku miejscach naraz , możemy kontaktować się z ludźmi, gdziekolwiek są.
    Czy te domy są nam jeszcze potrzebne?

    • Logos Amicus Says:

      Myślę, że wszystkim nam potrzebne są miejsca, w których czujemy się bezpiecznie i gdzie odczuwamy bliskość innych ludzi. (Takie miejsca z grubsza nazwać można domem.)
      I jednak sądzę również, że dobrze jest, jeśli do jakiegoś miejsca czujemy się „przywiązani” (tzn. odczuwamy jego wyjątkowość, bliskość – po prostu je lubimy i jest ono dla nas z pewnych względów czymś specjalnym).
      Mam też poważanie dla przywiązania do swoich „korzeni”. (Oczywiście nie w sensie dosłownym, ale metaforycznym: jest to po prostu świadomość tego, co nas ukształtowało – a dzięki czemu przecież możemy sobie uświadamiać naszą tożsamość.)

      Z drugiej strony jednak, ja również uważam się za kogoś w rodzaju „obywatela świata”, lubię się włóczyć po świecie – myślę, że jestem otwarty na inne „obce” kultury i w zasadzie nie czuję się obco wśród ludzi, którzy wywodzą się z bardzo (jak by się mogło wydawać) kręgów kulturowych (sądzę, że to otwarcie w dużym stopniu zawdzięczam jednak temu, co zastałem w Ameryce, gdzie w miarę pokojowo i tolerancyjnie żyją obok siebie ludzie różnych ras i narodowości).

      A wracając do opozycji: nomadyzm a zadomowienie. Zauważyłem, że mam taką dziwną naturę, która jest mieszaniną zamiłowania zarówno do koczowniczego jak i osiadłego trybu życia (w zależności od okoliczności). czyli mam w sobie coś zarówno z podróżnika, jak i domatora (tzn. kiedy jestem w podróży, to lubię te wszystkie migracje i ekscytację podsycaną adrenaliną zdobywcy ;) – a kiedy jestem w domu, to lubię domowy komfort, spokój i poczucie bezpieczeństwa jakie dają własne cztery ściany i dach nad głową).

  3. Lidka Says:

    Pamiętam, że kiedyś po powrocie z kraju, gdzie jest Twój dom rodzinny, napisałeś coś takiego:

    „Jakiż to atawizm sprawia, że chcemy raz po raz wracać na ziemie, gdzie wyciągnięto nas za uszy z nicości? Bez względu na to, czy cierpimy, czy też oddajemy się wszelakim przyjemnościom życia, ciągnie nas do miejsca, gdzie zaczęliśmy się oswajać ze światem, którego przecież nigdy nie uda się nam oswoić. Że rodzina, znajomi, przyjaciele… że swojskie kąty, dom pierwszy (zły albo dobry) – że nasze ogrody, lasy, rzeki, niebo i klimat…? Tak, tak… i jeszcze to, że w naszej świadomości jest to epicentrum naszego roztrzęsionego bytu, taki metafizyczny pępek – punkt centralny otaczającego nas Wszechświata; początek, który chce nas zawlec do samego końca – do dołu gdzie wrzucą nasze kości, do momentu, gdzie dusza będzie się mogła przekonać o tym, czy w ogóle istnieje.”

    Czy także to miałeś na myśli, pisząc o miejscu, w którym się zakotwiczamy?

    • Logos Amicus Says:

      To dość dobrze pokrywa się z tym, co napisałem w komentarzu powyżej: nasze strony rodzinne skłonni jesteśmy postrzegać jako centrum świata, bo tam miał początek nasze jego postrzeganie i poznawanie. Czy tego chcemy czy nie, z tym miejscem związana jest nasza (pierwotna) tożsamość. Ojczyzna jest tylko jedna.
      Ale zakotwiczyć można się nie tylko w miejscy naszych narodzin.

  4. babka filmowa Says:

    No właśnie, najmilsze w podróżowaniu są powroty do domu, zawsze z okrzykiem na ustach „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. Jeszcze do niedawna zazdrościłam ludziom dalekich podróży, marzyłam o nich, dziś już nie muszę, jest mi dobrze ze sobą, miejsce jest mniej ważne (ale dom najfajniejszy), byle były książki pod ręką – przyjaciele zawsze gotowi do snucia zajmujących opowieści.

    Co do czasu – w życiu każdego człowieka przychodzi taki czas, kiedy nic się już nie musi, czasu ma się więcej, ale niestety, jest to także czas na to, by umierać. :)

    Co do pustyni – zgadzam się, jest to doskonałe miejsce na różnego rodzaju refleksję, cisza, pustka temu sprzyja. Zresztą, tak jak już kiedyś wspominałeś, często ten motyw wykorzystywany jest w filmach – ludzie podróżują na pustynię, w przełomowych, trudnych, momentach swego życia, tak było np. w „C.R.A.Z.Y” albo „Pod osłoną nieba”.

    Co do Boga – każdy ma takiego Boga na jakiego sobie zasługuje i jakiego potrzebuje.

    • Logos Amicus Says:

      Co do domu: tak, fajnie i miło wracać do domu, choć bywa i tak, że żal, bo podróż niestety już się skończyła – zwłaszcza jeśli była udana, może nawet fascynująca.

      Co do podróży: bardo lubię podróżować i nie kryję, że gdybym nie miał takiej możliwości, to bym chyba jednak cierpiał z tego powodu. No nie mów babko, że Ty nie lubisz podróżować (przypominasz sobie, co mi kiedyś napisałaś o Toskanii? ;) )

      Co do czasu: im jestem starszy, to tym intensywniej jednak odczuwam jego przemijanie – poza tym on leci coraz szybciej, jak zwariowany, dni, tygodnie, lata – to tak jakby ktoś z bicza strzelał. Mam jednak nadzieję, że jeszcze dużo wody upłynie w rzece, zanim będę zmuszony sobie powiedzieć: „pora umierać” ;)

      Co do pustyni: pełna zgoda :)

      Co do Boga: nie jestem pewien, czy zawsze wszyscy mają takiego Boga, jakiego potrzebują (tzn. nie zawsze Bóg odpowiada na ich prośby i wezwania.

      • babka filmowa Says:

        A żebyś wiedział, że teraz nie za bardzo lubię, może dostosowałam się inteligentnie do swoich możliwości. Ale przecież są książki, są reportaże, są albumy, podejrzewam, że wiem czasem niewiele mniej, a może nawet więcej od tych, którzy przemierzają pospiesznie i gorączkowo tysiące kilometrów by bywać tu i tam, siedząc wygodnie w fotelu i czytając o wyprawach innych, np. Jacka Hugo Badera czy Mariusza Szczygła (właśnie ostatnio ich czytałam). Mnie najbardziej interesują ludzie / pejzaże owszem zachwycają/, a do tych i tak nie dotrę w takim stopniu jak robią to profesjonaliści, bo żeby ludzi dobrze poznać, trzeba z nimi być trochę dłużej, jakoś ich oswoić, a ja jestem nieśmiała. Tak więc, niech to za mnie robią inni, a ja sobie poczytam o ich wrażeniach. Ktoś kiedyś powiedział, chyba Juliusz Machulski (też tak jak ja – zodiakalna Ryba), że woli wiedzieć niż być. Choć nie powiem, że jeśliby mnie ktoś zaprosił do podrózy wzdłuż i wszerz świata i wszsytko za mnie załatwił, za moje uwielbienie, to bym nie pojechała. Jak najbardziej tak. I też, podobnie jak torlin, nie robiłabym zdjęć, bo wolę chłonąć chwilę długo i rozkosznie, wszystkimi zmysłami, niż utrwalać to co widzi oko. Wiem, że wiele z tych wrażeń zapomnę, ale zawsze coś pozostanie w pamięci. A jeśli będę chciała coś sobie przypomnieć – robią to za mnie inni, wystarczy sięgnąć do ich zbiorów.

        Co do czasu: piszesz: „Mam jednak nadzieję, że jeszcze dużo wody upłynie w rzece, zanim będę zmuszony sobie powiedzieć: “pora umierać” ;) ” – przecież to nie ty sobie to powiesz! :)

        Ludzie często mylą Boga z księgą życzeń i zażaleń. A mają takiego Boga jakiego, potrzebują – jedni chcą mieć groźnego tatuśka, bo nie potrafią trzymać się w ryzach, inni muszą mieć przewodnika, bo nie potrafią wybierać między dobrem i złem, inni muszą mieć pocieszyciela, jeszcze inni lubią mieć komu podziękować, gdy trafią w totka itd., ja lubię boga, cokolwiek to słowo „bóg” znaczy, usmiechniętego, pobłażliwego, nie lubiącego lizusów, a doceniającego miłość bliźniego do bliźniego. Nie wiem, czy taki fajny skromny bóg istnieje, w sumie nieważne, nie żyję po to by iść do nieba (to jakaś wielka abstrakcja), żyję bo się urodziłam na tym świecie i staram się robić to jak najlepiej, bezinteresownie, mając w nagrodę czyste sumienie.

        • Logos Amicus Says:

          „…może dostosowałam się inteligentnie do swoich możliwości.”
          Czyżby tak jak ta lisica z bajki La Fontaine’a o winogronach? ;)

          Myślę, że przeczytanie książki o danym kraju nie można porównać (zestawiać) z podróżą do tego kraju. Dla mnie to oczywiste, że mając do wyboru przeczytanie książki o Indiach albo wyjazd do tego kraju, nie wahałbym się ani chwili ;)

          A jednak zdarza się, że ludzie sobie mówią: pora umierać – i odnosi się to nie tylko do samobójców. A nawet nie oznacza tego, że ci ludzie chcą umierać.

          Zgadzam się: ludzie często mylą Boga z księgą życzeń i zażaleń. Nie mają jednak dostępu do prawdy o Nim (takie jest moje zdanie) więc Go sobie przeróżnie wyobrażają – zależnie od swoich potrzeb, pragnień, oczekiwań i możliwości. A to wyobrażenie zawsze zależy od kulturowego miejsca i czasu. I zawsze ma w sobie jakieś ograniczenie, (bo moim zdaniem nie możemy przeniknąć Absolutu… może tylko go przeczuć?)

  5. Torlin Says:

    Czytając pierwszą część Twojej notki mam z nią taki sam problem jak z prozą Stasiuka. Tego wszystkiego nie widzę. Wyjeżdżam – cieszę się z wyjazdu. W trakcie mało fotografuję, jestem wrażeniowcem, raczej chłonę rzeczywistość, uwielbiam się włóczyć bez celu i bez mapy. Wracam do domu bez żalu, bo tęsknię za następnymi wyprawami.

    • Logos Amicus Says:

      Torlinie, pochlebiasz mi zestawiając moje pisanie z prozą Stasiuka ;)

      Czego Ty właściwie nie widzisz?
      Tym bardziej, że ja także mógłbym napisać, że „cieszę się z wyjazdu”, „jestem wrażeniowcem, raczej chłonę rzeczywistość”… ale jednak lubię podczas podróży fotografować, lubię jednak dotrzeć do celu i często korzystam z mapy (zwłaszcza jadąc nieznanymi mi drogami albo chodząc po górskich szlakach – gdzie bez mapy można się zgubić, co na dzikich bezludziach mogłoby się źle skończyć).
      No i często jest w podróży tak fajnie, że żal jest jednak wtedy wracać do domu – zwłaszcza kiedy następna wyprawa majaczy gdzieś daleko w bliżej nieokreślonej przyszłości.

      • Torlin Says:

        Nie czuję takich opisów a’la Stasiuk: pustynia – „Pustynia jest jak archetypiczny pejzaż, stanowiąc scenę, na której zawrzeć można z bogami przymierze”, „człowiek ten jest samotny, zdany tylko na siebie, pozbawiony rzeczywistego oparcia w świecie, w którym nie ma już ludzkiej, ani nawet boskiej sprawiedliwości”, „Pustynia stała się metaforą, miejscem gdzie ścierały się w człowieku różne tendencje” itd. Tego nie widzę. Byłem na pustyni, i kamienistej i piaszczystej, patrzyłem na Beduinów, formy skalne, interesowałewm się oazami, ale nigdy podczas swoich wypraw nie miałem uczuć transcendentalnych.
        Przeczytałem całość, ale jestem niewierzący i wolę się na temat Boga nie wypowiadać. Może na temat krasnoludków… Ale… W końcu muszę być konsekwentny, skoro Bóg nie istnieje, i ja o nim nie piszę, to ta zasada odnosi się również do Czerwonych Ludków.

        • Logos Amicus Says:

          Ja nie tyle pisałem o uczuciach transcendentalnych, ale o metaforach pustyni – o tym, jakimi znaczeniami kulturowymi „nasącza” człowiek pustynię. Możesz to też nazwać metafizyką, poezją, doświadczeniem trangresywnym… etc. Takie coś istnieje – choćby tylko w ludzkiej wyobraźni (a ludzka wyobraźnia to jednak King – nie uważasz:? ;) )
          Ktoś, patrząc na pustynię widzi tylko kupę piachu i kamieni, ktoś inny obdarza ją całą gamą skojarzeń i znaczeń, doświadcza czegoś głębszego, doznaje uczucia, które skłonny jest nazwać metafizycznym. To jest kwestia percepcji świata, zależnej od warunków i okoliczności, ale też… jakiegoś kulturowego wyczucia, erudycji, wrażliwości, poetyckiej wyobraźni. A nie każdy jest jednak poetą, nie każdy jest człowiekiem umiejącym dostrzec piękno (czy też niesamowitość) krajobrazu, nie każdy wreszcie jest człowiekiem religijnym, otwartym na transcendencje, nie mówiąc już o doznaniach mistycznych.

          A nawiązując do tematu Boga w akapicie poświęconym Nietzschemu.
          Ja to nie pisałem ani z pozycji człowieka wierzącego, ani nie wierzącego w Boga. Tam w ogóle nie chodzi o kwestię istnienia czy nieistnienia Boga (ani tego, czy ktoś w Niego wierzy, czy nie). Tam chodzi głównie o to, jak zmieniała się koncepcja Boga (czyli wyobrażenie o Nim) wraz z rozwojem ludzkiej cywilizacji. A przecież mówiąc o historii ludzkiej cywilizacji, nie sposób pominąć religii (czyli koncepcji Boga), która stanowiła przecież jeden z najważniejszych czynników tę cywilizację kształtujących. Tak więc Torlinie, biorąc to pod uwagę, Ty możesz sobie kpić z krasnoludków czy Czerwonych Ludków, ale z Boga już jednak kpić nie wypada (jeśli chce się uchodzić za człowieka kulturalnego i świadomego roli religii w rozwoju ludzkiej kultury i cywilizacji, a nie za szydercą, cynika i prześmiewcę).

        • Torlin Says:

          Część rzeczy mylisz Logosie. Co innego jest odczuwanie piękna czy niesamowitości krajobrazu, co innego jest podkładanie pod niego – można się zastanawiać, jakiego użyć słowa – animizacji? Personifikacji? Antropomorfizacji? Ja patrząc na pustynię, widzę jej pieklo dla osoby samotnej w lecie, ale przede wszystkim widzę piasek, słońce, skały, wydmy, oazy. Widać nie mam: „jakiegoś kulturowego wyczucia, erudycji, wrażliwości, poetyckiej wyobraźni”. Przykro mi.
          Jeżeli chodzi o Boga… Mówię, nie wypowiadam się, chociaż to, co napisałeś, ma sens.
          Ps. W staropolszczyźnie „krasny” to był „czerwony”, w związku z tym było to tłumaczenie tej zbitki dwóch wyrazów „krasnoludek”.

        • Logos Amicus Says:

          Tego co napisałem o kulturowym wyczuciu, erudycji, wrażliwości, poetyckiej wyobraźni… nie bierz tak bardzo do siebie. Nie chciałem przez to powiedzieć, że jesteś osobą niekulturalną, tylko zwrócić uwagę na pewien mechanizm… właśnie nasycania treścią kulturową (znaczeniami, symbolami, mitem) jakiegoś zjawiska Natury, przyrodniczego fenomenu (tutaj: pustynia, dżungla…)
          To wszystko zależy też od okoliczności, sytuacji, od stanu w jakim się znajdujesz… Dalej: od Twojego charakteru i preferencji; od tego, czy lubisz pustynię, czy też nie… etc.

          Co do Boga… to już się wypowiedziałeś: nie wierzysz w Jego istnienie. Twoja sprawa – Twój światopogląd. Przyjąłem to do wiadomości.
          Pozdrawiam

  6. Logos Amicus Says:

    Hm… czyżby – sadząc po komentarzach – cały wpis przeczytała tylko babka filmowa a wszyscy inni ograniczyli się tylko do pierwszego akapitu? ;)

    • sarna Says:

      przeczytałam od deski do deski :)

      • Logos Amicus Says:

        Mam to traktować jako wyczyn czy też poświęcenie? A może rzecz zwykłą, niemalże rutynę? ;)

        • sarna Says:

          Są jeszcze inne warianty, bardziej adekwatne :) Deski to nie tylko ograniczenia, które symbolizują odgradzające nas od świata ściany. Ustaw je w innej płaszczyźnie, a staną się pomostem, drogą: do, ku, itp. Więcej inwencji i przenikliwości – przecież potrafisz. Mój krasnal wyspecjalizował się w znikaniu na bardzo, bardzo długo więc nie mogę sobie pozwolić na elaborat. Poza tym, w Twoim przypadku sądziłam, że mądrej głowie dość po słowie;)
          Minęło kilka lat od czasu gdy spotkałam po raz pierwszy Twojego krasnala. Wówczas mnie rozbawił, dziś powiało nostalgią i smuteczkiem. Co do pustyni to nic się nie zmieniło – nadal nie znosze piasku w obuwiu. Wszyscy mówiąc o pustyni sugerują upał, a mnie jakoś kojarzy się ona z zimnymi nocami, czego nie cierpię :)

        • Logos Amicus Says:

          To prawda, moja przygoda z krasnalem zdarzyła się kilka lat temu.

          Nostalgia i smuteczek jest czasami ok. Chodzi o to, by nie popaść w jakąś głęboką, trudną do wyleczenia, melancholię ;)

          Skądinąd wiem, że lubisz noce gorące ;)

  7. czara Says:

    Ja zastanawiam się czy ten krasnoludek to wrocławski był? Bo tam podobno ostatnio wysyp takich istot. (Ciekawe czy teraz posądzisz mnie o przeczytanie tylko ostatniego akapitu;)

  8. Onibe Says:

    mocna tematyka
    Nietzsche to przypadek bardzo szczególny, jakoś nigdy sobie z nim nie poradziłem
    acz bardzo podobało mi się jego stwierdzenie o otchłani – udowadnia, że facet miał wyjątkowo głęboki zmysł psychologicznej orientacji…

    • Logos Amicus Says:

      No tak, facet miał wyjątkowo głęboki zmysł psychologicznej orientacji… ale tylko do czasu. W pewnym momencie jednak tak się mu to wszystko w głowie mocno zdezorientowało, że przez ponad 10 lat słowa z siebie nie mógł wydobyć. :(

  9. Agata Says:

    Hmm, czy mam takie miejsce do którego muszę wrócić żeby poczuć się jak w „domu”? Otóż nie mam takiego miejsca – domu, gdzieś osadzonego na fundamentach – na skale, osiedlu, w mieście, na wsi. Domu dosłownego z betonu, z kamienia i cegieł, z miękkim ulubionym fotelem, ze stołem przy którym tyle się działo – dobrego i złego, z łóżkiem, i z moją ulubioną poduszką i kocem, z tym widokiem znajomym na który spoglądam co rano podnosząc roletę. Nie mam takiego domu. Choć nie twierdzę że jestem wolna od przywiązań i bezdomna. Bo nie jestem, a wręcz przeciwnie, jestem sentymentalną osobą i mam łóżko, fotel, stół i lodówkę.. Ale „domu” nie mam, może ze względu na mnogość przeprowadzek w „krótkim” życiu, bodajże z osiem, a może więcej – który to dom, jest, był moim :). Dom traktuję, jak rak skorupiak. Mam go ze sobą – w sobie, jak serce i wątrobę. A jeśli w okół nie braknie tych których kocham, to mój dom może być w każdym miejscu i nie muszę nigdzie wracać, do innego domu.

    A co się tyczy pustyni i pożegnań, zawsze bardziej intrygowała mnie pustynia, niż las, czy dżungla, a to z prostej tej przyczyny, że pustynia pozbawia jakichkolwiek złudzeń, o byciu czegoś jeszcze – poza tym co widzę. Na pustyni czuję się jakbym stała oko w oko z „bogiem” – przeźroczysta. Las natomiast jest jak wielki skarbiec możliwych złudzeń w którym wszystko jeszcze mogę odłożyć na bok i stać się odkrywcą, omijając siebie, bogów, a nawet odpowiedzialność. Podobnie jak na pustyni, czuję się na pełnym morzu.

    A moje pożegnania? Z każdym miejscem żegnam się zawsze z przysłowiową łezką w oku, zarówno z domem, jak i z ukochanym morzem, poza „domem”, z pięknym widokiem który muszę opuścić, i ze słońcem, a nawet z jedzeniem, wyjątkowym w danym miejscu. I zawsze mówię do „tego czegoś”, na głos, jak do ludzi przemawiam – dziękuję za cud i żegnam się, z nadzieją, że wrócę jeszcze….. kiedyś.
    A teraz Pozdrawiam z domu, ciepło :)

    ps. Co się tyczy poprzedniego komentarza, krótka odpowiedź. Czytam z uwagą, zawsze i to dużą, bo jest co czytać i na co popatrzeć (zdjęcia). Czasem tylko odkładam sobie na spokojniejszą chwilę, na deser, to czego nie mogę doczytać od razu.

    • Logos Amicus Says:

      Oczywiście, że nie mówimy tu o domu w sensie materialnym (choć np. mój dom rodzinny jest konkretnym miejscem – z fundamentami, murem, dachem i ogrodem…), ale duchowym. I choć nie jest dobrze zbytnio przywiązywać się do rzeczy, to jednak obdarzanie uczuciem… np. rosnącego w naszym ogrodzie drzewa, jakiejś pamiątki rodzinnej, antyku czy obrazu wiszącego na ścianie naszego pokoju – nie jest czymś złym, bo potwierdza niejako nasze zadomowienie się w świecie, na który składają się także konkretne przedmioty, wyznaczające dla nas nie tylko wartość materialną, ale właśnie – przede wszystkim – duchową, stanowiąc coś w rodzaju „pasa transmisyjnego” dla naszych uczuć i wartości.
      Poza tym, wymowne i prawdziwe jest dla wielu ludzi znane powiedzenie: tam dom mój, gdzie serce moje.
      Ja również, kiedy przybyłem na „obczyznę”, bardzo często zamieniałem miejsca zamieszkania – i żadnego z tych miejsc nie uważałem za swój dom. Po prostu nie było czasu, aby się do nich przywiązać. Ale kiedy mieszka się w jednym miejscy lat kilkanaście – to sprawy zaczynają już wyglądać inaczej.
      Mimo to dom rodzinny na zawsze pozostanie dla mnie czymś specjalnym… – ważniejszym jednak od od tego, który przydarza się później.

      Różnie to jednak bywa z tą pustynią, czy z lasem. Przecież na pustyni też nie brakuje iluzji (te sławetne pustynne miraże ;) ) a z kolei w lesie (a zwłaszcza w dżungli) możemy zupełnie pozbawić się złudzeń.

      PS. No nie wiem czy moje teksty tak bardzo nadają się na deser ;)

      • Agata Says:

        Nie wspominałam nic o deserze :)

        • Logos Amicus Says:

          Agata: „Czasem tylko odkładam sobie na spokojniejszą chwilę, na deser, to czego nie mogę doczytać od razu.”

          :)

        • admin Says:

          Straszna plama ;) Proszę o wybaczenie. To wszystko przez krasnoluda któremu i ja powiedziałam, że ma cas – serio tak powiedziałam, a tu się okazuje że nie mam. Poprawię się. Kocham teksty i zdjęcia z tej strony. Piszę absolutnie szczerze! Pozdrawiam serdecznie

          ps. To prawda, że na pustyni też można doznać wielu iluzji a w dżungli pozbawić się złudzeń. Jednak ja mam na odwrót, przynajmniej na razie.
          Mam nadzieję że tym deserem, nie uraziłam ?

        • Logos Amicus Says:

          Skądże! Deser zwykle to sama przyjemność :)

          Sometimes… „a guilty pleasure” ;)

  10. Ewa Says:

    Mogę podpisać się pod odpowiedzią dla ‚marii’ – nomadyzm i zadomowienie. Wszystko nas spotyka przemiennie, może cieszyć jednako, zaspakajać aktualną potrzebę. Mnie od jakiegoś czasu najbardziej cieszy ‚mój’ widok zasłony z liści wokół.

    Trochę zazdroszczę ci ‚lidki’, tropi twoje myśli i odczucia „w tył i przód”, fajnie mieć taką czytelniczkę – szczęściarzu.

    O Bogu lubię myśleć jak o kim rozważnym, nie mieszającym się zbytnio. Czasem pomagającym, gdy bardzo potrzeba. Jednak dobrym i sprawiedliwym, choć ‚swoiście’, nie łatwo pogodzić wszystkie sprzeczne interesy :)
    I jednak nie na pustyni wolę to wszystko odczuwać. Strasznie gorąco! na pustyni dech mi zapiera i mózg lasuje. Choć nieliczne pustynie ‚widziałam’.

    • Logos Amicus Says:

      No właśnie, co by to było, gdyby Bóg zaczął się nagle mieszać do wszystkiego. A On jest raczej dyskretny ;) I chyba tak jest lepiej, że sami możemy sobie układać klocki, które dano nam do zabawy. ;)
      (Inna sprawa, że Natura czasem nam te klocki rozwala ;) )

      To prawda, na pustyni często mózg się lasuje (ale i w dżungli też) – stąd te wszystkie mity i fantazmaty, jakie wokół (na) pustyni wymyślamy ;)

  11. tania Says:

    :) Podoba mi się ten Twój wstęp. Miałam kilkanaście domów do mieszkania. Chociaż o podróżach wiem niewiele. Ale tak to jest z wyjazdami i powrotami. Czasami wraca się już w nie to samo miejsce, a czasem nasz powrót nie cieszy…
    Czas zatrzymuje się tylko wtedy, kiedy on sam chce. Inaczej zatrzymać go (i sobie) nie sposób.

    \A bogów sami tworzymy, więc i sami ich zabijamy, zapomnieniem, występkiem, zbrodnią przeciw stworzonym przez siebie samym regułom… ;) więc N. naturalnie miał rację.
    Tylko dzieciom lub jurodiwym wolno jednak mówić takie rzeczy. Spróbowałbyś nie posłać dziecka do komunii w małej wiosce. ;).
    My mamy to szczęście, że mieszkamy w większym mieście i zawsze mogę się zasłonić religią Podstolego. Macham.

    • Logos Amicus Says:

      Ciekaw jestem jak też Podstoli podchodzi do swojej religii (o ile jest człowiekiem religijnym) i co sądzi o tym, jak ta religia jest traktowana przez swoich wyznawców, ale nie jestem pewien, czy wypada o to pytać (niektórzy wolą nie wypowiadać się na ten temat, inni zaś wprost przeciwnie: nie mają żadnych obiekcji, by otwarcie wyrazić swoje zdanie.
      Na szczęście mieszkam w kraju, w którym wyznanie religijne jest sprawą prywatną każdego człowieka i raczej nikt mu się do tego nie wtrąca. Wolność religijna (wliczając w to prawo do nie wyznawania żadnej religii – bez szykan czy ostracyzmu z tego powodu) to jest jednak wspaniała sprawa, ale ja przyjmuję to jako rzecz oczywistą. W Polsce jest to chyba jeszcze dla wszystkich tak oczywiste i dlatego tarcia na tle religijnym przybierają taką (czyli dość ostrą, nieprzejednaną i wrogą), a nie inną (bardziej tolerancyjną) formę. Ale na ten ostatni temat wolałbym się jednak nie wypowiadać, bo od 20 lat nie mieszkam w kraju, więc mogę się mylić.

      • tania Says:

        Podstoli jest religijny i podchodzi do religii w sposób natchniony. Żebyś widział jak pięknie wygląda w odświętnym kimonie. Z jaką powagą się modli. To dlatego jego właśnie poprosiłam, żeby zrobił nabożeństwo po śmierci mojej mamy. Kiedyś był idealistą, teraz widzi, że ludzie są bardzo różni, niezależnie od wyznawanej przez nich religii.
        W Japonii jest chyba podobnie jak w Stanach. Religia jest sprawą prywatną, a poza tym Japończycy hołdują swego rodzaju religijnemu eklektyzmowi i świetnie adaptują wszelkie elementy potrzebne do życia to z tego, to z innego wyznania.
        U nas… wszyscy jakby przyjmowali za oczywiste, że się posyła dzieci do komunii, że się chodzi do kościoła. No… prawie wszyscy. Dziwią się, jeśli ktoś tego nie robi. Nie powiem, że każdy, ale jednak… taką delikatną presję się czuje. I to, wiesz, działa nie na zasadzie aktu wiary, ale na zasadzie stadno-plemiennej. Ksiądz uważa za oczywiste zapukać do każdego po kolędzie. Natomiast media włażą Kościołowi w 4 litery już od dawna aż niedobrze się robi. Obserwując Podstolego wiem, jak ważna jest potrzeba wiary. Natomiast nie mogę się pogodzić z bułhakowowskim pergaminem Mateusza Lewity. Ten fragment przemawia do mnie zawsze. Jest genialny. Macham.

        • Logos Amicus Says:

          Bo Polacy (ci „tradycyjnie” myślący) chcieli by widzieć Polskę jako taki religijno-narodowościowy monolit, ale to chyba już w dzisiejszych czasach mieszania się wszystkiego z wszystkim się nie da. Poza tym katolicyzm jest mocno zachowawczy i raczej nie toleruje wpływów z innych religii – eklektyzm wyznaniowy w Polsce jest nieznany, i chyba nawet trudno wyobrażalny.

          Można chyba jednak zazdrościć ludziom wielkiej wiary, zwłaszcza wtedy, gdy pozbawiona jest ona fanatyzmu. Wiem, że coś takiego się zdarza.

          Mimo wszystko uważam, że życie polityczne (system, sytuacja ekonomiczna) bardziej konstytuuje (ma większy wpływ na) życie społeczeństwa, niż religia. Podobnie jest z moralnością i powszechnością zachowań.


Dodaj odpowiedź do Cane Anuluj pisanie odpowiedzi